Wszystkim, którzy towarzyszą mi
w tej poetyckiej drodze…
***poranna impresja
świt wznosi się nad wieszczyckimi drogami
przerywa gromadne mikoty saren
przecina szelest tataraków
w wieszczyckich wspomnieniach
historie cichną
gdy gaśnie jasność pamięci
chrzęst piachu pod bosymi stopami
przywołuje schowane fotografie
sepia przenika zapachem starej szuflady
babcia zamykała w niej drobinki siebie
umierają wieszczyckie impresje
znika tamten świat
dmuchnięciem czasu
***jestem
jestem strzępkiem porozrywanych myśli
grzęznę w ciemności zagniecionych rogów
tonę w szorstkich kartkach
w poszukiwaniu punktu ubywania
jestem meduzą
wypełniona pęcherzykami obcej cieczy
parzę ciepłą strużką
zawieszona po kątach siecią
zeszłych chwil
krążę jak satelita
ciągle szukam
mam w sobie COŚ
***chciałabym bardziej
chciałabym bardziej
rozczytać się w twych myślach
bezgranicznie zgłębić
marzenia tajemnic
wybudzonych krzykiem ptasich melodii
chciałabym bardziej
wymazać z pamięci
zapach suchych liści na ścieżkach
urwanych w pół słowa
przyspieszonych oddechów
i bezmiaru fal pęczniejących sekretów
chciałabym bardziej
zamknąć się w obrazach
atłasowych fotografii wspomnień
gdzie ziarnka klepsydry odmalowują resztki
tlącej się nadziei
którą chciałabym bardziej
zwyczajnie
***bałagan emocji
nie istnieję już w twoich wiadomościach
wystukiwanych palcami na klawiaturze
ale ty uparcie chcesz usłyszeć mój głos
niesiony echem pustych pól
gorejących od ciężaru letniego skwaru
szukasz mnie
gdy ja tymczasem
wyciągam z kufra te niebieskie sukienki
które ściągałeś delikatnym muśnięciem
nocnych wyobrażeń
pozwól mi chociaż dotknąć wierszem
spragnionych emocji
kształtu twoich słów
pozwól mi zatrzymać tamte chwile
by spokojnie odeszły z resztek
dogasających imaginacji
***bez złudzeń
rano gdy sprzątałam resztki
twojej pianki do golenia
w ostatniej chwili złapałam
krem przeciwzmarszczkowy
trąciłam go skrawkiem oczekiwań
czterdziestka na karku
a ja nieustannie sprawdzam
stan walizek w przedpokoju
jeszcze moment i znajdą się
w nowym punkcie
tam gdzie ich miejsce
bez piżmowych perfum
czy odprasowanych koszul
wiszących na wieszakach codzienności
gdzieś upłynęły te wiosny
nie zdążyłam nabrać w dłonie ich gładkości
biegam teraz i przeliczam każdy siwy włos
zmarszczkę przy oku
wyrzuty sumienia
że jestem matką tylko dla tych kilku
ozdabiających parapet kwiatów
nie zostawię żadnego śladu
na brukowych kostkach
samotnej przyszłości
***na krawędzi
przycupnęła nieśmiało w oczekiwaniu
na konturze szeptanych odważnie słów
do obicia w lustrze
jeszcze senna
melancholijnie dogoniła samotność
w wezbranych wodach wątpliwości
intymne lęki pochowała w rogach szafy
przewieszone przez drewniane
sztalugi dnia
wspomnienia
ulotnie zamykają kolejne drzwi
pożółkłych albumów
złudnie szukała siebie na nowo
rozbudzając stare tęsknoty i pytania
o synonimy szczęścia
czym jest?
przewodnik życia
nie powiedział nic więcej
właśnie tam
na krawędzi
***
nakarm mnie swoim lękiem
wydrap prozaiczność majestatyczności