Przedszkole
Jestem Lena, mam już prawie pięć lat i chodzę do przedszkola. Mamusia i tatuś są ze mnie bardzo dumni. Babcia z dziadziem też pękają z dumy. Mój dziadzio nawet ułożył wierszyk:
Lenuś ma,
Już przedszkola nadszedł czas!
Bądź nam zawsze uśmiechnięta!
Lenuś ma, hejże ha!
W przedszkolu mam dużo koleżanek i kolegów. Jednak czasami strasznie mi się tam dłuży i wtedy robię się trochę smutna. Jutro są moje urodziny i mamusia z tatusiem powiedzieli mi, że od jutra będę weselsza. Już nie mogę się doczekać i umieram z ciekawości.
Urodzinki
Muszę Wam powiedzieć, że nadszedł ten dzień i właśnie dziś kończę pięć lat. Mama upiekła mi ogromny tort czekoladowy, a tata wrócił z pracy z dużym pluszowym misiem. Schował go za plecami i zaśpiewał mi:
Lenuś, najlepszego!
Dziś są twoje urodzinki!
Bądź szczęśliwa, Lenuś ma!
Hip, hip, hurra!
— Ach, tato! — Uśmiechnęłam się, czule obejmując go za szyję i raz po raz pokrzykując radośnie.
Tato wówczas wyciągnął coś, co ukrywał za plecami.
— Jejku, tatusiu, to misiu! — krzyknęłam. — To misiu, który jest taki wesoły i uśmiechnięty. Tatusiu, dziękuję z całego serca. Dziś jest mój szczęśliwy dzień! Ale, tatko — zaczęłam gorączkowo dopytywać — a czy ten misiu jest prawdziwy? Czuje tak jak ja? I też jest czasem smutny?
— Oczywiście, kochanie — powiedział tato. — On jest najprawdziwszy na świecie.
— Dziękuję, dziękuję! — krzyknęłam radośnie.
Chyba za dużo wrażeń na ten dzień, bo nagle poczułam się zmęczona i tuląc się do misia, zasnęłam.
Całą noc śniło mi się, że razem z misiem jeżdżę na rowerze, jem pyszne lody truskawkowe i śpiewam. Budząc się rano, miałam bardzo dobry humor. Pospiesznie zjadłam śniadanko, ubrałam misia i wyruszyłam z mamusią do przedszkola. Byłam pewna, że misiu też będzie się uczył razem ze mną. Wyobrażałam sobie, że będzie kiedyś może nawet naukowcem. W przedszkolu wszystkie dzieci tuliły się do niego, a mnie wydawało się, że misiowe oczka robią się jakieś szczęśliwsze.
— Ach, misiu mój kochany! Jak ja cię kocham! — cały czas mu to powtarzałam.
Gdy razem z innymi dziećmi wychodziliśmy na przedszkolny plac zabaw, misiu też się z nami bawił. Kręcił się na karuzeli, budował zamki z piasku. Właśnie zauważyłam, że słoneczko coraz bardziej przygrzewało i zrobiło się naprawdę cudnie. Wracając do domu, całą drogę śpiewałam i nie mogłam skończyć. Jaka ja jestem szczęśliwa!
Misio w kuchni
— Wstawaj, kochanie! — krzyknęła radośnie mama. — Dziś sobota, będziemy piec ciasteczka.
Zerwałam się niczym błyskawica i szybciutko pobiegłam do łazienki. Umyłam się, ubrałam, wyszorowałam zęby i czym prędzej pobiegłam do kuchni. Tam też na wysokim krzesełku siedział mój miś. Oczka mu się świeciły jak nigdy dotąd i wydaje mi się, że miał rumieńce na twarzy.
— Mamusiu, czy misiu lubi piec ciasteczka? — spytałam zakłopotana, doszukując się w jej oczach jakiegoś potwierdzenia. Mamusia wtedy uśmiechnęła się do mnie i pogłaskała mnie po głowie.
— Lenuś, spójrz w jego oczy i zobacz, jakie są wesołe i radosne, pełne szczęścia! — odpowiedziała naprędce mama.
Ja zaraz wtopiłam wzrok w oczy misia i zauważyłam, że faktycznie już od samego rana był niezwykle wesoły!
Mamusia wyciągnęła z szafki mąkę, jajka, masło.
— Jaka ta mąka biała! Misiu, spójrz! — Niezdarnie dotknęłam mąką jego buźki i wyglądał wtedy jak misiu z prawdziwej śnieżnej krainy. — Ha, ha, ale śmiesznie!
Niemal błyskawicznie wymyśliłam, że z mąki można budować zamki.
— Przecież kuchnia mogłaby zamienić się w plażę z bielusim puchem — szepnęłam pod nosem.
— Lenuś! Dziecko kochane, skąd ten pomysł? Mąka to nie piasek, z niej wypieka się chlebek, bułki, ciasta i nie można jej marnotrawić. — Mamusia nie podzielała mojej radości.
— Marno…? Co? Nie rozumiem tego słowa, mamusiu.
— Marnotrawić, kochana Lenuś, znaczy niszczyć, bawić się nią — ze spokojem w głosie zaczęła mi tłumaczyć mamusia.
— Ach, teraz rozumiem. To, mamusiu, czy z tej mąki powstaje chlebek, ten pachnący? Ten, który jemy? Te pyszne kanapki na śniadanko? — dopytywałam z wyraźną niecierpliwością w głosie. — Wiesz, mamusiu, już nigdy nie będę bawiła się mąką — szepnęłam zawstydzona.
Mamusia ponownie się uśmiechnęła. Potem wyrobiła ciasto i poprosiła mnie o pomoc w tworzeniu ciasteczek. Misiu tylko zerkał na nas i uśmiechał się wesoło.
— Czy mogą to być ciasteczka–zwierzaczki?
— Ależ oczywiście — rzekła mama.
Stworzyłam lwa z wielką, wielką grzywą. Potem żyrafę i hipopotama. No a później to już same pieski, kotki i misie.
Mamusia włożyła ciasteczka do piekarnika i musiałyśmy troszkę poczekać na efekt pracy.
— Mniam, mniam, mamusiu!
Zaraz do kuchni wszedł też tatuś i wesoło się roześmiał.
— Jakie zapachy! — zauważył.
— Ach, faktycznie — odpowiedziałam, podskakując w kółko na jednej nodze.
Wokoło nas roztaczał się zapach pieczonych ciasteczek. Zaraz zasiedliśmy przy stole, tatuś wyciągnął upieczone ciasteczka i nie mogłam się powstrzymać, by je zjeść.
— Mniam, ale pyszne! — zauważyłam.
— Jeszcze udekorujemy je lukrem i posypiemy płatkami czekolady — rzekła mamusia.
— Ja, ja posypię! Mogę? — wołałam, podskakując wesoło.
— Oczywiście, Lenuś — odpowiedziała.
Oblałam każde ciasteczko białym lukrem i posypałam wiórkami czekolady. Lew miał białą grzywę pełną czekolady, pieski i kotki były pełne bieli, a żyrafa i hipopotam aż się jakby uśmiechnęły.
— Ale ślicznie wyglądają, mamusiu! Pochwalę się w przedszkolu, że umiem piec ciasteczka. Jaka ja jestem szczęśliwa! Misiu, spróbuj! — zwróciłam się do niego i chyba naprawdę oczekiwałam odpowiedzi. — Misiu, smakuje ci? — nalegałam. — Mamusiu, spójrz, misiowi smakuje! Smacznego, mój misiu! Smacznego! — zawołałam wesoło.
Misiu na sankach