Między krzykiem a ciszą
Między krzykiem a ciszą
Barbara Gradek to utalentowana poetka, którą wena twórcza bardzo efektownie „prześladuje”.
Jej książka „Między krzykiem a ciszą” zawiera utwory poetyckie należące zarówno do liryki bezpośredniej, jak też do inwokacyjnej czy sytuacyjnej. Warto przeczytać jej utwory, by zaznać czegoś nowego, co pochodzi wprost od autorki, nie jest naśladownictwem cudzych dzieł. Niestety, wielu poetów wzoruje się na twórczości innych, co najczęściej przyczynia się do zakończenia ich kariery. Wyrażam głębokie przekonanie, że po lekturze każdy z czytelników przychyli się do mojej wypowiedzi i poleci te utwory swoim znajomym, by także zaznali niewielkiego dreszczyku, mającego jak najbardziej pozytywny wpływ na każdego odbiorcę. Każdy z nas jest inny, wszyscy się różnimy, ale w tych wierszach znajdziemy coś, co nas łączy. Bo między krzykiem a ciszą mieści się cały zakres naszych przeżyć i niektórzy nazwą go nawet wszechświatem. Da nam ten wszechświat sporo do myślenia — czy to, co robimy na co dzień ze sobą i z innymi, należałoby nieco przemyśleć, poprawić, wyprostować, zjednoczyć? Niewiele jest utworów poetyckich o takiej sile przekazu.
Zachęcam do lektury.
Krzysztof Łuczyk
Krzyk
zegara życia rusza wskazówka
proste komendy przyj jest już główka
z pierwszym oddechem pierwszy krzyk dziecka
tak się zaczyna człowieka wycieczka
przez całe życie człowiek się stara
suną wskazówki jego zegara
pierwsze upadki zbite kolana
guzy na głowie bo twarda ściana
są łzy rozpaczy okrzyk radości
uśmiech na twarzy wybuchy złości
wszystko robimy by być człowiekiem
okres gwarancji przemija z wiekiem
bledną powoli barwy miłości
siadają stawy strzykają kości
ubywa czasu przybywa latek
i na mogile zakwita kwiatek
na krzyk ostatni czasu niestało
cisza i tyle po nas zostało
Uczymy się
od pierwszego krzyku po wieczności kres
błądzimy w ciemności po padole łez
czas nas smaga batem w oczy wieje wiatr
każdy dzień w pamięci pozostawia ślad
od pierwszego kroku po ostatni tchnienie
malujemy życia barwy i odcienie
uczymy się losu stopnie pokonywać
miast prawdy iść szlakiem zaczynamy pływać
bez żagli kapoków fala niesie nas
kiedy los nam sprzyja nie liczy się czas
wreszcie świadomości zabłyśnie żarówka
czas minął została po nas wizytówka
nie starczyło czasu na ostatni krzyk
i miraż o szczęściu jak kamfora znikł
Gdzie jesteś
nauczyłam się bólu na pamięć
cisza krzyczy piaskiem pod powieką
oddech krótki czas sunie powoli
a do świtu tak bardzo daleko
zegar tyka wciąż godzina pierwsza
twoja twarz znów wersem jest wiersza
patrzę w oczy błyszczy w nich światło gwiazd
dusza milczy niedostępna niczym głaz
nauczyłam się milczeć uśmiechem
czasem słowa kreślą place pośpiechem
świt zza okna zagląda ciszy w oczy
karuzela życia wciąż się toczy
tylko czasem kiedy niebo się chmurzy
myśl kłębi się przybierając kształty burzy
dusza krzyczy dusza płacze dusza wyje
dość tej farsy taka poza mnie zabije
Tajemnice losu
co jeszcze nam życie przyniesie
czy zimną czy deszczową jesień
a może obetrze już łzy
samo szczęście zapuka do drzwi
los jest rzadko utkany kwiatami
czasem oczy wypełnią się łzami
pozabierał osoby kochane
w sercu ból pozostawił ranę
co jeszcze przyniesie to życie
czy ktoś zdradzi nam tę tajemnicę
poodkrywa to co niepoznane
uchyliwszy kurtyny firanek
niezbadane przeznaczeń są drogi
a los rzuca nam kłody pod nogi
dalej karta otwarta i czysta
co ukrywa śmiech czy zębiska
Marzycielka
błądzi marzenie ponad przestrzenie
szczęścia buduje piękne złudzenie
żegluje wolna dusza wśród gwiazd
szybko jej ziemski przemija czas
wiosna otwiera szeroko wrota
wraca do życia znowu ochota
ciągnie jak magnes nowa przygoda
pakuję bagaż bo czasu szkoda
piękne widoki foto utrwala
wyniosłe góry widzę już z dala
w ciszy rozpalę małe ognisko
z bliska nareszcie obejrzę wszystko
wejdę na każdy najwyższy szczyt
gór nie zobaczyć po prostu wstyd
gdy się nasycę pięknym widokiem
zejdę łagodnym cudownym stokiem
Morskiego Oka obejrzę tonie
w górskim potoku obmyję dłonie
gwiazdom na nowo wyzwanie rzucę
pójdę w nieznane i nie powrócę
Wirowanie
ciągle jeszcze przemierzam szlak zapomnienia
w planszy życia pojawiają się marzenia
jeszcze piszę jeszcze mówię jeszcze czuję
na krawędzi rozbieżności wciąż wiruję
czas wciąż płynie oblicze ziemi się zmienia
coraz krótszą wydaje się nić istnienia
jeszcze chwilę błąkam się po widnokręgu
nim świadomość zakotwiczy w pierwszym kręgu
Głód wiedzy
co za licho we mnie siedzi
że wciąż szukam źródła wiedzy
zamiast czytać mądre zdania
patrzę i stawiam pytania
przeglądam duszy zakątki
usiłuje łączyć wątki
wszędzie są same przeszkody
kreski kropki oraz kody
niczym alfabet Morse’s
maczkiem zapisane dzieła
żeby zebrać je do kupy
mocnej mi potrzeba lupy
mikroskopijne obrazki
ruchome pod nimi piaski
które w morskiej toni giną
i w nicości myśli płyną
pośród życia wątłych nutek
jest przyczyna oraz skutek
jak złączyć splątane trakcje
by dobre były reakcje
Ciągle w pogoni
zanurzeni w nurcie rzece i materii
zapędzeni zagubieni łatwowierni
próbujemy życia zgłębić tajemnicę
brzęk mamony nas uwodzi i zachwyca
zaplątani w sieciach intryg i mirażach
ludzkie byty pasożyty o dwóch twarzach
wśród zakazów i nakazów trybach losu
ginie wiara serce wcale nie ma głosu
jak odnaleźć nici prawdy wśród chaosu
ziemne oko obserwuje nas z kosmosu
może skryła się w źrenicy pod powieką
może stała się spienioną górską rzeką
młyńskie koło ustawicznie się obraca
słońce wschodzi i zachodzi goni praca
noc otacza snu całunem wśród hałasu
przetwarzamy niczym mantrę nie mam czasu
Szukam
szukam u ludzi serca
w nim iskry miłości
bez fałszu i obłudy
urazów i złości
szukam twarzy pogodnych
co otuchę dają
dłoni co pomocnym
gestem się wspierają
szukam takiej przyjaźni
która z serca płynie
huragan jej nie niszczy
w chaosie nie zginie
szukam ludzi co ludzkie
twarze posiadają
ciepłym spojrzeniem słowem
miłość rozsiewają
Gdybym
Gdybym mogła znaleźć środek jakiś złoty.
Na choroby, niedostatek na tęsknoty.
Gdybym mogła, gdym tylko potrafiła.
Zło ze świata w fali morskiej bym obmyła.
Wszystkie oczy osuszyłabym płaczące.
Aby wszystkim, jasno zaświeciło słońce.
Aby w życiu, pięknie kwiaty zakwitały.
By miłości się kropelki rozlewały.
Szczęścia wszystkim, rozdawałabym — płomienie.
Aby z ziemi pousuwać, fałszu cienie.
Byt człowieka podłączyłabym do źródła
By w płomieniach znikła maska, zła obłudna
Gdybym tylko potrafiła i umiała
Za tę zmianę, własne życie bym oddała
Zaufanie
ty który myśl każdą umiesz ująć w słowa
dusze cierniem zranione potrafisz ratować
myślą ponad nieznane ulatasz przestrzenie
mrok niewiedzy twe jasne rozproszą płomienie
dokładnie zakreśliłeś granice dostępu
utworzyłeś barierę milczenia i lęku
wolnej woli warunków nie da się dyktować
mądrość popartą wiedzą trzeba uszanować
spoglądasz zimnym okiem na duszy rozterki
która zbiera doświadczeń maleńkie kropelki
iluzji most na wodzie chciałaby zbudować
zaufała twej mocy powiedziała prowadź
w mgłach kosmicznych brzmi
w dal rzucone zdanie
milczy niebo ziemia czym jest zaufanie
Nadzieja
zakryto nam twarze
zamknięto nam usta
miłość przesłoniła
czarna smutku chusta
panoszy się chaos
fałsz chciwość niestałość
rozbiegane myśli
trudno zebrać w całość
mamy jeszcze oczy
szczere lustra duszy
życzliwe spojrzenie
obojętność kruszy
patrzmy sobie w oczy
szanujmy wzajemnie
jeszcze szczęście radość
powróci na ziemię
W ramionach wirusa
beznadziejna tęsknota
w ramionach wirusa
noce chłodne bezsenne
budzi się pokusa
senne zjawy ukrywa
nocy czarna chusta
oczy mają płomienne
i gorące usta
otulam cię myślami
i wzrokiem pożeram
pragnień księgę jak okno
na oścież otwieram
mgła gęsta za oknami
myśli w niej szybko tonie
cisza zdaje się krzyczeć
lodowate dłonie
werset rymu nie trzyma
rytm szybko się gubi
w bezsensownym pytaniu
lubi czy nie lubi
niedokończone wiersze
słowa spłoszył świt
z ciała ucieka dusza
a zapytać wstyd
szybko płyną godziny
trawą pachnie łączka
nie ma w tym żadnej winy
to tylko gorączka
migają kadry życia
krajobraz w nich znika
coraz cichsza i cichsza
brzmi serca muzyka
W spirali snu
po spirali błądzę czasu
wśród szumiących myśli lasów
pośród dróg zakodowanych
wśród aspektów niepoznanych
wciąż się światło z mrokiem plącze
tworząc świetne jasne łącze
portal gwiezdny jest otwarty
lśnią na stopach szklane narty
galaktyczny niesie nurt
wśród rajskich ogrodów furt
szybko miga życia klisza
hałas razi dzwoni cisza
wielkie kryształowe lustra
piękno i w około pustka
kryształowa otchłań wód
sen magiczny niczym cud
szklane stropy szklane schody
kryształowe lustro wody
chociaż zorze właśnie gasną
diamentowe widzę miasto
dźwięk budzika się odzywa
chłodna woda z ramion spływa
diamentami mokrej rosy
jeszcze chwilę błyszczą włosy
za oknami wstaje dzień
kończy się magiczny sen
w głębi serca został blask
szybko mija ziemski czas
Zabierz mnie
myśli pnącza poplątane
snu mirażem przetykane
skrzydła wiatru nocną ciszą
wołanie duszy zapiszą
zabierz mnie na szczyty Tatr
gdzie ludzki nie dotarł ślad
zabierz mnie na krótką chwilę
zanim zginę w ziemskim pyle
zabierz mnie nad takie morze
gdzie wieczorne płoną zorze
gdy mnie ukołyszą fale
pozostanę w morskim szkwale
Życie
kim jesteś moje życie
weny cichym echem
czystej wody strumieniem
radosnym uśmiechem
jesteś ciszą i burzą
upałem i cieniem
nocy srebrnym woalem
ulotnym marzeniem
tyś łąką traw soczystych
ciepłych wiatrów śpiewem
perlistą ranną rosą
rozłożystym drzewem
jasnym pasmem energii
co myśli przewodzi
płomieniami miłości
co kusi i zwodzi
Świt
widzę soczyste zielone łąki