E-book
4.41
drukowana A5
24.92
Miłość dla bezdomnego

Bezpłatny fragment - Miłość dla bezdomnego

Objętość:
111 str.
ISBN:
978-83-8273-428-7
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 24.92

niezastąpiony wróg

spotkajmy się na uboczu snów

których nie brakuje

w tutejszym klimacie

zapoznaj mnie z bałwochwalczą głuszą

echem toczących się

po skroniach gwiazd


chciałabym raz jeszcze zaprzyjaźnić się

z twoją bezstronnością

z nieposkromionymi złudzeniami

powinowactwem do światła


pragnę przekonać się

o twojej bezludnej miłości

o samozwańczej wyspie

nieodwzajemnionej nadziei

zielonookiej aż do bólu


wstąpię do pobliskiego piekła

może spotkam kogoś znajomego


z wycieczki

do raju

przywiozłam na pamiątkę

kilka Bożych łez


odkąd odrosły mi skrzydła

odkąd pod językiem zalęgła

perła słowa

uczę się nazywać cię moim

najlepszym niezastąpionym wrogiem

spoglądać w dół

tulę dzisiejsze łzy

do kamienia poduszki

przesyconej

twoim serdecznym ciepłem

i delikatnym uśmierzającym zapachem


wszystkie marzenia wymknęły się

z serca

pozostało kilka

nieposłusznych pocałunków

i oswojonych zderzeń myśli


czy mam oddać ci całe niebo

moje słońce

żebyś zauważył pełnokrwiste łzy

zadurzoną w sobie melancholię?


nie karm mojego ciała myślami

nieznającymi odpowiednich

na tę okazję sylab


otwartą ranę ust pragnę doprawić

paroma wykrzyknikami

i kilkoma opuszczonymi wielokropkami


nie dawaj mojej wierności

na pożarcie

przytrzymaj duszę gdy będę spoglądać

w dół

korona cierniowa

ubrana w koronę cierniową

powleczona znoszonym całunem

uszytym z twojej samotności

kładę serce

u twoich stóp

składam przyszłość w ramionach

które nie zdołają mnie uskrzydlić

które nie wskrzeszą

urojeń


jesteś dla mnie

życiodajnym blaskiem

jego jasność i ciepło przyzwyczajają

do miłości

do marzeń które kiedyś na pewno

się spełnią


otaczam ścianą dłoni mój lęk

bronię przed łzami tkanymi z samotności

łzami wzniesionymi na wspomnienie

jeszcze jednego jutra

efekt uboczny nawałnicy

Boże kiedy powrócisz żeby rozewrzeć

pięści zmarzniętych serc?

jest mi zimno

mróz próbuje wgryźć się

w wydrążone piszczele


nasze smutki włóczą się poza granicami

zaostrzony cień włamuje

przez przeciek w ścianie


wiecznie żywe sny stanowią propagandę

dla tych którzy uważają

aby nie zasnąć na złość epokom


w wieczności rodzi się

pośpiesznie osierocona łza

szmaragdowa jak twoja dusza

poznaczona bolesną pieszczotą


dziś na śniadanie zjadłam

kilka zeschłych słów

kilka nienaruszonych marzeń

popiłam to sennym światłem

którego nikt tu nie szanuje

się nie troszczy


nie syci nas zachłanna bezsenność

nie gaśnie dwulicowa nadzieja

nie przemija pocałunek

nieopatrznie przyklejony do warg

który zagubi się w ogrodzie

tam rachityczne jabłonie uginają się

pod ciężarem

swojej bezpłodności


powrócą czasy

będziemy z rozrzewnieniem wspominać

apokalipsę


do moich obcasów przyczepiła się

tęcza

skutek uboczny nawałnicy

która przetoczyła się wczoraj

przez raj

twarz za pazuchą

ocknęłam się

z przydługiego poranka

zahaczył łaskawie o mój parapet

i pozostał za długo


od nadpłaty złudzeń

nieautoryzowanej przerwy

w życiorysie

wyparowały pierwsze lepsze

myśli


w nadgarstkach

wrze nadzieja

że przez nadmiar bólu

życie kojarzy się z pokojem i wolnością

przypomina otwartą ranę języka

nikt nie uchroni

człekokształtnego cienia


nie marnuj milczenia

na słowa

nie marnuj łez

na zbędne cierpienia


prostota niektórych wysłuchanych marzeń

sprawia że chowamy twarz

za pazuchą

w przytulnym zakątku

dojrzewa w nas miłość

aby oswoić zasnute czasem powieki

nieskalane prawdą twarze

dojrzewa w nas noc

której nie zastąpi inny zmierzch


pozostała słodka

dogorywająca melancholia

nostalgia która dźwiga twoją twarz


pozwól mi zrozumieć lęk

ten niezastąpiony środek

na wybujałe marzenia

na niedokończone obietnice

które warto wysłuchać


nagromadziło się we mnie

zbyt wiele introwersji

niegotowych by powstrzymać ból

przed nadmiernym rozrodem


zanim zaśniesz

po raz pierwszy pomóż mi okiełznać

gwiazdę by posłusznie biła

w przytulnym zakątku

pod mostkiem

biegnie we mnie czas

zanim ponownie zatrzaśniesz

za sobą powiekę

zostaw mi swoją obecność

nadwerężone serce bez potwierdzenia

na piśmie


pragnęłam spłoszyć nadmiar miłości

ale samotność stała się ostatnio

rozkapryszona


biegnie we mnie czas

niedokończony kalendarz oznajmia

pierwszy dzień życia

zaczaiła się nieopodal

noc ogołocona z gwiazd

z niezdrowym przeinaczeniem zbędnych myśli

niewyremontowanych słów


pośród porozrzucanych ciał

nie ma tego które nakłoniłoby

do powrotu

dojrzałe dzieciństwo

przestań bawić się

w pośpiesznie dojrzałe dzieciństwo

lepiej weź mnie za rękę

i zaprowadź gdzie początek mają

najlepsze wspomnienia

wciąż jeszcze zielone

twarde i kwaśne


zanim noc roztrzaska się

o pobliski krawężnik

zanim świt przejrzy w łyżeczce do herbaty

powlecz sobą moje znudzone ciało

ukołysz w kolebce ramion

wątpiący strach


pozostawiłeś modlitwę

wciąż przyzwyczaja się do moich warg

do nadpobudliwego języka

nie znam się na miłości

chciałabym wydostać cię

z mojego serca

chciałabym po tobie posprzątać

ale nie znam się

na tutejszej miłości


pozostał we mnie grzech

rozłożysty i pięknie kwitnący

którego nikt tu nie żałuje


ta wina pozostała żebyś mógł

dobrowolnie wsiąść

do ostatniego pociągu

który nadal nie wie

ku jakiej stacji zmierza


pomóż mi dosiąść

miejscowych paradoksów i wznieść się tak

żeby każdy zobaczył

swój własny lęk


skrupulatnie sparowane słowa

nie mają sił by oswajać popioły

przetrzymanych myśli

przeludnione pustkowie

nie wiem w którą stronę mknie

małomiasteczkowy czas

nieznośnie wykwintny i lubieżny


nie wiem dokąd udać się

żeby rozkwitły

kupione po okazyjnie niskiej cenie

wspomnienia


obudził się we mnie kolokwialny lęk

jak delektować się śmiercią

rozkoszny jest uśmiech

nowo narodzonego


czy zdołam wykorzenić

zakazany apetyt którego nie sposób

przekonać do powrotu?


czy wróci taki świt

bezpański i głodny

kiedy będę wiedziała jak wydostać się

z przeludnionego pustkowia?

pełnokrwista maska

czy istnieje światło

by mogłoby rozdzielić skłócone myśli?

czy znajdę taki lęk który uśmierzy

niezamierzony pocałunek?


jątrzy się we mnie wiara

której nie sposób okłamać

w którą nie sposób zwątpić


tańczę choć ktoś skradł mi

cały parkiet

choć niebo upadło z impetem

na głowę


zanim do naszej wycieczki dołączy

życiodajny księżyc

zanim z naszych dłoni wykluje się

ostatni dotyk

podzielmy się językiem międzyludzkim

z tymi którzy nie mogą płakać

bowiem sprzedali

ostatnią pełnokrwistą maskę

z resztek ciała

trudno jest oddzielić ziarno czułości

od popiołu

którym stało się twoje serce

trudno wskazać kierunek świata

kiedy szept przecieka

przez lukę w cienkiej skórze


nie okradaj duszy

z resztek ciała

namaluj mój najpiękniejszy sen

w którym umieram

ostatecznie


ze strachem wspominam

nasz pierworodny oddech

upodlony czas bez prawa wstępu

do wynaturzonego rozsądku

bólu aż po wyssany

z resztek szpiku obojczyk


tak trudno pokochać

przepracowany czas gdy wciąż

mu się spieszy

by zdążyć na czas

tak ciężko zaufać Bogu

kiedy wysłuchana modlitwa jest objawieniem

szaleńca

rymować się z prawdą

nie ma w nas światła

które mogłoby rymować się z prawdą

soczyste kłamstwo wypełnia

cienkie porcelanowe żyły

noc kładzie łeb

u gołych stóp


wydostałam się na zewnątrz

pięknych chwil

kojarzących się z uroczym milczeniem

z piękną pustką


myśli które dały się nabrać

na nadzieję

roztrzaskują się o beznamiętność

pobliskiej wypożyczalni dobra

tylko ciche skamlanie

może wskrzesić upadłe szczęście

miłość co nigdy się nie spełni

język Boga

nie narzekam na krnąbrność

przypadkowych marzeń

nie potrafię mówić językiem Boga

anioły przerywają

w połowie zdania


milczenie jest

niedopowiedzianym krzykiem


strach jest odpowiedzią

na wciąż zieloną miłość

nie syć mojej wyobraźni światłem

zanim upadnę

na kolana

przed następnym drogowskazem

na bezdroże poczęte

z gwiazd


zanim upuścisz ostatnią

o tej porze łzę

zanim słońce rozgości się na dobre

w tutejszych stronach

ukryj przed samym sobą

nieocenioną namiętność


rozkosz raz jeszcze niedostępną

niedokończoną

unikając powietrza

twoja miłość smakuje

mojej nadziei

szkarłatne spojrzenie wpasowuje się

między myśli

unikając powietrza


odkąd umarłam

samotność nosi wykradzione imię

a z bólem jej do twarzy


skazana na dosłowne przekształcenia

na ciało odebrane duszy

domagam się stygmatów

by posiadły moje zmysły


to co widzę w tobie

jest niedokończoną historią

przeszłością bez przyszłości


i choć morze wyrzuci serce

na brzeg

choć ktoś zapalił wszystkie morskie latarnie

moja arka nie odnajdzie

portu

godnie być

skulona we własnej duszy

wyzwolona od niemodnego już ciała

próbuję wywęszyć

choć jedną zardzewiałą łzę

usiłuję oszukać gorzki smak

twojej pobożności


wiem

pewnego świtu zabraknie ci

gwiazd

zabraknie księżyca wykradzionego niebu

przez słońce


może moje życie ruszy

w odwrotnym kierunku

niż twoje sny

może nareszcie stanę się kością

krwią i skórą

tak niezbędnymi by godnie być

umrzeć na próbę

nie możesz uciec przed szczęściem

śledzi bowiem każdy twój krok

choćby przypadkowy


nie wydostaniesz się

z sideł poranka

każde słowo prześwietlone


nie zasłużyłam na piękno

nie jestem warta

kradzionego języka

moja melancholia płynie wraz z nurtem

podmiejskiej rzeki

łzy nie niosą oczyszczenia


zanim rozpocznie się ostatni rozdział

zanim zakończy kolejny prolog

nie skłamiesz na darmo


nie umrzesz na próbę

granice myśli

nostalgia o hebanowym spojrzeniu

jest zapożyczoną krucjatą

płowiejące niebo

brutalnie porzucone przez gwiazdy

nie doczeka świtu


zapatrzona w siebie samotność

nie zna światła twoich ust

nie rozumie granic myśli

których nie potrafisz mi zadedykować


przeszłość ma smak świeżych malin

zebranych twoim sercem


dryfuję na powierzchni

wieczorowych marzeń

z oczu podobnych do naszej matki


nie udawaj

prolog zaczyna się od końca

szklana kulka słońca przeciska przez szparę

w beznamiętnych wargach

nieaktualne zaproszenie

przychodzisz ponownie

do mojego wieczoru

na zaproszenie którego nie wręczyłam


podążasz w kierunku światła

czarne ziarno zasiał tu

znoszony czas

twoja fantasmagoria

wątpliwej jakości


nie życz mi

tej samej drogi

jakiej poboczem pełznie moje

wybrakowane serce

przygniecione stygmatem nadziei


ufam wspomnieniom

powróci jeszcze taka przyszłość

da mi oddech

choć twój świat jest wykradziony Bogu

twoje egzaltowane kłamstwa

nie dadzą uśmierzenia

mój czas nie znał minut

odwiedziłeś moją dzisiejszą noc

byłeś cały utkany

z kolczastych cieni z solennych łez

z przypadkowych spojrzeń

prosto w duszę


dotknąłeś z namaszczeniem

najpiękniejszych marzeń

ułożyłeś do snu pragnienia


noc zmierzała powoli

ku granicy

a mój czas nie znał minut

które mogłyby cię upamiętnić


bawiłeś się ze mną w pocałunki

zostawiałeś na pamiątkę

najpiękniejszy lęk


twoja subtelność wypełnia ślady

pozostawione przez kroki

na potrzaskanym chodniku ciała

pod ciężarem gwiazd

nie marnuj swoich snów

na mnie

przychodzę żeby ostrzec cię

przed moją wyludnioną miłością

lecz ty nie znasz zapachu

moich łez

dotyku słów


dzisiejszej nocy byłeś taki sam

jak w nienapoczętej historii

zanim życie zaczęło się

na dobre


bolą mnie myśli o tobie

ale ja lubię tę obojętność

zanim dokona się moja pasja

zanim cisza przywdzieje

mój krzyk

naucz czekać bez pośpiechu na noc

co upadnie

pod ciężarem gwiazd

nie przerazić lęku

jesteś tak blisko lecz tak odległy

moim przywidzeniom


choć jest dzień

umieram oplątana twoim ciałem

bojąc się oddychać by nie spłoszyć

cierpienia

nie przerazić lęku


spokój twoich słonych pocałunków

nie nasyci utraconej przyszłości


cóż mi zostało?

kilka skromnych uderzeń serca

kilka nadliczbowych westchnień

kilka spojrzeń w duszę


i wiem że wraz z samotnością

powrócą dni kiedy serce

zachłyśnie się milczeniem

zimno

stada wspomnień

tabuny niepowtarzalnych marzeń

rozkwitają

w moim kamiennym ogrodzie


jesteś tak blisko

moje myśli przesiąkają

twoim zapachem

dzielą się twoim ciepłem

przed którym nie ucieknę


jest zimno

lód skuwa pragnienia i miejsca

do których już nie wrócę


nie odnajdę więcej

tych samych spojrzeń

tych samych kroków

tych samych ludzi


i wiem

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 24.92