Za wsparcie, za odzew
Za stawianie do pionu
Sprowadzenie do parteru
Za wszystko — dziękuję
Sonata: Na wyciągnięcie ręki
***
Według teorii Einsteina czas był względny i choć wielkiemu uczonemu chyba nie do końca o to chodziło, to Katsuki Yuuri doskonale widział zastosowanie tego prawa na przykładzie samego siebie. Kiedy po Finale Grand Prix w Soczi japoński łyżwiarz przeżywał swoje największe pasmo porażek, oddałby wiele, żeby przyspieszyć mijające tygodnie, które jak na złość wlekły się niemiłosiernie, pogłębiając tylko frustrację przegrywającego raz za razem zawodnika. Potem jednak, gdy sam Viktor Nikiforov — w tamtym czasie niedościgniony wzór i niemal bóstwo — przyjechał go trenować, każdy dzień, nawet taki przepełniony wymagającymi ćwiczeniami, był spełnieniem marzeń, które przelatywały przez palce niczym ulotny sen. Tylko co z tego, że miał ochotę krzyczeć na cały głos „chwilo, trwaj!”, skoro jak na złość u jego boku nie chciał się pojawić żaden Mefistofeles, któremu mógłby sprzedać za to duszę…?
To jednak była tylko teoria. W praktyce Yuuri siedział na ławce przed zamkiem Hasetsu, wspominając ostatnie dni, a w szczególności minione Onsen on Ice, które jakimś cudem wygrał. Które cudem… Odetchnął głęboko. Pojedynek przeciwko Yurio nie był końcem znajomości z Viktorem i to oczywiście było najważniejsze, jednak na myśl o konkursie Yuuriego za każdym razem nachodziło dziwne wrażenie ulgi przemieszanej ze strachem, że to w gruncie rzeczy niczego nie zmieniało, bo pędzące godziny wcale nie zamierzały się tak łatwo poddać. Czas Viktora był z góry ograniczony, dlatego Yuuri czuł frustrację, że nie wykorzystywał tego na sto, nie, na tysiąc procent, że życie było tylko życiem, a on zwykłym łyżwiarzem — może i zawodowym, ale wciąż mocno niedoskonałym. Był tylko człowiekiem. Więc…
— Yuuri? Co ty tam robisz?
Znalazł go. Zawsze znajdywał. Japoński łyżwiarz często się nawet zastanawiał, czy nie miał gdzieś przyczepionego nadajnika GPS, ale to w ogóle nie było w stylu Viktora. Za to w jego stylu było znać Yuuriego na wylot.
— Nic takiego. — Katsuki w pierwszym odruchu wycofał telefon, ale kiedy zorientował się, że przecież nie miał nic do ukrycia, uśmiechnął się, po czym pokazał smartfon trenerowi. — Przeglądam zdjęcia.
— O, Instagram. Masz tam coś ciekawego?
Nie czekając na odpowiedź czy przyzwolenie, Viktor przysiadł się do Yuuriego, a potem przytknął palec do ekranu i przesunął panel.
— Hmm… — mruknął, mrużąc z podejrzliwością oczy. — Niby już od dawna słyszałem od Chrisa, że ma kota, ale nie wiedziałem, że takiego. Wygląda zupełnie jak on.
— Czytałem kiedyś, że właściciele łatwo upodabniają się do swoich pupili… a może to było odwrotnie? — Yuuri zaśmiał się, myśląc o ufnym i lgnącym do pieszczot Makkachinie. Normalnie przyganiał kocioł garnkowi, no.
— A to kto? — Viktor błyskawicznie zmienił temat, wskazując na kolejne zdjęcie z aktualności.
— Masz okropnie słabą pamięć. Przecież to Michele i Sara. Wiesz, to włoskie rodzeństwo, które w juniorach jeździło razem w parze, a potem przerzuciło się na kariery solowe. Piszą, że są na warsztatach we Florencji. — Japończyk westchnął i spojrzał w niebo. — Też chciałbym się tak dogadywać z Mari.
— Przecież się dogadujecie. W miarę. Chyba.
Viktor z każdym słowem przekrzywiał głowę coraz bardziej w bok, co sprawiło, że brzmiał nieszczególnie przekonująco. I nic dziwnego — zupełnie nie znał się na rodzeństwach, bo i skąd niby miałby się znać, dlatego na ostatniej konkluzji temat umarł śmiercią naturalną. Zamiast tego Viktor podciągnął jedną nogę do siebie i nieco mocniej przylgnął do ramienia Yuuriego.
— Ale widzę, że Phitchit znów zasypuje swoją ścianę zdjęciami — zauważył. — Co tym razem? Naleśniki?
— Podobno jakiś czas temu znalazł naprawdę świetne miejsce w Detroit — przytaknął Yuuri — i nawet chciał mnie tam wyciągnąć, tylko przez moje egzaminy jakoś nie było dobrego momentu i…
— Okej! W takim razie wybierzemy się tam przy najbliższej okazji — odparł beztrosko Viktor, a Yuuri poczuł niezwykle przyjemne uczucie rozlewające się po całej klatce piersiowej. Czas jakby zafalował, niezdecydowany, czy ma się pospieszyć, niszcząc w ten sposób resztę cennych, letnich dni, czy może zwolnić, aby nie pozwolić na zbyt szybkie nadejście upragnionego wypadu na naleśniki.
Tymczasem Viktor, zupełnie nieświadomy wywołanych emocji, przeskoczył do kolejnego zdjęcia, na którym widać było JJa w towarzystwie trzech zgrabnych par nóg wraz z nie mniej pięknymi, kobiecymi przyległościami. Na Nikiforovie nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia, a powieka nawet mu nie drgnęła, kiedy bez najmniejszego choćby komentarza przełączył podgląd na następną wiadomość.
— Znam tę restaurację! — pochwalił się Rosjanin, prezentując plecy jakiegoś obróconego do widza jegomościa. Na nieszczęście Yuuriego nazwa użytkownika niczego mu nie powiedziała, więc nie mógł stwierdzić, czy był to raczej jeden z setek obserwowanych, lecz rzadziej aktualizowanych profili, czy może przypadkowa reklama. — Yakov często do niej chodził już za czasów mojego debiutu seniorskiego i, jak widzę, nigdy do końca nie wyleczył się ze swojej miłości do szampana.
„To on?!” Yuuri wlepił wzrok w telefon, ale w życiu nie uwierzyłby, że był to sędziwy trener Viktora, gdyby on sam mu tego nie powiedział. Najwyraźniej Yakov zakamuflował się peruką, żeby nie zostać rozpoznanym przez jakichś paparazzi, lecz zupełnie nie tłumaczyło to tego, czemu w takim razie wstawiał swoje zdjęcie do Internetu, jeśli…? Katsuki zamrugał niepewnie. Chyba zaczynał rozumieć, po kim rosyjscy zawodnicy mieli te straszne ciągoty do publikowania selfie z oczywistymi wskazówkami co do miejsca swojego pobytu. No, prawie oczywistymi, bo w tym przypadku do pełnego werdyktu brakowało jednej odpowiedzi — a było nią wyjaśnienie tej specyficznej kompozycji fotografii.
— Ale chwila… Kto właściwie zrobił mu zdjęcie? Yurio? — zastanowił się na głos Yuuri, na co Rosjanin wziął się pod boki.
— Jak to kto? — zapytał Viktor, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. — Jego była żona.
— Ach, no tak, przecież… Zaraz-zaraz-zaraz. — Yuuri zbaraniał. — Była?
— Tak, była. Taki kolejny etap od „obecnej”. Była.
— Jasne — poddał się, nie próbując zrozumieć, czemu była żona Yakova nie tylko znajdowała się w jego pobliżu, ale na dodatek robiła mu zdjęcia. Może ci Rosjanie tak już mieli. Albo coś.
Starając się za wszelką cenę podtrzymać rozmowę, Yuuri szybko przeciągnął palcem po ekranie i wtedy zobaczy Seung-gila z leżącym mu na kolanach psem rasy jindo. Wciąż świeże wspomnienia związane ze stratą maleńkiego pupila, którego zdjęcie stało w domowej kapliczce, ścisnęły serce japońskiego łyżwiarza. Czy po mężczyźnie, u boku którego obecnie trenował, też pozostaną mu kiedyś tylko plakaty na ścianie oraz ból w klatce piersiowej?
— Piękny pies — powiedział z uznaniem Viktor, spoglądając na telefon.
— Często robi sobie z nim zdjęcia — wyjaśnił Yuuri, uśmiechając się na widok czworonoga i jego dumnego właściciela. — Mój Vicchan jest… byłby teraz w podobnym wieku.
Chciał rzucić tę informację od niechcenia, bez wyraźnego powodu, ale udawanie nigdy nie było jego mocną stroną. Zresztą, Phichit zawsze lubił powtarzać, że z twarzy Yuuriego dało się czytać jak z otwartego czasopisma sportowego — szczególnie gdy mimo pozornego uśmiechu brwi były ściągnięte, a kąciki ust drżały, jakby nie mogły się utrzymać na właściwym poziomie.
Dłoń, która nieoczekiwanie znalazła się na głowie Japończyka, nieznacznie pogładziła go po delikatnie powiewających włosach. Yuuri drgnął. W pierwszym odruchu zamierzał ją strącić, by nie okazać przed trenerem bezsensownej słabości, jednak szybko złapał się na tym, że ręka tego jednego mężczyzny nie przeszkadzała mu tak, jak mógłby się tego spodziewać. Yuuri pochylił się, ukrywając oczy za grzywką, a letni wiatr połaskotał go w policzki. Moment czułości trwał tylko kilka sekund, tylko kilka nic nieznaczących chwil, ale dla złaknionego troski łyżwiarza sama obecność Viktora wydawała się cenniejsza niż jakiekolwiek podniosłe słowa otuchy.
— Tak mi się właśnie wydawało, że jesteś coś nie w sosie… No? To czemu masz taką minę? — zapytał łagodnie Rosjanin, a potem uśmiechnął się nieco dwuznacznie, prawie że niepokojąco. — Chcesz, żebym cię pocieszył? Na osobności?
— Nie-nie-nie-nie! To nic takiego, naprawdę! Takie chwilowe załamanie. Już jest okej. — Yuuri ożywił się i próbował obrócić wszystko w żart, ale skupiony wzrok trenera nie pozostawił mu żadnego wyboru. — Poza tym będziesz się śmiał…
— A jeśli obiecam, że nie będę?
— Znaczy… w sumie to nie winiłbym cię, gdybyś sobie z tego żartował, bo to naprawdę jest bardzo dziecinne… ale… ja… uch, no dobrze — westchnął, kapitulując. Potem Yuuri zamilkł na dobrą chwilę, w skupieniu zbierając dostępne siły, aż wreszcie wyrzucił z siebie praktycznie wszystkie kotłujące się w środku emocje. — No bo zaczęło się od głupoty. Phitchit coraz częściej prosi mnie na czacie, żebym uaktywnił się na Instagramie, ale jakoś tak do mnie dotarło, że nawet nie miałbym o czym postować. O treningach? Wszystkie są takie same. Moda to zdecydowanie nie moja działka. A wrzucanie zdjęć jedzenia chyba wszystkim się już trochę… ten… przejadło.
— Jedzenie fotografuje każdy. — Rosjanin położył palec wskazujący na ustach i zastanowił się w typowy dla siebie sposób. — Nie, na pewno nie ma co bezsensownie kopiować innych…
Viktor jeszcze raz rzucił okiem na ekran, gdzie na kolejnych zdjęciach śmignęli im Otabek w trakcie jednej ze swoich licznych podróży, beztroski Guang-Hong na rowerze oraz wyciągnięty na ławce i wpatrujący się w swój telefon Yurio. Tylko ten ostatni wyglądał na niespecjalnie szczęśliwego trwającym stanem rzeczy, a Mila Babicheva, która prawdopodobnie była autorką najnowszego zdjęcia, uchwyciła w zaledwie jednym kadrze istotę tego, co najprawdopodobniej zżerało od środka również Yuuriego.
— To oczywiście nie tak, że chcę narzekać na życie czy coś! — Skonfundowany Japończyk wiercił się i machał rękami, nie mając pojęcia, jak właściwie miał ubrać w słowa swoje rozszalałe uczucia. Na próżno. — Wiem, że nie jestem sam, że mam rodzinę, łyżwiarstwo i w ogóle mnóstwo szczęścia, ale… tak jakby… czegoś mi brakuje…?
— Chodzi o wspomnienia, prawda? — zapytał tajemniczo Viktor.
Brwi Yuuriego uniosły się tak wysoko, że okulary aż ześlizgnęły się z nasady nosa i przekrzywiły się w artystycznym zdziwieniu.
— Czyje?
— Twoje, rzecz jasna! Jesteś taki niedomyślny, mój ty prosiaczku wyborowy… Przecież nawet najlepszy katsudon jest niczym bez właściwych dodatków — wyjaśnił obrazowo Viktor, unosząc palec wskazujący w stronę nieba. — Pragniesz szczęśliwych wspomnień, którymi mógłbyś się dzielić z innymi. Chcesz tworzyć wspaniałą historię dla siebie z przeszłości oraz tego z przyszłości. Żeby cieszyć się i żeby nie żałować.
Brzmiało to dość skomplikowanie i może trochę pompatycznie, ale wciąż… uch, bolało. Czyli rozgryzł go. Choć jako szkoleniowiec nie wszystko potrafił wytłumaczyć w przejrzysty sposób, to już jako towarzysz i rozmówca Viktor potrafił uderzać tak celnie, że Yuuri momentami tracił język w gębie. Tak jakby pół problemu rozwiązywało się tylko dlatego, bo ktoś nazwał go po imieniu.
— Dobrze. — Po milczącej odpowiedzi Rosjanin odgadł, że miał rację. — W takim razie powinniśmy zacząć od podreperowania naszej relacji na linii trener-podopieczny. I żadne kiedyś tam, na jakichś naleśnikach, ale tu, teraz.
Viktor chwycił Yuuriego za rękę, na co ten drugi momentalnie zarumienił się na czubkach uszu.
— Spodoba ci się, zobaczysz. Będziemy się bawić do białego rana, aż całkowicie nie padniemy z wycieńczenia. Jeden dzień nas nie zbawi… No, tak właściwie to dwa dni, bo twoja kondycja wciąż jest daleka od doskonałości, ale dam ci na to moją trenerską dyspensę. Jednocześnie muszę cię ostrzec, że jak się postaram, to nie ma zmiłuj. Mój rekord to czternaście.
— Cz-cz-czternaście?! — Yuuri odpełznął na dobry metr od Viktora i niemal lewitował na skraju ławki, przywołując w pamięci tekst zasłyszanej dawno temu piosenki o Rasputinie. — Nie, zaraz, chwila, stop! Viktor, to nie tak jak myślisz… ja wcale… nie… Co ja gadam! Przecież to nie o to mi chodziło! I w ogóle nie chcę robić wspomnień tego typu! Nie tak nagle!
— Nie? Myślałem, że najlepszą receptą na smutki jest alkohol. W Rosji to zawsze działało. — Viktor zrobił zafrasowaną minę. — Czyli że nie macie tu nigdzie żadnego baru ani nic?
— Co? — Nagła zmiana planów jeszcze bardziej zdezorientowała Japończyka.
— Takiego miejsca, gdzie można zjeść i się napić. Z naciskiem na napić — doprecyzował.
— A… hahaha… bar. No tak. Bar — plótł trzy po trzy Yuuri, kiedy już uzmysłowił sobie, że nic mu nie groziło. Przynajmniej nie od tej… konkretnej strony. Viktor natomiast przechylił głowę na bok, nie do końca świadomy, jaką sensację wzbudziła jego propozycja.
— Nie lubisz wychodzić na miasto? — próbował odgadnąć, po czym praktycznie nie czekając na potwierdzenie, westchnął i rzucił w zamian: — To ja może jednak wrócę do tego pierwszego pomysłu z pocieszaniem… Ogólny repertuar nawet się nie zmieni, a poza tym…
— Aaa! Nie, nie, nie! Wspólne wyjście jest w porządku! Zgadzam się, zgadzam!
Żywiołowa reakcja podopiecznego nie pozwoliła Viktorowi być zbyt długo poważnym, dlatego rozparł się wygodniej na ławce i zaśmiał się na głos. Już po chwili Yuuri również się odprężył, a nawet ostrożnie się uśmiechnął, widząc, że to były tylko żarty. Jednocześnie propozycja z wyjściem na miasto coś mu przypomniała, dlatego wyłączył Instagrama i zerknął w kalendarz, upewniając się co do swoich przypuszczeń. No tak. Przez to, że tyle czasu spędził w Detroit, zupełnie zapomniał już o pewnych rzeczach.
— Wiesz, Viktor… — zaczął i podniósł wzrok, zerkając nieśmiało na zaciekawionego Rosjanina. — W sumie tak się składa, że jutro w Fukuoce jest dobra okazja do zabawy…
***
— Wow, japoński festiwal! — zawołał Viktor, podziwiając ludzi przebranych w tradycyjne stroje oraz wskazując na rozwieszone między straganami lampiony. Wprost nie mógł się powstrzymać, żeby nie wyciągnąć z kieszeni spodni komórki i nie zacząć robić zdjęć wszystkiemu, co tylko zwróciło jego uwagę. — Japońskie atrakcje! Amazing!
Yuuri uśmiechnął się na widok szalejącego mężczyzny. Wcześniej trochę się wahał, czy od razu nie dać mu do założenia yukaty, ryzykując przy tym zepsucie części albo wręcz całości szykowanej niespodzianki, czy jednak postawić na element zaskoczenia i trzymać język za zębami. Ostatecznie postawił na to drugie i kiedy tak spoglądał na roześmianą twarz towarzysza, rozświetloną niczym u dziecka cieszącego się ze swojej pierwszej w życiu wycieczki, Yuuri czuł się niesamowicie dumny ze swojego wyboru. Zresztą, niektórzy i tak prezentowali się świetnie w absolutnie każdych ubraniach, więc czy Viktor miał na sobie yukatę, czy też nie, nie stanowiło aż takiego problemu. No i poza tym… Yuuri spojrzał najpierw na swoją granatową bluzę z napisem „Yu-topia”, a potem na szykowną, ciemną koszulę z podwiniętymi rękawami u Viktora. I bez tego różnica w klasie była tak dosadna, że Japończyk aż przymknął powieki i siłą woli próbował stać się niewidzialny.
To się jednak nie stało, więc po chwili stania jak słup soli Yuuri westchnął, otworzył oczy i rozejrzał się po okolicy. Od pięciu lat nie był w domu, a co dopiero mówić o letnich festiwalach, więc zdążył już zapomnieć, jaka atmosfera towarzyszyła nocy, kiedy starsi i młodsi bawili się jak równi sobie. Małe dzieci skakały od alejki do alejki, od straganu do straganu, od stoiska z watą cukrową i owocami w polewie do budki ze złotymi rybkami, i piszczały ile sił w małych płucach, doprowadzając tym swoich rodziców do śmiechu bądź do rozpaczy. Gdzieś obok starsi panowie rozmawiali z zaprzyjaźnionymi sprzedawcami o pogodzie albo kierowali się w stronę pawilonów z alkoholem, mając zamiar konstruktywnie spędzić czas na kieliszkowych filozofiach. Nieco dalej młodzież zbijała się w przyjacielskie stadka, choć zdarzali się i tacy, którzy pod pozorem spadającego klapka umykali gdzieś na bok, aby spędzić małe sam na sam ze swoją drugą połówką. Na to ostatnie spostrzeżenie Yuuri wyraźnie drgnął. A on z Viktorem do której grupy należał? Rozejrzał się jeszcze raz po tłumie, ale nie dostrzegł żadnego innego duetu łyżwiarzy figurowych, którzy w ramach odskoczni po ciężkiej pracy fizycznej na lodowisku przyszli się trochę wyluzować i może nieco lepiej zrozumieć siebie nawzajem. A skoro byli tu tylko we dwóch, to możliwe, że wyglądali jak…
— Yuuri, chodźmy do-
— Aaa! — wrzasnął Katsuki, unosząc ręce do góry, zupełnie jakby bronił się przed kimś, kto chciał go obrabować. Zaabsorbowany przez wieloznaczne myśli Japończyk nawet nie spostrzegł, kiedy uśmiechnięty Rosjanin zaszedł go od tyłu. — Ach, Viktor…! Matko kochana, nie strasz mnie tak!
— Ja cię straszę? Ej, zaraz… Wszystko w porządku? Nie wypiłeś już czegoś beze mnie? — Viktor zmarszczył brwi, a potem położył dłoń na czole towarzysza, kompletnie ignorując jasny rumieniec, który w jednej sekundzie rozkwitł na policzkach Yuuriego. — Faktycznie, jesteś gorący. Co u was tak kopie? Też chcę.
— Ja nic nie…! — zająknął się, lecz na widok niebieskich oczu, znajdujących się tuż przed jego twarzą, Katsuki zaczerwienił się jeszcze mocniej. — Nie… nieważne! Chodźmy!
Łyżwiarz, poganiany przez mruknięcia „Yuuri, no weź!” oraz „Yuuri, powiedz!”, czym prędzej ruszył przodem w kierunku alejki, gdzie znajdować miał się dobry znajomy rodziców, prowadzący knajpkę z ramenem. Yuuri miał bowiem cichą nadzieję, że taki amator nowych smaków jak Viktor ucieszy się, kiedy będzie mógł spróbować nowego, charakterystycznego dla Japonii dania. No i jakoś tak nie mógł ukryć, że dość mocno ekscytował się prezentacją przygotowanych dla idola niespodzianek, nawet jeśli jeszcze chwilę temu umierał ze wstydu, gdy… „Właśnie, co jest? Przecież to ja miałem się tu dobrze bawić, nie Viktor” przypomniał sobie Yuuri, dotykając wciąż ciepłych policzków. „Znaczy, wciąż bawię się dobrze, ale role zupełnie się odwróciły”.
— Mmm, coś tu ciekawie pachnie… jakby… z tej strony? — Tymczasem zmarkotniały i ignorowany przez podopiecznego Viktor nagle się ożywił, a kiedy Yuuri obejrzał się przez ramię, zdążył już tylko zauważyć, że obcokrajowiec podszedł do stoiska z napojami.
— No przecież, że sake… — powiedział bardziej do siebie niż do niego, jednocześnie przeklinając w duchu rosyjski kompas, który niezawodnie wskazywał drogę do procentów. — Viktor!
Na nic to — wąsaty sprzedawca, stojący za kontuarem pobliskiego straganu, już zdążył zauważyć wysokiego cudzoziemca i nawet uśmiechnął się do niego przyjaźnie, węsząc okazję na zysk.
— Dobry wieczór! — zagadnął jak dobry gospodarz witający się z gośćmi. — Co podać szanownym panom?
— Ja podziękuję. Jestem… jestem na diecie. — Yuuri próbował sprawiać wrażenie mniejszego idioty niż najwyraźniej był, ale sądząc po uniesionych brwiach sprzedawcy, wyszło mu to z dość marnym skutkiem.
Ostatecznie starszy Japończyk skinął polubownie głową i zwrócił się do Rosjanina.
— A dla pana?
— Specjalitość zakładu! — zawołał kulawym japońskim Viktor, dla lepszego efektu puszczając do sprzedawcy oczko.
Właściciel stoiska zaśmiał się pełną piersią, po czym podał odważnemu klientowi kubek z lekko mętnym, przypominającym rozcieńczone mleko trunkiem. Oczywiście, że trunkiem. Że też to musiał być trunek…
— Vkusno! — zawołał Viktor, kiedy za jednym zamachem opróżnił kubek, a potem wyciągnął dłoń z powrotem do sprzedawcy i wymownie potrząsnął naczyniem, pokazując tym samym, że miał ochotę na dolewkę.
Wtedy Yuuri w mig pojął, że na dwóch drinkach przygoda mogła się nie skończyć, dlatego czym prędzej zapłacił za obie zamówione przez Rosjanina porcje i dziękując sprzedawcy za obsługę, popchnął Viktora przed siebie. Nie uszli jednak daleko — zatrzymali się praktycznie kilkanaście metrów dalej, gdy tylko dotarli do bocznej, mniej uczęszczanej alejki.
— Nie powinieneś pić przed je… na pusty żołądek — skarcił go Yuuri, w ostatnim momencie gryząc się w język. Nie, akurat tego nie musiał wyjaśniać.
— Przecież mówiłem, że jestem wytrzymały — mruknął w odpowiedzi Viktor, jednak słowom tym przeczył delikatny rumieniec, który zdążył się już pojawić na jego twarzy. — A jeśli tak bardzo się o mnie martwisz, to zaraz zjemy coś w jakiejś budce i-
— Nie chcę, żeby to była jakaś budka — wszedł mu w słowo Yuuri, a kiedy zrozumiał, jak szybko złamał swoje postanowienie i że w ogóle zaczął robić Viktorowi wymówki, zawstydził się i spuścił wzrok na chodnik.
Milczał, nie wiedząc, czy w ostatecznym rozrachunku bardziej był smutny z powodu kolejnej życiowej porażki, czy może jednak zawiedziony swoim postępowaniem. Przede wszystkim Yuuri nie był już jednak pewien, czy miejsce, do którego prowadził Viktora, w ogóle mogło go interesować. Skoro najwyraźniej najlepiej bawił się w swoim własnym towarzystwie…
— Dobrze już, dobrze. Nie gniewaj się. — Viktor odstawił kubek z sake na kamienny słupek, po czym rozłożył ręce, demonstrując z otwartością godną samej Statuy Wolności, że wciąż był tym samym, trzeźwym, miłym człowiekiem co zawsze. — Widzisz? Nic mi nie jest. Jedyne, co może mi grozić, to że nagle zrobi mi się za gorąco, ale nawet jakby tak wyszło, to zdejmę parę ubrań i będzie po kłopocie.
— Jasne, rozumiem — odparł pospiesznie Yuuri, siląc się na pogodny ton. — Przepraszam. Jesteś dorosłym facetem, więc oczywiście możesz robić, co tylko zechcesz.
Viktor zmarszczył brwi. Chyba nie był do końca przekonany w kwestii nastroju kompana, dlatego opuścił ręce i zaproponował o wiele ostrożniej:
— To… może zrobimy sobie zdjęcie na zgodę?
Yuuri zamrugał. No tak, przecież taki był główny cel tej wyprawy. To było aż dziwne, że Viktor wciąż o tym pamiętał, chociaż jemu samemu kompletnie wyleciało to z głowy. Czyżby to był efekt uboczny wypitego sake? A może jednak świat stawał na głowie? Niesamowite… I to na tyle, że całkowicie wybiło to Katsukiego z dotychczasowego rytmu.
— Zupełnie o tym zapomniałem — przyznał więc na głos i już chciał sięgnąć do kieszeni spodni po komórkę, kiedy nagle zamarł z ręką w pół drogi. — Zapomniałem…
— Już to powiedziałeś — przypomniał usłużnie Viktor.
— Telefon! Jego też zapomniałem! — jęknął Yuuri, chwytając się za głowę. — Nic mi się dzisiaj nie udaje…! Jak nie sake, to komórka…! Tak się cieszyłem, że z tobą wychodzę, że nie pomyślałem nawet, żeby przełożyć go do… o… och.
Gdyby tylko Viktor potrafił, z pewnością zastrzygłby uszami jak Makkachin.
— Czy mógłbyś powtórzyć ostatnią część? — poprosił za to.
Yuuri jeszcze mocniej przycisnął ręce do skroni i uciekł wzrokiem na bok, niemal czując, jak kostka chodnikowa rozstępuje się pod jego nogami niczym ruchome piaski.
— O-och.
— Droczysz się. — Viktor przysunął się do Yuuriego, by zbliżyć ucho do jego ust. — Czy możesz powtórzyć?
Speszony Japończyk przełknął ślinę i równie cicho odpowiedział:
— Cieszyłem się, że z tobą wychodzę.
— A teraz już nie?
— ...cieszę się.
Po tych słowach Viktor odstąpił nieco od Yuuriego, westchnął ciężko przez nos, a potem powoli, powoli, ujmując zaciśnięte na włosach ręce, Rosjanin ucałował skryte między czarnymi kosmykami koniuszki palców. W kolejnym odruchu Viktor zdjął dłonie Yuuriego z jego skroni i tak samo łagodnie zbliżył usta do policzka mężczyzny, ostrożnie smakując rozpaloną rumieńcem skórę. Na koniec, ani razu nie spoglądając przez ten czas na twarz Yuuriego, Viktor wsparł się czołem o ramię Japończyka i wyznał krótko:
— Ja też.
Przytuleni łyżwiarze trwali w tej pozycji przez dłuższą chwilę, nie odzywając się do siebie ani nie decydując się na żaden kolejny gest. Dla sporadycznie pojawiających się tam przechodniów mogło to więc wyglądać tak, jakby jeden mężczyzna bezgłośnie wypłakiwał się drugiemu na ramieniu i tylko sami zainteresowani wiedzieli, jak dalekie to było od prawdy. Twarz Yuuriego piekła go niemiłosiernie, natomiast Viktor milczał, najwyraźniej napawając się szalejącym tętnem krwi tego pierwszego. I nie można się było dziwić reakcji Rosjanina — wszak kruche, niewinne serce łyżwiarza niemal doszczętnie stopniało w jego rękach.
Wreszcie Yuuri wycofał się o krok, czując, że dłużej już nie zniesie równie wymownej ciszy. Jednocześnie przez głowę przemknęła mu prawie idiotyczna myśl, że z tak zaczerwienionymi policzkami musiało to wyglądać tak, jakby to on padł ofiarą traumatycznej wiadomości, a nie „lamentujący” przy jego piersi Nikiforov. A przecież to nie był taki daleki od prawdy wniosek… I może to właśnie dlatego Katsuki przez jeszcze dobrą chwilę nie wiedział, gdzie ma podziać oczy, aż w końcu niepewnie zerknął na towarzyszącego mu mężczyznę. Raz, drugi. Trzeci. Spojrzał na Viktora nieco śmielej, a potem, w przypływie desperackiej odwagi, Japończyk uniósł podbródek — tym razem z własnej, nieprzymuszonej woli — i rozłożył ręce na boki, tak jak wcześniej zrobił to Rosjanin.
— Yuuri wrócił! — Viktor z prawdziwą radością wpadł w jego objęcia, wtulając się całym ufnym jestestwem w tors Yuuriego i trąc policzkiem o policzek Japończyka niczym ojciec witający się z dawno niewidzianym synem. Wybuch euforii trwał tak długo, a okulary z takim zapałem podskakiwały na nosie Katsukiego, że Yuuri wreszcie się rozluźnił, pozwolił sobie na lekki uśmiech i poklepał trenera po plecach.
— Przepraszam — przyznał nieśmiało, patrząc w ciemne niebo rozpościerające się ponad nimi. Ta noc faktycznie była zbyt piękna, żeby marnować ją na jakiekolwiek spory. — Powinienem mówić o wszystkim wprost.
— Nie szkodzi. Przecież w tym jest cały twój urok. Że jesteś nieporadny, a mimo to walczysz — podkreślił Viktor i zaśmiał się delikatnie. — A ja jestem tu po to, żeby ci o tym przypominać.
Po tym zapewnieniu Nikiforov wreszcie przestał podduszać swojego podopiecznego, a gdy już wypuścił go z objęć, puścił oko i zanurkował ręką w kieszeń.
— Więc skoro mógłbym ci się na coś przydać… to chciałbym to zrobić. — Viktor niespodziewanie wyłowił ze spodni swój smartfon, po czym wsunął go w ręce zaskoczonego podarunkiem Yuuriego. — Też mam iPhone’a, więc nie powinieneś mieć problemów z obsługą aparatu. I oczywiście nie chcę słyszeć żadnego ale. Ja i tak nie dam rady się nim zajmować, bo w jednej ręce będę trzymać kubek, a w drugiej…
W trakcie mówienia Viktor ujął Yuuriego za lewą dłoń, więc kończenie wypowiedzi było tak naprawdę całkowicie zbędne.
— Żebym się nie zgubił — wyjaśnił za to wesoło.
— Żebyś się nie zgubił — zgodził się Yuuri, przyciskając smartfon do serca.
— No! Więc skoro tak… to idziemy zwiedzać dalej!
Viktor pociągnął kompana za sobą, a zanim speszonemu Yuuriemu udało się uruchomić aparat, znaleźli się w głównej alejce zapełnionej stałymi knajpkami. Czerwone latarnie i żółtawe szyldy z nazwami podawanych specjałów oświetlały drogę spacerującym tędy klientom, a z wnętrz drewnianych lokali wydobywały się smakowite, nęcące nosy zapachy. Niektóre budki były już dość mocno oblegane, szczególnie te z łakociami na wynos jak takoyaki czy dango, ale wciąż dało się znaleźć również sporo wolnych miejsc. Ten wielobarwny, fascynujący widok sprawił, że uśmiechnięty Viktor odwrócił się w stronę Yuuriego i zaczął mu opowiadać starą historię z dzieciństwa związaną z ulubionymi świątecznymi przysmakami, po które biegał aż na drugi brzeg Newy przy okazji tamtejszych jarmarków. Był przy tym tak pogodny i prostodusznie szczery, że myśl, że może wypadałoby im zrobić wspólne selfie, zupełnie wyleciała Katsukiemu z pamięci. W tej chwili najważniejszy był Viktor, a jego szczęście sprawiało, że Yuuri również czuł radość. Z tego też powodu w całkowitym pośpiechu zrobił ciągnącemu go mężczyźnie zdjęcie i czym prędzej dorzucił je na tablicę, żeby nie stracić już ani sekundy z ich wspólnego spaceru.
Jak to dobrze, że przeciętni ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wielką gwiazdą był Viktor. Yuuri cieszył się tym faktem nie tylko dlatego, bo dzięki temu nie zwracali oni szczególnej uwagi na dwóch trzymających się za ręce mężczyzn (czy może raczej jednego oczarowanego wszystkim obcokrajowca, który ściskał kurczowo dłoń swojego „opiekuna”), ale też dlatego, bo mógł w pełni napawać się obecnością wieloletniego idola. Czyli nie tylko jedzenie wspólnych posiłków w Yu-topii mogło być zabawne. A skoro już o jedzeniu mowa…
— Viktor? — zaczął nieśmiało Yuuri, na co Rosjanin obejrzał się przez ramię.
— Hm? Co tam? — rzucił. — Stało się coś?
— Nie, nic, tylko… — Yuuri wziął głębszy wdech i zapytał na tyle swobodnie, na ile potrafił: — Czy chciałbyś może spróbować… ramenu?
Choć Viktor uśmiechał się do tej pory już całkiem szeroko, to gdy tylko Yuuri rzucił tę propozycję, jakaś magiczna, wewnętrzna lampka rozświetliła jego twarz jeszcze bardziej. W rezultacie niemal od razu skinął głową i rzucił spod płowej grzywki pełne entuzjazmu spojrzenie.
— Z prawdziwą przyjemnością.
***
— Przepraszam… Pan Nikiforov i pan Katsuki? — zapytała nieśmiało młoda kobieta, kiedy już nie nocą, ale jeszcze nie całkowitym ranem wracali pociągiem z festiwalu w Nakasu. — Czy mogłabym zrobić sobie z panami zdjęcie?
— Oczywiście. — Viktor odruchowo błysnął szarmanckim uśmiechem, natomiast Yuuri, wciąż nieprzyzwyczajony do nagłych ataków fanów, zamrugał niepewnie i z palcem wskazującym na siebie zrobił minę z rodzaju „Co? Ja też?”.
Ale tak, też. W końcu nie bez powodu zachwycona Japonka pisnęła, szybko ukłoniła się w głębokim, tradycyjnym podziękowaniu, po czym stanęła pomiędzy łyżwiarzami, jeśli nie chciałaby zrobić zdjęcia z obydwoma.
Jakkolwiek Viktor, mistrz pozowania, chwilę potem dał się nakłonić na jeszcze kilka samodzielnych selfie.
— A czy w ramach rewanżu mogę mieć do ciebie małą prośbę? — Rosjanin podał kobiecie telefon z uruchomionym aparatem. — Zrobiłabyś zdjęcie tylko nam dwóm?
— A-ależ oczywiście. Chcą się panowie ustawić obok siebie czy raczej…?
— Wolałbym naturalne, kiedy po prostu rozmawiamy. Jeśli to nie problem, oczywiście — przyznał przepraszającym tonem.
— Żaden! Naprawdę! — zapewniła pospiesznie Japonka.
Skoro więc nadarzyła się taka okazja, Viktor wskazał Yuuriemu miejsce w pustym przedziale, a sam usiadł naprzeciwko niego — pochylił się lekko do przodu i splótł ze sobą ręce, nie spuszczając wzroku z podopiecznego. Katsuki natomiast, ponieważ kompletnie nie wiedział, co miał zrobić z rękami i paroma innymi zupełnie-nagle-przeszkadzającymi-w-byciu-naturalnym organami, położył sobie na kolanach sporego, wygranego przez Viktora pluszowego misia, a twarz skierował w stronę delikatnie uśmiechającego się trenera.
— Czy w ten sposób uda się uchwycić cały kadr? — upewnił się Rosjanin.
— Tak, najzupełniej! — odparła kobieta. — Zaraz będzie gotowe i… o, proszę. Zrobione.
— Pięknie dziękujemy. Yuuri, wrzucisz?
Zanim się zorientował, że ostatnie pytanie było skierowane do niego, Katsuki już trzymał w dłoniach komórkę Viktora.
— Jasne — zdołał więc tylko wykrztusić.
W trakcie kiedy on silił się na oryginalny opis pod zdjęciem, Viktor jeszcze przez dobrą chwilę zabawiał kobietę anegdotami i odpowiedziami na zakulisowe pytania w temacie bycia żywą legendą łyżwiarstwa figurowego. Nie trwało to jednak długo, bo dwa przystanki dalej fanka wysiadła, pospiesznie wykonując ukłony w ramach pożegnania, za to Yuuriemu udało się wpaść jedynie na naiwne, filozoficzne „Czas leci tak szybko”. Przy okazji przypomniało mu to o wcześniejszych rozmyślaniach, tych spod zamku Hasetsu, dlatego Japończyk westchnął, ni to z ulgą, ni to z tęsknoty za kolejną, bezpowrotnie minioną chwilą. Zaraz jednak potrząsnął energicznie głową, odpędzając od siebie nagły napad chandry. Viktor siedział przecież tuż obok. Był tutaj, jechał razem z nim do domu i miał zamiar wspólnie wejść do Yu-topii, by pójść na zasłużony spoczynek. A potem znów mieli pobiec na przedpołudniowy trening, znów planowali zjeść razem obiad, znów będą rozmawiać o programie dowolnym, znów nie zdoła się opędzić od Viktora w gorących źródłach… znów, znów, znów… i przede wszystkim — nadal. Więc to nie tak, że Yuuri coś tracił, nie mając w zamian nadziei na nic. Tylko od niego samego zależało, czy zamierzał bezsensownie zmarnować ten czas, czy może skorzysta z niego tak pozytywnie, jak tylko się dało.
Dlatego w pierwszym kroku na drodze do nowego postanowienia Yuuri odświeżył Instagram, żeby uświadomić samego siebie, że nie, te wspomnienia nie zniknęły. Niemal jednocześnie pod zdjęciem z pociągu zobaczył również fotkę Jurija, który pozował na tle wielkiego, kamiennego lwa i właśnie chwalił się swoim najświeższym nabytkiem z kociej kolekcji.
— Yurio kupił sobie nową koszulkę — oznajmił Yuuri i pokazał siedzącemu naprzeciwko Viktorowi zdjęcie. — Wygląda na zadowolonego.
— Faktycznie, jest szczęśliwy… zupełnie tak jak i ty — zauważył Rosjanin, przenosząc spojrzenie z komórki na coś, co znajdowało się nieco dalej, między ramionami Japończyka.
Yuuri podążył za jego wzrokiem, a gdy zorientował się, do czego sprowadzała się ta aluzja, nieco mocniej przytulił się do maskotki. Przy tej okazji próbował też ukryć delikatny rumieniec, jaki pojawił się na policzkach, zupełnie jakby w jego wieku nie przystoiło już paradować z wielkim pluszakiem, który został wygrany przez fantastycznego trenera na festiwalowej strzelnicy.
— Przepraszam, jeśli sprawiłem ci tym kłopot… — wymruczał z ustami niemal przyciśniętymi do czupryny wypchanej zabawki, ale Viktor od razu pokręcił głową.
— Daj spokój. Przepraszałeś mnie już z dziesięć razy — uspokoił i wsparł się podbródkiem o ustawioną na kolanie rękę. — Ale wiesz co? Chyba rzeczywiście zaczynam trochę żałować, że ci go dałem. Przecież teraz będę miał jeszcze większą konkurencję w walce o miejsce na twoim łóżku.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć na tę oczywistą zaczepkę, Katsuki sięgnął do kieszeni po chusteczkę z mikrofibry i zajął się przecieraniem okularów. Oczywiście to nie tak, że mu zaparowały albo coś — prawdziwym powodem była chęć uniknięcia spojrzenia w oczy Viktora, a przynajmniej zerkania na niego tak długo, aż Japończyk zdoła zrozumieć, do czego zmierzała cała ta rozmowa. I doczekał się.
— Yuuri — zagadnął Rosjanin.
Yuuri, pochylony nad czyszczonymi okularami, kiwnął na znak, że słuchał.
— Jeśli tylko coś będzie cię gryzło, to możesz mi o tym powiedzieć — przypomniał Viktor, a jego głos był tak łagodny jak świt rozpościerający się za oknami zmierzającego do Hasetsu pociągu. — I nie musisz opowiadać o samych miłych rzeczach. Zaakceptuję wszystko, co tylko leży ci na sercu. Każdy problem, wątpliwość, lęk. Każde uczucie. Wszystko.
— Oczywiście — odpowiedział odruchowo Yuuri, wciąż przecierając okulary, a kiedy zapadła cisza, zerknął na kompana swoim lekko niedowidzącym wzrokiem i dodał znacznie bardziej od siebie: — Dziękuję, że tu jesteś.
Po tych słowach uśmiechnął się delikatnie i — co było chyba najważniejsze dla nich obu — absolutnie szczerze.
Na ten widok Viktor otworzył szerzej oczy, nie mogąc uwierzyć, jak tak prosta rzecz mogła sprawić, że człowiek stawał się nieporównywalnie piękniejszy. Rosjanin aż położył rękę na swoim czole, chcąc sprawdzić, czy ciepło, które poczuł, było sprawką gorączki, czy może raczej wypitego alkoholu. Czuł się bowiem niemal tak samo skołowany jak po obejrzeniu amatorskiego, zrobionego z ukrycia filmiku, na którym pewnemu łyżwiarzowi udało się odtworzyć jego program dowolny z ostatniego sezonu. Wtedy młodemu Japończykowi tańczącemu w ciszy towarzyszył jedynie szum przecinanego łyżwami lodu, a mimo to poruszał się tak płynnie, jakby w duszy wyraźnie słyszał tę jedną, upragnioną muzykę. Tak mógł jeździć tylko człowiek, który kochał. Pewnie Yuuri sam do końca nie wiedział, co lub kogo darzył tak ogromnym afektem, ale z pewnością było to uczucie niezachwiane — nie jakaś przelotna chęć zaimponowania czy bycia na szczycie, lecz miłość nieskrępowaną słowami ni więzami. Ni to eros, ni agape. Coś wyższego, a zarazem bardziej złożonego.
I Viktor pomyślał nieoczekiwanie w tamtej chwili, co było na swój sposób kompletnie nowe, że jeśli miałby się kiedyś w czymkolwiek bądź kimkolwiek zakochać, to chciałby, żeby właśnie taki blask jak ten z serca Yuuriego rozświetlił jego ciemność.
***
Trojaczki ostrożnie wychynęły zza framugi jadalni w Yu-topii i przez dobrą chwilę obserwowały przez niedomknięte drzwi, jak Viktor zajmował się Yuurim. W końcu po jakiejś minucie przeszpiegów jedna z dziewczynek wyciągnęła swój nieodłączny smartfon w nikiforovowym etui, a gdy już zrobiła zdjęcie całemu zajściu, wrzuciła je na wspólnego Instagrama i na wszelki wypadek wysłała link Phichitowi, ich towarzyszowi w łyżwiarskich zbrodniach. Nie no, oczywiście nie podglądały niczego, co nadawałoby się do ocenzurowania ani tym bardziej do wyproszenia mocno nieletnich dziewczynek z pomieszczenia — rosyjski trener po prostu czesał swojego ucznia, korzystając z okazji, że wszyscy goście już wyszli, a jadalnia była odpowiednio neutralnym terenem na takie zabiegi. Właśnie dlatego Yuuri siedział w pozycji seiza i z łagodnym uśmiechem oraz przymkniętymi powiekami pozwalał Viktorowi sprawdzić nową piankę do włosów. Testowali już kolejną, ale żaden z użytych do tej pory kosmetyków nie zdołał utrwalić niesfornych kosmyków na tyle, żeby żaden nie wymknął się po intensywniejszym przejeździe programu Erosa.
— No i ostatecznie wyszło na to, że zapełniliśmy twoją tablicę — przyznał Yuuri, na co Viktor odruchowo pokiwał głową. Kiedy jednak spostrzegł, że Katsuki zupełnie tego nie zauważył, powiedział na głos:
— Ostatecznie tak. Ale mam nadzieję, że nie gniewasz się na to, że zedytowałem opis pod pierwszym zdjęciem?
— Nie, nie, skąd… To moja wina. Przecież nawet nie pomyślałem, że skoro telefon jest twój, to powinien być również zalogowany na twoje konto. — Yuuri westchnął cicho. — Chyba nie nadaję się do bycia rekinem mediów społecznościowych.
— Rekinem może nie, ale jak na mój gust wyglądałeś tak, jakbyś naprawdę świetnie się bawił.
— S-serio? — Yuuri nagle zesztywniał. Może przypomniał sobie żarty opowiadane przy ramenie, może przytulającego go, lekko pijanego Viktora… Może coś więcej, czego nie dało się odczytać z płatków uszu ani karku. — Myślałem, że daleko mi do twojego wyluzowania. Na strzelnicy zachowywałeś się jak prawdziwy snajper, a fanka z pociągu wpatrywała się w ciebie jak obrazek, kiedy z uśmiechem opowiadałeś jej o Mistrzostwach Świata.
— Czyżbyś był zazdrosny?
— Nie. Jeszcze — odparł żartobliwie Yuuri, jednak w myślach stwierdził „Choć nie pogniewałbym się, gdybyś patrzył tak tylko na mnie”. Nie było jednak mowy, żeby odważył mu się to powiedzieć.
...jeszcze…
Viktor zamruczał tylko lakoniczne „rozumiem” i z tym swoim charakterystycznym, nieco przypominającym serce uśmiechem spojrzał ciepło na Yuuriego. Gładził czarne włosy i zaczesywał je za uszy, przy okazji zastanawiając się, co to za dziwna ekscytacja przemknęła przez całe jego ciało. Od kiedy Yuuri zaczął się tak zmieniać? Od którego momentu zaczął brać jego niepoważne pytania za dobrą monetę i odpowiadać mu jeszcze bardziej zaczepnie, prawie że figlarnie? Intrygowało go to. Niepokoiło. Gdy Yuuri był coraz bardziej niedostępny, Viktor chciał coraz mocniej zabiegać o jego uwagę, lecz gdy Katsuki odwracał się i reagował na jego zaloty — zamierał, obezwładniony jego spojrzeniem. Uśmiechy innych ludzi przestały być tak promienne, od kiedy ujrzał jego. Głosy pozostałych nie były nawet w połowie tak kojące jak ten.
Czy to znaczyło, że znalazł ucznia, który miał zamiar przerosnąć mistrza w sztuce uwodzenia widowni? Viktor zaśmiał się pod nosem i zgarnął grzebieniem jedno z odstających nad czołem pasemek. Nie chciał jednak, żeby Yuuri stał się po prostu drugim przebojowym panem Nikiforovem lub żeby powielał wszystkie jego schematy. Nie, to nie o to mu chodziło. Przede wszystkim chciał być po prostu jedynym, który go takim widział i jedynym, który złapie go, gdy Yuuri kolejny raz otworzy swoje ramiona i serce na oścież.
Jedynym takim człowiekiem na zawsze — i na wyciągnięcie ręki.
Zrobiłbym dla ciebie wszystko
***
Skryta za ogromem myśli, za milionami maleńkich radości i wspomnień, obok emocji każdego możliwego kalibru, pojawiła się ta jedna fraza, która nachodziła go tak długo, aż w końcu na stałe wpasowała się w podświadomość.
Że… bolało.
Oczywiście, że bolało. Chyba nie mógłby się nazwać człowiekiem, gdyby choć trochę go to nie obchodziło.
Bolało na tak wiele różnych sposobów: gryzło niczym wyrzuty sumienia, gdy nie spełniał pokładanych w nim nadziei, kuło niewypowiedzianym żalem, bo przecież starał się i dawał z siebie wszystko jak nigdy wcześniej, raniło do żywego przy okazji każdej nowo składanej obietnicy.
Bolało. Do głębi, od środka i na wskroś.
Bardziej niż nieostrożne słowa z Cup of China. Mocniej niż nieudany flip z finałowego programu krótkiego.
Bolało jak rozsypujące się na tysiąc szklanych odłamków serce.
***
— Swoją drogą, Yuuri… — Viktor, siedzący na drewnianym, przypominającym ławę parapecie, przestał na chwilę wycierać wilgotne włosy i spojrzał z zainteresowaniem na zajmującego łóżko obok podopiecznego. Biały szlafrok wyraźnie odcinał sylwetkę Rosjanina od ciemnego, nocnego już nieba, za to Japończyk w szarawym dresie nie do końca pasował do łagodnie rozświetlonej, eleganckiej, hotelowej sypialni. — O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
Łyżwiarz drgnął i uniósł wzrok znad komórki, a między jego wyrazistymi brwiami pojawiła się płytka, prawie niezauważalna dla osób postronnych zmarszczka. Czyli nie zapomniał. Ten jeden raz… akurat ten…
— Ach, no tak…
Yuuri zwrócił twarz w stronę łagodnie uśmiechającego się trenera, a potem zacisnął mimowolnie dłoń na trzymanym telefonie i zerknął kilkanaście centymetrów w bok, na rozciągający się za oknem widok. Barcelona wyglądała obecnie niczym jedna, wielka, szeroka rzeka, taka jak podczas Obonu, która rozświetlała się setkami maleńkich płomyków, skrytych w papierowych lampionach. Z tej perspektywy można było nawet pomyśleć, że hiszpańskie światełka naprawdę powoli, powoli sunęły w stronę zatoki i rozlewały się po pobliskim morzu; różnica polegała jednak na tym, że japońska iluminacja wskazywała drogę zmarłym duszom, a ta tutaj była dowodem bytności żywych. Mimo to widok wciąż zapierał dech w piersi… Bo właściwie które to było piętro? Osiemnaste? Dziewiętnaste? Gdzieś mu to umknęło i rozmyło się w natłoku numerów hotelowych pokoi, które zajmował przez ostatnie lata. Było ich dużo za dużo jak na osiągnięcia, których nie miał, więc może to i lepiej, że już nie będzie dorzucał do listy kolejnych porażek i wyjazdów na darmo. Tyle wystarczy. Póki mógł to zrobić na własnych warunkach — tak było w porządku.
A chociaż Yuuri dobrze wiedział, co stać się musiało i czemu poprosił Viktora, aby nie wychodzili dziś na miasto, tylko zostali w pokoju i przedyskutowali coś na osobności, nie potrafił otworzyć ust. Na pewne rzeczy nie można się było przygotować. Scenariusz, który ćwiczył od samych wyników po programie krótkim… nie, może nawet wcześniej, od dobrej połowy Rostelecomu… nijak miał się do sytuacji, kiedy widział tuż przed sobą szczere, niebieskie oczy oraz przeznaczony tylko dla niego uśmiech. Powód był w gruncie rzeczy całkiem prosty — bo żadna chwila nie wydawała się odpowiednia na tę rozmowę, więc chyba tylko z braku innych możliwości postanowił zrobić to teraz.
I pewnie właśnie dlatego długa, złożona, skrupulatnie układana przemowa skróciła się do zaledwie czterech słów.
— Po finałach… zakończmy to.
Już. Po prostu. Zrobione. Tylko na tyle było go stać. Tylko to przeszło mu przez gardło. Właściwie nie powinien się nawet dziwić, że spokojne oznajmienie zupełnie wytrąciło z równowagi nieprzygotowanego na zmianę nastroju mężczyznę. Przez chwilę Viktor nic nie mówił, tylko próbował się doszukać jakiejkolwiek, choćby najdrobniejszej wskazówki na twarzy Yuuriego, jakiegoś znaku, że to był tylko żart albo taki test, lecz kiedy to nie pomogło, zamrugał i zdołał wydusić z siebie ciche:
— Co…?
— Zrobiłeś dla mnie wystarczająco dużo, Viktor — wyznał na wydechu Yuuri, a zmarszczka między brwiami wyrównała się i zniknęła. Właściwie to poczuł coś w rodzaju ulgi, że zdołał zrobić pierwszy ruch, bo po tak ostatecznym stwierdzeniu już nic nie mogło cofnąć tego, co zrobił. Od tego momentu myśli z łatwością spływały na poruszający się język. — Dzięki tobie byłem w stanie dać z siebie wszystko w moim ostatnim sezonie.
Nie czekając na reakcję, Yuuri zacisnął powieki, oparł dłonie na kolanach i głęboko pokłonił się przed Viktorem. Wszystko to dlatego, bo nie umiał spojrzeć mu w twarz. Chyba najzwyczajniej w świecie bał się, jakie odbicie samego siebie odnajdzie w niebieskich oczach.
— Dziękuję ci za wszystko, Viktor. Dziękuję za bycie moim trenerem.
„Żegnaj. Byłeś dla mnie wszystkim, co w życiu najpiękniejsze”.
Sekunda milczenia. Dwie. Trzy. Pochylony Yuuri otworzył oczy, lecz cisza uzupełniona o odległy szum miasta wciąż trwała dalej. Widział tylko czubki swoich czarnych adidasów, w których jeszcze przed półgodziną biegał po parku koło hotelu, przygotowując w myślach to proste podziękowanie, a tuż obok natrafił na nonszalancko założone na siebie stopy Viktora wraz z naciągniętymi na nie hotelowymi kapciami. No właśnie. Oto, czym był jego grzech. Doprowadził do tego, że Viktor zamienił sport na domową stagnację, przez co męczył się i stopniowo zabijał samego siebie — karierę, pasję, natchnienie, chęć rywalizacji. Niszczył tę część, którą Yuuri najbardziej podziwiał i kochał. Łyżwiarza, który przyciągnął go na lodowisko i dał powód, by walczyć. Człowieka, który wyciągnął do niego dłoń i przekazał wszystko, co tylko umiał. Osobę, dla której chciał chociaż jeden raz stać się…
Urwał. Nagle o jasną, rosyjską stopę uderzyła niewielka kropla wody, rozpryskując się i momentalnie wnikając w miękki materiał klapka. Tak skutecznie wybiło to Yuuriego z rytmu, że podniósł głowę, chcąc odruchowo poprosić Viktora, żeby dokładnie wysuszył włosy, inaczej przeziębi się tuż przed programami dowolnymi, ale… ale nie mógł. Zwyczajnie nie spodziewał się tego, co ujrzy.
Viktor patrzył nieruchomo w miejsce, gdzie prawdopodobnie jeszcze przed chwilą znajdowały się pochylone plecy Yuuriego, a łzy jak perły zbierały się na srebrzystych rzęsach i co jakiś czas spadały na ziemię, lśniąc w ciepłym, żółtawym świetle lamp. Był to widok absolutnie niezrozumiały — tym bardziej, bo Yuuri nigdy wcześniej nie wiedział, żeby Viktor był choćby częściowo smutny, nawet wtedy, kiedy martwił się o Makkachina czy witali się po dwudniowej rozłące na lotnisku w Fukuoce. Jakiekolwiek zmartwienia miał, ukrywał je za maską entuzjastycznego uśmiechu albo ściągniętych z zastanowieniem brwi. Ale teraz, gdy ten wybitny łyżwiarz wreszcie odzyskał wolność i mógł wrócić do tego, co szczerze kochał… dlatego? Czemu teraz? Jak? I od czego Yuuri miał zacząć te wszystkie pytania, na które do tej pory nie znalazł czasu?
— Viktor?
Rosjanin zamrugał. Delikatny ruch powieki strząsał kilka mniejszych kropel i sprawił, że prawe oko zaczęło przypominać wyszlifowany na gładko szafir, który okalały srebrne rzęsy i diamentowe drobinki łez. Wydawało się to aż nierealne, aby ktokolwiek mógł płakać w ten sposób. Tak szalenie pięknie, lecz zarazem tak przeraźliwie poruszająco.
— A niech to… — mruknął nisko Viktor, a w jego wypowiedzi czaiła się chłodna przygana. Jednocześnie z oczu ani na chwilę nie przestawały lecieć łzy, jakby na przekór spokojnemu stwierdzeniu. — Nie spodziewałem się, że Katsuki Yuuri okaże się tak samolubnym człowiekiem.
— T-tak. Podjąłem tę samolubną decyzję sam — przyznał pokornie Yuuri, nie mając absolutnie nic na swoje usprawiedliwienie. — Kończę karierę.
Viktor na krótką chwilę otworzył z niedowierzaniem oczy, po czym na jego twarz znów wróciła stężała maska rezygnacji. Niemy płacz się wzmógł: teraz łzy toczyły się po policzkach jedna za drugą, a powieki, które ledwie co powstrzymywał od nerwowego zaciśnięcia, delikatnie drżały. Przynajmniej ta prawa drżała, bo lewa, skryta w cieniu grzywki, była niedostępna dla czyjegokolwiek wzroku. Więc może, ale tylko może…
To był absolutnie niezrozumiały odruch, ale Yuuri nie mógł się powstrzymać, żeby nie wyciągnąć ręki i nie zbliżyć jej do twarzy ukochanego. Może po prostu chciał go w pełni zobaczyć — jak te okruchy diamentów zbierające się w wilgotnych kącikach oraz błękit spokojnych niczym morze oczu. Ostatni raz. Tylko ten jeden.
— Yuuri, co ty robisz?
Katsuki zatrzymał się z uniesioną dłonią, której dwa palce delikatnie odgarniały jasnoszarą grzywkę na bok.
— Zaskoczyło mnie to, że płaczesz — wyznał prostodusznie.
Najwyraźniej nie był to jednak zbyt fortunny dobór słów, bo Viktor gniewnie zmarszczył brwi.
— Jestem zły, rozumiesz? — oznajmił podniesionym głosem, łapiąc Japończyka za rękę, po czym odciągnął ją sprzed swojej twarzy.
Nagły gest zdziwił Yuuriego na tyle, że wycofał się i spojrzał z oszołomieniem na Viktora.
— Przecież to ty byłeś tym, który powiedział, że to potrwa tylko do Finału Grand Prix! — odpowiedział pospiesznie, na co Viktor się skrzywił.
— Myślałem, że wciąż będziesz potrzebował mojej pomocy — padł zimny zarzut.
— Ale czy nie zamierzałeś wrócić do zawodów? — przypomniał Yuuri, po czym bezwiednie opuścił wzrok. Tak bardzo chciał mu przemówić do rozumu, wyznać, że szczęście Viktora było dla niego ważniejsze niż cokolwiek innego na świecie, ale bez łyżew nie umiał ubrać tego w odpowiednią formę. Pewnie to dlatego tak bezradnie błąkał się i kluczył między kolejnymi słowami, mówiąc bardziej do podłogi niż przed siebie. — Nie musisz się martwić o mnie, skoro-
— Jak możesz wymagać ode mnie, żebym wracał na lód, kiedy ty chcesz odejść?! — rozległ się krzyk, na co Yuuri momentalnie zdrętwiał. Viktor podniósł głos po raz pierwszy odkąd tylko się znali. Nie, nawet wcześniej. Nie robił tego nawet wtedy zanim się poznali… Ale to nie wszystko. Viktor wydawał się już tak wściekły i tak bardzo nie panował nad nerwami, że niewiele myśląc złapał Yuuriego za ramiona, zmuszając podopiecznego, by ten spojrzał mu prosto w oczy. — Naprawdę masz o mnie tak złe mniemanie? Że byłbym w stanie?
— Przecież wyraźnie widziałem dziś na zawodach! Podczas występów Chrisa, Yurio, Otabeka! Widziałem, jak bardzo chcesz wziąć w tym udział i gdyby nie ja, to…!
— Nie, nie ty! Żadne ty! Nie chcę niczego takiego twoim kosztem!
Nagle Viktor zacisnął palce na dresowej bluzie, mocniej napierając na Yuuriego. Może chciał nim tylko potrząsnąć, może przyprzeć do niewidzialnego muru, ale Katsuki tak bardzo nie stawiał oporu, zaskoczony niespotykaną dotąd gwałtownością przeciwnika, że zamiast próbować się przeciwstawić — stracił równowagę i w ten sposób mężczyźni polecieli razem do tyłu, wprost na łóżko. Rozległ się głuchy łoskot dwóch upadających ciał, a potem cisza, przerywana jedynie okazjonalnymi spazmami łapanego między łkaniem oddechu. Yuuri leżał na plecach, podziwiając, jak słońce lampy skryło się za srebrzystym księżycem delikatnych włosów, natomiast Viktor górował nad podopiecznym, a łzy nieprzerwanie kapały ze smutnego, zawiedzionego czymś oblicza. Patrzeli na siebie bez słowa, bez uniesionych głosów, bez emocji, czekając na to, który pierwszy złamie pakt o nieagresji i rzuci się bądź odepchnie drugą osobę. Ale nic się nie działo. Nic. I nic… aż wreszcie po naprawdę długim, mokrym „nic” jedne ręce wsunęły się za plecy drugiego, a głowa przylgnęła do klatki piersiowej, w której kołatało rozszalałe serce.
Bolało. Tak strasznie bolało. Te słowa, gesty, cała kłótnia. Bolało, jak bardzo musiał to wszystko zniszczyć.
— To jakaś kara, prawda? Powiedziałem coś nie tak? — zapytał chrapliwie Viktor, po czym wtulił się w Katsukiego niczym dziecko, które za wszelką cenę starało się zatrzymać rodzica przy sobie. — Yuuri, przestań. To wcale nie jest śmieszne.
Bo nie było. To była tylko głupia prawda.
Łzy moczyły przód ciemnoszarej bluzy, natomiast ciężar ciała skutecznie przygważdżał Yuuriego do materaca, nie pozwalając mu na ucieczkę. Więc o niej nie myślał. Właściwie to nie wiedział czemu, ale zamiast odciąć się od Viktora po wszystkim tym, co mu przed chwilą powiedział, Yuuri po prostu przymknął oczy, położył rękę na głowie Rosjanina i zaczął go uspokajająco głaskać. Znów to samo. Viktor był tak beznadziejnym trenerem, że nie miał na niego sił. Zamiast liczyć na jego pomoc, musiał regularnie doprowadzać Viktora do porządku, pilnować, żeby uzupełniał dokumenty na czas, pocieszać mimo tego, że to Yuuri płakał. Przez jego szaloną niefrasobliwość musiał wypracować w sobie pewność siebie i wytrwałość, a nowych quadów nauczył się dopiero wtedy, kiedy wyraźnie o to poprosił. Ten wariat nie traktował go nawet jak prawdziwego podopiecznego, tylko bardziej jak kompana i równego sobie współpracownika, któremu zostawiał mnóstwo swobody. I szczerze?
Był najlepszym trenerem, jakiego Yuuri kiedykolwiek miał i jakiego już nigdy mieć nie będzie.
— Yuuri — szepnął znów Viktor. Ciężko było powiedzieć, czy jeszcze płakał, ale wydawało się, że ledwo co mówił. — Co mam zrobić, żeby cię uszczęśliwić? Czego ode mnie oczekujesz?
Wyjaśnienie było jednak wciąż takie samo.
— Wróć. Chcę cię widzieć szczęśliwego na lodowisku.
Na te słowach Viktor już nie odpowiedział. Najpierw chyba po prostu milczał, zastanawiając się, co powinien zrobić albo jaką strategię obrać, żeby się temu przeciwstawić, aż po jakimś czasie ucichł zupełnie, bo zasnął wtulony w Yuuriego, ukołysany ciepłem i zmęczony płaczem.
Może to nie była najlepsza pozycja do odpoczynku, ale Yuuri nie miał już serca budzić Viktora, by odmówić mu tej resztki pozostałego im czasu. Zresztą, powstrzymywało go przed tym również spokojne, nostalgiczne uczucie, skumulowane trochę wewnątrz jego własnej klatki piersiowej, a trochę tuż przed nią. Wszystko dlatego, bo dobrze znał ciężar cudzego ciała oraz delikatny zapach szamponu, który mile łaskotał go w nos. Tak samo wyglądały niespodziewane drzemki, jakie Viktor ucinał sobie na ramieniu bądź przy piersi Yuuriego, gdy lecieli samolotem albo gdy odpoczywali w jadalni w Yu-topii. Katsuki nosił je w pamięci jako jedne z lepszym momentów ich znajomości, która z relacji fan-idol przerodziła się zaufanie i oddanie głębszego rodzaju. Minione chwile przypominające złote medale szczęśliwego, prawie-że-rodzinnego życia. Trofea, których sam się właśnie zrzekł.
Yuuri czuł się trochę jak zdrajca, szczególnie że po tych wszystkich przykrych słowach mógł jeszcze ten jeden, ostatni raz skorzystać z przywileju kochania kogoś tak wspaniałego jak Viktor i że bez jego wiedzy przytulił się policzkiem do jasnej głowy. Tyle dobrego, że jutro był dzień przerwy od konkursów dla solistów. Nawet jeśli ręce mu zdrętwieją, to nic nie szkodzi. Nawet gdyby Viktor miał się już do niego nie odezwać, to przecież zasłużył. Ostatecznie dobrze postąpił.
Ten wzrok — wzrok, kiedy Viktor patrzył na innych jeżdżących łyżwiarzy — był tęskny jak nigdy dotąd. Yuuri nie chciał doprowadzić do katastrofy. Nie chciał myśleć o tym, że zagarnął Viktora na własność i że ludzie będą go obwiniać za to, że ktoś, kto nie umiał nawet wygrać jednego złota, mógł pociągnąć za sobą na dno tak utalentowanego zawodnika. Ale przede wszystkim nie chciał widzieć Viktora w takim stanie: smutnego, rozczarowanego i wyrzucającego sobie w pewnym momencie życia, że za wcześnie się wycofał, że miał jeszcze tyle do pokazania i opowiedzenia. Chciał tylko oglądać Viktora tańczącego na lodzie, to wszystko. A jeśli dla jego dobra musiałby się wycofać z zawodów… to zrobi to. Nic wielkiego. Żadna strata. I tak czuł, że te ostatnie miesiące wytężonych treningów wyrwał praktycznie siłą, więc nie miał jakiegoś szczególnego żalu, że nadeszło to, czego uniknąć się nie dało.
Bo nieważne, że panował pogląd, że wszyscy ludzie byli tyle samo warci. To nieprawda. To oczywiste, że Yuuri znaczył mniej i powinien ustąpić zdolniejszym.
Tylko z jakiegoś niewiadomego powodu tak strasznie chciało mu się płakać.
***
Viktor nie wiedział, co się działo z jego ciałem ani skąd pod powiekami wzięły się łzy, ale czuł się tak, jakby wszystkie zalewające go w jednej chwili emocje — ten niesamowity żal, gniew oraz tęsknota — nie należały tak naprawdę do niego… Nie, inaczej. Może to też nie była tak do końca prawda. Może zwyczajnie ich nie chciał. Nie potrzebował. Bał się. Pragnął wyrwać sobie serce z piersi i odrzucić je najdalej jak to było możliwe, byleby tylko zapomnieć o tym, co stało się w hotelowym pokoju.
Nie pamiętać, jak spokojne, obojętne spojrzenie Yuuriego potrafiło boleć.
Bo to przecież była jakaś farsa — te pół roku zakochiwania się i odnajdywania swojego miejsca na świecie, te obietnice, te obrączki. Wszystko było zwyczajnym nieporozumieniem. Już w momencie kiedy poranek wcześniej Viktor udał się na opustoszałą plażę i zaczął patrzeć w dal, święcie wierząc, że wreszcie udało mu się pochwycić to, do czego nieświadomie dążył od tylu lat oraz że był tak szczęśliwy, że to chyba aż niemożliwe… los nagle stwierdził, że to faktycznie nie miało sensu i odebrał mu wszystko zaledwie jednym, prostym zdaniem. „Po finałach… zakończmy to.” kołatało w głowie. Nie było od tego odwrotu. Za trzy dni jego ramiona znów staną się…
Viktor drgnął, czując nieznaczny, tępy ból w lewym kolanie, dlatego powoli otworzył oczy, a gdy nieco przechylił głowę i skupił zamglony wzrok na dokuczającej nodze, ujrzał tuż przed sobą gęstwinę czarnych włosów. Wtedy zrozumiał, że wcale nie był sam.
I że zasnęli razem.
— Yuuri… — szepnął przez ściśnięte gardło.
„Więc to był tylko zły sen” dotarło do niego. To absolutnie musiał być sen, skoro byli tu, na łóżku Yuuriego, które miało widok na malownicze, hiszpańskie niebo, i spali zwróceni do siebie twarzami. Gdyby faktycznie się pokłócili, na pewno nie leżeliby obok siebie tak spokojnie, ufnie trzymając za dłoń osobę, którą uważaliby za wroga. Mało tego — na tyle dobrze znał już Yuuriego, że był pewien, że po czymś takim zwyczajnie nie umiałby spojrzeć Viktorowi w oczy, a co dopiero mówić o zaśnięciu w jego obecności. Już nie takie bzdety powodowały, że potrafili mijać się bez słowa przez bitą dobę. Już prędzej znów zabarykadowałby się w tej przezroczystej łazience albo w ogóle uciekłby do pokoju Phichita, byleby tylko uniknąć nieprzyjemnej konfrontacji… A jednak był tu — ten sam dobry, uśmiechający się lekko przez sen Yuuri. Jego słońce i jego serce. Jakby na przekór wszystkim przypuszczeniom.
Rosjanin ostrożnie wyplątał się z uścisku ukochanej dłoni, podźwignął się na łokciach, po czym usiadł obok skulonego Japończyka, by stopniowo dojść do siebie po tej nagłej kolizji informacji. Nawet jeśli jego wnioski wydawały się całkowicie logiczne i spójne, to wciąż nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie wszystkie elementy układanki do siebie pasowały. W końcu kiedy Viktor rozejrzał się po hotelowym pokoju, zdołał zauważyć, że leżeli na łóżku pod tak nietypowym kątem, że nic dziwnego, że spali z podkulonymi nogami, bo inaczej od kolan w dół wystawaliby poza materac. Drugi rzut oka wskazał natomiast na to, że Yuuri miał na sobie ten sam czarno-szary dres, w który przebrał się tuż po powrocie z programów krótkich, za to z ramion Viktora zsuwał się biały, mocno już wymięty szlafrok frotté. Zmroziło mu to krew w żyłach. Czyli że…
— Vik… tor…? — rozbrzmiało cicho gdzieś po prawej stronie. Na dźwięk nieśmiałego, bezpośredniego zwrotu Viktor obejrzał się przez ramię i zobaczył, jak obudzony Yuuri skrzywił się, a zaraz również przetarł zaspane oczy. Najwyraźniej ucieczka rosyjskiego termofora sprawiła, że Katsukiemu zrobiło się zimno, a to naturalnie przyczyniło się do przymusowej pobudki w poszukiwaniu jeśli nie zaginionego ogrzewacza, to może chociaż kawałka kołdry. — Dzień dobry…
— Dzień dobry — odpowiedział odruchowo.
Zaraz potem Viktor otrząsnął się z pierwszego szoku, po czym przebiegł wzrokiem przez łóżko i chwycił okulary, które nie wiedzieć czemu i za czyją przyczyną skończyły tuż obok poduszki zamiast na bezpiecznym stoliku nocnym. Na całe szczęście nic im się nie stało, dlatego podał szkła siadającemu Yuuriemu i zamarł, patrząc, jak jego kochanie uśmiecha się na ten gest z wdzięcznością.
— Dziękuję — wyznał Yuuri, biorąc okulary z dłoni Rosjanina, a gdy już wsunął je sobie na nos i zamrugał parę razy na próbę, zwrócił twarz w stronę Viktora. — Mam nadzieję, że nie…
I wtedy coś pękło. Ciepło w brązowych oczach Yuuriego niespodziewanie zmieniło się w szczere zaskoczenie, to przerodziło się w niepewność, które sprawiło, że po kilku sekundach Japończyk opuścił wzrok na zaciśnięte na krańcu bluzy dłonie, aż wreszcie Viktor zrozumiał, że jedyny sen, jaki miał, to ten o powrocie do normalnego życia. Ubrania oraz dziwna pozycja przy pobudce powinny powiedzieć mu wszystko, ale zamiast stawić czoła rzeczywistości, wolał oszukać się chwilową, bezsensowną nadzieją. Po co? Żeby znów bolało? Czy żeby zadowolić się ostatnią okazją na trzymanie Yuuriego w ramionach? Więc proszę bardzo, miał, co chciał — a cokolwiek zostało mu przy tej okazji zamiast serca, to chyba już tylko garść nikomu niepotrzebnych okruchów.
Viktor nie wiedział, co powiedzieć. Obaj nie wiedzieli, więc obaj nic nie mówili. Kolejne wszczynanie awantury niczego by przecież nie zmieniło — argumenty strony przeciwnej znali aż za dobrze, co przekornie wcale nie oznaczało, że rozumieli bądź starali się zrozumieć stojące za nimi intencje. Dlatego tak to się skończyło: wstali w milczeniu, przebrali się w milczeniu i w milczeniu poszli na śniadanie, trochę modląc się w duchu, żeby nikogo po drodze nie spotkać, bo nie chcieli odpowiadać na niewygodne pytania, a trochę będąc na to wszystko obojętnym. Z tego samego powodu nie pojawili się na treningu dla publiczności, za to na zamkniętej sesji wieczorem wymieniali między sobą tylko krótkie, niezbędne komentarze, pomijając wszelkie zwroty grzecznościowe czy żartobliwe przytyki. Ani razu nie użyli swoich imion. Po prostu recytowali suche instrukcje i reagowali na to głośnym, bezpiecznym „tak!”.
Pozostali łyżwiarze od razu wyczuli, że coś wisiało w powietrzu — Yurio marszczył brwi nieco bardziej niż zwykle i co jakiś czas łypał w kierunku dziwnie małomównych wcale-nie-przyjaciół, Phichit miał tak bezradną minę, że bał się choćby zbliżyć do Yuuriego, a Chris, który nawet próbował z entuzjazmem zagadywać Viktora, szybko się do tego zniechęcił, słysząc niemrawe odpowiedzi Rosjanina. Mimo to żaden z nich nie chciał się otwarcie wtrącać w sprawy między Viktorem a Yuurim, szczególnie że łyżwiarze nie mogli sobie pozwolić na to, aby coś innego niż finał zaprzątało im głowy. Więc niezależnie od tego, co poważnego działo się na linii Nikiforov-Katsuki, musiało to poczekać z wyjaśnieniami co najmniej do następnego wieczora… o ile cokolwiek z ich relacji miało szansę do tego czasu dotrwać.
Ale tak — trwały zawody, które wciąż pozostawały najważniejszym celem starań wszystkich zgromadzonych, dlatego Viktor postanowił całkowicie odrzucić prywatne pobudki i skupiał się całym sobą, aby spełnić tę ostatnią, trenerską powinność. Niestety, nie wszystko szło zgodnie z założeniami. Poczwórny flip Yuuriego nadal był bardzo wątpliwej jakości, szczególnie gdy znajdował się na samym końcu programu. Chorobliwie skupiony Japończyk czasami nie dokręcał skoku, a czasami niezdarnie zatrzymywał się w miejscu, na dodatek tak chwiejnie i niepewnie, że Viktor ciągle miał na końcu języka pytanie, czy w takim razie nie lepiej by było wstawić w to miejsce poczwórnego toeloopa o stabilnym lądowaniu i w efekcie wyższej wartości GOE. Tyle że… tyle że nie umiał. To było takie nie w jego stylu żeby iść na łatwiznę. On na miejscu Yuuriego by zaryzykował i…
...na jego miejscu?
Viktor zacisnął zęby i uderzył pięścią w ścianę pod prysznicem. Chłodna woda zaczęła spływać po włosach, ramionach i plecach sfrustrowanego mężczyzny, który pochylał się do przodu, przytłoczony własną bezsilnością. A więc myśl o powrocie zagnieździła się w jego głowie do tego stopnia, że znów robił tak samolubne założenia. Ach, co za farsa, co za idiotyzm. To nie tak miało to wyglądać. Łyżwiarstwo bez Yuuriego nie miało najmniejszego sensu, więc czemu miałby wracać gdzieś, gdzie ukochanego nie było? Gdzie czekała tylko większa ilość oczekiwań i wymagań? Przecież nie chciał dużo. Jedyne, na czym mu zależało, to trwać u boku Yuuriego. Tylko tyle. Tylko i najwidoczniej aż.
Zmęczony Viktor przebrał się w bokserki i koszulkę, po czym wszedł do pokoju i ruszył dalej, do swojego łóżka. Wielki, hotelowy materac wraz ze świeżo ułożoną kołdrą już czekał na niego w pełnej gotowości, a że mebel o nic nie pytał ani nikogo nie osądzał, dlatego Rosjanin w milczeniu wsunął się pod pościel, ciesząc się z tego, że wreszcie mógł się od wszystkiego odciąć. Dopiero gdy Viktor położył się na plecach i zamknął oczy, poczuł, jak wielki ciężar nosił przez cały dzień na barkach. A przecież minęła dopiero pierwsza doba jego nowego, „ulepszonego” życia. Zaledwie kilkanaście godzin odkąd zaczął mierzyć się z tą nieznaną sytuacją — z jednej strony musiał dokończyć swoje zadanie jako trener, ale z drugiej był traktowany praktycznie jak powietrze, zupełnie jakby wznowienie jego kariery miało zacząć się już, teraz, natychmiast. Tylko czy naprawdę tak to musiało wyglądać? Nie zapędzali się przypadkiem w tym całym obrażeniu się na siebie? A może to miało tym bardziej wywrzeć na Viktorze presję, żeby wrócił na lodowisko i pracował z zawodnikiem, którego rozumiał najlepiej — czyli z samym sobą? Z każdym pytaniem głowa robiła się coraz cięższa i cięższa, a bezradność otulała ciało niczym ciepły koc. Sen nadchodził nieubłaganie…
W pewnym momencie rozległo się kliknięcie zamka, szelest rozchylanych drzwi, przerwa, a potem miękki odgłos sportowych butów. To Yuuri wrócił ze spaceru dookoła hotelu, a chwila zawahania przed zamknięciem drzwi musiała oznaczać, że łyżwiarz zauważył wygaszone światła i sylwetkę leżącego na łóżku trenera. Z tego też powodu Katsuki nie pokusił się o włączenie lampki, nie rzucił nawet zdawkowego „wróciłem”, tylko po omacku chwycił pidżamę i od razu skierował się do toalety, starając się nie zakłócać panującej w pokoju ciszy. Viktor na wszelki wypadek obrócił się na prawy bok, plecami do przeszklonej łazienki, nie chcąc, żeby kąpiący się Yuuri odczuł jakikolwiek dyskomfort. Normalnie szum wody oraz zaparowujące na biało ściany kabiny byłyby źródłem śmieszków, które przerodziłyby się w dłuższą pogawędkę na rozluźnienie napiętej, przedkonkursowej atmosfery, ale nie dziś. Dziś nawet najlżejsze żarty smakowały goryczą.
Po kilku minutach szum wody wreszcie ustał. Zamiast tego dało się słyszeć szelest materiału, kliknięcie zamka, ciche, jakby trochę mokre kroki, a potem delikatnie skrzypnięcie materaca. Blisko, bardzo blisko. Tak blisko, że w tym samym momencie Viktor poczuł nieznaczny powiew chłodniejszego powietrza oraz zapach ziołowego żelu pod prysznic. Wtedy ostrożnie otworzył oczy i zauważył, że patrzył na poduszkę Yuuriego, na której jej prawowity właściciel ułożył właśnie głowę. Niech to szlag… Dlaczego przysunęli łóżka tak blisko siebie? Przecież widział przez to jak na dłoni zarys ciała zwróconego w jego stronę Yuuriego, który leżał zwinięty w kłębek i przytulał do piersi kołdrę, bezbronny i straszliwie samotny. Viktor wstrzymał oddech. Nie, to tylko jemu się wydawało, że był bezbronny i samotny. Chciał, żeby tak było. Naiwnie i bezzasadnie na to liczył. A tak naprawdę jedynym zagubionym człowiekiem, który znajdował się w tym wielkim, obcym, hotelowym pokoju, był tylko i wyłącznie on sam.
Dobrze, w porządku. Niech i tak będzie. Niech życie toczy się w ten sposób, a skoro jutro miał nadejść długo wyczekiwany dzień rozstrzygnięcia, to czas już było najwyższy zbierać się do spania. Rosjanin westchnął przez nos i pewniej chwycił pościel w garść, chcąc obrócić się na drugi bok, lecz wtedy nagle, bez najmniejszego uprzedzenia dało się usłyszeć…
— Viktor.
Znów tylko jedno słowo i znów spojrzenie przez ramię. Jednocześnie Yuuri wyciągnął rękę i złapał nią kraniec kołdry, powstrzymując Viktora przed odwróceniem się. Zadziałało. Jak miałoby nie? Viktor po raz pierwszy od samego poranka usłyszał swoje imię wypowiedziane tym znajomym, łagodnym, ukochanym głosem i już samo to sprawiło, że nie był w stanie ruszyć się o milimetr. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo za tym tęsknił. Ach, Boże moj, dlaczego mi to robisz? Dlaczego tak mnie sprawdzasz? Przecież wiesz, że kiedy Yuuri odejdzie, już nigdy więcej go nie usłyszę, więc czemu pogarszasz sytuację, przypominając mi, że nawet jeden dzień bez niego jest zwykłą mordęgą?
A chociaż wiedział, że to głupie, że znów wierzył w coś, co się nie ziści, Viktor nie tylko się nie odwrócił, ale wysunął dłoń i ujął w nią dłoń Yuuriego. Była ciepła i miękka od kąpieli, w przeciwieństwie do znajdującej się na palcu serdecznym obrączki: małej, gładkiej i jakby delikatnie chłodnej. Serce ścisnęło się Viktorowi z żalu. Nosił ją. Nie wyrzucił. Nawet jeśli tyle wykrzyczeli i przemilczeli w ciągu ostatnich godzin, to jednak nie był Yuuriemu aż tak obojętny. A kto wie, może obaj mówili znacznie mniej niż tak naprawdę myśleli. Może to wcale nie tak, że chcieli czy powinni od siebie odejść — po prostu nie znaleźli mądrzejszego rozwiązania.
Tylko czy naprawdę jakiegokolwiek potrzebowali?
— Chcę wygrać — szepnął z nadzieją Yuuri, a jego oczy zdawały się błyszczeć mimo granatowej ciemności, odbijając w sobie błyski tańczących na ścianach oraz łazience świateł miasta. — Chcę tylko dla ciebie wygrać…
Viktor zagryzł usta, rozważając w myślach szczere słowa Yuuriego.
„A ja już chyba nie…”
***
Zaraz po tym, jak ceremonia medalowa się zakończyła, runda honorowa wokół lodowiska została zaliczona, a usatysfakcjonowani fotografowie zrobili podiumowej trójce odpowiednią ilość tysięcy zdjęć, łyżwiarze wreszcie zostali zwolnieni z dalszych obowiązków i mogli udać się na zasłużony odpoczynek. Jurij i JJ pojechali przodem, (jak zwykle) kłócąc się o każde krzywe spojrzenie i każdy nadprogramowy błysk zdobytego trofeum, za to Yuuri jeszcze przez chwilę stał po przeciwległej stronie tafli, rozmawiając cicho z gratulującym mu przez bandę Morooką. Po krótkiej wymianie zdań japoński łyżwiarz uśmiechnął się wdzięcznie, skłonił się głęboko przed dziennikarzem, zapewne dziękując mu za całe dotychczasowe wsparcie oraz niezłomną wiarę w jego umiejętności, po czym obrócił się i zbliżył się do wyjścia z lodowiska oraz do cierpliwie czekającego na niego trenera. No tak — do tego zawsze cierpliwego trenera, który stał w pobliżu nawet wtedy, kiedy aż chciało się przekrzyczeć wszystkich koczujących na trybunach fanów, wołając „dobra robota!”. Viktor jednak nic nie mówił, tylko z życzliwością podał Yuuriemu ochraniacze, a kiedy ten je założył i pewnie stanął na obu nogach, Rosjanin skinął głową, wskazując w stronę szatni. Wreszcie mogli pójść na ubocze, zdjąć łyżwy, pozbyć się garnituru i na spokojnie porozmawiać o wszystkich planach na przyszłość. O tym, że Viktor już przekazał Yakovowi informację o swoim powrocie do zawodów, że chciałby wystartować w najbliższych narodowych, że nadal zależało mu na tym, aby utrzymywać kontakt z całą Yu-topią czy…
Ale Yuuri się nie ruszył. Mimo krążących dookoła ludzi, którzy szykowali się do wyrównania lodowiska przed jutrzejszą galą, Katsuki zatrzymał się może trzy kroki od wciąż otwartej bramki i ewidentnie bił się z myślami. Wreszcie jednak zdołał opanować nerwy, bo z pewną uroczą nieśmiałością ściągnął medal z szyi, wyciągnął ręce przed siebie i skromnie spuszczając oczy, zwrócił się do stojącego tuż przed nim Viktora:
— To nie jest złoty medal, ale…
Viktor w pierwszej chwili nie wiedział, jak na to wyznanie zareagować. Oczywiście tyle miesięcy marzył o wygranej Yuuriego i właściwie był święcie przekonany, że to osiągną, szczególnie po tak fantastycznym programie dowolnym, dzięki któremu japoński as przeszedł najśmielsze oczekiwania wszystkich, ale drugie miejsce… cóż… chyba też nie było aż takie złe. Przede wszystkim dlatego, bo cieszył się z niego sam Yuuri, dla którego jakikolwiek wynik powyżej szóstego miejsca wydawał się niesamowitą poprawą w stosunku do poprzedniego roku. Poza tym pobicie rekordu świata i stanięcie na podium wydawało się absolutnym spełnieniem marzeń, ale po drugie i co nie mniej ważne…
Viktor uśmiechnął się i przechylił głowę lekko na bok.
— Nie mam zamiaru niczego całować, dopóki to nie będzie złoto — zapowiedział radośnie.
— …e?!
Teraz to Katsuki wyglądał na kompletnie zbitego z tropu. No tak, w końcu nie zdawał sobie sprawy z tego, że podczas zakulisowego spotkania, mającego miejsce tuż przed ostatnim programem dowolnym, Viktor zdołał przekazać Jurijowi wieści o końcu kariery Yuuriego. Skąd więc niby miałby wiedzieć, że w efekcie Rosjanie zawarli wtedy milczący pakt, według którego jednomyślnie założyli, że tak tego wszystkiego nie zostawią i że nie pozwolą Japończykowi uciec?
— A tak bardzo chciałem pocałować złoty medal Yuuriego… Jestem kompletną porażką jako trener… — świergotał dalej Viktor i z szerokim uśmiechem przyklejonym do przystojnej twarzy zaczął iść w stronę łyżwiarza, spychając go aż do samej bandy. Tam Katsuki wygiął się do tyłu niczym pałąk i z przerażeniem w oczach patrzył, jak twarz Nikiforova znalazła się tuż nad nim. Jednocześnie prawa dłoń Viktora w naturalnym geście zastanawiania się wylądowała tuż przed ustami, a złota obrączka zaczęła jakoś tak mocniej błyszczeć w świetle setek lamp, podwieszonych pod wysokim sufitem sportowej hali. — To jak, Yuuri? Masz może jakieś sugestie? Coś, co sprawi, że moje serce zabije mocniej? Coś przychodzi ci do głowy?
— T-to… znaczy… ja…
Yuuri zacisnął powieki, przez sekundę albo dwie wahając się nad tym, co powinien zrobić i czego tak naprawdę od niego oczekiwano, aż w końcu podjął ostateczną decyzję — a ta najwyraźniej zakładała, że musiał się wyprostować, zrobić krok do przodu i odepchnąć trenera od siebie, by ten stracił równowagę, lecąc tyłkiem wprost na ziemię. Viktor pomyślał, że w ten nietypowy sposób chyba wracała do niego karma związana z całuśnym wybrykiem przy okazji Cup of China, a wrażenie tylko się wzmocniło, gdy na jego kolanach kilka chwil później wylądował również Yuuri. Nie znaczyło to jednak, że nie był tym stanem zaskoczony. Był. Jak jasna cholera był. Siedział, podpierał się rękami o podłogę i wpatrywał się przed siebie szeroko rozwartymi oczami, czując, jak jego kochanie zupełnie zignorowało dobre maniery i na oczach wszystkich zgromadzonych objęło go za szyję.
— Viktor! Proszę, zostań ze mną na jeszcze jeden rok! — zawołał Yuuri, a srebrny krążek poszybował w powietrze i upadł gdzieś na bok, kompletnie nieważny w tak podniosłym, osobistym momencie. Chwilę potem Yuuri odsunął się od Viktora i wciąż trzymając wyprostowane ręce na ramionach ukochanego, oznajmił z mocą: — Tym razem na pewno zdobędę złoto!
Serce o mało co nie wyskoczyło Nikiforovowi z piersi, za to oczy praktycznie natychmiast zamieniły się w dwa łzawe jeziorka. Do samego końca nie wierzył, że ten uparty Yuuri kiedykolwiek pójdzie na jakiekolwiek ustępstwa w kwestii łyżwiarstwa, ale najwyraźniej uczucia żywione do Viktora były silniejsze niż cała japońska duma narodowa czy nawet zdrowy rozsądek razem wzięte. A skoro było mowa o tym ostatnim…
— Świetnie! — odparł równie gorąco Viktor i wyciągnął się w stronę Yuuriego. Łyżwiarz musiał aż zdjąć dłonie z ramion trenera, a nawet nieco się odsunąć, żeby nie zderzyli się ze sobą czołami. — Ale to za mało!
— Co…?
Rozpromieniony Viktor wyciągnął się na to w bok i ujął w dłoń leżący nieopodal medal.
— Nawet ja jestem trochę zaniepokojony w kwestii pełnego powrotu do zawodów, jeśli jednocześnie mam być twoim trenerem — wyznał Viktor, po czym z dumą zawiesił srebrny krążek na szyi oniemiałego Yuuriego — dlatego w zamian chciałbym, żebyś został przynajmniej pięciokrotnym mistrzem świata.
Każdy człowiek, który w chociaż minimalnym stopniu znał się na łyżwiarstwie figurowym, zdawał sobie sprawę z tego, że to było żądanie bez możliwości pokrycia. Już w tym momencie Yuuri miał całe dwadzieścia cztery lata, co znaczyło, że maksimum fizycznych możliwości miał praktycznie za sobą, a dodatkowo co roku szeregi seniorów zasilały tak niesamowicie uzdolnione jednostki jak chociażby Jurij, Otabek czy JJ. No i jeśli Viktor wracał do zawodów, to czołówka walczących o medale sportowców przedstawiała się wyjątkowo morderczo. Nikt rozsądny nie porywałby się na coś takiego.
A jednak Yuuri uniósł do piersi medal, ścisnął go w dłoni i zanim Viktor zdołał rozgryźć, co też działo się w tej uroczej głowie, łyżwiarz przytaknął z oczami pełnymi łez.
— Oczywiście.
Wtedy Viktor już nie wytrzymał — zaśmiał się na cały głos i w odpowiedzi przygarnął Yuuriego do siebie, wreszcie mogąc go w pełni, na spokojnie i bez zahamowań przytulić. To nic, że jacyś opieszali fotoreporterzy mogli im zrobić zdjęcia, które następnego dnia mogły wylądować w jakimś ładnym artykule sportowym podsumowującym wyniki Grand Prix. To nic, że czas i miejsce nie wydawały się szczególnie komfortowe, garnitur od Armaniego mógł się brzydko pognieść, stopy Yuuriego pewnie umierały w zawiązanych na ścisk łyżwiarz, a na hali było zimno. To nic. To nic. Nic nie liczyło się tak bardzo, jak obietnica, by nadal pozostać razem.
Bo tak, srebro Yuuriego nie było żadną porażką. Było absolutnie najwspanialszym błogosławieństwem.
— Dziękuję, Yuuri — szepnął Viktor, z ustami niemal przyklejonymi do ucha ukochanego. — Dziękuję. Tak bardzo, bardzo… dziękuję.
Coś ściskało go za gardło, lecz nie były to ramiona wtulonego w niego Yuuriego, a raczej wzruszenie, które kolejny raz w ciągu tych ostatnich dni dawało o sobie znać. Ale nie zamierzał mu się tak łatwo poddać — nie kiedy znów wrócił do bycia najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
— Tylko pamiętaj, że nie żartuję z tym trenowaniem — uprzedził Nikiforov po krótkiej przerwie na uspokojenie głosu. — Tym razem podpiszemy prawdziwy kontrakt i naliczę ci ogromne kary pieniężne, jeśli go złamiesz.
— Dobrze, Viktor — zgodził się Yuuri.
— Na pięć lat? — upewnił się.
— Na pięć.
— Obiecujesz?
— Tak, obiecuję. Chociaż obiecałem już ze dwa razy.
— Pięć lat wygranych pod rząd?
— Viktor, wiesz… — Tu Yuuri nieco się zawahał, dlatego wycofał się, żeby upewnić się co do miny trenera. Ale nie. Viktor był całkiem poważny, może nie śmiertelnie i właściwie to delikatnie się uśmiechał, tak o, w kącikach oczu, ale zdecydowanie nie żartował dla samego żartowania. — Oczywiście zrobię wszystko, co tylko w mojej mocy, żeby wyrównać ten rekord, ale pamiętaj, że pięć tytułów z rzędu to może być trochę bardziej… no… trudne do zrobienia.
— Czyli że zostaniesz ze mną tak długo, aż ci się to uda? — rozwinął.
— Słuchaj, przecież nawet najlepsi łyżwiarze odpadają w okolicach trzydziestki, więc-
— Więc zostaniesz ze mną już na zawsze?
Cisza. Nie jakaś straszna i nie bardzo długa, ale jednak zapadła. Chwila na namysł, na zrozumienie pytania, na zinterpretowanie go na ten metaforyczny, japoński sposób, z pełną świadomością, że to znów brzmiało jak propozycja małżeńska, na przyjęcie tego do wiadomości… i wreszcie na odpowiedź, całkiem nawet sakramentalną, szczególnie patrząc na cały dotychczasowy kontekst.
— Zostanę.
Viktor nie musiał całować Yuuriego, żeby wiedział, jak bardzo go kochał. Po prostu otoczył go rękami i jeszcze raz do siebie przygarnął, szepcząc ciche, pochodzące prosto z serca:
— Dziękuję.
I zakończyli to — długie, nużące nieporozumienie, prowadzące ich trochę donikąd, a trochę jednak dokądś, skoro ostatecznie znaleźli się w swoich ramionach, gotowi stawić czoła nowej sytuacji. Bo przecież nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło, szczególnie że nic nie działo się bez przyczyny. Każda lekcja była cenna i warta zapamiętania, każda kłótnia uczyła wybaczania na swój własny sposób, każda trudność wymagała wysiłku, aby ją pokonać. Każdy moment sprawiał, że stawali się silniejsi i pewniejsi swoich uczuć, więc nie było w tym nic zaskakującego, że ostatecznie ich los przypieczętowało czułe, pełne miłości wyznanie.
— Przecież wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko — powiedział cicho.
Dystans, który nas łączy
Wczoraj i dziś
***
— Zamieszkaj ze mną.
Cisza, jaka po tym zapadła, wskazywała na pytanie, konstrukcja samego komunikatu — na oznajmienie, ale ton, z jakim mężczyzna zaakcentował wypowiedź, brzmiał jak prośba. A przecież było to zaledwie jedno zdanie. Trzy słowa. Prosty przekaz, a jednak tak trudny w zrozumieniu, szczególnie że każda fraza, każda myśl generowała od razu kilka kolejnych, istniejących tylko po to, by wytłumaczyć tę poprzednią. Tymczasem w słowniku znajdowały się tysiące, dziesiątki tysięcy zwrotów… I zupełnie jakby łyżwiarz po kolei analizował każde z tej oszałamiającej liczby pojęć, skołowany Yuuri milczał, prezentując Viktorowi nie mniej zdziwione migdałki.
— Oho, chyba znam ten wyraz twarzy. — Rosjanin uniósł się z łóżka i dla pewności zbliżył się do Japończyka, dostrzegając swoje niewyraźne odbicie w okularach. — Yuuri? Wciąż mnie słyszysz?
— Tak. Ch-chyba… tak. — Siedzący na skraju materaca Katsuki zamrugał, odzyskując jasność myślenia. Było to jednak nieco trudne, szczególnie po ciężkim, wyczerpującym i pełnym emocji dniu. Dniu, w którym zdobył srebrny medal Grand Prix. — Chociaż przysiągłbym, że przed sekundą widziałem, jak otwierasz usta, tylko że zupełnie nie pamiętam, co wtedy powiedziałeś.
— A ja przysiągłbym, że się ze mną droczysz. — Viktor westchnął, a potem bez zastanowienia wyciągnął prawą rękę spod kołdry, chwycił dłoń ukochanego w swoją i lekko ścisnął, chcąc dotykiem zakotwiczyć go na ziemi, żeby znów nie odpłynął. — Yuuri. Proszę, zamieszkaj ze mną.
Tym razem Yuuri drgnął, a na jego policzki niemal od razu wypłynął delikatny rumieniec. Viktor uśmiechnął się na ten widok. Zawsze taki sam, słodki i nieuświadomiony. Ale to nie szkodzi — w końcu dzięki temu miał całą noc, nie, cały czas tego świata, aby móc bezkarnie patrzeć na Yuuriego, czekając na jego odpowiedź.
Hotelowy pokój zdawał się istnieć obecnie jako inny wymiar, wyrzucony gdzieś poza normalny prąd czasoprzestrzeni. Działało to jednak w obie strony — Barcelona również żyła trochę innym życiem, niespecjalnie przejęta Finałem Grand Prix, będącym w końcu jednym z wielu eventów oferowanych przez to barwne, hiszpańskie miasto. Tymczasowa łyżwiarska stolica zmieniła się na noc w jedną z wielu jej podobnych metropolii, w której sportowcy niknęli wśród potoku rodowitych mieszkańców oraz ławic przypadkowych turystów. Część zawodników cieszyła się bądź opłakiwała swoje występy, a część wolała udać się na wcześniejszy odpoczynek, rezerwując siły na galę oraz następujący po niej bankiet. Do tej drugiej grupy należeli również Viktor i Yuuri, zmęczeni nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie, co było pośrednio związane z niedawnymi przejściami na linii trener-podopieczny. I nie tylko tej linii.
Yuuri wbił wzrok w wąski pasek podłogi dzielący ich zsunięte łóżka. Dzisiejszy dzień wciąż wydawał mu się mocno odrealniony od reszty rzeczywistości — jeszcze z samego rana definitywnie żegnał się z karierą oraz z Viktorem, a już wieczorem mógł świętować wicemistrzostwo, ponowną możliwość ujrzenia idola na lodowisku i…
I, jak się okazało, ich dalszą, wspólną przyszłość. A to wciąż nie był koniec zaskoczeń.
— Viktor… Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale to brzmi jak… propozycja małżeństwa — powiedział cicho Yuuri, przenosząc spojrzenie z podłogi na twarz ukochanego.
W brązowych oczach można było dostrzec coś w rodzaju błysku zaciekawienia, jakby Yuuri testował reakcję Viktora, jakby… cieszył się z tego stwierdzenia. Rosjanin zamruczał cicho, zdumiony takim przejawem zainteresowania.
— Nie zapominaj, że to ty pierwszy wyskoczyłeś z tym w Fukuoce — zaśmiał się Viktor, kładąc głowę z powrotem na poduszkę. Z rozczuleniem pomyślał o spotkaniu na lotnisku po Rostelecomie czy wieczorze sprzed dwóch dni, na którym to dostał od Yuuriego ich pierwsze, miniaturowe złoto. — To nie moja wina, że tak mile to wszystko interpretu-
— Twoja — przerwał Yuuri, czerwieniąc się jeszcze odrobinę bardziej, ale jednocześnie nie odwrócił wzroku od Viktora. — Bardzo twoja.
Długa, wymowna pauza, jaka zapadła chwilę potem, samą swoją obecnością przekazywała coś więcej. Znaczyła: „To twoja wina, że chcę z tobą być”.
Małżeństwo. Zupełnie odległe, przypominające zakończenie rodem z baśni słowo. Naturalne zwieńczenie znajomości każdej kochającej się pary, która zaliczyła na swojej wspólnej drodze wszystkie ważniejsze etapy akceptacji, zrozumienia i wsparcia. Tylko gdzie w tym całym grafiku znajdowali się oni?
Z punktu widzenia Yuuriego dopiero co odkryli, jak wiele dla siebie znaczą, więc chyba nie mogli mówić o jakimś szczególnie długim stażu związku mimo mieszkania ze sobą pod jednym dachem przez solidne osiem miesięcy. Dopiero przed kilkoma tygodniami po raz pierwszy się pocałowali, a zaledwie dwa dni temu prawie się rozstali. Nic dziwnego, że wszystko to wciąż było mocno niepewne, magiczne, w fazie prób, błędów, zwycięstw, kłótni, małych pożegnań i docierania charakterów… Więc co właściwie pewien nierozgarnięty Japończyk sobie myślał, kiedy zdecydował się na kupno złotych obrączek? Naprawdę chciał wręczyć tylko amulet na szczęście, lecz dopiero po fakcie zorientował się, że dla Rosjan palec serdeczny prawej dłoni oznaczał coś więcej? To miała być obietnica, że nawet jeśli czekało na nich jeszcze dużo pracy, to już teraz Yuuri wiedział, że los połączył ich na zawsze? A może bał się, że tak naprawdę nie mógł niczego oczekiwać, że skoro musiał pozwolić Viktorowi odejść, to ten jeden wieczór, te „zaręczyny na niby” były największym szczęściem, na jakie mógł liczyć? Ale cokolwiek sądził i o czymkolwiek skrycie marzył, Yuuri nie wierzył, że sam Viktor może to w ten sposób zinterpretować. W końcu ten podarunek był jak wydobycie z dna serca Katsukiego wszystkich niesprecyzowanych pragnień, wszystkich nadziei, jakie żywił, ale o istnieniu których sam nie zdawał sobie sprawy, uzewnętrzniając je poprzez takie podświadome, często szalone decyzje.
I teraz chyba też nie wiedział, co miał począć ze szczęściem znajdującym się na wyciągnięcie dłoni. Blask złotej obrączki Viktora wydawał się bowiem niesamowicie piękny, ale jednocześnie Yuuri lękał się, że nie da rady utrzymać w swoich rękach jego ciężaru, jego znaczenia. Jeszcze nie.
— No dobrze, w porządku — spasował Viktor, widząc trudną w zinterpretowaniu mieszaninę emocji na twarzy Yuuriego. Znał to spojrzenie, nieco rozkojarzone i usilnie poszukujące właściwej odpowiedzi. Nie musieli się spieszyć. Mieli czas. — W takim razie wyjaśnię to tak…. Wydaje mi się to dość naturalne, że jeśli wciąż mam być twoim trenerem i jednocześnie występować jako zawodnik, to musimy przeprowadzić się wspólnie do Petersburga. I jakkolwiek uwielbiam twoją rodzinę, to jednak nie są nam niezbędni do treningów. A Yakov, niestety, tak.
— Wiem, wiem, oczywiście. To nie dlatego się zdziwiłem — odpowiedział Katsuki, rozluźniając się nieco.
Kiedy doszedł do wniosku, że rozmowa nie wydawała się wcale tak dramatyczna i wiążąca, za jaką ją pierwotnie wziął, Yuuri również postanowił się położyć. Lewą, wolną dłonią odsunął kawałek kołdry, a potem zdjął okulary i położył je obok poduszki. Chociaż nie było potrzeby, aby dalej trzymał Viktora za rękę, nie chciał jej wypuścić ani na moment, jakby w końcu uświadomił sobie, co próbował zrobić dwa dni wcześniej. Teraz jednak pragnął już tylko zasnąć, czując chłód wiążących ich obrączek wraz z ciepłem bliskiego człowieka.
Yuuri wsunął się do łóżka i wreszcie odważył się spojrzeć bezpośrednio w oczy Viktora, chroniąc się jedynie za barierą krótkowzroczności.
— Spodziewałem się raczej czegoś w rodzaju, no wiesz… Że znajdziesz mi jakiś tani pokój do wynajęcia niedaleko lodowiska — rzucił z prostotą.
— Moje mieszkanie jest niedaleko. Dwa kilometry w linii prostej. Przez most trzy. Idealna trasa na poranny jogging. — Rosjanin uśmiechnął się. — Ech, Yuuri, Yuuri… Trenowanie tak upartego łyżwiarza jak ty to naprawdę ciężki kawałek chleba. Myślisz, że pozwolę, żebyś wydawał pieniądze na tak bezsensowne pomysły? No właśnie. A jeśli już tak bardzo chcesz się wykazać, to zawsze mógłbyś zacząć mnie spłacać, dorzucając się do czynszu.
— Przepra… szmm… — Katsuki niemal wpełzł pod kołdrę, przypominając sobie o ciążącym na nim długu. A przecież czekał go kolejny sezon i kolejne pozycje do spłaty na nieustannie rosnącym rachunku…
Rosjanin parsknął, zakrywając usta wolną, zaciśniętą w pięść dłonią.
— Spokojnie, tylko żartowałem. Dobrze, że po ślubie będziemy mieć wspólny majątek, bo w obecnej sytuacji i tak nie byłbyś w stanie opłacić choćby prą… Dobra, dobra, to też były żarty! Rachunki wcale nie są tak wysokie! — uspokoił naprędce Viktor, kiedy poczuł, że palce Yuuriego rozluźniły chwyt, chcąc uciec na sam dźwięk przerażającej, ekonomicznej prawdy. Wzmianka o ślubie pewnie też nie była tak zupełnie bez winy, jednak prostowanie tej kwestii Viktor pominął z niewinnym uśmiechem. — Pieniądze to sprawa najzupełniej drugorzędna. W końcu w Yu-topii żyło mi się cudownie bez żadnych marmurów i złotych kinkietów. I wiesz co? Dałbym wiele, żeby wciąż tam mieszkać. Ze wszystkimi.
Yuuri wyjrzał spod kołdry, a jego oczy błysnęły odległymi, jaśniejącymi światłami tętniącej nocnym życiem Barcelony. Nie mówił nic, przyjmując za cichy pewnik to, że ukochany naprawdę tak uważał, a kiedy Viktor zaczął głaskać kciukiem jego dłoń, Yuuri odsunął kołdrę już na dobre, przyciskając krawędź do klatki piersiowej.
— A właśnie, à propos Yu-topii. — Viktor westchnął przeciągle, przypominając sobie o znacznie mniej przyjemnej części spraw poprzedzających ich wspólne zamieszanie. — Sądzę, że wpadnę do Hasetsu na dwa, może na trzy dni, a potem…
Zawiesił głos, wahając się, czy powinien już poruszać przykry temat. W końcu ten wieczór był zupełnie ich, zasłużyli sobie na niego i na spokój, a jednak…
Mimo to obaj doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co nadchodziło.
— Narodowe. Już za niecałe dwa tygodnie. W tym samym terminie. — Pierwszy odezwał się Yuuri, przyjmując na siebie ciężar wypowiedzenia nieprzyjemnej kwestii na głos. — Będziemy musieli się rozdzielić.
— I to nie tylko na same konkursy. — Kiedy Viktor zobaczył, jak Yuuri przelotnie zmarszczył brwi, jemu samemu zrobiło się jakoś ciężej na sercu. — Cóż, nawet jeśli w głowie mam już gotowe kolejne trzy programy, będę musiał poprosić Yakova o kilka wskazówek i chłodną ocenę wszystkiego z boku. Może i jestem geniuszem oraz żywą legendą łyżwiarstwa figurowego, ale nawet ja potrzebuję wsparcia technicznego. Natomiast ty… Dwie zmiany środowiska w tak krótkim czasie to zbyt wiele. Tylko że nie powinieneś zostawiać bez trenera tuż przed takimi zawodami…
Starał się brzmieć rzeczowo, może trochę beznamiętnie, ale niepokój był aż nazbyt widoczny w tej niemal niedostrzegalnej zmarszczce, jaka powstała między prostymi, idealnie ukrywającymi emocje brwiami. I żadna, nawet najpiękniejsza grzywka nie mogła jej przysłonić. Nie przed wzrokiem Yuuriego.
— Spokojnie. Poproszę Nishigoriego, żeby cię zastąpił, przynajmniej personalnie. — Japończyk szybko przyjął bojową minę i uderzył się pewnie w pierś. — Przecież moje programy są już dopracowane, a to tylko narodowe… Znaczy, aż narodowe, oczywiście że aż, ale w gruncie rzeczy skoro zająłem tutaj drugie miejsce, to może nie będzie tak źle… Więc nawet jeśli zawalę, to powinienem dać radę… Choć oczywiście to nie tak, że nie doceniam przeciwników czy że uważam ich za-
— Yuuri… Cichaj.
Viktor chciał pokręcić głową, ale utrudniała mu to poduszka. W zamian skupił więc wzrok na Yuurim, obserwując falę zmieszania, jaka przemknęła przez twarz leżącego tuż obok łyżwiarza.
— I jak ja mam cię zostawić, kiedy nawet w mojej obecności znów zaczynasz tę samą śpiewkę? Ech, z takim nastawieniem chyba nigdy nie pocałuję złota… — mruknął, wydymając śmiesznie usta. Zaraz jednak uśmiechnął się łagodnie, pokonany przez wywracającego oczami Yuuriego. — Najgorsze w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę nie mamy wyboru. A brak wyboru to żaden wybór. Szczególnie taki.
— Nie martw się. Przecież nie umrzesz od tego z tęsknoty — zapewnił Katsuki, jednak powiedział to tak sztucznie wesołym tonem, jakby pod ostatnimi słowami kryła się wiadomość: „Ale ja tak”.
Viktor przymknął powieki, uświadamiając sobie własną głupotę. Grali. Udawali. Nie kłamali, ale starali się wyglądać na znacznie silniejszych niż się czuli, podczas gdy w środku nieco przerażała ich ta nadchodząca przyszłość. A przecież byli tu tylko we dwóch — dwie najbliższe sobie osoby, dla których zaufanie i wsparcie zawsze stały na czołowych miejscach. Viktor nie wiedział, od kiedy właściwie zaczęli się martwić, co ten drugi sobie pomyśli. Wciąż nie rozumiał, czemu każdy smutek widziany w oczach Yuuriego tak bolał, czemu nie pozwalał przejść obojętnie, czemu dziwił, roztkliwiał, burzył całą misternie budowaną fasadę rosyjskiego spokoju… Viktor otworzył oczy, spoglądając wprost na Yuuriego, leżącego na tle rozgwieżdżonej przez miejskie światła Barcelony. Na Yuuriego, całego, kochanego, znanego mu przez wszystkie możliwe przypadki. Na jego łagodny, nieco zagadkowy uśmiech, na jasne policzki, po których pełgały błyski dalekich reflektorów, na czarne, rozwichrzone po myciu włosy.
Zapatrzył się na niego i zupełnie zapomniał, jak się oddycha. Jak kiedykolwiek mógł to robić bez Yuuriego.
— Prawie dwa tygodnie bez ciebie? — Viktor zastanowił się, a potem uśmiechnął się smutno, muskając kciukiem złotą obrączkę ukochanego. — Zdążę umrzeć ze trzy razy.
Mimo pozornego żartu Yuuri wiedział, że w tych słowach czaiła się prawda. Czy powiedziały mu o tym zmrużone, błękitne oczy, które zwykle były szeroko otwarte i skupione na reakcji rozmówcy, gdy Rosjanin faktycznie opowiadał dowcip? Drgnięcie dotykających go palców? Czy może znał idola już tak dobrze, że przestał być tylko idolem, przestał być nawet trenerem, a stał się kimś przeraźliwie bliskim, tak przeraźliwie, że rozumiał go znacznie lepiej niż własne serce? Yuuri gwałtownie wtulił się w dłoń Viktora, jakby chciał tym uściskiem dodać sobie otuchy. W co on się wpakował… W jak bezdennie silne uczucie…
— A ja dziesięć — odszepnął Yuuri.
— Wow, nie patyczkujesz się. — Viktor zaśmiał się cicho, po czym wyciągnął drugą rękę i zaczął łagodnie głaskać Yuuriego po głowie, zaczesując niepokorne kosmyki za ucho. — Co za niezdrowy typ z tego Nikiforova, że doprowadza cię do takiego stanu.
Znajome palce raz za razem przemykały po skroni, muskając małżowinę i wsuwając się w miękkie włosy. W zamian Yuuri trzymał złączone dłonie przy ustach, śledząc, jak obrączki raz nieznacznie zasnuwały się mgłą oddechu, raz rozbłyskiwały na nowo. Podobne czułe, niewinne gesty stanowiły ich codzienną przyjemność, dziś szczególnie cenną, gdy myśleli o czekającym ich rozstaniu.
— Przecież wszyscy będą przy tobie — odezwał się znów Rosjanin, błądząc opuszkami palców po jasnym czole i raz za razem odgarniając grzywkę do tyłu. — Rodzice, Mari, Minako, Takeshi, Yuuko, trojaczki… No i zostawię ci Makkachina. Można powiedzieć, że jesteś ustawiony na całe życie.
— Suuuper. — Yuuri nie mógł powstrzymać parsknięcia, nawet jeśli zabrzmiało ono jak na wpół zbolałe i kompletnie nieszczere. — Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło.
— Ty sobie jojczysz, a ja już widzę, jak po trzech dniach rozłąki dzwonisz do mnie z wiadomością, że zrywasz ze mną, bo wolisz Makkachina — żartował dalej Viktor.
— No wiesz co? — obruszył się teatralnie Yuuri, unosząc wzrok ponad splecione dłonie. — Akurat to mogę ci powiedzieć już teraz. Makkachin jest najlepszy!
Obaj zachichotali, praktycznie kuląc się w sobie, ale ani na chwilę nie przerwali połączenia między swoimi rękami. Tak, te kłamstewka brzmiały o wiele lepiej. Wdzięczne frazesy, których ogromnie potrzebowali po tych wszystkich podniosłych słowach, jakie zafundowali sobie tuż po programach krótkich.
Pierwszy uspokoił się Viktor. Zerknął na drgającą w paroksyzmach cichnącego śmiechu dłoń Yuuriego, dziwiąc się trochę, jak bardzo była podobna do jego własnej. Choć nieco mniejsza i szczuplejsza, w szarości nocy nie umiał dostrzec żadnej różnicy w odcieniu skóry, a ciepło ich ciał zdołało się już zlać w jeden, przyjemny punkt. Jakby naprawdę stali się jednością… Tuż na skraju snu, zaraz za granicą jawy. Poza dostępem dnia, jeszcze nie w objęciach nocy. Wyrzuceni poza ludzki świat, zamknięci w swojej własnej rzeczywistości. Tu i teraz. Nie wczoraj, nie jutro. Dziś.
Viktor nawet nie wiedział, kiedy znów otworzył usta.
— Ale potem… Chciałbym być z tobą o każdej porze dnia i nocy. Żeby nadrobić stracony czas. — Mężczyzna mówił coraz ciszej swoim głębokim, melodyjnym głosem. Wciąż głaskał Yuuriego po głowie, kompletnie oczarowany przez wpatrzone w niego, ciemnobrązowe oczy. — Zostać przy tobie i nigdy cię nie opuszczać.
Pragnął pójść w wyznaniach trochę dalej, przekazać wszystko to, o czym myślał, ale słowa nie wydawały się na tę chwilę wystarczającym medium. Dla niego, sportowca, gesty stanowiły drugi język — język znacznie bliższy człowiekowi niż brzmienie głosu, przekazujący więcej niż dźwięki układające się harmonijnie słowa.
Tuż obok, tak daleko.
Bliżej…
— Yuuri? Czy możemy spać razem? — zapytał.
Nie było to stwierdzenie takie jak kiedyś, rzucane żartem, kiedy praktycznie obcy Rosjanin pojawił się w Yu-topii i próbował z marszu zacieśnić więzi z wymarzonym mężczyzną z bankietu. Przede wszystkim było to pytanie — ciche, pełne wyczekiwania, ale wciąż łagodne. I, jak się okazało, zdecydowanie bardziej przekonujące niż te wszystkie wcześniejsze starania razem wzięte.
Yuuri wypuścił bowiem dłoń Viktora, przesunął się nieco w stronę okna i chwycił za poły kołdry, odkrywając się nieznacznie. Bezgłośny przekaz wydawał się całkowicie jasny. Chyba obaj pomyśleli o tym samym w kontekście nadrabiania czasu… czy może raczej robienia zapasów przed rozłąką.
Viktor szybko się podniósł i jakby w obawie, że Yuuri zaraz się rozmyśli, sprawnym ruchem przesiadł się z łóżka na łóżko.
— Tylko ten jeden raz — obiecał na wszelki wypadek, kładąc się tuż obok ukochanego, lecz Katsuki zaraz nieznacznie pokręcił głową.
— Nie jeden — wyszeptał, przyciskając do piersi znów połączone dłonie. — Pierwszy.
Kołdra opadła na miejsce, otulając dwóch wpatrzonych w siebie mężczyzn. Viktor położył się na tyle blisko, że i on czuł dotykające go na wysokości mostka palce Yuuriego, a Yuuri mógł jak nigdy wcześniej podziwiać wielobarwne błyski Barcelony, odbijające się w błękitnych oczach Viktora. Do tej pory tak długo i tak blisko siebie byli chyba tylko podczas prób do galowej wersji Stammi vicino… a może nawet nie. Na ćwiczeniach Viktor nigdy nie był przecież tak subtelny i nie milczał tak wymownie, wpatrując się w niego. Yuuri pochylił głowę, nie mogąc wytrzymać bezpośredniego spojrzenia.
— Nie powinieneś jechać do Petersburga od razu? — zapytał zamiast tego. Bał się odpowiedzi, ale zdecydowanie bardziej bałby się wyrzutów sumienia, gdyby tego nie powiedział.
W odpowiedzi Viktor mruknął niemal niesłyszalnie, w lot pojmując to nagłe wprowadzenie niechcianego tematu.
— Nie mógłbym. Przecież muszę wziąć nieco rzeczy osobistych, wybrać kostiumy z zapasów… no i nawet nie zdajesz sobie sprawy, co za cuda potrafią dziać się z bagażem przed zawodami! Znam faceta, któremu zgubili walizkę ze sprzętem tuż przed Mistrzostwami Europy, a on zdecydował się pojechać w pożyczonych łyżwach. Totalna katastrofa. Dlatego na pewno nie dam ci wysłać mojego sprzętu pocztą. Jak ma się gubić, to przy mnie — cmoknął z niezadowoleniem. — Poza tym Makkachin będzie miał za dwa dni zdejmowane szwy, więc planowałem przy tym być, chciałem wziąć od Hiroko kilka przepisów na zapas…
Viktor wyliczał kolejne sprawy jedna za drugą, nawet nie zająknąwszy się na temat Yuuriego, ale gdy zauważył coraz mocniej wydymający się policzek, płynnie przeszedł do końca swojego wywodu.
— …a przede wszystkim chciałbym świętować w rodzinnym gronie twój sukces. — Viktor uśmiechnął się, muskając nosem ciemną grzywkę. — No i ewentualnie zostawić jakieś instrukcje mojemu oficjalnemu zastępcy, bo bez tego jeszcze gotów byłbyś wpaść na jakiś genialny pomysł z wrzuceniem piątego poczwórnego do programu.
Katsuki, słysząc wesołość w głosie trenera, spojrzał na niego z pewnego rodzaju politowaniem.
— Nawet z tobą u boku udało mi się go trochę… urozmaicić.
— Jak ty mnie nieznośnie często lubisz zaskakiwać! — zauważył Viktor, przysuwając się czołem do czoła Yuuriego. Dostrzegł w jego oczach iskierki radości, tak podobne do własnych, gdy to jemu udawało się zaprezentować coś niesamowitego na zawodach. — Moja duma przez to cierpi.
— Przecież nie bronię ci robić tego samego — odparł Yuuri, nie kryjąc zadowolenia, że tym razem to on był górą.
— Pięciu poczwórnych? Czy zaskakiwać? — dopytywał Rosjanin.
— A co tam wolisz.
Prowokacyjne spojrzenie i swoboda, z jaką Japończyk rzucił tę uwagę, obudziła w Viktorze jego skłonność do wymyślania rzeczy nieprzewidywalnych. Jedną mieli zaprezentować jutro na gali, ale dziś… Dziś też chciał coś zrobić. Pokonać Yuuriego i pokonać jeszcze tę odrobinę przestrzeni, która ich dzieliła.
— To pierwsze będzie raczej niemożliwe do wykonania w tych warunkach, ale jeśli chodzi o to drugie to… czemu nie.
Wystarczył tylko ułamek sekundy, żeby Viktor zmniejszył odległość i przylgnął ustami do ust zaskoczonego Yuuriego. Ten pocałunek nie był jednak jak liczne z poprzednich, słodkich, codziennych, miłych pieszczot, rozpoczętych za przyczyną Cup of China. Trwał długo, o wiele dłużej niż normalnie, dłużej niż wypadało… I na tyle długo, że zaczęło to być przyjemne. Tak… inaczej przyjemne. Bardziej.
Yuuri nie wiedział, w którym momencie zatarła się granica między typowymi dla Viktora czułościami a czymś więcej. Nie rozumiał, dlaczego dłonie jakoś tak samoistnie przesunęły się ku twarzy Rosjanina, palce z własnej woli dotknęły gładkich policzków, powieki nieświadomie się zamknęły, a serce zaczęło bić znacznie szybciej z sobie tylko znanego powodu. Coś się w nim chyba przestawiło, jakiś kolejny, zagadkowy przełącznik uruchomił nieznany dotąd tryb, bo nie był w stanie odsunąć się od tych miękkich, muskających go raz za razem ust. Yuuri, dokładnie ten sam Yuuri, który na większość nowych gestów reagował alergicznie, przesadnie, wręcz komicznie — teraz leżał w łóżku razem z ukochanym mężczyzną, w ciszy pozwalając się całować. Tak naturalnie, jakby wcześniej nie mógł bez tego żyć…
Viktor zaskoczył również samego siebie. W stosunku do Yuuriego zawsze działał z lekka impulsywnie i mówił, co tylko wpadło mu do głowy, choć jednocześnie nigdy nie przekraczał granicy niewinnego nieuświadomienia w tym, co robił. Tym razem jednak zupełnie nie wiedział, co miał sądzić i czego tak naprawdę się spodziewał. Czy zadziwiła go reakcja Yuuriego, który nie tylko nie odepchnął go, ale znów przyjął w całości, z otwartymi ramionami? Czy jednak to, jak bardzo był w tym łagodnym Japończyku zakochany, że aż przestał myśleć o czymkolwiek i poddał się chwili… Viktor położył lewą rękę na pasie Yuuriego, na co ten zareagował krótkim westchnieniem. Bardziej poczuł je niż usłyszał, bo klatka piersiowa Katsukiego uniosła się, dotykając jego torsu. Ach, więc leżeli już tak blisko siebie? Zabawne. Niby w tańcu nieraz obejmowali się równie mocno, ale nigdy nie było to takie… takie intymne.
Jakby tak mogło pozostać już na zawsze.
— Zadatek za złoto — szepnął Viktor, z trudem odsuwając się od ukochanego i jego ciepłych warg. Jeszcze kilka godzin temu poprzysiągł nie całować go bez odpowiedniego trofeum w garści, jednak przez cały ten czas dobrze wiedział, że była to tylko tymczasowa obietnica. W końcu kochał go i bezgranicznie wierzył w jego sukces. — Teraz dasz z siebie wszystko, prawda?
Yuuri w odpowiedzi ostrożnie skinął głową i przytulił się policzkiem do piersi Viktora, na co ten objął go ramionami i przygarnął do siebie tak dokładnie, jak tylko umiał. Cisza, jaka zapadła na całą resztę nocy, znaczyła o wiele więcej niż jakiekolwiek czułe wyznania czy podniosłe zapewnienia. Wszystko dlatego, bo dzielący ich dystans wreszcie przyjął okrągłą wartość.
Okrągłe zero.
Miłość między wierszami
***
Niedługo po niezapomnianej gali, na której światowej sławy Rosjanin oficjalnie ogłosił swój powrót do zawodów, a pewien Japończyk wraz ze wspomnianym Rosjaninem oczarowali występem w duecie całą zgromadzoną na hali publiczność, dla ekipy z Hasetsu przyszła pora na nieco mniej barwną rzeczywistość. Minako i Mari wreszcie powiedziały pas hiszpańskim przygodom, a po zaliczeniu ostatniej łyżwiarskiej atrakcji kobiety zdecydowały się opuścić piękną Barcelonę, szczególnie że pozostanie w mieście wyłączne na noc było lekką stratą czasu. Postanowiły, że sen pozostawią sobie na moment, kiedy będą bujać w obłokach… i to całkiem dosłownie. Tymczasem Viktor i Yuuri mieli do zaliczenia jeszcze bankiet, dlatego na powrót do odległej, przytulnej Yu-topii mogli sobie pozwolić dopiero następnego dnia. I to nie była wcale taka łatwa ekspedycja — nawet przy uwzględnieniu optymalnej ceny do długości rejsu, podróż samolotem z przesiadkami w Amsterdamie oraz Seulu zajęła łyżwiarzom ponad dwadzieścia godzin, natomiast różnica stref czasowych spowodowała, że choć wylecieli blisko południa czternastego grudnia, w Japonii znaleźli się dopiero piętnastego wieczorem. A jakby tego było mało, po wysiadce w Fukuoce wciąż czekała na nich jeszcze dobra godzina jazdy koleją do samego domu.
Pociąg linii Chikuhi sunął powoli wyznaczoną trasą, postukując głucho w rytm mijanej trakcji, a światła lamp systematycznie rozbłyskiwały za oknami wagonu, po czym niknęły w ciemnej, grudniowej nocy. Ze względu na porę dnia oraz rzadko uczęszczaną trasę w maszynie siedziało niewielu pasażerów — wciąż było zbyt wcześnie dla pracowników korporacji, ale na tyle późno, że większość licealistów i studentów zdołała już wrócić z zajęć, nawet tych klubowych. Obecnie na końcowym odcinku drogi, w zajmowanym przez łyżwiarzy wagonie znajdowała się jeszcze tylko dwójka staruszków oraz młoda kobieta wraz z zamkniętym w podróżnym koszu kotem.
Może to właśnie z powodu tej nieznacznej ilości gapiów Yuuri pozwolił sobie oprzeć głowę na ramieniu Viktora, szczególnie że zaczął coraz mocniej odczuwać zgubne skutki nasilającego się jet-laga, niewygodnej klasy ekonomicznej, za którą musiał szarpnąć się z własnej (uszczuplonej na dodatek zakupem obrączek) kieszeni oraz zwykłego, ludzkiego zmęczenia. Mimo to Japończyk ani myślał spać w takiej sytuacji, tym bardziej że raz na jakiś czas to wzdychał regularnie, to pocierał czołem o siedzącego obok mężczyznę. Wciąż nie mógł uwierzyć, że tyle ludzi zjechało się na lotnisko tylko po to, żeby przywitać jakiegoś srebrnego medalistę międzynarodowych zawodów… którym przez zupełny „przypadek” okazał się on sam.
— To było jakieś szaleństwo. Tłum, autografy, kwiaty, zdjęcia… — wymieniał cicho Japończyk, ni to do siebie, ni to do rozmówcy.
— Zwykła dola zasłużonego sportowca — zauważył Viktor. Jednocześnie wsunął rękę za plecy Yuuriego, położył mu dłoń na ramieniu i delikatnie przytulił ukochanego do siebie, chcąc chociaż w ten skromny sposób zastąpić mu koc. — Za to gdyby fanki zaczęły mdleć na twój widok jak na mój po Mistrzostwach Europy z zeszłego roku, mogłoby się zrobić całkiem zabawnie. Ale do tego też dojdziemy — dorzucił z rozbawieniem.
— Ciebie to nie męczy? — zapytał Yuuri, uświadamiając sobie trudy idolskiej profesji.
— Jak każdego. Choć w gruncie rzeczy to bardzo miłe — mruknął w odpowiedzi Viktor. — Niby wiadomo, że podczas jazdy skupiamy się głównie na sobie, ale jednak widownia jest tak samo ważną częścią występów. W końcu nasz przekaz nie leci w próżnię.
— Tylko że wiesz… To wydaje mi się kompletnie absurdalne. Prawie zostałem okrzyknięty bohaterem narodowym, a przecież przez cały ten czas byłem święcie przekonany, że jestem uważany za jakiegoś skończonego egoistę albo uzurpatora, który ukradł cię łyżwiarskiemu światu i zatrzymał dla… dla siebie.
Dwóm ostatnim słowom towarzyszyła nagła zmiana tonacji, coś pomiędzy krztuszeniem się a zawstydzonym pomrukiem. Oczywiście w trakcie prezentacji programu krótkiego Yuuri potrafił wykrzesać z siebie naprawdę wielkie pokłady pewności siebie, nawet w dowolnym czuł się całkiem dobrze, ale mówienie podobnych rzeczy poza lodowiskiem, tuż przy Viktorze, było już kwestią zupełnie nie do pomyślenia.
— Egoista? Mało brakowało, a egoistycznie to byś się mnie pozbył… A wzmiankę o uzurpatorze taktownie przemilczę, bo patos tego słowa zaczyna smyrać pięty szekspirowskiego dramatu. — Viktor zaśmiał się i oparł się policzkiem o włosy Yuuriego. Ten nie zaprotestował, szczególnie że wiedział, że Rosjanin również był zmęczony całą podróżą. — Przecież właśnie wczoraj wspaniałomyślnie mnie oddałeś. Znaczy, podzieliłeś się.
— Po prawie roku nieobecności. Dobrze wiesz, że w łyżwiarstwie to bardzo dużo — przypomniał Yuuri. — No i ja na ich miejscu chyba bym… chyba byłbym zły.
Ahaaa, więc to tu go bolało. Viktor zaczął ostrożnie głaskać przedramię ukochanego. Yuuri nie patrzył na to wyłącznie z perspektywy zawodnika, ale również wieloletniego fana… Rosjanin zachichotał w duchu na wspomnienie stosu plakatów, które znalazł pod wąskim łóżkiem Yuuriego, kiedy szukał zaginionego gryzaka Makkachina. Oj tak, bez wątpienia wieloletniego fana i to nie tylko w znaczeniu inspiracji do szlifowania własnego stylu jazdy. Może to dlatego Japończyk nie umiał sobie wyobrazić, że dla zdecydowanej większości widzów liczyło się po prostu piękno sportu, a nie konkretne nazwiska (jakkolwiek posiadanie ulubieńców stanowiło rzecz najzupełniej normalną), więc nie było w tym nic dziwnego, że Katsuki zasłużył sobie na posiadanie fandomu nie mniej licznego co ten Nikiforova. Poza tym japoński as chyba wciąż nie odgadł najważniejszej rzeczy — że jego najzagorzalszym fanem był Viktor, dla którego szczęście Yuuriego zawsze miało najwyższy priorytet.
— Za dużo myślisz. Jeśli potrafiłeś oczarować mnie, to dlaczego miałoby ci się to nie udać z innymi ludźmi? — Rosjanin nachylił się nieco i zobaczył ciemne rzęsy, zakrywające brązowe oczy niczym zasłona speszenia. — Wciąż masz tak niskie mniemanie o moim guście? Yuuri… Przecież zrobiłem sobie rok przerwy, by trenować właśnie ciebie.
Viktor przelotnie musnął ustami czoło ukochanego, niby przypadkowo i ledwie dostrzegalnie z perspektywy innych pasażerów.
— Nigdy nie byłeś moim zastępstwem. Jesteś Katsuki Yuuri. Człowiek, który wystąpił ze mną na gali i zdobył najgłośniejszą owację, jaką kiedykolwiek słyszałem.
— To było za cały pomysł z duetem — opierał się jeszcze Yuuri, ale wtedy przypomniał sobie o tych wszystkich maskotkach w kształcie sushi, jakie dostał w ciągu kilku dni zawodów. Ich nie umiał uznać za pomyłkę ani zrzucić odpowiedzialności na kogoś inne… chociaż gdyby przez przypadek wzięli go za Phichita…
— I za twoją rękę na moim pasie — zaśmiał się Viktor. — Do dziś nie umiem się zdecydować, co pierwsze powinno wysiąść tym wszystkim fotografującym nas fotoreporterom: migawki od pospiesznego pstrykania zdjęć czy jednak serca. No? A jak pan się z tego wytłumaczy, panie Urocza Spontaniczność?
Tu Yuuri nie mógł dłużej pozostać obojętny na zarzuty trenera, dlatego otworzył oczy i spojrzał w górę na pochylającego się nad nim Viktora.
— Nie mogłem się oprzeć, bo masz bardzo ładne… khm… biodra — zdradził z niewielkim, nieco sennym uśmiechem.
— Yuuri! — zaśpiewał Viktor, obejmując obiema rękami swojego niepokornego, piekielnie uzdolnionego w dziedzinie uwodzenia ucznia. — Jak w ogóle możesz wątpić w sympatię innych ludzi? Ciebie nie da się nie kochać!
Japończyk drgnął, ale nie dlatego, że czuł się zażenowany wobec pozostałej trójki… ach, od stacji wstecz już tylko dwójki pasażerów. Viktorowe okazywanie sympatii miał już obeznane pod każdym możliwym względem i wystarczyło po prostu ze stoickim spokojem znieść taki atak, aby dalej cieszyć się spokojnym życiem. Uwagę Yuuriego przykuła jednak ostatnia kwestia. „Nie da się nie kochać? Czy w takim razie to oznacza, że ty też mnie kochasz?” zastanawiał się, ale na głos nic nie powiedział, zbyt rozkojarzony zmęczeniem oraz typową, japońską powściągliwością. Tyle opowiadali o miłości, nawet w swoim własnym kontekście, a jednak żaden z nich ani razu nie zdecydował się powiedzieć wprost, że kocha. I wyjątkowo nie chodziło tu o Yuuriego, który jako aspołeczna kluska oraz rodowity mieszkaniec swojego kraju miał w zwyczaju wyrażać uczucia głównie poprzez drobne gesty, nieco abstrakcyjne w oczach całego świata. Wyznanie nigdy nie padło z ust Viktora, człowieka będącego uosobieniem swobody i mówienia, co mu ślina na język przyniesie. Choć wszystkie gesty świadczyły o jego absolutnym zafascynowaniu Yuurim, nigdy nie zdecydował się na użycie bezpośrednich słów. Dlaczego? Przecież musiał stać za tym jakiś ważny powód…
I zanim nadinterpretująca maszyna losująca Yuuriego na dobre zwolniła blokady, tworząc dwadzieścia wyjaśnień, czemu Viktor tak naprawdę wcale go nie kochał, pociąg zaczął zwalniać, a z głośnika po raz kolejny odezwał się głos spikerki, tym razem ze znajomym komunikatem:
— Stacja Hasetsu. Stacja Hasetsu. Drzwi otwierają się z lewej strony. Proszę przygotować się do wyjścia z pociągu.
— O, na nas już pora. Szybko zleciało. — Na brzmienie znajomej nazwy miejscowości Viktor oderwał się od tulonego mężczyzny i wstał, chcąc wyjąć spod siedzenia obszerną walizkę. Zatrzymał się jednak w trakcie sięgania po bagaż, by zgarbiony i z wyciągniętą w połowie ręką spojrzeć w twarz zaaferowanego czymś łyżwiarza. — Yuuri? Coś nie tak? Ciągle myślisz o tym powitaniu na lotnisku?
— Co? Ach, nie, nie, wszystko w porządku. — Katsuki dotknął twarzy, zawstydzony tym, że dał po sobie poznać swoje posępne rozważania. — Jestem trochę nieprzytomny, to wszystko.
Ale Viktor chyba nie do końca mu uwierzył, bo wciąż wpatrywał się w Yuuriego niczym w obrazek, wyglądając przy tym jak człowiek, który właśnie rozmyślał nad jakimś niepoprawnym pocałunkiem na poprawę humoru. I pewnie zamiar miałby całkiem realne szanse przekształcić się w czyn, bo Rosjanin już zaczął się przysuwać do ust Japończyka, już dotykał dłonią jego twarzy… gdyby stojący mężczyzna nagle nie zboczył z kursu, kołysząc się pod wpływem szarpnięcia hamującego pociągu.
Katsuki momentalnie zerwał się z miejsca, a Nikiforov zerknął w stronę okna, spostrzegając, że właśnie dojechali na stację. Fakt, że przez swoją nieuwagę mogli zostać uniesieni aż do kolejnego przystanku, skąd czekałby na nich dodatkowy, dwukilometrowy spacer do domu, magicznie przywrócił im zdolność szybkiego reagowania. Wspólnymi, nieco nadszarpniętymi przez podróż siłami pospiesznie wyciągnęli bagaże spod siedzeń, po czym niemal w ostatniej chwili wysiedli z pociągu, wykonując zsynchronizowany i zupełnie nieprzystający do japońskiej kolei skok na peron. Na szczęście treningi nie poszły na marne, bo z łyżwiarską gracją wylądowali na ziemi, a walizki bez problemu zniosły dwa głuche uderzenia o granitową posadzkę. Kiedy drzwi z cichym szumem zamknęły się za nimi, a maszyna z wolna odjechała ku ostatniej stacji, mężczyźni spojrzeli po sobie i ignorując wcześniejsze znużenie, zaczęli się głośno śmiać.
— GOE plus trzy — parsknął pochylający się nad walizką Viktor.
— Tobie dałbym maksymalnie dwa — zrewanżował się Yuuri i otarł łzy z kącików oczu.
— Ej, a za tę próbę piruetu nie należy mi się nic więcej? — Viktor założył ręce na piersi, po czym położył palec na ustach, spoglądając na Yuuriego z typową pewnością siebie. — Przy takich turbulencjach nawet Aeroflot nie zrobiłby tego lepiej.
— Im dłużej mi o tym przypominasz, tym bardziej nabieram ochoty, żeby jeszcze trochę obniżyć ci ocenę. — Yuuri zaśmiał się na widok oburzonej miny Viktora, ale szybko pomachał rękami, uspokajając Rosjanina. — No już, już, nie bądź taki zły. Jeśli chcesz… mam dla ciebie coś innego.
Zrobił krok w stronę Viktora i zanim zdążył się upewnić, czy gdzieś dookoła nich nie znajdowali się jacyś pasażerowie, którzy mogliby mieć coś przeciwko takim scenom, Yuuri objął ukochanego w pasie. Zwyczajnie. Tak po prostu. Dawny Katsuki prędzej dostałby paraliżu mięśni i natychmiastowego szczękościsku niż podjąłby się próby uściskania kogokolwiek, ale po tych wszystkich miesiącach przejął już tak wiele spontanicznych zachowań swojego niepoprawnego trenera, że kontakt fizyczny wydawał mu się rzeczą najzupełniej normalną. Nie, nawet nie normalną — potrzebną. Niezbędną wręcz, szczególnie gdy miało się w pamięci pewien gorzko-zabawny incydent z Rostelecomu.
I tak jak do życia potrzebny był tlen, jedzenie czy picie, tak pewna dwójka łyżwiarzy nie mogła znieść dnia bez przelotnego muśnięcia dłoni lub przytulenia się choćby raz. Mówiło się, że ludzie ze swej natury byli istotami społecznymi, ale w przypadku Viktora i Yuuriego konieczność przebywania z drugim człowiekiem ograniczyła się ze skali szeroko pojętego świata do tylko jednej, wyjątkowej pary oczu. Dla pierwszego miały barwę głębokiego brązu, dla drugiego — odcień czystego błękitu.
Viktor w pierwszej chwili uniósł brwi. Nie spodziewał się, że po tygodniu fizycznego wysiłku oraz kilkudziesięciu godzinach tułaczki Yuuri wciąż będzie mieć chęci na spontaniczne czułości, jakkolwiek nie zamierzał też z tego powodu narzekać. Rosjanin szybko odwzajemnił uścisk, przyciskając policzek do skroni ukochanego, i przymknął powieki, by rozkoszować się bliskością pozostałymi zmysłami.
— Hmm… A to za co? — zapytał po chwili milczenia, mimo wszystko dość mocno zaintrygowany tą niespodziewaną nagrodą.
— Za pocieszanie w pociągu. I za trwanie przy mnie — odpowiedział Yuuri, ukrywając twarz w szaliku mężczyzny. „Oraz za to, że mnie kochasz… mam nadzieję”.
— Coś kręcisz. — Viktor odsunął od siebie Yuuriego i przyjrzał mu się jeszcze raz. — Moja cudowna, przekombinowująca świnka… Które słowa tak cię dotknęły? Na uwagę o biodrach jeszcze się uśmiechałeś, a potem powiedziałem, że… ach.
Uciekające spojrzenie Yuuriego nagle się zatrzymało, po czym zawróciło i niepewnie utkwiło się w niebieskich oczach. Bingo.
— To o to chodziło — powiedział zagadkowo Viktor i położył dłoń na policzku ukochanego. Potem zbliżył się na tyle, że mógłby spokojnie policzyć długie, czarne rzęsy, które właśnie zaczęły nieznacznie drżeć, bo niezdecydowany Katsuki wahał się między zaciśnięciem powiek a ich szerszym rozchyleniem. — Yuuri… Więc wciąż masz jakieś wątpliwości co do tego, że cię…?
Szeptane przez Viktora pytanie właśnie miało odnaleźć swoje szczęśliwe zakończenie na japońskich ustach, lecz ostatecznie nigdy nie doszło to do skutku. Już drugi raz w ciągu ostatnich dziesięciu minut pocałunkowi zapobiegła interwencja sił wyższych, chociaż tym razem zadziało się to nie za przyczyną rzeczy martwej, a całkiem żywej. Czy może nawet… bardzo żywotnej.
— Yuuri! Viktor! — Melodyjny, kobiecy głos przeciął powietrze opustoszałego peronu.
Dwóch mężczyzn zatrzymało się w połowie ruchu, jakby wciąż wahali się nad dokończeniem raz rozpoczętej akcji, jednak stukot damskich obcasów, który nastąpił zaraz potem, nie pozostawił im złudzeń co do prawdziwości okrzyku. Viktor jako pierwszy podniósł głowę i niemal od razu zauważył sylwetkę byłej primabaleriny odzianej w nieco mniej primabalerinowaty, ale za to bardziej beżowy płaszcz.
— O, Minako. — Pomachał przyjaźnie dłonią, patrząc na kobietę przez ramię obejmowanego Katsukiego, za to Yuuri, który właśnie został dość nagle i brutalnie uświadomiony w temacie istnienia inteligentnego życia na dworcu, wrócił do bycia typowym sobą.
— Minako-sensei?! — zawołał, obracając się z prędkością godną ucznia swojej renomowanej nauczycielki baletu. I choć może w normalnych warunkach kobieta pochwaliłaby go za ten płynny piruet, to obecnie była zbyt zajęta kręceniem głową na widok migdalącej się dwójki.
— Zostawić was na pół dnia… — zauważyła ni to z uśmiechem, ni to ku przestrodze. — Dobrze, że to ja po was wyszłam.
Yuuri, który wywinął się już z rosyjskiego uścisku, przystanął obok trenera i próbował sprawiać wrażenie całkowicie niewinnego. A przynajmniej na tyle niewinnego, na ile było to możliwe w przypadku kogoś, kto właśnie wchodził w galopującą fazę zaprzeczania.
— Ale co ty tu robisz?! Nie musiałaś! Przecież sama dopiero co wróciłaś! — wypalił Katsuki, tak zawzięcie prostując kurtkę, jakby co najmniej tarzał się w niej po peronie, a nie był „tylko” trzymany w objęciach.
— Tak, dopiero, i właśnie dlatego z szacunku dla swojego czasu nie pchałam się na lotnisko — odpowiedziała, przekrzywiając głowę jak ktoś, kto wyjaśniał bardzo elementarne pojęcia znacznie mniej pojętej osobie. — No ale przecież nie przyszłam się tu przed wami tłumaczyć, tylko…
Wtedy dziwnie zadowolona Minako odwróciła głowę, zdjęła z ramienia szelkę torebki i rozpoczęła przeszukiwanie jej odmętów. Nie było wątpliwości, że mimo niewielkich rozmiarów saszetki kobieta z pewnością zgromadziła tam przedmioty zdolne wyżywić pełną rodzinę na wypadek apokalipsy zombie, naprawić nieszczelne kolanko w zlewie, zrobić kompleksowy makijaż w kwadrans, a także powitać parę światowej sławy łyżwiarzy, z których jeden przez absolutny nie-przypadek był jej uczniem, a drugi kompanem od kielicha. I właśnie na tym ostatnim zadaniu nauczycielka baletu skupiła całą swoją uwagę, przekopując kolejne warstwy damskich zapasów.
Brwi Minako uniosły się triumfalnie, kiedy kobieta wreszcie zacisnęła palce na upatrzonym celu, a potem wyjęła z torebki coś, co wyglądało na złożoną na czworo płachtę. Bez żadnego wyjaśnienia Japonka chwyciła za jej rogi, w kolejnej sekundzie z typowym dla siebie wdziękiem zawirowała w potrójnym piruecie i wreszcie przystanęła na jednej nodze, rozkładając transparent. Na nim, podobnie jak na tym, który brała ze sobą na wszystkie zawody z udziałem dawnego podopiecznego, widniał wymalowany grubymi, jaskraworóżowymi literami napis: „Yuuri i Viktor!!!”.
— Witajcie z powrotem! — zawołała, uśmiechając się tak promiennie, jakby dopiero teraz zobaczyła przybyłych do Hasetsu łyżwiarzy.
Adresatów transparentu nieco zaskoczyło to jednoosobowe powitanie. Może dlatego, że choć widzieli dziś już wiele banerów — długich, zdobionych czy opatrzonych zdjęciami z Barcelony — żaden z nich nie był jednocześnie tak mały, tak wdzięczny i tak bardzo od serca jak ten. Viktor odwzajemnił uśmiech, uznając czyn niemal dwukrotnie starszej od niego kobiety za absolutnie uroczy i bardziej w stylu nieśmiałej fanki niż nauczycielki, która, było nie było, cieszyła się z powrotu ucznia… Znaczy — ucznia i jego trenera. Na równi. A to stanowiło różnicę na tyle znaczącą, że Rosjanin milczał, poruszony przemiłym prezentem.
— Minako-sensei… — wyrwało się z ust Yuuriego. On również rozczulił się na widok napisu i nawet jeśli normalnie peszył się na takie powitania, tym razem w ryzach utrzymywała go ukryta gdzieś głęboko myśl, że może faktycznie trochę na to zasłużył. A Viktor wiedział, że zasłużył sobie bardziej niż bardzo.
— Nie mogłam się powstrzymać. — Minako mrugnęła porozumiewawczo, a potem wróciła do normalnej pozycji. — No i tylko na peronie mogłam mieć was całkowicie na wyłączność.
— Czyli że tutaj też? — zauważył wszystkowiedząco Viktor, ale Yuuri nie od razu zrozumiał sens tajemniczej wymiany zdań.
— Co też? — zapytał, oglądając się to na jedno, to na drugie.
— Tabun fanów. Solidne kilka setek ludzi — zdradziła zwięźle nauczycielka, zajmując się zwijaniem transparentu, po czym ukryła malunek z powrotem w czeluściach torebki. — Na twoje szczęście większość siedzi jeszcze w robocie, bo inaczej mielibyśmy tu na głowie burmistrza z całą świtą, ale kto wie, co by było, gdybyście przyjechali dwa pociągi później…
Burmistrz. Fani. Kolejne powitanie, ale tym razem z udziałem mniej lub bardziej znajomych osób, które codziennie od ośmiu miesięcy mijał to tu, to tam. Dawni koledzy i koleżanki z liceum, może jakaś znajoma pani z warzywniaka, klienci odwiedzający Yu-topię… Yuuri chwycił się za głowę, czując się tak, jakby ziemia uciekała mu spod nóg. Jakby to wcale nie chodziło o czekających na niego kibiców, a o grupę średniowiecznych wieśniaków, polujących na czarownicę… Znaczy, na Erosa polującego, na Erosa. Od czarownicy był przecież Georgij i… nie, nie, to nieważne. Takie szczegóły były kompletnie bez znaczenia w przypadku kogoś, kto do reszty zaczarował i porwał bożyszcza łyżwiarstwa, zabierając go sprzed oczu całego świata…
Minako nawet nie próbowała ukryć wymownego westchnienia, za to Viktor odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się na głos, kiedy tylko zobaczyli dobrze im znaną reakcję Yuuriego.
— No tak. Z obcymi Yuuri radzi sobie o wiele łatwiej niż ze znajomymi — przypomniał Rosjanin, łapiąc za rączkę swojej walizki. — I właśnie dlatego im dalej był od domu, tym lepiej wychodził mu program krótki.
— Dobra, dobra, już, zrozumiałam. Przecież wiem, że napracowałeś się na gali, więc wcale nie miałam zamiaru ciągnąć cię na kolejny fanowski wieczorek. — Kiedy Minako uporała się z zamkiem torebki, przy wtórze stukających obcasów podeszła do sparaliżowanego Yuuriego i chwyciła go za nadgarstek. — Chodźcie. Pójdziemy innym wyjściem.
Pochód złożony z łyżwiarzy oraz turkoczących z cicha walizek ruszył za samozwańczym przewodnikiem wycieczki. Wraz z Minako zeszli po schodach na parter, a potem zamiast bezpośrednio do najbliższego wyjścia podążyli w stronę sąsiedniego peronu. Dopiero tam odbili w bok, przekroczyli bramki i już mieli przejść przez część handlową do głównego wyjścia, kiedy wzrok Katsukiego przykuła znajoma twarz… dużo znajomej twarzy… twarzy znajomej bardziej niż czyjakolwiek inna.
Bo jego własna.
Nie mógł powstrzymać pisku, widząc korytarz niemal w całości wytapetowany zagrzewającymi go do walki plakatami. Ale nie to było w tym wszystkim najgorsze — teraz starym zdjęciom towarzyszyły również świeżo doklejone afisze, na których Yuuri pozował wraz z Viktorem, w jednej dłoni trzymając uszytą przez Milę maskotkę Yurio, a drugą opierając na biodrze Rosjanina. Na tym przeklętym, po tysiąckroć wyeksponowanym, seksownym biodrze, na którym tak dobrze trzymało mu się rękę… Do tej pory Yuuri wychodził z odważnego założenia, że jakoś da radę znieść te wiszące od dobrego roku plakaty, jednak widok nowych sprawił, że zapragnął natentychmiast zapaść się pod ziemię ze wstydu.
— Wow… Chyba przed wyjazdem do Petersburga muszę podpytać pracowników stacji, czy nie byliby mi w stanie odsprzedać chociaż jednego. Z chęcią powiesiłbym go sobie nad łóżkiem jako fotografię ślubną — stwierdził wesoło Viktor i uśmiechnął się, kładąc palec na ustach.
— Vikto…! — Yuuri przysiągłby, że Rosjanin powiedział to tylko po to, bo pragnął zobaczyć jego zażenowaną minę, dlatego już szykował się do wygłoszenia miażdżącego kazania, kiedy Minako błyskawicznie go powstrzymała, zasłaniając usta dłonią.
Gdy Yuuri zamilkł, do uszu ich trójki dotarł oddalony hałas pochodzący z pasażu handlowego Eki Machi. Nie było żartów z ilością zgromadzonych na dworcu osób, skoro szum głosów dało się usłyszeć aż na drugim krańcu budynku.
— Lepiej żebyście pojęczeli sobie na osobności — szepnęła kobieta, ciągnąc ich w stronę bocznego, prowadzącego przez parking wyjścia. — Mimo wszystko nie chcę z wami utknąć w tym bajzlu na kilka kolejnych godzin.
— Ciekawe, kto im wszystkim sprzedał informację, że wracamy akurat teraz? — zastanowił się na głos Viktor, kiedy już zdołali bezpiecznie uciec na zewnątrz, jednak zaraz przerwał mu Yuuri.
— Trojaczki. To zawsze są trojaczki — odpowiedział tak posępnym tonem, jakby chciał powiedzieć „Zabił lokaj. To zawsze jest lokaj”.
— W takim razie są niesamowite. Przecież Saga ma dopiero czterdzieste drugie miejsce względem zaludnienia, a dzięki jednemu łyżwiarzowi w Hasetsu zrobiło się chyba tłoczniej niż w samej Akibie — podkreśliła Minako, zerkając wymownie na Katsukiego. — I mam nadzieję, że tak samo przełoży się to na popularność mojego studia… No i właśnie, Yuuri! Tylko nie zapomnij o mnie wspomnieć przy okazji następnego wywiadu!
Japończyk westchnął ciężko, nie będąc w stanie docenić przedsiębiorczego zmysłu młodego pokolenia Nishigorich, za to bardzo silnie odczuwał dyskomfort z powodu ciążącej na nim presji reklamy. W ramach pocieszenia Viktor pogłaskał go uspokajająco po czuprynie, co Yuuri przyjął z cichym pomrukiem akceptacji oraz powoli łagodniejącym wyrazem twarzy.
Gdy tylko ich trójka zostawiła za sobą dworzec, ruszyli opustoszałym chodnikiem w stronę Yu-topii — Minako nieco z przodu, a Yuuri i Viktor obok siebie, cierpliwie targając ciężkie walizki, które w zgodnym rytmie stukały razem z obcasami kobiety niby miejskie kastaniety. Poza tym monotonnym canto szli całkowicie w ciszy, wzbogacając panoramę ciemnego, grudniowego wieczora o trzy odcinające się na tle miasta sylwetki oraz unoszące się przed ich twarzami, białawe obłoczki oddechów. Milczenie dawało złudne wrażenie odpoczynku, a możliwość odsunięcia spraw doczesnych na boczny tor zdecydowanie ułatwiała kontemplację nieba lub, ewentualnie, urody jasnowłosego mężczyzny, który szedł tuż obok… Co kto lubił.
Po kilku minutach Katsuki w końcu się rozpogodził, a nawet zaczął nieśmiało rozglądać się po opustoszałym mieście, czując, że dworcowe zmartwienia pozostały za nim wraz z obleganym przez fanów budynkiem. Podejrzewał, że ludzie raczej nie będą zachwyceni, gdy zauważą jego ucieczkę, jednak kiedy myślał o tym, że następnego dnia w Yu-topii oraz Ice Castle tak czy siak czeka go powtórka z armagedonu, naprawdę nie miał już ochoty na żadne publiczne wystąpienia. Chciał po prostu zasnąć. Z Viktorem. Póki jeszcze mógł. Każda minuta była teraz szczególnie cenna, każde spojrzenie ładowało ich małe, duchowe akumulatorki na zapas, a możliwość położenia się tuż obok siebie w jednym łóżku wydawała się niewiarygodnym luksusem, którego wkrótce miało zabraknąć.
Yuuri zarumienił się nieznacznie, kiedy zaczął wyobrażać sobie tę ostatnią scenę. Uświadomił sobie, że spanie w jego pokoju było jednak trochę inną sprawą niż spanie w hotelu, gdzie prywatność stanowiła kwestię drugorzędną wobec zawodów. Z drugiej strony… przecież tego właśnie od dawna chciał Viktor. Spać w jego łóżku, z nim u boku. I ta chwila właśnie miała nadejść. Katsuki zrobił szybki rachunek sumienia na temat tego, czy aby na pewno zdążył upakować wszystkie plakaty na samo dno szafy, a potem zapobiegawczo przekalkulował w głowie stosunek ludzi do ilości metrów bieżących materaca, jaki posiadał jego tapczan. Wyszło jednak na to, że półtoraosobowe łóżko z trudem, bo z trudem, ale będzie w stanie zaakceptować drugiego towarzysza sprężynowej niedoli, nawet jeśli nie był on kompaktowym pudlem dopasowanym do krzywizny ciała człowieka. Poza tym Yuuri naiwnie wierzył, że jeśli tylko się do siebie przytulą, to jakoś to będzie. I to chyba w sumie całkiem miło…
Pogrążony w swoich rozmyślaniach Yuuri ocknął się dopiero wtedy, gdy ich grupka dotarła w okolice mostu prowadzącego w stronę Ice Castle. Tam skręcili w prawo, obierając kurs na Yu-topię Katsuki, ale nie uszli zbyt daleko, kiedy po przeciwnej stronie ulicy Yuuri zauważył dwójkę biegnących dzieci, które nieco dziwnie jak na tę porę dnia wciąż targały ze sobą całkiem pokaźnie napakowane plecaki. Jednemu z nich, młodszemu chłopcu, przez niedosunięty suwak sterczało kilka podskakujących przez trucht rzeczy — coś jakby puchaty ręcznik oraz… Zdumiony Katsuki otworzył szerzej oczy. Och. Czy tylko mu się wydawało, czy naprawdę zobaczył tam znajomą, dwukolorową osłonę na łyżwy?
— Minako-sensei? Czy coś się zmieniło przez te kilka dni, kiedy nas nie było? — zapytał od razu, oglądając się przez ramię, aby dokładniej przyjrzeć się dzieciakom. Viktor zerknął ciekawsko na Yuuriego, a potem podążył za jego spojrzeniem, dostrzegając powód niespodziewanego pytania.
— A, prawda — przyznała nauczycielka, po czym położyła dłoń na policzku i zapatrzyła się w niebo. — Słyszałam piąte przez dziesiąte od Hiroko, że po twoim ostatnim wyczynie sporo osób w Hasetsu nagle zainteresowało się jazdą na łyżwach. Już po przyjeździe Viktora zrobiło się lepiej, ale przedwczoraj utworzono nowy kurs dla początkujących i całkiem sporo dzieciaków się na niego zapisało. Wychodzi więc na to, że wywarłeś na nich większe wrażenie niż jakiś zagraniczny przystojniak.
— Bez przesady, to nie był żaden wyczyn… — zauważył Yuuri, uznając każdy medal poniżej złota za „wszystko, ale nie sukces”.
— Mów co chcesz — zbyła go jednak. — Takeshi jest wniebowzięty tym, jak podskoczyły im obroty. Może nie wszyscy zainteresowani wytrzymają dłużej niż kilka lekcji, ale i tak przygotuj się na prawdziwe męskie podziękowania. Oraz serię silnych klepnięć w plecy, rzecz jasna.
Yuuri sapnął, przypominając sobie o tym, jak bardzo Nishigori lubił być wobec niego bezpośredni, ale potem powoli, jakby trochę nieśmiało, łyżwiarz uśmiechnął się pod nosem. Jeszcze raz rzucił okiem za siebie, obserwując pędzące w oddali dzieciaki, a potem spojrzał na ciągnącą się przed nim drogę, którą sam praktycznie codziennie pokonywał od najwcześniejszych lat. Nowe pokolenie, co? Może jednak popularność miała swoje dziwne zalety…
— Często tak masz? — zapytał cicho Yuuri, wpatrując się dość nieobecnym wzrokiem w ukryty w ciemności horyzont. Mimo to Viktor wiedział, że to pytanie było skierowane do niego.
— Ale co? — nie zrozumiał jedynie znaczenia tej lakonicznej wypowiedzi, dlatego obejrzał się na Yuuriego, próbując raz jeszcze odgadnąć, co krążyło mu po głowie. — Zainteresowanie? Chyba powinieneś wiedzieć o tym najlepiej…
Błyszczące, brązowe, nieruchome oczy przyglądały się jaśniejącym w oddali lampom na bramie Yu-topii, podczas gdy mózg usilnie starał się uporządkować szalejący wewnątrz chaos w jakąś jedną, prostą, spójną myśl. Powolnymi ruchami ust łyżwiarz definiował w niemym języku samego siebie i starał się nazwać to niesamowite uczucie, które powoli kiełkowało w jego piersi. Szukał odpowiedzi na własne, niedokończone pytanie.
Aż wreszcie po kilku niesamowicie długich sekundach Yuuri wyciągnął przed siebie wolną dłoń i zacisnął ją lekko w pięść, jakby coś w nią chwytał. Udało się. Znalazł.
— Nie. Satysfakcja.
Viktor pozwolił sobie na naprawdę szeroki uśmiech.
— Miłe uczucie, prawda? — zauważył, na co Yuuri obrócił się w jego stronę i delikatnie skinął głową.
— Bardzo.
Przysłuchująca się rozmowie Minako z zadowoleniem mruknęła pod nosem, ale na głos niczego nie zdradziła. Jak te dzieciaki szybko rosły… Tyle że to już nie były żadne dzieciaki. To były bardzo duże i bardzo dorosłe głuptasy.
— Minako-sensei? — Kiedy dotarli pod Yu-topię, Yuuri zatrzymał się przed samą bramą i po zwróceniu na siebie uwagi nauczycielki, skłonił się przed nią głęboko. — Przepraszam, że nie zrobiłem tego wcześniej, ale… dziękuję. Dziękuję, że po nas wyszłaś i dziękuję za wszystko, czego mnie do tej pory nauczyłaś.
— O. Co za rozrzut podziękowań. — Minako założyła ręce na piersi i z pewną dozą kpiny zmierzyła wzrokiem swojego ucznia. Gdy Yuuri wreszcie uniósł głowę, spłonił się nieco na widok intensywnego spojrzenia nauczycielki. — Syndrom wiecznego przepraszania wreszcie zaczął mówić coś innego. Ale nie powiem, ta zmiana podoba mi się w tobie chyba najbardziej. Dobra robota, Viktor.
— Nie, to naprawdę nic takiego. Zresztą, ja również powinienem podziękować za parę rzeczy. A najbardziej za namówienie Yuuriego do łyżwiarstwa. — Rosjanin położył sobie dłoń na sercu i przybrał minę kogoś, kto właśnie miał zamiar palnąć naprawdę soczystym frazesem. — Bo gdyby nie ty, nigdy nie byłby w stanie spotkać najważniejszego osoby mojego-
— Stop! — Minako wyciągnęła rękę, nakazując dwójce mężczyzn natychmiast zamilknąć. Potem zrobiła szybki w tył zwrot, wyminęła zdziwionych jej reakcją łyżwiarzy, aż w końcu przystanęła za ich plecami. — Jak macie czas na taką czczą gadaninę, to lepiej postawcie mi solidną kolejkę, a nie wyskakujecie z jakimiś płomiennymi przemowami na pięć metrów przed wejściem do onsenu. Na zimnie. I po ciemku. — Kobieta przewróciła oczami. — Rany, ludzie! Przez was robię się zwyczajnie stara!
Przy wtórze śmiechu była primabalerina zagoniła rozbawionych łyżwiarzy na podwórko otaczające zajazd.
— Okej. Ale teraz naprawdę jesteście w domu. — Minako popchnęła obu mężczyzn do przodu, klepiąc ich lekko w ramiona, a sama przystanęła z tyłu, czekając, aż wracający z długiej podróży łyżwiarze pierwsi postawią symboliczny krok. — Ruszajcie.
— Pamiętasz już, co się mówi? — zapytał cicho Yuuri, na co Viktor spokojnie przytaknął. — No to chodź.
Dźwignęli walizki ponad kamienny schodek, po czym ramię w ramię zatrzymali się tuż przed samym wejściem. Chwilę potem Yuuri chwycił za drewnianą listwę, wziął głęboki wdech i wreszcie odsunął drzwi zajazdu na bok.
— Wróciliśmy! — zawołali zgodnie po japońsku, gdy przekroczyli próg domu, na co w odpowiedzi z obu stron przedsionka nagle wyskoczyła zgraja znajomych osób, strzelając z petard wypełnionych konfetti i wznosząc radosne okrzyki „Witajcie w domu!”.
Pośród całego tego wcześniejszego zgiełku, tych wszystkich fleszy, autografów, uścisków dłoni i wymienianych publicznie uprzejmości, mężczyźni zdążyli już zapomnieć, że na ich powrót czekał ktoś bliski. Ktoś, kto cieszył się z przyjazdu, ale nie dlatego, bo byli renomowanymi łyżwiarzami, tylko po prostu kochanymi ludźmi. Yuuri przez pięć lat pobytu w Detroit nie miał specjalnie do czego wracać, natomiast Viktor uznawał każdy sukces za coś w rodzaju rutyny czy może raczej spodziewanego wyniku ciężkiej pracy, którego nie było sensu świętować. Przecież nie robił nic, co zasługiwałoby na gratulacje większe niż oszczędny pomruk zadowolenia Yakova czy uradowany szczek Makkachina, który zdecydowanie bardziej cieszył się z tego, że pan wreszcie wracał do mieszkania po kilku dniach nieobecności niż że zdobył jakiś metalowy krążek. Ale dziś… dziś było inaczej. Kompletnie.
Yuuri jako pierwszy wyrwał się z osłupienia. Uśmiechnął się z lekką rezygnacją i ruszył do przodu, obejmując po kolei swoich rodziców. On jakieś doświadczenie w hucznych powitaniach przynajmniej miał, natomiast Viktor wciąż stał w wejściu, wpatrując się w rodzinne przyjęcie niczym na film puszczany w kinie. Sytuacja wydawała się tak odległa od jego własnych powrotów do domu w Petersburgu, że czuł się tak, jakby nie do końca przynależał do tej rzeczywistości, a dziejąca się scena była jedynie odgrywana przez aktorów.
— Viktor…? — Yuuri zdziwił się, widząc kompletnie osłupiałego ukochanego, ale ten wciąż nie odpowiadał.
Mimo tych sprzecznych, momentami straszliwie dziwnych odczuć Rosjanin był niezwykle oczarowany swojską atmosferą panującą w Yu-topii. Wcześniej wracali o tak losowych porach, że państwo Katsuki zwykle byli zajęci obsługiwaniem gości, a przynajmniej jedno z Nishigorich miało wtedy zmianę w Ice Castle. Świętowanie przybierało wówczas postać nieco dłuższej kolacji, ewentualnie z braku laku przysiadali na chwilę na pogaduchy już po zamknięciu całego onsenu. Ale teraz, mimo wciąż dość wczesnej jak na pracę w zajeździe pory, wszyscy byli tu, w korytarzu. Czekali na nich wraz z radosnymi gratulacjami, śmiechem dziewczynek, rozsypanymi drobinami konfetti i grupowymi uściskami. Razem.
Viktor stał więc jak zahipnotyzowany, nie mogąc wykrztusić z siebie choćby słowa, co w jego przypadku stanowiło rzecz praktycznie nierealną. Zanim jednak Yuuri zdołał podejść do ukochanego, by zapytać, co się stało i o co chodziło, jako pierwsza przy rosyjskim łyżwiarzu znalazła się pani Hiroko.
— Vicchan — powiedziała tylko i wzięła mężczyznę za dłonie, ściskając je lekko.
Oszołomiony Viktor wreszcie się ocknął, po czym schylił głowę, zauważając przed sobą panią Katsuki. Te głębokie, brązowe oczy, tak podobne do oczu jej syna, jaśniały ciepło od przekazywanej bezgłośnie serdeczności. Viktor uśmiechnął się na ten widok, a potem z typową dla siebie swobodą chwycił drobną kobietę w ramiona i przytulił się do niej, ciesząc się z poznania rodziny Katsukich jak chyba nigdy przedtem. Mama Yuuriego była w pierwszej chwili nieco zaskoczona tak spontaniczną reakcją Viktora, ale szybko oddała uścisk i nawet zaczęła gładzić pochylającego się mężczyznę po plecach. Osiem miesięcy wspólnego mieszkania czegoś ich oboje nauczyło — Hiroko tego, że jej rosyjski syn potrzebował szczególnie dużo czułości, a Viktora, że mimo barier językowych mógł się czuć pełnoprawnym członkiem tej rodziny.
Yuuri westchnął, roztkliwiony widokiem obejmującej się dwójki. To powitanie wyglądało zupełnie inaczej od powrotu na stare śmieci sprzed prawie roku. To był powrót do domu, a nie tylko do pierwszego lepszego budynku.
— Vicchan. — Pani Katsuki delikatnie odsunęła się od Viktora, a potem, wciąż patrząc łagodnie na rozpromienionego mężczyznę, wskazała na jego prawą rękę. — Mari nam o wszystkim opowiedziała. Obrączka.
Chociaż Viktor wciąż jeszcze nie umiał zbyt dobrze posługiwać się japońskim, dźwięk zapożyczonego z angielskiego słowa „obrączka” oraz znaczący gest wykonany nad jego dłonią w zupełności wystarczył, żeby zrozumiał, o czym mówiła Hiroko. Bez chwili wahania podsunął więc rękę, pokazując zgromadzonym błyszczącą na palcu serdecznym biżuterię. W tym samym momencie Mari chwyciła brata za nadgarstek i zanim ten zdążył wskoczyć pod stół z pamiątkami, wbrew woli wyciągnęła jego dłoń do góry. Złoty krążek błysnął w świetle świetlówek niczym latarnia morska wskazująca statkom cel.
— Minako wyjaśniła mi, że w Rosji obrączki noszą w ten sposób narze… — Zanim kobieta zdołała dokończyć, Yuuri zasłonił jej usta lewą dłonią. Niewystarczająco. Mari nie zamierzała się tak łatwo poddać, dlatego starała się strącić z siebie brata mimo jednoczesnego wykręcania mu ręki niczym w jakiejś fatalnej, baletowej pozie.
Cokolwiek jednak próbował wskórać Katsuki, nic mu ta walka nie dała, bo w pomieszczeniu znajdowały się jeszcze dwie osoby doskonale orientujące się w całej sprawie. Poza tym brakowało mu już kończyn do uciszania ludzi, co zaledwie chwilę później okazało się ostatecznym gwoździem do trumny.
— Yuuri je kupił. Obie — podzielił się Viktor, jeden z głównych podejrzanych w wymianie barcelońskich ploteczek, co Yuuko pospiesznie przetłumaczyła państwu Katsukim. Wtedy też Yuuri przestał się opierać, ratując swoje okulary przed niechybnym strąceniem przez siostrę. I pozamiatane.
— To tylko amulety na szczęście! — wyjąkał po japońsku w ostatnim akcie desperacji. Nie wiadomo, czy chodziło o to, żeby nie usłyszał tego Viktor, czy raczej żeby przekaz był zrozumiały dla rodziców. Yuuri pogodził się jednak z myślą, że młodszego pokolenia i tak nie przekona do swoich „racji”, bo, rzecz jasna, wiedzieli swoje — W podziękowaniu za trenowanie i za wsparcie! Przecież dzięki niemu zdobyłem srebro!
— Brat, kupiłeś obrączki PRZED finałem — wytknęła mu Mari, puszczając brata po zaprezentowaniu biżuterii dokumentującym zajście trojaczkom.
— Kupiłeś OBRĄCZKI — zauważyła Yuuko.
— OBIE — zaznaczyła wymownie Minako. Nikt nawet nie starał się oszczędzić biednego, szklanego serca rozstrojonego rozmową łyżwiarza.
— Dajcie spokój, przecież to nic takiego! — Zepchnięty do ostatniej linii obrony Yuuri wyglądał tak, jakby chciał zapaść się pod ziemię, ale na szczęście po jego stronie szybko stanęła mama, która zbliżyła się do syna i objęła go ręką wokół pasa.
— Już, już, Yuuri, nie denerwuj się. Vicchan jest ważny dla nas wszystkich. Rozumiemy to — uspokajała pani Katsuki. — Zresztą, to nie jest dobry dzień na takie kłótnie. Powinniśmy świętować, póki mamy czas, prawda? Więc nie stójmy tak. Chodźmy do jadalni. Przygotowałam katsudony!
Hałaśliwa kompania z łatwością dała się przekupić i przeszła do pomieszczenia obok, gromadząc się na klęczkach wokół dosuniętych w wielką ławę stolików. Pani Hiroko wraz z Mari zwijały się jak w ukropie, przynosząc przekąski i napitki rozpoczynającym biesiadę ludziom, natomiast Takeshi właśnie zaczynał zdawać relację z napływu świeżego narybka na popołudniowe zajęcia nauki jazdy na łyżwach. Wszystko powoli się uspokoiło, a miejsce obrączkowej afery zajęła żywa dyskusja o współczesnym wpływie idoli na rozwój dzieciaków. Po rzuceniu chyba tuzina wymownych spojrzeń w kierunku Yuuriego, który awansował w rankingu popularności na „srebrnego medalistę Grand Prix, aktualnego rekordzistę programów dowolnych i przyszłego największego rywala samego Viktora Nikiforova”, Nishigori wreszcie odpłynął w kierunku nieco spokojniejszego tematu dotyczącego rozwoju Hasetsu jako ośrodka szkoleniowego dla kolejnych gwiazd.
W tym czasie Katsuki, któremu powieki zaczęły ciążyć coraz bardziej i bardziej, szczególnie gdy uwaga rodziny skupiła się na czymś zupełnie innym niż te nieszczęsne obrączki, w ciszy skubał sałatkę, z nadzieją czekając na podanie katsudonów. Za wygranie srebra na tak ważnych zawodach należał mu się chociaż ten jeden — ten jeden, honorowy, podany w najmniejszej możliwej miseczce katsudon. Od jutra znów mógł przestrzegać wszystkich drakońskich zaleceń i robić miliony ćwiczeń, ale zanim pójdą spać, chciał wreszcie zjeść z Viktorem zasłużony posiłek i…
Ale siedzącemu po jego prawej stronie Rosjaninowi co innego było w głowie. Gdy tylko zauważył senny wyraz twarzy ukochanego, Viktor stwierdził, że właśnie nadeszła jedyna taka okazja.
— Yuuri… — zagadnął półgłosem, pochylając się w stronę Japończyka.
Do trzech razy sztuka. Ukradkowy pocałunek w policzek, skradziony między puentą wymachującego rękami Takeshiego, a wkroczeniem trojaczek, które zaczęły udawać wstępujące na podium trio finalistów Grand Prix, przemknął prawie niezauważenie. Chyba nawet sam Yuuri by go przegapił, gdyby Viktor zaraz potem nie musnął go nosem w to samo miejsce i nie wsunął palców między palce prawej dłoni zaczerwienionego łyżwiarza.
— Ale gdybym miał cię spytać na osobności, po cichu… to zaręczyliśmy się, prawda? — szepnął tak, jakby to „na osobności” było właśnie teraz. Przelotnie pogłaskał kciukiem palec serdeczny Yuuriego, upewniając się, że ich wspólne złoto wciąż błyszczało tak samo, i skupił swoje spojrzenie na brązowych oczach. — Jesteśmy sobie przeznaczeni? I kiedyś, kiedy nadejdzie właściwy czas, będziesz mój?
— Boże, Viktor, dlaczego ty nigdy nie umiesz znaleźć odpowiedniego momentu… — Yuuri nachylił się nieco nad mężczyzną, a choć na twarzy doskonale było widać uroczy rumieniec, we wzroku Japończyka dało się zauważyć znacznie wymowniejszy błysk determinacji. — Nie, nie będę twój.
— Yuuri, ale dlaczego…? — Viktor już chciał jęknąć, przepraszać, dopytywać się, w czym zawinił, ale niemal od razu uciszyły go dwa wypowiedziane pewnym głosem słowa:
— Już jestem.
Rosjanin zamrugał kilkakrotnie, oszołomiony niespodziewanym wyznaniem, a potem zaśmiał się i oparł głowę o ramię ukochanego, drżąc od wyrywającego się z piersi chichotu. Wszystkie świnki i Erosy nagle jakby przyblakły wobec jednego, prostego, szaleńczo pięknego określenia. Yuuri. Jego Yuuri.
„Ja lublu tiebia” powiedział bezgłośnie, ale nieznający rosyjskiego, nieumiejący czytać z ruchu warg i w ogóle niewidzący twarzy Viktora Yuuri zupełnie nie zauważył tego pierwszego w jego życiu miłosnego wyznania.
Za to poczuł je wraz z zaciskającymi się na prawej dłoni palcami.
Dystans: 23 centymetry
Tam, gdzie będziemy razem
***