E-book
4.73
drukowana A5
23.6
drukowana A5
Kolorowa
46.66
Miłość podczas awarii prądu

Bezpłatny fragment - Miłość podczas awarii prądu


Objętość:
72 str.
ISBN:
978-83-8431-174-5
E-book
za 4.73
drukowana A5
za 23.6
drukowana A5
Kolorowa
za 46.66

Miłość podczas awarii prądu

Krótka i słodka komedia romantyczna

~ Opowieści o miłości i latte — Książka 0 ~

EVA ALTON

COPYRIGHT

© 2025 Eva Alton

Redakcja: Kasia W.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Numer rejestracyjny: RIxsZ1iF8hoJOK2Z

Niniejsza praca jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie, reprodukowanie, przekazywanie lub adaptowanie jej treści w całości lub w części za pomocą jakichkolwiek środków, elektronicznych lub mechanicznych, bez wyraźnej zgody autora jest surowo zabronione.

Niniejsza praca ma charakter fikcyjny. Nazwy, miejsca, marki i wydarzenia przedstawione w niej są wytworem wyobraźni autora lub zostały użyte w sposób fikcyjny. Wszelkie podobieństwa do rzeczywistych osób, miejsc, bieżących wydarzeń lub innych okoliczności są całkowicie przypadkowe. Marki, platformy mediów społecznościowych i elementy kultury popularnej wymienione w niniejszej pracy zostały zamieszczone wyłącznie w celu wzbogacenia kontekstu narracyjnego, bez żadnego oficjalnego związku lub wyraźnej zgody ich właścicieli.

Jest to niezależna publikacja wydana przez Bralton Books.

Miłość podczas awarii prądu

Jedna noc, brak prądu i… niespodziewany romans?

Sophie, pielęgniarka przejeżdżająca przez Barcelonę, po długiej zmianie szuka schronienia w swojej ulubionej kawiarni. Kiedy jednak całe miasto pogrąża się w ciemnościach, to, co miało być niechcianą przerwą, zamienia się w noc pełną wyznań, śmiechu i niespodziewanej iskry z Davidem — roztrzepanym, ale urokliwym muzykiem.

Gdy prąd zniknął, a miasto tonie w półmroku, Sophie i David odkryją, że najprawdziwsze więzi rodzą się w ciemności… bo przecież mówi się, że miłość jest ślepa, prawda?

Krytyczne uznanie dla Evy Alton

„Przeczytałam ją w kilka godzin, bo jak zaczniesz, nie możesz przestać. Genialna historia, która łączy śmiech, miłość i chwile czystych emocji. Totalny hit.”

„On jest uroczy, taki słodki… A ona to silna, zdeterminowana kobieta. Razem tworzą nietypową parę, która wywoła uśmiech na twojej twarzy wielokrotnie i zostanie z tobą jeszcze długo po zakończeniu książki.”

„Komedia romantyczna, od której nie będziesz mógł się oderwać. Szybka lektura, która często wywoła uśmiech i poruszy twoje serce nie raz.”

„Pokochasz to. Świeże, dynamiczne, zabawne i szybkie. Zapewnia świetną zabawę i nie pozwala się oderwać aż do końca.”

„Uwielbiałam rozwój postaci i to, jak odnajdują swoją drogę do szczęścia. Nie sposób nie zakochać się w przemianie bohaterów i świecie Carpi Café.”

„Dynamiczna i bardzo zabawna historia. Skok Evy w komedię romantyczną okazał się wielkim sukcesem. Nie mogę się doczekać, aby przeczytać więcej o tej serii.”

„Czasem potrzebna jest ciemność, by zobaczyć gwiazdy.”

— przypisywane Osho

„Ciemność odsłania gwiazdy… ale też róg kanapy.

Staraj się skupić tylko na gwiazdach.”

— Sophie

1

Sophie

Jestem prawie pewna, że łyżeczka, którą noszę w torebce, ma magiczną moc. I zamierzam to zaraz udowodnić. Już teraz.

Dziś był mój ostatni dzień w szpitalu i po dwunastu godzinach opieki nad innymi potrzebuję czegoś, co osłodzi mi życie i pozwoli na chwilę zapomnieć o problemach. Dlatego wkradam się do mojej ulubionej kawiarni na trzydzieści minut przed zamknięciem. Potem wrócę do domu, spakuję walizki i zostawię wszystko za sobą. Zacznę od nowa. Nowe miejsce, te same kłopoty… nadal sama, jak zawsze.

Dobra strona ciągłych przeprowadzek jest taka, że nigdy nie musisz dźwigać za dużo. Zła? To wyczerpuje. I pozostawia dziwną mieszankę uczuć: ulgę, satysfakcję… i uporczywą niepewność, bo nigdy tak do końca nie wiadomo, gdzie się będzie jutro. Praca pielęgniarki sama w sobie nie jest relaksująca, a bez stałej posady robi się jeszcze bardziej ślisko.

Chociaż wiedziałam, że to nastąpi, zostawienie za sobą każdej historii, każdego pacjenta, każdego małego zakątka tego budynku — który w jakiś sposób stał się moim całym światem — jest… dziwne.

Mimo wszystko, podjęłam tę decyzję lata temu i ją kocham. Nawet jeśli absurdalne godziny pracy zniszczyły moje życie prywatne. A o moim życiu miłosnym nawet nie wspomnę — jest rzadsze niż sen podczas tygodnia nocnych dyżurów pod rząd.

Wsiadam do metra przy szpitalu i wysiadam na Passeig de Gràcia. Niedaleko stamtąd jest Carpi Café, mój świątynia maślanych bułeczek i świeżej kawy. To przytulne miejsce blisko mojego mieszkania i mój obowiązkowy wieczorny przystanek.

Ostatnia kawa dnia to mój święty moment spokoju. Nie odpuściłabym go za nic.

Idąc przez Barcelonę, zauważam, że miasto jest tak jasno oświetlone, że mogłoby uchodzić za południe. Świąteczne lampki rozciągają się nad ulicami w przesadnej rywalizacji, kto stworzy najbardziej olśniewającą dekorację — i spali najwięcej prądu w jak najkrótszym czasie. To absurdalne. To magiczne. Są tam spadające gwiazdy, płatki śniegu i… czy to jest kokarda czy jakiś nieszczęsny geometryczny eksperyment? Tak czy inaczej, całe miasto wygląda jak migocząca baśń.

Gdy wchodzę do Carpi Café, uderza mnie przytulne ciepło i zapach świeżych wypieków i espresso. O tej porze prawie pusto. Ale personel zna mnie na pamięć — zawsze znajdą miejsce dla ostatniego klienta. Zwłaszcza jeśli to ja. Wiedzą, że ucieknę w momencie, gdy tylko zaczną dzwonić kluczykami.

Amaya, niebieskowłosa kelnerka, która jest właściwie wieczornymi wiadomościami całej dzielnicy, wita mnie uśmiechem. Spotykamy się tak często w ostatnich miesiącach, że właściwie jesteśmy znajomymi — tylko że ja ciągle odmawiam jej katalogu kosmetyków. Wygląda na to, że jej to nie przeszkadza.

— Jak leci, Sophie? — pyta z ciepłą znajomością, której tak potrzebuję. Szczerze mówiąc, to jedna z głównych powodów, dla których tu przychodzę. Moje życie w Barcelonie było tak szalone, że prawie nie rozmawiałam z nikim poza białymi fartuchami i duchami szpitalnych korytarzy.

— Ostatni dzień. C’est fini — odpowiadam teatralnie.

— Wow… To naprawdę odchodzisz? Akurat gdy już znałam twoje zamówienie — podwójne espresso, ekstra mocne, prawda?

— Brawo! Pamięć masz nie do zdarcia.

— Dziewczyno, jesteś szalona. Nikt już o tej porze nie zamawia kofeiny oprócz ciebie — mówi, odpalając ekspres do kawy.

— Bo nikt nie śpi tak mało jak ja — śmieję się. — W końcu zapomina się, która jest godzina.

— Bez żartów. Z tymi świątecznymi lampkami ciągle wygląda jak południe. To szaleństwo.

Zerkam przez okno na olśniewającą ulicę i kiwam głową.

— Są przepiękne — przyznaję. — Chociaż jestem prawie pewna, że wydają na prąd połowę PKB kraju.

Amaya macha ręką.

— Phi, teraz wszystko na LED-ach. Prawie nie zużywają prądu. — Zagląda do kuchni. — David mówił, że zużywają mniej niż latarka z lat 90., prawda, David? David? Gdzie on się podział?

W tym momencie światła w kawiarni migają. Amaya podskakuje, rozlewając trochę kawy i przeklina pod nosem.

— Zrobię ci nową — wzdycha, sięgając po kolejny kubek. — Wiesz, dziewczyno, nie dziwię się, że jesteś singielką z takimi godzinami pracy. Ja mam to samo. Jak wracam do domu, moja dziewczyna chrapie, a gdy mam wolne rano, ona już wyszła. Jesteśmy jak mijające się statki — duchowe i tragiczne.

— Jeśli mam być szczera? Wolałabym nie wracać o jedenastej wieczorem do domu i zastawać tam śpiącego faceta oraz bałagan — odpowiadam wzruszając ramionami. — Potrzebuję mężczyzny, który będzie na mnie czekał z gotową kolacją i czystym domem. Wiesz… — śmieję się. — Marzę, że otworzę drzwi i zobaczę przystojniaka w fartuchu, z tacą kanapek w jednej ręce i miotłą w drugiej.

W tym momencie do kawiarni wchodzi David.

Czarny fartuch. Taca z muffinkami w jednej ręce. Mop w drugiej.

Czerwienię się. Dosłownie, jak pomidor. On poprawia fartuch, wyraźnie czując się przy tym dziwnie.

— Ee… mówiłaś o mnie? — pyta, stawiając tacę na ladzie, jakby nic się nie stało. — Co robimy z tymi wszystkimi resztkami?

Oto on. Wysoki. Ciemny. Przystojny. I jakoś odporny na kontakt wzrokowy ze mną. Tak naprawdę? On nigdy na mnie nie patrzy, co sprawia, że zamawianie kawy u niego graniczy z niezręcznością.

— Gdzie byłeś? — mówi Amaya, podając mi kubek. — Zostaw je tam. Albo wezmę je do domu. I jeszcze — możesz dzisiaj zamknąć? Mam randkę.

— Ach… mam próbę zespołu. Fatalny timing — jęczy David, robiąc kwaśną minę jak pięciolatek.

— No dalej, jutro masz wolne. Zostało tylko dwóch klientów, a Sophie — ona się nie liczy. Zniknie, jak tylko zapytasz, prawda, Sophie?

Chwytam tacę i rozglądam się za moim zwykłym fotelem.

— Oczywiście. Zniknę jak ninja — odpowiadam, pokazując, co mam nadzieję, że jest czarującym uśmiechem. Z tymi workami pod oczami pewnie wyglądam jak szop po imprezie. — Po prostu… idę do mojego kąta.

— No cóż… szefowa zajęła „twój” fotel dziś rano — informuje mnie Amaya. — Podobno chce tam postawić posąg Usta Prawdy. Wyobrażasz to sobie? — śmieje się. — Tak czy inaczej, będziesz musiała zadowolić się innymi miejscami. Twój zniknął.

Kicha. Uwielbiałam ten musztardowo-żółty fotel. O wiele wygodniejszy niż ten w moim mieszkaniu — choć to niewielka zasługa, bo większość poduszek dawno pogryzł albo oblizał pies.

— Po skończeniu oddaj kubek do recyklingu — woła Amaya. — I nie zostaw ani okruszka, bo będziesz miała ze mną na pieńku.

— Przysięgam — mówię poważnie, machając papierowym serwetką jak białą flagą.

— A, i słuchaj — dodaje po cichu — mam w torebce świetny krem pod oczy. Nie odpowiadam, że go potrzebujesz, ale… jest teraz na promocji, trzydzieści procent taniej.

Unoszę brwi. Ok, to chyba rzeczywiście wyglądam jak szop.

— Hmm… dziękuję, nie trzeba.

Siadam z tyłu i wyciągam z torby małe pudełko — prezent pożegnalny od współpracowników. Naszyjnik z moją inicjałem. Próbuję go założyć, nagle ogarnia mnie fala nostalgii. Ale zapięcie jest uparte i przeklinam cicho pod nosem.

Miękkie odchrząknięcie za mną.

— Pomóc? — mówi David, z mopem w ręku, zerkając na naszyjnik.

To dziwne. Przez miesiące mnie prawie nie zauważał, a teraz chce zapinać mi biżuterię na szyi?

— Nie, dziękuję, sobie poradzę — odpowiadam.

To chyba za bardzo… intymne. Chociaż nie do końca w złym sensie. Pewnie to tylko brak snu mówi za mnie.

— Jak wolisz — wzrusza ramionami. — To S od sukcesu? — pyta, patrząc na zawieszkę. — Czy może od świadczeń społecznych?

— To S od snu — rzucam sucho, dłubiąc w zapięciu.

Prawie… prawie…

— No, jak na kogoś, kto prawie nie śpi, wyglądasz całkiem dobrze — mówi od niechcenia.

Jestem tak zaskoczona komplementem, że upuszczam łańcuszek, który spada na plecy koszulki i zaczepia się o biustonosz. Idealnie. Teraz stracę go, jak tylko wstanę.

— Ja skończę myć podłogę — mówi całkowicie niewzruszony, jakby wcale nie rzucił nieśmiałej zaczepki. — Zamykam za piętnaście minut. Pasuje?

Kiwnę głową. Gdy odwraca się, dyskretnie sięgam pod koszulkę, żeby wyciągnąć łańcuszek, modląc się, żeby się nie obejrzał. Pewnie wyglądam jak szop, który próbuje coś wyciągnąć z automatu.

Oczywiście wtedy się odwraca. Wyciągam rękę jak złapana na kradzieży sklepowej. On przechyla głowę, ale nic nie mówi.

— Potrzebujesz toalety? — pyta całkiem poważnie. — Chcę ją umyć mopem, ale jeśli właśnie z niej korzystasz…

Czyżby chciał mnie wyrzucić?

— Hmm… właściwie tak — mówię, zdając sobie sprawę, że to najlepsza szansa na ratunek naszyjnika. — Zaraz pójdę.

Wtedy światła znowu migają. Mocno. Kawiarnia pogrąża się w ciemności i wydaję cichy pisk. Za mną coś się przewraca. David podskakuje, upuszczając mop.

Światła wracają. Patrzymy na siebie szeroko otwartymi oczami.

— Straszne, co? — mówi nerwowym śmiechem. — Poczekam, aż wyjdziesz, i dopiero wtedy umyję podłogę.

Kiwnę głową, stawiając ostrożne kroki na mokrej podłodze.

I wtedy — trzask. Iskra.

Drzwi zatrzaskują się. Odwracam się gwałtownie, zaskoczona, i ślizgam się.

Moje stopy lecą.

Kawiarnia znika w ciemności.

Ulica też.

Cała Barcelona — pogrążona w czerni.

2

David

Ona nie wie, ale od tygodni, a może nawet miesięcy, obserwuję ją z daleka. Sophie to taki typ osoby, która rozświetla każde miejsce, do którego wchodzi, nawet gdy jest zmęczona po długiej zmianie w szpitalu. Brunetka, piegowata i trochę niska, z najsłodszym, najzabawniejszym akcentem. Nieważne, co mówi — nie mogę się oprzeć, żeby nie słuchać.

Za każdym razem, gdy wchodzi do Carpi Café, coś we mnie się porusza. Umieram, żeby z nią porozmawiać, ale zawsze się powstrzymuję. Jestem dobry w słuchaniu, w grze na wiolonczeli i całkiem niezły w robieniu cappuccino — ale rozmowa z dziewczyną? Jeśli mam być szczera? Wolę udrażniać rury.

Pamiętam, co stało się z Lucasem, moim współpracownikiem. Zakochał się w Lucrecii, jednej z naszych stałych klientek, i próbował z nią flirtować za każdym razem, gdy przyszła. Pewnego dnia po prostu przestała przychodzić, a on został z złamanym sercem i piosenką, której do dziś nie potrafi dokończyć. Czasem myślę, żeby zrobić to samo, co on — zaryzykować. Ale prawda jest taka, że nie mam ochoty skończyć tak samo. Moje serce już wystarczająco wycierpiało. Miłość to niebezpieczny sport.

Podczas gdy Sophie rozmawia z Amayą i śmieją się razem, ja zajmuję się myciem podłogi, udając, że nic nie zauważam. Ale zawsze przesuwam się trochę bliżej, żeby lepiej złapać jej głos. Ten akcent — mogę go słuchać godzinami i nigdy się nie znudzić.

Ale właśnie teraz usłyszałem, jak mówi Amayi, że wyjeżdża z Barcelony.

Wyjeżdża.

Poczuwam ukłucie w piersi. Panikę. Odchodzi! Muszę coś zrobić. Powiedzieć coś. Cokolwiek.

W nagłym przypływie odwagi pytam ją o naszyjnik.

Co za głupi ruch.

Nic dziwnego, że wstaje i idzie do łazienki. Unika mnie? Szczerze, sam też bym chciał się unikać.

I wtedy — światła migają.

Zanim zdążę się zorientować, wszystko robi się ciemne. Z kuchni dobiega huk tłuczonych talerzy.

Sophie, która właśnie wstała, ślizga się na mokrej podłodze i krzyczy. Skaczę do niej i łapię ją tuż przed upadkiem na kafelki.

Zatrzymuję oddech.

Jest w moich ramionach.

Ta sama kobieta, o której marzyłem od tygodni, jest tutaj, przytulona do mojego torsu, a ja czuję jej perfumy — cytrynę i miód. Nie, cytrynę i jabłko? Cokolwiek to jest, jest idealne.

Ale szczerze? Nigdy nie wyobrażałem sobie, że nasza pierwsza przytulanka będzie związana z mopem.

Nie mówiąc już o tym, że nigdy nie wyobrażałem sobie żadnego przytulania.

Myślę, żeby odłożyć mop, żeby chwila była mniej dziwna… ale to oznaczałoby puścić Sophie, a nie jestem pewien, czy chcę.

Więc stoję tak dalej. Przytulając Sophie. I mop.

— Wszystko w porządku? — pytam niezręcznie, zaczynając się powoli odsuwać.

— Tak — mówi — co za strach! — poprawia koszulę, która podwinęła się trochę podczas upadku.

Staram się nie zauważać jej jędrnego brzucha ani miękkości skóry. I zdecydowanie nie myślę o tym, jak wcześniej dotykała się pod ubraniem w sposób, który był… rozpraszający. Nie, wcale o tym nie myślę.

— Spokojnie, czasem wyłączają prąd — odpowiadam swobodnie, próbując rozładować atmosferę. — To nie pierwszy raz. Myślę, że to przez świąteczne lampki. Przesadzili w tym roku, co nie?

Zerkam przez okno. Awaria obejmuje znacznie więcej niż kawiarnię — cała Barcelona pogrążona w ciemności.

— To dzikie — mówi Sophie, mieszanka zdziwienia i zdumienia w jej głosie. — Całe miasto? Myślałam, że coś takiego dzieje się tylko w filmach… Czy ktoś nie powinien zarządzać siecią energetyczną?

Wzruszam ramionami.

— Nie mam pojęcia. Ale wygląda na to, że całej okolicy nie ma prądu. Naprawdę dziwne.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.73
drukowana A5
za 23.6
drukowana A5
Kolorowa
za 46.66