E-book
7.88
drukowana A5
17.22
Mitrax

Bezpłatny fragment - Mitrax


1
Objętość:
30 str.
ISBN:
978-83-8384-916-4
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 17.22

Ziemia, nasz dom. Miejsce zamieszkiwane przez 7 mld istnień. Czy od zawsze tak było? Czy mogło być inaczej? Amerykański żołnierz, wkrótce miał się o tym przekonać.

Baza wojskowa na zachodnim wybrzeżu USA. John Dertz, doświadczony ranger został wezwany do dowódcy kompanii. Wszedł dumnie do gabinetu.

— Kapral Dertz, melduje się.

Pułkownik wraz z generałem spojrzeli ostrym, krytycznym wzrokiem na podwładnego.

— Witamy kapralu. Zapoznałeś się dobrze z regulaminem?

— Tak.

— Podpisz. — pułkownik podsunął teczkę z papierami.

Żołnierz podszedł do stołu, bez wahania podpisał dokumenty.

— Dobrze. Oto przepustka, widzimy się wkrótce. — odrzekł pułkownik.

John przebrał się w cywilne ubranie i opuścił jednostkę. Pojechał prosto do Los Angeles, w mieście wynajął auto. Udał się najpierw do Hollywood, później do Beverly Hills, po nocnej imprezie wrócił do hostelu.

Następnego dnia zgłosił się do szpitala na szczepienie. To miał być rutynowy zastrzyk. Takie dostał wytyczne od przełożonego, nie wiedział, że w szpitalu był obserwowany przez wojskowych. Po wstrzyknięciu nieznanej substancji, przez pielęgniarkę John zasnął. Gdy obudził się, spostrzegł, że nie było nikogo przy nim.

— Halo. Jest tam kto? — jego pytanie pozostało bez odpowiedzi. Wstał z łóżka, włożył buty. Miał na sobie inne ubranie, jego rzeczy prywatne zniknęły. Udał się do wyjścia.

Pomieszczenia szpitala były puste ani żywego ducha. W dyżurce lekarzy chodził włączony telewizor, ktoś zostawił kawę na stoliku. Ranger wyszedł na zewnątrz budynku, przechodził obok karetki, miała włączone sygnały świetlne. Poszedł dalej ulicą. Wszystkie samochody stały, mimo że światła drogowe działały. Sklepy były pootwierane, była godzina dziesiąta rano. Miasto o tej porze powinno tętnić życiem.

— Halo. Ludzie! Gdzie każdy się podział?

John wszedł do baru. Nalał sobie kawy, zjadł pączka. Rozejrzał się po lokalu, spojrzał na telefon, podszedł do niego. Wykręcił numer telefonu do rodziców, nikt nie odbierał. Puścił słuchawkę i wyszedł z budynku. W jednym z samochodów znalazł telefon komórkowy, próbował zadzwonić na 112. Brak odzewu z drugiej strony.

— To niemożliwe.

Wsiadł do pierwszego lepszego samochodu, kluczyki były w środku. Odpalił go i przejeżdżał slalomem między pozostawionymi autami. To wszystko wyglądało, jakby wszyscy nagle się zatrzymali i opuścili swe pojazdy. John rozglądał się po mieście, próbował ujrzeć kogoś żywego, kogoś, kto wyjaśniłby mu to wszystko. Auta, mimo że stały, nie były chaotycznie poustawiane, nikt w pośpiechu je nie zostawiał. To wszystko wyglądało, jakby nagle ktoś zatrzymał czas i usunął wszystkich bohaterów z planu.

— Gdzie są wszyscy? Może wybuchła wojna, udali się do schronu.

Ranger zahamował ostro i zawrócił. Udał się do najbliższego schronu przeciwatomowego. Gdy dotarł na miejsce, wszedł do środka, nikogo w nim nie zastał.

— Co tu jest grane? Boże, gdzie są ludzie?

John, wracając, przejeżdżał obok cmentarza, zauważył przygotowania do pogrzebu. Zatrzymał się, udał się w to miejsce. Wszędzie były krzesła dla gości, nad grobem duże zdjęcie zmarłego. Podszedł do trumny, była ozdobiona kwiatami, otworzył ją, była pusta.

— To jakiś żart.

Ranger wpadł na pomysł, pojechał do sklepu po łopatę. Wrócił na cmentarz i zaczął odkopywać przypadkowy grób. Odkopał i otworzył trumnę, była też pusta. Odkopał następną, po dacie na pomniku, można było stwierdzić, że była w niej osoba niedawno zmarła. Otworzył wieko od trumny, nikogo w niej nie znalazł. Wyrzucił łopatę na trawę.

— To niemożliwe.

Usiadł na chwilę pod drzewem. Zaczął przeglądać internet, szukać odpowiedzi, wiadomości z portali były z dzisiejszego dnia, nic podejrzanego. Ostatni wpis był o godzinie 8.59.

— Internet działa. Żadnej istotnej wiadomości. Jakby wybuchła wojna czy epidemia… Na pewno ktoś by o tym napisał.

Postanowił jeszcze spróbować zadzwonić w parę miejsc, nikt nie odbierał. Ściemniało się, żołnierz musiał znaleźć nocleg. Skorzystał z okazji, udał się samochodem do Beverly Hills, do domu jednego znanego aktora filmowego. Willa była wyposażona na bogato. Zamieszkał w niej. Przechodząc przez salon, chwycił zdjęcie właściciela.

— Sylwester, gdzie się wszyscy podzialiście?

Nowy lokator otworzył lodówkę, wyjął produkty na kolację. Wieczorem wyszedł na taras, spojrzał na oświetlone miasto. Wypił trochę whisky i poszedł spać.

Rano obudził go hałas dobiegający z telewizora, leciała transmisja z kanału YouTube. Nie była transmitowana na żywo, mimo to dała nadzieję Johnowi. Wybiegł szybko na ulicę. Rozejrzał się, nic się nie zmieniło, nikogo tam nie było poza nim. Samochody nadal stały na ulicach i ta cisza, nigdy niespotykana w mieście. Miał przez chwilę złudną nadzieję, że to wszystko mu się przyśniło. Prawda jednak była całkiem inna.

John udał się po obiedzie na Rodeo Drive, ulicę z najlepszymi sklepami, brał, co chciał, korzystał z plusów zaistniałej sytuacji. Złote naszyjniki założył sobie na szyję. Gdy pakował zrabowane kosztowności do bagażnika, usłyszał klakson auta, pobiegł w jego stronę. Miał nadzieję, że ujrzy drugiego człowieka, niestety był tam tylko pozostawiony w samochodzie pies. Żołnierz wypuścił zwierzę z pojazdu, zauważył, że w każdym napotkanym samochodzie były pozostawione w stacyjce kluczyki. Kto rozsądny by je zostawił?

Ranger przez cały dzień jeździł z miejsca na miejsce, poszukując żywego człowieka. Nikogo nie spotkał. Wrócił zasmucony do domu.

Następnego dnia pojechał na wieś, widział zwierzęta domowe, pozostawione bez opieki. Wszedł do jednego z domu farmera, rozejrzał się, zauważył, że ktoś gotował obiad na kuchence.

— Ktoś to mleko musiał tu wlać. Dlaczego nagle wszyscy uciekli? Wszystko pozostawili tak po prostu?

Gdy wychodził, został zaatakowany przez psy. Udało mu się uciec do auta. Gdy wrócił do miasta, udał się do apteki po bandaże. Gdy opatrzył swe rany, udał się na komisariat policji po broń. Wychodząc z budynku, strzelał, gdzie popadnie, myśląc naiwnie, że go ktoś usłyszy.

Wieczorem w domu, gdy oglądał YouTube i popijał Jacka Danielsa, brakło światła. Całe miasto ogarnęła ciemność. Następnego dnia pojechał do marketu po agregat prądotwórczy. Zrobił zapasy z jedzeniem i paliwem. Dni mijały, John był panem i władcą tego miasta. Czuł się jak w grze GTA, mógł robić wszystko. Jeździł na pole golfowe, popijał drogie trunki w barach. Gromadził kosztowności, nawet obrabował bank, choć wiedział, że pieniądze raczej mu się nie przydadzą. W garażu i przed domem miał najlepsze auta, zawsze o takich marzył. Szybko jednak przypomniał sobie, że to nie była gra. Zaczęła mu dokuczać samotność. Cóż z tego, że był bogaty, jak nie miał z kim tego bogactwa dzielić. Pewnego kolejnego nudnego dnia wszedł po schodach na najwyższy budynek w mieście. Spojrzał z dachu na okolicę, zaczął strzelać we wszystkie strony.

— Pieprzę was. Pieprzę was wszystkich. Słyszycie?

Po tych użalaniach się nad sobą ranger wrócił do domu. Przez następne tygodnie, prowadził nudne życie. Dobra materialne już go nie cieszyły. Nie szukał już ludzi, nie jeździł po sklepach. Wypożyczane filmy na Blu-ray wypełniały mu wolny czas. Popadał w alkoholizm i obojętność. Mieszkanie w mieście miało też inne wady. Brak świeżego jedzenia, czystej wody i smród z kanalizacji. Zaczęły panoszyć się kojoty i psy. John musiał się bronić przed nimi. Wieczorne światła z jego domu często zwabiały niechcianych przybyszów. Żołnierz z willi utworzył twierdzę. Rozłożył płot kolczasty wokół terenu i podłączył ogrodzenie pod zasilanie. Przydało mu się w życiu zdobyte doświadczenie wojskowe.

Pewnego zimnego wieczoru, John napalił na trawniku ognisko, popijając piwo, spojrzał na swój karabin, przypomniał sobie o swojej jednostce.

Następnego dnia udał się do swojej macierzystej bazy wojskowej. Była spustoszona, zaniedbana. Wszedł do środka, próbował się z kimś połączyć przez radio wojskowe, bez odzewu.

— No jakby było inaczej. — wyszedł rozczarowany z budynku.

Na placu stały pojazdy wojskowe. Wszedł do czołgu i strzelił parę razy na chybił trafił.

— Zawsze to chciałem zrobić.

Gdy wyszedł z pojazdu, zauważył ciężarówkę, była podpięta pod cysternę z paliwem. Postanowił ją zabrać.

— Czy to będzie kradzież? Czy ktoś mnie aresztuje? Nie słyszę. Głośniej!

Wracając, po drodze mijał duże lotnisko. Samoloty były gotowe do odlotów, niektóre były rozbite blisko lotniska. John wyszedł sprawdzić teren. Nie znalazł żadnych ciał ludzkich wokół rozbitych wraków.

— No jasne, żadnych śladów. Po prostu wszyscy wyparowali w jednym momencie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 17.22