E-book
18.9
drukowana A5
36.75
Młot na czarownice

Bezpłatny fragment - Młot na czarownice


Objętość:
109 str.
ISBN:
978-83-8440-196-5
E-book
za 18.9
drukowana A5
za 36.75

Każda książka to krok w stronę zmiany i inspiracji. Jeśli chcesz iść dalej razem ze mną, zapraszam Cię na: samuelkaine.wixsite.com/samuel-kaine

WSTĘP

Gdy dziś mówimy „Młot na czarownice”, większość ludzi wyobraża sobie ponure średniowieczne lochy, stosy i kobiety uciekające przed fanatycznymi mnichami. I… nie jest to dalekie od prawdy. Ale to, czego często nie widać, to tło: świat, który sam siebie straszył.

W XV wieku życie nie było proste. Choroby, które dziś leczymy tabletką, wtedy potrafiły przetrzebić całe miasta. Burza była znakiem z nieba. Zły urok tłumaczył nieudane zbiory. A plotka o „czarnej magii” mogła rozpalić większy ogień niż pochodnia.

W tym właśnie świecie powstała jedna z najsłynniejszych (i najbardziej przerażających) książek epoki — „Malleus Maleficarum”, czyli „Młot na czarownice”. Jej autorzy wierzyli, że ratują świat przed demonami… ale przy okazji stworzyli podręcznik, który rozpalał wyobraźnię całej Europy przez wieki.

Dzisiejszy czytelnik, otwierając tę księgę, widzi coś jeszcze — mieszankę strachu, religijnej gorliwości i absurdów, które miejscami brzmią jak czarny humor. Trudno uwierzyć, że kiedyś traktowano to poważnie. A jednak „Młot” stał się bestsellerem epoki, wpływając na prawo, sądy i całe społeczeństwa.

Dlaczego?

Bo ludzie bali się wszystkiego.

Świat był pełen tajemnic, których nikt nie rozumiał. A gdy nie rozumiesz — tworzysz historie. To właśnie zrobiła Europa: zbudowała opowieść o czarownicach, demonach i niewidzialnych siłach, które rzekomo czyhały na ludzkie dusze.

W tej książce nie będziemy powtarzać tamtych strachów.

My je nazwiemy, uporządkujemy i pokażemy w lekki, przystępny sposób.

Zobaczymy, skąd brały się średniowieczne lęki, jak działała logika tamtych czasów (czasem nijak) i czemu „dowody” na czary były tak absurdalne, że dzisiaj trudno powstrzymać uśmiech.

Ale zrobimy coś jeszcze: pokażemy, jak ta atmosfera strachu kształtowała Europę — i jak wiele z dawnych wierzeń przetrwało w naszej kulturze do dziś, tylko w zmienionej formie.

To nie będzie książka o okrucieństwie.

To będzie książka o człowieku: o naszych obawach, przesądach, sile plotki i potrzebie znajdowania winnych wtedy, kiedy świat staje się zbyt skomplikowany.

Zanurz się razem ze mną w tamtą epokę.

Świat, który nazywał burzę „gniewem niebios”, kota — podejrzanym, a niezależną kobietę — „podejrzanie niezależną”.

Zaczynamy podróż po świecie, który bał się wszystkiego.

A czasem… bał się aż za bardzo.

ROZDZIAŁ 1

Strach rządzi światem

Wyobraź sobie, że żyjesz w świecie, w którym wszystko może być znakiem.

Nie masz internetu, gazet ani lekarzy z prawdziwego zdarzenia. Nie znasz chemii, fizyki, meteorologii ani psychologii. Masz za to… wyobraźnię. Ogromną. I bardzo niewygodne pytanie:

„Dlaczego to się dzieje?”

Gdy nie znasz odpowiedzi, zaczynasz je tworzyć.

1. Gdy piorun był czymś więcej niż piorunem

Dziś burza to tylko burza. A wtedy?

Znak. Omen. Ostrzeżenie. Kara.

Może ktoś rzucił urok na wieś? Może ktoś obraził Boga? A może to ta samotna zielarka mieszkająca na skraju lasu? Przecież patrzyła jakoś dziwnie wczoraj…

W średniowieczu fakty nie były potrzebne.

Wystarczył lęk + wyobraźnia = gotowa teoria.

2. Choroby, które musiały być „magiczne”

Zwykła gorączka?

Dziś: Paracetamol.

Wtedy: „ktoś cię przeklął”.

Wysypka u dziecka?

Dziś: alergia.

Wtedy: „diabeł się upomina”.

Epidemie zbierały takie żniwo, że ludzie musieli znaleźć winnego. A łatwiej było oskarżyć sąsiadkę niż przyznać: „nie wiemy, skąd to się bierze”.

3. Plotka była potężniejsza niż miecz

Jeśli jedna osoba coś powie, a druga to powtórzy…

po chwili cała wieś „wie”, że „ta kobieta ma podejrzane moce”.

Plotka w średniowieczu działała jak ogień na suche siano.

Szybko, bez kontroli i z ogromną siłą.

Czasem wystarczyło:

— ktoś spojrzał nie w porę,

— ktoś miał zioła w domu,

— ktoś mieszkał sam,

— ktoś był zbyt mądry,

— ktoś był „jakiś inny”.

A resztę dopowiadała wyobraźnia.

4. Strach jako… system porządkowy

Strach ma jedną ważną funkcję: spaja społeczność.

Jeśli wszyscy razem boją się jednego wroga, to stają się bardziej posłuszni.

Wrogiem mogła być:

— kobieta,

— burza,

— choroba,

— demon,

— „zły urok”,

— a czasem… po prostu ktoś, kogo nie lubiono.

Im bardziej społeczeństwo było niespokojne — tym łatwiej dawało się kontrolować.

I tu właśnie „Młot na czarownice” znalazł swoje idealne miejsce.

Przyszedł jak instrukcja obsługi dla ludzi, którzy chcieli mieć wroga, bo to dawało poczucie porządku.

5. Świat bez logiki, świat pełen odpowiedzi

Lęk + religijna gorliwość + brak wiedzy = potężna mieszanka.

To dlatego tak łatwo wierzono, że:

— koty współpracują z diabłem,

— świeca przewrócona na stole to „zły znak”,

— stłuczone lustro „przyciąga złe duchy”,

— a burza jest dowodem, że ktoś „miał kontakt z mocami”.

W tym świecie strach nie był prywatnym uczuciem.

Był emocją zbiorową, która rządziła wszystkimi: od chłopa po możnych.

6. I dopiero tu zaczyna się prawdziwa historia

Bo kiedy ludzie boją się mocniej niż zwykle…

potrzebują kogoś, kto im powie dlaczegoco zrobić.

I takim „przewodnikiem” stał się „Młot na czarownice”.

Książka, która zbudowała świat, w którym zwykła zielarka mogła zostać demonologicznym przestępcą, a zwykła choroba — dowodem czarów.

ROZDZIAŁ 2

Kim była czarownica?

Zanim „Młot na czarownice” zrobił z wiedźm największe zagrożenie Europy, trzeba było odpowiedzieć na jedno bardzo proste, ale kluczowe pytanie:

Kim właściwie była czarownica?

I tu zaczyna się najciekawsze.

Bo odpowiedzi są… trzy. I każda z nich pokazuje inny kawałek średniowiecznego świata.

1. Czarownica według ludzi — czyli „ta dziwna z końca wsi”

W ludowej wyobraźni czarownicą najczęściej była kobieta, która:

— mieszkała samotnie,

— znała się na ziołach,

— umiała zrobić maść, syrop, napar,

— potrafiła „odczarować” chorobę dziecka,

— miała dziwną intuicję,

— mówiła rzeczy, których nie powinna wiedzieć,

— no i… miała kota.

Koty zawsze były podejrzane. Z jakiegoś powodu.

Te kobiety w praktyce były wiejskimi lekarzami — pierwszymi zielarkami, akuszerkami, uzdrowicielkami. Ludzie przychodzili do nich po pomoc. Ale wystarczyło, że komuś nie pomogli, albo komuś zaszkodziła zazdrość — i już było niebezpiecznie.

2. Czarownica według Kościoła — czyli ktoś, kto zagrażał „porządkowi”

W religijnych interpretacjach czarownictwo nie było tylko „magiczne”.

Ono było zdradą duchową.

Czarownica = ktoś, kto:

— kontaktuje się z demonami,

— szkodzi innym „z mocy złego ducha”,

— odwraca ludzi od Kościoła,

— ma wiedzę, której „mieć nie powinna”,

— nie wpisuje się w model posłusznej, pokornej kobiety.

Dla Kościoła była to groźna mieszanka:

niezależność + wiedza + wpływ na ludzi.

To naprawdę wystarczyło.

3. Czarownica według „Młota na czarownice” — czyli… każdy, kto pasował do teorii

To jest najbardziej zaskakujące.

W „Młocie” czarownicą mógł być prawie każdy.

Autorzy zbudowali takie definicje, że pasowały do nich:

— zielarki,

— starsze kobiety,

— samotne matki,

— wdowy,

— kobiety „zbyt inteligentne”,

— kobiety „zbyt urodziwe”,

— kobiety „zbyt nieposłuszne”,

— kobiety „zbyt samodzielne”,

— a czasem… kobiety „zbyt spokojne”.

Jeśli kobieta była „inna” — była podejrzana.

Jeśli miała charakter — była podejrzana.

Jeśli miała własne zdanie — bardzo podejrzana.

A jeśli leczyła ludzi ziołami, czyli miała realne umiejętności…

to już był alarm na cały region.

4. Zielarka, uzdrowicielka, czy… demonologiczne zagrożenie?

Paradoks średniowiecza polega na tym, że czarownice często były jedynymi osobami, które potrafiły pomóc:

— umiały uśmierzyć ból,

— znały rośliny przeciwzapalne,

— znały działanie minerałów,

— potrafiły przyjmować porody,

— znały ludowe rytuały ochronne.

Ale w oczach przestraszonego społeczeństwa wiedza była… groźna.

Bo wiedza to władza.

A władza w rękach kobiety była niebezpieczna dla tych, którzy chcieli ją mieć tylko dla siebie.

5. Kto „mógł zostać” czarownicą?

Lista jest smutna, ale bardzo prawdziwa.

Do szczególnie zagrożonych należały kobiety:

— które były wdowami,

— nie miały męskiej opieki,

— miały konflikty z sąsiadami,

— były samotne,

— były za biedne albo… za bogate,

— były „dziwne”, cokolwiek to znaczyło,

— albo po prostu miały „pecha”.

Czyli… praktycznie każda.

Im bardziej kobieta była poza schematem — tym bliżej była łatki „czarownicy”.

6. Dlaczego to właśnie kobiety?

Bo łatwo je było oskarżyć.

Bo większość z nich nie miała siły, pozycji ani prawa, by się bronić.

Bo były idealnym kozłem ofiarnym.

A do tego dochodził jeden, bardzo średniowieczny mit:

„Kobieta jest bardziej podatna na złe wpływy”

(Autorzy „Młota” napisali o tym całe rozdziały… i nie, nie było w tym logiki).

7. W rzeczywistości: czarownice były tym, czego bało się społeczeństwo

Zbyt samodzielne? — zagrożenie.

Zbyt mądre? — zagrożenie.

Zbyt spokojne? — podejrzane.

Zbyt naturalne? — podejrzane.

Zbyt pomocne? — podejrzane.

W efekcie czarownica nie była konkretną osobą.

Była projektorem lęków epoki.

Tym, na co można było zrzucić winę.

Tym, co tłumaczyło chaos życia.

Tym, co dawało „porządek” — nawet jeśli tragiczny.

ROZDZIAŁ 3

Czarostwo w praktyce — czyli jak wyglądała „magia” naprawdę

Kiedy dziś myślimy o czarownicach, widzimy miotły, koty, kociołki i zaklęcia rodem z filmów.

Ale w średniowieczu magia wyglądała… zupełnie inaczej.

Była prostsza, bardziej ziemska i często opierała się na wiedzy, której nie mieli inni.

To, co nazywano „czarostwem”, było tak naprawdę mieszanką ziół, doświadczenia, ludowych przesądów i odrobiny psychologii.

1. Magia codzienna — czyli wiejskie „porady”

Jeśli dziecko miało kolkę:

→ kładziono mu przy łóżku pęczek mięty.

Jeśli ktoś nie mógł spać:

→ palono szałwię albo wieszano przy głowie gałązkę lawendy.

Jeśli ktoś „czuł złe energie”:

→ rozsypywano sól w progach domu.

Dziś nazwalibyśmy to ziołolecznictwem, aromaterapią, rytuałem oczyszczającym, czasem nawet placebo.

Wtedy — „magia”.

2. Zioła, które robiły robotę

Czarownice znały rośliny, o których reszta nie miała pojęcia.

Wiedziały, co pomaga, a co szkodzi. To budziło respekt… ale i strach.

Najpopularniejsze „magiczne” zioła:

— Bylica — na problemy ze snem i lęki

— Pokrzyk wilcza jagoda — niebezpieczny, ale stosowany w maleńkich dawkach

— Dziurawiec — „odpędzał złe duchy” (czytaj: działał uspokajająco)

— Mięta i melisa — wyciszenie

— Szałwia — oczyszczanie domu i powietrza

— Rozmaryn — pamięć i ochrona

— Ruta — amulet przeciw „złym spojrzeniom”

Wiedza o roślinach była dla ludzi tajemnicza.

A wszystko, czego nie rozumiano… wyglądało jak czary.

3. Zaklęcia, które działały… psychologicznie

Średniowieczna magia nie była jak w filmach: bez błysków, bez dymu, bez piorunów.

To były słowa.

Szeptane, powtarzane, wypowiadane z intencją.

— „Niech odejdzie choroba, niech przyjdzie siła.”

— „Niech zły urok spłynie z wodą.”

— „Niech ręka wróci do zdrowia.”

Czy działało?

Czasem tak — bo wiara ma ogromną moc.

A zaklęcia pełniły funkcję dzisiejszej psychoterapii: uspokajały, dawały nadzieję, porządkowały emocje.

4. Amulety i ochrona „przed złem”

Magia to nie tylko zioła i słowa.

To także przedmioty, które miały chronić:

— woreczki z ziołami,

— kawałki bursztynu,

— żelazne gwoździe (żelazo „odpędzało złe moce”),

— wstążki w kolorach ochronnych,

— małe krzyżyki,

— kamienie w kształcie jajka (symbol życia).

To było jak pierwsza forma psychologii pozytywnej:

masz coś, co trzyma cię przy nadziei.

5. Czary „szkodzące” — czyli ludowe metody zemsty

Nie wszystkie rytuały były piękne i pachnące lawendą.

Były też takie, które miały „zaszkodzić”, choć najczęściej działały tylko w głowie ofiary.

Przykłady:

— zakopanie przedmiotów należących do kogoś przy jego domu,

— wrzucenie soli do czyjejś studni (symbolicznie — nie trucizna),

— nawoływanie „choroby” na kogoś,

— wstawianie figurek z gliny w progi.

Gdy ludzie wierzą w magię — wystarczy symbol.

Resztę zrobi strach.

6. Magia słowiańska vs. zachodnia demonologia

To bardzo ważne.

Słowiańska magia ludowa — prosta, naturalna, zioła, ogień, woda, oczyszczanie.

Demonologia zachodnia — czarty, pakt z diabłem, nocne orgie, demony, sabaty.

I tu był konflikt.

Zwykła wiejska zielarka z Polski nie miała absolutnie nic wspólnego z tymi fantazjami z zachodu.

Ale gdy Europa zaczęła przyjmować zachodnie teorie, wszystko wrzucono do jednego worka.

Zioła + wiara ludowa = czary.

Czary + strach Kościoła = zagrożenie.

Zagrożenie + Młot = problem dla tysięcy niewinnych ludzi.

7. Czarostwo — realnie czy tylko w głowie?

Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że:

— magia działała, jeśli ludzie w nią wierzyli,

— zioła działały, bo miały realne właściwości,

— słowa działały, bo uspokajały,

— amulety działały, bo dawały poczucie bezpieczeństwa.

„Czarostwo” było więc połączeniem wiedzy, intuicji i psychologicznej mocy wspólnoty.

To, co dziś nazwalibyśmy:

— naturalną medycyną,

— aromaterapią,

— neuropsychologią,

— placebo,

— mindfulness,

— energią intencji.

Średniowiecze nazwało „czarami”.

ROZDZIAŁ 4

Autorzy „Młota” i ich obsesje

Aby zrozumieć, dlaczego „Młot na czarownice” stał się jedną z najbardziej niebezpiecznych książek w dziejach, trzeba najpierw poznać jego twórców.

Bo to nie był zwykły podręcznik.

To była projekcja dwóch ludzkich obsesji, ubrana w religijny autorytet.

I tu zaczyna się historia, która momentami jest bardziej niedorzeczna niż średniowieczne legendy.

1. Heinrich Kramer — człowiek, który widział czarownice wszędzie

Główny autor „Młota”, dominikanin Heinrich Kramer, był znany z jednej rzeczy:

widzenia zła absolutnie wszędzie.

Z każdego konfliktu robił „działanie demonów”.

Z każdej niezależnej kobiety — potencjalną czarownicę.

Z każdego przypadku choroby — atak sił ciemności.

Był jak człowiek, który idzie przez las i zamiast drzew widzi same potwory.

W dokumentach historycznych przewija się jedno określenie:

„Nadmiernie zapalczywy w tropieniu czarownic.”

Co w średniowieczu mogło znaczyć tylko jedno — naprawdę przesadzał.

2. Jacob Sprenger — duchowy autorytet, który… być może nawet nie chciał tej książki

Drugim nazwiskiem na okładce był Jacob Sprenger.

Był ważnym teologiem, poważanym w Kościele, człowiekiem nauki.

I — uwaga — istnieją przesłanki, że:

Sprenger nie brał czynnego udziału w pisaniu książki.

Kramer prawdopodobnie dopisał jego nazwisko później, żeby nadać dziełu większą rangę.

To trochę jakby ktoś napisał książkę o kosmitach, a potem dopisał na okładce nazwisko Einsteina, żeby brzmiało wiarygodniej.

3. Konflikt z rzeczywistością

Kramer miał obsesję polowania na czarownice.

Problem polegał na tym, że… nawet Kościół uważał, że przesadza.

Znane są przypadki, w których:

— biskupi kazali mu wyjeżdżać z miasta,

— sądy odrzucały jego oskarżenia,

— nawet tłumy patrzyły na niego z podejrzliwością.

W jednym mieście wprost mu powiedziano:

„To nie czary, tylko twoja wyobraźnia.”

Ale zamiast się opamiętać, Kramer uznał, że to…

dowód działania demonów.

I musiał działać jeszcze szybciej.

Nic dziwnego, że postanowił napisać książkę.

4. Po co powstał „Młot”?

Książka była dla Kramera czymś w rodzaju:

— manifestu,

— usprawiedliwienia,

— instrukcji obsługi dla sędziów,

— sposobu, by uciszyć wszystkich, którzy go krytykowali.

A w praktyce:

„Młot” miał udowodnić, że czarownice istnieją i trzeba z nimi walczyć.”

Nie na podstawie badań.

Nie na podstawie logiki.

Ale na podstawie strachu — jego własnego i epoki.

5. Obsesja, która stała się instrukcją

Świat Kramera wyglądał tak:

— kobieta niezależna = podejrzana,

— kobieta samotna = podejrzana,

— kobieta pracująca z ziołami = bardzo podejrzana,

— kobieta, która odmówiła mu posłuszeństwa = czarownica na pewno.

I większość treści „Młota” powstała z tej mentalności.

Ktoś, kto bał się kobiet i demonów, stworzył książkę, która miała „naukowo” wytłumaczyć, że:

— czarownice istnieją,

— są wszędzie,

— chcą zaszkodzić,

— trzeba je znaleźć,

— trzeba je wyeliminować.

To nie była logika.

To była obsesja w przebraniu nauki.

6. Dlaczego to działało?

Bo ludzie chcieli w to wierzyć.

„Młot” dał odpowiedzi na wszystkie pytania, których bali się zadać:

— „Kim są czarownice?”

— „Jak je rozpoznać?”

— „Kto za tym stoi?”

— „Kto jest winny naszej biedy, chorób i nieszczęść?”

Strach + prosty wróg = potężna mieszanka.

ROZDZIAŁ 5

Najdziwniejsze pomysły autorów — czyli logika, która nie istniała

Jeśli myślisz, że średniowieczne wierzenia były dziwne…

to poczekaj, aż zobaczysz, co autorzy „Młota na czarownice” potrafili wymyślić.

Niektóre z ich „twierdzeń” brzmią tak absurdalnie, że dziś kwalifikowałyby się albo do działu humoru, albo do memów.

A jednak w tamtych czasach były traktowane z powagą godną podręcznika akademickiego.

1. „Diabeł najbardziej lubi kobiety, bo są… słabsze.”

To był jeden z głównych „argumentów” Kramera.

Według niego:

— kobiety są bardziej emocjonalne,

— mają „mniejszą odporność duchową”,

— łatwiej je zmanipulować,

— a w dodatku ich natura jest „bardziej ciekawska”.

W skrócie:

kobieta = idealny cel dla diabła.

To nie była teologia.

To była czysta, stara jak świat mizoginia, ubrana w naukowe słowa.

2. „Złe spojrzenie” mogło zabić krowę

Jeśli komuś zdechła krowa, a wcześniej jakaś kobieta spojrzała „dziwnie”…

to gotowe: czary.

Wyjaśnienia medyczne czy weterynaryjne?

Niepotrzebne.

Wystarczyło, że ktoś miał osobisty konflikt, a resztę robiła wyobraźnia.

3. „Czarownice potrafią latać… ale tylko z pomocą demonów”

Według autorów:

— same nie umieją,

— ale jeśli diabeł im pomoże, to już tak,

— ale tylko w określone noce,

— i tylko na określonym dystansie.

Czyli czary działają, ale nie za dobrze.

Demonom też czasem „się nie chce”.

4. „Magia działa mocniej nocą, bo diabeł ma wtedy wolne godziny”

Tak — naprawdę tak to tłumaczono.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 18.9
drukowana A5
za 36.75