E-book
12.6
drukowana A5
49.04
drukowana A5
Kolorowa
72.85
Miłość na święta

Bezpłatny fragment - Miłość na święta


5
Objętość:
229 str.
ISBN:
978-83-8273-091-3
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 49.04
drukowana A5
Kolorowa
za 72.85

Trzy słowa. Klimatyczna, zabawna, czuła. Cudownie urocza opowieść o dwójce ludzi, którzy spotkali się we właściwym miejscu i czasie. Dzięki Ianowi i Layli te święta z pewnością będą wyjątkowe, a ich historia poruszy nawet zziębnięte zimowe serca. Polecam!

P.D. Hutton (Autorka)


Święta to magiczny czas, o czym przekonują się bohaterowie tej książki. Gdy magia wisi w powietrzu, czas przestaje biec, wtedy wkracza miłość. Niespodziewana i nieplanowana, ale cudowna. Dzięki tej książce poczujecie klimat świąt, a niemożliwe stanie się możliwe. Ciepła, magiczna i sprawiająca, że uśmiech pojawia się na twarzy historia Layli i Iana wprowadzi Was w nadchodzące święta. Polecam!

Anna Stawarz ( W oceanie słów)


Nie każdy jest zakochany w świętach. Właściwie to albo się je kocha, albo nienawidzi. „Miłość na święta” to przykład tych dwóch typów ludzi z tym że ich spotkanie zupełnie ich zmienia. Jest to historia, która i rozbawi, ale również i wzruszy. Polecam!

Aleksandra Dziura ( Zaczytana Ola)


Historia, w której magia świąt jest wręcz namacalna. Czuła opowieść o dwójce zagubionych młodych ludzi, którzy odkrywają, że miłość może pojawić się tak niespodziewanie, jak pierwszy śnieg za oknem. Idealna na wieczór pod kocem z kubkiem ciepłej herbaty.

Veronica R. Reiger (Autorka)


Czy niesamowita atmosfera świąt Bożego Narodzenia, którą kocha Layla, zajmująca się zawodowo świątecznym rękodziełem, będzie miała szansę wpłynąć na Iana, który w magię świąt nie wierzy? Duża dawka romantyzmu i odrobina pikanterii, a to wszystko otulone kiełkującą miłością. Daj się porwać historii Layli i Iana — gwarantuję, że się w niej zakochasz. Polecam!

Anett Lievre (Autorka)

Rozdział 1

Layla

29 listopada (25 dni do Gwiazdki)


Glee — „Jingle Bell Rock”


Od dziś do świąt zostały cztery tygodnie, co oznacza, że mój sklep będzie przechodził teraz największe oblężenie. Dekoracje bożonarodzeniowe i sylwestrowe cieszą się największą popularnością. Mimo iż oferuję bibeloty na każdą porę roku, to właśnie te cztery tygodnie do świąt Bożego Narodzenia są zawsze najgorętsze. Ludzie na ostatnią chwilę przypominają sobie o tym, że czegoś im brakuje, jakby co roku brali udział w jakimś konkursie, o którym tylko oni mają pojęcie. Kto będzie miał lepsze dekoracje, bardziej oświetlony dom. Jakby o to w tym wszystkim chodziło. Nie mogłam jednak narzekać, w końcu te wszystkie bombki, stroiki, zawieszki sprawiały, że mój dochód był zadowalający. Mogłam pozwolić sobie na własne mieszkanie i wydatki. Rodzice zawsze dziwili się, że założyłam coś takiego, ale gdy trzeba było, wspierali mnie. Dziś musiałam spakować ponad pięćdziesiąt przesyłek. Mimo iż była niedziela, nie chciałam zostawiać tego na jutro. Nowe zamówienia napływały cały czas i jeśli nie chciałam się pogubić, musiałam to jakoś ogarnąć. Wyciągnęłam pudło z bombkami, by zgodnie z elektronicznym paragonem, który zawsze drukowałam do zamówień, sprawdzić, co wybrała klientka. Jedni lubili bombki szklane, inni plastikowe, a jeszcze inni bombki styropianowe wykonane dowolną metodą: cekiny, bibuła, sztuczny śnieg. Takie bombki wykonywałam sama. Miałam ich mnóstwo i to za sprawą tych cudeniek postanowiłam otworzyć sklep internetowy, który miałby to, czego potrzebują ludzie, by w każdym dniu poczuć magię, gdy przekroczą próg swojego domu. Przyjrzałam się bombkom, które ozdobione były cekinami i wybrałam ciemnogranatowe do paczki, którą zamówiła klientka, następnie dołożyłam drewniane aniołki, łańcuch choinkowy i drewniane ptaszki. Uśmiechałam się, wrzucając do każdego zamówienia karteczkę z podziękowaniem, życzeniami Wesołych Świąt oraz kilka cukierków. Wierzyłam, że takie drobne gesty sprawią, iż ludzie uśmiechną się, odpakowując swoje paczki. Ustawiłam misterną konstrukcję z kartonów i zabrałam się za kolejną przesyłkę.

Mój telefon rozbrzmiał dzwonkiem świątecznej piosenki, którą już wczesnym rankiem ustawiłam połączeniom przychodzącym. Pech chciał, że w domu panowała idealna cisza i nagły dźwięk sprawił, że poderwałam się do góry, przewracając przy okazji kartony, które były już gotowe do wysyłki. Cholera! Trzeba było je zakleić. Pomyślałam, gdy zawartość zamówień wysypała się po pomieszczeniu. Odnalazłam telefon, gdy ten rozbrzmiał drugi raz. Słowa na ekranie ułożyły się w dwie sylaby tworzące jedno słowo: Mama. Odebrałam od razu.

— Hej córcia.

— Cześć mamo. Co tam?

Ułożyłam telefon między uchem a ramieniem i zaczęłam zbierać bałagan, jaki wytworzył się przy upadku.

— Tak sobie pomyślałam. Wiem, że masz sporo zajęć, ale przyjechał Ryan i może wpadłabyś na obiad?

— Mamuś, z miłą chęcią, ale mam urwanie głowy. — Uklękłam, wsuwając rękę pod komodę, gdzie potoczyła się bombka. Moje palce natrafiły na coś dziwnego. Pisnęłam i wyszarpnęłam rękę, uderzając głową w klamkę od szuflady. — Cholera — zaklęłam.

— Layla. Na litość boską! Co ty robisz?! I co to za słownictwo.

Ups…

— Przepraszam mamo — kajam się, wsuwając z powrotem rękę. Natrafiłam na bombkę i stwierdziłam, że wcześniej to też musiała być ona. Poczułam się jak idiotka. — Rozsypały mi się zamówienia, a muszę je spakować, by jutro mogły iść w świat.

— Ty i ta twoja praca. — Wzdycha ciężko. — Może wyrobisz się do czternastej? Miło by było zjeść obiad z moimi dziećmi.

Ryan mieszkał w Saint Louis i rzadko przyjeżdżał do Illinois. Nawet na Święto Dziękczynienia nie było go z nami, bo dzień później musiał być w pracy. Jego obowiązki nie pozwalały na dłuższe urlopy. Sama stęskniłam się za bratem. Kolejna okazja będzie dopiero w święta.

— Postaram się przyjechać.

— Nie spóźnij się. — Mama jak zwykle przypomniała, na co przewróciłam oczami. Dobrze, że tego nie widziała. Wiedziałyśmy, że punktualność to nie jest moja mocna strona. Choćbym nie wiem, jak się starała, to i tak często się spóźniam.

Pożegnałam się z mamą, ustawiając budzik na pierwszą i zabrałam się do pracy. Szło mi opornie, bo musiałam posegregować cztery wcześniejsze paczki, które leżały porozrzucane po pokoju. Na szczęście żadna ozdoba nie ucierpiała przy upadku. Gdy udało mi się to ogarnąć, z radością zabrałam się za resztę. Nie wiem, kiedy minęło kilka godzin, a budzik rozbudził się, oznajmiając, że koniec pracy na dziś.

Zabrałam się za przygotowania. Szybki prysznic i delikatny makijaż sprawiły, że moja skóra odżyła. Na co dzień używałam tylko błyszczyka i tuszu do rzęs, ale rodzinny obiad zawsze stanowił miłą odskocznię, wiec wysiliłam się bardziej. Ubrałam ciepłe rajstopy oraz czerwoną, sweterkową sukienkę. Przed wyjściem założyłam botki na słupku, płaszcz i owinęłam się starannie szalikiem. Lubiłam i zimę i zimowe ubrania. Świat otulał się piękną, białą kołderką i wydawał się taki delikatny. Do torebki wrzuciłam pęk kluczy i telefon, po czym zebrałam się do wyjścia.

Zamknęłam drzwi na klucz i wyszłam przed blok. Zimno było okrutnie, może nawet spadnie śnieg? Byłoby fajnie. Wszędzie rozwieszone były świąteczne ozdoby, więc dodałby im uroku.

Moja zdezelowana corolla odpaliła dopiero za trzecim razem, a ja odnotowałam w pamięci, by umówić się do warsztatu na przegląd tego złomu. Pod dom rodziców dojechałam oczywiście z dziesięciominutowym spóźnieniem, co i tak nie było źle, patrząc na korek na obwodnicy. Wysiadłam z samochodu, trzaskając dwa razy drzwiami, by auto na pewno się zamknęło. Westchnęłam, gdy noga wywinęła się mi pod dziwnym kątem. Kiedyś przez to auto zginę. Udałam się do drzwi wejściowych. Nacisnęłam dzwonek i nie czekając, weszłam do środka. Mama nigdy nie zamykała drzwi, gdy na nas czekała. Co było trochę niebezpieczne, więc po przekroczeniu progu od razu je zamknęłam na zamek.

— Cześć mamo, cześć tato. Jestem już. Gdzie ten mój nieznośny brat? — Ściągnęłam odzienie wierzchnie oraz buty, bo jednak swobodę ceniłam sobie najbardziej i skierowałam się do kuchni. Jak sądziłam tam właśnie wszyscy będą. Moim oczom ukazała się jednak tylko mama, nakładająca do miseczki sałatkę.

— Hej spóźnialska — przywitała mnie, uśmiechając się szelmowsko. — Zanieś sałatkę, ja zabiorę ziemniaki i pieczeń.

— Tak jest szefowo — odparłam i skierowałam swoje kroki do salonu połączonego z jadalnią. — Cześć tato, cześć bracie — rzuciłam, wchodząc do pokoju. Wzrok utkwiony miałam w podłodze, by nie wywinąć orła. Mama wypominałaby mi to na każdym kroku.

— Cześć — odpowiedzieli chóralnie, a do moich uszu dobiegł jeszcze jeden głos. Postawiłam sałatkę na stole, po czym odwróciłam się do mężczyzn. W pomieszczeniu było ich trzech, a ostatniego z nich nie znałam.

— Layla, ty spóźnialska kobieto. — Mój brat jednym susem znalazł się przy mnie i porwał w objęcia. Przywarłam do niego, wtulając się w dobrze mi znane ciało. Po chwili odsunął się ode mnie i pociągnął w kierunku mężczyzny, którego nie znałam.

— To Ian mój kumpel. Ian to Layla, moja spóźnialska siostra.

— Dzięki bracie za obszerną prezentację. — Przewróciłam oczami, wyciągając rękę do mężczyzny.

— Miło cię poznać. — Uśmiechnął się, odwzajemniając gest.

— Ciebie również. I nie zawsze się spóźniam — dodałam, chcąc się jakoś wybielić w oczach nieznajomego.

— Jaaasnee — przeciągnął mój brat, mierzwiąc mi włosy.

— Ty draniu! — pisnęłam, rzucając się na niego, chcąc mu oddać. Złapał mnie bez trudu i zaczął łaskotać. Piszcząc, próbowałam się wyrwać, ale mój brat był silny.

— Jak dzieci — westchnęła mama, wchodząc do pokoju. — Zapraszam do stołu.

Usiadłam więc na moim stałym miejscu obok brata. Na wprost siedział jego kolega, który, prawdę mówiąc, był całkiem niezłym ciachem.

— Jak w pracy synku? — zaczęła mama, gdy zajęliśmy się jedzeniem.

— W porządku. Iana przenieśli do placówki w Illinois. Więc będę teraz zajmował jego stanowisko głównego księgowego.

— Och… To wspaniałe. Gratulacje. Choć pewnie będziesz miał dla nas jeszcze mniej czasu. — Rodzicielka posmutniała.

— Zobaczymy się na święta. To wcale nie tak odległy termin — zapewnił. Przysłuchiwałam się tej rozmowie i zastanawiałam, co jeszcze chce nam powiedzieć brat, bo z jego mimiki wywnioskowałam, że coś jest na rzeczy. Obiad upłynął nam na miłej rozmowie, gdzie poznaliśmy trochę Iana. Był w wieku Ryana, czyli trzy lata starszy ode mnie. Poznali się na studiach, a gdy Ian dostał się do wymarzonej pracy, od razu polecił mojego brata, by i ten mógł rozwijać się w ulubionym zawodzie. Dzięki temu ich przyjaźń przetrwała wiele. Gdy tylko mama poszła ukroić placek, a tato poszedł do garażu pokazać coś Ianowi, brat od razu skierował słowa do mnie

— Siostra? Mogę mieć do ciebie prośbę? — Oho, wiedziałam!

— Zależy jaką.

— Masz spore mieszkanie w centrum. Może Ian mógłby się u ciebie zatrzymać na jakiś czas. Ciężko jest wynająć mieszkanie nie za miliony, a zmiana pracy nastąpiła z dnia na dzień, można powiedzieć. To mógłby?

Nawijał jak katarynka. Połowy nie wyłapałam, ale ogólny sens był jeden.

— Ryan, wiesz, że ja dla ciebie wszystko, ale nie wiem, czy to się uda. Mam wolny pokój, ale im będzie więcej przesyłek, tym nie wiem, jak się ogarnę. Poza tym mieszkanie z chłopakiem? Co na to rodzice?

— Rozmawiałem z nimi. Nie widzą problemu. Zgódź się.

A to dziwne. Zawsze wydawało mi się, że rodzice są konserwatywni i nie chcą, by ich jedyna córeczka mieszała z mężczyzną przed ślubem. Nie ważne znajomy, przyjaciel, było jasne, że to niewykonalne. Nawet podczas dwuletniego związku z Leo nie mieszkałam z nim. Jedynie nocowaliśmy u siebie po wspólnie spędzonych chwilach. Chyba, że… Nieee… A może? Zaczęłam się zastanawiać, ale gdybaniem do niczego nie dojdę. Kawa na ławę.

— Zadam ci dość osobliwe pytanie. Czy ty i on? Poprzewracałam oczami, by wiedział, albo się domyślił, o co mi chodzi.

— Oszalałaś?! Nic z tych rzeczy. Jak już musisz wiedzieć, spotykam się z kimś od kilku tygodni i jest to kobieta.

— I teraz to mówisz? Poznam ją? Jaka jest? — Ułożyłam dłoń na dłoni i, wpatrując się w brata, zaczęłam trzepotać rzęsami. Czułam się jak detektyw. Mój brat miał kogoś? Musiałam się więcej dowiedzieć.

— Dlatego widzisz, czemu o niej nie wiesz. — Wytknął język, ale po chwili dodał: — Jest cudowna. Mam nadzieję, że przyjedzie ze mną na święta, to ją poznacie.

— Czyli to coś poważnego?

— Chyba tak. To jak? Pomożesz mojemu kumplowi?

Jak na zawołanie Ian wszedł do pomieszczenia z tatą, debatując o samochodach.

— Jasne. Może się wprowadzić nawet dziś. — Wzruszyłam ramionami, jakby to było coś normalnego, a tak naprawdę w środku cała byłam podekscytowana i przerażona. Nie wiedziałam, dokąd nas to zaprowadzi, ale już niebawem miałam się tego dowiedzieć.

Rozdział 2

Ian

30 listopada (24 dni do Gwiazdki)


Wham! — „Last Christmas”


Coraz bliżej święta, a ja byłem w totalnej rozsypce. Gdyby nie Ryan chyba bym się załamał. Brzmiało to mało męsko, ale w tej chwili miałem to głęboko gdzieś. Zastanawiałem się, jak doszedłem do tego momentu w swoim życiu. Nic nie układało się tak, jakbym tego chciał, a problemy piętrzyły się z zawrotną prędkością. Całe szczęście, że szef zaproponował mi pracę w innym oddziale. Mogłem przynajmniej trochę odetchnąć, zmienić otoczenie. Czułem, że tutaj może wszystko się ułożyć. Ryan wpadł na iście wariackie rozwiązanie, ale rzucając szefowi, że od pierwszego grudnia chcę zmienić firmę, było szalone samo w sobie. Dlatego nie sprzeczałem się, gdy zaproponował, żebym zatrzymał się u jego siostry. Nie wiedziałem tylko, że on zapyta ją o zdanie dopiero w dniu mojej przeprowadzki. Szaleństwo na całej linii. Miałem tylko nadzieję, że kobieta się zgodzi. Nigdy bym nie przypuszczał, że Layla okaże się tak gorącą laską. I ja miałem z nią mieszkać? Wyczuwałem problemy.

Wczorajszego wieczoru, gdy przestąpiłem próg mieszkania, nie byłem przygotowany na, aż taki… rozgardiasz.

— Wybacz — szepnęła, ściągając buty. — Nie spodziewałam się takich rewelacji. Prowadzę sklep internetowy, a to mój magazyn. — Omiotła ręką piętrzące się paczki.

— To dobrze, bo już myślałem, że nie zdążyłaś się rozpakować.

— Nie, no co ty. Aż taką bałaganiarą nie jestem. — Uśmiechnęła się szeroko.

Na samo wspomnienie tego uśmiechu robiło mi się gorąco. Od samego rana słyszałem, jak kobieta krząta się po domu. Czasem rzucała zaklęciami, gdy coś jej nie szło. Dla mnie był to ostatni dzień wolnego. Jutro miałem zacząć pracę. Wygrzebałem się z łóżka, zauważając na zegarku punkt ósmą. To, od której ona jest na nogach? Chyba nie chciałem wiedzieć. Przebrałem się w jeansy i koszulkę. Wyszedłem najpierw do łazienki, a później do pokoju, który służył za ten magazyn.

— Cześć — odezwałem się, a Layla podskoczyła. Odwróciła się do mnie, przykładając ręce do serca.

— Ale mnie wystraszyłeś. Nie przywykłam, że ktoś jest w domu. — Zaśmiała się. — Cześć. Jak ci się spało?

— Bardzo dobrze. A tobie? Wcześnie wstałaś — zauważyłem.

— Teraz zaczął się gorący okres, więc spanie musi zaczekać. Kurier przychodzi po paczki o dziesiątej, a wczoraj zasiedziałam się u rodziców i musiałam nadrobić. — Wzruszyła ramionami, jakby to było coś normalnego.

— Rozumiem. Jadłaś już śniadanie? — Pokręciła głową. — Masz ochotę zjeść jajecznicę? Jestem mistrzem jej przyrządzania.

— Och… byłoby cudownie. — Uśmiechnęła się szeroko. — Pomogę ci i zaparzę kawę.

— Nie trzeba. Chcę być dla ciebie miły. — Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.

— Nie czaruj. Jeszcze zdążysz mi zrobić kawę, uwierz. — Wyminęła mnie i udała się w kierunku kuchni. Wstawiła wodę, wyciągnęła kubki i zaczęła wsypywać kawę. Stałem jak zahipnotyzowany. Ruszyłem jednak z miejsca. Wyciągnąłem z lodówki jajka i ułożyłem je przy kuchence.

— Patelnię gdzie znajdę?

— I widzisz, dlatego mnie dziś potrzebujesz. — Mrugnęła do mnie i wskazała szafkę. Wydobyłem z niej potrzebne naczynie i zająłem się przyrządzaniem jajecznicy.

Po wspólnym śniadaniu zaproponowałem, że pozmywam, by Layla miała czas na dokończenie swojej pracy. Co dziwne, czułem się w jej mieszkaniu jak u siebie. Czułem się tak tylko w jednym miejscu. W domu w Saint Louis. Tyle że nie był to już mój dom. A teraz… Jakbym znalazł swoje miejsce na ziemi. Nie przeszkadzało mi to jednak i z radością przywitałem to uczucie.

Po skończonych porządkach udałem się do salonu, który był bardziej gabinetem kobiety. Siedziała wśród pudeł i zaklejała je.

— Może bym ci pomógł, co? Inaczej cały dzień tutaj spędzisz.

Uniosła na mnie wzrok, posyłając mi lekki uśmiech. Była urocza. Włosy spięte w kitkę nadawały jaj twarzy smuklejszego kształtu.

— Jasne. — Wzruszyła ramionami i podniosła się z podłogi. — Każda pomoc mi się przyda. — Wręczyła mi taśmę klejącą i nożyczki. — Te paczki tutaj trzeba zakleić oraz nalepić im naklejkę. Możesz sprawdzać dane z faktur i na nalepkach, żeby nic się nie pomieszało, bo wczoraj miałam mały wypadek. — Jej twarz przybrała czerwony odcień, a ja zaśmiałem się delikatnie.

— Damy radę, nie przejmuj się. — Poklepałem ją w ramię i wyminąłem, by zająć zajmowane wcześniej przez nią miejsce. Zająłem się nowymi obowiązkami, a tymczasem Layla drukowała nowe faktury, naklejki z adresami i pakowała przesyłki.

— Ciężki musi być taki samotny biznes — zagadnąłem. — Wszystko jest tak naprawdę na twojej głowie.

— Prawie tak. Moimi fakturami zajmuje się Ryan. — Mrugnęła do mnie okiem, na co znów się zaśmiałem. — Ale w takim gorącym okresie doceniam każdą pomoc, więc dziękuję ci za nią.

— Nie ma sprawy i tak się nudziłem, a tak, choć na coś się przydałem.

To naprawdę nie było nic takiego. Cieszyłem się, że mam jakiekolwiek zajęcie.

— Uwielbiam ten czas, ale czasem i nie znoszę. — Zaśmiała się, pakując błyszczącą bombkę do kartonu.

— Przez ilość zamówień?

— Na ogół nie jest ich aż tyle. Mój sklep dobrze sobie radzi przez cały rok, ale przed świętami ludzie jakby oszaleli. Zamawiają w ilościach hurtowych. Dla mnie dobrze, bo zarabiam, ale ile się opracuję to moje. — Wzruszyła ramionami, podając mi kolejny pełny karton. Sprawdziłem dane i zająłem się klejeniem.

— To może wykończyć. A nie myślałaś o tym, żeby zatrudnić pomoc?

— Och… przez ostatni tydzień myślę o tym, co godzinę — zażartowała. — Ale tak serio, lubię sama wszystkiego dopilnować, pakowanie tych przesyłek czy robienie tych ozdób, naprawdę wprawia mnie w świetny humor.

— Ty je robisz sama? — zdziwiłem się.

— Jasne. Jak chcesz, wieczorem możesz mi pomóc, zobaczysz jakie to fajne. — Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

— E… no… pewnie. — Podrapałem się po głowie z zakłopotaniem. Nie miałem pojęcia, jak powstają takie cuda, które robi kobieta, ale byłem szczerze przerażony, że będzie to coś trudnego.

— A ty? Lubisz Boże Narodzenie?

Uśmiechnąłem się smutno na samo wspomnienie. Zaklejałem karton, nie patrzyłem w stronę Layli, gdy odparłem:

— Kiedyś lubiłem. Teraz sam nie wiem.

— Och… ale dlaczego? — Kobieta usiadła bliżej mnie. Spojrzałem na nią, a ona wpatrywała się we mnie przenikliwie.

— Los odebrał bliską mi osobę. Bez niej nie jest już to samo. — Westchnąłem, wracając do ciężkich wspomnień minionych lat. A szczególnie do czasu ostatnich świąt, gdy wszystko dodatkowo zostało przypieczętowane, przez kogoś, kto miał być przy mnie na zawsze.

— Przykro mi — odparła, kładąc dłoń na mojej i lekko ją ścisnęła. Doceniałem, że nie dopytuje, że nie jest wścibska i nachalna. Podobało mi się to w niej.

— No nic, nie dołujmy się, nie czas na to. Trzeba spakować resztę.

— Racja, szefie. — Wystawiła mi język i udała się do swoich obowiązków.

Co za zołza, stwierdziłem, śmiejąc się pod nosem. Zmarszczyła czoło, ale zawtórowała mi, jakbyśmy śmiali się z tego szefa.

Pracowaliśmy wytrwale, póki do drzwi nie zapukał kurier i odebrał wszystkie paczki zamówione przez klientów Layli. Więcej pracy na tę chwilę nie mieliśmy, więc udałem się do swojego pokoju, by sprawdzić pocztę. Prócz reklam nie znalazłem na swojej skrzynce nic ciekawego. Wziąłem z szafki telefon, którego od wczoraj nie podnosiłem z miejsca. Tam czekał na mnie SMS od Ryana.


Ryan: Cześć brachu. Jak tam? Rozpakowany? Moja siostra nie daje ci popalić?;P


Uśmiechnąłem się na tę wiadomość i od razu odpisałem:


Ja: Siema. Wszystko gra. Świetne mieszkanie i współlokatorka ;) Pomagałem właśnie pakować paczki; p


Na odpowiedź, nie musiałem długo czekać. Nim zdążyłem rozsiąść się w fotelu, zapikał dwukrotnie.


Ryan: No, no. Widzę, zaaklimatyzowałeś się. Cieszę się. Tylko nie dawaj sobą dyrygować. Moja siostra jest zdolna do wszystkiego haha; D

Ja: Jestem dużym chłopcem, dam sobie radę, nie musisz się martwić. Jak w robocie?

Ryan: Nudy… nie ma komu robić kawałów.

Ja: Bo jestem niezastąpiony, jakbyś nie zauważył: D

Ryan: Tak sobie tłumacz.


Usłyszałem ciche pukanie do drzwi, więc oderwałem się od telefonu i spojrzałem na Laylę, której głowa wystawała zza drzwi.

— Może miałbyś ochotę na obiadokolację? Niedaleko jest fajna knajpka, moglibyśmy iść. Jeśli oczywiście chcesz? — Przygryzła wargę, spoglądając niepewnie w moim kierunku.

— Pewnie, że tak. Przebiorę się i jestem gotowy.

— Super, czekam zatem w salonie.

Uśmiechnęła się szeroko i zamknęła za sobą drzwi. Podniosłem się z fotela, narzucając na koszulkę koszulę w czerwoną kratę. Psiknąłem się perfumami i udałem się do salonu, gdzie czekała na mnie dziewczyna. Ubrana w jeansy i czarną koronkową bluzkę, prezentowała się przepięknie. Zapowiadał się ciekawy wieczór.

Rozdział 3

Layla

1 grudnia (23 dni do Gwiazdki)


Michael Buble — „Santa Baby”


Wczorajszy wieczór upłynął nam na świetnej zabawie. Po kolacji i spacerze wróciliśmy do domu w świetnych nastrojach. Pod wpływem emocji zdecydowałam, że pokaże Ianowi na czym polega sztuka robienia bombek styropianowych. To niesamowicie odprężające zajęcie. Przebrałam się w wygodne legginsy i koszulkę. Umościliśmy się na kanapie ze wszystkimi niezbędnymi rzeczami.

— Na środek wbij zawieszkę, żeby było na czym bombkę powiesić. Pokazałam mu, co wyszło bez trudu, takie można powiedzieć męskie zajęcie. Później było tylko zabawniej. Jego duże palce z trudem łapały małe niebieskie cekiny, które szpilkami trzeba było umocować na styropianie. Śmiałam się z niego w głos, a on rzucał mi karcące spojrzenia. Jednak dobra atmosfera trwała naprawdę długo.

— Od tego bolą palce — stwierdził, gdzieś w połowie. — Jak ty to znosisz, gdzie masz cieńszą skórę na palcach niż my, mężczyźni? — Położył bombkę na i spojrzał na mnie. Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się szeroko.

— Lata praktyki.

Siedzieliśmy jeszcze chwilę, ale trzeba było iść spać, bo oboje zaczynaliśmy wcześnie pracę. Leżąc rano w łóżku, z uśmiechem wspominałam miniony dzień i wieczór. Był to świetny czas wypełniony nie tylko obowiązkami, ale i dobrą zabawą. Ian był fajnym kompanem i miałam nadzieję, że będzie nam się tylko dobrze mieszkało. Słyszałam krzątaninę mężczyzny po drugiej stronie pokoju, a nie chcąc mu przeszkadzać, wsunęłam się głębiej pod kołdrę, łapiąc jeszcze kilka minut odpoczynku przed kolejnym dniem. Przed snem sprawdziłam zamówienia na sklepie i było ich mnóstwo. Zapowiadał się kolejny pracowity dzień. Czas do świąt leciał nieubłaganie. Wstałam kilkanaście minut później. Po porannej toalecie narzuciłam na siebie swój ulubiony dres, który przylegał do ciała jak druga skóra. Włosy zaplotłam w warkocz i z pozytywnym nastawieniem zabrałam się za drukowanie zamówień i parzenie kawy. Aromat świeżo zmielonych ziaren rozniósł się po całym mieszkaniu. Z kawą w ręce skierowałam się do swojego gabinetu, by zająć się pracą. Zapaliłam na parapecie świeczki zapachowe oraz włączyłam radio, gdzie już płynęły świąteczne piosenki i oddałam się pracy. Pakowałam, sprawdzałam i zaklejałam jak maszyna. Nie przeszkadzało mi to w śpiewaniu. Czułam się lekko. Czułam się szczęśliwa. Dzwonek do drzwi zwiastował przybycie kuriera, więc odłożyłam szklaną bombkę ostrożnie do pudła i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je, a moim oczom ukazał się dobrze znajomy widok, na który zaparło mi dech.

— Leonardo, a co ty tutaj robisz? — Patrzyłam na mężczyznę, nie wiedząc, o co chodzi. Odsunęłam się od drzwi, wpuszczając go do środka.

— Muszę mieć specjalny powód czy złote zaproszenie, by się spotkać z moją kobietą? — zapytał, ściągając czarny płaszcz i szalik.

— Ee… No nie, ale wiesz, że pracuję. Mam dużo zamówień.

Jednym krokiem znalazł się przy mnie i przyparł mnie do ściany, kładąc ręce na moich barkach i ściskając je. Wydałam z siebie syk, bo ten dotyk nie sprawił mi radości, a ból.

— I to jest powód, by nie odbierać telefonów, nie odpisywać na SMS-y i ignorować mnie? — Jego oczy rzucały gromy. Nie dałam się jednak sprowokować. Ostatnie dwa miesiące to on ignorował mnie. Więc, o co mu teraz chodzi?

— Wiesz dobrze, że mam mnóstwo pracy. Chciałam do ciebie oddzwonić, ale zasnęłam.

— Nie wciskaj mi tu kitu — warknął, potrząsając mną.

— Mówię prawdę. Przestań, to boli — pisnęłam. Odsunął się ode mnie zszokowany swoim zachowaniem. Też mnie to przerażało. Nigdy wcześniej nie zachowywał się jak dziś.

— Zrobić ci herbatę? — Zmieniłam gładko temat. Nie miałam sił tłumaczyć się z tego, czemu nie odbierałam telefonu. Powód był prosty. Nie chciałam burzyć dobrej atmosfery, podczas spędzania wieczoru z Ianem. Nie czułam się źle z tego powodu. Traktowałam go jak kumpla, a on nie miał w Illinois nikogo bliskiego.

— Tak. Poproszę — odezwał się już normalnym tonem i wygładził garnitur. Udałam się do kuchni, czując ciało Leonardo za sobą. Nie sprawiało mi ono jednak przyjemności, nie czułam podekscytowania, jakie zawsze towarzyszyło naszym spotkaniom, a lekką obawę i niepokój związany z wydarzeniami, które miały miejsce w przedpokoju. Nastawiłam wodę i wyciągnęłam dwa kubki. Sobie zrobiłam herbatę o smaku owoców leśnych, a mężczyźnie jabłkową. Gdy woda się zagotowała, zalałam oba kubki i podałam mu jeden. Usiadłam przy stole, na wprost Leo. Zapatrzyłam się w okno, czując na swojej twarzy czujne spojrzenie mojego chłopaka.

— Layla, przepraszam. Nie wiem, co mi odbiło. Miałem dziś ciężki dzień. Wiesz, że bym cię nie skrzywdził, prawda? — Położył dłoń na mojej. Odwróciłam głowę w jego kierunku, posyłając mu delikatny uśmiech.

— Wiem. Przestraszyłeś mnie — odpowiedziałam cicho, ale szczerze.

— Nie chciałem, kochanie. Wybacz mi.

— Wybaczam. — Położyłam druga dłoń na jego ręce, ściskając. — Co takiego dzieje się w pracy?

— Antonio odszedł, zostawiając mnie na lodzie. Teraz nie tylko robię projekty, ale nagrywam klientów, adresuje listy i wszystko, co robił mój asystent, spadło na mnie. To przez zmęczenie. — Westchnął.

— Przykro mi. Nie wiedziałam, że odszedł. — Przygryzłam wargę i poczułam się głupio, że nie poświęciłam mu ostatnio należytej uwagi. Ale nie było w moim guście uganianie się za kimś, kto ostatnio nie dawał znaku życia. Zastanawiałam się, czy to nadal miłość, czy może przyzwyczajenie.

— Też masz swoje obowiązki. Dużo masz zamówień?

— Mnóstwo. — Uśmiechnęłam się szeroko, jak zawsze czując ekscytacje, że mogę opowiedzieć o swojej pracy. — Zamówienia spływają cały czas. Mam wrażenie, że im bliżej świąt, tym ludziom zaczyna bardziej odbijać.

— Coś w tym jest. A przecież sklepy pękają w szwach.

— No właśnie. Dlatego mówię, że to coś niesamowitego, co się dzieje.

— To dobrze, że twój sklep tak sobie radzi.

— Dzięki.

— Może obejrzymy jakiś film?

— Nie obraź się, ale mam jeszcze mnóstwo pakowania. Kurier ma być po siedemnastej, a chce nadać przynajmniej większość pączek.

— Jasne, rozumiem. — Podniósł się z krzesła. — W takim razie będę się zbierać. Odezwij się do mnie wieczorem.

Podszedł do mnie i objął mnie delikatnie. Wtuliłam się w niego, wdychając dobrze znany mi aromat. Poczułam się bezpiecznie, a motylki znów poderwały się do lotu w moim brzuchu, jak przy każdym naszym spotkaniu. Uniosłam się na palcach i objęłam szyję ukochanego, pocałowałam go lekko w usta, a on odwzajemnił ten gest. Czułam, że go tym udobruchałam.

— Kocham cię — szepnął, odrywając się ode mnie. Spojrzał mi głęboko w oczy i musnął kciukiem mój policzek.

— Ja ciebie też — opowiedziałam machinalnie.

— Do usłyszenia.

Skierował się do przedpokoju. Zarzucił płaszcz oraz szalik i wysyłając buziaka, wyszedł za drzwi. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim sądzić. Z jednej strony się cieszyłam, a z drugiej byłam skołowana jego nagłym pojawieniem się, tym szarpnięciem. Pokręciłam głową, chcąc wyzbyć się złych myśli. Wróciłam do pracy, która działała na mnie uspakajająco. Miałam prawie wszystkie paczki gotowe, gdy przyjechał kurier po odbiór. Pokwitowałam i pomogłam spakować zamówienia na wózek. W międzyczasie do mieszkania wrócił Ian, z którego pomocą uwinęliśmy się raz-dwa.

— Jak tam pierwszy dzień w pracy? — zagadnęłam, gdy zostaliśmy sami.

— Całkiem dobrze. Na razie wdrażam się w firmę, ale myślę, że nie będzie tak źle. — Postawił przede mną na stole duże pudełko i otworzył je. Zapach pizzy rozszedł się po całej kuchni.

— Zrobiłem obiad — powiedział i zaczął się śmiać, na co mu zawtórowałam.

— Wow, rozwijasz się kulinarnie. Dzięki, nie miałam, kiedy ogarnąć czegoś ciepłego do jedzenia. — Westchnęłam, przypominając sobie dzisiejszy dzień.

— Daj spokój. Żaden problem.

Uśmiechnęłam się i oderwałam jeden kawałek pizzy. Jedliśmy w ciszy, delektując się nią. Nie było jednak niezręczności w tym wszystkim.

— Może obejrzymy jakiś film? — zagadnął Ian, na co z radością przystanęłam. To dziwne, jak kilka godzin wcześniej potrafiłam odmówić, a teraz wręcz chciałam coś obejrzeć.

— Mam Netflixa. Co prawda ostatnim czasem tylko płace, a nie korzystam, więc fajnie będzie to zmienić. Tylko muszę skończyć pakować jeszcze kilka paczek.

— Pomogę ci.

— Daj spokój nie mogę cię codziennie wykorzystywać. Poza tym dziś też pracowałeś, potrzebujesz odpoczynku.

— Nie wykorzystujesz, a nawet jeśli, to podoba mi się taki sposób. — Mrugnął do mnie okiem, nim wgryzł się w kawałek pizzy. Zaśmiałam się, zastanawiając się w duchu, do czego to wszystko mnie doprowadzi. Nie zaprzątałam sobie jednak zbyt długo tym głowy. Przecież Ian to tylko kolega i mój współlokator.

Po posiłku zabraliśmy się do pakowania kolejnych paczek. Uwijaliśmy się niczym dobrze zgrany zespół. Po godzinie było po wszystkim.

— To co, ty odpalisz tego swojego Netflixa, a ja przygotuję popcorn?

— Dobra. Zgodzisz się na świąteczny, babski film? — Zmarszczył czoło, unosząc brew ku górze. — Proszę. — Złożyłam ręce jak do modlitwy i spojrzałam na niego, trzepocząc rzęsami.

— Niech ci będzie, ale jeśli zrobi się zbyt ckliwie, to mówię pas i włączany coś z kina akcji.

— Buuu… Dobra, dobra. — Uniosłam ręce w geście poddania, gdy zmrużył oczy, robiąc groźną, że aż śmieszną minę.

Wybrałam więc „Zamiana z księżniczką”, a gdy wrócił Ian z miską popcornu, dwoma kieliszkami i winem, włączyłam odtwarzanie. Z początku był sceptycznie nastawiony i choć upierał się, że to babskie romansidło, wytrwał do końca.

Rozdział 4

Ian

2 grudnia (22 dni do Gwiazdki)


Michael Buble & Shania Twain — „White Christmas”


— Ian? — Główna księgowa wyciąga głowę znad dykty oddzielającej nasze biurka. To starsza kobieta, która ma za sobą lata pracy w zawodzie. Sam nie wiem, czy zdołam tyle pracować w jednym miejscu. Na razie ta praca mnie satysfakcjonowała, ale jak mawiała Ivone: „Stać mnie na więcej”. Może i tak, choć jeszcze nie odkryłem, czym mogłoby być to więcej. Skupiłem się jednak na tym, by być jak najlepszym w tym zawodzie.

— Słucham, pani Hobbs? — odezwałem się, przywołując się do porządku.

— Brakuje mi jednego dowodu zapłaty od Higginsa. Nie zapodział ci się gdzieś?

— Zaraz sprawdzę, ale wątpię.

Przerzuciłam dokumenty, które otrzymaliśmy wczoraj i dziś.

— Niestety, pani Hobbs, ale nie ma.

— Cholera. Jak zwykle coś napieprzą w dokumentach, a ty się człowieku męcz. Co za niewdzięczna robota — wzdycha. Bierze słuchawkę stacjonarnego telefonu i wybiera numer.

— Z tej strony Aleksandra Hobbs. Panie Kyler, brakuje mi jednego dowodu wpłaty w pańskich papierach. — Słucha, po czym się odzywa. — Proszę jak najszybciej dostarczyć dokument, bo będę zmuszona poinformować szefa. Tak, ja wiem, że to niewielka kwota, ale ja mam porządek w papierach i o to samo proszę i pana. Świetnie w takim razie do zobaczenia. — Odkłada słuchawkę i zwraca się do mnie. — Zawsze trzeba się dopominać, bo potem tego brakuje, tamtego, a jak przyjdzie co do czego, to spadnie na nas. Więc przynajmniej numery zawsze sprawdzaj przy przyjmowaniu dokumentów od przedstawicieli handlowych.

— Oczywiście, pani Hobbs — odzywam się. Choć to ona przyjmowała tamte dokumenty kasowe, nie kłócę się. Nie ma to sensu, a i nie mam na to sił.

Zabieram się za swoją robotę, myśląc tylko o tym, żeby położyć się w końcu do łóżka. Po kilku minutach jednak wstaje i kieruje swoje kroki do ekspresu do kawy.

— Zrobić i pani? — pytam.

— Nie, dziękuję chłopcze.

I choć powinno mnie to irytować, to mnie śmieszy. Jest po sześćdziesiątce, a zachowuje się, jakby miała co najmniej o trzydzieści więcej. Robię kawę, trzecią tego dnia, ale jest mi niezbędna do funkcjonowania. Wczorajszy film przerodził się w kilka, a seans zakończył się sporo po północy. Zastanawiałem się, jak Layla funkcjonuje dziś, bo z tego, co mówiła, lista zamówień była nie mniejsza niż dzień wcześniej.

Imponowała mi. Była dla siebie szefem, pracownicą, księgową, sprzątaczką, działem produkcji, pakowania i wysyłki. Nie wiem, czy umiałbym się tak zorganizować, żeby ogarniać tak wiele rzeczy naraz. Zostały mi dwie godziny do końca pracy. Nie czułem się tutaj tak komfortowo, jak w poprzedniej pracy, ale przynajmniej miałem chwilę wytchnienia i nie myślałem o sprawach, które sprawiały, że odechciewało się wszystkiego. Pokręciłem głową, wyrzucając z głowy niechciane myśli. Za oknem szalała prawdziwa zima. Śnieg padał gęsto, a szare chmury zasnuły całe niebo. Nie cierpiałem ani takiej pogody, ani magii świąt, która z każdej strony bombardowała człowieka. Co za ironia. Przecież mieszkałem z kobietą, która miała sklep z pierdołkami świątecznymi. Prychnąłem pod nosem, na co księgowa podniosła głowę, pytając, czy coś mówiłem. Szybko zaprzeczyłem i zabrałem się do pracy, nie chcąc już dłużej tracić czasu.

Dwie godziny zleciały jak z bicza i nim się obejrzałem, przemierzałem uliczki Illinois. Wszędzie było widać przepych dekoracji świątecznych. Zadrżałem. Bynajmniej nie z zimna. Okres świąt od jakiegoś czasu był dla mnie trudny. A już od kilku miesięcy w wybranych sklepach można było spotkać słodycze czy właśnie bibeloty zwiastujące nadchodzące wydarzenia. Miałem nadzieję, że choć nowy rok okaże się dla mnie łaskawy.

Do mieszkania przyszedłem później niż zwykle. Nie spieszyłem się, choć w towarzystwie Layli czułem się znacznie lepiej.

— Daj mi spokój! Mówię ci, że to kolega. Na litość boską, Leo! — Od progu słyszałem podniesione głosy. Rozebrałem się i czym prędzej udałem się do kuchni, gdzie jakiś osiłek, jak mniemałem Leo, trzymał za ramiona Laylę, którą potrząsał.

— Jak długo zamierzałaś ukrywać ten fakt przede mną? Co?! Pewnie puszczasz się na prawo i lewo, robisz ze mnie rogacza, a ja jak głupi ufam ci, że tylko praca i praca w twojej głowie.

— Layla? — odezwałem się, spoglądając na dziewczynę, a mężczyzny nie zaszczycając nawet spojrzeniem. W jej oczach widziałem strach. Leonardo powoli odwrócił głowę w moją stronę.

— O, jest i twój kochaś. Jak miło. Teraz napijemy się kawki i będziemy strugać szczęśliwą rodzinkę? — zakpił.

— Po pierwsze to nie jest mój kochaś. To przyjaciel Ryana, który się u mnie zatrzymał. Poza tym do szczęścia wiele nam brakuje, nie sądzisz? — warknęła Layla.

— Oczywiście, bo zlewasz mnie na każdym kroku. I to dla kogo — prychnął pod nosem. Ta wymiana zdań była popieprzona. Choć z drugiej strony rozumiałem mężczyznę, to nie powinien atakować i sprawiać bólu Layli. Jego ciemne oczy rzucały gromy, a brązowe włosy były w nieładzie, który podkreślał, co chwilę przeczesując włosy.

— Myślę, że powinieneś wyjść. Jak ochłoniesz, pogadamy — odparła Layla.

— Jasne. Bawcie się dobrze — rzucił, nim wyszedł, trzaskając drzwiami.

— Rany, Layla, nic ci nie zrobił?

— Nie — odparła, rozmasowując ramiona, za które chwilę wcześniej trzymał ją chłopak. — Przepraszam, że musiałeś to oglądać. — Westchnęła zrezygnowana, opuszczając ramiona po sobie.

— Weź, przestań. Dobrze, że przyszedłem, mógł zrobić ci krzywdę.

— Leonardo… On taki nie jest. Ostatnio rzadko się widujemy. Ma problemy w pracy. Nie powiedziałam mu o tobie. Wpadł na obiad i zauważył twoje rzeczy w łazience. Och… On ma rację. To mogło wyglądać, jakbyśmy mieli romans. — Usiadła na krześle i ukryła twarz w dłoniach.

Zająłem miejsce naprzeciwko i dotknąłem jej dłoni.

— Przestań. Wszystko można wytłumaczyć, a jak słyszałem, tłumaczyłaś mu. Więc nie rozumiem, jak można nie uwierzyć własnej kobiecie.

Ja swojej wierzyłem do końca, pomyślałem, ale nic nie dodałem. To nie był czas na to.

— Dobra, nieważne. Jesteś głodny? — Zmieniła temat, uśmiechając się szeroko.

— Jak wilk. — Wyszczerzyłem zęby i warknąłem, na co zaczęła się śmiać.

— W takim razie ubieraj się, idziemy.

— Zaraz, zaraz. Myślałem, że spędzę resztę dnia w ciepełku, a ty mi każesz na ten mróz wyjść?

— Nie jęcz, bo pomyślę, że z naszej dwójki to ty jesteś babą. — Wystawiła mi język i poszła do korytarza, by włożyć płaszcz.

Zrobiłem to samo. Innego wyjścia nie miałem. No dobra miałem, ale nie chciałem jej sprawiać przykrości. Skoro to jej poprawi humor, to proszę bardzo.

Ubrani w ciepłe płaszcze i szaliki przemierzaliśmy ulice aż doszliśmy na targ. Nie byłem na to przygotowany. Ba, w Illinois byłem tak naprawdę pierwszy raz w okresie świąt. To, co zobaczyłem, zwaliło mnie z nóg. Dobrze, że nie dosłownie. Wszędzie poustawiane były kramy, ludzi jak mrówek, chciałbym powiedzieć jak na targu, ale to właśnie było to. Jarmark bożonarodzeniowy. Ale dałem się wmanewrować.

— Bosko, nie? — Layla uśmiechnęła się i złapała mnie za rękę. Spojrzałem na nasze złączone dłonie, a ona widząc moją pytającą minę, uśmiechnęła się — Żebyśmy się nie zgubili. — Odparła i ruszyła w ten tłum.

— Czy ja wspominałem, że nie cierpię świąt? — Narzekałem niczym Scrooge z popularnej „Opowieści wigilijnej”.

— Mam nadzieję, że zmienisz zdanie, Scrooge.

No proszę, czyta mi w myślach. Mamrocząc pod nosem, przemierzałem uliczkę, przyglądając się ozdobom bożonarodzeniowym, pierniczkom, znalazł się też stragan z miodem, skarpetkami, poduszkami i wieloma innymi rzeczami.

Layla zatrzymywała się co jakiś czas, by podziwiać rękodzieła. Jak na mój gust były pełne przepychu, kiczu, ale co ja tam wiem.

Po kilku minutach podeszliśmy do stoiska, gdzie pachniało obłędnie, a mój brzuch, pusty po całym dniu pracy, odezwał się głośno. Layla zaśmiała się i podeszła do straganu.

— Na co masz ochotę? — zapytałem, wyciągając portfel.

— O nie mój drogi. Ja zapraszałam.

— No chyba nie myślisz, że pozwolę ci zapłacić. Chowaj ten portfel — dodałem, gdy jej dłoń sięgnęła do płaszcza.

— Jesteś uparty. Poproszę indyka.

Zamówiłem dwie miseczki, ciesząc się, że Layla nie jest jakimś wybrednym człowiekiem, który tego nie zje, tamtego nie tknie. Po chwili podałem Layli zamówione danie i ruszyliśmy na tyły budki, by w spokoju zjeść. Przechodzący ludzie nie potrącali nas przynajmniej.

Posiłek był ciepły i rozgrzewał zmarznięte ciało. Powoli zaczynało się ściemniać. Światła paliły się już na stoiskach. Ludzie wyglądali na szczęśliwych, zastanawiałem się, czy to tylko maska, czy faktycznie tacy byli.

— To co, gotowy na dalszą wycieczkę? — Layla wyrzuciła miseczkę i spojrzała na mnie.

— Może być. — Dokończyłem swój posiłek i ruszyłem z nią.

Zwiedzaliśmy stragany dobre dwie godziny, a i tak wszystkiego nie obeszliśmy.

— Nogi mi zaraz odpadną, a jeszcze kilka rzeczy chciałam ci pokazać — westchnęła Layla, która na tych swoich obcasach przemierzała jarmark.

— Nie dziwię się. Wracajmy. Zamówimy pizzę, a zawsze możemy tu wrócić. — Uśmiechnąłem się.

— Znowu pizza? Jeszcze chwila, a pomyślę, że chcesz mnie utuczyć.

— Oj, lubię pizzę i to pierwsze, co wpadło mi do głowy.

— W takim razie pozwól, że ja zajmę się kolacją.

— Dobrze, zjem wszystko. — Uśmiechnąłem się.

Sam nie wiem, czemu to zaproponowałem, ale spodobał mi się ten spacer z Laylą. Nasze przekomarzania, ilekroć chciała kupić kiczowate poduszki czy grube skarpety z Mikołajem.

W dobrych nastrojach wróciliśmy do mieszkania, gdzie przygotowaliśmy wspólnie kolację. Layla uparła się, że sama coś ogarnie, więc z chęcią jej pomogłem. Później odpaliliśmy film, spędzając resztę miłego wieczoru na robieniu bombek z bibuły. Nie było to idealne zajęcie dla mężczyzn, z czego się śmiałem, ale po cichu stwierdziłem, że jest to dość fajne, a że stanowiło pomoc w pracy Layli, nie narzekałem.

Rozdział 5

Layla

3 grudnia (21 dni do Gwiazdki)


Dean Martin — „Let it Snow”


Nagłe pojawienie się Leonardo wyprowadziło mnie z równowagi. Nawet dziś siedząc z kubkiem herbaty, który obłędnie pachnie goździkami, przechodzą mnie ciarki na samo wspomnienie jego morderczego wzroku, gdy zobaczył męskie kosmetyki w łazience. Sama nie wiem, czemu nie powiedziałam mu o tym wcześniej. Niewiele miał czasu, nie odzywał się, a jak już, to nachodził mnie codziennie. Nasze prace różniły się od siebie diametralnie, jednak wymagały równie dużego zaangażowania. Poza tym poleciał na wakacje sam, bo jak twierdził, miał problemy w pracy, a ja nie miałam czasu. Nie specjalnie mnie to obeszło, ale ta scena zazdrości, uświadomiła mi, że nie czułam do niego tego, co jeszcze kilka miesięcy temu. Wzdycham, zatapiając się w myślach. Czy gdyby Ian nie wrócił wcześniej, to Leonardo sprawiłby mi ból? Tego nie wiedziałam i nie chciałam się dowiedzieć. Po wczorajszym incydencie nie odezwał się do mnie ani razu. Ani jednego połączenia, czy choćby głupiego SMS-a. Sama nie zamierzałam się prosić o uwagę czy kontakt. Dzięki obecności Iana nie poddałam się czarnowidztwu i poczułam się pewnie. Ogólnie nie dawałam sobie w kaszę dmuchać, czy poddać się rozstawianiu po kątach, jednak obecność mężczyzny sprawiła, że znalazłam w sobie siłę, by się przeciwstawić.

A później było tylko lepiej. Jarmark bożonarodzeniowy był magiczny. Uwielbiam ten czas, gdy zewsząd otaczają nas dekoracje świąteczne. Uśmiecham się na samą myśl o tym, wpatrując się w zasnute szarymi chmurami niebo, z którego lecą płatki śniegu. Co najlepsze, nie czułam się źle z tym że jestem w tym miejscu z kimś innym niż Leo.

Z moich rozmyślań wyrywa mnie dźwięk telefonu. Odbieram, podejrzewając, że to klient, ponieważ numer nie jest mi znany.

— Dzień dobry, Decor Home, dekoracje dla ciebie, w czym mogę pomóc? — odzywam się miło do telefonu.

— Dzień dobry. Złożyłam u pani zamówienie w niedzielę i do tego czasu jeszcze nie doszło. Chciałam zapytać, czy wszystko jest w porządku?

Przewracam oczami, ale klikam w odpowiednie okienko.

— Poproszę pani imię i nazwisko.

— Pipper Amstrong — odzywa się głos.

Wpisuje i sprawdzam.

— Pani zamówienie zostało zrealizowane, czyli jest wysłane. Teraz musi pani uzbroić się w cierpliwość, ponieważ przed świętami kurierzy mają pełne ręce roboty.

— Ach… No dobrze. Myślałam, że będzie to wszystko szybciej. No ale nic, poczekam.

— Dziękuję za wyrozumiałość.

— Do widzenia.

— Do widzenia — mówię, wciskając czerwoną słuchawkę i wzdycham.

No i się zaczęło. Teraz takich telefonów czy wiadomości na skrzynce mailowej będzie mnóstwo. Kochałam swoją pracę, ale tłumaczenie ludziom czegoś, co nie jest zależne ode mnie, jest męczące. Nie każdy jest spokojny i uzbrojony w cierpliwość. Chcieliby mieć nawet tego samego dnia, którego złożyli zamówienie, a wiadomo, że tak to nie działa.

Dopijam resztkę już chłodnej herbaty i zabieram się za realizację zamówień, które napłynęły od wczoraj. Ich liczba zmniejszyła się w stosunku do niedzieli, ale kolejna fala nadejdzie pewnie tydzień przed świętami.

Pakuję bombki styropianowe i odnotowuję na kartce w kalendarzu, że trzeba dorobić kilka bombek z niebieskimi cekinami oraz bombki wykonane bibułą. Reszty jest zapas. Wkładam drewniane renifery i bałwanki obsypane sztucznym śniegiem. Uśmiecham się, spoglądając na swoje małe dzieła, z których jestem dumna. Pracuje wytrwale i dopiero odgłos otwieranych drzwi przywołuje mnie do rzeczywistości.

— Hej. Wróciłem. Gdzie jesteś pracusiu?

Ian ściąga okrycie wierzchnie i wchodzi do salonu. Wstaję z klęczek i uśmiecham się na jego widok.

— A gdzie ja mogę być. — Wzruszam ramionami.

— Nie było cię widać zza sterty tych kartonów. To wszystko już gotowe do wysyłki?

— Tak. Zostało kilka paczek zakleić.

— Chodź na przerwę. Mam obiad. — Szczerzy się w uśmiechu — Pozwól, że tylko się przebiorę. — Wskazuje na siebie. Ubrany w granatową koszulę w białe kropeczki oraz ciemne spodnie wygląda smakowicie. O czym ja do cholery myślę.

— Jasne, zrobię herbatę. — Odwracam się na pięcie i kieruję do kuchni. Włączam czajnik i umieszczam w kubkach herbatę.

Po kilku minutach do kuchni wchodzi Ian z reklamówką, w której znajdują się styropianowe opakowania.

Rozkłada je na stole, a ja łapię się na tym, że przyglądam mu się uważnie. Nawet w zwykłym szarym podkoszulku i czarnych dresach prezentuje się bardzo dobrze. Odganiam kosmate myśli, które zagościły w mojej głowie. Nalewam wody do kubków i słodzę herbaty miodem i cytryną. Na zimowe dni nie ma dla mnie nic lepszego.

— Jak było w pracy? — pytam, stawiając gotowe napoje na stole i siadam na krześle.

— W porządku. Coraz bardziej się aklimatyzuję. Chociaż moja przełożona to starsza kobieta i jedyna osoba w pokoju, nie jest tak źle. Przewija się u nas sporo osób, więc na nudę nie można narzekać.

— To najważniejsze. Zimno na dworze?

— Strasznie, ale i pięknie. Napadało tyle śniegu, że można ulepić bałwana.

— Przyjmuje wyzwanie. — Śmieję się, widząc jego przerażoną minę. — No weź, będzie fajnie! — przekonuję.

— Dobrze. Najpierw jednak obiad, bo umieram z głodu. Zamówiłem placki ziemniaczane.

— Mniam. Uwielbiam. — Otwieram pojemnik i życząc sobie smacznego, zabieramy się do pałaszowania smakołyku.

Po posiłku wyrzucam pojemniki do kosza i odwracam się do Iana.

— Skoro już pozmywałam po obiedzie — zaczynam, na co mężczyzna wybucha śmiechem.

— Ale pamiętaj, że to ja gotowałem. — Wypina pierś, więc uderzam go żartobliwie w klatkę. Mruży oczy i podchodzi do mnie powoli. — Ty przebiegła kobieto. — Zaczyna mnie łaskotać, a ja wiję się, piszcząc głośno.

— Tak, tak, ty gotowałeś. Najlepszy obiad na świecie! — drę się między śmiechem.

Po chwili zostawia mnie w spokoju, a ja staram się uspokoić oddech.

— Chodź lepić tego bałwana. — Łapie go za rękę i wyprowadzam do korytarza.

Ubieram buty zimowe na płaskiej podeszwie, kurtkę do pasa, a na głowę czapkę z pomponem. Owijam się szalikiem i wkładam rękawice na ręce.

— Ubrałaś się, jakbyś na biegun jechała — śmieje się ze mnie, wkładając buty i kurtkę.

— Nie chce odmrozić sobie rąk. — Rzucam wymowne spojrzenie na jego dłonie nieosłonięte przez ciepłe rękawiczki.

— Nie jestem zmarzluchem. Dam radę.

— Wiem, Tarzanie. — Wzruszam ramionami i otwieram drzwi. Wychodzę na korytarz i czekam, aż Ian opuści lokum, by zamknąć mieszkanie.

— Czemu Tarzanie?

— Bo wypinasz pierś jak chłopak z dżungli. — Śmieje się, widząc jego wielkie oczy. — Jeszcze brakuje tylko odgłosów jak małpa. — Wystawiam mu język. Zamykam dom i wychodzimy na zewnątrz. Jest zimno. Śnieg pada nieustannie, ale nie przeszkadza nam to. Kierujemy się na podwórko za blokiem. Śnieg jest jeszcze nietknięty przez dzieci, więc mamy go sporo, żeby to wykorzystać. Nabieram zimnego puchu w ręce i lepię kulkę. Zaczynam toczyć ją po ziemi, tworząc wielką kulę.

— Pomożesz mi, czy będziesz stał? Wzięłam cię do pomocy, a nie na wzór.

Ian wybucha gromkim śmiechem i pomaga mi utoczyć dużą kulę.

— Chciałabyś zbudować tak przystojnego bałwana. — Wystawia mi język. — A tak będzie, co będzie.

— Jaki kuźwa skromny. — Przewracam oczami. — Dobra. Dupka już jest. Teraz brzuch.

Lepimy bałwana, przekomarzając się i śmiejąc co chwilę. Starsza pani przechodząca obok bloku obrzuca nas zdziwionym spojrzeniem. Nikt nie jest za duży, by ulepić bałwana. Myślę sobie i nie przejmując się, toczę kulkę głowę.

— Ulepimy dziś bałwana? No chodź, zrobimy to! — Zaczynam śpiewać piosenkę z bajki Kraina Lodu, którą uwielbiam. Ian zaczyna się śmiać, jednak po chwili śpiewamy razem, a raczej wydzieramy się wniebogłosy. Gdy cała konstrukcja stoi, przyglądam mu się z uwagą i stukam palcem w brodę.

— Nie wzięliśmy nic na oczy i nos — wzdycham.

— Poczekaj chwile — mówi Ian i oddała się w kierunku domu. W tym czasie znajduje patyki i wkładam bałwanowi w brzuch.

Po chwili wraca z marchewką, dwoma guzikami i wielkim kapeluszem.

— Skąd ty to wydarłeś? — dziwię się, umieszczając kolorowe guziki jako oczy.

— Mam swoje tajemnice. — Ian mocuje marchewkę i kładzie kapelusz na głowie bałwana. Oddalam się o kilka kroków.

— Powiem ci, że wygląda stylowo.

Ian dołącza do mnie.

— Zgodzę się z tym. — Uśmiecha się. Wyjmuje z kieszonki telefon i pstrykam bałwanowi fotkę.

— Chodź na selfika z bałwanem. — Śmieję się i ciągnę Iana w kierunku naszego nowego kolegi. Ustawiamy się i pstrykamy kilka fotek.

— Wracamy? — pyta mężczyzna.

— Możemy. — Chowam telefon do kieszeni i ruszam. Po chwili wpadam na iście szatański pomysł. Daje chłopakowi przewagę, a gdy mnie wyprzedza, nabieram niepostrzeżenie śniegu, formując kulkę. Rzucam w niego.

— Chcesz wojny? — Odwraca się powoli, a w ręce ma już gotową kulkę, którą we mnie rzuca. Nieprzygotowana, obrywam prosto w twarz. O cholera, tego nie przewidziałam. Co za małpa z niego. Nabieram śniegu i rzucam w niego, ale znów jest szybszy i trafia mnie tym razem w klatkę piersiową. Śmieje się jak wariatka i zaczynam przed nim uciekać. Biorąc pod uwagę fakt, że to ja rozpętałam wojnę, jestem tchórzem. Uciekam ile sił w nogach, a kulki co jakiś czas smagają mnie w plecy. W końcu dogania mnie. Łapie mnie w pasie, a ja tracąc równowagę, ląduję na ziemi. Twarzą w śniegu. Z Ianem na plecach. Wstrząsa mną śmiech, który rośnie we mnie, ale jak otworze buzię najem się śniegu. Ian odzyskuje rezon, podnosi się na kolana i płynnym ruchem odwraca mnie na plecy. Wpatruje się we mnie przerażony, a ja śmieje się głośno.

— Nic ci nie jest?

— Nie — udaje mi się wydyszeć. W końcu i jemu udziela się dobry nastrój. Delikatnie strzepuje z mojej twarzy śnieg. Nie czuję zimna na policzkach. Dłonie Iana, choć w rzeczywistości zimne, zostawiają ciepły ślad na nich. Śmiech zamiera mi w gardle, gdy jego palce muskają moje usta. Rozchylam je mimowolnie. I gdy myślę, że coś może się wydarzyć, pisk dzieci na widok bałwana wyrywa nas z romantycznego transu. Ian podnosi się na nogi i pomaga mi wstać.

— Pora wracać do domu. Zrobię ci gorącą czekoladę z piankami, co ty na to? — pyta, a ja z ochotą się zgadzam. W głowie wciąż odtwarzam minione wydarzenia, a ciepło rozlewa się po całym moim ciele. Co się ze mną dzieje?

Rozdział 6

Ian

4 grudnia (20 dni do Gwiazdki)


Celine Dion — „So This is Christmas”


Przebywanie z Laylą stało się czymś naturalnym. Nie było w niej nic ze sztuczności, do której w ostatnim czasie przywykłem. Starałem się żyć tak, jakby za dwadzieścia dni nie było świąt. Ot zwykły dzień. Jednak, gdy zostawałem sam w pokoju, lub tak jak dziś w pracy, natrętne myśli nawiedzały moją głowę. Czułem się pusty, choć jej obecność wpływała na mnie kojąco. Jednak czegoś brakowało mi, by w pełni cieszyć się życiem. To, co wydarzyło się między nami wczoraj, przyprawiało mnie o zawrót głowy. Nie mogłem tak się zachowywać. Ona miała chłopaka. Ja jeszcze miałem żonę. To nie powinno się zdarzyć, jednak dzięki niej nie czułem się tak bardzo samotny.

Stukałem długopisem w podbródek, zastanawiając się, dokąd to wszystko zmierza. Zmieniłem pracę, ale co z tego, jak przeszłość dobijała się do moich myśli. Z zawieszenia wyrwał mnie popularny portal, a raczej komunikator, na który przyszło połączenie od przyjaciela. Wcisnąłem zieloną słuchawkę, a na ekranie pojawiła się uśmiechnięta twarz Ryana.

— No w końcu. Nic się nie odzywasz. Już myślałem, że moja siostra tak cię wykorzystuje, że nie masz sił się nawet odezwać do przyjaciela.

— Coś ty. Twoja siostra jest… — fascynująca, piękna, zabawna, myślę. — Całkiem spoko — odzywam się jednak, nie zdradzając na głos tego, co myślę.

— To dobrze. A robota jak?

— Zdegradowali mnie do niższego stanowiska, niż zajmowałem w Saint Louis, ale nie przeszkadza mi to. Grunt, że wyrwałem się stamtąd i mogę zacząć wszystko od nowa.

— Staniesz na nogi, stary, szybciej niż ci się wydaje. Nowe otoczenie, nowi znajomi. Ułoży się wszystko.

— Taką mam nadzieję.

— A Ivone? Odzywała się?

— Zablokowałem ją, jak tylko opuściłem miasto. Nie chcę mieć z nią nic wspólnego.

— I prawidłowo. Nie jest tego warta.

— Nie jest, nie — szepczę bardziej do siebie niż do niego. — A jak tam sprawy z Camillą?

— Świetnie. Nie chcę zapeszać, ale to cudowna kobieta.

— Na początku każda jest cudowna, a potem wychodzą różne kwiatki — mówię sceptycznie, choć nie powinienem.

— Oj, już nie bądź takim czarnowidzem.

Na szczęście Ryan nie bierze uwagi do siebie.

— Sorry, stary, po prostu wszystko jest jeszcze zbyt świeże.

— Wiem, wiem. Dobra uciekam, bo przerwa mi się kończy.

— Trzymaj się.

— Ty też i zadzwoń, jak znajdziesz chwilę.

— Postaram się — rzucam i się rozłączam. Zabieram się do pracy. Zajmuje myśli cyframi. Gdy nadchodzi koniec pracy, zastanawiam się, czy izolowanie się od innych jest dobrym pomysłem. Stwierdzam, że w poniedziałek nadrobię zaległości i spróbuję nawiązać kontakt z ludźmi z innych działów, którzy pracują w pokojach obok. Zarzucam na siebie kurtkę i opuszczam biuro.

Przemierzając ulicę, obserwuję ludzi, którzy spacerują. Wydają się szczęśliwi, choć zabiegani. Ruch na drodze jest spory. Wszyscy spieszą na zakupy po pracy albo do domu. Cieszę się, że nie muszę stać w korku, ponieważ z mieszkania Layli do pracy mam dosłownie piętnaście minut piechotą.

Po drodze wstępuję do knajpki z sushi i odbieram zamówienie, które złożyłem przed zakończeniem pracy. W domu niestety nie zastaję Layli i zastanawiam się, dokąd mogła się udać, bo zamówienia leżą w nieładzie na podłodze. Piszę do niej szybkiego SMS-a, po czym przebieram się i zjadam kilka kawałków zawijasków.

Zamiast odpowiedzi od Layli przychodzi wiadomość od Ivone, która z automatu zostaje wrzucona na czarną listę. Przyciągnąłem diabła myślami. To pierwsze co przychodzi mi do głowy nim, klikam ikonkę wiadomości.

Ivone: Mam nadzieję, że twoje rzeczy znikną do końca tygodnia. W przeciwnym razie będziesz ich szukać na śmietniku.

Jak zwykle elokwentna harpia. Zaczynam chodzić w kółko po małym pokoju. Wzdycham i znów wybieram numer przyjaciela.

— Stęskniłeś się? — słyszę żartobliwy głos w słuchawce.

— Ha, ha. — Przewracam oczami. — Potrzebna mi twoja pomoc.

— Jak trwoga to do Ryana. Co się stało?

— Ivone się stała. Chyba wykrakaliśmy ją. Chce, żebym zabrał resztę rzeczy z domu.

— No, ale to twój dom. Ty go odziedziczyłeś po dziadkach, to o chuj jej chodzi?

— Jak nie wiesz, o co, to o pieniądze, ot co — warczę, bo Ivone taka jest. Łasa na kasę. Mogłaby się wynieść z mojego domu, ale uwiła już sobie gniazdko z tym swoim gachem.

— Na twoim miejscu kazałbym jej spadać. Rozprawa rozwodowa w przyszłym roku to powiedz, że się nie zgadzasz na takie rozwiązanie. Przecież to twój dom, dziadkowie zapisali, wyraźnie w testamencie, więc nie rozumiem.

— Chyba tak. Nie wiem. Chciałem załatwić to szybko i przystałem na tę propozycję.

— Ale, chłopie, wszystko stracisz przez nią. Nie jest tego warta!

— Wiem, do cholery, Ryan, wiem! — unoszę głos i pocieram ręką kark. — Przyjadę jutro z samego rana, pomożesz mi ogarnąć moje rzeczy?

— Wiesz, że tak. Jesteś moim kumplem, nie zostawię cię na pożarcie tej piranii.

— Dzięki stary. Będziemy w kontakcie.

Rozłączam się, siadam na brzegu łóżka i pogrążam w myślach. Co poszło nie tak? Byliśmy młodym, ale szczęśliwym małżeństwem. Problemy zaczęły się, gdy znalazła pracę jako modelka w Mediolanie. Do tego dochodził brak chęci posiadania dziecka i przepis na katastrofę gotowy. Nie rozumiałem jej. Dobrze zarabiała, mogła pozwolić sobie na wiele, ale z jakiegoś powodu upatrzyła sobie mój dom. Nie cieszyłem się z tego rozwiązania, ale wyjazd wszystko jej ułatwił. Łudziłem się, że zmieni zdanie. Niestety, zaślepiona swoim Fabio, nie chciała słuchać o drugich szansach. Tak, zdradziła mnie, a ja zaślepiony miłością do niej, zaoferowałem jej wspólny nowy początek. Wszystko na nic. Za lekko ponad miesiąc stanę się rozwodnikiem. Nienawidziłem świąt właśnie z tego powodu. W prezencie od żony otrzymałem jej zdradę z włoskim milionerem. Wszystko było do kitu. Zwiesiłem głowę, chowając ją w rękach. To straszne, jak jedna osoba potrafi spieprzyć życie drugiej. Może też nie byłem bez winy. Gdybym potrafił zatrzymać ją w kraju, nie pozwalając wyjechać. Albo, gdybym mniej pracował.

Gdyby… gdyby… to nigdy nie prowadzi do czegoś dobrego. Byłem zdołowany, ale każdy na moim miejscu by był. Dość tego. Koniec z użalaniem się nad sobą. Odkładam telefon na na łóżko. Wstaję i zaczynam wypakowywać rzeczy z torby podróżnej. Nie wziąłem ze sobą dużo, same ubrania, których nie miałem nawet kiedy ułożyć w szafie. Wieszam koszule na wieszak, spodnie układam na półkach, a bieliznę do komody. Nie mam wiele w swoim pokoju, ale to mi wystarcza. Myślałem o zakupie telewizora, ale z Laylą dogadujemy się idealnie, więc nie muszę się ukrywać i oglądać samotnie filmów. Uśmiecham się na myśl o kobiecie, z którą przyszło mi mieszkać. jest tak inna od Ivone. Ale czy rano nie powiedziałem Ryanowi, że na początku każda jest idealna? No właśnie.

Po dwudziestu minutach mam posprzątany pokój i rozmyślam nad sprzątnięciem innych wspólnych części mieszkaniowych. W końcu mieszkając po kilka tygodni bez żony, nauczyłem się dbać o porządek i doceniam, gdy ktoś wkłada trud w utrzymanie czystości. Z tą myślą wychodzę z pokoju i przemierzam korytarz, udając się do łazienki. Gdy znikam w toalecie, drzwi wejściowe stają otworem. Wystawiam głowę i uśmiecham się szeroko na widok Layli.

— Cześć współlokatorko. Mam dla ciebie sushi.

— Hej. Nie trzeba. Będę u siebie, jakby co — mówi spokojnie, nawet nie odwracając się w moją stronę. Zdejmuje buty, płaszcz i szalik, i ze spuszczoną głową zmierza do swojego azylu.

Nie chcę jej niepokoić, ale wyglądała tak, jakby coś się stało. Zabieram się jednak za porządki, dając kobiecie chwilę prywatności.

Layla, odkąd wróciła, nie wyjrzała na zewnątrz. Zaszyła się w nim. Czułem się źle. Samotnie. Postępując mocno egoistycznie, podgrzewam sushi z lodówki, wykładając na talerz i kilka chwil później stukam w szklaną szybkę drzwi. Ze środka dochodzi stłumione „proszę”, więc uchylam drzwi i wchodzę do środka.

Layla leży na łóżku na brzuchu, z głową schowaną w poduszce. Unosi się, czując, że materac ugina się pod moim ciężarem, gdy siadam. Robi to samo, a wierzchem dłoni ociera oczy. Jeśli myśli, że tego nie zauważyłem, jest w błędzie.

— Pomyślałem, że musisz być głodna. Dlatego przyniosłem ci jedzonko. — Uśmiecham się, chcąc trochę ocieplić tę ciężką atmosferę.

— Dzięki. Umieram z głodu — mówi szczerze i bierze kawałek.

Pałaszujemy w ciszy. A gdy już kończy, zbieram się w sobie i zadaje pytanie, które wisi nad nami.

— Co się stało, Layla?

— Nic. To nic takiego — zapewnia. Jej oczy zachodzące łzami, mówią coś innego.

— Mnie możesz powiedzieć. Jesteśmy chyba kumplami, co? — Stawiam pusty talerz na komodzie i siadam blisko Layli. Chwytam jej dłoń i ściskam delikatnie. — Cokolwiek to jest, nie musisz się z tym zmagać sama.

— Dziękuję. — Bierze głęboki wdech i zaczyna mówić. — Z Leonardo byliśmy ze sobą dwa lata. Od początku tego roku zaczęliśmy się oddalać. On miał ciągle dużo pracy, ciągłe wyjazdy. A ja otworzyłam swój sklep i się temu oddałam w całości. Myślałam, że się rozumiemy, że mimo to się nam uda. Od jakiegoś czasu stał się człowiekiem ciągle zdenerwowanym, docinającym, obrażającym mnie, mającym jeszcze mniej czasu dla mnie. Dziś umówiłam się z nim na lunch i postanowiłam to zakończyć. Po przeanalizowaniu wszystkiego myślę, że nie było już między nami takiego uczucia jak na początku. Po co, więc ciągnąć coś, co nie ma racji bytu? — zadaje retoryczne pytanie, po czym podejmuje po chwili, jakby zbierała myśli. — Ja nawet nie wiem, czy jeszcze go kocham, czy to nie jest przyzwyczajenie. Zwyczajnie pasuje mi taki związek. Ale nie chcę być też kimś, na kim można się wyżywać. Znów zaczął mnie wyzywać. Zagroził, że jeśli go zostawię, zniszczy to, na co pracowałam, a ciebie znajdzie i pokaże gdzie twoje miejsce, bo to twoja wina, że z nim zrywam. — Ukrywa twarz w dłoniach i pociąga nosem.

— Layla, spójrz na mnie. — Odciągam jej ręce od twarzy i kciukiem unoszę jej brodę. — Musisz z nim zerwać niezależnie od tego, co mówi. To czcze gadanie. Nic nam nie jest w stanie zrobić. Przestał czuć się pewnie i komfortowo. Mógł bardziej się starać, a nie olewać. Teraz widzi, co stracił i nie chce tego.

— Ale jeśli on nam zaszkodzi?

— A co zrobi? Jak będzie cię nachodził, czy nękał, możemy narobić mu więcej problemów, zgłaszając to na policję.

— Może i tak, ale kompletnie nie wiem, co mam robić.

— Ale ja wiem. Przestań się zadręczać. I chodź, idziemy do kina na jakiś świąteczny i odmóżdżający film. Wracając do domu, widziałem bilbord z jednym. Spodoba ci się. — Uśmiecham się, a i kobiecie wyraźnie nastrój się poprawia.

— Dasz mi chwilę? Doprowadzę się do porządku.

— Jasne. Będę czekać przy drzwiach.

Wstaję i zostawiam ją samą. Sam przebieram się w jeansy. Sprawdzam jeszcze wiadomości na telefonie, ale nie znajdując nic ciekawego, odkładam go na szafkę. I tak nie jest mi potrzebny, więc nie zabieram go niepotrzebnie ze sobą.

Po kilkunastu minutach Layla jest już gotowa. Zakładamy okrycie wierzchnie i idziemy do kina. Chcę, by ten wieczór skończył się lepiej, bo to był ciężki dzień dla nas dwojga.

Rozdział 7

Layla

5 grudnia (19 dni do Gwiazdki)


Ariana Grande — „Santa Tell Me”


Spotkanie z Leo wytrąciło mnie z równowagi. Zawsze byłam twarda, nie dałam sobą manipulować, a poddałam się czczemu gadaniu mężczyzny. Nie chciałam być w związku z kimś, kto mi nie ufał i kto nie miał dla mnie czasu. Bo tak Leonardo od pewnego czasu mnie unikał. Spotykaliśmy się okazjonalnie, ostatnio zaczął się bardziej kręcić koło mnie, a gdy zobaczył w mieszkaniu ślady innego mężczyzny, uderzyło mu totalnie na rozum. Długo nie mogłam dojść do siebie, ale użalanie się nad sobą nie leżało w mojej naturze. Dodatkowo paczki patrzyły na mnie w sposób oceniający. Kompletnie o nich zapomniałam wczoraj. Powinny zostać wysłane, a tak będą opóźnienia. No nic. Czas zakasać rękawy i wziąć się do roboty.

Porządkuję zamówienia z wczoraj i przygotowuję je do wysyłki. Nie było tego dużo, więc w godzinę jestem wyrobiona.

Idę do kuchni, robię drugie śniadanie i kubek kawy. Szare chmury za oknem nie przeszkadzają mi jednak w dobrym humorze. Już niedługo święta. Czas zabrać się za kupowanie prezentów. Mam w głowie pewien plan, jednak muszę go przeanalizować. Z kubkiem kawy wędruje do pokoju, gdzie unosi się aromat piernika, a to za sprawą świeczki, którą tego ranka odpaliłam.

Choć dziś sobota nie zamierzam spędzić jej na leniuchowaniu. Pałaszuje w biegu kanapkę, drukuję nowe zamówienia. Dziś powinnam się wyrobić ze wszystkim i mieć wolny wieczór, a może i jutrzejszy dzień.

Biorę z szafki karton z bombkami i przeglądam pierwsze zamówienie. Bombka przezroczysta ze sztucznym śniegiem i śnieżynkami — dwie sztuki. Odnajduje w pudełku i wkładam ostrożnie do kartonu. Później cztery z reniferem, bałwanem, Mikołajem i aniołkiem. Bez trudu odnajduje je i wkładam na miejsce poprzedniczek. Gałązka jarzębiny, dwa patyczki z choinką i dwa z prezencikami. Malutkie styropianowe prezenciki i całe zamówienie gotowe. Uśmiecham się do siebie, ciesząc, że ludziom podobają się moje ozdoby. Wszystkie robię sama od podstaw. Odnotowuje, że muszę dorobić kilka rzeczy, a i zamówić kilka niezbędnych produktów do produkowania ozdób.

Kolejna pani zamówiła wianek na drzwi, ale nieudekorowany i do tego kokardki oraz gałązki, więc wkładam wszystko do kartonu i dodaje paragon.

Zastanawia mnie, czemu Ian jeszcze nie wstał. Jednak pracując na etacie, jest zupełnie inaczej i może potrzebuje więcej snu? A może źle się czuje przez tę naszą zabawę na śniegu? Pchana nagłym impulsem idę pod drzwi jego pokoju i nasłuchuje. Nic się nie porusza po drugiej stronie. Stukam w drzwi raz, potem drugi, ale nie doczekawszy się żadnej reakcji, chwytam za klamkę. Mam pewne obawy, ale naciskam i wchodzę do pokoju. Łóżko jest idealnie pościelone, a po moim współlokatorze nie został żaden ślad.

Jeszcze chwila, a zacznę myśleć, że ubiegły tydzień tylko się mi przyśnił. Mrugam kilkakrotnie, ale obraz pozostaje bez zmian. Sięgam do kieszeni dresu po telefon, ale nie mam na nim żadnej wiadomości.

Dziwne. Myślę, jednak wychodzę, zamykając za sobą drzwi. Może po wczorajszym moim użalaniu się nad sobą stwierdził, że nie wytrzyma dłużej z taką beksą? Albo — co gorsza — pojechał do Leo?

Te nagle myśli sprawiają, że cała się spinam, a serce mało nie wyskoczy z piersi. Wybieram numer, ale telefon nie odpowiada. Robię pierwsze, co przychodzi mi do głowy i wybieram numer Ryana. Odbiera niemal od razu.

— Cześć siorka. Co tam?

— Hej. Gadałeś może z Ianem?

— No, a co?

— Bo… Wczoraj coś mu powiedziałam na temat Leo — jąkam się. — Boję się, że mógł do niego jechać. Nie ma go w domu od rana.

— Nie sądzę.

— Czemu? Skąd wiesz?

— Siostra, jestem tego w stu procentach pewny.

— No nie wiem! Chyba pojadę to sprawdzić.

— Boże, Layla, uspokój się. Ian przyjechał godzinę temu do mnie. Nie narobił głupstw, wszystko jest w porządku.

— O, rozumiem. Spanikowałam, wybacz — wzdycham, osuwając się po ścianie. Podkulam nogi pod siebie i zamykam oczy. Chwała Bogu.

— Nic się nie dzieje i nie panikuj, nie ma o co. Muszę kończyć. Do usłyszenia siostra.

— Cześć.

Klikam czerwoną słuchawkę i siedzę chwilę w bezruchu. Dopiero po kilku minutach zbieram się do pracy.

Pracuję nieprzerwanie, nie wybijając się już więcej z rytmu.

Po południu, gdy wszystkie zamówienia czekają do poniedziałku na odbiór przez kuriera, przebieram się w jeansy i białą koszulkę, nakładam lekki makijaż i poprawiam kucyk na czubku głowy. Wkładam płaszcz, buty, czapkę oraz szalik. Wychodzę z mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Wsiadam do samochodu, kładąc torebkę na siedzeniu pasażera. O dziwo odpala za czwartym razem. Muszę umówić się z mechanikiem. Tylko kiedy to wpiszę w terminarz?

Ruszam i kieruje się do najbliższej galerii handlowej. Znalezienie miejsca parkingowego w sobotę po południu graniczy z cudem, ale w końcu się udaje. Wysiadam, trzaskając kilka razy drzwiami, bo znów nie chcą się domykać.

Spaceruje po galerii, napawając oczy świątecznymi girlandami i sycąc uszy piosenkami wydobywającymi się z głośników. Uwielbiam ten czas.

Zaglądam do kilku sklepów odzieżowych, kupując spodnie i koszulki z motywem świątecznym. Daje się skusić promocji na wysokie za kolano kozaki na koturnie. Na koniec wybieram dla mamy bransoletkę jako prezent na święta i pakiet książek dla taty. Muszę jeszcze kupić coś dla Ryana i zapytać, kiedy poznam jego dziewczynę, bym mogła i jej coś kupić.

No i jest jeszcze Ian. Co takiego chciałby dostać na Gwiazdkę? Rozmyślając, robię zakupy spożywcze i wracam do samochodu. Wpakowuje zakupy do bagażnika i wsiadam za kierownicę. Udaje się mi odpalić mojego gruchota. Wyjeżdżam z parkingu podziemnego wprost na śnieżną noc. Wieczór nadszedł szybko przez padający śnieg. Ostrożnie włączam się do ruchu. Włączam wycieraczki, by zmieść z szyby padający śnieg i nic. Macham drążkiem w te i z powrotem, ale nadal bez rezultatu.

Cholerne auto — klnę pod nosem, gdy odpada mi jedna z wycieraczek. Jak mam jechać w takich warunkach. Samochody za mną trąbią i wyprzedzają mnie z większą prędkością niż pięć mil na godzinę. Zajebiście. Do domu mam tylko kawałek, ale w takiej pogodzie nie wiem, czy to dobre rozwiązanie. Roztopione płatki tworzą wodę na mojej szybie, przez co ciężko mi się patrzy, jednak udaje mi się podjechać pod blok. Gaszę silnik i mocuje się z drzwiami, które nie chcą się otworzyć. Świetnie, jeszcze utknę w tej puszce. Zamykam oczy, warcząc cicho. Naciskam klamkę i barkiem uderzam w drzwi. Nic z tego. A po barku rozlewa się palący ból. Jestem zła, zmarznięta i sfrustrowana. Odsuwam fotel i przechodzę na miejsce pasażera. Tam drzwi otwierają się bez przeszkód. Przy samochodzie zauważam postać, która patrzy wprost na mnie i cicho się śmieje. A przynajmniej tak myślę, bo cała się trzęsie. Na moim miejscu parkingowym nie pali się latarnia, więc ciężko mi zobaczyć kto to. Rozważam zamknięcie się w tym aucie od nowa. Zaczynam się cofać w głąb samochodu, gdy osoba podchodzi bliżej.

— Layla, co ty robisz? — Znajomy głos sprawia, że opadam na siedzenie, wypuszczając głośno powietrze z płuc.

— Jezus, chcesz żebym, padła na zawał? — warczę. Wychodzę z samochodu, trzaskając drzwiami. — Ale dobrze, że jesteś, pomożesz mi.

Okrążam auto, otwieram bagażnik i ładuje siatki w ręce współlokatora.

— A już myślałem, że to ty mnie pomożesz.

— W czym?

— Przywiozłem trochę gratów ze starego mieszkania. — Wzrusza ramionami.

— Spoko, pomogę. To daj siatki, weź, co musisz, a potem wrócimy. — Uśmiecham się, choć raczej tego nie widać.

Robimy szybką wymianę. Uwijamy się, nie rozmawiając ze sobą za dużo. W końcu wszystkie rzeczy są w mieszkaniu.

— Chcesz herbaty czy gorącą czekoladę? — odzywam się z kuchni.

— Czekoladę.

Robię zatem dwie gorące czekolady z piankami. Gdy są gotowe, wchodzę do sypialni Iana.

— Dzięki. — Bierze kubek z moich rąk. Chwytam swój w dwie ręce i siadam na brzegu łóżka.

— Nic wczoraj nie wspominałeś o wyjeździe — odzywam się wreszcie, wpatrując się w kubek.

— Przepraszam. Wyleciało mi z głowy. Poza tym to mało istotne rzeczy, a ty byłaś smutna i nie chciałem cię dodatkowo obarczać swoimi problemami. Udało mi się wszystko załatwić i wrócić w miarę wcześnie.

— Rozumiem. Trochę się wystraszyłam, jak cię nie zastałam.

— Myślałaś, że pojadę do tego buca? — Kiwam głową na potwierdzenie. — Przyznaje, z początku miałem taki zamiar, ale nie chciałem nic robić za twoimi plecami. Uporamy się z nim, gdy zajdzie taka potrzeba, a na razie wrzućmy na luz.

— Dziękuję. Najchętniej nie chciałabym go już nigdy więcej widzieć na oczy. Ale pewne sprawy są niepozamykane. — Wzdycham. — Nie chcę o nim myśleć. Powiedz lepiej, czy te wszystkie kartony to oznaka, że zostajesz tu na dłużej? — Omiatam wzrokiem pokój.

— Raczej tak. — Wzrusza ramionami, wpatrując się w stertę rzeczy na podłodze.

— Pomóc ci się rozpakować?

— Zastanawiam się, czy nie zacząć szukać mieszkania. Nie mogę ci siedzieć na głowie w nieskończoność.

— Daj spokój. Fajnie jest mieć współlokatora i darmowego kucharza. Jak dla mnie możesz zostać. — Trącam go łokciem.

Uśmiecha się, pokazując rząd równych zębów.

— Skoro tak mówisz, to zostanę. Lubię mieszkać z tobą — oznajmia.

— A ja lubię ciebie. — Uśmiecham się szeroko. — To co, pomóc ci, czy chcesz robić bombki z bibuły?

— Dobra, rozpakujemy kartony. Po bibule mam ręce całe w różnych kolorach.

Śmieję się i zabieram za rozpakowywanie kartonów.

Rozdział 8

Ian

6 grudnia (18 dni do Gwiazdki)


Frank Sinatra — „Santa Claus Is Coming To Town”


Wczorajszy dzień mnie wykończył nerwowo. Nie spodziewałem się, że w domu zastanę tę harpię, paradującą w samym szlafroku, a Fabio będzie w samych gaciach. Wiedziałem, że zdradza mnie od dawna, ale ujrzenie tego na własne oczy, było ciosem prosto w twarz. Prosto w męskość i moje ego. Co miał on, czego nie miałem ja? Czy pieniądze były wyznacznikiem czyjegoś szczęścia? A rozrzutność i chęć pokazania się były aż tak potrzebne w życiu? Wolałem oszczędzać. Odkładać pieniądze, których nie potrzebowałem w danej chwili wydać, A Ivone? Najchętniej przepuściłaby te pieniądze w jeden dzień. I może to różniło mnie od Fabio, który swojej kochance nie odmawiał niczego. Drogie futro, pomimo że miała już trzy, których nie nosiła — kupione. Gadżet dla psa, który nie był mu potrzebny — kupione. Przecież na dłuższą metę tak się nie dało. Byłem ekonomistą, obcowanie z pieniędzmi i ich wartość sprawiła, że umiałem oszczędzać, dlatego teraz dysponowałem niezłą sumką, o której Ivone nie miała pojęcia. Całe szczęście — szeptał głosik w mojej głowie.

Unoszę głowę z poduszki, a widząc na zegarku godzinę siódmą dwie, postanawiam jeszcze poleżeć, w końcu dziś niedziela. Mikołajki. Dawniej lubiłem ten dzień. Babcia zawsze starała się w ten dzień wypychać moją skarpetę po brzegi cukierkami, od których potem bolał mnie brzuch i musiała parzyć mi ziółka, ale to było bezcenne i po prostu piękne. Uśmiecham się do wspomnień.

Jeszcze kilka tygodni temu nie sądziłem, że rzucę ukochany dom i przeniosę się o ponad dwie godziny z dala od niego, by dać sobie spokój ze wspomnieniami ostatnich miesięcy. A teraz to małe mieszkanie stanowiło dla mnie coś na wzór domu. Pomyśleć, że chciałem coś wynająć. Prycham pod nosem, bo Layla to wspaniała lokatorka. Zawsze mogłem trafić na jakiegoś dziwaka. No i mam stąd blisko do pracy. Cieszyłem się tym rozwiązaniem i tym, że nie muszę być sam w obcym mieście. Wczorajsze rozpakowywanie sprawiło, że pokój stał się bardziej przytulny i taki mój.

W końcu zwlekam się z łóżka. Nie słyszę, by dziewczyna krzątała się po domu, więc wykorzystuje kilkuminutową przewagę i postanawiam zrobić śniadanie. Przebieram się w koszulkę z napisem Nie cierpię poniedziałku i dresy, po czym zmierzam do kuchni. Wyciągam chleb tostowy i umieszczam w opiekaczu. Wstawiam wodę i wyciągam dwa kubki, wsypując dwie łyżeczki kawy do każdego z nich. Rozgrzewam patelnie i kładę na niej bekon oraz jajka. Po chwili na stole ląduje śniadanie i dwa kubki parującego napoju.

Zapach i moje tłuczenie się w kuchni musiało obudzić kobietę, bo gdy odwracam się, by po nią pójść zaspana stoi w progu pomieszczenia. Uśmiecha się, leniwie przecierając zaspane oczy. Brązowe włosy sterczą we wszystkie strony. Wygląda pięknie, naturalnie.

— Dzień dobry — mówi delikatnie i z chrypką. Mam lekkie wyrzuty, że ją obudziłem, ale po części się z tego cieszę.

— Dzień dobry. Zapraszam na śniadanie. — Odsuwam dla niej krzesło, a gdy przechodzi obok, muska ręką o mój bok. Prąd przechodzący przez moje ciało jest niespodziewany. Biorę głęboki oddech, uspakajając się.

— Zaskoczyłeś mnie. Czym sobie zasłużyłam?

Siadam naprzeciw niej i zabieram się za pałaszowanie śniadania. Layla pierwsze upija łyk kawy, przymykając oczy, mrucząc cicho. A niech mnie! To najsłodszy dźwięk.

— Po prostu chciałem być miły. Poza tym, czyż nie mówiłaś, że mogę tu mieszkać ze względu na moje talenty kulinarne? — Szczerze się, by wiedziała, że tylko się droczę.

— I dobrze spełniasz się w tej roli. A kawa zrobiona przez kogoś smakuje dużo lepiej niż ta samodzielnie przygotowana.

Upija kolejny łyk, na co uśmiecham się szeroko.

— Bardzo mnie to cieszy. Jakie masz plany na dziś?

— Muszę trochę popracować. Jest kilkanaście zamówień do spakowania, a po południu mama zaprasza nas na obiad.

— O… Wow. Nie wiem, czy wypada mi iść. To obcy dla mnie ludzie.

— Chyba żartujesz. Tydzień temu ci to nie przeszkadzało. A oni cię polubili. Musisz przywyknąć, że mieszkając ze mną, będziemy ich odwiedzać. — Szczerzy się. — Nie dam ci samotnie spędzać niedziel. No co ty! I to jeszcze w okresie przedświątecznym!

— No dobra. Wygrałaś. Lubię twoich rodziców i z chęcią zjem z nimi obiad. Potem będę mógł dokuczać Ryanowi, co stracił.

— Już cię lubię. — Unosi palec, uśmiechając się szelmowsko. — A teraz wybacz, ale praca wzywa — mówi, unosząc się z krzesła.

— Jasne. Posprzątam tu i przyjdę ci pomóc.

— Daj spokój. Nie musisz mi pomagać.

Przewracam oczami.

— I mam pozwolić, żebyśmy się spóźnili na obiad u twoich rodziców, bo sama będziesz ogarniać zamówienia? Nic z tego! Ja nie jestem spóźnialski!

Layla rzuca mi spojrzenie, które jakby mogło, to by mnie uśmierciło na miejscu.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 49.04
drukowana A5
Kolorowa
za 72.85