E-book
11.7
drukowana A5
29.99
Mini kamperem przez Europę

Bezpłatny fragment - Mini kamperem przez Europę

Na drogach Północy

Objętość:
161 str.
ISBN:
978-83-8273-967-1
E-book
za 11.7
drukowana A5
za 29.99

Słowem wstępu

Na początku pojawia się nadzieja. Nadzieja na to, że możemy wszystko i założony cel w końcu osiągniemy.


Czytając kolejne akapity weźcie pod uwagę, że to co opisujemy przeżywaliśmy w drugiej połowie 2021 roku. Dzisiaj, w czerwcu 2022 roku, kiedy tworzenie drugiej części książki „Mini Kamperem przez Europę" ma się ku końcowi wiemy, że sytuacja na świecie ciągle ulega zmianom. Przez wiele krajów przetoczyły się tzw. „fale covida” czy kryzysy migracyjne, a u naszych wschodnich sąsiadów po raz kolejny doszło do agresji ze strony Rosji. Teraz jesteśmy również mądrzejsi i bogatsi o doświadczenie. Wiemy, że cokolwiek byśmy zaplanowali i jak bardzo dogłębnie przeanalizowali każdy możliwy scenariusz, życie i tak nas zaskoczy czymś zupełnie innym.


Uważamy, że nasz wyjazd w stronę Północy w 2021 roku był najlepszą decyzją jaką mogliśmy podjąć. Mimo pozornie niemożliwych do pokonania przeszkód. I po raz kolejny apelujemy do Was — nie zostawiajcie swoich planów na później. Może nie być żadnego później.

To co przeplanowaliśmy

Na początku warto przypomnieć, że w swych pierwotnych planach mieliśmy przy pomocy naszego domu na kółkach objechać Morze Bałtyckie już w okolicach początku 2021 roku. Jednak jak to bywa z naszymi planami, szybko ewoluowały. Jak wiecie z pierwszej części „Mini kamperem przez Europę”, w pewnym momencie gdzieś z tyłu naszych głów pojawiła się myśl: „A może jeszcze zahaczyć o Hiszpanię?” Pomysł poprowadzenia trasy dodatkowo przez ten kraj sprawił, że podróż na Północ musiała zostać odsunięta w czasie. Zresztą za takim rozwiązaniem przemawiał również fakt, że na początku roku, gdy zima w samej Polsce niejednokrotnie potrafi utrudnić życie, podróż przez kraj fiordów może nie być taka prosta. Chcąc nie chcąc najpierw udaliśmy się do cieplejszych regionów Europy. Wiedzieliśmy, że prędzej czy później w końcu ujrzymy Nordkapp.

Niepewność

Kiedy wracaliśmy pod koniec maja do Polski z naszej czteromiesiecznej przejażdżki po Europie Zachodniej byliśmy przekonani, że trochę potrwa, nim będziemy mogli udać się na drugi etap wyprawy po Europie Północnej. Kombinowaliśmy cały czas jak wcielić w życie marzenie o podróży wokół Morza Bałtyckiego. Wszystko za sprawą Norwegii, której nie sposób ominąć, a która wprowadziła dosyć uciążliwe dla nas restrykcje pandemiczne. Nie mogliśmy pozwolić sobie na kwarantanny, które by nas zatrzymały w jednym miejscu i wygenerowały ogromne koszty. W pewnym momencie pomyśleliśmy nawet by rozpocząć podróż od Litwy i Estonii by być już w drodze, kiedy władze Norwegii zdecydują się na zniesienie obostrzeń.


W końcu pojawiło się jednak światełko w tunelu. Na początku czerwca 2021 roku Norwegia poluzowała obostrzenia i zniosła kwarantannę dla zaszczepionych. To oznaczało, że gdy tylko przyjmiemy drugą dawkę szczepionki, będziemy mogli wyruszyć w dalszą trasę. A gdy dotrzemy do granic Norwegii, będziemy mieć już gotowy „certyfikat” uprawniający do wjazdu do tego kraju bez obaw o zatrzymanie na izolację. Cieszyliśmy się niezmiernie, że wszechświat nam sprzyja i że nasze obawy okazały się niepotrzebne. Tak miało być.

Wracamy po przerwie

Po ponad miesiącu spędzonym u rodziny wyruszyliśmy w trasę. Drugi etap podróży, czyli przejazd przez Europę Północną, rozpoczęliśmy w czwartek 8 lipca 2021 roku. Udało się nam domknąć wszystkie sprawy i mogliśmy wypłynąć na szerokie wody przygody. W najbliższych dniach mieliśmy przepłynąć Bałtyk i dostać się do Szwecji, skąd planowaliśmy rozpocząć pokonywanie trasy drugiego etapu naszej podróży przez Europę. Byliśmy podekscytowani i nie mogliśmy się już doczekać tych wszystkich pięknych widoków jakie oferują kraje Północy.


Najpierw musieliśmy przedostać się do Świnoujścia, skąd mieliśmy w wypłynąć promem do Szwecji. Po drodze chcieliśmy zrobić ostatnie zakupy i nieco wbić się na nowo w tryb życia w Bomblu.


Odległość z miejsca startu na wybrzeże Morza Bałtyckiego wynosiła ponad 500 km. Nie zdecydowaliśmy się na jednorazowy przejazd tego dystansu. Swój pierwszy nocleg na trasie zorganizowaliśmy w okolicach Bledzewa. Znaleźliśmy kilka urokliwych miejscówek nad jeziorkami. Wybraliśmy jedną z nich. Stęskniliśmy się za przyrodą i możliwością obcowania z nią sam na sam. Tylko gdyby nie wszędobylskie komary…


Rano stwierdziliśmy, że odwiedzimy Szczecin. Nigdy tam nie byliśmy, a okazja do bycia tak blisko tego miasta mogła szybko się nie nadarzyć. Zresztą postanowiliśmy odbyć tylko krótki spacer po najważniejszych punktach miasta. Udało się zobaczyć choćby Rynek Sienny, Wały Chrobrego, Muzeum Narodowe czy Zamek Książąt Pomorskich. Uznaliśmy, że jak na pierwszy raz takie obejście miasta musi nam wystarczyć. Mieliśmy jeszcze na liście zrobienie części zakupów i dokupienie brakujących produktów. Tego jadąc na Północ nie mogliśmy zaniechać.


Po południu, kiedy zakończyliśmy tournee po sklepach, ruszyliśmy w stronę wybrzeża. Znaleźliśmy parking leśny niedaleko Międzywodzia. Było to darmowe miejsce postoju dla odwiedzających plażę czy nie tak daleki Woliński Park Narodowy. Lepszego miejsca nie mogliśmy sobie wyobrazić. Do dyspozycji mieliśmy wiaty, więc deszcz, który nawiedzał tą okolicę przez dwa dni nie był nam straszny.


Weekend upłynął nam na spacerach po plaży, zachodach słońca czy planowaniu następnych dni po przypłynięciu do Szwecji.


W końcu termin wypłynięcia nadszedł. Zrobiliśmy ostatnie zakupy i dojechaliśmy do portu w Świnoujściu. Tam udało się nam zająć jedno z pierwszych miejsc do odprawy. A ta, wbrew naszym obawom przebiegła nadzwyczaj sprawnie. Teraz już wiemy, że nie ma się czego bać i zapewne nie będzie to nasza ostatnia podróż przez Bałtyk.

Szwecja

Fika, czyli nowe rytuały

Pierwszy tydzień w Szwecji minął nam zdecydowanie spokojnie i jakoś tak bardziej na chillu. W końcu byliśmy w kraju, gdzie „fika” i niespieszny tryb życia plasują się wysoko w rankingu potrzeb ludzkich. I tego postanowiliśmy się trzymać.


Już pierwszy dzień wypracował w nas pewne rytuały. Po przebudzeniu się w Szwecji udaliśmy się na kamienistą plażę by zażyć kąpieli w Bałtyku. Zauważyliśmy, że sporo Szwedów chodzi nad brzeg morza o poranku. I trzeba przyznać, że taki szybki plusk w zimną wodę skutecznie pobudza. Wokół wody kręcił się nam zresztą cały tydzień.


Najpierw udaliśmy się do Smygehuk nieopodal Trelleborga, by zobaczyć swoją pierwszą szwedzką latarnię morską (pierwszą na tej wyprawie). Następnie odbyliśmy ponad 16-kilometrową, pieszą wędrówkę brzegiem Bałtyku by dotrzeć do Ales Stenar przy miejscowości Kåseberga. Jest to coś w rodzaju Stonehenge, tyle że kamienie ułożone są w kształt kadłuba łodzi. I musimy przyznać, że atrakcja ta jest dosyć mocno nadmuchana. Spodziewaliśmy się czegoś bardziej widowiskowego.


Jadąc na miejscówkę, gdzie zamierzaliśmy spędzić noc, zahaczyliśmy o kolejną latarnię morską — Sandhammaren. Niestety na tą nie udało się nam wejść.


Kolejnego dnia odwiedziliśmy nadmorski Park Narodowy Stenshuvud, gdzie można oglądnąć piękną linię brzegową, przejść się po największym w Szwecji grabiowym lesie czy wdrapać się na górę, na zboczach której według legend mieszkał olbrzym Sten.


Po drodze na chwilę tylko zatrzymaliśmy się przy Kungagraven w Kivik by spojrzeć na kurhan z Epoki Brązu. Krótko mówiąc: nie zachwycił nas. Na szczęście miejscówka na którą trafiliśmy na noc wywarła zdecydowanie lepsze wrażenie. Zatrzymaliśmy się nieopodal Karlshamn w zatoce Tegelbrukviken. Mieliśmy stąd piękny widok na okoliczne wyspy, w tym także jedną z większych — Tërnö. Postanowiliśmy rano wypłynąć na swój pierwszy rejs naszym nowym kajakiem, którego kupiliśmy krótko przed wyjazdem. Miał nam służyć właśnie w takich momentach, byśmy mogli oglądać świat z nieco innej perspektywy. I trzeba przyznać, że był to strzał w dziesiątkę. Mogliśmy opłynąć kilka wysepek i pooglądać ptaki przesiadujące na skałach. Zachwycaliśmy się również pięknymi, malowniczo położonymi nad wodą domkami. Udało się nam nawet na chwilę zaludnić bezludną wyspę Nastensö. Dzięki tej wycieczce poczuliśmy się jeszcze bardziej wolni.


Pod koniec tygodnia dotarliśmy do Karlskrony. Byliśmy w niej kilka lat wcześniej gdy pierwszy raz przepłynęliśmy Bałtyk. Jednak poprzednio nie udało się nam odwiedzić Muzeum Morskiego. Wejście jest darmowe, a ekspozycje zachwycają. Można tam poznać morską historię Szwecji, zobaczyć jak rozwijała się technologia budowy jednostek pływających, różnych systemów pomocnych w żegludze czy nawet wejść na pokład statków i okrętów podwodnych. Muzeum kusi również podwodnym tunelem, dzięki któremu można podglądać ryby żyjące w Bałtyku. Niestety, ze względu na pandemię przejście nim nie było możliwe. Może innym razem się nam uda.

Öland. Kraina trolli i wiatraków

Jednym z punktów obowiązkowych do wykonania w czasie naszej podróży po Szwecji było odwiedzenie wyspy Öland. Zależało nam na dotarciu do tego skrawka kraju, którego walory doceniło UNESCO. Na Listę Światowego Dziedzictwa południowa część wyspy trafiła ze względu na specyficzny klimat tam panujący, możliwość obcowania z rzadkimi przedstawicielami fauny i flory, a także charakter rolniczy, jaki zachowało wiele tutejszych wiosek. Jeden z najdłuższych mostów


Na wyspę Öland postanowiliśmy dostać się korzystając z jedynego mostu łączącego ją z resztą kraju. Swego czasu była to najdłuższa przeprawa na terenie Szwecji. Później palmę pierwszeństwa przejęły mosty spajające Szwecję i Danię. Przedostanie się z miesjcowości Kalmar na zachodni brzeg Öland tym właśnie sposobem dostarcza wrażeń zdaje się podobnych do tych, które miałoby się podczas przejazdu ze wspomnianej Dani do Szwecji. Choć odległość nie jest rzecz jasna już tak imponująca. Jest to jednak ciekawa alternatywa dla osób, które podobnie jak my, do Szwecji dopłynęły promem.


Trzeba jednak wspomnieć, że na Öland warto jechać w tygodniu. Na weekend jest spory ruch, a ilość kamperów, campervanów, przyczep na prawym pasie (tylko po nim można się poruszać jadąc czymś innym niż osobówka) jest zatrważająca.


Postanowiliśmy najpierw zjeździć południową część wyspy. To tutaj obcować można ze wspomnianym specyficznym klimatem — surowe stepy porośnięte są alpejskimi gatunkami roślin, obecnymi na tych ziemiach od czasów ostatniego zlodowacienia. Rywalizują z nimi gatunki znane raczej ze śródziemnomorskich regionów Europy. My mieliśmy okazję zasmakować tej anomalii w czasie przerwy, którą zarządziliśmy na terenie rezerwatu Möcklemossen.


Po krótkiej wycieczce ruszyliśmy w kierunku miejscówki, jaką wybraliśmy na swój pierwszy nocleg na wyspie. Po drodze trafiliśmy na kamienny krąg w kształcie łodzi, bardzo podobny do tego z Karlshamn. Z tym, że w przypadku ölandzkiego było jakoś tak bardziej klimatycznie. Może to za sprawą zachodu słońca, które zabarwiło okolicę na ciepłe, przytulne barwy? A może dlatego, że wokół nie było rzeszy turystów — byliśmy kompletnie sami, a ciszę przerywały tylko czasami przejeżdżające po pobliskiej drodze samochody.


Takich podobnych do reklamowanych w folderach turystycznych i nadmuchanych atrakcji mieliśmy zresztą doświaczyć niejednokrotnie podczas naszej podróży po Öland. Kamiennych kręgów w kształcie łodzi w ciągu kolejnych dni minęliśmy kilka. Podobnie jak domów malowanych na czerwono, których obecnością szczyci się tak bardzo Karlskrona. A to pokazuje, że warto czasami wybrać się w miejsca mniej popularne turystycznie i niekoniecznie rozreklamowane w folderach, by móc doświadczyć specyficznych elementów danego kraju nieco bardziej.


Miejscem wartym odwiedzenia w czasie pobytu na Öland jest rezerwat Ottenby. My urządziliśmy sobie po jego terenie kolejny, tym razem dłuższy spacer. Ten obszar jest chroniony ze względu na pojawiające się w okresie wiosennym i jesiennym stada ptaków różnej gatunku. Również teraz, w lecie trafić można na niektóre z nich, choć ich liczba nie powala. Prócz latających przedstawicieli fauny, trafiliśmy również na duże stado danieli czy fok. Żyją w zgodzie z wszędobylski owcami i krowami pasącym się niemal we wszystkich zakątkach wyspy.


Wisienką na południowym krańcu Öland jest najwyższa szwedzka latarnia morska. Do jej budowy użyto kamieni pozyskanych z rozbiórki pobliskiej kaplicy. I trzeba przyznać, że prezentuje się nieźle. Ale i niezły jest też tłum turystów oblegający latarnię. Można wejść na nią (80 koron za dwie osoby dorosłe) i to najpewniej przyciąga ludzi w tą okolicę najbardziej. W pobliżu znajduje się także budynek restauracji i Naturum, czyli miejsce poświęcone tutejszej faunie i florze. Takich ekspozycji przy najważniejszych rezerwatach nie brakuje, a często są bardzo ciekawie stworzone — pełne multimediów, szafeczek z eksponatami, które trzeba otworzyć by dowiedzieć się co jest w środku. W pobliżu latarni morskiej zauważyliśmy wspomniane wcześniej foki. Niestety, nie mieliśmy lornetki by lepiej się im przyjrzeć. Dlatego, jeśli wybierzecie się na Öland, koniecznie zaopatrzcie się w sprzęt do obserwacji ptaków czy innych zwierząt.


Jeszcze będąc na terenie rezerwatu Ottenby trafiliśmy na jedną z dawnych osad ludzkich położonych w Eketorp. Ich konstrukcja bardzo przypomina nam nieco polski Biskupin. Wysoki, kamienny mur otacza podłużne domostwa, w których obecnie urządzono ekspozycję poświęconą tej i innym osadom tego typu znajdującymi się na Öland. W innych budynkach ustawiono sprzęty codziennego użytku, by odwiedzający mogli poczuć nieco klimat dawnych czasów. Gdzieniegdzie stworzono stanowiska, gdzie samodzielnie można wykonać niewielkie naczynia z gliny, strzelić z łuku czy powalczyć na poduszki siedząc jednocześnie na drewnianym koźle. Nie brakuje również obsługi ubranej w stroje z epoki. Czyli dostajemy dokładnie to, co spotkać można w wielu miejscach świata. Z tą różnicą, że zwiedzanie osady w Eketorp jest całkowicie darmowe. Wspomniana fortyfikacja jest najlepiej odtworzoną spośród tych dostępnych w innych częściach wyspy. W przypadku pozostałych mieliśmy do czynienia najczęściej z resztkami murów bez jakiejkolwiek wewnętrznej zabudowy.


Im dalej na północ się poruszaliśmy, tym częściej trafialiśmy na budowle, których spodziewalibyśmy się bardziej w Holandii, niż na Północy. Jednak jak się okazało Öland również słynie z pokaźnej ilości wiatraków na swym terenie. Analizując mapy można odnieść wrażenie, że trudno nie trafić na jakiś co kilka kilometrów.


Jedno z największych ich skupisk znajduje się przy miejscowości Lerkaka w centralnej części wyspy. Ma aż pięć wiatraków obok siebie i z pewnością warto tam się dostać. Do każdego z nich można wejść i sprawdzić jak prezentuje się wewnętrzna maszyneria stworzona z drewna i gwoździ.


Nieco dalej na północ przy miejscowości Sandvik znajduje się największy wiatrak na całej wyspie — Holender. Jest to ośmiokondygnacyjna konstrukcja, która już nieco bardziej przypomina te holenderskie. Trzeba przyznać, że robi wrażenie nie tylko swoimi gabarytami, ale także ilością zgromadzonych wokół turystów. Można śmiało stwierdzić, że Holender jest godnym konkurentem dla latarni morskiej znajdującej się na południu wyspy.


Kuszącą alternatywą dla przemierzania wyspy główną szosą jest wybranie mniej uczęszczanej, wąskiej i szutrowej drogi biegnącej wzdłuż zachodniego brzegu morza. Zjazd na nią można znaleźć niedaleko opisanego wyżej Holendra. My trafiliśmy na nią przypadkowo, analizując po prostu mapę i szukając miejsca na zjedzenie obiadu.


Jadąc nieregularnym terenem wybrzeża trafić można na ciągnące się kilometrami skalne półki, których stopnie miarowo nikną w wodzie. Nieco dalej na północ tego typu wybrzeże nazwano Polami Neptuna. Tu gdzie postanowiliśmy urządzić sobie przerwę na posiłek były po prostu pięknymi skałami. Na nich rozlokowały się stada ptaków. Przedstawicieli niektórych z nich widzieliśmy na południu wyspy. Tutaj mogliśmy obserwować je bez asysty innych turystów.


A jeśli mowa o Polach Neptuna. Znajdują się one przy miejscowości Byxelkrok. Jadąc drogą o nazwie Neptunivägen jest możliwość zaparkowania na jednej z wielu zatoczek. Niestety, trudno znaleźć jakieś puste miejsce.


Inną atrakcją wartą zobaczenia na zachodnim wybrzeżu były okolice miasteczka Byrum. W rezerwacie przyrody Byrums Raukar zobaczyć można cudne formacje skalne stworzone przez obmywanie przez morskie fale nabrzeżnych zlepeńców. Przyroda stworzyła niezwykłe kształty wystające ponad wodę (raukary). Warto wybrać się tutaj wieczorem by podziwiać zachodzące słońce i ciemniejącą wraz z dniem pobliską wyspę Blå Jungfrun. Mieści się na niej park narodowy.


Północny kraniec wyspy jest znacznie mocniej zalesiony, a przez to bardziej zielony. Znajduje się tutaj pięknie ulokowana latarnia morska oświetlająca swym światłem morze i okoliczne zatoczki. Nad największą z nich, po przeciwnej stronie niż latarnia znajduje się niezwykły rezerwat nazywany powszechnie Lasem Trolli.


Rezerwat na swym terenie posiada wiele wartych zobaczenia rzeczy. Należą do nich pokrzywione przez wiatr sosny czy zdeformowane przez swój poczciwy wiek dęby. Na plaży po wschodniej stronie parku trafić można na wrak statku, który w grudniu 1926 roku rozbił się o brzeg wyspy. Jego szczątki — coraz mocniej cierpiące od razów fal — przypominają o nieprzejednanej potędze morza i są swego rodzaju memento dla marynarzy.


W czasie przemierzania szlaku warto spojrzeć na chwilę nieco pod nogi. Natknąć się można na malutkie żabki czy całe roje motyli, których różnobarwne skrzydła mienią się w słońcu.


Przemierzając wyspę Öland wzdłuż i wszerz trafić można niemal na każdym kroku na kamienne murki tworzące istną sieć. Ogrodzenia powstały, kiedy władca dzielił wyspę pomiędzy mieszkańców. Miały one wyznaczać granice poszczególnych ziem a przy okazji uniemożliwiać rozpierzchnięcie się krów, owiec i koni po wyspie. Dziś kamienne ogrodzenia są porośnięte mchami, gdzieniegdzie ich ciągi są uszczerbione przez wiatr albo zwierzęta próbujące pokonać przeszkody w drodze do lepszej, bardziej zielnej trawy sąsiada. W gęstych lasach tworzą barierę pomiędzy światem widzialnym a tym mistycznym (jak w przypadku Lasu Trolli). I stanowią doskonałe uzupełnienie krajobrazu jaki wyspa Öland oferuje dla każdego kto zechce na niej się pojawić.


O Borgholm wspomnimy jedynie przez grzeczność. Niestety nie przypadło nam ono do gustu. Spotkaliśmy się z opiniami, że bardzo przypomina Władysławowo latem. I jest w tym sporo racji. Już wjazd do miasta stanowił nie lada wyzwanie za sprawą korków, które tworzyły się niemal na każdym kroku. Na obrzeżach miasteczka oglądnąć można ruiny pałacu. Nie zdecydowaliśmy się na zwiedzanie — kwota 100 koron szwedzkich za osobę zdecydowanie nie była do zaakceptowania. Pozostałości fortecy oferowały zdecydowanie mniej, niż w przypadku Krzyżtoporu w Polsce — w przypadku szwedzkiego odpowiednika mieliśmy do czynienia jedynie z murami, resztkami baszt i jedną lub dwoma salami z ekspozycją.


Istnieje również możliwość oglądnięcia z bliska letniej rezydencji rodziny królewskiej oraz przylegających do niej ogrodów. Posiadłość mieści się zaledwie kilkaset metrów od wspomnianych ruin. Zamek Solliden i jego okolice to miejsce kulturalnych spotkań, koncertów czy wystaw. Kiedy tam byliśmy, był już zamknięty ze względu na godzinę.


Jeśli ktoś zapytał się by nas co warto odwiedzić w Szwecji, z całą pewnością wyspa Öland zajęła by jedną z pierwszych pozycji na liście miejsc do zobaczenia. Na każdym kroku można spotkać tu coś ciekawego — piękne krajobrazy, niezwykłe budowle, niespotykane zbyt często zwierzęta czy rośliny. Wszystko to okraszone jest historią i legendami. Chyba warto poświęcić temu skrawkowi Szwecji kilka chwil, prawda?

Sztokholm i jego okolice

Nim zjawiliśmy się w Sztokholmie, postanowiliśmy odwiedzić kolejny Park Narodowy — Tyresta. Jest to piękny fragment kraju o powierzchni około 20 km kwadratowych. Skalisty teren jest urozmaicony jeziorami. Ich brzeg porasta dziewiczy las, w którym żyje prawie 8 tysięcy gatunków zwierząt.

My zatrzymaliśmy się na jednym z parkingów leśnych zlokalizowanych w parku i spędziliśmy na nim dwie noce. Pierwszego dnia, zaraz po przyjeździe udaliśmy się na niemal 15-kilometrowy spacer wokół jezior. Trasa była zróżnicowana i porządnie nas wymęczyła, dlatego kolejny dzień spędziliśmy w hamakach nad wodą.

W poniedziałek ruszyliśmy na podbój stolicy. Nim tam jednak dotarliśmy, zatrzymaliśmy się na Skogskyrkogarden. Jest to cmentarz skryty w sosnowym lesie, a groby rozmieszczone są na pofalowanym terenie tak ogromnym, że po alejkach kursują autobusy miejskie. Cmentarz stanowi przykład szwedzkiego narodowego podejścia do funkcjonalizmu. Te zharmonizowane z naturą miejsce użyteczności zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jednym z miejsc wartych odwiedzenia w czasie spaceru jest grób Grety Garbo, ikony kina, której całokształt twórczości został nagrodzony przez akademię Oskarem. Przy okazji można zerknąć na kaplice skryte wśród drzew i inne budynki cmentarne.

Bombla postanowiliśmy zostawić na jednym z najtańszych w Sztokholmie parkingu (50 SEK/24 h), a do centrum miasta udać się pieszo. Parking zlokalizowany jest zaledwie 4 km od pałacu królewskiego, jednej z głównych atrakcji, którą w pierwszej kolejności chcieliśmy odwiedzić.

Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy pod ten ogromny gmach. Ciekawostką jest, że pałac nie jest już siedzibą rodziny królewskiej. Był nią do 1982 roku. Obecnie mieszkają tu przywódcy państw składający wizytę w Sztokholmie. Część sal udostępnianiona jest do zwiedzania. Nas jednak najbardziej interesowała uroczysta zmiana warty, która w południe odbywa się na zwenętrznym dziedzińcu pałacu (jak się później przypadkowo przekonaliśmy, zmianę warty — już bez asysty dziesiątek innych turystów — można oglądać również o 20.00). Musztra oraz przemarsz reprezentacyjnej części wojska zajęły mniej niż pół godziny.

Później udaliśmy się na zwiedzenie podziemi pałacu. W kilku salach podziwiać można pamiątki ubiegłych stuleci: pięknie zdobione ubrania, zbroje, miecze czy karoce. Można przekonać się na własną rękę ile ważył hełm czy miecz, albo powąchać średniowiecznej perfumy.

Po niej ruszyliśmy uliczkami starego miasta na inne wyspy. Niestety, nie zdołaliśmy jak planowaliśmy w tym dniu dotrzeć do Muzeum Okrętu „Waza” na tyle wcześnie, by opłacało się do niego wejść. Musieliśmy przełożyć ten punkt wycieczki na drugi dzień. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mogliśmy przespacerować się po wyspach Sztokholmu i zobaczyć to co chcieliśmy zobaczyć nazajutrz. Wśród tych rzeczy znalazł się między innymi ratusz na wyspie Kungsholmen. To tutaj, w Sali Błękitnej rok rocznie wręczane są Nagrody Nobla. W rogu budynku znajduje się wieża o wysokości 106 metrów, zwieńczona trzema XIV-wiecznymi koronami — godłem Szwecji. Spod murów ratusza rozpościera się piękny widok na inne wyspy.

Klucząc wśród zabytkowej zabudowy trafiliśmy na parlament, liczne muzea czy kościoły. Te z kolei sąsiadują z szklanymi i betonowymi galeriami handlowymi, nowoczesnymi budynkami. Pod miastem skryła się sieć metra łącząca kilkanaście wysp stolicy. Ściany wielu ze stacji ozdobione zostały przez artystów. Malowidła i inne kompozycje nawiązują między innymi do historii kraju, ekologii, ruchu wyzwolenia kobiet, problemów imigracji czy abstrakcjami, które zrodziły się w głowach ich twórców.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.7
drukowana A5
za 29.99