Mojej Mamie
Józef
Biegły roześmiane, niosąc na ramionach dzbany z wodą zaczerpniętą ze strumienia. To nic, że wylewała się z naczyń na ziemię. Wyschnięta ziemia łapczywie wchłaniała życiodajne krople. Rozbawione, zbiegały boso ze wzgórza, zmierzając ku kamiennym zabudowaniom wyłaniającym się zza ulic zapomnianego przez Boga i ludzi Nazaretu, bo zresztą cóż dobrego mogło pochodzić z tej miejscowości. Niespodziewanie Salome zatrzymała się, a wraz z nią pozostałe dziewczęta: Miriam i Rut.
— Miriam, spójrz… Józef na ciebie patrzy — szepnęła, starając się opanować wciąż widoczne w jej oczach rozbawienie.
Nastoletnia Miriam, filigranowa brunetka o chabrowych oczach, zdjąwszy dzban z ramienia, spojrzała ku stolarni. W otwartych drzwiach warsztatu dostrzegła młodego mężczyznę wpatrzonego w nią z zachwytem. Przytrzymywał kłodę, dzierżąc w ręce hebel. To właśnie jemu przeznaczono Miriam na małżonkę. Uśmiechnęła się nieśmiało, na co on odpowiedział takim samym uśmiechem. Przez chwilę stała nieruchomo, zapatrzona w Józefa, po czym ponownie umieściwszy dzban na ramieniu, pobiegła wraz z innymi dziewczętami z radosnym śmiechem ku domom.
Dzień zaślubin zbliżał się powoli. Dla Anny, matki Miriam, coraz dotkliwszą stawała się świadomość, że wkrótce jej i Joachima Córka opuści rodzime gniazdo i wkroczy pod dach domu Józefa. Wiedziała jednak, że mimo iż Józef to ubogi cieśla, jest on czułym, uczciwym i dobrym człowiekiem, który z pewnością zapewni Miriam i ich dzieciom bezpieczeństwo oraz zatroszczy się o duchowy i materialny byt swej rodziny. Niemniej nawet ta pewność nie usunęła smutku z twarzy Anny. Kiedy pewnego wieczoru Joachim wrócił z winnicy do domu, Anna przytuliła się do niego, pogrążona w niespokojnych myślach.
— Anno, taki jest los… Jestem pewien, że Bóg pobłogosławi Miriam i Józefowi. Nie martw się niepotrzebnie… — pogłaskał ją po policzku nieco już zwiotczałym z powodu wieku. Skinęła głową ze zrozumieniem i otarła rąbkiem rękawa łzę.
— Zresztą zamieszkają w pobliżu — kontynuował Joachim. — Zawsze możemy ich odwiedzić. W tym swoim zasmuceniu to chyba nie zauważyłaś, jak bardzo szczęśliwa czuje się Miriam, gdy tylko mówimy o Józefie… Bóg na pewno otoczy ich dom swoim błogosławieństwem.
Zwiastowanie
Dzień płynął leniwie. W dali koncertowały cykady. Miriam pochylała się nad studnią, usiłując wyciągnąć z niej wiadro z wodą, ale lina zahaczyła o krawędź studni. Widząc, co się dzieje, od strony stolarni nadbiegł z pomocą Józef. Delikatnie odsunąwszy Miriam, wydobył z ciemnej czeluści pełne orzeźwiającej wody wiadro. Dziewczyna zamierzała przejąć je z jego rąk i umieściwszy na ramieniu, zanieść do domu, ale Józef, zamiast oddać Jej wiadro, śmiejąc się, ochlapał Miriam wodą i z powagą w głosie zaoferował dalszą pomoc:
— Zaniosę — zaproponował z uśmiechem, po czym udał zagniewanego. — Miriam, dlaczego nigdy mnie nie zawołasz, gdy potrzebujesz pomocy? Czasem jestem tak bardzo zajęty pracą w warsztacie, że niczego poza drewnem i heblem nie widzę…
— Ależ, Józefie — westchnęła, gdy postawił wiadro z wodą w przedsionku domu. — To przecież moja praca…
— To może być także moja praca — odparł.
W odpowiedzi Miriam roześmiała się i zniknęła za drzwiami, natomiast Józef, bezradny wobec kobiecej woli, pokręciwszy z niezadowoleniem głową, powrócił do swojego warsztatu.
Znużona upałem, postanowiła przed sprzątaniem domu odpocząć w sąsiadującej z kuchnią sypialni. Skwar coraz bardziej dawał się we znaki, ale tutaj panował lekki chłód. Gdy ukucnąwszy, oparła plecy o zimną, nieco wilgotną ścianę, przebiegł po nich dreszcz. Po kilku chwilach odetchnęła z ulgą i spojrzała ku oknu, za którym rzucała cień rozłożystymi liśćmi palma, a po idealnym błękicie nieba sunęły białe obłoki. Z serca przyglądającej się niebu Miriam wyłaniała się wdzięczność Bogu za piękno stworzenia, którą codziennie ofiarowywała Najwyższemu niczym bukiet najpiękniejszych kwiatów. Przymknęła oczy, zanurzona w ciszy nazaretańskiego poranka. Ocknęła się, kiedy niespodziewanie wdarła się do wnętrza pokoju fala niezwykle jasnego, lecz nierażącego światła. Z mocą rozlało się ono po całym pomieszczeniu, budząc w sercu Miriam lęk. Drżąc ze strachu, wpatrywała się w coraz bardziej intensywną światłość. „Józefie!”, zamierzała krzyknąć, lecz głos ugrzązł Jej w gardle. Zatrwożona, cofnęła się ku ścianie, wpatrując się w pulsującą światłość. Nagle wynurzyła się ze światła wysoka, męska postać. Otoczona poświatą, miała na sobie długą, jaśniejącą nieskazitelną bielą tunikę oraz złocisty diadem na falujących, opadających na ramiona czarnych włosach. Jej piękne oblicze delikatnie żarzyło się nieziemskim światłem, promieniując nim wokół. Przybysz pokłonił się przed Miriam i powiedział:
— Raduj się, pełna łaski, Pan z Tobą.
Jego głos zaintrygował Ją swoją siłą i delikatnością, lecz mimo iż brzmiał łagodnie, Miriam nadal odczuwała trwogę, a usłyszane przez nią słowa onieśmieliły Ją do tego stopnia, że, zmieszana, pytała w duchu samą siebie: „Kto to jest? Czy to anioł? Moja matka często opowiadała mi o aniołach. Dlaczego przychodzi do mnie? Co oznacza to dziwne pozdrowienie? Nie rozumiem, co się dzieje. Jestem prostą, niekształconą i ubogą dziewczyną. O co chodzi?”. Pytania kłębiły się Miriam w głowie, lecz nie zdołała znaleźć na nie odpowiedzi. Po chwili pośpieszył Jej z pomocą jaśniejący światłem przybysz:
— Nie bój się, Miriam, znalazłaś bowiem łaskę u Boga.
Gdy opanowawszy strach, odsunęła się od ściany, anioł dokończył mowę:
— Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca.
Miriam usiłowała zrozumieć obietnice przekazane Jej przez anioła. Po chwili zapytała:
— Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?
— Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym — wyjaśnił niebiański posłaniec i dodał — A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego.
Po tych słowach anioł uklęknął, oczekując w milczeniu na odpowiedź Miriam. Chwilę później usłyszał Jej pełen ufności, pokory i zakorzenionej w Bogu mocy jasny, dziewczęcy głos:
— Oto Ja, służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!
W tym momencie podniósł się i oddał Jej pokłon. Gdy odchodził w światłość zamykającą się wokół jego postaci, potężnej i zachwycającej pięknem, Miriam pogrążyła się w modlitwie. Czuła, że ogarnia Ją nasilająca się moc, a radość, wdzięczność i miłość wypełniają i przenikają Jej wnętrze. „Stało się” — wyszeptała, dotknąwszy dłonią swego łona. Trwała w takim stanie przez kilka chwil, gdy nagle przypomniała sobie o brzemiennej przecież Elżbiecie.
Nazajutrz, od samego poranka, Miriam nie dawała spokoju Józefowi.
— Józefie, powinnam udać się do Elżbiety! Naprawdę powinnam i chcę! — powtarzała, spoglądając na Józefa spożywającego oliwki.
— Miriam, ale to przecież niebezpieczne! Chcesz iść w góry? I to pieszo, bo przecież nie stać nas nawet na oślę… Nie możesz! Zostań w domu. Skąd taki pomysł? — dopytywał, wzburzony.
Westchnąwszy, stanęła przed Józefem:
— Zaufaj mi, Józefie, wiem, co zamierzam. Nic mi się nie stanie. Wierzę, że Najwyższy ochroni mnie i bezpiecznie zaprowadzi do Elżbiety i Zachariasza.
Patrzył na Nią, błagając spojrzeniem, by pozostała. Troszczył się o Miriam, dlatego obawiał się rozmaitych niebezpieczeństw na opustoszałych drogach: od groźnych zwierząt po grasujących w górach rozbójników. Niemniej Miriam, nie zwracając uwagi na Józefa, pośpiesznie przygotowywała prowiant na swą wyprawę. Wydawało się mu, że wygląda na uszczęśliwioną. Po chwili zatrzymała się przy nim:
— Uwierz, że nic mi się złego nie stanie… — powiedziała z naciskiem.
„Co za uparta dziewczyna…” — pomyślał Józef, lecz nie zdołał gniewać się na Miriam. Poza tym i on wierzył, że Bóg Ją ochroni. Gdy zamierzała wyjść już z domu, zbliżył się do drzwi, zdjął z haka wełnianą, długą chustę i zatrzymawszy w progu Miriam, okrył nią Jej szczupłe, roztkliwiające go swoją kruchością ramiona.
— Ukochana, dobrze, idź. Niech Najwyższy ochrania cię i prowadzi z pomocą swoich aniołów. Weź jednak ze sobą tę chustę, bo w górach bywa zimno. Będzie ci cieplej. Nie zaziębisz się — uśmiechnął się do Niej łagodnie przy ostatnich słowach i objął Ją delikatnie ramionami.
Wdzięczna za ten gest, pocałowała go naprędce w policzek i wysunąwszy się Józefowi z objęć, wyposażona w prowiant i chustę, zamknęła ze sobą drzwi. Gdy znalazła się przed progiem domu, spojrzała ku majaczącym w oddali górskim szczytom, natomiast obejrzawszy się, dostrzegła Józefa przyglądającego się Jej zza okna. Pokiwała mu ręką. Uśmiechnął się w odpowiedzi. „O Najwyższy, prowadź ją bezpiecznie. Często nie rozumiem Twojej woli, ja, nędznik, ale niech dzieje się ona zawsze, jakakolwiek jest. Wierzę, że Miriam zajmuje szczególne miejsce w twoim, o Najwyższy, sercu i że doprowadzisz ją do Elżbiety i Zachariasza, chroniąc przed wszelkimi zagrożeniami. Amen” — wyszeptał, podążając za Nią zatroskanym wzrokiem, zanim nie zniknęła za ostatnimi, rozgrzanymi słońcem domami Nazaretu.
Anioł
Do warsztatu Józefa wbiegł zdyszany Samuel:
— Józefie! Józefie! Zgadnij, na czym wraca Miriam? — zawołał.
Józef spojrzał na kuzyna, nic nie rozumiejąc. Po chwili odłożył hebel, strzepnął wióry z tuniki i wyszedł na próg stolarni. Słońce raziło go w oczy, więc osłonił je dłonią. Piaszczystą ścieżką zbliżał się ku niemu osioł dosiadany przez Miriam. Zwierzę raz po raz opierało się, a u jego boku zwisał wielki, wypełniony żywnością kosz.
— To niemożliwe. Za co Miriam kupiłaby osła? — zastanawiał się głośno przy stojącym obok Samuelu Józef, nie wierząc własnym oczom. — Przecież nie stać nas na taki wydatek.
— Zapytaj ją — rzucił w jego stronę Samuel i udał się do swojego domu.
Osioł wraz z dosiadającą go Miriam zbliżył się do Józefa. Gdy zwierzę zatrzymało się, Józef pomógł zejść Jej z jego grzbietu, a potem ściągnął ze zwierzęcia kosz.
— Miriam, nie wierzę… Skąd wzięłaś tego osła? A i żywności tak sporo, że wystarczy chyba na tydzień.
— Podarowała mi go Elżbieta, obawiając się, że nie podołam powrotnej drodze. Jedzenie również jest od niej… — odpowiedziała, uśmiechając się, Miriam.
Józef w głębi ducha cieszył się z prezentu, a potem odprowadził zwierzę do stajni znajdującej się przy domostwie Samuela, ponieważ nie miał u siebie miejsca, gdzie mógłby je trzymać. Wróciwszy, zarzucił sobie kosz na ramię i wraz z Miriam skierował się ku ich domowi.
— Nie pytasz, co u Elżbiety…? — zagadnęła.
— Ach, przepraszam cię, Miriam — ocknął się z zadumy.
Zrozumiała, że może kontynuować rozmowę.
— Urodziła chłopca. Pan kazał dać mu imię: Jan.
Zaskoczony i zarazem uradowany, Józef spojrzał w tym momencie na Miriam:
— To wspaniale! Bardzo dobrze, że pomagałaś jej w domu aż do rozwiązania, chociaż ja tutaj bardzo za tobą tęskniłem… Lecz czy Elżbieta nie jest już w wieku, w którym nie można mieć dzieci?
— Tak, ale przecież dla Najwyższego nie ma nic niemożliwego — odrzekła Miriam i otworzyła drzwi przed Józefem, aby mógł wnieść kosz do domu. — Poza tym Jan będzie kuzynem dla mojego….
Umieściwszy kosz za progiem, po tych słowach Józef nagle obrócił się w Jej stronę. Jego oczy wypełnił niepokój:
— Miriam… — jedynie tyle zdołał wypowiedzieć, gdy spojrzał na już nieco zaokrąglony Jej brzuch, który uwidaczniał się pod długą tuniką Dziewczyny. Cofnąwszy się, Józef oparł się o framugę drzwi i zakrył twarz dłonią:
— Oni cię za to ukamieniują. Ja nie mogę, nie mogę na to pozwolić. Wiem, że jesteś niewinna. Ale dlaczego? Nie rozumiem. Wierzę jednak, że Najwyższy tym wszystkim kieruje. Muszę cię oddalić. To najlepsze wyjście.
Patrzyła, przerażona, na Józefa.
Kiedy odjął dłoń od twarzy, był blady.
— Tak, to Najwyższy tym wszystkim kieruje — powtórzyła za nim jak echo.
Przez chwilę milczał. Kłębiły się w nim rozmaite myśli: „Nie, ona jest niewinna. Nie chcę jej zniesławienia. Nie chcę, by podejrzewano ją o cudzołóstwo. Jeśli będą Miriam o to podejrzewać, z pewnością ją ukamieniują. Taka jest kara za cudzołożenie. Oddalę ją potajemnie. Tak, muszę to uczynić. Jedynie to ją ocali”.
Zmęczony całodzienną pracą i troską o Miriam, z trudem wieczorem zasnął. Natomiast Miriam klęczała w sypialni przed oknem, wpatrując się w niebo. Srebrny sierp księżyca zawisł nad Nazaretem, a w oddali kontynuowały swój koncert cykady. Usta Dziewczyny poruszały się niemal niewidzialnie w cichej modlitwie. Nawet nie spostrzegła się, kiedy klęcząc, pogrążyła się w śnie.
Nie wiedział, czy to jeszcze sen, czy już jawa. Z jasności, która pojawiła się przed jego oczami, wyłoniła się wysoka postać w lśniącej niezwyczajną bielą tunice, otoczona złocistą poświatą. Pochyliwszy się, dotknęła jego ramienia:
— Józefie! Synu Dawida…
Teraz dopiero uzmysłowił sobie, że śni. Domyślił się, że to anioł znajduje się na wprost niego. Nie był jednak w stanie otworzyć ust, by cokolwiek powiedzieć, lecz jedynie wpatrywał się w niebiańskiego posłańca i milcząc, słuchał.
— Nie bój się wziąć do siebie Miriam, twej Małżonki, albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło — usłyszał od anioła.
Zamierzał w tym momencie wyrwać się ze snu, ale anielska moc okazała się potężniejsza. Odczuł, że anioł nie pozwala mu obudzić się, wręcz wzmacnia sen.
— Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus. On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów…
Chciał dowiedzieć się, dlaczego akurat Ona, lecz anioł uprzedził jego pytanie:
— Stało się to wszystko, by wypełniło się słowo Pańskie powiedziane przez proroka: „Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy ‘Bóg z nami’”.
Po tych słowach anioł wycofał się w światłość. Józef raptownie wybudził się ze snu. Już świtało. Podniósł się z siennika i wyszedł na próg domu. Niebo różowiło się coraz intensywniej. Tu i ówdzie zaczęły odzywać się ptaki. Napawał się ich jeszcze nieśmiałymi głosami i pięknem świtu. Niespodziewanie zabeczały w pobliżu owce, a ze stajni dobiegł urywany ryk osła, prezentu od Elżbiety.
Nie zauważył zbliżającej się Miriam. Stanęła na progu, tuż za nim. Kiedy zorientował się, że mu towarzyszy, odwrócił się ku Niej, ale zamiast radości, dostrzegł w Jej oczach powstrzymywane z trudem łzy.
— Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał mnie znać… — powiedziała.
— Miriam… — szepnął i objął Ją ramieniem. — Zostaniesz ze mną. Zaopiekuję się tobą i nigdy nie będziesz z mego powodu płakać. Nie oddalę cię. Pan powierzył mi ciebie i dziecko, które nosisz w sobie….
Milcząc, opuściła głowę. Po chwili ciszy podniosła na niego onieśmielone, jeszcze niedowierzające oczy.
— Emmanuel… Bóg z nami… — rzekł do siebie.
— O czym mówisz? — zapytała.
W odpowiedzi uśmiechnął się do Niej i stwierdził wesoło:
— Trzeba nakarmić osiołka, bo nie przestanie ryczeć…
Narodzenie
Józef objuczał osła. Czekała go i Miriam daleka podróż do Betlejem.
— Dziwne są zarządzenia panów tego świata… — mruknął pod nosem Samuel, wyczesując starą sierść zwierzęcia.
— Nic na to nie poradzimy. Cesarz kazał — odrzekł Józef, przywiązując bukłak z wodą u boku osła.
— A ona…? — zapytał Samuel, wpatrując się w Miriam stojącą na progu domu. — Taka podróż w jej stanie? Przecież wkrótce urodzi.
— Samuelu, a kto przejmuje się nami, biedakami? Jedynie Najwyższy, lecz nie bogacze, choć i oni mają swoje zmartwienia. Podołamy. Miriam dosiądzie osła. Nie pozwolę jej iść pieszo do Betlejem — postanowił Józef i pogłaskał zwierzę po grzbiecie. Kiedy Samuel zajął się czyszczeniem oślich kopyt, Józef, uśmiechnąwszy się do tkwiącej w wejściu do domu Miriam, udał się do warsztatu, by zanim wyruszy wraz z Nią do Domu Chleba ukończyć stół przeznaczony na wesele Samuela.