E-book
23.63 16
drukowana A5
46.97
Miłość, święta i zwierzęta
30%zniżka

Bezpłatny fragment - Miłość, święta i zwierzęta


5
Objętość:
193 str.
ISBN:
978-83-8384-857-0
E-book
za 23.63 16
drukowana A5
za 46.97

1

— Znowu się udało. — Hanka odłożyła słuchawkę i westchnęła z zadowoleniem.


Takie chwile jak ta sprawiały, że jeszcze bardziej uwielbiała swoją pracę. Dzięki nim zasypiała z poczuciem dokonania czegoś ważnego. Właśnie udało się jej uratować kolejne zwierzę przed śmiercią. Piękny stary osiołek, który ze względu na swój wiek po latach wiernej służby przestał być przydatny właścicielowi i został przeznaczony do zabicia. Jak przedmiot, który się zepsuł i nadawał wyłącznie do wyrzucenia.


Ten jeden osiołek był już bezpieczny, ale wiedziała, że wiele zwierząt nadal potrzebuje jej pomocy. Cały czas czuła, że nie robi wystarczająco dużo. Żeby było jasne — nie była w tym sama. Miała armię przyjaciół, którzy tak jak ona byli oddani sprawie i nierzadko poświęcali cały swój wolny czas na pomoc czworonogom. Organizowali zbiórki, akcje w Internecie, jeździli po gospodarstwach, wykupywali zwierzęta od handlarzy, ale to ona nadawała temu wymierny rozgłos. Jako wiceredaktor naczelna gazety „Czworonożni Przyjaciele” miała wachlarz kontaktów. Wystarczająco dużo osób obserwowało jej działalność w sieci, aby udostępniona w mediach społecznościowych informacja o jakiejś akcji w ciągu kilku minut dotarła do tysięcy osób.


Oprócz nagłaśniania i organizowania pomocy dla zwierząt jej gazeta posiadała również działy poradnikowe, lifestylowe czy nawet rozrywkowe, traktujące na przykład o najnowszych trendach w tresurze czy gadżetach mających usprawnić życie czworonogom i ich właścicielom. Były też rzetelne artykuły naukowe pisane przez specjalistów.


Odkąd Hanka dostała to stanowisko — właśnie mijał rok od tej pamiętnej daty — walczyła o to, żeby możliwie najwięcej miejsca poświęcać tematom adopcji zwierząt i pracy schronisk. Nie rozumiała zbytnio ekscytacji wyżej wymienionymi trendami czy gadżetami. Dobrze wiedziała, że tym, czego zwierzę potrzebuje najbardziej, jest miłość i że czworonogów nie powinno się kupować, a przygarniać — właśnie z miłości. Sandra — redaktor naczelna — rozumiała swoją zastępczynię, ale zawsze tłumaczyła jej, że w ich gazecie musi być też coś bardziej atrakcyjnego dla czytelnika, który już jest właścicielem zwierzaka. Hanka doskonale o tym wiedziała. Sama miała w domu piękną, białą kotkę z szarymi łatami, brązowym pyszczkiem i najpiękniejszymi zielonymi oczami. Nie był to żaden rasowy kot perski (choć nie miała nic przeciwko nim), ale zwykły dachowiec, który tak naprawdę sam wybrał ją na swoją towarzyszkę życia, a nie na odwrót. Zaczął przychodzić pod wychodzące na ogród drzwi jej domu, ale w przeciwieństwie do dzikich kotów, które karmiła od lat i które nawet nie dawały się pogłaskać, ten tak bardzo chciał wejść do środka, że mogła tylko otworzyć mu drzwi, kupić kuwetę i zaprosić na stałe do swojego życia. W taki sposób została panią Alicji, o której myślała nieustannie, będąc w pracy.


Hanka zerknęła na swój smartfon, gdzie jako tapetę ustawiła zdjęcie zrobione czystym przypadkiem, kiedy zwierzę patrzyło przez okno pewnego deszczowego popołudnia. Póki co całkiem słoneczny zimowy dzień mijał jej w pracy. Mróz coraz bardziej dawał się we znaki. Nie mogła doczekać się powrotu do domu, by usadowić się w fotelu pod kocykiem — z książką w jednej, kubkiem gorącej czekolady w drugiej dłoni i Alicją zwiniętą w kłębek tuż obok. Sama perspektywa takiego wieczoru napełniała ją błogim spokojem.


Bardzo niechętnie wróciła do teraźniejszości. Pracowała wprawdzie w gronie przyjaciół, wśród których świetnie się czuła i na których zawsze mogła liczyć, ale ten gwar i napięcie powodowane ciągłą gonitwą terminów męczyły ją. Często myślała sobie, że nie jest stworzona do życia w dużym mieście, gdzie pośpiech dyktuje warunki egzystencji. Marzyła o cichym życiu w jakiejś małej miejscowości, w której mogłaby wyciszyć się i zwolnić tempo. Mimo że i tak mieszkała na przedmieściach — co każdego dnia przypłacała dodatkowymi nerwami, stojąc w korkach — to jednak gwar miasta również tam nie należał do rzadkości.


Tego dnia zamykali w redakcji numer świąteczny i atmosfera była szczególnie gorąca, ale w dobry sposób. Powietrze było wręcz naelektryzowane emocjami, bo każdy starał się dać temu specjalnemu wydaniu to, co najlepsze, żeby było naprawdę wyjątkowe. Hanka ze swojej strony zrobiła już wszystko i dział redakcyjny dokonywał ostatnich kosmetycznych korekt. Nagle usłyszała pukanie do drzwi swojego gabinetu.


— Proszę! — odparła

Do środka weszła Sandra i zapytała swoją zastępczynię:


— Nie wychodzisz? Już po piątej.


Hanka zerknęła na telefon i otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.


— Już?! — Zerwała się z miejsca, zgarnęła telefon z biurka, płaszcz z wieszaka i szybkim krokiem opuściła pomieszczenie.


— Wiem, że lubisz swoją pracę, ale są jakieś granice — powiedziała Sandra z uśmiechem.


Hanka odpowiedziała zakłopotanym wyrazem twarzy.

— Co cię tak zatrzymało? — zapytała po chwili redaktor naczelna. Opowiedziała szefowej o udanej zbiórce, po czym usłyszała gorące gratulacje.


— Numer świąteczny już zamknięty. Jutro zaczynamy pracę nad styczniowym — dodała Sandra, na co Hanka przytaknęła głową, w której miała już kilka pomysłów.


Sandra zawsze ceniła jej determinację w pomaganiu i tę pozytywną energię, którą potrafiła naładować wszystkich wokół. Wiedziała, że Hanka jest motorem napędowym gazety i że bez jej zapału nie byliby w miejscu, w którym aktualnie się znajdowali.


— Twoja kotka pewnie nudzi się sama w domu — zagadnęła szefowa.


Hanka ponownie spojrzała na swój telefon, żeby zobaczyć zdjęcie Alicji, po czym odparła:


— Chyba już się przyzwyczaiła, że pani wraca późno.


Jak przystało na magazyn o zwierzętach, każdy z jej redakcyjnych kolegów miał w domu jakiegoś pupila. Jednak to właśnie kotka Hanki była ich ulubienicą. Codziennie ktoś pytał o samopoczucie biało-brązowego czworonoga.


— Teraz tylko musimy przebić się przez te straszne korki — oznajmiła Sandra.


Miała rację. Korki popołudniami były jeszcze gorsze niż te, które napotykały na swojej drodze wczesnym rankiem. Zdawało się, jakby wszyscy mieszkańcy miasta na złość sobie nawzajem zdecydowali się wsiąść w samochód jedynie po to, by stanąć w tym olbrzymim ulicznym wężu. Unieruchomieni w kolejce beznadziei, gdzie nie można ruszyć autem ani w przód, ani w tył. Człowiek patrzy bezwiednie przed siebie, czekając na ratunek lub — jak niestety bywa wśród wielu kierowców — denerwując się i bombardując wszystko wokół swoją negatywną energią, która wraca ze zdwojoną siłą, jeszcze bardziej pogarszając samopoczucie.


Już niedługo… — pocieszała się w myślach Hanka, patrząc przed siebie i przypominając sobie, że w domu czekają na nią kot, książka i gorąca czekolada.

2

Wejście do domu oznaczało dla Hanki wywieszenie na maszcie wielkiej białej flagi mówiącej: „Poddaję się, na dziś walka skończona”. Wiedziała, że już może pozwolić sobie na okazanie zmęczenia pracą, szybkie zdjęcie butów na obcasie i włożenie ciepłych kapci. Naturalnie jej wzrok od razu wędrował w stronę kuwety i okrążał przedpokój w celu znalezienia śladów świadczących o tym, gdzie aktualnie znajduje się Alicja. Chociaż koty potrafią poruszać się zupełnie bezszelestnie, już po sekundzie mogła usłyszeć dźwięk kocich łapek, które pośpiesznie schodziły z piętra po schodach na spotkanie swojej pani.


— Cześć, Aluś, kochana moja… — powiedziała Hanka, głaszcząc kotkę po głowie, podczas gdy ta ocierała się o jej nogi i mruczała z zadowoleniem. — Zjadłaś wszystko, co ci zostawiłam?


Zerknęła przez drzwi do garażu, gdzie zostawiła talerz pełen kocich chrupek i galaretki. Oczywiście nie było po nich śladu.


— Daj pani się rozebrać — powiedziała do kota, który zachłannie walczył o jej uwagę, kiedy starała się zdjąć z siebie ciepły zimowy płaszcz i powiesić go na wieszaku. — Chcesz wyjść? — zapytała.


Przeszło jej przez głowę, że kotka chce, żeby wypuścić ją do ogrodu, ale odkąd zapanowała zimowa aura, mruczący współlokator, którego latem nie dało się utrzymać w domu nawet przez chwilę, nie był zbyt skory do buszowania po mrozie.


W końcu Hanka weszła do salonu, a potem do kuchni, żeby zaparzyć sobie wodę na upragnioną gorącą czekoladę. Na stoliku przed kominkiem już czekała na nią niedokończona powieść o wielkiej miłości, którą zaczęła ostatnio czytać, oraz ciepły koc. Póki co usiadła ciężko na fotelu i westchnęła głęboko, a kot zaraz usadowił się obok niej.

Nagle z wnętrza torebki, którą zostawiła w przedpokoju, zaczął dobiegać dźwięk wibracji. Hanka wyłączyła dzwonek w telefonie. Sam odgłos wibrującej komórki był dla niej wystarczającym sygnałem, że ktoś dzwoni, nie alarmując przy tym wszystkich dookoła i nie powodując zawału żadnym głośnym dźwiękiem.


W redakcji przyjęła się zasada, że po godzinach pracy nie rozmawia się o pracy. Dlatego tylko bardzo nagłe i niecierpiące zwłoki przypadki kwalifikowały się do telefonowania lub pisania po godzinie siedemnastej. Hanka była więc względnie spokojna, że to nie szefowa zabiega teraz o jej uwagę. Kiedy zerknęła na wyświetlacz, jej oczy rozświetliły się lekko ze zdziwienia. Nie spodziewała się bowiem zobaczyć tam napisu „Stefan. Brat”.


Mam nadzieję, że wszystko dobrze z rodzicami — pomyślała w pierwszym odruchu. Choć mieli z bratem bardzo dobre relacje, praca w redakcji w dużym mieście sprawiała, że rzadko kontaktowali się ze sobą. Szybkim ruchem odebrała telefon.


— Cześć, siostra!

Brat brzmiał pogodnie, więc Hanka szybko odpuściła sobie wszystkie negatywne scenariusze kłębiące się w jej głowie.


— Cześć, Stefan! — Starała się brzmieć rześko, choć i tak ton jej głosu zdradzał zmęczenie.


— Co tam słychać? — To nieformalne pytanie naprowadziło ją na trop powodu, któremu zawdzięczała ten telefon. Święta — to hasło przemknęło jej przez myśl jak jeden z tych neonowych szyldów widzianych w sklepach.


— A dobrze. Wiesz… praca, praca… — Small talk zdecydowanie nie był jej mocną stroną.


— Pewnie wiesz już, z czym dzwonię…


Brat znał ją dobrze i obawiał się zwyczajowej wymijającej odpowiedzi.


— Przyjadę — powiedziała pośpiesznie, co miało oszczędzić jej długich, niezręcznych tłumaczeń, dlaczego w tym roku również nie zawita do rodzinnej miejscowości.


— Tak, na pewno! — odparł ironicznie.


Stefan dobrze znał ten trik. Hanka powtarzała go co roku. Najpierw mówiła, że przyjedzie, a potem na dzień przed świętami dzwoniła, przepraszając, że nie da rady, bo… (tu należy wstawić jakąś zwyczajową wymówkę typu: praca, przeziębienie, pogoda, korki i tym podobne).


— Naprawdę, postaram się być! — przekonywała.

— My w tym roku nie damy rady do ciebie przyjechać. — Głos jej brata zrobił się poważniejszy. — Rodzice są coraz starsi i taka podróż to dla nich spore obciążenie.


Rzeczywiście przez ostatnich kilka lat zdarzało się, że to brat z bratową i rodzice przyjeżdżali do niej. W tym roku Hanka też po cichu wierzyła, że tak będzie, ale ton, jakim Stefan wypowiedział ostatnie zdanie, rozwiał wszelkie nadzieje.


— A jak się czują? Wszystko w porządku? — zapytała.


— Tak, w porządku. Czekają na ciebie… — Hanka odetchnęła z ulgą, a Stefan kontynuował: — Słuchaj, żadna praca nie jest warta tego, żeby zaniedbywać rodzinę. Zuza czasem pyta mnie, czy nie jesteśmy pokłóceni albo coś, bo w ogóle do nas nie przyjeżdżasz. Naprawdę słabo to wygląda…


Zuza była żoną Stefana i Hanka bardzo ją lubiła. Jeszcze przed jej wyjazdem spędzały całe noce na długich rozmowach i Hanka zawsze była dumna, że ma taką bratową.


— Naprawdę jakiekolwiek wspomnienia, które powstrzymują cię przed przyjazdem, już się rozmyły. On już stąd wyjechał…


— To nie to… — Hanka powiedziała asekuracyjnie, choć wiedziała, że to nieprawda, po czym dodała bez przekonania: — Już się tym nie przejmuję.


— Mam nadzieję. — Stefan westchnął głęboko.


Przez chwilę trwali po dwóch stronach rozmowy w zupełnej ciszy.


— Zobaczysz, jakie mamy tu kochane, niesamowite zwierzęta! Na pewno je pokochasz — dodał.


Tego akurat Hanka była pewna. Jej brat prowadził gospodę rodziców w górach, a przy niej schronisko dla zwierząt. To miejsce zawsze pękało w szwach w okolicach świąt.


— W tym roku będę. Naprawdę. — Hanka powiedziała to w taki sposób, że Stefan zaprzestał dalszej agitacji.


— Wierzę ci. I czekam — powiedział, po czym rozłączył się, kończąc rozmowę.


Hanka siedziała jeszcze przez chwilę z telefonem w dłoni, patrząc przed siebie i rozmyślając nad czekającą ją podróżą.

Pewnie siedziałaby tak dłużej, gdyby nie Alicja, która zaczęła trącać ją łapką po nogach. Miała tak w zwyczaju, gdy czegoś bardzo chciała, a nie otrzymywała od właścicielki dostatecznej uwagi.


— No, co tam? — zapytała wyrwana z letargu Hanka.


Alicja skoczyła na kanapę, jakby chciała poprosić swoją panią o posiedzenie obok niej. Hanka wzięła kotkę na kolana i zaczęła głaskać, jednak jej wzrok był dziwnie nieobecny.

3

Do tej pory Hanka wmawiała sobie, że naprawdę nie ma czasu pojechać do rodziców oraz że nie chce narażać Alicji na stres związany z podróżą w transporterze dla kotów. Doskonale znała to nieszczęsne zawodzenie, jakie jej kotka wydawała za każdym razem, gdy jechały na kontrolę do weterynarza. Była wtedy najbardziej nieszczęśliwym zwierzakiem na świecie.


Alicja kochała wolność. Hanka przygarnęła ją jako półdzikiego kota i wiedziała, że przebywanie w jakiejkolwiek sztucznie ograniczonej przestrzeni przerażało jej pupila najbardziej na świecie. W przypadku podróży musiałoby to być kilka ładnych godzin w transporterze podczas jazdy samochodem. Hanka zastanawiała się nad pociągiem, ale stwierdziła, że hałas i ciągły przepływ nowych ludzi jeszcze bardziej by Alicję zestresowały. Rozważała te wszystkie „za” i „przeciw”, w jej głowie kłębiło się jednak coś innego. Hasło–wytrych, którego kobieta nie chciała dopuścić do głosu i które, jak myślała, było prawdziwym powodem tak ewidentnego unikania od lat przyjazdu do rodzinnej miejscowości.


— Hubert — wyszeptała w końcu pod nosem, mruknęła, powiedziała, a może tylko jej się zdawało…


Hubert — jej wielka miłość z początku studiów. Gdy po pierwszym roku przyjechała pomagać rodzicom w schronisku i gospodzie, Hubert — siostrzeniec sąsiadów — spędzał tam wakacje. Studiował ekonomię, miał łeb na karku i rozkręcał firmę, która produkowała… Hanka nie pamiętała już co. Przez ostatnie lata próbowała wszystkiego, żeby zapomnieć o szczegółach dotyczących tego faceta. Chciała zapomnieć, jaki był czarujący, elokwentny i jak zaraził ją optymizmem i wiarą w to, że można zawojować świat, jeśli tylko się tego chce. Zapomnieć, że nad prawym okiem miał charakterystyczną bliznę, która została mu po jakimś wypadku na motorze. Ta blizna jakoś dziwnie została jej w głowie i z czasem zaczęła w pewnym sensie symbolizować cały ten rozdział jej życia. Trwała pozostałość po smutnym wydarzeniu, z którym nie da się już nic zrobić.


Ale wtedy uwielbiała przebywać w jego towarzystwie. Każda chwila z nim sprawiała, że ładowała swoje akumulatory pozytywną energią, którą później mogła przekazywać dalej. Lato minęło, ale ich relacja nie podążyła za znanym schematem typowych letnich związków, które kończą się z pierwszym jesiennym liściem. Ta znajomość trwała. Okazało się, że studiują w tym samym mieście, a koniec wakacji tylko nadał tempa ich związkowi i poznawaniu się. Po dwóch latach byli już zaręczeni, toteż rodzice zarówno z jednej, jak i z drugiej strony byli wniebowzięci. Miało być prawdziwe góralskie wesele z pompą i gośćmi nawet z najdalszej rodziny, specjalnie przyjeżdżającymi z zagranicy, żeby pogratulować młodym na ich nowej drodze życia.


Każdą wolną chwilę spędzali razem. Zwiedzili całą Europę i większość Ameryki Północnej i Południowej. Mieli wylatanych tyle kilometrów, że dostawali specjalne zniżki na bilety. Z każdego miejsca przywozili po parze identycznych pamiątek i przechowywali je jak talizmany wspólnych chwil szczęścia. Po wszystkim Hanka je wyrzuciła.


Wybrali menu, dekoracje i suknię. Świadkiem ze strony Hanki miał być Stefan, który na tę okazję sprawił sobie nowy garnitur. Wynajęli instruktorkę, aby opracować specjalny układ do pierwszego tańca w rytm ich ulubionej piosenki, przy której Hubert oświadczył się jej na wieży Eiffla — żeby było jeszcze romantyczniej.


Wszystko było idealnie, aż tu w sobotę, tydzień przed ślubem, po kolejnym wspólnie spędzonym dniu, jak gdyby nigdy nic Hubert powiedział Hance, że niestety nie może się z nią ożenić. Że ma kogoś innego. Ot, taka informacja na zakończenie dnia. Dziewczyna w ogóle nie przyjęła tego do wiadomości. Nie wzięła tego na poważnie. Była przekonana, że jej narzeczony opowiada jakiś kawał, bo był typem żartownisia. Często robili sobie psikusy, więc była pewna, że to jeden z nich. Dopiero kiedy z niewzruszonym i najpoważniejszym na świecie wyrazem twarzy powtórzył, że ślubu nie będzie, fala gorąca zalała Hankę. Wtedy wtopiła się w oczy ukochanego, panicznie szukając w nich jeszcze raz błysku towarzyszącego wkręcaniu czy innym niepoważnym zachowaniom. Ostatkami sił wyszeptała: „To nie jest śmieszne”, ale nikt się tutaj nie śmiał i żadnego błysku w jego oku nie znalazła.


Resztę Hanka pamiętała jak przez mgłę: Czy zapytała dlaczego? Czy dostała jakąś odpowiedź? Czy po prostu odwróciła się i zaczęła biec do domu, jakby ktoś ją gonił, a ona musiała walczyć o przetrwanie? Nie potrafiła powiedzieć. Gdy później o tym myślała, czasem była pewna, że zapytała go, kim jest jego nowa wybranka, prosto w oczy, a on dał jej jakąś wymijającą odpowiedź w stylu, że ich relacja i tak nie miała przyszłości i że nie byliby razem szczęśliwi. Wiele razy jednak mogłaby przysiąc, że nie zapytała o nic. Tylko potem, gdy on chciał uzgodnić z nią przez telefon, co powiedzieć zaproszonej rodzinie, powiedziała, że chce wiedzieć, dla kogo ją zostawia, a on nic nie odpowiedział. W każdym razie nie dała się namówić na żadne polubowne uzgadnianie wersji. Chciała, żeby wszyscy usłyszeli, że to on ją porzuca i że to z jego winy ślub się nie odbędzie. Chociaż potem trochę tego żałowała, bo musiała znosić te, składane w dobrej wierze, ale jednak „kondolencje” i pocieszanie ze strony bliskich, którzy mówili, że wszystko się ułoży i że dobrze, że to wyszło teraz, a nie po ślubie. Może mieli rację, ale w ich oczach już zawsze była tą, którą narzeczony praktycznie porzucił przed ołtarzem. Była zbyt silną i znającą swoją wartość kobietą, żeby zgadzać się na granie takiej roli w rodzinnym kręgu do końca życia, dlatego od tamtego czasu nie widziała się z nikim z dalszej rodziny. Nawet z rodzicami i Stefanem nie wracali do tego tematu. Chciała się odciąć od miasteczka, które znało historię jej nieudanego ślubu, i od wszystkiego, co jej o tym związku przypominało. Przeniosła się do innego miasta, na inną uczelnię. Zablokowała numer telefonu Huberta i zerwała kontakt ze wszystkimi znajomymi, których poznała przez niego. Może było to trochę drastyczne, ale nie mogła inaczej. Oderwała się od wszystkiego, co przypominało jej o jego istnieniu, i nie chciała jeździć do rodziców.


Mimo że od tamtej chwili minęło już pięć lat, to rana nadal była świeża. Może naklejonych na nią było wiele plastrów, które stwarzały iluzję, że wszystko już w porządku, ale jedna rozmowa z bratem i rychła perspektywa powrotu do miejsca, gdzie to wszystko się wydarzyło, wystarczyły, by poczuć ból tak silny, jakby to było wczoraj. Była w niej jednak chęć otworzenia nowego rozdziału i zostawienia tego za sobą. Spotkanie z rodzicami i kochanymi zwierzętami, które miały u nich schronienie, było tym, co wołało do niej gdzieś z wnętrza świadomości.

Jednak nadal nie wiedziała, co ma zrobić.

4

Po chwili telefon zadzwonił ponownie. Hanka nie musiała spoglądać na ekran, żeby wiedzieć, kto dzwoni. Było to tak oczywiste, że mogłaby z zamkniętymi oczami odebrać i przywitać rozmówczynię, a raczej rozmówców, bo drugie z nich również czekało po drugiej stronie smartfona, zapewne siedząc w fotelu i nasłuchując.


— Tak, mamo…

Nie pomyliła się. W jej rodzinie działał układ zamknięty przekazywania wiadomości i jasne było, że gdy tylko Stefan skończył z nią rozmawiać, powiedział o wszystkim rodzicom, którzy teraz wkraczali do akcji, aby ostatecznie przekonać ją do przyjazdu.


— Cześć, córcia! Co tam u ciebie?


Głos mamy brzmiał tak jak zawsze, ale umysł Hanki kazał jej w każdym słowie czy dźwięku doszukiwać się jakiejś anomalii, która wskazywałaby na to, że mama gorzej się czuje. W zasadzie miała do nich zadzwonić, ale jeszcze nie teraz, nie zaraz po wzbudzającej takie emocje rozmowie ze Stefanem.


— Dobrze, mamuś. A ty jak się czujesz? Wszystko w porządku?


— Tak, dobrze, dziękuję. — Mama chciała jak najszybciej zejść z tego niewygodnego tematu i zacząć rozmawiać o naprawdę poważnych i ważnych rzeczach.


— Bo Stefan mówił, że…


Hanka nie dokończyła zdania, bo mama nie wytrzymała. Zadała pytanie będące wytrychem do kłopotów. Pytanie, które wszyscy w rodzinie chcieli zadać, ale tylko mama miała odwagę:


— Przyjedziesz z kimś na święta?


Tak, tylko o to im chodzi — pomyślała Hanka. Żadnego „jak się czujesz?” albo „jak tam w pracy?”. Tylko to się dla nich liczy. W tle usłyszała cichy głos ojca upominającego małżonkę: „Daj spokój! Po co o to pytasz?”. Ale mleko już się rozlało. Jej mama była osobą bardzo prostolinijną. Nie umiała udawać, prowadzić gier ani podstępnie zdobywać informacji. Co w głowie, to na języku. Hanka miała to po niej, ale praca pomału uczyła ją sztuki prowadzenia rozmów. Dla jej mamy było jednak za późno na taką naukę.


— Chciałabym przyjechać, ale boję się o swojego kota.


— Oj tam, przyjedziesz, nie gadaj! Stefan mówił ci, że my nie damy rady przyjechać do ciebie. To już nie te lata.


— Ale nawet jeśli przyjadę, to muszę cię rozczarować. Nie mam nikogo. Przyjadę z kotem.


Gdyby była to rozmowa wideo, Hanka zobaczyłaby teraz skwaszoną minę mamy załamującej ręce nad brakiem zaradności córki.


— Haniu, jesteś już po trzydziestce! Ja w twoim wieku…


— Wiem, mamo, co ty w moim wieku. Słyszałam to wielokrotnie.


— Mieszkasz w takim dużym mieście i nikogo nie możesz sobie znaleźć?! To niemożliwe.


— Możliwe, gdy się pracuje całymi dniami.


— A w tym twoim biurze nie ma jakiegoś kawalera?


Hanka westchnęła głęboko i ciężko, co powinno było wystarczyć za odpowiedź, ale dodała:


— Nie ma.


— Ty w ogóle starasz się kogoś poznać?!


W tym momencie przemknęły Hance przez głowę wszystkie nieudane randki i związki, przez które przeszła w ostatnich latach. Jeden świetny facet okazał się żonaty, drugi miał narzeczoną, trzeci był wolny, ale nie mieli żadnych wspólnych tematów do rozmowy. To było na takim portalu randkowym, który reklamował się jako „elitarny”. Taki ze sprawdzonymi profilami ludzi sukcesu, którzy już dawno powinni być zajęci i rozchwytywani, ale jakoś dziwnie nie byli, więc postanowili płacić niedorzecznie wysoki abonament, aby jakiś sprytny algorytm wykonał całą robotę za nich, podając wymarzonego partnera na tacy. Ten trzeci facet na papierze wydawał się mieć wszystko, ale pisanie do niego było jak jeżdżenie gwoździem po szybie. Widać było, że oboje męczyli się, na siłę podtrzymując kontakt zdawkowymi, jednozdaniowymi wiadomościami, które w żadnej ze stron nie wzbudzały ciekawości ani entuzjazmu. W końcu Hanka wzięła to na siebie i postanowiła po prostu przestać odpisywać. Zresztą on nigdy nie kończył wiadomości pytaniem czy jakąkolwiek informacją, która wzywałaby ją do kontaktu. Czuła, że tam po drugiej stronie ekranu ten facet również odetchnął z ulgą.


To było jakiś czas temu. Teraz pewnie już jest żonaty i megaszczęśliwy, a ja nadal w tym samym miejscu — pomyślała, kończąc rozmowę z mamą.


Pytanie mamy nie było do końca bezpodstawne. Coś w niej pękło. Po tej historii z Hubertem, gdy już wygrzebała się z gruzów tamtego związku, był taki okres, że za wszelką cenę chciała spotkać kogoś nowego. Pragnęła rzucić się w wir nowego uczucia, żeby przykryć czymś tę żałobę, ale się nie udało. Złapała się na szukaniu w swoich potencjalnych partnerach jego cech — czy to charakteru, czy wyglądu. Wystarczyła sekunda, jedno spojrzenie na faceta, żeby w jej głowie zaświeciła się lampka: „On ma włosy jak Hubert”, „Hubert miał takie same oczy” albo „Hubert tak samo marszczył brwi”. Najgorsze było to, że sama nie wiedziała, czy te obserwacje ją odstraszają, czy wręcz przeciwnie. Powinna była uciekać, wystrzegać się wszystkiego, co się z nim kojarzyło, ale dziwnie szukała w innych mężczyznach chociaż jego namiastki. No i oczywiście regularnie, zwykle tuż przed zaśnięciem, zaczynała rozmyślać o tym, co on teraz robi, czy jest szczęśliwy i — co najważniejsze — czy teraz jest szczęśliwszy niż wtedy, gdy był z nią.


Zaraz po rozstaniu Hanka rozpytywała wszystkich znajomych, z kim spotyka się Hubert. W końcu porzucił ją dla innej. Chciała ją poznać. Musiała ją poznać. To było silniejsze od niej, jak jakiś pierwotny instynkt. Chciała zobaczyć na własne oczy swoją nemezis — osobę, która zrujnowała jej szczęście. Przyjaciele jednak szczelnie odseparowali Hankę od otoczenia Huberta i powstrzymali przed szpiegowaniem byłego narzeczonego. Jednak ona cały czas rozmyślała, jaka jest ta, dla której ją porzucił. Nie tylko jak wygląda, ale przede wszystkim jaka jest z charakteru: Może jest bardziej elokwentna? Na pewno zabawniejsza. Może jest jedną z tych czarujących kobiet, których jedno spojrzenie sprawia, że faceci słaniają się na nogach i nie mogą złapać tchu? Nie nienawidziła jej ani trochę, ale chciała z nią porozmawiać i wyciągnąć wnioski. Może po jakimś czasie nawet byśmy się zaprzyjaźniły — myślała. Często zastanawiała się również, co by było, gdyby Hubert i jego nowa ukochana zaprosili ją na swój ślub. Czy zostałaby świadkiem na ślubie mężczyzny, którego kiedyś kochała? W zasadzie to nadal go kochała, ale wolała się do tego nie przyznawać nawet przed samą sobą.

Pora iść spać.

5

Wizyta kontrolna u weterynarza to dla zwierzaka zawsze duży stres, ale dla Alicji to prawdziwy horror. Wystarczyło zapakować ją do transportera, a już wydawała dźwięki rozpaczy. Nic nie było w stanie jej uspokoić. Gdy jechała w jakieś inne miejsce, również bardzo to przeżywała, ale w drodze do weterynarza jakby czuła, że wybiera się właśnie tam, bo po prostu nie sposób było nie wylewać łez nad sumą nieszczęść, jaką wówczas stanowiła ta biedna kotka. Tym razem nie było inaczej. Hanka przysięgała, że gdyby mogła, to by ją z tego transportera wypuściła, ale wiedziała, że nie może tego zrobić. Wystraszony i spanikowany kot od razu skakałby po samochodzie, próbując się wydostać. Natomiast gdyby otworzyła drzwi, wystrzeliłby jak strzała, pognał nie wiadomo gdzie i zgubił się, nie mogąc odnaleźć drogi do domu. Transporter był złem koniecznym.


Gdy pupilka Hanki zrozumiała, że samochód podjechał już do weterynarza, zaczęła zawodzić takim głosem, jakiego jej właścicielka jeszcze wcześniej nie słyszała. Od razu wyobraziła sobie siebie w drodze do dentysty niecały miesiąc wcześniej, kiedy też niby szła na rutynową kontrolę, ale i tak miała w sobie potężny niepokój. Sama myśl o tym złowieszczym zapachu, jakim przesiąknięte są gabinety dentystyczne, sprawiała, że wszystko ją bolało. Jej kontrola u dentysty była tak samo konieczna, jak wizyta Alicji u weterynarza. Kotce trzeba było uzupełnić szczepienia, poza tym Hanka chciała zasięgnąć opinii, jak jej zwierzak znosi tak długie, samotne siedzenie w domu, kiedy ona jest w pracy. Oczywiście wszystko to działo się w sobotę — jedyny dzień, który pani redaktor mogła w całości przeznaczyć na opiekę nad swoją małą przyjaciółką.


Pan doktor, który znał już dobrze zarówno Hankę, jak i Alicję, przyjął je od razu. Po rutynowej kontroli stwierdził jednoznacznie, że kotka potrzebuje towarzystwa. Hanka była tym trochę zaskoczona, bo wszędzie trąbi się, że koty to samotnicy i indywidualiści. Lekarz był jednak pewny swojej diagnozy.


— Z Alicją wszystko w porządku, ale przydałoby się jej towarzystwo, bo samotne przesiadywanie w domu, codziennie po tyle godzin, jej nie służy — zakomunikował. — Przydałby się jej jakiś koci albo psi przyjaciel.


Hanka od razu zobaczyła w głowie, jak sprawia sobie jeszcze jednego psa albo kota i zastaje cały swój dom przewrócony do góry nogami po powrocie z pracy. Poza tym Alicja była już dorosłym osobnikiem i jej właścicielka bała się, czy w tym wieku wprowadzenie do domu nowego zwierzaka nie byłoby dla niej traumą, czy nie pomyślałaby przypadkiem, że idzie w odstawkę albo że jest już niechciana i niekochana. Doktor uspokoił ją i powiedział, że Alicja jest takim typem kota, który z radością przywita nowego przyjaciela. Hanka od dawna myślała, żeby przygarnąć nowe zwierzę. Ba! Gdyby mogła, to przygarnęłaby całe schronisko, ale wiedziała, że nie może tego zrobić. Przy trybie życia, jaki prowadziła, branie odpowiedzialności za więcej zwierząt wydawało się jej nierozsądne. Jednak teraz musiała zmienić zdanie. Pozostało więc tylko odpowiedzieć sobie na pytanie, czy szukała psa, czy kota.


Nie sposób opisać radości, jaką emanowała Alicja, gdy pani wypuściła ją z transportera pod domem. Zaczęła zachowywać się jak zupełnie inne zwierzę. Hanka cieszyła się, że jej ulubienica miała to już za sobą. Ciągle jednak wałkowała w głowie zalecenie doktora, zastanawiając się, kogo przygarnąć, jakie zwierzę najbardziej zaprzyjaźniłoby się z jej kotką.


Wieczorem usiadła z kubkiem gorącej czekolady przed komputerem i włączyła strony paru fundacji, z którymi współpracowała, żeby zobaczyć dostępne do adopcji psy i koty. Szczerze mówiąc, nie robiła tego, gdy nie musiała, kiedy nie służyło to pomocy zwierzętom. Nigdy nie wchodziła na te strony w wolnym czasie. To było dla niej wstrząsające przeżycie. Łzy pojawiały się w jej oczach za każdym razem po kilku sekundach przeglądania ogłoszeń. Nie mogła uwierzyć w tę ilość bólu, cierpienia, niesprawiedliwości i w to, że tylu złych ludzi krzywdzi te biedne zwierzęta, które oddałyby wszystko za ciepło i miłość. W opisach wyszczególnione były okropności, przez jakie musiały przejść te czworonogi, a jednak dalej miały nadzieję, ufały człowiekowi i nadal kochały.


W takich momentach Hanka uświadamiała sobie, jak słabym jest człowiekiem. Po jednej traumatycznej historii z Hubertem praktycznie otoczyła się murem i odgrodziła od ludzi. Przeszła niewiele w porównaniu do tych stworzeń, które były i nadal są po prostu czystą miłością, wierzącą, że jest gdzieś ktoś, kto je pokocha. Tylko tyle. Nie mogą zaoferować nic innego, żadnych pieniędzy ani innej użyteczności swojemu właścicielowi. Jedynie to, co najważniejsze: ciepło, miłość, bliskość i bezwarunkowe trwanie przy człowieku aż do końca. Zwierzęta nie patrzą na to, czy ktoś jest piękny i w sile wieku, czy już stary i schorowany. Nie nudzą się swoim opiekunem z upływem lat, zawsze są obok. Może ludzie kiedyś też się tego nauczą — pomyślała Hanka, przeglądając ogłoszenia, z których każde było łamiącą serce historią. Nie potrafiła dokonać wyboru. Na pewno jeszcze nie teraz, nie w tym momencie. Otarła łzę z oka, przytuliła Alicję i stwierdziła, że musi trochę „pochodzić” z tą decyzją, przemyśleć i podjąć ją ze świeżym umysłem. Teraz jej mózg szykował się już bardziej do snu niż do decydowania o losie jakiegoś biednego czworonoga.


Hanka zaczęła wyobrażać sobie, jakby to wyglądało, gdyby przygarnęła jeszcze jednego kota. Gdzie postawiłaby mu kuwetę, gdzie miskę z wodą i z chrupkami. Nadal najważniejsze było jednak, jak Alicja zniesie nowego przyjaciela, czy będzie szczęśliwa i czy jej świat naprawdę stanie się lepszy. Finalnie postanowiła, że podejmie tę decyzję dopiero po świętach. Jej rodzice znali się na zwierzętach jeszcze lepiej niż ona i na pewno będą w stanie coś jej doradzić w tym temacie. Uznała to za dobry pomysł i zdecydowała, że poczeka.


— Chciałabyś mieć przyjaciela? — zapytała Hanka, trzymając w rękach łebek Alicji, która niezmiennie towarzyszyła jej rozterkom.


Rzeczywiście stale pragnęła kontaktu z drugą istotą, więc na pewno było jej ciężko siedzieć samej codziennie przez tyle godzin.


Kotka w odpowiedzi na pytanie swojej pani miauknęła. Hanka nie po raz pierwszy była całkowicie pewna, patrząc w te duże zielone oczy, że jej ulubienica dobrze zrozumiała pytanie i że odpowiedziała twierdząco z pełną stanowczością oraz zrozumieniem.

6

Hanka nie lubiła randek. Szczególnie odkąd przekroczyła trzydziestkę. Wyrobiła sobie to zdanie głównie na podstawie obserwacji znajomych. Można powiedzieć, że ten wiek to była jakaś cezura. Oddzielała bowiem okres beztroskiego randkowania i zaczynała czas randkowania „biznesowego”, które równie dobrze mogłoby się odbywać zdalnie, z przesłaniem CV przez Internet i późniejszym otrzymaniem informacji o negatywnym bądź pozytywnym rozpatrzeniu wniosku.


Pierwsze randki w jej przypadku wyglądały mniej więcej jak monologi każdej ze stron na temat tego, że wspaniale radzą sobie w życiu, że osiągnęły już sukces na każdym możliwym polu i że do pełni szczęścia brakuje im wyłącznie tej drugiej osoby u boku. Dla takiej osoby sukcesu potencjalna druga połówka też nie może być byle kim. „Teraz wykaż się, druga strono, swoimi osiągnięciami, a ja odpowiem, czy mi to odpowiada i czy reprezentujesz wystarczająco wysoki poziom, aby spędzić ze mną życie” — tak widziała to Hanka.


Kilka lat wcześniej w randkowaniu osób w jej wieku chodziło wyłącznie o wygląd, podczas gdy teraz chodziło już o status. Dla Hanki to w ogóle nie miało znaczenia. Do tego stopnia, że idąc na najbliższą randkę — pierwszą od naprawdę długiego czasu — miała ochotę zrobić eksperyment i powiedzieć coś w stylu: „Szukam pracy, nadal mieszkam z rodzicami, nie mam prawa jazdy”. Chciała zobaczyć reakcję faceta i to, jak szybko starałby się wymiksować z tego spotkania. Bolało ją również to, że nikt tak naprawdę nie wierzył już w miłość. Wszyscy zdawali się uznawać jakiś układ, w którym dwie strony po przeanalizowaniu faktów podejmują decyzję o spędzeniu życia razem. O ile oczywiście nie pojawi się ktoś inny, kto wedle tych samych racjonalnych kryteriów wpasuje się lepiej w ich własny schemat, lepiej rokując w temacie życiowego partnerstwa. Hanka potrafiła to zrozumieć — bo jeśli rzeczywiście nie wierzy się w miłość, to po co się starać? Po co dokonywać poświęceń dla drugiej osoby, skoro to wszystko to i tak wydmuszka, gdzie kredyt hipoteczny wydaje się już bardziej wiążącym zobowiązaniem?


Zrobiła się zgorzkniała po całej tej historii z Hubertem. Według niej nikt już nie chciał kochać — każdy szukał wygody. Często też myślała, że przecież nierzadko zdarzają się sytuacje, których człowiek nie jest w stanie przewidzieć. Coś, co sprawia, że opadają wszelkie fasady całej tej pozornej niezależności, samowystarczalności i „potęgi”. Wówczas staje się zupełnie bezbronny wobec świata. Choroby, wypadki i wszelkie losowe sprawy potrafią trafić jak grom z jasnego nieba, a człowiek, będący w stanie wysyłać w kosmos rakiety, nie ma na nie żadnej recepty. Nie potrafi w takich sytuacjach zrobić zupełnie nic i zdaje sobie sprawę, jak bardzo jest zależny od innych. Co wtedy? Wówczas liczy tylko na dobre serce drugiego człowieka i bezinteresowne wsparcie.


Nawet największy bogacz na świecie w obliczu tego typu nieszczęść okazuje się bezradny. Wtedy chciałby mieć przy sobie kogoś, kto nie weźmie nóg za pas i nie pogna gdzie pieprz rośnie, by nie tracić życia na zajmowanie się chorym partnerem. Kto będzie kochał mimo wszystko, czyje uczucie będzie większe niż przeciwności i z kim można będzie przejść przez te nieszczęścia razem. Co więcej, wówczas człowiek chce być właśnie taką osobą dla kogoś innego. Chce czuć do drugiej osoby coś, co będzie stawiało ją wyżej niż własną wygodę — o co w dzisiejszych czasach bardzo trudno. Trudno być takim człowiekiem, a większość łudzi się, że będą wiecznie piękni i młodzi, że na zawsze pozostaną silni i samowystarczalni.


Hanka zrezygnowała z najpopularniejszych aplikacji randkowych, skupiając się na forach dyskusyjnych dla singli. Długo rozmawiała online, wymieniając się poglądami. Rozmawiała i rozmawiała. Czasami rozmowy kleiły się bardziej, innym razem mniej. On pisał, że był księgowym w jednej z lokalnych firm. Pisał mądrze. Wczytywała się w to, co jej wysyłał o sobie, i szukała jakiejś wspólnej nici w myśleniu lub wrażliwości. Miała nadzieję, że tym razem może spotka się z facetem w realu — w końcu pisali ze sobą od kilku miesięcy. Pomyślała, że rozmowa przy kawie nie zaszkodzi. Nie zamierzała też opowiadać mu całej swojej filozofii na temat związków i miłości już na pierwszym spotkaniu. Z taką właśnie nadzieją na miłą pogawędkę usiadła w kawiarni i czekała. Czekała i czekała, czasem rzuciła okiem na pary siedzące dokoła — uśmiechnięci studenci, którzy nie stawiali sobie jeszcze żadnych poważnych pytań. Ona też taka była — wtedy z Hubertem. Teraz dzieliła włos na czworo i wszystko sprawdzała wielokrotnie przed zrobieniem najmniejszego nawet kroku w przód. I tym razem chyba, pomimo tego sprawdzania, ten krok zrobiła za szybko — facet się nie zjawił.


Hanka pisała do niego na Messengerze, dzwoniła, ale nie dawał znaku życia. Przez chwilę zmartwiła się, czy coś mu się przypadkiem nie stało, ale szybko rozwiała te obawy, porzucając je dla scenariusza, że pewnie ją oszukał, bo miał żonę albo dziewczynę. Dobrze, że się nie zjawił. Może to była jedyna uczciwa zagrywka z jego strony — pomyślała. Co więcej, czuła się z tym nawet lepiej, uznając, że nie jest gotowa na nową znajomość.


Cała galeria handlowa była już pięknie udekorowana świątecznymi ozdobami. Hanka pospacerowała wśród kolorowych wystaw, kupiła sobie na pocieszenie torebkę i zupełnie nową piłeczkę do zabawy dla Alicji. Uwielbiała ten przedświąteczny czas. Inna sprawa, że trwał już od listopada, ale ta komercjalizacja nie denerwowała jej w znaczący sposób. W powietrzu wręcz czuło się więcej empatii dla innych stworzeń, nie tylko ludzi. Tuż przed wejściem kupiła kilka kilogramów karmy, aby oddać ją do miejscowego, zaprzyjaźnionego schroniska. Często tak robiła, ale i tak za rzadko. Pomyślała, że mimo wszystko coś dobrego wyszło z nieudanej randki, a po powrocie usunęła konto na forum dla singli.

7

Gdy zmierzała pewnym krokiem na panel redakcyjny z gorącym kubkiem kawy w dłoni, Hanka wiedziała już dobrze, co będzie głównym tematem rozmowy szefowej z zespołem. Kolejny, styczniowy numer również miał być w pewnym sensie o świętach — tak jak wszystkie wydania podobnych magazynów na świecie. O wspomnieniach ze świąt i o nowym roku. Hanka weszła więc na panel z kłębiącymi się już w głowie pomysłami.


Gdy tylko zaczęli spotkanie i Sandra zapytała o pomysły, każdy wymienił kilka swoich, na przykład o tym, jak bezpiecznie i komfortowo zabrać ze sobą zwierzę na zimowy wypoczynek (pomysł Hanki). Naczelna była zachwycona — dokładnie o to jej chodziło. Coś z życia, do czego może się odnieść każdy właściciel czworonoga. Ale widać było po jej twarzy, że to nie był koniec jej poszukiwań.


— Chcemy czegoś chwytliwego na okładkę — oznajmiła.


Protesty, że zaproponowane już tematy są idealne na okładkę, na niewiele się zdały.


— Chcemy reportażu o świętach. — Tak brzmiało hasło. — Chcemy opowieści o zwykłych ludziach, którzy spędzają święta ze swoimi zwierzętami. Tradycyjnie, najlepiej w górach.


Hanka poczuła, że coś podskakuje jej w żołądku, zaciska jej wnętrzności twardą pięścią i nie chce puścić. Nagle kawa przestała jej smakować i w ogóle zrobiła się zimna, a w głowie pulsowała jej zupełnie oczywista rzecz, która w dodatku zaczęła mienić się jej przed oczami. Szansa, niespotykany zbieg okoliczności i idealna okazja, by złapać wszystkie sroki za ogon. Oto jej moment — ten, na który czekała. Wszystko to krzyczało wewnątrz niej, aby podniosła rękę i powiedziała prawdę — że jej rodzice wraz z bratem i bratową prowadzą w górach pensjonat ze schroniskiem dla zwierząt. Dlaczego więc postanowiła wyłączyć się z całej dyskusji i siedziała cicho z miną kogoś, kto właśnie uświadomił sobie, że zostawił w domu włączone żelazko i że prawdopodobnie wszystko i tak już się spaliło? Nie potrafiła wyjaśnić, czemu tak się czuła. Dlaczego nie miała chęci podzielić się tym z zespołem? Czemu tak bardzo pragnęła oddzielić swoje życie prywatne od zawodowego?

Nie chciała wpuścić tamtego świata do tego, który tak skrzętnie budowała przez długie lata. Coś w jej głowie mówiło, że to mezalians, na jaki nie może sobie pozwolić. A przecież napisałaby tylko o tym, co dobre: o rodzicach, którzy ją kochali, i bracie, który oddałby za nią życie — o tym, jak pomagali głównie starszym, schorowanym zwierzętom. Piękny i potrzebny temat, ale to było tam — w tym mieście, które dla niej równie dobrze mogłoby mieć przy wjeździe wykutą w kamieniu tablicę z napisem „HUBERT” oraz słowami „poniżenie”, „odrzucenie” i tak dalej.


Spotkanie redakcyjne dobiegło końca. Jej koleżanki i koledzy rzucali sporo pomysłów na reportaże, ale Sandra nie zdecydowała się jeszcze na żaden z nich. Zauważyła za to, że zachowanie wicenaczelnej uległo znacznej zmianie w ułamku sekundy, ale o nic nie pytała. Póki co zostawiła ją z tym i pozwoliła przeżyć to w samotności. Nie wiedziała, czy robi dobrze, czy źle — nie znała swojej zastępczyni aż tak dokładnie. Uznała jednak, że zostawi jej przestrzeń dla prywatności, w którą nie będzie wkraczać, dopóki nie zacznie przychodzić w takim stanie przez kolejnych kilka dni.


Wychodząc, Hanka zapytała tylko, czy ma zacząć pisać ten artykuł o zwierzętach na zimowym wypoczynku. Sandra odpowiedziała twierdząco, szeroko się przy tym uśmiechając, jakby w tym uśmiechu, który teoretycznie nie miał żadnego związku z czymkolwiek, chciała przekazać: „Cokolwiek się stało, będzie dobrze, nie martw się. Jestem z tobą. My wszyscy jesteśmy”.


Resztę dnia wiceredaktor przesiedziała przy swoim biurku. Niemrawo stukając w klawiaturę, próbowała się skupić na ważnym temacie, który opisywała, a nie na tym, że jej własna praca właśnie przypieczętowała fakt, że wracała w rodzinne strony. A co, jak on tam będzie? — pytała samą siebie, pisząc w swojej głowie różne scenariusze na temat tego, co zrobi, gdy przypadkiem trafi na Huberta. Wiadomo, że nie spotkałaby go u rodziców, ale może gdzieś w sklepie, gdy pójdzie na spacer, usiądzie na ławce lub — co było najgorszą opcją — po prostu wpadnie na niego i nie będzie już odwrotu. Kiedy po prostu będzie musiała się przywitać albo odpowiedzieć na jego powitanie z daleka.


Przez ostatnie lata, gdy udawała, że nie chce jeździć w rodzinne strony z powodu pracy, jej bliscy wiedzieli, o co — a raczej o kogo — tak naprawdę chodzi. Stefan wiele razy mówił, że przez cały ten czas ani razu nie widział Huberta. Nigdzie. Mówił, że na pewno wyjechał i już go po prostu tam nie ma. Może to była prawda, ale przecież na święta wszyscy wracają do swoich bliskich. Tak jak ona. On na pewno też. I właśnie wtedy — w święta — istniało największe niebezpieczeństwo zetknięcia się z nim. Czuła, że sam jego widok mógłby sprawić, że zemdlałaby na miejscu lub uciekła z krzykiem. I zrobiłaby z siebie wariatkę, bo ludzie nie rozumieli tego, jak bardzo przeżyła odrzucenie przez tego, komu chciała ofiarować całe swoje życie. Nie rozumieli, że oddała Hubertowi część siebie, której już nigdy nie była w stanie odzyskać, a on wziął to i po prostu wyrzucił, jakby było niczym.


Ale jeśli jego tam jednak nie będzie? Wtedy stracę szansę na napisanie naprawdę dobrego reportażu — myślała intensywnie.


Nie była zbytnio przekonana tym argumentem. Nie należała do osób, które stawiały karierę ponad wszystko, szczególnie nie ponad swoje dobre samopoczucie i ogólną kondycję psychofizyczną.


Stracę szansę na spotkanie z rodzicami. Podobno nie czują się najlepiej — to był ważny powód, który nie podlegał dyskusji. Ale tłumaczyła sobie, że może pojechać po świętach, kiedy już niebezpieczeństwo spotkania Huberta będzie minimalne. Aż tu nagle zaświeciła jej w głowie myśl. Tak, „zaświeciła” — trudno inaczej to opisać, gdyż był to jakby błysk z zewnątrz. Błysk, który rozwiał jej obawy. Może nie całkowicie, ale sprawił, że było w nim coś silniejszego niż strach. Coś, co pozwalało jej podjąć ryzyko i wrócić tam, gdzie nagle wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że powinna być.


— Ten artykuł pomoże schronisku. Pomoże zwierzętom — wyszeptała sama do siebie i już wiedziała, gdzie spędzi święta.

8

Oczywiście jej brat chciał, aby gospoda była opisana w gazecie. Kto by tego nie chciał na jego miejscu? To darmowa reklama w największym w kraju magazynie na temat zwierząt. Szczerze mówiąc, Hanka powinna była zrobić to już dawno, jednak ze względu na własne wspomnienia ociągała się, a Stefan z tych samych przyczyn nie chciał jej o to pytać. Wiedział, że byłby to dla niej dodatkowy stres.


Po powrocie z pracy pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, był telefon do brata z pytaniem o reportaż.


Czyli jednak przyjedzie — pomyślał Stefan.


Pomimo stosowania w tym roku dodatkowych środków perswazji uważał, że cała sprawa zakończy się tak, jak zawsze w ostatnich latach — jakąś mniej lub bardziej zręczną wymówką. Skoro jednak Hanka powiązała tę podróż z pracą, to pewne było, że przyjedzie. Bał się tylko, żeby pod wpływem jakiegoś impulsu już na miejscu nie zmieniła zdania i nie wróciła do siebie. Raz tak było, kiedy przyjechała na rocznicę ślubu rodziców i była pewna, że wśród tłumu gości był Hubert z jakąś nową kobietą. Nie odważyła się nawet spojrzeć na swojego byłego drugi raz, tylko wzięła kurtkę i wybiegła z domu niczym pocisk. Wsiadła pędem do samochodu i odjechała. Stefanowi, który zauważył, że jego siostra odpala samochód, powiedziała tylko: „On tu jest!”.


Nie miało znaczenia, że brat witał osobiście wszystkich gości i dobrze wiedział, że Huberta nie było wśród zebranych. Był natomiast mężczyzna podobny do niego, a to uruchomiło w głowie Hanki spiralę zachowań i jednoczesną identyfikację z byłym ukochanym. Stefan próbował przemówić jej do rozsądku, ale bezskutecznie. Była wściekła, myśląc: Jak to możliwe, że go zaprosili? Może zaprosili tę jego kobietę, a on przyszedł jako osoba towarzysząca? Nie dała dojść do głosu rozsądkowi podpowiadającemu, że to niemożliwe, by rodzice go wpuścili. Lubili go, gdy byli razem, to fakt, ale dobrze wiedzieli, co się wydarzyło, i teraz również nie chcieli go widzieć. Kiedy jednak ta narracja zaczynała być rozważana przez jej umysł, Hanka była już u siebie w domu, a rodzice zostali naprawdę smutni w dzień swojej własnej rocznicy. Teraz miało być inaczej — przynajmniej teoretycznie. Tamto wydarzyło się, gdy sprawa wciąż była świeża. Teraz Hanka (chyba) czuła się na siłach, aby wrócić na stare śmieci i nie dać się przygnieść wspomnieniom, które tam czekały. Miejsce, gdzie pierwszy raz rozmawiała z Hubertem. Miejsce ich pierwszego pocałunku. Miejsce ich pierwszej randki. Mogłaby równie dobrze zorganizować wycieczkę krajobrazową „Śladami związku Hanki i Huberta” prowadzącą przez całe miasteczko i okoliczne wioski, z anegdotą na temat każdej ze wspomnianych lokalizacji. Tak myślała, gdy była w lepszym nastroju i próbowała się z tego wszystkiego śmiać. Zwykle jednak nie była w stanie.


Jak wielkie spustoszenie może wywołać w twojej głowie jeden nieudany związek? — myślała.


Stefan w głębi serca też martwił się tym, jak to wszystko może wyglądać. Pamiętał wydarzenie na rocznicy ślubu rodziców i nie chciał powtórki tej sytuacji. Liczył na to, że jego siostra zajmie się reportażem i nie będzie miała czasu na wspominanie. Zresztą w jego męskiej głowie to wszystko i tak było nie do pomyślenia. Nie potrafił tak długo przeżywać jednego nieprzyjemnego wydarzenia. Rozumiał, że wiązało się z kilkoma latami jej życia i wieloma wspomnieniami, ale uważał, że na miejscu Hanki potrafiłby wziąć się w garść i przejść nad tym do porządku dziennego. Zanim poznał swoją żonę Zuzannę (wszyscy mówili na nią „Zuza”), miał za sobą parę nieudanych związków — wszystkie w rodzinnym mieście i okolicach, bo tak naprawdę też nigdy stamtąd nie wyjechał — ale nie zostawiły w nim takiego śladu, jaki jedna relacja zostawiła na jego siostrze. Trzeba również dodać, że zwykle to właśnie on był porzucany. Szczerze mówiąc, cieszył się, że ma to już za sobą — teraz był żonaty i do końca życia musiał dbać już tylko o ten jeden związek.


Gdy obwieścił reszcie rodziny radosną informację o przyjeździe siostry, byli wniebowzięci. Szczególnie rodzice, którzy zaczynali powoli tracić nadzieję, że kiedykolwiek ujrzą córkę ponownie w swoim własnym domu. W mamę od razu wstąpiła nowa energia i zaczęła krzątać się po kuchni, rozważając, co specjalnego można przygotować dla Hanki i co smakuje jej najbardziej. Oboje z mężem byli już schorowani, choć funkcjonowali na co dzień z pozoru normalnie. Informacja o stanie zdrowia rodziców, jaką przekazał siostrze Stefan, nie była ani trochę zmyślona. Żegnali się już z perspektywą wszelkich podróży, chyba że po najbliższej okolicy. Coraz rzadziej wychodzili z domu, a jeśli już to robili, to raczej po to, żeby posiedzieć na tarasie przed domem i poobserwować przyrodę.

Zuza poczuła się zobligowana do cięższej pracy i jeszcze staranniejszych przygotowań. Panowie podchodzili do tego, wydawałoby się, raczej na chłodno. W swoich sercach obaj wiedzieli jednak, jak bardzo cieszą się, że w te święta znów będą w komplecie. Tata od razu zapalił swoją ulubioną fajkę. Natomiast Stefan w duszy liczył na jeszcze jedną, dodatkową korzyść z przyjazdu siostry. Nie mówił o tym rodzicom, ale gospoda miała problemy finansowe. Na tyle poważne, że do ich drzwi lada dzień mógł zapukać komornik, który zająłby wszystko, co cenne w gospodarstwie. Zamknęliby interes, ale najgorsze było to, że musieliby zamknąć również schronisko.


Cały czas przyjmowali nowe zwierzęta — starsze, schorowane, których nikt nie chciał — dbając o to, by otoczyć je miłością i opieką. Adopcje szły przy tym bardzo słabo. Z kolei brak śniegu w ostatnich latach powodował też brak turystów, którzy przyjeżdżali w te okolice na narty czy po prostu, aby spędzić czas. To miejsce było piękne i malownicze nawet bez białego puchu, ale zwykły mieszkaniec dużego miasta jechał w góry, żeby zobaczyć właśnie śnieg. Było to czymś oczywistym — stereotyp utrwalony w głowach potencjalnych klientów. Mieli grono stałych bywalców — głównie par, dla których samo miejsce miało specjalne znaczenie. Przyjeżdżali tu dla niego, nie dla śniegu, ale nie było ich wystarczająco dużo, aby utrzymać się w tych czasach.


Rodzice wiedzieli o tym. Zdawali sobie sprawę, jak wygląda sytuacja. Nie mówili nic, żeby nie strofować syna. Nie dawali mu odczuć ani nie zarzucali, że sobie nie radzi czy że wiedzą lepiej. Wierzyli w niego, mimo że on sam już nie bardzo wierzył w siebie.

9

W powietrzu czuć było ekscytację. Drzwi do gabinetu redaktor naczelnej nie zamykały się tego dnia. Prawie każdy z redakcji wchodził i wychodził, zadając pytania na temat noworocznego numeru. Wszyscy czuli, że to ważne wydanie, i dbali o to, żeby było godną odsłoną ich pisma, wchodzącego z przytupem w nowy rok.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63 16
drukowana A5
za 46.97