Myślimy, że jesteśmy tacy oryginalni, że wszystko w nas jest takie wyjątkowe i niespotykane. Jednak to niesamowite, ponieważ rodzina jest dla człowieka najważniejsza. Kreujemy ją często w sposób niedoskonały i nieudolny, ale wszyscy jesteśmy przecież autorami swego losu. Wszyscy popełniamy błędy te lżejsze i te cięższe. Jeśli jednak nie skupimy się na roztrząsaniu własnych pomyłek, z czasem powstają w ten sposób prawdziwe arcydzieła. Z czasem uczymy się także, że to nie piękno końcowego efektu godne jest najwyższej pochwały, lecz wysiłek, jaki wkłada się w jego powstanie. Rodzina jest najcenniejszym i najważniejszym darem, jaki posiadamy. Musimy o nią dbać i pielęgnować, a efekty przyjdą same. Dziękuję mojej córce, dzięki niej to wszystko powstało.
Prolog
„Aniele mój ty widziałeś i cierpiałeś tak jak ja” Słowa, które ujrzałam zapisane na ścianie w pokoju, nie potrafiłam się ich, ot, tak pozbyć. Zostaną ze mną do końca.
* * *
Ktoś powie, że przez przypadek, a ktoś inny powie, że zdarzył się cud. A ja mogę powiedzieć otwarcie, że anioły są wśród nas. Kiedy miałam niespełna piętnaście lat, zostałam zaatakowana. Wtedy miałam zginąć, ale los postanowił inaczej. Wyparłam wszystko z podświadomości i za karę musiałam trzy lata z tym walczyć, aby dojść do sedna, tego, co się wydarzyło. To było moje cierpienie i moja kara, tak myślałam. Za co?
* * *
Powoli otwieram oczy, czuję silny ból z tyłu głowy, który promieniuje jak by miał, mi rozsadzić całą czaszkę. Chcę podnieść rękę, aby sprawdzić, co się dzieje, ale nie daję rady.
— Niech to szlak, ręce mam uwiązane z tyłu do… sama nie wiem do czego. Siedzę na zimnej posadzce, w jakimś pokoju. Jest brudno, ściany pokryte kurzem, rozglądam się, nic tu nie ma.
— Gdzie do cholery ja jestem, co się tu dzieje? — Próbuję się wyswobodzić, nie daję rady. Proszę w myślach, aby więzy ustąpiły, ale nic takiego się nie dzieje. Nie mam mocy, nie to nie możliwe, tu jest coś nie tak. Słyszę kroki i głosy zbliżające się w moją stronę. Udaję, że jeszcze jestem nieprzytomna.
— Mocno ją walnąłeś, że jeszcze nie odzyskała przytomności. — Podchodzi coraz bliżej mnie, nachyla się, aż czuję jego oddech na mojej twarzy, coś okropnego.
— Niech się cieszy, że tylko tak na razie się to skończyło, suka ma za swoje — Ten głos, gdzieś go już słyszałam, znam go.
— Musimy mieć ją żywą. — Ciarki przeszły mi po plecach. Marcusie, gdzie jesteś? Zawołałam, myśląc, że się zjawi.
— Zobacz jeszcze, się nie obudziła, ale co jak co, to jest ładniutka — Śmieją się jeden do drugiego.
— Zaraz powinni być pozostali, musimy ją obudzić. —
Podchodzi do mnie, nawet nie wiem, który i uderza w twarz z taką siłą, że głowa odlatuje mi na bok. Czuję nie dość, że silny ból z tyłu głowy to jeszcze policzek zaczyna mnie piec, żywym ogniem. Otwieram oczy.
— Po co ją tak walisz? — Odzywa się nieznany mi głos.
— Ma za swoje wścibska suka, niech nie wsadza swego noska w czyjeś sprawy. — Słowa ich były jak kubeł zimnej wody.
Spoglądam na nich z ciężko podniesioną głową, czuję, jak po policzku spływa mi smużka ciepłej krwi i kapie na ubranie. Nie uroniłam ani jednej łzy, nie dam po sobie poznać, że cierpię.
— Zobacz, obudziła się nasza królewna — […] podchodzi i chwyta mnie za podbródek, próbuję się wyszarpnąć, ale czuję tylko tępy ból, a on ściska coraz mocniej. Dla niego to zabawa, a ja cierpię.
— Czego ode mnie chcesz zdrajco? — Syczę, spoglądając mu w oczy, żebym miała wolne ręce, to wydłubałabym mu te oczęta.
— Ty, powinnaś już dawno nie żyć. To był mój błąd, że teraz tu jesteś, żebym mógł cofnąć czas, to teraz nie stalibyśmy naprzeciwko siebie. Wtedy nie wykonałem zadania za pierwszym razem, a druga szansa nie była mi dana. — Warkną przeraźliwie.
Mój Anioł
Aniołem to ja nie jestem. Zawsze byłam lubiana. Nazywam się Emma Tomas, mam niecałe osiemnaście lat. Chodzę do szkoły średniej, klasy maturalnej.
Mieszkam z rodzicami, których bardzo kocham. Obecnie przechodzę ciężki okres w swoim życiu, bezsenne noce, budzę się z krzykiem, zalana potem. Więc rodzice postanowili, że wyślą mnie do psychologa. Sama nie wiem, czy to coś pomoże, czy też nie, ale w końcu się zgodziłam.
Mama mnie przywiozła, wepchnęła za drzwi, a sama została na korytarzu.
— Dlaczego mama musiała zapisać mnie do tego psychologa. — Pomyślałam, siedząc już wygodnie w gabinecie.
— Emmo — Głos pani psycholog wyrywa mnie z zamyślenia.
— Proszę, powiedz mi coś o swoich snach, które nawiedzają cię każdej nocy. — Zapytała pani psycholog.
— Tak dobrze. — Odpowiadam jej spokojnie.
— Zamieniam się w słuch, jeżeli będziesz gotowa, to zaczynamy. — Powiedziała to takim kojącym głosem.
— yyy… ja… tak… tylko jest mi o tym trudno mówić, to co mi się śni, jest takie realistyczne, przez taki długi okres sen się powtarza i to dzień w dzień, w kółko to samo. — Odpowiadam ze smutkiem.
— Musisz w końcu się przede mną otworzyć, ja postaram się ci pomóc, przejdziemy przez to razem. Od tego tu jestem, porozmawiajmy, będzie ci lżej, zobaczysz. — Ciągnęła pani psycholog.
— Dobrze opowiem, ale proszę mnie więcej nie pytać, jest mi i tak trudno o tym wszystkim mówić. — Odpowiedziałam bez przekonania.
— To zaczynajmy. — Spojrzała na mnie i się uśmiechnęła, aby tym dodać mi otuchy.
Pani doktor wzięła jakiś notes, długopis i zaczęła coś notować, poprawiając się wygodnie w fotelu. A mi słowa zaczęły płynąć z ust jak potok.
— Kiedy miałam naście lat, coś się wydarzyło, tylko nie mogę przypomnieć co. A w piętnaste urodziny, kiedy dopadł mnie sen, zobaczyłam go pierwszy raz. — Nastała cisza, a ja zastanawiałam się jak mam to powiedzieć.
Pani doktor przyglądała mi się znad okularów, ale nic nie powiedziała, tylko znowu coś zanotowała. Była no oko po czterdziestce, włosy koloru blond, związane w dokładnego koka, ubrana w szary kombinezon. Wyglądała bardzo elegancko, a zarazem gustownie. Spojrzałam jeszcze raz na nią i chcąc nie chcąc ciągnęłam dalej.
— Widziałam go tak jak bym tam była, chłopaka. Ten chłopak był piękny. Żeby był realistyczny, to na pewno bym się zakochała. — Pomyślałam, czy nawet powiedziałam głośno. — Cudowne czarne włosy, niebieskie oczy koloru nieba, sylwetka modela. To nie to było najbardziej urzekające, tylko to, co miał na plecach. Skrzydła, piękne skrzydła. Ja stałam oddalona od niego o jakieś dziesięć metrów, tak mi się wydaje. On patrzył na mnie albo w dal, gdzieś hen, hen daleko za mnie. No i zjawił się następny człowiek. Nie to nie był człowiek, tylko jakiś stwór. Miał też skrzydła, ale i rogi. Twarzy, dokładnie nie mogłam dostrzec, widziałam tylko zarys boku. — Zapadła cisza, musiałam się zastanowić jak to wszystko mam określać.
— Coś się stało Emmo, źle się czujesz, może na dziś już skończymy? — Zapytała pani doktor.
— Nie proszę pani, ja chcę dziś opowiedzieć, bo nie wiem, czy zdołam przy następnej wizycie. — Odpowiedziałam z narastającym napięciem, byłam już nieco zdenerwowana, a myślałam, że będzie łatwiej.
Psycholog zrzuciła jakiś niewidzialny paproch z kombinezonu, a ja zaczęłam mówić dalej.
— Ten nazwijmy po imieniu, potwór. Zaczął najpierw chodzić dookoła tego chłopaka, skakać w prawo, w lewo, w koło, kreślił znaki. A on stał i się nie ruszał, tak jak by był przywiązany. Najgorsze było to, że zaczynała mu się sączyć krew, zaczęła ciec po tych cudownych skrzydłach, on cierpiał bardzo, a tamten drugi tylko się śmiał. A ja nie mogłam nic zrobić. No i ten krzyk „Emmo wybawicielko!!”
— Nie mogę określić, który krzyczy. — Westchnęłam. — W tym momencie sen zawsze się urywał. Budziłam się spocona, z bezgłośnym krzykiem. I tak trwało przez te prawie trzy lata. Zawsze to samo dzień w dzień, żeby coś się zmieniło, ale nic takiego się nie stało.
— Emmo a teraz coś się zmieniło? — Zapytała doktor.
— Wydaje mi się, że tak pani doktor, teraz widzę to wszystko realistycznie. Ten chłopak, nie znam jego imienia, ale on zna moje. W tych snach on mnie woła po imieniu. Nazywa mnie wybawicielką, prosi, abym im pomogła. No raczej tak mi się wydaje.
— Ale komu, im? — Pyta pani doktor.
— Ale ja nie wiem komu. — Wzdycham już naprawdę ciężko.
Mówię dalej. — Tamten, który ma rogi, chce zniszczyć wszystkie anioły. Zaczyna od tego najpiękniejszego. Rani go, tym tańcem, zabiera mu energię, wysysa z niego to, co najcenniejsze, życie. Widzę dużo krwi, wyrwane skrzydła, to jest okropne.
— Już nie mogę tego wszystkiego znieść, na dzisiaj jest za dużo tych rewelacji. — Odpowiadam.
Doktorka jeszcze coś zapisała, przetarła oczy, pomachała głową i powiedziała, że się spotkamy za tydzień. Mam iść do rejestracji i się zapisać na kolejną wizytę. Nic więcej od niej nie usłyszałam.
— Dziękuję pani doktor, że mnie pani wysłuchała, jest mi troszeczkę lżej. — Powiedziałam, co miałam powiedzieć i wyszłam, zamykając za sobą drzwi.
Oczywiście mama czekała na mnie. Jak mnie zobaczyła, zerwała się z krzesełka i podeszła do mnie, mocno przytulając.
— Kochanie jak się czujesz? — Zapytała zatroskana.
— Dobrze mamuś, ale musimy jeszcze się umówić na kolejną wizytę. — Odpowiedziałam.
Mama poszła mnie zarejestrować, a ja usiadłam na krzesło i zastanawiałam się, co może kryć się za tymi snami. Może mi ta milutka doktorka pomoże albo same się skończą.
— Emma chodź. — Głos mamy wyrywa mnie z zamyślenia.
— To, co jedziemy do domu, czy jeszcze skoczymy do sklepu po zakupy na kolację? — Zapytała mama, łapiąc mnie pod rękę.
— Dobrze mamo to jedziemy. — Odpowiedziałam radośnie.
Zawsze lubiłam jeździć z mamą na zakupy. Mama rozumie mnie jak nikt inny, dogadujemy się bardzo dobrze, kocham ją.
Poszłyśmy do naszego samochodu, jest nim stare bmw. Uwielbiałam to auto mimo swoich lat. Jak to mama zawsze mówiła, że jak będę grzeczna, to je dostanę na osiemnaste urodziny. — Ech pomyślałam, już nie długo.
Wsiadłyśmy do auta i pojechałyśmy w stronę sklepu, niedaleko gabinetu pani doktor.
Po pięciu minutach byłyśmy na miejscu. Kupiliśmy, to co było nam potrzebne na kolacje. No i ruszyłyśmy w drogę powrotną do domu.
Mama zaparkowała auto na naszym podjeździe, wysiadłyśmy z niego. Światła w domu były pogaszone, czyli tata jeszcze przebywał w pracy.
Usłyszałam wołanie. Odwróciłam się i zobaczyłam, że woła mnie Tom.
Popatrzyłam na mamę.
— Dobrze idź kochanie, tylko wróć za trzydzieści minut, bo będzie kolacja. — Powiedziała mama, wyjmując zakupy z bagażnika.
— Tak mamo. — Odpowiedziałam i ruszyłam w stronę Toma.
Tom jest moim przyjacielem od niepamiętnych czasów. Jak miałam osiem lat, to przeprowadziliśmy się do tego miasteczka w Anglii o nazwie Wells. Tom mieszka po drugiej stronie ulicy. Jako pierwsi jego rodzice zapoznali się z nami. Nasza przyjaźń mam nadzieję, że przetrwa wszystko. Tomi zna moje sekrety, a ja jego. Moim największym sekretem jest to, że jestem adoptowana. Nie powiedział tego nikomu i mam nadzieję, że nie powie. Znowu się zamyśliłam.
— Em a ty znowu bujasz w obłokach, powinnaś się nazywać Emma marzycielka. — Tom zaczął się śmiać.
— No co ty, przecież zawzięcie myślałam o tobie. — Robię minę i też się uśmiecham.
Poszliśmy kilka kroków dalej do parku. Uwielbiam ten park, jak byliśmy mali, przychodziliśmy tu codziennie. Bawiliśmy się na placu zabaw, na którym jest huśtawka, kilka drabinek, piaskownica i ławki, nie jest tego dużo, ale to było nasze miejsce, nasz azyl. Tu rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, tu spędzaliśmy najwięcej czasu. I jest tak dalej. Oby to trwało zawsze. — Myśli wirowały jak nigdy.
— Em pamiętasz, jak cię huśtałem bardzo wysoko, aż poleciałaś z huśtawki na ziemię, ja się śmiałem, a ty wtedy powiedziałaś, że się nie odezwiesz i nie odzywałaś się do mnie dwa dni. To były najgorsze dwa dni bez ciebie. — Uśmiechną się Tomi na wspomnienie.
Wyrwał mnie tym pytaniem z zamyślenia. — Tak pamiętam. Jakiego miałam siniaka i bolały mnie kolana. — Westchnęłam i pchnęłam delikatnie Toma, aż poleciał na ławkę, a ten pociągną mnie za sobą, upadłam wprost na niego, dał radę mnie złapać. I tak trwaliśmy przez dobrych parę minut.
Usiadłam wygodnie obok Toma na ławce, oparłam się i podciągnęłam nogi, aż pod brodę. Tom spojrzał na mnie z uśmiechem. Właśnie takiego go lubię, kiedy jest zawsze uśmiechnięty. Chciałabym, aby ta chwila trwała i trwała, żeby nic jej nie zakłóciło.
Siedzieliśmy tak chwilę w milczeniu, no i słyszę śmiech. To Tom jak zawsze w porę się cieszy i jeszcze coś tam nuci pod nosem.
— A co ci tak wesoło? — Zapytałam.
— Nie pamiętasz, dziś miałem egzamin na prawo jazdy. Zapomniałaś? — Tom spogląda w moją stronę.
— Ach, kurcze no wiedziałam, że o czymś zapomniałam, wyleciało mi z głowy. — Puściłam oczko i się uśmiechnęłam.
— A co, zdałeś? Nie uszkodziłeś żadnego auta po drodze? — Popatrzyłam na uśmiechniętą twarz Toma.
— Nie widzisz, jaki jestem radosny? To jak myślisz? Pewnie, że tak. — Wymówił radośnie Tom.
Przytuliłam go mocno, z całych sił. — Cieszę się z tobą.
— Em a jak ci poszło u psychologa?
— Aj… Tomi myślałam, że będzie gorzej, ale ta babka potrafi słuchać, mam nadzieję, że mi jakoś pomorze. Bo to wszystko jest nie do wytwarzania.
Tom popatrzył na mnie ze smutną miną. — Ale ja i tak jestem dobrej myśli.
— Damy radę. — Westchnął Tomi.
Popatrzyłem na przyjaciela, a on na mnie.
— Kurde jak ten czas szybko leci, muszę już iść, bo mama znowu mi zmyje głowę, że nie przychodzę o ustalonej godzinie.
Pocałowałam Toma w policzek. — Pa, to do jutra. — Powiedziałam.
— Czekam o siódmej czterdzieści pięć. Bądź. Pa — Pożegnał się Tom.
— Jak szybko robi się ciemno. — Myśli krążą mi po głowie.
Założyłam kaptur na głowę i wolnym krokiem ruszyłam w stronę domu. Idę, ale coś jest nie tak. Mam takie niewyobrażalne przeczucie, jak by ktoś na mnie patrzył. — Nie to wyobraźnia płata mi figla. — Myślę.
Już prawie jestem przy drzwiach, mam ochotę się obrócić, ale strach mnie paraliżuje. Łapię za klamkę i słyszę wołanie: „Emmo nie ukryjesz się”. O boże co się dzieje? Czy mi się to przesłyszało?. Z drżeniem rąk wbiegam do domu.
— Em to ty? — Słyszę wołanie mamy z kuchni.
Próbuje się uspokoić. Jeszcze dwa głębokie wdechy i odpowiadam.
— Tak mamo, już wróciłam.
— Kochanie idź umyć ręce i siadamy do kolacji. — Nakazała mama.
Posłuchałam mamy i udałam się do łazienki. Co to miało być, na dworze? Ten głos, straszny nigdy takiego nie słyszałam? Przemyślenia zostawię na później. Teraz umyję ręce i idę jeść.
Usiadłam już wygodnie przy stole, słyszę, wchodzi tata. Najpierw całuję mamę w usta, a potem podchodzi do mnie i całuje w policzek. Jak tata musi kochać mamę i oczywiście mnie, chociaż nie jestem ich biologicznym dzieckiem. Nigdy mi nie okazali, że mnie nie kochają. Za to bardzo ich cenię i też kocham.
— Em jak było w szkole? — Pyta tata.
— Dziś było fajnie, mieliśmy sprawdzian z matematyki, myślę, że poszedł mi dobrze. Inne lekcje nuda, zresztą tak jak zawsze. Na wf pani Klaus dała nam niezły wycisk. Myślałam, że padnę. — Tata popatrzył zatroskanie na mnie.
Mama przyniosła kolacje, zjedliśmy, rozmawiając, śmiejąc się. Pomogłam posprzątać i pozmywać. Tata poszedł do swego biura zrobić jeszcze kilka telefonów do klientów. A mama krzątała się w kuchni.
— Mamo idę już do siebie, dobranoc. — Powiedziałam i skierowałam się w stronę swego pokoju.
— Dobranoc kochanie. — Odpowiedziała mama.
Weszłam po schodach na górę do pokoju. Znajdował się on na piętrze naszego domku. Był cały szary, a na głównej ścianie widniał cytat.
„Aniele mój ty widziałeś i cierpiałeś tak jak ja”. Nie wiem, dlaczego, ale ten cytat ma coś w sobie. Nie pozwoliłam go usunąć, jak wprowadziliśmy się, to widniał na tej ścianie i tak już zostało. W oknach wiszą białe firanki, które spływają, aż na podłogę. Mam cudowny widok na park. Pod ścianą stoi komoda, na której znajdują się zdjęcia z rodzicami, no i oczywiście moje. Przy ścianie stoi metalowe łóżko w kolorze bieli.
Ten dzień był ciężki. Jestem już zmęczona. — Pomyślałam, podchodząc do okna i je uchylając, a następnie kieruję się do łazienki. Zdejmuje ubranie, puszczam wodę i wchodzę pod prysznic. Po kąpieli stoję przed lustrem. Rozczesuję długie, kasztanowe włosy. Spoglądam na swoje odbicie.
— Ojej, miałam niebieskie bardzo ciemne oczy, co jest? Są błękitne jak niebo. — Jeszcze raz patrzę, przecierając je ze zdziwienia.
— No nie, co się ze mną dzieje, nie wytrzymam, mam dość, to przecież nie możliwe, aby kolor ot, tak się zmienił. — Myślę.
Jeszcze myje zęby i idę do sypialni. W pokoju podchodzę do okna, siadam na parapecie i jeszcze chwilę spoglądam na park. Uwielbiam tak przesiadywać, oglądać co się dzieje za oknem. Ta chwila spokoju nie trwa długo. Ktoś tam jest, patrzy prosto w moje okno. Widzę go, jest w kapturze i czarnym płaszczu, ale nie mogę dostrzec jego twarzy, jeszcze raz patrzę, ten ktoś się skrada za drzewem. Boje się.
— Czego chcesz ode mnie? — Mówię głośno. Słyszę znowu to samo.
— Emmo nie ukrywaj się. — Słowa brzmią trochę inaczej niż za pierwszym razem. Zeskakuje z parapetu, zamykam okno, zaciągam zasłony i wskakuje pod kołdrę.
— Boże czy to do mnie? Nie ja przecież nic nie zrobiłam, co ktoś może ode mnie chcieć? — Cała się trzęsę. Trwam tak dobrych parę minut. Zastanawiam się wstać czy nie. Moja podświadomość podpowiada.
— Leż nie wstawaj. — Po minutach które upłynęły, w końcu przykładam głowę do poduszki i chcąc nie chcąc zasypiam.
Sen: Wszystko jest białe, ja również jestem ubrana w biel od stóp do głów. Widzę ten chłopak też tam stoi, patrzy na mnie, ale nic nie mówi.
Jest piękny, ma czarne krótkie włosy, oczy błękitne jak poranne niebo. Zza ramion wystają białe cudowne skrzydła. Stoi tak nieruchomo i patrzy mi prosto w oczy.
— Ja go widzę, ale czy on mnie widzi? — Pomyślałam.
Coś się zaczyna dziać. Nadchodzi mrok, poświata czerni. Zbliża się, jest już prawie przy nim.
Ja krzyczę. — Uciekaj!!!
On mnie nie słyszy. Ta czerń już prawie dosięga anioła, a w niej jak wielki pan, kroczy on, stwór.
Chłopak patrzy na niego i krzyczy, Marcus! — Czy ta zjawa ma tak na imię? — Patrzę na twarze, ale nic nie mogę odczytać.
Zbliża się potwór, twarz jest pomarszczona i wykrzywiona w kolorze czerwieni, ma rozszerzone nozdrza i rogi wystające z głowy. — Wygląda strasznie.
Marcus zaczyna odprawiać swój taniec, a chłopak zaczyna się kulić, aż upada na kolana.
— Znowu to samo, jak ci pomóc? Daj jakiś znak. — Myślę.
Potwór zaczyna wirować coraz szybciej i szybciej, rozpościera ręce i pojawiają się jego skrzydła czarne jak popiół, a wraz z nimi otchłań, w której teraz się znaleźliśmy.
Chłopak cierpi coraz mocniej, a stwór szarpie, drapie wyrywa skrzydła. Białe jak śnieg skrzydła upadają, a w oczach anioła, (bo tak go nazwałam) widzę cierpienie, lęk, ból i o wiele więcej. Jest pełno krwi, której z każdą chwilą więcej przybywa. Ja próbuję podbiec, ale nie mogę, tak jak by ktoś mnie trzymał, nie mogę ruszyć ani jedną nogą.
Krzyczę. — Zostaw go! Proszę, zostaw, nie rób mu krzywdy! —
Potwór i tak już skrzywdził mego anioła, a teraz patrzy w moją stronę. Widzi mnie, o boże on mnie widzi, idzie.
Krzyczę. — Nie podchodź! Co ode mnie chcesz?
— Emmo nie ukrywaj się. — Warczy przeraźliwie.
Ten głos to on mnie śledzi.
Krzyczę, mocno krzyczę, otwieram oczy, budzę się.
Wody, muszę się napić wody. Cała jestem spocona i się trzęsę, jak by było mi zimno. Wstaję, patrzę na zegarek, piąta czterdzieści pięć. Idę do łazienki, puszczam wodę z kranu, upijam łyk i przemywam twarz. Muszę się uspokoić.
— Uspokój się Emmo. — Moja podświadomość daje znaki.
Stoję tak w łazience, jest mi raz zimno raz gorąco.
— Co ten Marcus chce ode mnie? Jeszcze ten głos, od samego dźwięku mam ciarki. — Myśli zaprzątają mi głowę, muszę się z tond wydostać, przewietrzyć.
Wchodzę do pokoju, przysiadam na łóżku. Jeszcze raz spoglądam, na zegar jest szósta rano. Muszę wyjść, odrobina świeżego powietrza powinna ukoić nerwy.
Zdejmuje piżamę i zakładam mój ulubiony dwuczęściowy dres z myszką miki. Jeszcze skarpetki i już prawie jestem gotowa. Schodzę na paluszkach po schodach na dół, zakładam adidasy, biorę bluzę i wychodzę na zewnątrz.
Poranne powietrze działa na mnie kojąco. Myśli wirują w zastraszającym tempie.
— Jeszcze się przebiegnę, tą trasą co zawsze. — Pomyślałam i tak zrobiłam.
Biegnę i nie mogę przestać, chcę wyrzucić te wszystkie złe emocje, które się we mnie zebrały. Spory kawałek mam już za sobą, zaczynam odczuwać trasę w nogach. Z oddali widzę park, a za nim mój dom.
No i Znowu mam złe przeczucie, skąd to się bierze? Ktoś na mnie patrzy. Widzę go, jest tam, ukrywa się za drzewem, to on. Chcę przyśpieszyć kroku, ale nie mogę, nogi odmówiły posłuszeństwa, stoję jak sparaliżowana. A on się zbliża, podchodzi.
Krzyczę. — Czego ode mnie chcesz?
Nic nie odpowiada, tylko się przygląda.
Ja również zerkam. Jest piękny, ma czarne oczy jak smoła, włosy w takim samym kolorze. Delikatny zarost. Nie widzę sylwetki, bo ukrywa się za długą peleryną. Wygląda na około dwadzieścia pięć lat. Na głowie ma kaptur i pelerynę. Więcej nic nie mogę dostrzec.
— Emmo w końcu mogę cię poznać. — Mówi głosem, który już słyszałam, ale nie wydaje się, aż taki straszny.
— Zostaw mnie, czego ode mnie chcesz? Kim jesteś? — Mówię pełna obaw, czy nic mi nie zrobi. Próbuję się ruszyć.
— Jestem Marcus, nie mogę cię zostawić, szukałem cię osiemnaście lat. Jak mam cię teraz zostawić, gdy cię odnalazłem. — Wypowiada poddenerwowany.
— Osiemnaście lat, co? Jesteś wariantem, zostaw mnie w spokoju. — Już, zamiast mówić, prawie krzyczę.
Na ulicy jest coraz więcej ludzi. Ktoś zerka w naszą stronę. On chwyta mnie za rękę, ja próbuję się wyrwać. Jakaś energia przepływa przez każdy odcinek mego ciała, czuje się cudownie. Coś się ze mną dzieje, zaczynam wirować, osuwam się na ziemię.
— Hej panienko obudź się. — Słyszę, jak ktoś klepie mnie po twarzy. Otwieram oczy, ktoś się pochyla nade mną.
— Panienko co ci jest? Wezwać pogotowie. — Dobiega mnie miły głos.
Podnoszę się z ziemi, przysiadam na ławce i odpowiadam. — Nie nic mi nie jest, musiałam zasłabnąć, dużo biegałam.
— A gdzie jest ten chłopak, co stał ze mną? — Pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy.
— Ale ja tu nikogo nie widziałem. — Odpowiada starszy pan.
— Dobrze już wszystko w porządku, ja tu nie daleko mieszkam za parkiem, o tam stoi mój dom. — Mówię grzecznie.
— Dziękuję za troskę. — Pożegnałam się i podziękowałam za pomoc.
— Co się właściwie stało, kto to był? Co on mi zrobił? Czekał na mnie? — Myśli wirują w szalonym tempie.
Spoglądam na zegarek już tak późno siódma piętnaście. Podnoszą się z ławki i biegnę w stronę domu.
Otwieram drzwi i wbiegam, jak by mnie goniło stado wilków.
— Emma to ty? — Krzyknęła mama z salonu.
— Tak mamo byłam na dworze, chciałam chwilkę pobiegać. — Odpowiadam, próbuję złapać oddech.
— Idę się odświeżyć, przebrać do szkoły. — Mówię już spokojniej.
— Dobrze kochanie. Na blacie w kuchni masz kanapki do szkoły. My z tatą musimy dziś wcześniej wyjść, mamy kilka spraw do załatwienia. — Mówi mama. Jeszcze podchodzi do mnie i daje mi buziaka w policzek, a za nią skrada się tata i całuję mnie w czoło.
— Em my już wychodzimy. — Patrzy tata.
— Ok, pa. — Żegnam się i wbiegam po schodach na górę do swojego pokoju.
Szybki prysznic. Rozczesuję i układam włosy. Robię to wszystko bardzo szybko w tempie tornada.
— Nie mogę się spóźnić, bo Tom na mnie czeka. — Uśmiecham się.
Jeszcze tylko zakładam dżinsy, biały top a na to moją ulubioną czarną ramoneskę. Przeglądam się w lustrze, piersi jakby większe, biodra zaokrąglone.
— Nie jest tak źle. — Mówię sama do siebie.
Biorę plecak, zbiegam na dół. Jeszcze tylko kanapki. Zakładam adidasy i wychodzę z domu.
Z oddali widzę, że Tom już na mnie czeka. Podbiegam do niego.
— Zwolnij, bo połamiesz nogi, lub wybijesz sobie zęby, biegniesz, jak by ktoś cię gonił. — Śmieje się ten mój wredny przyjaciel.
— Hej Tom. — Wołam.
— Em jak ty dziś ślicznie wyglądasz, jakoś tak inaczej. — Mruczy pod nosem.
— Ej, wydaje ci się. — Szturcham go w bok.
Idziemy do szkoły, która znajduje się dwie ulice dalej.
— Ciekawe co nam dziś dzień przyniesie? Jakie rewelacje? — Zastanawiam się głośno.
— No zobaczymy. — Tom się uśmiecha, zresztą jak zawsze.
Dochodzimy do szkoły i oczywiście musieliśmy wpaść na naszą szkolna królową Tess. Długonoga blondynka, ubrana w spódniczkę mini i top z dekoltem po pępek. My nie przepadamy za sobą. Ona mnie nie cierpi, a ja jej. Myślała, że chcę jej odbić chłopaka, ale ja nie patrzyłam nawet w jego stronę, nie byłam nim zainteresowana. To on cały czas próbował się ze mną umówić, łaził za mną i to ja mu dałam kosza. Wiadomo, jak to jest, jeżeli daje się kosza szkolnej gwieździe koszykówki, to rozpuszcza plotki, że to on mnie zostawił i takie tam. A Tessa zakochana w nim po uszy oczywiście uwierzyła mu, mnie nawet nie chciała słuchać. I od tej pory jestem wrogiem numer jeden.
Słyszę. — Cześć Em co tam nie złamałaś nogi, jak schodziłaś po schodach. — Szyderczy śmiech i piskliwy głosik Tess.
— Na twoje szczęście nie. — Odpowiadam podminowana, że musiałam ją spotkać.
— Zostaw ją w spokoju, dla tej pustej lalki szkoda czasu. — Mówi do mnie Tom.
Odwracamy się na pięcie i z wyższością wchodzimy do szkoły. A nasza królowa, której oczywiście nie można zignorować stoi z otwartą buzią.
Nie wytrzymałam takiego widoku i krzyknęłam.
— Zamknij buzię, bo ci jeszcze jakaś mucha wleci, albo co innego! — Myślałam, że padniemy tam ze śmiechu. I oto tak rozwścieczyłam naszą królową i jej damy dworu.
Lekcje zaczęły się punktualnie. Weszliśmy do sali chemicznej. Bo mieliśmy pierwszą lekcję chemię. Pan Bill sprawdził obecność. Kiedy już był pod koniec sprawdzania. Drzwi się uchyliły i do sali wszedł Pan dyrektor. Coś powiedział do Pana Billa i wtedy zwrócił się do nas.:
— Witam moi drodzy, chcę wam przedstawić nowego ucznia Arona Blacka. Przyjechał do nas z Nowego Jorku na wymianę międzyszkolną. Mam nadzieję, że przyjmiecie nowego kolegę z sympatią. Liczę na was. — Dokończył dyrektor i wyszedł.
Spoglądaliśmy z ciekawością na drzwi prowadzące na korytarz. Ktoś coś powiedział, ktoś, krzykną. A nasza królowa Tessa przewracała oczami i coś szeptała do swoich psiapsiółek.
— Ciekawe co to za chłopak? — Szepnęłam do Toma.
— Za chwilę się przekonamy. — Zamruczał mój przyjaciel.
Drzwi się otwierają i do sali wchodzi on. Myślałam, że spadnę z krzesełka. Myśli zaczęły wariować.
— Nie to nie możliwe, wygląda jak ten chłopak z koszmarów, jak mój anioł, nie to nie możliwe, zbieg okoliczności, moja psychika płata mi figla. — Myślę intensywnie, aż głowa zaczyna boleć.
Nauczyciel zaprosił Arona, aby usiadł na wolnym miejscu. Chłopak rozejrzał się i skierował do wolnej ławki. Sama nie wiem, ale wydawało mi się, że jego wzrok przez chwilę powędrował w moją stronę, był to taki wzrok, którego się nie zapomina. Jak spojrzałam, na Tess to myślałam, że pęknę ze śmiechu. Ona jak zobaczyła jakie to przysłowiowe ciacho, to, aż zaczęła się ślinić na jego widok, ogarniać włosy z gracją miss. A on szedł przed siebie, nie zwracając nawet na nią uwagi. Włosy czarne, oczy jak morze, błękitne. Ma na sobie, czarne dżinsy, białą koszulkę, która opina jego wyrzeźbione ciało i czarna kurtka. Oceniłabym go na sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Wygląda jak model, zdjęty z okładki najlepszego czasopisma. Przez chwilę nie mogłam oderwać od niego wzroku, aż Tom mnie szturchną i wróciłam do rzeczywistości. Zapanowała wrzawa, Pan Bill zaczął uciszać wszystkich.
— Proszę otworzyć książki na stronie sto osiemdziesiątej drugiej. — Powiedział podniesionym głosem.
Zapanowała cisza i wróciliśmy do lekcji chemii.
Aron Black brzęczy mi w uszach. Czy to zbieg okoliczności? Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego chłopak z moich snów pojawia się teraz w szkole? A ten drugi Marcus, kim on jest? Dwóch na raz.
Czy to coś znaczy? — Myśli szaleją mi po głowie.
— Em wracaj na ziemię. — Słyszę głos Toma.
— Jestem, jestem. — Mruczę.
Lekcje dziś płyną dość szybko. No i mamy długą przerwę.
— Tom chodź. — Pociągnęłam go za rękę i wyszliśmy ze szkoły, usiedliśmy wygodnie na ławce przed szkołą.
Wystawiłam głowę w stronę słońca.
— Jak pięknie, mogę tak siedzieć i siedzieć. — Powiedziałam, odwracając się na ułamek sekundy w stronę Toma.
— Tak jest fajnie. — Popiera mnie przyjaciel.
Tak siedzimy, rozkoszując się promieniami słońca i w końcu zaczynam mówić.
— Tom słuchaj, ten nowy chłopak Aron co dziś doszedł do naszej klasy. Jest identyczny z tym z moich snów. Nie wiem, co to może znaczyć? Jak myślisz to jakiś zbieg okoliczności? Czynie Ja już sama nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć.
— O zobacz siedzi tam. — Szturcha mnie Tomi w bok, abym spojrzała.
Odwracam się dyskretnie i patrzę na niego, a on w tym momencie również patrzy w moją stronę, bez żadnego skrępowania, nie mogę znieść tego spojrzenia, które, aż mnie pali, więc odwracam głowę w stronę boiska.
Moją uwagę przykuwa nasza gwiazda Tessa i jej ekipa, zbliżają się do nowego ucznia.
— Ciekawe co to będzie za cyrk. — Aż mnie śmiech bierze.
— Tom zobacz, jak ta pindzia się wygina, czy ona przed nim aerobik ćwiczy. — Patrzymy na siebie i zanosi my się od śmiechu.
Nowy chłopak nawet nie zwraca uwagi na Tess, tylko wstaje i odchodzi. A gwiazda ma minę, jak by miała kogoś tu i teraz rozszarpać. Aż zrobiło mi się żal naszej królowej.
Ostatnia lekcja upływa dość szybko, bez żadnych rewelacji. Już mieliśmy wychodzić, że szkoły, kiedy podchodzi do nas Aron.
— Cześć, nie muszę się przedstawiać, bo już mnie znacie. — Mówi takim głosem, że aż ciarki przechodzą mi po plecach.
— No hej. — Ja i Tom odpowiadamy razem, a Aron się uśmiecha.
Ma taki zniewalający uśmiech, a te dołeczki w policzkach, miękną mi kolana na sam widok.
— Ty jesteś Emma. — Ściska moją rękę, a mi po całym ciele przechodzi dreszcz, ale nie taki jak przy Marcusie, tylko inny, dreszcz lęku.
— yyy… tak… — Jąkam się.
Już nie wytrzymam tego napięcia, biorę Toma za rękę i wychodzimy ze szkoły. A tamtego chłopaka zostawiamy z tyłu.
— Em co się z tobą dzieje? On chciał tylko z nami porozmawiać. — Gapi się na mnie Tom.
Żeby on wiedział jak ten nowy chłopak na mnie działa, nie wiem sama czy się go boję, czy go pragnę. Ta energia przy dotyku, którą poczułam, napawa mnie lękiem.
— Ale ja nie miałam ochoty. — Wypalam.
Wracamy do domu w milczeniu. Żegnamy się buziakiem w policzek i zaczynamy się rozchodzić do swoich domów.
— Do jutra pa. — Kobieto zmienna.
Odpowiadam. — Do jutra. — I zanoszę się od śmiechu.
Odwracam się na pięcie i kieruje się w stronę domu. Wchodzę do domu, jest mama i tata. Mama siedzi w salonie, a obok tata, ale mnie nie słyszą, jak weszłam. Tylko ja słyszę końcówkę rozmowy.
— Musimy jej kiedyś powiedzieć, za kilka dni skończy osiemnaście lat, jest już dorosła. — Mówi mama.
— Tak kochanie, ale ona zawsze będzie naszym największym skarbem. — Wcina się tata.
Głośno odchrząkam, aby mnie usłyszeli. A oni podrywają się z kanapy, jak by zobaczyli ducha.
— Cześć kochanie, już jesteś? Nie słyszeliśmy, jak weszłaś? — Zmieszana odzywa się mama.
— Tak już jestem.
Tak ciekawość bierze górę. Podchodzę do nich i pytam.
— A o czym tak zawzięcie rozmawialiście? Na pewno o mnie. Co musicie mi powiedzieć?
— A nie, nic ciekawego kruszynko. — Ojciec mnie zbywa, przy tym gestykulując rękami.
— Idź, odśwież się i zapraszam na kolacje. — Powiedziała mama i spojrzała wymowie na ojca.
Zawróciłam się i poszłam na górę do pokoju, myśląc. — Znowu te tajemnice.
Wchodzę i czuje, że coś jest nie tak. Skąd to się bierze, te cholerne przeczucia. — Ogarnia mnie panika.
— Cholera co jest? Skąd to się wzięło? Kto tu był? Jak tu wszedł? — Walczę z myślami.
Na moim łóżku pośrodku leży czerwona róża, ale jest to taka czerwień, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam, ma kolor krwi. Mimowolnie ją unoszę, przykładam do twarzy, aby poczuć zapach.
— To jakieś czary czy co? — Zapach jest powalający, jak bym wąchała setki, tysiące róż, a nie jedną. Jeszcze coś tu jest, liścik, biorę go w dłonie. Jaki ten papier delikatny, piękny z wygrawerowanym piórem w lewym górnym rogu, coś cudownego. Otwieram go, pismo jest takie, nie wiem jak to ubrać w słowa, STARE już się tak nie pisze. Teraz wszyscy piszą jak kura pazurem. — Uśmiecham się.
„Emmo proszę, spotkaj się dziś o dziewiętnastej ze mną w parku, obok twego domu. Będę czekał. M.”
— Co to wszystko ma znaczyć, z nikim się nie spotykam i nie mam zamiaru! — Wypowiadam głośno.
Czy to M to Marcus? Jak on śmiał się zakradać do mego domu. Jak on wszedł? Wszystko było pozamykane, podbiegam do okna, też jest zamknięte.
— I tak nigdzie się nie wybieram, koniec i kropka.
Schowałam liścik do komody, a różę nie wytrzymuję i wącham, jeszcze raz i odkładam na biurko. Wchodzę do łazienki, puszczam wodę pod prysznicem, rozbieram się i wchodzę pod gorący strumień.
Chcę zmyć z siebie cały ten dzień. Biorę gąbkę, polewam ją moim ulubionym płynem do kąpieli o zapachu kwiatów polnych. Po kąpieli jeszcze rozczesuje moje długie brązowe włosy. Spoglądam w lustro, widzę twarz z błękitnymi oczami, wyraźnymi rysami twarzy, pełnymi ustami. Tak chwilę się przyglądam sobie, jak bym miała przeniknąć przez to lustro. Jeszcze tylko błyszczyk o smaku owoców leśnych.
Słyszę głos mamy dobiegający z dołu. — Emmo schodź już, czekamy na ciebie.
— Tak za chwilę będę mamo. — Krzyczę.
Zakładam krótkie czarne spodenki i błękitny top. Przeglądam się w lustrze i ruszam do drzwi, aby zejść na dół.
Mama i tata już siedzą przy stole i czekają z kolacją. Podchodzę do stołu, siadam na swoim miejscu.
— Kruszynko za kilka dni są twoje urodziny, jak byś chciała je spędzić. — Pyta tata utkwionym wzrokiem we mnie.
— Jeszcze nawet się nad tym nie zastanawiałam. — Odpowiadam szczerze, zgodnie z prawdą.
— Dobrze, to się zastanów. — Mówi mama między kęsami.
Kończymy posiłek i jak to mamy w zwyczaju, ja ogarniam stół, a mama zmywa. Bo tata już dawno uciekł do swego biura i prosił, aby mu nie przeszkadzać.
Jest po dziewiętnastej, siedzę u siebie w pokoju.
— Nie poszłam na to spotkanie i nie mam zamiaru nigdzie się ruszać. — Myślę, obracając się na drugą stronę łóżka.
Biorę laptop z szafki nocnej i sprawdzam, co się dzieje w świecie. Oczywiście nic nie ma, zamykam komputer, odkładam, na szafkę. Wskakuję pod kołdrę, rozkładam się wygodnie. Myślę o wszystkim i o niczym, aż dopada mnie sen.
Sen przyszedł w miarę szybko. Nic pustka, nie śni mi się nic. Obracam się z jednej strony na drugą. Znowu to samo, uczucie, czuję, że ktoś tu jest, ktoś jest w moim pokoju. Otwieram oczy, widzę cień.
— Kto tu jest? — Mówię przez zaciśnięte gardło. Rozglądam się po pokoju, nikogo nie ma. Okno, dlaczego jest otwarte, ja nie przypominam sobie, abym je otwierała. Wstaję, podchodzę do okna, chcę je zamknąć i widzę, on tam stoi, przy drzewie. Patrzy na mnie, jego wzrok jest przeszywający, zaczyna mówić.
— Emmo prosiłem, nie przyszłaś. Chcę tylko porozmawiać. Proszę. — Mówi takim smutnym głosem.
— Czego ode mnie chcesz? — Odzywam się z obawą.
— Tak jak już mówiłem, tylko porozmawiać. — Podchodzi bliżej okna.
— Nie, nie podchodź, zostaw mnie w spokoju. — Zatrzaskuję okno i zaciągam zasłony.
Wskakuję pod kołdrę. Spoglądam na zegar pierwsza trzydzieści pięć. Cholera, a myślałam, że już nic mi się nie przytrafi. Koszmarów nie miałam pierwszy raz, przez taki długi okres. Nie miałam już tego pierdolonego koszmaru. A tu zjawia się on.
— Czy to dzięki niemu? — Leżąc, zastanawiam się. Dowiem się tego, muszę. Zasypiam.
Jak mi się cudownie spało. Podnoszę głowę z poduszki, przeciągam się jak mały kotek.
— No to pora wstawać. — Mruczę.
Idę do toalety, staję przed lustrem i oczom swym nie wierzę. Włosy mam brązowe gładkie, lśniące, opadają falami na ramiona, wyglądają, jak bym wyszła od fryzjera, a nie wstała teraz. Skóra zarumieniona tam, gdzie trzeba, oczy błękitne jak najczystsze morze, no i usta, pełne usta, nie są suche, jak miałam zawsze, a ciało szkoda gadać, piersi są nawet większe, jeszcze raz spoglądam na piersi. Wyglądam jak nie ja.
Najbardziej moją uwagę przykuwa znamię, którego wcześniej tu nie było. Znajduje się na prawej ręce na nadgarstku. Jest wypukłe i w kolorze srebra, ciężko jest mi opisać. W kształcie litery A. Próbuję szorować, ale na nic, aż zaczyna mnie piec ręka.
— Cholera co to ma znaczyć? — Zastanawiam się, oglądając jeszcze rękę.
— Ale skąd to się wzięło? No wcześniej tu tego nie było.
— Dość tego muszę to wszystko w końcu wyjaśnić. To się dzieje od momentu, kiedy spotkałam tego chłopaka.
Dziś już nie miałam tych koszmarów. To teraz przydarzają mi się takie rzeczy.
Głowa zaraz mi pęknie, od tego wszystkiego. Uszczypnę się, bo to może jeszcze sen. Nie, wracam do rzeczywistości. Ubieram się do szkoły, zakładam szarą spódnicę i do tego biały top. Który opinia moje nowe nieziemskie krągłości. Na wierzch sweterek. Aż nie wytrzymuję i muszę się jeszcze raz przejrzeć w lustrze, obracam się dookoła własnej osi. Schodzę na dół.
Jak jest cicho? — Czy nikogo nie ma?
Udaję się do kuchni, na blacie jest karteczkę od rodziców. Mama zawsze zostawia mi wiadomości w tym samym miejscu.
„Emmo pojechaliśmy do hurtowni ogrodniczej. Po kilka sadzonek krzewów do ogrodu. Jak coś to dzwoń. PS. Kochamy cię”.
— Ja też was kocham. — Mówiąc, pakuję kanapkę do plecaka.
Wychodzę z domu, widzę, Tom już na mnie czeka.
Podchodzę, witam się buziakiem w policzek. Tom stoi jak posąg i gapi się na mnie, jak by zobaczył ducha, lub widział mnie pierwszy raz. Więc przyciągam go do siebie i przytulam. Jest jakoś inaczej, chciałam tu i teraz go przytulić. Wtulam się w niego, a on obejmuje mnie mocno i gładzi po plecach, trwamy tak chwilę.
Zadaje mi pytanie. — Em, a co ci, że mnie tak tulisz? I jeszcze wyglądasz jakoś inaczej. Twoje włosy jakby dłuższe i takie mięciutkie. — Dotyka, bardzo delikatnie. Przygląda mi się jeszcze raz.
— Popatrz na mnie. — Pomaga podnieść mi głowę, chwytając delikatnie za podbródek.
— Jakie masz cudowne, błękitne oczy. Założyłaś szkła kontaktowe? — Chwyta mnie za rękę i dalej się gapi.
— Nie no coś ty, nie nosiłam nigdy, tylko zrobiły mi się jaśniejsze. — Wypaliłam zgodnie z prawdą.
— Tomi chcę ci powiedzieć, że dziś już spałam normalnie. — Zatajam tylko, to co spotkało mnie z Marcusem.
— Tak? Jak to? Super. — Cieszę się, z tobą mówi Tom.
— Ale Tomi zobacz te włosy, oczy, cera, usta, no i te cycki. Spójrz na mnie, sam widzisz zmiany. Widzę, jak się na mnie gapisz. Co o tym myślisz? — Mówię w trakcie marszu do szkoły.
— Wyglądasz rewelacyjnie, sam mógłbym się w tobie zakochać. — Szepcze ciszej końcówkę zdania.
Uśmiecham się, zostawiając to bez komentarza.
Przekraczamy bramę szkoły, a tam od razu takie widoki Aron Black siedzi wygodnie na murku przed szkołą, otoczony wianuszkiem dziewczyn. Spoglądam od niechcenia w tamtym kierunku, nasz wzrok się łączy, policzki zachodzą mi czerwienią, że dałam się złapać na ukradkowym spojrzeniu.
Macha do mnie i woła. — Cześć Emmo!
Odpowiadam od niechcenia. — Cześć.
Idziemy dalej szkolnym korytarzem i słyszę, jak chłopacy podgwizdują i krzyczą w moim kierunku.
— Uuu… Em jakie kształty, gdzieś ty się ukrywał z takim ciałkiem. Umów się ze mną. O zobacz jakie cycki jak balony. Nawet nasza gwiazda kosza stała z otwartą buzią i wlepiała te swoje ślepia. A ja szłam spokojnie z Tomem, nie zwracając uwagi na tych idiotów.
Patrzę na Toma, a on na mnie i odpowiada
— Nie dziwię się im, wyglądasz jak z okładki magazynu, idealnie, seksownie.
Jeszcze tylko tej mi tu brakuje, Tessa. Idzie w moim kierunku, ze swoim ogonem.
— Jak te wszystkie dziewczyny z nią wytrzymują?
— Jakoś muszą, aby być popularne. — Tom spogląda w ich kierunku.
Podchodzi nasza królowa i ją zatyka. Brak jej słów. Stoi z otwartą buzią.
— Czego chcesz wiedźmo. — Wypalam.
— Em daj namiary, na tego lekarza co cię naprawił. — Uśmiecha się szyderczo, a wraz z nią jej koleżaneczki.
— No nie wierzę, że tak szybko ci to urosło. — Dotyka palcem moich piersi.
— Zabierz te łapy, nie dotykaj mnie. — Patrze na nią zakładając ręce na piersi.
— Mnie nikt nie naprawił, ale patrzę, u ciebie jest dużo do zrobienia. — Odbijam piłeczkę, oglądam ją od dołu do góry. Tom, parskną śmiechem.
Tess robi Dziubek, poprawia włosy i z wyższością wchodzi do klasy. A za nią jej ekipa. Niech ma za swoje, ona zawsze zaczyna nie ja.
Lekcje upłynęły szybko, nic się nie działo. Tom wyszedł szybciej. Był dziś jakiś nie swój. Mało ze mną rozmawiał. Czy to wszystko przeze mnie?
Ciekawe czy to wszystko przez moją zmianę? Ja tego nie chciałam, nie chciałam tak wyglądać. To samo się stało. A Tom jest moim najlepszym przyjacielem. Uroczy, też niczego mu nie brakuje, włosy brązowe, zawsze zaczesane idealnie do góry, oczy w kolorze granatowym, no i na nosku okulary, które dodają mu uroku. Żeby chciał, to miałby każdą dziewczynę.
Szłam tak w kierunku domu i rozmyślałam, o wszystkim i o niczym, co się dzieje ze mną? Co rodzice ukrywają?
— Jaka piękna pogoda. — Czyjś głos słyszę za plecami.
Odwracam się gwałtownie, aby zobaczyć, kto do cholery możne pytać o pogodę i niezdarnie podwija mi się noga, chwieje się i upadam. Nie dane mi było daleko polecieć, bo ta osoba co stała za mną, chwyta mnie i przytrzymuje. Patrzę i z ust wydobywa mi się, Aron Black. Szybko się prostuje i poprawiam.
— Dziękuję za uratowanie mnie przed upadkiem. — Czerwienię się jak piętnastolatka.
— Śledzisz mnie? — Zadaję pytanie z miną pokrzywdzonej.
Patrzymy na siebie i żadne z nas się nie rusza. On nie odpowiada. Chwyta mnie za rękę, a ja czuję taką energię, nie wiem, czy ciepło, czy zimno, które przeszywa każdy koniuszek mego ciała. Dostaję gęsiej skórki, chciałaby, aby mnie puścił, bo ta energia jest jak narkotyk, któremu w fazie uzależnienia nie można się oprzeć, tak jest ze mną. Próbuję wyszarpnąć rękę, ale on ściska mocniej i przez przypadek dotyka mego nadgarstka, na którym widzi moje znamię w kształcie litery A. Jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki puszcza, tak jak bym parzyła, patrzy na mnie jeszcze raz i w mgnieniu oka się oddala, bez żadnego słowa. Ja tak stoję osłupiała i się zastanawiam.
— Co się stało? Co mu odwala? Czy to, że zobaczył moje znamię i uciekł?. Czy on coś wie? — Znowu myśli wirują i wirują, aż głowa zaczyna boleć.
Idę dalej do domu. Jeszcze piszę SMS do mamy — „będę w domu za godzinę, pa”.
I wysyłam wiadomość.
Po pięciu minutach dostaję, odpowiedz. „Ok bądź punktualnie”
Nogi prowadzą mnie do parku. Zdejmuje plecak, rzucam na ławkę i idę na huśtawkę. Bujam się wysoko, najwyżej jak potrafię. Chwila zapomnienia nie trwa jednak długo. Znowu to samo, przeczucie. — Skąd ono się bierze? — Mam tak tylko przy tym chłopaku, tylko przy nim.
Aż się wzdrygnęłam.
Stoi naprzeciwko mnie. Skąd on się tu wziął? Jak? Przed chwilą go tu nie było. Przyglądam się.
Jest w czarnej koszulce, która opinia jego ciało. Widzę każdy mięsień, włosy czarne w nieładzie. — Wzdycham dość głośno.
— Emmo możemy porozmawiać? — Odzywa się jako pierwszy.
Porozmawiam z nim, muszę wiedzieć co się ze mną dzieje, co jest nie tak. Może on mi w końcu powie, mam tyle pytań.
— Witam cię Marcusie. — Mówię, zatrzymując do końca huśtawkę.
Podaje mi rękę i pomaga zejść z huśtawki. Na ten dotyk przechodzi mnie dreszcz. Ja oczywiście jak ta niezdara zaplątuje się za swoje nogi i lecę wprost na niego. On mnie w szybkim tempie chwyta w ramiona. Jest taki męski, a jak pachnie. — Pomyślałam w duchu. Objął mnie, aby przytrzymać, aż mi dech zaparło, wtulił swoją twarz w moje włosy, to wszystko trwało ułamek sekundy. Podziękowałam, spoglądając na Marcusa.
— To może się przejdziemy. — Patrzył na mnie pytająco.
Aż się rozpływam na ten widok, jego czarne oczy świdrowały mnie dogłębnie.
— Tak, dobrze, ale mam tylko chwilkę. — Odpowiadam i ruszamy.
— Proszę, tylko nie uciekaj.
— Dobrze, postaram się. — Odpowiadam i zmieniam się w słuch.
— Od czego by tu zacząć. — Zastanawia się głośno Marcus.
— Na pewno mi nie uwierzysz, w to, co mam ci do powiedzenia, ale proszę, wysłuchaj mnie do końca, a potem zrób to, co, uważasz za słuszne. Wiedzże, jesteś nam bardzo potrzebna. — Ciągnie wypowiedź Marcus.
— Jeszcze chce tylko coś sprawdzić, pozwolisz?
— Tak — Macham głową na zgodę.
— Mogę poprosić twoją prawą rękę. — Prosi mnie i wyciąga swoją dłoń. Ja mimowolnie podaję mu rękę, a on odwraca dłoń i spogląda na znamię.
— Widzę, jest. To jednak jesteś ty, nie pomyliłem się. Teraz to już wszystko jest jasne. — Oczy mu świecą, ma radość w nich, jak to wymawia.
— Ale ja nic nie rozumiem. I powiedz mi, komu jestem potrzebna? — Mówię, spoglądając na niego.
— Wszystkiego się dowiesz za chwilę. — Wypowiada spokojnie.
Idziemy tak parkiem jedno obok drugiego, delikatnie zerkam ukradkiem w jego stronę, aż policzki zachodzą mi czerwienią. A on mówi takim głosem, że moje serce prosi o więcej. Co się ze mną dzieje? Jestem spragniona jego słów, dotyku, ust nie zaniosę tego. O czym ja myślę? Karcę się w duchu. Odzywa się do mnie:
— Jak już ci wiadomo, to nazywam się Marcus. Widzisz, wyglądam na dwadzieścia pięć lat, ale mam dużo więcej.
— Ile? — Pada pytanie z mych ust. Ciekawość zwycięża.
— Tysiąc dwieście. — Odpowiada i krzyżuje ręce na klatce piersiowej.
Ja się zatrzymuję i nie wiem co o tym wszystkim mam myśleć. On też raptownie staje i spogląda na mnie. Jednak mu nie przerywam, słucham dalej.
— Zanim Pan ukształtował świat i ludzi, do bytu powołał Anioły. Stworzył je z czystego światła i czystego ducha, nie posługując się żadną materią. Są nieodłącznymi towarzyszami istot ziemskich. Pomagają wypełnić zadania, do których są stworzeni.
Przerywam mu w trakcie wypowiedzi. — A co chcecie ode mnie? Anioły, nie wierzę!
Ucisza mnie machnięciem dłoni i mówi dalej. — Dowiesz się wszystkiego, obiecuję. Słuchaj dalej. Są anioły takie jak ja. — Pokazuje na siebie.
— Oraz są upadłe anioły, czyli to takie, które się oddaliły. Upadły anioł to anioł wypędzony z nieba za sprzeciwienie się Panu lub powstanie przeciwko Niemu. Jak wybuchła wojna w niebie ja stanąłem w obronie naszego Pana. Zostałem przy nim i broniłem go ze wszystkich sił. Chociaż staraliśmy się bardzo, to i tak przegraliśmy. I po tej Wojnie w Niebie wielu aniołów zostało wypędzonych, stając się upadłymi aniołami. A na ich czele stał Azazel. On postarał się o to, aby tam nie zapanował pokój. Przed próbą wypędzenia Azazela został skradziony cenny ognik i zesłany na ziemię, z którego powstało dziecię. Początek i koniec, czyli Alfa i Omega. Azazel nie może wrócić do nieba, dopóki nie zniszczy tego dziecięcia. Nie wiedzieliśmy, kim ono jest, szukaliśmy go przez ostatnie osiemnaście lat, aż się ukaże.
W trakcie przerywa nam dzwonek telefonu. — Dzwoni mama, muszę odebrać.
— Halo mamo.
— Em gdzie jesteś? Już powinnaś być w domu.
— Dobrze za godzinkę będę, zasiedziałam się w parku, jeszcze chwilkę chcę pospacerować.
— Ok pa. — Przerywam połączenie.
Marcus zaczyna mówić dalej. — Mamy w niebie piekło. Nie mamy spokoju. Chociaż Azazel został wypędzony to i tak jest źle. Aby zapanował pokój i wszystko powróciło na swoje miejsce, musi się wypełnić przepowiednia.
— Jaka przepowiednia? — Przerywam w trakcie.
— Szukałem cię przez osiemnaście lat, Ty jesteś tą przepowiednią, naszym ratunkiem. Jesteś krwią z krwi naszego Pana. Został on uwięziony w krainie, którą stworzył Azazel. Ty tylko zdołasz uratować nasz ród. Muszę cię chronić, aby ci się nie stała krzywda.
— Skąd wiesz, że to akurat jestem ja? — Pytam, myśląc, czy to przypadkiem nie jest wariat.
— Masz znamię na prawej ręce, na nadgarstku z symbolem A. Czyli jesteś Alfą, początkiem. — Chwyta mnie za prawą rękę i unosi do góry. Delikatnie muska ustami.
— A gdzie jest ten Azazel? — Pytam, rumieniąc się, ale nie zabieram ręki.
— Azazel możne przybrać każdą postać. Dobrze się ukrywa, szukamy go. — Odpowiada.
— Czyli jest was więcej? — Pytanie szybciej wylatuje mi z ust, niż zdążę pomyśleć.
— Tak jest nas więcej, tak jak mówię, szukaliśmy cię i zarazem jego. Ciebie już znaleźliśmy, ale z nim mamy mały problem. Widziałem przelatujących jego ludzi, ale zawsze zdążą mi umknąć w ostatniej chwili.
Patrzę na Marcusa z otwartą buzią. — Jak to przelatujących?
— Dobrze proszę, chwyć mnie za szyję i żeby nie wiem, co nie puszczaj. — Mówi to tak, że przechodzą mnie ciarki po plecach.
— Ale nie zrobisz mi żadnej krzywdy?
— Nie obawiaj się.
Patrzę mu w oczy, podchodzę i zakładam ręce na szyję. Przylegam całym ciałem, czuję palące mnie gorąco, jak by tysiące ogników tańczyło w moim środku. Marcus się spina, chwyta mnie. Czuję jego ręce na moich plecach, przechodzą mnie ciarki, wzdycham głośno. Słyszę szelest, szum i oczom swym nie wierzę, widzę skrzydła. Białe jak śnieg, cudowne. Chciałabym ich dotknąć, ale strach mnie paraliżuje. Rozpościera je mocno, szumi coraz bardziej i zaczynamy się unosić. Marcus patrzy mi w oczy i widzi w nich strach. Boje się. Ściskam go coraz mocniej.
— Spokojnie, bo mnie udusisz, nie bój się, nic ci nie zrobię. — Szepcze mi wprost do ucha.
Unosimy się coraz wyżej i wyżej. Spoglądam w dół. Pięknie, widzę całą okolicę.
— Jak cudownie. — Mówię mu, a on odwraca głowę i spogląda na mnie, uśmiechając się. Nie mogę oderwać wzroku, ma taką anielską poświatę, cały świeci, jego blask o tym czyta się tylko w książkach i ogląda w telewizji. Coś z ogromną siłą przyciąga mnie do niego. Powoli zaczynamy nurkować w dół, to jest coś nadzwyczajnego, zniżamy się coraz niżej i niżej, aż nasze stopy dotykają ziemi. Muszę się wyswobodzić z jego objęć. Nie chcę. Chciałabym, aby ta chwila trwała. Skrzydła były i raptem ich nie ma. Coś cudownego, niezwykłego, nadzwyczajnego.
— Tyle mam ci jeszcze do powiedzenia. — Nachyla się nade mną i mówi prawie szeptem, wzrok ma utkwiony na mnie.
— Ale ja mam jeszcze bardzo dużo pytań. — Odpowiadam, spoglądając w międzyczasie na zegarek. Kurcze, jak już jest późno, mama zmyje mi głowę.
— Muszę już wracać do domu. — Wypowiadam prawie szeptem, biorąc plecak z ławki. Zaczynam się kierować w stronę domu.
— Chciałbym jeszcze. — Nie skończył zdania, chwyta mnie za rękę i obraca w swoją stronę. A ja wiadomo zawsze jak niezdara. Plączą mi się nogi, upadam wprost w jego ramiona. Chwyta mnie i przyciąga do siebie. Jego ciało jest takie gorące, przez koszulkę odbija się każdy mięsień jego ciała, czuję to. Wtula się w moje włosy i szepcze mi do ucha.
— Obronię cię, żeby nie wiem co. Jesteś największym naszym skarbem, wybawieniem. Zobaczymy się nie długo i skończymy naszą rozmowę. — Składa pocałunek na moim czole i znika. Stoję tak oniemiała i nie wiem, co się wydarzyło, czy to był sen, czy jawa. Łapię za plecak, który niezgrabnie upuściłam i idę do domu.
Myśli krążą po głowie. Mam jeszcze tak dużo pytań. Jeszcze nie wszystko wiem, mieliśmy za mało czasu. Muszę być ostrożna, ciekawe jak wygląda ten Azazel? Gdzie ukrył tego Pana? Jak ja mam im pomóc? Jak sama niewiele wiem. No i ten Marcus strasznie mnie do niego przyciąga. Muszę również porozmawiać z rodzicami, co przede mną ukrywają. Jak to było z moją adopcją?
Tego wszystkiego na raz jest mi za dużo, gubię się. Najbardziej przeraża mnie to, że jeżeli Marcus mówi prawdę, to ten Azazel ma mnie zabić. Boję się. Wszystko jest takie chaotyczne, niejasne. To, co się stało ze mną, to co dziś widziałam i słyszałam, to czego doświadczyłam. Nie wiem, czy sobie poradzę z tym wszystkim. Dość już tego myślenia, bo mi zaraz głowa pęknie.
Wchodzę do domu. Nikogo nie ma.
— Mamo, tato jesteście? — Wołam przerażona. Ogarnia mnie strach, biegam po całym domu jak wariatka, sprawdzam dół, nikogo nie ma. Wybiegam na górę, też ich nie ma. Schodzę jeszcze raz na dół, gdzie oni mogą być? Wybiegam do ogrodu, rozglądam się. Czuję ulgę. Widzę ich, są, głowa mamy wystaje pomiędzy krzewami.
— Mamo, tato jestem, myślałam, że was nie ma. — Mówię z drżeniem w głosie.
— Cześć córuś przecież czytałaś karteczkę, którą ci zostawiliśmy rano. Byliśmy w sklepie ogrodniczym i kupiliśmy kilka krzewów, a teraz musimy je zasadzić. — Mama podnosi głowę i spogląda na mnie.
— Tato jak skończycie pracę w ogrodzie, to chciałabym z wami porozmawiać. — Spoglądam pytająco.
— A możemy odłożyć tę rozmowę na jutro? — Westchną tata.
— No dobrze widzę, że macie jeszcze dużo pracy, nie będę przeszkadzać. Idę do siebie na górę. — Odpowiadam z westchnieniem.
Jeszcze mama dodaje. — W kuchni masz przygotowaną kolację, odgrzej sobie, my już jedliśmy.
Udaję się wprost do swego pokoju. Po tych nowościach nie mam jakoś apetytu. Wchodzę do łazienki, biorę gorący prysznic. Po wytarciu opatulam się ręcznikiem i udaje się w stronę łóżka. Przysiadam na łóżku, patrzę. — A to co? — Róża, czerwona, identyczna z tamtą, co znalazłam ostatnio. Mimowolnie podnoszę, aby poczuć jej zapach. No i jeszcze jest liścik. „Dziękuję Ci bardzo Emmo, że mnie wysłuchałaś i nie uciekłaś. M”. To na pewno od Marcusa. Cichy śmiech wydobywa się z mych ust. — Jakim cudem on się tu znalazł? Okna, drzwi wszystko pozamykane. — No tak, anielska siła. Dalej nie mogę w to uwierzyć.
Biorę plecak, usadawiam się wygodnie przy biurku, odrabiam prace domowe. Chwytam laptop i jeszcze tylko sprawdzam, co się dzieje na świecie, ale nic. Nikt nic nie napisał ani nie zaprosił do polubienia czegokolwiek. Odkładam komputer i kieruję się w stronę łóżka. Wchodzę pod kołdrę, rozciągam się wygodnie i próbuje zasnąć.
* * *
Kilka dni spałam rewelacyjnie, bez żadnych koszmarów, w końcu się wysypiam, uśmiechnięta na twarzy. Jest cudownie, przeciągam się. Wstaję, idę na poranną toaletę. Ubranie wybieram bardzo starannie. Zakładam dziś, czarną krótką plisowana spódnicę do tego biała bluzka na ramiączkach i mój ulubiony granatowy sweterek. Włosy spływają mi falami poniżej ramion, starannie je przeczesuję. — Jest idealnie. — Spoglądam w lustro, odrobina błyszczyka nie zaszkodzi. Schodzę na dół, a tam słyszę.
— Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam, i jeszcze raz i jeszcze raz niech żyje, żyje nam. — Mama z tatą śpiewają z uśmiechami na twarzach. Tata podchodzi pierwszy, przytula mnie mocno, całuje w oba policzki. Potem dołącza mama i też mnie przytula i całuję.
— Wszystkiego najlepszego córeczko. — Wypowiadają jednocześnie.
Stoję osłupiała. — A niech to, zapomniałam o swoich osiemnastych urodzinach.
Mama i tata wręczają mi prezent, malutkie pudełeczko. Otwieram i spoglądam, co jest w środku, a tam oczom swym nie wierzę kluczyki od samochodu. Tata pokazuje machnięciem głowy na drzwi. Wybiegam i widzę białe cudeńko Suzuki Swift Sport. Zachowuję się jak małe dziecko, biegam, skaczę, oglądam z każdej strony, otwieram drzwi i wsiadam. — Om g takie jak zawsze chciałam mieć. — Podbiegam jeszcze raz do rodziców i przytulam dwoje na raz.
— Kocham was bardzo. — Łza spływa po policzku.
— My też cię kochamy nasza kruszynko. — Odpowiadają rodzice.
— Ale przecież zawsze mówiliście, że dostanę nasze bmw. — Spoglądam radośnie.
— Kochanie zasłużyłaś na dużo więcej, postanowiliśmy z mamą, że dostaniesz nowe auto. Stać nas. — Tata dumnie wypowiada, prężąc pierś.
Chwytam jeszcze raz rodziców w ramiona i tulę ich z całych sił.
— No to zrobiliście mi niespodziankę, nie spodziewałam się takiego prezentu. To teraz zostaje mi tylko pojechać do szkoły. — Mówię radośnie do rodziców, podskakując jak mała dziewczynka.