Gdy się zastanowisz
Gdy się tak dobrze zastanowisz
to nic w życiu nie ma sensu
Codziennie dwoisz się i troisz
dla kilku marnych pensów
Życie i tak na ciebie nie czeka
z kim innym sobie żyje
Gdy o coś prosisz — zwyczajnie zwleka
nawet się z tym nie kryje
Jesteś niechcianym dzieckiem losu
co ciebie poniewiera
Ile dostałeś od niego ciosów?
Tak boli — aż bierze cholera
Liczysz tu jeszcze na nadzieję
bo ona ostatnia umiera
Lecz w głębi duszy z ciebie się śmieje
tak było przecież już nie raz
Spoglądasz wokół a tu pustki
żadnej pomocnej dłoni
Życzliwszy byłby może i Ruski
lecz jego każdy tu goni
Zostałeś sam na polu chwały
ran tyle — że nie warto ratować
I to jest twoje życie całe
czy jest o co lamentować?
Melina
Co to takiego ta melina
pewnie nie wszyscy wiedzą
Tam właśnie picie się zaczyna
koledzy za stołem siedzą
Z początku ładnie i elegancko
mieszkanie nawet zadbane
Potem już dbają o nie rzadko
nawet nie piorą firanek
O dziwo gości wciąż przybywa
wódka strumieniem się leje
Lecz się butelek nikt nie pozbywa
brak czasu — gdy dziennie się chleje
Do pracy nikt tutaj nie chodzi
co cenne — już dawno sprzedane
Piją tu wszyscy — starzy i młodzi
kobiety wciąż roznegliżowane
Czasem bywają awantury
bo ktoś komuś wypił za dużo
Dzwonią na gliny z dołu z góry
na dołek niektórych wywożą
Nikt tu nie wietrzy — czyli smród
z czasem się bardzo nasila
Alkoholowy dopada głód
gdy jest poranna godzina
Czasem ktoś zejdzie z tego świata
koledzy myślą że śpi
Nie mógł inaczej — pił trzy lata
wódka po nocach się śni
Petów już cała popielniczka
jeszcze melina z dymem pójdzie
Przewróci się palona świeczka
i żywcem spalą się ludzie
Taki stan rzeczy będzie trwał
dopóki ktoś tu zagląda
Meliną będzie kraj nasz stał
czy ktoś ten burdel posprząta?
Latem czy zimą
Spacerować nad morzem
można o każdej porze
Latem jest przyjemnie
słońce ogrzewa ziemię
Fale muskają ci stopy
masz dwa tygodnie urlopu
Patrzysz na zachody słońca
tkwiłbyś na plaży bez końca
Wiatr dmucha w twój parawan
na wydmach chwieje się trawa
Smarujesz kremem jej plecy
aż coś ci drgnęło z podniety
Zimą już się nie opalisz
jedynie kalorie spalisz
Też spacerujesz po plaży
lecz z zimna masz szal na twarzy
Za to jodu jest dużo
pierwiastek ten zdrowiu służy
Nałykasz się go do woli
jeśli pogoda pozwoli
Po sztormie wysyp bursztynu
zbierasz go dla swej dziewczyny
Może z nich zrobisz korale
jeśli pozwolą ci fale
I ludzi jest mniej niż latem
więc kiedy nad morze zatem?
Kulig
Latem były pontony
no a zimą kulig
Chłopy wzięły kalesony
co by nie zmarzł ciulik
Autobusem pojechali
do samej Istebnej
Tam na miejscu załapali
się do sani jednej
Co ciągnęły ją dwa konie
batem poganiane
A chłopaki jak te słonie
są powypasane
Więc nie miały z nimi łatwo
chodź pod płozem śnieg
Sanie ciężkie — trzeba ciągnąć
raz marsz — a raz bieg
Potem sobie z konikami
selfi porobili
A górale jadło dali
dla ceprów są mili
Do grilla muzyka grała
w kominku się pali
Kiełbaska sobie skwierczała
chłopy zajadali
W drodze powrotnej do Wisły
wstąpili na chwilę
I tak kulik ten się skończył
wspomnienia są miłe
Awans
Raz się mnie córka zapytała
kiedy ja awansuję
I myśl mi w głowie zaświtała
cholera — tyle tu lat pracuję
Jednak jej szybko wytłumaczyłem
że szanse są znikome
Nikomu w tyłek nie właziłem
a to jest priorytetowe
W soboty przecież nie pracuję
a to jest mile widziane
Po zawodówce się nie awansuje
chyba że na majstra zmiany
A kim ten majster jest w zasadzie?
Robolem tak jak inni
I nic nie znaczy w naszym stadzie
no bo kierownik jest nad nim
A kierownikiem też być nie warto
bo ludzi musi poganiać
Ma też psychikę do dna zdartą
no i szefowi się kłania
Co warte są szczeble kariery
że więcej kasy dostaniesz?
Tutaj nie grożą ci ordery
bo wszyscy mają cię za nic
Życie to świeca
Każdy z nas dostaje świecę
taką dużą na sto lat
Więc się pali — lata lecą
aż tu nagle dmuchnął wiatr
Ile się z niej wypaliło?
Dla każdego inna miara
Jednemu to się pożyło
drugi zmarł z początku zaraz
Jedna prosta niczym drut
niespękana — knot się pali
Powie ktoś że stał się cud
chyba w szafie ją chowali
Świeca życie różnie ma
od słońca się powygina
Ale na świeczniku trwa
i nie ważne lato — zima
Najgorszy ten zimny wiatr
co znienacka zdmuchnie ogień
Tyle właśnie człowiek wart
lichy — ale bardzo drogi
Może być gruba jak pień
lub cieniutka jak łodyga
Kiedy nastanie ten dzień
od wiatru się nie wymigasz
Sięgnąć dna
Powiedzcie mi jedno
jak odbić się od dna?
Gdy dookoła bagno
co wciąga nas do cna
Chcemy być czyści cali
lecz jak tego dokonać
Ci co nas obrzucali
błoto chcą w nas oglądać
Każdy jest uświniony
choć raz się z błotem bił
Po uszy uwalony
jakby już całkiem gnił
Gdy schniesz — błoto kruszeje
lecz to jest raptem chwila
A potem deszcz znów leje
i dno twoje zamula
Czystych jedynie garstka
reszta to sól tej ziemi
Dno to życia namiastka
i wilgoć dla korzeni
Kto w życiu sięgnął dna
wie o czym tu jest mowa
Czysta jedynie łza
płacz i zacznij od nowa
Czarna pszczoła
Chyba zmienię profesję
i zamiast pisarstwem
Założę kilka uli
i zajmę się pszczelarstwem
Skoro pszczoły lgną do mnie
widać jestem słodki
Na co dzień jem ciasto
i inne dodatki
Ale na poważnie
czytałem coś o tym
I nasza czarna pszczoła
to prawdziwy egzotyk
Uznano ją za gatunek
praktycznie wymarły
Cudem się odrodziła
i mam na to fakty
Bo skoro osobiście
już trzy uratowałem
Gdzie indziej jest ich dwieście
a może i rój cały
Fachowcy zachęcają
by dbać o ekosystem
Sposoby na to mają
proste i przejrzyste
Wystarczy w kilku pniakach
nawiercić otwory
By po upale lata
schowały się tam pszczoły
A reszta jak w przyrodzie
sama sobie poradzi
Bzyczenie masz w ogrodzie
i ślady łap niedźwiedzi
Na polu chwały
Na polu chwały wiesz gdzie twój wróg
naprzeciw — w okopie siedzi
Rzucisz granatem — zaginie słuch
i koniec odpowiedzi
W czasie pokoju nie wiesz kto
jest twoim prawdziwym wrogiem
W zasadzie wszędzie czai się zło
nawet za przysłowiowym rogiem
Tu nikt nie stanie twarzą w twarz
byś wiedział kto z tobą zadziera
I przekonałeś się nie raz
że z nożem w plecach umierasz
Ten kto ci życzy jak najgorzej
szeroko się uśmiecha
Zaatakuje o różnej porze
grając wciąż przyjaciela
Co za posrane czasy są
że wrogiem przyjaciel bywa
Tutaj ci ściska rękę twą
a z pyska jad jemu spływa
Oczy więc miejcie dokoła głowy
bo się od ran wykrwawicie
Jak tu przewidzieć ruch jego nowy
gdy w grę wchodzi wasze życie
Napad gniewu
Jak macie napady gniewu
to na czym się wyżywacie?
Robicie lekcję śpiewu
na skrzypcach sobie gracie?
A może bierzecie siekierę
rąbiąc co wpadnie wam w ręce
Jakąś ze schodów barierę
lub nowe płytki w łazience
Nadmiar energii szkodzi
więc trzeba się wyładować
Tak robi większość ludzi
żeby się odstresować
Gorzej gdy ktoś na tym cierpi
na przykład najbliższa rodzina
Dzieci dostają w skórę
lub czworonożna zwierzyna
Idź chłopie na siłownię
tam pokaż na co cię stać
I mówię to dosłownie
bo nikt cię nie będzie się bać
Weź motykę z garażu
wyplew chwasty na działce
Poczujesz się lepiej od razu
jak bokser po swojej walce
Wyżywajmy się z głową
a wszystko będzie okej
Złość minie — daję słowo
dni takich miej jak najmniej …
Po czyjej stronie
Po czyjej jesteś stronie
dobra czy też zła?
Czym masz splamione dłonie
krew na nich czy też łza?
Komuś zaprzedał duszę?
Diabeł w niej czy anioł
Ile miałeś pokuszeń
co dostałeś za nią?
Cyrograf dobra rzecz
lecz wszystko jest do czasu
Gdy przyjdzie — powiesz precz?
Skończy się życia zasób
Zło atrakcyjne — wiem
dużo się na nie skusi
Czy masz spokojny sen?
Może cię w środku dusi
Słońce za dnia a nocą
demon z ciebie wychodzi
Zło czynisz wręcz z ochotą
lecz cień za tobą chodzi
Bacz by zachować umiar
bo stracisz ludzkie cechy
Piekło — głęboka studnia
w niej wszystkie twoje grzechy
Czysta karta
Nasze życie to książka
z pewną ilością stron
Może być jak tom ciężka
jak dobrze zebrany plon
Może zawierać zdjęcia
z opisem ważnych zdarzeń
Przeżycia nie do pojęcia
i setki innych wrażeń
Może zawierać wskazówki
dla tych co chcą skorzystać
Zawiłe łamigłówki
lub do życia dystans
Może mieć drogą oprawę
skórę i złote okucia
Lub zapiski koślawe
i marginesy z życia
Jak książka będzie wyglądać
tylko od nas zależy
Kto będzie po nią sięgać
by coś takiego przeżyć
Może mieć puste kartki
lub zagięte stronice
Obraz to wcale nie rzadki
stąd właśnie te różnice
Ale warto ją pisać
w życiu każdego dnia
Tylko z tuszem nie przesadź
bo się wypiszesz do cna
Droga ku starości
Droga ku starości
wiedzie w różne strony
Możesz iść nią sam
lub pod opieką żony
Możecie się wspierać
tak by wypadało
Razem się ubierać
gdy już wątłe ciało
Podać sobie leki
lub szklankę herbaty
Zajrzeć do apteki
w drodze kupić kwiaty
Wieczorem przytulić
rano pomóc wstać
Nogi kocem otulić
z kaczki mocz wylać
Ale rzadko kiedy
w parze takie zgranie
Częściej starość samotna
wcześniej też rozstanie
Mało kto dożywa
razem sześćdziesiątki
Seniorzy samotnie
robią swe obrządki
Rozchodzą się często
tak samo jak młodzi
Chce się jeszcze wyszumieć
choć już ledwo chodzi
Taka moda nastała
senior chce być singlem
Choć już zwiędła pała
i na nosie pingle
Ale kto im zabroni
niech żyją jak chcą
Świat należy do nich
„The Show Must Go On”
Nad rwącym potokiem
Nad rwącym potokiem
przysiadł sobie baca
Widać zdrowym okiem
że chłop ma dziś kaca
Popił śliwowicy
a teraz się męczy
Już tak od godziny
na kamieniu ślęczy
Do Jagny nie wraca
nim nie wytrzeźwieje
Ręką głowę maca
w przód — w tył wciąż się chwieje
W końcu ukląkł w wodzie
i twarz nią przemywa
Zimna woda schłodzi
mózgowe ogniwa
Poczuł się już lepiej
ale odrobinę
Przeczesał rękoma
swoje włosy siwe
Wstał — otrzepał galoty
i zmierza ku drodze
Lecz chwycił go skurcz
i to w prawej nodze
Podparł się ciupagą
by nie paść na glebę
Wypiłby co znowu
ma taką potrzebę
Nagle widzi wóz konny
to szwagier powozi
Złożył ręce — dziękuje
za ratunek bozi
Siadaj Jędrek — podwiozę
bo jadę do wioski
Tak skończyły się bacy
jego ranne troski
Szwagier dał mu pociągnąć
z flaszki samogonu
Nim zjechali do wioski
znów zaliczył zgonu
A przed chatą na niego
czeka żona Jagna
Wnet go zobaczyła
przyjemność to żadna
Szwagier zrzucił go z wozu
i batogiem strzelił
Tyle jego i konia
po chwili widzieli
Jagna za rękaw chwyta
ciągnie męża zwłoki
Takie na Podhalu
codzienne widoki …
Taniec w deszczu
Taniec w deszczu pięknej kobiety
konsekwencje ma swoje niestety
To że tańczy — chwała jej za to
w końcu deszcz jest ciepły — bo lato
Ale moknie — woda spływa po ciele
suchych miejsc już zostało niewiele
Lecz rusałka nic sobie z tego nie robi