Dla wszystkich, którzy zostali, kiedy łatwiej było odejść. Dziękuję.
Rumianek
wczoraj głaskałeś po włosach
w mym sercu zakwitł rumianek
nie czułam że śnię dopóki
nie zbudził mnie jasny poranek
załkałam w poduszkę cicho
jak kwili serce stęsknione
z rumianku zrobiłam herbatę
aż usta miałam sparzone
dotknęłam niechcąco twych uczuć
i lód mnie przeszył do kości
nawet bym nie pomyślała że można
być tak pozbawionym miłości
Czasem patrzy na mnie jakby tęsknił
Chłopiec któremu oddałam serce
Którego latem trzymałam za ręce
Siedzi gdzieś w kącie z głową spuszczoną
A twarz ma smutną może zmęczoną
Chłopiec którego za mocno kochałam
Którego utracić tak bardzo się bałam
Z którym pociągiem uciekać lubiłam
To w jego oczach tak się zgubiłam
Gdy nasze spojrzenia się spotykają
Wszystkie zegary odliczać przestają
Po dwóch stronach pełnej ludzi sali
Jesteśmy sami, zupełnie sami
Potem odwraca wzrok któreś z nas
Wracają ludzie, powraca czas
Tak nie powinni patrzeć na siebie
Dziewczyna co tęskni i chłopiec co nie wie
Szara mgła
Księżyc znów mi powiedział
Że cię widział jak przy ulicy
Paliłeś papierosy
To cię niszczy
Dodał jeszcze że trzymałeś jej dłoń
(To zaś niszczy mnie)
Ale kochanie, mam nadzieję
Że teraz jesteś szczęśliwy
Nie chciałabym abyś cierpiał gdzieś beze mnie
Może to samolubne
Ale z fiołkowej pościeli wyłapuję twój zapach
Który dawno już się ulotnił
Ze starych fotografii
Wyłapuję twoją twarz
Która dawno się zmieniła
I ze wspomnień wyłapuję tego chłopaka
Którego już nie ma
Zniknąłeś w szarej mgle
Ale o dwudziestej pierwszej każdego dnia
Wciąż czekam na wiadomość
Zapewne nie ostatni wiersz o tobie
Już od miesięcy
Próbuję ubrać cię w słowa
I sama się waham
Chyba wciąż nie jestem gotowa
Albo dalej nie wierzę
Lecz skoro to piszę
To chyba zrozumiałam
Bo wiersze są ostatnią deską ratunku
Dla tonącego (w uczuciu)
Każdego dnia
Spuszczam głowę
Bo liczę że gdy w końcu
Zmuszona będę ją podnieść
Ujrzę ciebie
To niedorzeczne
Niewiarygodne
Niemożliwe
Niezrozumiałe
Ale przegraliśmy bitwę
W której oboje chcieliśmy walczyć
Zabrakło powodu
Odwagi
Siły
Chęci
Sensu
Już nie wiem czego zabrakło
Choć zarzekałeś się że masz cały zapas
Nawet na najmroźniejszą zimę
(Nie przetrwaliśmy nawet jesieni)
Pod powiekami widzę
Pudrowe goździki
I błyszczące oczy
Zerkające na mnie po cichu
zbyt cicho
By usłyszeć coś poza
Zgodnie bijącym sercami
Byliśmy jedyni na świecie
W deszczu, z lodami
Nogami w trawie
Głową w chmurach
Teraz się nie znamy
Zaczynam myśleć że o to chodzi w miłości;
Najpierw istniejemy tylko my
A potem nie istnieje żadne z nas
Gdybyś
milion zapłakanych deszczem ulic przeszłam
a ty jesteś tam gdzie cię nie brakuje
skrywałam nadzieję że na mój widok
może cię serce choć lekko zakłuje
przyznam nawet niewiele myślałam
nie myśli się przecież dłońmi drżącymi
nie myśli się sercem, nie myśli głową
tylko iskrami przypadku tlącymi
nie chciałam się wcale poddać tak łatwo
lecz smutek tę postać znienacka przybiera
przecież nie mogę poradzić nic na to
że ciebie uparcie nie było i nie ma
a skrycie liczę na jakieś głupstwo
choć listów nadal nie adresuję
może któregoś jasnego poranka
twoją obecność sobie wysnuję
zbyt pewna byłam że mnie powstrzymasz
lub blizny i usta me ucałujesz
jednak przemknęło mi nieraz przez myśl
że tylko cierpieniem się delektujesz
gdybyś się teraz nagle dowiedział
że z bólu ostrzem wściekle szarżuję
szepnąłbyś chociaż z nutą goryczy
tak bardzo przepraszam, wszystkiego żałuję?
Chyba zgubiłam się w tobie
halo?
nie dzwoniłam
nawet nie wybrałam numeru
ale chciałam
kiedy znów się zaczęło sypać
pomyślałam że może tym razem
posłuchasz
twoje ręce dotykały mojej skóry
krople morskiej wody na szyi
i pocałunki z ziarnami piasku
a potem koszmar przeciął sen
wystarczyła cicha prośba o trzeciej nad ranem
by znajome ramiona mnie objęły
czasem nadal zdarza mi się
stać nad torami
i nieobecnym wzrokiem patrzeć
na twoją nieobecność
chciałam wsiąść i pojechać na wschód
ale wiem że nie byłabym mile widziana
chciałam tylko przypomnieć sobie
jak śmiałam się na różowym fotelu
jak przy zachodzącym słońcu
spacerowaliśmy zrywając trawę
i znów zbudziłam cię w środku nocy
żeby po raz pierwszy wyznać miłość
nadal wiem co gdzie leżało
pewnie gdybyś chciał już bym była
znów włosy owinęła w ręcznik
i splotła ręce wokół ciebie
jak to robiłam
w błogiej nieświadomości końca
halo?
każdej nocy pojawiasz się w snach
ale co mi z tego
skoro nie ocierasz łez
chyba tym razem zbyt wiele kawałków
jest do poskładania
i chyba tym razem sobie nie poradzę
tak pragnęłam być
gdy świat ci się walił na głowę
mam nadzieję że ona cię naprawiła
bo gdyby tak się nie stało
chyba bym sobie nie wybaczyła
czasami cię winię
że zabrałeś mi wiersze
ale później przypominam sobie
ile razy czułam się szczęśliwa
bo byłeś obok
jak mogę się gniewać?
halo?
nadal tu jestem
i czekam
na jedno słowo
wróć.
proszę.
nie umiem odnaleźć siebie.
chyba zgubiłam się w tobie.
Nie znają umiaru
Wszystko wszędzie
Nie na swoim miejscu
Pełno myśli w głowie
Pełno uczuć w sercu
Jak te wstęgi długie
Plączą się, miotają
Ktoś chce je uprzątnąć?
Umiaru nie znają.
Oczy koloru oceanu
zawsze chciałam pojechać nad ocean
ale do tej pory
twoje oczy mi wystarczały
mogłam codziennie topić w nich smutki
Rozmawiałam z ciszą
rozmawiałam z ciszą
na scenie
reflektory w płomieniach
i kurtyna skutecznie oddzielająca
rzeczywistość od gry aktorskiej
rozmawiałam z ciszą
na scenie
nie tak, źle, inaczej
obróć się, stań
mów to co im się spodoba
graj tak by cię pokochali
nie krzyw się
unieś głowę w górę
krok do przodu
rozmawiałam z ciszą
na scenie
tamci mnie oglądali
jedni się śmiali
inni płakali
wszyscy tacy nieprawdziwi
klaskali jakby im się podobało
to kiepskie przedstawienie
rozmawiałam z ciszą
w życiu
bo życie jest sceną
a ja tylko marną aktorką
która gra by ją pokochali
bo zbyt boi się ludzi
by być sobą
Teraz nie ufam swojej głowie
Odkąd cię nie ma
Moje dłonie rozpaczliwie próbują złapać nicość
Wsiadam do pociągu bez biletu
Nie odróżniam łez od deszczu uderzającego o moje policzki
Znalazłam serce rozkruszone na betonie
Twoje włosy rozproszone na wietrze
Przeczesuję je tak jak robiłam to o trzeciej nad ranem
Fale znów rozbijają się o piaszczysty brzeg
Zachody są smutniejsze niż zwykle
Wierzę że twoje oczy nie kłamią
Kiedy zerkasz na mnie ukradkiem z cieniem tęsknoty
Bo dusza tego chłopaka którego znam z przypadku
Nie jest tak delikatna jak twoja była
A ja powoli gubię się w udawaniu kogoś kim nie jestem
Kiedy zniknąłeś
Musiałam wszystko ułożyć sobie inaczej.
Częściej patrzeć w sufit przepełniona nieobecnością
Trzy razy ronić łzę
I kasować połączenie po pierwszym sygnale
Teraz nie ufam swojej głowie.
Z trudem oddycham, dźwięki są takie głośne
Uderzam ręką o ścianę, by poczuć ból
O, ironio.
Chciałabym wszystko ci opowiedzieć
Zgubiłam się i nie widzę białego światła
Pozwól mi ostatni raz pomyśleć trzeźwo zanim utonę
Pospiesz się, proszę.
Sieć się zacieśnia. Wir mnie porywa.
Kłamstwo
— Czy pamiętasz jak to było?
— Nie i nie chcę, zamilcz proszę.
Wtedy pewnie to wiedziałeś
Że wciąż w sercu dziurę noszę
— Czy pamiętasz jak się czułaś?
— Nie pamiętam, już minęło.
Czemu gdy się pogodziłam
Ciebie na wspominki wzięło?
— A czy nadal czasem tęsknisz?
— Nie, nie tęsknię. I to wcale.
Łzy już oczy wypełniły
Dobrze wiemy — słabo kłamię.
Tu, obok kwitnącej wiśni
Wzniosła oczy ku górze i dłonie zatopione w blasku
Z grymasem na twarzy może przez słońce
Spytała głosem który lekko już się załamywał
Dlaczego stąpa po coraz cieńszym gruncie
Uroniła łzę, może dwie
I zacisnęła zęby jak na damę przystało
Bo płakać nie wypada, gdy wokół ludzie podziwiają kwiaty
I tak będą szeptać
Że ta dziewczyna taka smutna
Ktoś nie szczędził jej cierpienia
Ale dumnie pomaszeruje przed siebie
Chociaż wszystkie niespełnione obietnice
Na karku ciążyć jej będą
Kim się stała, kiedy zrozumiała
Jaki los spotka tych którzy tęsknią po cichu
Już wtedy wiedziała jakie trudne będą kroki
Stawiane w stronę drugiego końca tęczy
Ale nie pozwoliła sobie na to by bezsilnie uderzać
dłońmi o mury
Przy których niegdyś całowali się
Tu, obok kwitnącej wiśni.
Paranoja
Może sobie uroiłam
Twą obecność w moim życiu
Może byłeś tylko światłem
Prowadzącym mnie w ukryciu
Może miałeś mi umilić
Te dni pozbawione słońca
Może miałeś przyzwyczaić
Do nadchodzącego końca
Wczoraj zakochani w sobie
Teraz nieznajomych dwoje
Może czas mi gdzieś ucieka
Albo łapię paranoję
Ironia
tak bardzo bałam się
że złamię ci serce
a teraz to ja
siedzę w dworcowej poczekalni
i wypatruję pociągu
donikąd
Wszystkiemu brakuje sensu
nie potrafię stworzyć wiersza
o złamanym sercu
więc stworzę serce
o złamanym wierszu
(wszystkiemu brakuje sensu…)
(Nie)powodzenia
wstajesz pewnego dnia
gdy promienie słońca wpadają przez okno
podciągasz kolana pod brodę, dotykasz swojej twarzy
istniejesz tutaj
najpierw sprawdzasz pogodę
lawenda kwitnie na balkonie
błękitne niebo przecinają ptaki — żywe istoty
w kuchni czeka na ciebie ciepła herbata
a może wcale nie czeka
ale w każdej chwili możesz zagotować wodę
czy zapach herbaty nie jest piękny?
jest lato, jest słońce, jest przyjemnie
chociaż jak wychodzisz do sklepu po czekoladę
masz dość upałów
ale możesz spakować plecak i pojechać nad jezioro
a wtedy woda wydaje się być idealna, prawda?
jeśli wolisz — zostań w łóżku
kołdra przesiąknięta twoim zapachem
dobra książka na poduszce
to też jakieś rozwiązanie
czeka na ciebie mama, tata, siostra
przyjaciel, pies, świnka morska
a może wydaje ci się że nikt nie czeka
ale posadzone przez ciebie kwiaty też chcą być o nie dbała
i dbają o ciebie, rozwijając się na twoich oczach
nie zapomnij ich podlać
nie zawiedź ich
życie może uciekać przez palce
czas może płynąć szybciej niż rzeka
teraz jesteś bez siły, bez wyjścia, bez punktu
ale nadejdzie
wierzę że nadejdzie moment
w którym chęć do walki da ci najmniejsza iskra
najzwyklejszy drobiazg
najsłabszy uśmiech, najcichszy śpiew skowronka o poranku,
najpyszniejszy deser, najwspanialszy zachód słońca
tylko nie zamykaj oczu
nie opuszczaj powiek
nie przegap szansy
Czy ludzie w ogóle ją widzą?
Tam, w lewym rogu ruchliwej ulicy
Stoi dziewczynka z zapałkami
Bajkowo, pomyślą
W pudełku niewiele zostało
A ogień w jej sercu już dawno przestał
ocieplać lodowate dłonie
Od połowy deszczowego listopada
Ludzie? Czy ludzie ją w ogóle widzą?
Czapkę naciąga na sam czubek nosa
Ale wcale nie chce
Pozostać niezauważona
Gdyby tylko miała parasol
Kto to?
Czy ta dziewczyna z burzą rudych loków
Podchodzi do niej?
Tak! Na pewno!
Zerka na prawie puste pudełko
W ustach trzymając papierosa
I prosi o iskrę
Jakby mogła jej odmówić? Choć może
Gdyby wiedziała
Zostaje sama. W kieszeni upycha zapałki
Kolejną gubi na dworcu
Wśród rozkołysanych pasażerów
I następną.
Aż nie zostaje żadna
Dróżka pełna przeterminowanych liści
Prowadzi pod dom w którym kominek
Powoli trawi gałęzie drzew
Ale zamiast wrócić
Stoi pod otwartym niebem
U(bo)lewa.
Sny
Widziałam cię we śnie
A spałam głęboko
Więc ponieść się dałam
Miłości obłokom
Przez zamknięte oczy
Przez powieki cienkie
Widziałam jak trzymasz
Kurczowo mą rękę
Zbudziłam się cała
zalana potem
Zbyt boję się pływać
Miłości obłokiem
Blizny po ogniu
nawet gdy blizny po ogniu
palą skórę
uskrzydla mnie myśl
że gładzisz moje włosy
i ciernie oplatają serce
a ty trzymasz moją dłoń
szepcząc
że się ułoży
i senna mara
ogarnia umysł
o północy
a ja wybudzona
łkam cicho w poduszkę
dopóki nie czytasz
mi wierszy
Chaos
Jeszcze jedna łza
Jeszcze jeden zdradliwy pocałunek
Jeszcze jedna dłoń
wyrwana ze splotu
Bo świat i tak już jest
Pogrążony w chaosie
Jeszcze jedna tafla wody
rozproszona
bo ptaki wciąż
przylatują i odlatują
jak ludzie
donikąd
Wokół mnie pusto
Jakby wszyscy
uciekli od prawdy
może wiedzą
chociaż nikt im nie mówił
może widzą
choć zamykają oczy
Sami to stworzyli
Plączą się
pośród znajomych twarzy
i udają
że wcale nie zmieniają świata
jedną łzą
jednym zdradliwym pocałunkiem
jedną dłonią
wyrwaną ze splotu
na zawsze
Wyglądasz pięknie kiedy płaczesz
Ogrzeję twe serce słowami
Które składają się na moje wiersze
Poprowadzę cię rytmami