E-book
29.4
drukowana A5
54.39
Miłość na wybiegu

Bezpłatny fragment - Miłość na wybiegu

Objętość:
145 str.
ISBN:
978-83-8273-983-1
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 54.39

Rozdział 1

Siedziałam w objęciach Krzysia na swojej sofie w swoim salonie, który był też równocześnie moją sypialnią i miejscem, gdzie usadawiałam przeważnie moich gości, którzy do mnie przychodzili w odwiedziny. Planowaliśmy zorganizować nasze huczne wesele. Mieliśmy tak dużo zadań na głowie, że byłam pewna, że na samym końcu, o czymś zapomnimy, że nie wyrobimy się, że finalnie nie zdążymy z tym wszystkim. Decyzja o jak najszybszym ślubie a potem o urządzeniu wystawnego, dużego wesela razem ze sporą ilością gości była co prawda nieco szalonym pomysłem. Ale również pomysł ten nie był nie do zrealizowania. Wystarczyło zamówić salę, orkiestrę, wybrać idealną sukienkę, w której będę czuła się jak księżniczka oraz odpowiedniego garnituru dla mojego przyszłego męża, w którym będzie przypominał księcia z bajki. Wystarczyło również zamówić jedzenie, księdza, zaproszenia. W końcu zorganizować wieczór panieński i kawalerski. Przejechać się po dalszej i bliższej rodzinie, zapraszając ją na to jedno z prawdopodobnie najważniejszych uroczystości w całym moim życiu. Był początek grudnia. Chcieliśmy się pobrać jeszcze w następnym, zbliżającym się wielkimi krokami, nowym roku, chociaż wiem od moich przyjaciół znajomych, że bardzo ciężko jest zamówić salę i wszystko inne w tak krótkim czasie. Że to trochę szaleńczy pomysł, żeby zorganizować coś takiego w niespełna pół roku. Ale jak to mówią, nie trzeba się zamartwiać na zapas. Trzeba podejść do wesela przede wszystkim bardzo realistycznie, z odrobiną optymizmu i zdrowego krytycyzmu, zdrowego podejścia do tej jakże skomplikowanej, trudnej, ale jakby na to nie patrzyć z drugiej strony — najwspanialszej uroczystości, ceremonii, w której powiemy sobie „tak”, założymy na palce obrączki i do końca życia miałam nadzieję, nosić je na palcu. Ta ważna impreza, niemalże najważniejsza w moim życiu, oczywiście oprócz urodzenia w przyszłości dziecka, momentu, w którym w górach, w Zakopanem podczas spontanicznego wyjazdu i wygranej wycieczki zaręczyliśmy się, kiedy dostałam dyplom magistra dziennikarstwa oraz kiedy wyjechałam wreszcie z rodzinnego domu pod górami prosto do Warszawy, na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Często będę zaglądać do albumów i opowiadać swoim dzieciom, jak to było dawniej, kilkanaście, może kilkadziesiąt lat temu. Ten rok zapowiadał się bardzo intensywnym okresem, w którym to będziemy razem z Krzysiem organizowali od podstaw nasze wspaniałe, jakże wystawne, eleganckie wesele razem ze wzruszającym ślubem. Pomyślałam, że o tym, że się zaręczyłam i że planujemy z Krzysiem wziąć w przyszłym a właściwie to w tym, nadchodzącym roku zorganizować huczne weselisko, powiadomię moich rodziców, kiedy będziemy u nich na uroczystym świątecznym, Bożonarodzeniowym spotkaniu przy jednym stole na Wigilii. Nie chciałam do nich telefonować w tej sprawie. Uważałam, że jest to tak ważna informacja, że należy o niej powiadomić osobiście. W końcu nie miałam pojęcia jaka będzie reakcja moich rodziców na to, że organizujemy ślub i wesele w przyszłym roku. Mimo wszystko, miałam dobre przeczucia, że moja mama pogratuluje mi mojej decyzji, mimo, że z Krzyśkiem znamy się zaledwie od niespełna kilku miesięcy, to czujemy oboje, że to najwyższy okres, by się pobrać, możliwe nawet, że założyć rodzinę. Za chwilę, nim się obejrzę będę po 40-tce. Na zakładanie rodziny więc czas najwyższy. Za dwa tygodnie planujemy pojechać z Krzysiem do moich rodziców na Wigilię. Jejku, ale ten czas zleciał. Dokładnie rok temu, pan Konrad ze „Świata gwiazd”, z plotkarskiego czasopisma, zlecił mi wyjazd, z resztą nieudany prosto do Hollywood. To w tym roku odkryłam, że jest on razem z moim bliskim kolegą z pracy winnym zbrodni, która byłaby tak naprawdę nieodkryta a dzięki mnie i tylko wyłącznie mnie oraz też innych osób, którzy mi w tym wszystkim pomagali dowiodłam prawdy, że są oni zamieszani w przestępstwo. To w tym roku, który za parę tygodni minie, zamieniłam się z modelką Lucy Jey rolą. Dziewczyna była tak bardzo do mnie podobna, że postanowiłyśmy się zabawić. Niestety ze skutkiem śmiertelnym. Jak się okazało, prawdziwa Lucy była typem kompletnego wrażliwca. Nie udźwignęła tego, że sprawa może wyjść na jaw, że świat może dowiedzieć się o naszym przekręcie. A jak się okazało, każdy obrócił to w żart. To w tym roku rozpoczęłam pracę dla renomowanej Top telewizji. Do mojego mieszkania przyjechali rodzice bez uprzedzenia na tydzień i mogłam ich oprowadzić o całej Warszawie. Pojechałam z Krzysiem, którego poznałam na Sali treningowej, podczas zamiany z Lucy nad jedno z jezior na Mazowszu na moje 35-te urodziny. Razem z Camillo wybrałam się do Paryża, by dowieść, kto stoi za otruciem modelek, które na szczęście wyszły ze szpitala. Miałam kilka miesięcy incydent alkoholowy, poszłam na koncert the Memmes i miałam okazję z nimi porozmawiać na wizji, podczas zastępstwa za prezenterów w Top telewizji, którzy nie dotarli na czas i miejsce prawdopodobnie przez potworne korki. Dla przypomnienia, swego czasu, kiedy byłam jeszcze młoda byłam ich menadżerką, do czasu gdy wokalista zespołu wdał się w aferę narkotykową i musiał odsiedzieć swoje za kratkami. Poznałam wielu cenionych ludzi podczas uroczystej gali rozdania nagród kulturalnych na after party. Połączyłam miłością Camillo, mojego kolegę z pracy razem z Angeliką, moją dawną koleżanką z pracy w barze, którą spotkałam przez przypadek na imprezie po tej gali. Pracowałam przez pewien moment w galerii sztuki i oprowadzałam ludzi po pięknych arcydziełach znanych malarzy. Poszłam na karaoke razem z modelką, która chciała mi się odwdzięczyć za znalezienie jej i i jej przyjaciółki utkwionych w górach, w jednej z jaskiń podczas lawiny i odkryto we mnie talent do śpiewania. Mama Krzysia, podczas spotkania w jednej z bardzo drogich restauracji w stolicy powiedziała, że koniecznie muszę zostać modelką. W końcu spędziłam wspaniały czas w górach, w Zakopanem podczas wspólnej wygranej wycieczki, którą mogłam wykorzystać do końca tego roku. Krzyś mi się w tym roku oświadczył, podczas pobytu w górach. Chodziłam na siłownie, a podczas zamiany z Lucy Jey jadałam w drogich miejscach, do domu i z domu podwoził i odwoził mnie osobisty szofer, spotykałam się z cenionymi ludźmi, miałam sesje zdjęciowe i pokazy mody znanych projektantów. Byłam kilka tygodni nad naszym polskim morzem. Chodziłam chwilkę z niejakim Tomkiem, którego poznałam podczas podróży do rodzinnego domu swoich rodziców u podnóża Karpat. Chodziłam na spotkania AA. Przyjaźniłam się z Maćkiem, który wyciągnął mnie poniekąd z tego bagna, w które się wdałam. Miałam wspaniałą niespodziankę urodzinową w swojej pracy razem z przepysznym tortem i drobnym upominkiem. Całowałam się z Krzysiem w strugach deszczu po imprezie u znajomych Lucy, kiedy to zamieniłyśmy się zajęciami i nikt jeszcze nie odkrył, co jest grane. Jednym słowem śmiało można uznać ten rok za szalony. Tak wiele się wydarzyło, a tak wiele jeszcze przede mną. Co jak co ale w tym roku na pewno chcę się pobrać z moim już narzeczonym. A jak to będzie i co się jeszcze wydarzy — zobaczymy.

Rozdział 2

Planowaliśmy pojechać na święta do moich rodziców, jak z resztą co roku, w góry. Oj, potrzebowałam wyjechać chociaż na chwilę do mojego rodzinnego domu. Musiałam w końcu odetchnąć od tego wszystkiego. A nic nie dodawało mi takiego tlenu jak możliwość pobycia w prawie w górach, u swojej najbliższej rodziny. Tak, przy najmniej raz do roku odwiedzałam swój dom, gdzie tak naprawdę się wychowałam do czasów studiów, kiedy pomyślałam, że czas najwyższy wyjechać stamtąd i mieć swoje życie, swoich znajomych, swoją szkołę, swoją pracę, swój świat. Boże Narodzenie więc było idealnym momentem, by pojechać do rodziców. Tym razem, razem z Krzysiem, by pochwalić się przed nimi pierścionkiem zaręczynowym i tym, że planujemy urządzić ogromne weselisko na minimum 200 gości. Do wyjazdu w góry, do mojego domu, w którym się wychowywałam pozostało kilka dni, może dwa, może trzy. Święta zaczynały się dokładnie za jeden tydzień. Pomyślałam, że dobrym pomysłem, byłoby podarować moim rodzicom prezenty „pod choinkę”. W końcu nie chciałam odwiedzać ich z pustymi rękami. Z tego względu wybraliśmy się razem z Krzysiem do jednej z galerii, by wybrać moim rodzicom coś eleganckiego, zarazem użytecznego, do tego praktycznego, ładnego, funkcjonalnego. Wszędzie dało się odczuć świąteczny klimat. Gdzieś leciała świąteczna muzyka, wszędzie można było znaleźć Bożonarodzeniowe ozdoby, w tym grające Mikołaje, Chodziliśmy z moim chłopakiem, trzymając się za ręce i nie mogliśmy znaleźć nic właściwego. W końcu zaglądnęliśmy do jednego z droższych sklepów z różnymi przedmiotami dla domu. Wybraliśmy sporo, bo dwie poduszki razem z milutką, szarą i różową poszewką — misiem, parę porządnych rękawic kuchennych, dwa kubki, ze słodkim napisem, na których napisany był ciekawy, rymowany wierszyk, razem z „dla mamy” i drugi „dla taty” oraz dwie ramki na zdjęcia, do których planowaliśmy włożyć nasze dwie wspólne fotografie. Oczywiście odpowiednio wcześniej uprzedziłam swoją mamę, że wpadniemy do nich na kilka dni. Moja mam bardzo ucieszyła się, gdy do niej zadzwoniłam. Powiedziała, że nie może się doczekać, aż wpadniemy. Że zajmie się całym gotowaniem potraw świątecznych i będzie na nas, razem z ojcem niecierpliwie czekać. Zapakowaliśmy razem z moim chłopakiem do jednej torby prezenty, do drugiej torby swoje najpotrzebniejsze ubrania, kosmetyki oraz dokumenty, ładowarki, telefony, portfel z pieniędzmi. Postanowiłam, że do walizki wrzucę elegancką sukienkę na kolację wigilijną, taką „małą czarną” i założę do tego duże, srebrne kolczyki, a’la koła. Kiedy upewniliśmy się, że zapakowaliśmy wszystko do naszych plecaków, ruszyliśmy w tak naprawdę długą, 6-godzinną drogę autkiem Krzysia. Zapakowaliśmy do bagażnika w sumie dwie, ale za to potężne torby, a właściwiej to walizki, w które upchaliśmy wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, w tym prezenty dla moich rodziców. Podczas drogi na szczęście mimo, że było trochę za połową grudnia, nie było zbyt dużo śniegu. Pogoda jak na grudzień dopisywała. Temperatura utrzymywała się również na zerze. Dlatego też nasza podróż do moich rodziców przebiegła absolutnie spokojnie. Nie było po drodze wypadków, nie było też korków, nikt nie remontował drogi, przez którą przemierzaliśmy. Słuchaliśmy punk rocka, który Krzyś bardzo uwielbiał. Poszliśmy na kompromis. Przez pierwsze dwie godziny odpaliliśmy ulubione płyty Krzysia, przez drugą część jazdy — mój ulubiony soul i łagodne ballady, przez które chciało mi się spać. Mimo wszystko nie zamknęłam oczu na dłuższy czas. Byłam za to bardzo podekscytowana tą wyprawą. Podziwiałam robiące się powoli, pomału góry, zwłaszcza kiedy wyjechaliśmy ze strefy, w której były same ale to same niziny i ani jednej górki gdziekolwiek. Pod koniec jazdy otwarłam na chwilkę okno po mojej prawej stronie. Poczułam to górskie powietrze — rześkie i takie świeże. Poczułam, że zbliżam się do swojego rodzinnego domu. Poczułam po prostu ten klimat, którego od ładnych kilku miesięcy bardzo mi brakowało. Poczułam, że tutaj wspaniale odpocznę, nabiorę sił, zregeneruję się, odetchnę spokojnie w towarzystwie moich rodziców, Krzysia, tych wspaniałych świątecznych potraw i wszystkiego innego co tworzy ten klimat, to miejsce i co czyni go takim wyjątkowym, niepowtarzalnym, jedynym takim w swoim rodzaju, magicznym. W połowie naszej drogi dwa razy zatrzymywaliśmy się na stacji benzynowej. Skorzystaliśmy z ubikacji, zamówiliśmy gorącą kawę na wynos, która nas mocno rozgrzała, Krzyś zatankował auto. Dotarliśmy do domku moich rodziców w niespełna kilka godzin, a dokładniej prawie pół dnia. Wyjechaliśmy punkt 8:00, z kolei przyjechaliśmy na jakąś 14-tą z kawałkiem. Moja mama stała przy kuchennym oknie i wypatrywała nas, kiedy zaparkowaliśmy, to znaczy Krzyś zaparkował auto zaraz przy drodze, tuż, obok mojego rodzinnego domku.

Rozdział 3

— Moja Matko kochana, witaj córciu! Nie uprzedziłaś nas, że będziesz? Taką miałam nadzieję, że wpadniesz do nas na święta Bożego Narodzenia, ale nie dzwoniłaś, nie dałaś znać, że przyjedziesz. Martwiłam się już, że jesteś może zajęta i może w tym roku zwyczajnie nie będziesz miała dla nas czasu — Moja mama widziałam, że miała łzy w oczach. Uściskałyśmy się, kiedy Krzyś wypakowywał nasze bagaże z bagażnika.

— No co ty, mamo. Jak moglibyśmy się wpaść. Przyjechałam razem z Krzysiem. Chcemy wam o czymś powiedzieć, ale to za chwilę. Jest tata w domu?

— A znowu pije ze swoim bratem, Tadkiem. Wiesz jak to jest, ja tutaj stroję choinkę, przygotowuję potrawy świąteczne, stroiki, a ten mój stary chodzi na picie do Tadka. Ale na pewno wróci. Poczekaj, napiszę mu smsa, że jesteście i zatrzymacie się tu aż do świąt

— Mamuś, mamy coś dla was

— Dzień dobry — Krzyś powitał moją mamę ściskając jej prawą rękę i lekko się kłaniając

— I zabrałaś ze sobą swojego chłopaka, Krzysia, o ile dobrze pamiętam? — Znów zwróciła się w moją stronę

— Tak, właściwie to chcieliśmy wam o czymś powiedzieć, ale wolimy poczekać na tatę. Mówisz, że wróci wieczorem?

— A kto to wie, kiedy i o której on wróci? Chodźcie — Moja mama otworzyła drzwi, rozgośćcie się, pewnie jesteście zmęczeni podróżą? Z Warszawy do nas jest naprawdę sporo kilometrów. Usiądźcie. Zrobię wam herbatki, a może kawę sobie życzycie? A najlepiej to poczęstuję was obiadem, rosół jest. Na pewno zjecie?

— Mamuś, bardzo chętnie, właściwie to zrobiliśmy się głodni. Przez całą podróż wypiliśmy tylko po jednej kawie, zamówionej na jednej ze stacji benzynowych

— W takim razie naleję wam do kubków. Naprawdę bardzo rozgrzewający ten rosół jest. Powiedzcie o czym chcieliście mi powiedzieć? I ojcu?

— No właśnie czekamy na niego. To taka mała niespodzianka. Powiedz lepiej jak wam się podobał wyjazd do Warszawy?

— Ten wyjazd to była taka spontaniczna decyzja, chciałam cię córciu jeszcze raz przeprosić, że tak wpadliśmy bez uprzedzenia, ale podjęliśmy decyzję w jednej chwili. Ze stacji PKP przyjechaliśmy taksówką zaraz pod twój adres, nie byliśmy przygotowani na to, co zastaliśmy

— Wiem mamo, ale tak czasem bywa — Spojrzałam nerwowo na Krzysia, ale on cały czas się uśmiechał i wpatrywał to we mnie, to w moją mamę, to znowu w dekorację wnętrza naszego, to znaczy domu moich rodziców. Nie chciałam, żeby Krzyś znał szczegóły tej całej sytuacji związanej z przyjazdem moich rodziców do mnie, do mojego warszawskiego mieszkania — Powiedz lepiej, co ci się najbardziej podobało w stolicy?

— A wszystko, kochanie. Po prostu wszystko. Ale ja za nic w świecie nie zamieszkałabym tam. To nie moje okolice. Ja wolę spokój. Wolę sobie wyjść razem z kawusią na taras i oglądać nasze góry. Lubię też ciszę, a w tej waszej Warszawie non stop jest głośno, czy to noc czy dzień. Ale chcieliśmy wpaść pooglądać chociaż jak mieszkasz. Nie spodziewaliśmy się z ojcem, że czekać na nas będzie tak wiele wspaniałych atrakcji. Moja kochana córuś, tylko nie mów mi, że zaszłaś w ciążę. Chociaż wiem, że to najwyższy czas na dziecko, ale na pewno poradzisz sobie? — Moja mama nagle zmieniła temat wpatrując się w moje fałdki tłuszczu

— Po prostu dawno byłam na siłowni — Zaśmialiśmy się wszyscy

— Masz chłopaka trenera i nie jesteś wysportowana?

— Właściwie to — Wszedł w tym samym czasie do domu mój tata. Na szczęście był trzeźwy i na nasz widok nie krył zaskoczenia

— Córka? Ola? O Maryjo, no nareszcie dotarliście do nas, myśleliśmy już z matką, że nie dotrzecie do nas na te święta, że zwyczajnie nie będziesz miała czasu, żeby starych pryków odwiedzić

— Przestań tato — Przytuliłam się do taty, z kolei Krzysiowi tata pierwszy podał rękę na przywitanie

— Dzień dobry — Krzyś wstał z krzesła, na którym siedział, kiedy tato postanowił się z nim przywitać, tak jak to chłop z chłopem

— Siadajcie wszyscy, skoro jesteśmy już w komplecie, proszę powiedzcie co to za tajemnica, o której nie wiemy i którą nam chcecie wspólnie zdradzić? — Po chwili milczenia wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na Krzysia

— Zaręczyliśmy się — Nagle całe powietrze ze mnie spadło. Tak naprawdę trochę się stresowałam podczas całej jazdy do domu moich rodziców tym właśnie, jak zareagują na tą wiadomość. Jak się później okazało, kompletnie niepotrzebnie. Po chwili ciszy, Krzyś dodał

— I.. i planujemy jeszcze w tym to znaczy w nadchodzącym roku się pobrać

— To naprawdę.. to naprawdę wspaniała wiadomość. Ojciec, mamy co świętować! Stawiaj na stół wódkę. Musimy to uczcić! Zaskoczyliście nas, córciu, ale oczywiście cieszymy się waszym szczęściem. Macie już ustalony konkretny termin Sali? I księdza? I zespół muzyczny? Sukienkę i kwiaciarkę?

— Mamo, wszystko z czasem.

— Wiesz, córciu tak naprawdę, jeśli chcesz znać moje szczere zdanie, to najwyższy czas się w końcu pobrać i zakładać rodzinę. Widzisz ja w twoim wieku już dawno wyszłam za mąż i zaraz potem urodziłaś się ty, Olciu, kochana.

— Wiem mamo, tak często mi to mówiłaś, że znam tą historię prawie na pamięć.

— Tak czy tak możesz na nas przede wszystkim liczyć. Jeśli potrzebowałabyś jakiejś gotówki na te całe przygotowania przedślubne, dzwoń córciu. Mamy z ojcem uzbierane właśnie na taką okazję jak ta. Prawda stary pryku?

— Tak, tak, nasze dzieci są już dorosłe. Swoją drogą, ten czas tak szybko ucieka. Dopiero co nasza Olcia mieszkała z nami, chwilę potem wyleciała z gniazdka do dużego miasta, Warszawy. No a teraz planuje zrobić uroczysty ślub razem z wystawnym weselem i mieć dzieci. Kiedy to wszystko zleciało?

— Oj, tak, tak. Dokładnie tak, ojciec. Czas leci jak szalony. Nim się obejrzymy urodzisz Olciu wnusie albo wnuki, pobierzesz się, a my staniemy się dziadkami. Czy masz w planach zrezygnować z pracy na rzecz macierzyństwa?

— Mamo, o dzieciach na razie nie myślę

— Ale najwyższy czas zacząć

— Dobrze, no dobrze. Mamy dla was prezenty. Takie skromne i drobne — Zmieniłam nagle temat na ten bardziej wygodniejszy — Krzyś, wyciągnij z tej, różowej torby upominki — Chłopak po wydaniu mojego polecenia, pokiwał głową na zgodę i ruszył w kierunku toreb, które były postawione w kwadratowym, w niewielkich rozmiarów korytarzu, z którego prowadziły drewniane schody na górę, na poddasze — mój pokój, w którym dorastałam aż do czasów studiów, kiedy to wyruszyłam na wielki podbój, wydawało mi się wtedy świata. Po części moje marzenia się spełniły, po części jeszcze czekam na ich spełnienie. Jednym z nich było zatrudnienie się w Top telewizji, to znaczy w jakiejś super renomowanej firmie, gdzie są spore zarobki. Drugim moim spełnionym marzeniem było posiadanie chłopaka, w którym byłabym zabójczo zakochana, pobranie się z nim i posiadanie małych brzdąców. Tak, to wszystko może się przecież w końcu spełnić. I pomału już się spełnia. Poza tym wszystko zmierza właśnie w tym kierunku. Jestem więc bardzo wdzięczna losowi za to, co mnie spotkało. Nie mam jakichś nie wiem jak wielkich, wygórowanych ambicji. Po prostu cieszę się z tego co mnie spotyka, a jeśli mam już jakieś marzenie, staram się wcale na siłę nie dążyć do jego spełnienia. Po prostu wszystko dzieje się samo. Przypadek? Los? Szczęście? Wszystkie z tych trzech naraz.

Rozdział 4

Wigilijna wieczerza była bardzo wyjątkową chwilą. W końcu pierwszy raz jemy te wszystkie potrawy, śpiewamy kolędy, wręczamy albo otrzymujemy prezenty pod choinką czy łamiemy się opłatkiem z Krzysiem, moim przyszłym mężem, narzeczonym. I dlatego właśnie wydawało mi się, aż wręcz wiedziałam, że będzie to wspaniała Wigilia. I święta Bożego Narodzenia również. Że przejdziemy się po dolinie kilka kilometrów, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i popodziwiać tutejszą, wspaniałą i jakże malowniczą okolicę. Podarowaliśmy od razu, gdy przyjechaliśmy do domku moich rodziców kupione kilka dni temu prezenty w jednej z galerii. Mama bardzo się ucieszyła z tych prezentów, podobnie jak mój tata. Jak zwykle mama mówiła, że niepotrzebnie to wszystko kupowaliśmy, ale podarunek oczywiście przyjęła, ramki z naszymi podobiznami wywołanymi postawiła na jednej komodzie w salonie rodziców, gdzie spali. Poduszki położyła na łóżku, a rękawice kuchenne powiesiła na wieszaczku w kuchni. Cały wieczór moja mama chodziła bardzo szczęśliwa i uśmiechnięta — z wypiekami na twarzy. Widać było, że nasz przyjazd — mój i Krzysia znacznie poprawił humor nie tylko mojej mamie, ale również i mojemu ojcu. Postanowiliśmy się z Krzysiem rozpakować na górze, w jednym pokoju, na poddaszu. Mój rodzinny domek, a bardziej chatka była naprawdę niewielkich rozmiarów. Na górze, gdzie szło się po drewnianych schodach, był tylko jeden przestronny pokój — moje miejsce, gdzie się wychowywałam, gdzie odrabiałam lekcje, kiedy chodziłam jeszcze do podstawówki, gdzie pierwszy raz całowałam się z moją pierwszą miłością, gdzie notowałam tydzień w tydzień w pamiętniku swoje sekrety, gdzie płakałam z powodu tego, że najlepsza przyjaciółka, jeszcze w czasach szkolnych odebrała mi chłopaka. Gdzie przesłuchiwałam pierwsze płyty CD w kupionym za uzbierane i uskładane przez siebie pieniądze magnetofonie. Gdzie w końcu czytałam jakieś książki z biblioteki, bo zwyczajnie na te z księgarni nie było mnie kompletnie stać. W końcu gdzie robiłam imprezy w podstawówce na moje urodziny, które obchodziłam końcem jesieni. Gdzie razem z kilkoma najlepszymi koleżankami organizowałyśmy wieczór filmowy razem z dwiema olbrzymimi miskami popcornu i litrem niezdrowej coca coli. Dziewczyny zostawały czasem u mnie na noc, kiedy to opowiadałyśmy sobie jakieś swoje historie, sekrety, grałyśmy w kalambury, albo bawiłyśmy się w inne planszówki, które wtedy, w tamtych czasach naprawdę trudno było dostać i kupić od tak. Miałam wujka za granicą, który podsyłał nam czasem — mojej rodzinie różne zdobycze, których w Polsce nie można było znaleźć w żadnym sklepie. Były to między innymi jakieś słodycze, alkohol dla taty jeszcze wtedy, bo byłam młoda i nie mogłam jeszcze wtedy i jakieś zabawki dla mnie, perfumy dla mamy i biżuteria, którą podbierałam jej czasem bawiąc się z moimi koleżankami w pokaz mody. Mam z tamtych chwil kilkadziesiąt fotografii i kilka filmów. Nie było wtedy też telefonów, ani tym bardziej aparatów cyfrowych i komputerów. Na komunię dostałam złoty zegarek. Sprzedałam go, żeby wyjechać do Warszawy do szkoły. Resztę pieniędzy podarowali mi rodzice, dając mi ogromny kredyt zaufania, że zwyczajnie sobie tam poradzę. Na studiach miałam stypendium, bo dobrze się uczyłam oraz dostawałam taką małą zapomogę ze swojej uczelni, dla biedniejszych uczniów. Pracowałam w tym samym czasie na studiach w kinie — sprzedawałam bilety, colę i popcorn, sprzątałam sale kinowe, gdzie czasem zdarzyło znaleźć się jakieś zgubione przedmioty, po które najczęściej zgłaszali się ich właściciele. Oprócz tego wpuszczałam wycieczki szkolne na seanse, sprawdzając u każdego z osobna bilet, co było trochę mozolną pracą. Pamiętam tamten okres doskonale. Naprawdę dobrze mi się tam pracowało. Mimo wszystko po skończonych studiach, zakończyłam swoją kinową karierę i przerzuciłam się do knajpki, która potem została przerobiona na klub nocny. Na studiach miałam więc pieniądze nie tylko za pracę w kinie, ale też ze stypendium dla najlepiej uczących się ludzi oraz kilkaset złotych zapomogi dla najbiedniejszych uczniów. Z kina zwolnił mnie szef, zaraz po studiach, dlatego, że miał akurat kaprys zatrudniać tylko osoby uczące się. Musiałam więc stamtąd się zwolnić i zostałam rzucona tak naprawdę na głęboką wodę. Miałam w ręce jedynie dyplom magistra dziennikarstwa. Żadnej pracy, żadnych perspektyw, jedynie tylko ogromną nadzieję, że uda mi się cokolwiek znaleźć. I tak się udało dostać do knajpki, do której wkręcił mnie mój znajomy ze studiów, z jednego roku. Powiedziałam mu, że szukam pracy, a ona stwierdził, że może mi pomóc. Pracowałam tam kilka ładnych lat Na zmianę stałam za barem, a nocami imprezowałam. Miałam wtedy naprawdę ciekawe życie. Mniejsza o to. Po prostu zawsze sobie jakoś radziłam. Mimo, że bywało czasem bardzo ciężko i trzeba było przeżyć za kilka złotych dziennie. Wracając do Wigilii, Bożego Narodzenia i świąt, kiedy zostawiliśmy nasze bagaże — torby na górze, zeszliśmy na dół, żeby pomóc w przygotowaniach do świąt mojej mamie i mojemu tacie, a właściwie to tylko mojej mamie. Tata dbał o to, żeby było wystarczająco dużo drewna do kominka, który palił się w pokoju, gdzie znajdował się jednocześnie salon oraz sypialnia rodziców. Gdzie na środku była mała sofka, położony na środku mięciutki, biały dywan. Na dole mojego rodzinnego domu znajdowała się też niewielka kuchnia, a wręcz malutkie pomieszczenie, w którym jednocześnie mogły przebywać trzy — maksymalnie cztery osoby. Była też podobnie — niewielkich rozmiarów łazienka, wyłącznie z prysznicem, umywalką, lusterkiem i ubikacją. Był jeszcze jeden pokoik, a właściwie przejście, w którym to mieścił się duży stolik, przy którym można było usiąść do wspólnego jedzenia posiłków, obok kuchni, na wprost. Były to więc bardzo skromne warunki. Mimo wszystko bardzo kochałam tą naszą chatkę i miałam do niej wielki sentyment. W końcu to w niej się wychowywałam i z niej wyniosłam wspaniałe wspomnienia. Moja mama właśnie mieszała biały żurek drewnianą łyżką. Kiedy zapytałam się jej, czy w czymś jej pomóc, powiedziała, że możemy przygotować stół do tej uroczystej wieczerzy. W ogóle jakoś poczułam świąteczny klimat dopiero teraz, mimo, że już wcześniej można było poczuć magię tych świąt. Choćby i przez wystawy w galeriach handlowych, nawiązujące do świąt Bożego Narodzenia. Świąteczna muzyka, w tym kolędy puszczane przez wszystkie stacje radiowe, światełka zapalone dookoła. Gdziekolwiek by się nie ruszyć, tam czuć było nadchodzące święta. A ja, mimo tego całego natłoku przedświątecznych wrażeń jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić, że za chwilę będzie Wigilia, że odwiedzę rodzinę tym razem z Krzysiem, z którym nie tak dawno temu się zaręczyłam, że pokażę rodzicom pierścionek z prawdziwego złota ze szlachetnym diamentem, którego dostałam od mojego przyszłego męża, przebywając na wycieczce w górach, w Zakopanem, w jednej z chatek u prawdziwych górali. Jakoś nie wydawało mi się, że minął dokładnie rok od kiedy pan Kulesza z moim byłym kolegą z pracy, niejakim Nilsonem robili swoje przekręty. Ten rok, który pomału się kończył był naprawdę bardzo intensywny. Nawet nie spodziewałam się, że aż tyle w ciągu zaledwie 356 dni może się wydarzyć. I nie wierzyłam, że można zrobić aż tyle dobrego. Dowiodłam, kto winny jest zabójstwa modelki, Emily West, kto tak naprawdę i w jaki sposób zatruł modelki, co a raczej kto odpowiedzialny jest za samobójstwo Lucy Rose. W końcu uratowałam dwie modelki, utknięte w jaskini, które skryły się podczas lawiny śnieżnej. Po prostu byłam niezastąpiona. Niczym anioł pojawiałam się wszędzie tam, gdzie trzeba było. Czy to nie jest wspaniałe?

Rozdział 5

Zasiedliśmy w końcu do wspólnego stołu razem z Krzysiem, moim tatą oraz najukochańszą osobą dla mnie, czyli moją mamą. Nie obyło się bez pamiątkowego zdjęcia przy stole, który zrobiliśmy przy samowyzwalaczu. Trzeba się było w kilka sekund ustawić jakoś do zdjęcia, i jeden błysk i fotografia była gotowa. Obiecałam potem moim rodzicom, że wywołam wszystkie zdjęcia i koniecznie dostarczę je im jak nie osobiście, tak pocztą. W końcu zasiedliśmy do przystrojonego świątecznie stołu, na którym był pościelony biały, skromny obrus, porozstawiane talerze, sztućce oraz szklanki i koniecznie tata zapalił długą, czerwoną świeczkę. Kiedy złożyliśmy sobie życzenia, łamiąc się tym samym opłatkiem ze sobą nawzajem, poczułam w końcu klimat tych świąt. Łezka zakręciła mi się wokół oczu, kiedy mój tata i moja mama składali mi bardzo osobiste oraz długie życzenia. To były naprawdę bardzo szczere życzenia, takie od serca. Zasiedliśmy w końcu do stołu. W tle leciały cichutko kolędy. Spojrzałam na Krzysia. Razem wspólnie wymownie uśmiechnęliśmy się. Tata jak zwykle gadał o polityce i sporcie, co mojego kochanego Krzysia o dziwo bardzo interesowało. Cały czas przytakiwał mojemu tacie, dodawał do kilka minut jakiś swój komentarz, albo słowo „aha” na znak, że uważnie słucha tatę. Śmiałyśmy się z mamą, że w trakcie jedzenia kolacji Wigilijnej lepiej pośpiewać kolędy, niż rozmawiać przy jedzeniu o polityce. Mama dodała, że jeszcze zdążą się nagadać przy alkoholu, który stawiał oczywiście tata, jeśli oczywiście zostaniemy na jeszcze kilka dni. Przytaknęłam mamie, a ona uśmiechnęła się i dodała, że w końcu zrobiła tyle jedzenia, że nie wie, kto to wszystko zje.

Na ubrany odświętnie stół moja mama postawiła w końcu na samym początku biały żurek w dużej, okrągłej, białej misie razem z chochelką, aby każdy sobie nalewał tyle, ile chce. Po barszczu białym z dodatkowo zasuszonymi grzybami znalazła się smażona na patelni ryba i nie był to karp, ale jakaś inna odmiana, która była bez ości. Nie znosiłam ich, a moja mama doskonale o tym wiedziała. Pomyślała także i o mnie w całych przedświątecznych przygotowaniach. Ryba w panierce podana była razem z kapustą smażoną oraz ziemniaczkami. Po tym drugim już posiłku, mama, postawiła na stole pierogi, jakie kto wolał, takie jadł. Były ruskie, albo z kapustą i grzybami. Mi smakowały dwa rodzaje, więc położyłam na swój talerz po połowie — tyle samo jednych co drugich. Po uroczystej kolacji, mama postawiła na stole również polukrowane ciastka pierniczki, które zdążyła zrobić parę dni temu, jeszcze przed naszym przyjazdem i przed naszymi odwiedzinami. Do tego wszystkiego mogliśmy napić się kompotu z suszonych owoców, w tym z suszonych jabłek i śliwek. Po całej Wigilii, wszyscy mieliśmy brzuchy pełne jedzenia. Ja tak się najadłam, że nie chciało mi się nigdzie ruszać ze stołu. Moja mama wyciągnęła mnie wprost na Pasterkę, do pobliskiego małego kościółka, do którego raz w tygodniu, w niedzielę, przyjeżdżał specjalnie ksiądz, by zawsze o jednej porze, a dokładniej o 12 w południe odprawić mszę świętą. Moi rodzice byli bardzo religijni, nie to tak naprawdę co ja.

— O 11:00 masz być gotowa. Idziemy na Pasterkę pieszo. To bardzo niedaleko od nas, przecież pamiętasz gdzie jest mała cerkiewka, do której przyjeżdża ksiądz Michał. Pamiętasz go?

— To ten ksiądz jeszcze z czasów podstawówki, który nas uczył i przygotowywał do Komunii Świętej? — Nie kryłam szczerze mówiąc zaskoczenia — To ona jeszcze żyje?

— Tak, tak słońce. Żyje i ma się całkiem nieźle. Od pewnego czasu przyjeżdża do nas, pod cerkiew super nowym, czarnym, dużym autkiem prosto ze salonu

— O widzisz, tak mu się powodzi — Zamyśliłam się, trzymając rękę przy stole opierającą o moją głowę. W tym samym czasie mój tata wyszedł na chwilę z Krzysiem na fajki. Krzyś na ogół nie pali, ale kiedy ktoś go zachęci to nie odmówi

— Tak, tak zarabia sobie ładnie — Mama myła w tym samym czasie naczynia, a mnie było zwyczajnie głupio, że jej nie pomagam. Ale raz do roku i to dokładnie na święta, moja mama potrafi zrobić tyle pyszności naraz, że po konsumpcji i spróbowaniu ich wszystkich nie mam kompletnie na nic siły. Tak to staram się jeść w miarę zdrowo i unikać słodyczy ani wysoko przetworzonego jedzenia. Z resztą, jakbym wyglądała przy moim chłopaku, super umięśnionym, super zdrowo odżywiającym się, prowadzącym super aktywny tryb życia

— Ile ona może mieć lat? — Myśląc o księdzu Michale zrobił mi się na twarzy nagle ni stąd ni zowąd uśmiech. Lubiłam go, lubiłam lekcje religii, prowadzone nieopodal małego kościółka w malutkim gmachu — mojej szkole przez właśnie niego. Już wtedy był nieco stary, przed 40-tką, a teraz może być już nawet po 60-tce, albo więcej lat

— Nie mam pojęcia skarbie. Ale na pewno jest już grubo przed 70-tką

— Naprawdę był dobrym księdzem. Z chęcią wybiorę się z tobą na tę pasterkę. Zobaczę przy najmniej księdza Michała. Może mnie rozpozna? I utniemy sobie miłą pogawędkę po mszy?

— Twoje szalone życie i to, że nie chodzisz w tej waszej Warszawie do żadnego kościoła może naszego parafialnego księdza wpędzić w istne osłupienie. Jedna praca, potem druga, trzecia, czwarta, jakieś kłopoty, zagadki kryminalne, teraz jeszcze zaręczyny z Krzysiem. Jak ci dziecko kochane ksiądz da rozgrzeszenie przed twoim ślubem kościelnym? Oczywiście jeśli planujecie takowy zrobić — Mama trzymając w ręką białą ścierkę w czerwone paski trzymała talerz w rękach i tak się nakręciła podczas rozmowy ze mną, że bałam się, że jeszcze naczynie stłucze

— Oj mamo, trochę przesadzasz. Dużo osób, które nie chodzą do kościoła bierze ślub kościelny — W tym samym momencie do domu wszedł mój tato z dygoczącym Krzysiem

— Jest naprawdę zimno — Krzyś zrobił na swojej twarzy grymas. Najprawdopodobniej właśnie było na dworze bardzo zimno — Nie jestem przyzwyczajony do takich temperatur. U nas, w stolicy jest o wiele cieplej, prawda Olu? — Mój chłopak spojrzał na mnie, jak ukradkiem pałaszuję ciasteczko w kształcie choinki z czerwonym i białym lukrem na wierzchu

— Tak, zapomniałam cię uprzedzić, że tutaj, prawie pod górami potrafi być naprawdę mroźnie. Idziemy na pasterkę z mamą, przed 12-tą. Czy może chcecie się wybrać razem z nami? — Spojrzałam na tatę, który dokładał drewienka do palącego się kominka w salonie oraz na rozbierającego się z kurtki mojego chłopaka

— To bardzo dobry pomysł. Mam nadzieję, że nie będzie chłodniej niż jest teraz

Tak jak planowaliśmy, wszyscy ruszyliśmy pieszo, po wcześniejszym założeniu grubych swetrów i odzieży wierzchniej, w tym porządnej wełnianej czapki, pary skórzanych rękawiczek z futerkiem i cieplutkich kozaków. Do pięknej, ale równie zabytkowej cerkiewki szliśmy niedługo, ponad 10 minut. Kiedy zobaczyłam mały kościółek, nagle w mojej głowie odezwały się związane z nim wspomnienia. To tutaj chodziłam co niedzielę, wystrojona w jakieś najładniejsze ubrania, które swego czasu ciężko było gdziekolwiek kupić czy dostać. Nie ukrywam, że łezka w moim oku się zakręciła, kiedy weszliśmy do wnętrza pięknego kościółka. W środku zgormadzonych już było kilkadziesiąt osób, nie więcej. Uklękłam, przeżegnałam się i spojrzałam na innych ludzi. Zaczęłam przypominać sobie sąsiadkę Lidkę, jej męża Henryka i ich dorosłą córkę Alicję, która kiedy ostatni raz ich widziałam, była malutka i ledwo dawała radę ustać na dwóch malutkich nóżkach jeszcze wtedy. W kościele wyłapałam także przyjaciółkę mojej mamy, panią Staszkę razem z jej nastoletnim wnukiem. Boże, pomyślałam sobie. Kiedy ten czas tak zleciał? No nic. Starałam się skupić na mszy, mimo, że cały czas ktoś przemykał, to ktoś wchodził, to wychodził, a ja z wielkim, ogromnym trudem rozpoznawałam stare już twarze wszystkich, którzy mieszkali i mieszkają tutaj ciągle. Kiedy organy zabrzmiały i wyszedł ksiądz Michał, od razu się uśmiechnęłam. Na pewno ksiądz ten nie spodziewał się w kościele mnie — Oli Garden, robiącej karierę dziennikarską w słynnej Top telewizji. W ogóle, mało kto mnie poznał, przy najmniej tak mi się wydawało. Cóż, bywałam tutaj bardzo rzadko, jak nie sporadycznie, dwa razy do roku, albo trzy — jeszcze na wakacjach. Po mszy, zostałam chwilę, żeby pogadać sobie z księdzem Michałem. Bardzo widać było, że ucieszył się na mój widok. Zaczął pierwszy, w zakrystii.

— Czy moje oczy mnie nie mylą? Ola? Z domu Gardenów?

— Tak proszę księdza

— Dziecko to jakiś cud, że się spotykamy. Ostatnio widziałem cię jeszcze jak chodziłaś do naszej miejscowości do szkoły. O taka byłaś mała — Ksiądz Michał wskazał dłonią moja wysokość w ostatniej klasie podstawówki. Oboje się zaśmialiśmy z tego

— Cały świat zawojowałam proszę księdza od tamtego czasu

— Dziecko, nie zapomnij w tym wszystko o Bogu, łatwo w tym wielkim świecie się zagubić….

— Wiem, wiem. Tak czy tak miło było księdza spotkać

Ucieszyłam się, że ksiądz Michał jeszcze tutaj przyjeżdża, do naszej cerkwi. I równie byłam w podobnym stanie, podczas naszej rozmowy. No nic. Dogoniłam moich rodziców razem z Krzysiem, kiedy szli wolno prosto do domu, w oczekiwaniu na mnie. Nie ukrywam, że było zimno. Cholernie zimno. Krzyś co chwila dygotał, przyspieszając naszą pieszą podróż z kościoła. Ja byłam od dziecka przyzwyczajona do takich warunków. No nic. W końcu wróciliśmy cali i miałam nadzieję zdrowi po spacerku, po obfitej wieczerzy, po mszy, jakieś półtorej godziny po północy. Jutro to znaczy dzisiaj można się porządnie wyspać. W końcu jest już prawie po wszystkim. Jutro czeka na nas skosztowanie pysznego serniczka oraz sałatki jarzynowej z wędliną i pieczywem. Pogadanie z rodziną przy wódce o polityce i sporcie. Możliwe, że wpadną do nas jeszcze wujek Tadek ze swoimi dziećmi razem z żoną Anetą. Będzie na pewno wesoło, głośno i ciekawie. Umyłam się, wskoczyłam do łóżka razem z Krzysiem, który siedział jeszcze do późna i odpisywał na jakieś smsy w swoim telefonie. Poczułam się jak mała dziewczynka, kiedy mieszkałam w tej malutkiej wsi, z której się wybiłam. Tutaj odpoczywa się najlepiej. Każdy ma takie swoje miejsce. A moim takim właśnie miejscem jest moja rodzinna miejscowość, wieś znajdująca się u podnóża Karpat. Malownicze krajobrazy, to rześkie, świeże powietrze oraz możliwość spotkania moich rodziców tak normalnie, w cztery oczy. To tutaj doładowuję baterie. Krzyś ma tak w swoim rodzinnym mieście z kolei nad Morzem, w Gdańsku. Niewiele chce mi o tym powiedzieć, ale tak czy tak będziemy musieli tam pojechać z zaproszeniem na nasz ślub razem z wystawnym weselem. Będę musiała w końcu poznać tę tajemnicę. W końcu dowiem się o co chodzi i dlaczego Krzyś unika tego tematu trochę jak ognia. Może jest pokłócony z nimi? Może woleli, żeby ich dziecko wybrało na studiach prawo, a nie AWF i pracowało dzisiaj w porządnej firmie, na przykład w korporacji, a nie uczyło innych, jak mają ćwiczyć i ruszać się. Chociaż ja jestem w tych osób, które wolą być szczęśliwe w życiu i spełnione i uprawiać taki zawód, który szczególnie lubią i który im się bardzo podoba. Nie mam nic w pracowaniu na siłę w branży, która nie daje ci satysfakcji. Zwłaszcza, gdy nie ma na nic pieniędzy i panuje bieda. Ale kiedy ma się możliwość wybrania tej swojej ścieżki zawodowej, ja stawiam na coś, co się lubi. Następnego dnia wstałam porządnie wyspana. Obudziłam się około 9 nad ranem. Krzyś już nie spał. Ciągle siedział na swoim telefonie i prawdopodobnie odpisywał na jakieś maile, albo na smsy od gwiazd, które umawiały się z nim na wspólny trening. Przetarłam oczy, wykonałam poranną toaletę i ruszyłam jeszcze w piżamie na śniadanie. Mama czekała na nas z pomysłem zrobienia wspólnej jajecznicy z jajek od kur, które hodowała jej koleżanka, pani Stasia, która ma już swoje lata, i którą spotkałam wczoraj w kościele. Miała zmarszczki na twarzy, a na jej włosach zauważyłam siwiznę. Kiedy ją widziałam wcześniej, miała piękną, gładką twarz i tryskała wspaniałą energią i zdrowiem. Ale kiedy to mogło być? Na pewno więcej jak dekadę temu. Czas tak szybko leci i goni, że nie obejrzę się, a będę miała na karku 40-tkę, potem 50-tkę, 60-tkę i przyjdzie taki czas, że będę musiała się z życiem pożegnać. Ale na razie nie to mi w głowie. Na razie mam w głowie zorganizowanie uroczystego wesela, wcześniej ślub z Krzysiem no i założenie rodziny. Tak jak mówiła moja mama, najwyższy czas na to, by rodzić dzieci. A to czekało na mnie i kiedy będzie za późno, będzie mi zwyczajnie ciężko zajść w ciążę. Praktycznie będzie to niemożliwe. Po wspólnie zjedzonej jajecznicy z całą moją rodziną i z Krzysiem zapatrzonym w telefon, moja mama zapowiedziała, że po południu wpadnie do nas Tadek razem z całą swoją rodziną, a dokładniej gromadką dzieci i żoną Anetą. Ucieszyłam się, bo dawno ich nie widziałam. Poza tym jak zapytają się mnie, co robię, będę miała się czym pochwalić. Powiem, że jestem dziennikarką i dla Top telewizji przeprowadzam wywiady z prawdziwymi, najprawdziwszymi gwiazdami. Jestem bardzo ciekawa, jaka będzie ich mina.

Rozdział 6

— Witajcie — Mama otworzyła drzwi, kiedy zapukała do nich cała duża, a nawet spora rodzinka na czele z panem Tadkiem, z którym to mój tata lubił się upijać przy różnych mniejszych lub większych okazjach. Zaprosiła ich do środka, mówiąc, by koniecznie nie zdejmowali butów. Odwróciłam się, siedząc na jednym z drewnianych, jasnobrązowych krzeseł w jadalni. Nagle zrobiło się bardzo tłoczno i głośno. Dzieci usadowiły się w salonie, bo zwyczajnie zabrakło dla nich krzeseł. Miałam się nimi zająć. Krzyś został w jadalni, razem z moją mamą, Alicją, Tadkiem oraz moim tatą.

— Hmmm… chcecie pooglądać bajki w telewizji?

— Nie! — Trzy śliczne, małe, 6-letnie dziewczynki zapiszczały głośno

— Aa… może chcecie pograć w planszówki? Coś by się znalazło na górze

— Nie! — Słodkie aniołeczki, jak się okazuje bardzo wybredne nie dawały za wygraną

— Aaa… to może chcecie pograć w kalambury?

— Nie! — Małe siostrzyczki, jak się okazało trojaczki znowu nie chciały wciągnąć się w jakąkolwiek zabawę, w grę. Byłam bezradna

— A co wy tak właściwie chcecie?

— Bo o to chodzi — Zaczęła jedna — Że jesteś w telewizji. Jak tam jest?

— Tak, powiedz nam, jak jest w telewizji?

— A skąd wy to wiecie? — Zaczęłam osłupiała, że małe brzdące wolą zrobić tym razem one ze mną wywiad i wolą to od wszystkich innych zabaw i zabawek

— Nasz tata nam to powiedział

— Aaa.. wasz tata wam o tym powiedział — Pokiwałam głową uśmiechając się do małych ślicznotek, które miały w oczach świeczki i tak bardzo chciały, żebym opowiedziała im o mojej pracy, że miałam wrażenie, czekały na to od miesięcy

— No dobrze — Zaczęłam jakoś — A nie chcecie dowiedzieć się, jak pracuje się na siłowni z gwiazdami? — W tym samym momencie pomyślałam o Krzyśku

— Nie! — Jak zwykle maluchy były uparte. Byłam więc zmuszona trochę im poopowiadać, jak to jest stać po jednej stronie kamery i dowiadywać się różnych rzeczy od prawdziwych celebrytów — gwiazd, na temat ich życia czy to zawodowego, czy to prywatnego, czy czegokolwiek innego

— Słuchajcie kochane dziewczynki. Może zaczniecie zadawać mi pytania?

— Tak! — Odpowiedziały wszystkie zgodnie i zastanawiałam się, dlaczego są takie zgodne. W końcu jedna z nich zaczęła

— A możemy się napić soku? — No tak. Ładnie jestem kulturalna. Zamiast zaproponować im coś do picia, to ja… W tym samym czasie podeszła do nas moja mama, z trzema szklaneczkami soku pomarańczowego

— Tak mi się wydawało, że na pewno chcecie się czegoś napić?

— Tak! — Wszystkie trzy odpowiedziały chórkiem, po czym każda z nich łapczywie zajęła się piciem soku, a ja miałam chwilę czasu, żeby przygotować się na ten wywiad z trzema siostrzyczkami. W końcu, kiedy jedna skończyła pić, zaczęła

— Z kim przeprowadziłaś już wywiad?

— Hmmm.. znalazło się parę gwiazd znanych lub mniej znanych

— Jak to jest pracować w telewizji? Jak tam jest?

Dziewczynki zagadywały mnie, zadając mi mnóstwo pytań. Starałam się na nie wszystkie odpowiedzieć tak, jak rozmawia się ze słodkimi dziewczynkami. Żadnych kryminalnych opowieści po drodze no i do tego należało omijać zagadnienia o czyjejś śmierci oraz czyjejś zbrodni. Na szczęście jakoś szybko wybrnęłam z tych delikatnych i niewygodnych tematów. Słodka Amelka, Julka i Mela dowiedziawszy się ode mnie o wszystkim o czym chciały wiedzieć, z wielkimi wypiekami na twarzy siedziały spokojnie, kiedy ich rodzice, czyli Tadek razem z Alicją właśnie zbierali się do wyjścia. Na końcu dodałam, kiedy już wychodzili, około 19-tej ze względu na dziewczynki, które wcześnie chodzą spać, że szkoda, że sobie nie pogadaliśmy, ale widziałam, że byli szczęśliwi i zadowoleni z całego spotkania. Pożegnali się, a my jutro mieliśmy się już podobnie — zwijać z malutkiej wsi do wielkiego miasta. Chciałam jeszcze się nagadać ze swoimi rodzicami. Usiedliśmy jeszcze na kilka godzin do stołu. Skosztowałam stosunkowo dobrej wódki i mogłam w cztery oczy pogadać ze swoimi rodzicami. A towarzystwo Krzysia jeszcze bardziej powodowało u mnie uśmiech na twarzy.

— Jak tam dziewczynki? — Zaczęła moja mama, kiedy wszyscy siedzieliśmy przy stole

— Dziewczynki? Pytały się mnie o moją pracę w telewizji. Wyobraźcie sobie, że wolały pogadać ze mną niż pooglądać bajki, albo pograć w cokolwiek

— Nic dziwnego, w końcu twoja praca to dla nich coś

— Dziewczynki zagadały mnie prawie na śmierć

Uśmiechnęliśmy się, a nawet zaśmialiśmy się wszyscy. Siedziałam jeszcze przy stole i wypiłam w sumie kilka kieliszków wódki. Nagadałam się z moimi rodzicami po wszystkie czasy. Jutro po południu planowaliśmy wyjechać do stolicy naszym autkiem. Rano chcieliśmy jeszcze pospacerować po okolicy. Chciałam pokazać mojemu chłopakowi jak bardzo malownicza jest to okolica, jak wiele jest tutaj magicznych miejsc. Na drugi dzień pogoda dopisywała, spacer jak najbardziej się udał, a my tylko dotleniliśmy nasze płuca. W końcu nadszedł czas rozstania się. Moja mama nie ukrywam, że miała łzy w oczach, kiedy nas żegnała. Widziałam po niej, że chciała, żebym została u nich przy najmniej na kilka miesięcy. Mimo, że bardzo nie chciałam jeszcze się rozstawać, to obowiązki czekały. Musiałam dotrzeć do Warszawy w kilka dni, a potem wrócić po świętach do pracy, po Nowym Roku. Planowaliśmy z Krzysiem wybrać się na Sylwestra na imprezę organizowaną przez moją dawną znajomą Angelikę, która zakochała się ze wzajemnością, z moim kolegą z pracy, z rodowitym Francuzem, niejakim Camillo. To będzie najlepsza taka impreza pod słońcem. Przy najmniej taką miałam nadzieję. Chciałam się w końcu wybawić za wszystkie czasy. Dobrze było ją spotkać na jednej z imprez po uroczystej gali rozdania kulturalnych nagród, kiedy w roli barmanki podawała innym za barem drinki. Tak poznała ona mojego przyjaciela z pracy, pana Cabanę. Od razu wpadli sobie w oczy i tak zrodziła się ich miłość. Ciekawe swoją drogą, co u nich słychać? Stosunkowo dawno się z nimi widziałam, dawno rozmawiałam, w końcu dawno pisałam wiadomości w telefonie. Muszę się koniecznie spotkać z Angeliką i wypytać o wszystko, to znaczy jak „znajomość” z Camillo się rozwija. Już wcześniej chciała się ze mną spotkać, a ja zwyczajnie nie miałam dla niej czasu. Jeśli nie uda się nam zobaczyć przed Sylwestrem, zawsze wpadnę do niej na imprezę Sylwestrową i wtedy spytam się jej, jak tam Camillo. No nic. Na razie wracałam czerwonym, sportowym, drogim autkiem do domu, z Karpat do samej stolicy i szczerze to cała ta podróż trochę mnie już męczyła. W Warszawie mam wszędzie blisko. Nie jestem szczerze mówiąc przyzwyczajona do takich długich wycieczek obojętnie, czy podróżuję autkiem, autobusem, pociągiem czy samolotem czy jeszcze innym środkiem transportu. Szczerze to po parodniowej wizycie u mojej mamy i u mojego taty u podnóża gór, trochę zdążyłam zatęsknić za korkami na mieście, za tym całym ulicznym hałasem czy to w dzień, czy w nocy, za tłumem ludzi na mieście, za pracą w Top telewizji oraz za moimi kolegami i koleżankami z mojej pracy. Za możliwością wybrania się do pysznej, drogiej restauracji, chociaż nie miałam nic do kuchni mojej mamy i ją uwielbiałam, oraz do przejścia się wieczorem romantyczną ścieżką nad Wisłokiem, jedynie w świetle wysokich lamp ulicznych o malowniczym zachodzie słońca, kiedy niebo jest jednocześnie różowe, czerwone, fioletowe i pomarańczowe. Lubię najogólniej mówiąc miasto. A na wsi u swoich rodziców doładowuję swój akumulator, dotleniam organizm i spotykam się przede wszystkim ze swoją rodziną, z którą tak mało się widzę. Z kolei w mieście czuję się jak rybka w wodzie i czuję, że to właśnie to miejsce, w którym jest mi po prostu najlepiej. Jechaliśmy na szczęście bez żadnych korków, co trochę mnie zdziwiło. W końcu na pewno wiele osób wyjechało na święta gdzieś do gór, zaszyć się z dala od tego całego miastowego zgiełku, by prawdziwie odpocząć, albo pojeździć na nartach, desce albo zwyczajnie pochodzić zimą po górach, chociaż i tak mogło być nieco zimą niebezpiecznie podczas takiej wędrówki, gdzie są kilkumetrowe zaspy ze śniegu. Na szczęście czy na nieszczęście, śniegu pod koniec grudnia nasypało bardzo mało, a jedynie było bardzo zimno. Panowały na zewnątrz minusowe temperatury i dochodziło momentami nawet do -15 st. C w ciągu dnia, nie mówiąc już o nocy, gdzie robiło się miejscami jeszcze bardziej chłodniej. I ta chłodna aura utrzymywała się przez całą naszą podróż do warszawy. Obojętnie więc, czy były to góry, czy były niziny, mróz jednym słowem trzymał. Na szczęście dojechaliśmy bezpiecznie do samiutkiej stolicy, zatrzymując się kilka razy na stacjach benzynowych. Ja kupowałam nam obydwu rozgrzewającą kawę, kiedy mój narzeczony Krzyś tankował autko do pełna. Och, jak dobrze było się napić w trakcie długiej podróży czegoś ciepłego, podczas takich mrozów. Z drugiej strony nie mogliśmy zostać już u moich rodziców, ze względu na to, że ostatni tydzień zaraz po świętach sekretarka Magda kazała mi przyjść do pracy. Pomyśleliśmy, że jakoś damy radę dojechać te pół dnia spędzić w samochodzie, mimo niskich temperatur. I udało nam się nie zamarznąć, chociaż wiem, że wybranie się w podróż przy takich mrozach jest nieco szalonym pomysłem. Może dlatego, że było tak zimno nie było tak naprawdę korków na drodze i dojechaliśmy do naszego mieszkanka w stolicy w bardzo krótkim czasie, bez niepotrzebnego stania i zatrzymywania się na każdych światłach? Dotarliśmy do mojego mieszkania pod wieczór. Mój chłopak pomógł mi wnieść jakże ciężkie bagaże do mojego bloku, na moją klatkę, zamykając za sobą jednym kliknięciem na kluczach samochód. Wniósł je i został na chwilę, żeby napić się gorącej herbatki. W środku było bardzo ciepło i wreszcie mogłam tak naprawdę odetchnąć. Dojechaliśmy bezpiecznie do naszego domu. Odwiedziłam rodziców, którzy podobnie jak i ja, coraz szybciej się starzeją. Dostałam kilka słoiczków porządnie zapakowanych i mocno zakręconych ze świątecznym jedzeniem, które mogłoby się zmarnować. Przy najmniej tak mówiła moja mama. Weszłam pod koc, rozbierając się jedynie z kurtki, czapki, rękawiczek i butów. Chciałam, żeby Krzyś został u mnie na noc, jednak, obowiązki wzywały. Na jutro miał zaplanowany trening z jakąś Zuzką, a ja miałam pójść do pracy pierwszy dzień po dłuższej przerwie świątecznej. Krzyś przyniósł moje wielkie torby i tak szybko jak wypił gorącą herbatkę, tak go już nie było. Nagle poczułam, że chciałabym, żeby Krzyś zamieszkał ze mną. Poczułam też, że bardzo chciałabym być już z nim po ślubie i bardzo też pragnęłam, by jak najszybciej ze mną zamieszkał. Kochałam go i to ze wzajemnością. Nie rozmawialiśmy jeszcze na te temat, ale poczułam nagle taką potrzebę, by ktoś ze mną był. Bym miała komu robić naleśniki na śniadanie z dżemem albo z czekoladą. By ktoś wychodził o poranku po świeżą bagietkę albo bułeczki maślane. By ktoś mnie odwoził do Top telewizji oraz przywoził z pracy. Bym miała się do kogo odezwać. Bym miała komu zrobić popołudniową kawkę. Bym mogła komuś zrobić pranie. Bym miała do kogo przytulić się w nocy i zasnąć tak pod grubym kocem aż do samego rana. Bym miała z kim pośmiać się z oglądanych filmów komediowych albo popłakać na komediach romantycznych. By ktoś cały czas ze mną był. Zwyczajnie, tak po prostu. By ktoś cały czas był. Zamknęłam na chwilę oczy i wyobraziłam sobie to. Byłam tak naprawdę bardzo wyczerpana całą tą podróżą. Jak położyłam się na łóżku, tak zasnęłam.

Rozdział 7

Obudził mnie budzik, który nastawiłam sobie dzień wcześniej, by zdążyć do pracy. Po wzięciu szybkiego prysznica i zjedzeniu czterech ciasteczek typu belvita razem z napiciem się gorącej kawy, ruszyłam w kierunku Top telewizji. Podjechałam do budynku autobusem miejskim, mimo, że Camillo śmiał się z tego powodu trochę ze mnie, że jeszcze nie zrobiłam sobie prawo jazdy. Ja po prostu nie czułam się zbyt dobrze oraz zbyt pewnie za kółkiem. Bałabym się, że kogoś jeszcze potrącę. Albo nie będę wiedziała, kto ma pierwszeństwo, albo uderzę w jakieś auto przy parkowaniu. Jeżdżenie samodzielnie samochodem po drodze po prostu nie mieściło mi się w głowie. No cóż. Nie wszyscy muszą mieć prawo jazdy i nie wszyscy potrafią jeździć autkiem po mieście, parkować, wyprzedzać i robić jeszcze inne manewry. Jechałam dokładnie linią 43. W autobusie musiałam zwolnić miejsce jakiemuś staruszkowi. I tak ze swojego bloku do pracy miałam niewiele, bo tylko kilka minut drogi, jadąc autobusem MPK. Starszy mężczyzna z siwizną uśmiechnął się do mnie i zajął miejsce, które mu ustąpiłam. Wysiadłam z komunikacji miejskiej i weszłam prosto do Top telewizji. W środku czekała na mnie już Magda z nowym zadaniem dla nas. Byłam bardzo ciekawa, co to jest takiego. Wcześniej wysłała mi smsa, z pytaniem, czy będę dzisiaj w pracy i czy szczęśliwie dotarłam do domu. Mówiłam jej, że wybieram się w weekend na święta do rodziny pod Karpatami. Dlatego też pytała się mnie, czy przyjdę dzisiaj do pracy. Widocznie jest coś do zrobienia. Przy najmniej tak sobie myślałam. Podjechałam windą na odpowiednie piętro. Kiedy drzwi się otworzyły, zauważyłam Camillo i Magdę patrzącą na zegarek. Tak, była 8, równa 8:00. Nie spóźniłam się.

Rozdział 8

— Cześć — Rzuciła w moim kierunku sekretarka Magda, wodząc za mną wzrokiem, kiedy wyszłam prosto z windy. Zauważyłam ją i przystanęłam na chwilę, żeby z nią pogadać

— Mam dla was kolejne zadanie. To znaczy dla ciebie i dla Camillo. Spodziewajcie się mnie za chwilę w waszym gabinecie. Muszę tylko coś dopracować i wpadnę do was na kilka minut

— Jasne — Odpowiedziałam jej prawie bez zastanowienia, po czym ruszyłam do naszego małego pokoiku, w którym to pracowaliśmy, a dokładniej, w którym siedzieliśmy i czekaliśmy na różne zadania od Magdy, a dokładniej to od szefa Top telewizji, który zleca swojej sekretarce wszystko, co może zostać potencjalnie puszczone w naszej telewizji, w której pracuję. Przed usadowieniem się za swoim biurkiem, przed komputerem, zamówiłam sobie w automacie kawę. Niosąc ją do gabinetu, trafiłam na pana Cabanę, który akurat wychodził w tym samym czasie, z pokoju do toalety. Zapiszczałam, bo prawie, że wylałabym kawę na siebie, a dokładniej na swoją białą bluzkę i pastelową, jogurtową spódnicę ołówkową.

— Cześć — Wykrzyczałam, kiedy moja kawa prawie, że wylądowałaby na mojej śnieżnobiałej koszulinie

— Uważaj na kawę — Dodał uśmiechający się od ucha do ucha pan Cabana. Zastanawiałam się, dlaczego jest w tak dobrym humorze. Możliwe, że romansuje z Angeliką. Byłam prawie tego pewna

— Jasne — Opowiedziałam z przyklejonym uśmiechem do swojej twarzy, a dokładniej z lekkim grymasem. Na szczęście gorący trunek nie wylał się na moją bluzkę, a ja mogłam ze spokojem wypić ją w naszym skromnym gabinecie, gdzie znajdowały się dwa biurka, dwa wygodne, obrotowe skórzane czarne krzesła, dwa laptopy, kwiatki i modne obrazy na ścianach, mała biała kanapa i wieszak na odzież wierzchnią oraz pastelowe, brzoskwiniowe rolety na oknach. Usiadłam przy swoim biurku i na całe szczęście piłam swoją kawkę w absolutnym spokoju, do czasu, kiedy do pokoju nie wszedł Camillo, którego miałam zapytać o Angelikę oraz zaraz za nim Magda, niosąca stosik kartek, mająca dla nas najprawdopodobniej kolejne zadanie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 54.39