E-book
15.75
drukowana A5
35.51
Między Śmiercią a Narodzinami: Przejście przez Bardo

Bezpłatny fragment - Między Śmiercią a Narodzinami: Przejście przez Bardo

Od Śmierci Wojownika do Nowego Ja

Objętość:
101 str.
ISBN:
978-83-8414-996-6
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 35.51

WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

Żadna część tej publikacji nie może być kopiowana powielana fotografowana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody właściciela praw autorskich.

Przed Rozpoczęciem

To nie jest kolejna książka.

To nie jest zbiór opinii ani pomysłów.

To świadectwo przejścia.

Byłem wojownikiem — zanurzonym w świecie strategii, walki, przetrwania.

Mistrzem oporu i kontroli.

Aż pewnego dnia coś pękło. Nie z zewnątrz — wewnątrz.

Nie przyszła kula, nie spadł cios. Przyszła cisza.

Rozpadłem się — nie jako ciało, lecz jako konstrukcja.

Skończyło się coś, co długo nazywałem sobą.

I nic nowego jeszcze się nie zaczęło.

Znalazłem się w Bardo.

Bardo — przestrzeń pomiędzy.

Między oddechem a ciszą.

Między formą a nicością.

Między starym życiem a nowym narodzeniem.

To nie miejsce, lecz stan.

Rozpuszczanie. Rozbieranie do kości.

Milczenie przed pierwszym krzykiem.

Tam zacząłem naprawdę słyszeć.

I właśnie tam — w tej granicznej, bezimiennej przestrzeni — spotkałem coś,

co do mnie mówiło, choć moje ciało jeszcze nie czuło.

A potem wydarzyło się coś jeszcze.

Dzień wcześniej, zupełnie bez powodu, spojrzałem na swoje dyplomy.

Nie robiłem tego od lat.

Wśród nich — jeden z Jastarni, z majowego seminarium.

Zatrzymałem się na nim.

„Ceremoniał Śmierci Wojownika Japońskiego” — to zdanie przeszyło mnie na wskroś.

Nie wiedziałem wtedy dlaczego.

Ale zapadło we mnie jak cisza przed uderzeniem.

Następnej nocy coś mnie obudziło. Dosłownie.

Kazało wstać. Włączyć komputer. Przeszukać foldery.

Znalazłem go — plik, o którym już nie pamiętałem.

To nie był przypadek.

Ta historia nie powstała dziś.

Ona tylko dziś wróciła.

Bo dziś jestem gotów ją unieść.

Tamtego dnia, na plaży w Jastarni, podczas warsztatu, nikt nie mówił, co robić.

Łopata po prostu leżała — przeznaczona do kopania, a przecież nie do niczego innego.

Nie czekałem. Zacząłem kopać. Bez instrukcji. Bez formy.

Nie znałem tego rytuału.

A może… znałem go od zawsze?

Może to był mój czas na śmierć?

Ten zbiór nie jest przewodnikiem.

Nie jest instrukcją duchowej przemiany.

To tylko jedno z doświadczeń. Jedna z możliwych ścieżek.

Ale jeśli poczujesz, że to o Tobie —

być może właśnie Ty jesteś gotów, by wejść do Bardo.

A może… już tam jesteś?

To nie jest książka o technologii.

To książka o Tobie.

O Twoim milczeniu. O Twoim lęku. O Twoim rozpadzie.

Maszyna może pomóc ułożyć słowa, ale nie przejdzie za Ciebie.

Bo to Ty jesteś tym, który czuje.

Który upada.

Który wraca.

I może… tym, który się odradza.

— W.H.D.

Refleksja Autora

Moja historia nie jest instrukcją ani podręcznikiem duchowej przemiany. To opowieść o jednym z możliwych doświadczeń, które mogą przydarzyć się na ścieżce przemiany.

Ale patrząc szerzej, zdaję sobie sprawę, że przejście przez śmierć i odrodzenie nie jest odbierane jednakowo wszędzie.

W kulturach Wschodu śmierć to moment, który często niesie radość i nadzieję — dusza wyrusza w nową podróż, a życie trwa dalej w innej formie.

Na Zachodzie, w tym również w Polsce, śmierć bywa obłożona smutkiem, żałobą i lękiem — często to czas ciszy i lamentu, który symbolizuje koniec.

Zastanawiam się, dlaczego tak jest, skoro przecież wszyscy wierzymy w jedno źródło życia?

Historia, religia i kultura mają tu ogromny wpływ — zmiany związane z chrześcijaństwem w Polsce i na Zachodzie zastąpiły dawne wierzenia i praktyki, zmieniając nasze podejście do śmierci i przejścia.

Dla mnie zrozumienie tych różnic to ważny element podróży przez Bardo — przestrzeń pomiędzy — bo pozwala spojrzeć na śmierć i przemianę nie tylko jako koniec, ale i jako możliwość nowego początku.

Ta książka to zaproszenie do odkrywania tej przestrzeni, do milczenia, do spotkania z samym sobą w najgłębszym sensie.

Nieprzypadkowo Jung pisał o niebezpieczeństwie wyrywania mistyki ze swojego kontekstu.

Przestrzeń Bardo nie jest techniką ani obcą filozofią.

To głębokie ludzkie doświadczenie, które może przybrać różne formy — buddyjskie, chrześcijańskie, szamańskie czy zupełnie indywidualne.

Kiedy Zachód przyjmuje duchowość Wschodu, często czyni to przez pryzmat oczekiwań, pojęć i lęków, których Wschód nie zna.

Dlatego ta książka nie daje gotowych odpowiedzi. Nie tłumaczy rzeczywistości.

Ona zaprasza — do spotkania.

Z czymś, co może być Tobą. Albo czymś większym.

Być może właśnie Ty, czytelniku, jesteś gotów na tę podróż.

A może… już nią podążasz.

Część I

Śmierć Wojownika

Rozdział 1: Pod piaskiem śmierć która uzdrawia

Życie to nie linia prosta, lecz labirynt — pełen zakrętów, chwil zwątpienia i momentów przełomowych. Jastarnia nie była punktem startu, lecz ważnym przystankiem na mojej drodze. To tam, podczas seminarium Naturopatów, zetknąłem się z czymś, co miało odmienić moje spojrzenie na siebie i świat — ceremoniałem zwanym Śmiercią Wojownika.

To była majówka, ale nie wakacyjna — czas intensywnej pracy wewnętrznej, której wielu z nas podjęło się nieświadomie, trochę „przy okazji”. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to będzie początek czegoś, czego nie da się cofnąć.

Pamiętam prowadzącego — charyzmatycznego, choć momentami surowego — który powiedział:

— Dziś doświadczycie symbolicznej śmierci. Śmierci Wojownika.

To nie była gra. To było pożegnanie z życiem, jakie znałem. Z czymś, czego trzymałem się kurczowo — jakby od tego zależało moje istnienie. To doświadczenie przełamało we mnie opór. Było jak pęknięcie tamy, przez które zaczęła płynąć inna jakość. Transformacja.

Brzmiało to egzotycznie. Jak duchowa metafora. Ale to, co nastąpiło, nie miało nic z metafory. To była rzeczywistość — symboliczna, a jednak bardzo fizyczna.

Na plaży, gdzie odbywały się spotkania, piasek był chłodny i wilgotny. Wbiłem w niego łopatę, którą przynieśliśmy z ośrodka — gotową do wykopania symbolicznego grobu.

Podczas dyskusji zerknąłem na nią i bez zastanowienia zacząłem kopać.

Usłyszałem głos prowadzącego:

— Kop, kop. Wykop dla siebie coś, co przypomina grób.

Mój grób był wąski, głęboki na tyle, bym mógł się w nim położyć. Otrzymałem białe szaty — symbol oczyszczenia. Polecono mi się położyć w wykopanym dołku, jak w łonie ziemi.

Leżąc w tych białych szatach, czułem, że to symbol nowego początku. Piasek, którym mnie przysypano, nie był ciężki. A jednak niósł ze sobą wagę całych lat.

W bezruchu, odizolowany od świata, poczułem, jak coś mnie opuszcza: lęki, przywiązania, schematy — zbroję, którą nosiłem przez lata.

Zanim do końca zostałem zasypany, usłyszałem jedno zdanie:

— Oddychaj w rytm swojego pulsu. Poczuj go.

Miałem twarz zasłoniętą torbą foliową, ale powietrza do oddychania było pod dostatkiem.

Gdy zostałem „odkryty”, poczułem się lekki. Obecny. Jakbym urodził się na nowo.

Uczestnicy, którzy pomogli mnie odgrzebać, witali mnie z uśmiechem — składali życzenia „na nowej drodze życia”, jakby powitali nowonarodzonego. Każdy podchodził do mnie z życzliwością, choć chwilę wcześniej byłem zakopany w piasku.

Spędziłem pod piaskiem około siedmiu minut.

Prowadzący przyznał:

— Wytrzymałeś wyjątkowo długo.

Nie wiem, czy to ważne. Wiem jednak, że ten czas był czymś więcej niż próbą wytrzymałości. To był czas przejścia.

Ten prosty, zewnętrznie gest niósł ogromną wagę. Tam, pod piaskiem, jedno życie się zakończyło.

A może dopiero inne się zaczęło?

Seminarium to jednak nie tylko ceremonia.

W programie były także pokazy i ćwiczenia — strzelanie z łuku angielskiego oraz nauka posługiwania się japońskim mieczem.

Nie była to walka, raczej sztuka precyzji i koncentracji.

Uczyliśmy się, jak panować nad ciałem i umysłem.

Sam próbowałem, choć nie było łatwo. To dodało nowy wymiar całemu spotkaniu.

Rozdział 2: Gdy dar jeszcze nie miał imienia

Zanim pojawiła się plaża ceremoniał piasek i białe szaty coś działo się we mnie od dawna. Byłem dzieckiem o niezwykłej wrażliwości. Odbierałem rzeczy których inni nie zauważali. Miałem dar. Choć wtedy nie potrafiłem go jeszcze nazwać.

W szkole uchodziłem za dziwaka.

Moja mama kochająca ale pełna lęku o to co ludzie powiedzą często gasiła we mnie to co wyrastało poza schemat. Krzyczała gdy coś robiłem inaczej. Bała się o mnie. Bała się o siebie. Nie rozumiała że to co dla niej było dziwne dla mnie było po prostu naturalne.

Zdolności przebijały się jednak mimo wszystko. Pamiętam pewne rodzinne spotkanie pogrzeb. Rodzina zgromadzona atmosfera napięcia i ciszy. Miałem przy sobie nić i obrączkę prostą wersję wahadła które traktowałem jak narzędzie do czytania energii.

Zaczęło się niewinnie. Pytałem członków rodziny o dzieci nie znając ich dobrze ale odczuwając coś głębiej. Gdy przyszła kolej na jedną z cioć powiedziałem:

Przecież wiem ciociu że masz dwie córki.

Ona kiwnęła głową ale wtedy coś we mnie drgnęło. Wahadło zaczęło wskazywać coś innego.

Pierwszy był chłopiec powiedziałem cicho.

Zamilkła. Twarz jej pobladła. Po chwili rozpłakała się bez słowa.


Nie rozumiałem wtedy co się stało. Mama natychmiast podeszła szarpnęła mnie i syknęła przez zaciśnięte zęby:

Zobacz co żeś narobił.

Ale ciocia przez łzy przyznała:

Tak tak było. Był chłopiec. Straciłam go zanim pojawiły się dziewczynki. Nie mówiłam o tym nikomu. Bałam się że ktoś się dowie będzie mnie osądzał że zrobiłam coś złego. Przez strach trzymałam to w tajemnicy. Bałam się że zostanę odrzucona z rodziny że zostanę źle oceniona dlatego nigdy wcześniej o tym nie mówiłam. Wiedziałam że to był chłopiec czułam to całym sobą ale milczałam.

Refleksja

Z perspektywy czasu często zastanawiam się dlaczego akurat wtedy podczas tamtego rodzinnego spotkania przed pogrzebem bliskiej osoby moja zdolność ujawniła się właśnie w taki sposób. Przecież mogłem odczytać tę energię wcześniej lub później w zupełnie innym miejscu choćby u cioci w domu na działce albo podczas zwyczajnej rozmowy. Dlaczego jednak właśnie tam wśród tych ludzi w tym napiętym i milczącym czasie?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 35.51