Wstęp
„Pamiętam kiedy to na ziemie tą zszedłem i pełnym nadziei stąpałem wśród ludu. Pamiętam jakby wczoraj to było. Lecz momentalnie poznałem się na człowieku. Że kierowany on jest tylko pobudkami. Ach jakże piękna była moja nieświadomość. Jakże prostotą życie się przepełniało gdym tedy z uśmiechem ulicami chodził. Jednak gdy teraz na ulice którymi chadzałem spoglądam, obrzydzenie mnie przechodzi. Bo te są najpaskudniejszymi ze wszystkich się stały. O brzydoto czemu to właśnie wspomnienia me nawiedziłaś.”
„Ciało me krwawi, a dusza ma płonie ogniem słońc tysięcy. Pozdrowionym bądź i przeklętym. Błogosławione niech będzie ludzkie niewolnictwo, cóż że mam zrobić wiedząc coś czego inni zrozumieć w stanie nie będą, jakiż to sens jest wolności gdy przyszło mi ją posiadać, ach duchy złe z głębi wołają, a jęki ich nieznośne. Precz won, więcej pokazywać się mi nie waż!”
— „Ten który zna przeznaczenie” (tekst niewydany )
Jedyną rzeczą która warta jest wstępu to samo rozumienie poezji, prozy, powieści, felietonów etc.
Moim zdaniem jest to myśl, uczucie, doznanie. To zatrzymanie w czasie tego momentu w którym słowo zostało przelane na papier. To nieudolna próba autoportretu własnej mentalności która poszeptuje: „Pokaż mi kim jesteś” i powtarza tak w kółko, nakłaniając byś wchodził co raz to głębiej w arkany swojej psychiki.
A. Dąbrowski 08.10.2021
Percy Byssjhe Shelly — Ozymidas (tłumaczenie — Adam Asnyk)
„Podróżnik, wracający z starożytnej ziemi,
Rzekł do mnie: „Nóg olbrzymich z głazu dwoje sterczy
Wśród puszczy bez tułowia. W pobliżu za niemi
Tonie w piasku strzaskana twarz. Jej wzrok szyderczy,
Zacięte usta, wyraz zimnego rozkazu
Świadczą, iż rzeźbiarz dobrze na tej bryle głazu
Odtworzył skryte żądze, co, choć w poniewierce
Przetrwały rękę mistrza i mocarza serce.
A na podstawie napis dochował się cało:
„Ja jestem Ozymandias, król królów. Mocarze!
Patrzcie na moje dzieła i przed moją chwałą
Gińcie z rozpaczy!” Więcej nic już nie zostało
Gdzie stąpić, gruz bezkształtny oczom się ukaże
I piaski bielejące w pustyni obszarze.”
I
Ptaki
Milczący czarny gołąb
Zimne jesienne popołudnie, było zimne jesienne popołudnie,
Opuchnięte chmury zawisnęły w bezruchu i zamknęły niebo,
Wiatr najwyraźniej uznał że pora zaprzestać syzyfowej pracy,
Natomiast słońce, słońce się dawno skończyło — Ciemno już, bardzo ciemno.
Zimne jesienne popołudnie, było zimne jesienne popołudnie,
Miało się otworzyć, ktoś natomiast połknął klucz -a miało się otworzyć.
Miały rozebrzmieć rogi, a ucichł nawet wiatru szum — ucichł nawet wiatr.
Natomiast słońce, słońce natomiast — było, ale go nie ma, nie ma już.
W zimne, zimne jesienne popołudnie, spadł brudny deszcz — lepki, smolisty.
To domowe ogniska napełniły podniebny ceber. I chełpią się.
Podzielili się czym mieli. I chełpią się. — parafianie kominiarze.
W te zimne jesienne popołudnie wszyscy, jak to niebo byli czarni.
W zimne, zimne jesienne popołudnie, w czarnych maskach wyszli ludzie.
Pełni wstydu przez ich czarne twarze, w czarnych płaszczach i czarnych butach.
Witali się osmolonymi dłoniami — parafialni kominiarze,
a wraz nimi równo idzie zgniłe, stęchłe, ciężkie miejskie powietrze.
Zimne jesienne popołudnie, i jedyne co znośne to chłód — ten chłód.
Ciemno, i głucho wszędzie. Ciemniej będzie, głuszej będzie — niewymowne nic.
Gdyby tylko krzyk wrony, o bursztynowym dziobie — gdyby tylko ten krzyk.
Gdyby… kruka, o… dziobie — to mielibyśmy cud, a tu, tu? Tylko gołąb…
…Milczący czarny gołąb.
Milczący biały gołąb
O Wymagający,
głuchy
O Uciśniony,
plugawy
O wielki,
ubogi
O Uniewinniony,
kłamliwy
O Zbawiony,
sprawco
Czasu
Bieli
II
Wszystko co ludzkie
SPQR
Bądź pozdrowiony o cesarzu mroku
Uciemiężony władco cieni wszelkich,
Nie spuszczający imperium ze wzroku,
Ty najmniejszy, ostatni spośród wielkich,
Ucałuj więc tą ziemię i się raduj,
Uściśnij ją w dłoni spopielonej,
Tą dłonią najczarniejszą ją zakatuj,
Wpatrując się weń cień sylwetki wątłej,
Klęknij i ugnij przed nim głowę i spluń,
Powstań, ukłoń się uprzejmie i uderz,
Spójrz mu w oczy i jak plebs przesuń,
Odetnij głowę i zdejmij z piersi pancerz,