E-book
11.76
drukowana A5
26.06
Miecz samuraja

Bezpłatny fragment - Miecz samuraja

wiersze

Objętość:
66 str.
ISBN:
978-83-8369-220-3
E-book
za 11.76
drukowana A5
za 26.06

Gdy się zastanowisz

Gdy się tak dobrze zastanowisz

to nic w życiu nie ma sensu

Codziennie dwoisz się i troisz

dla kilku marnych pensów


Życie i tak na ciebie nie czeka

z kim innym sobie żyje

Gdy o coś prosisz — zwyczajnie zwleka

nawet się z tym nie kryje


Jesteś niechcianym dzieckiem losu

co ciebie poniewiera

Ile dostałeś od niego ciosów?

Tak boli — aż bierze cholera


Liczysz tu jeszcze na nadzieję

bo ona ostatnia umiera

Lecz w głębi duszy z ciebie się śmieje

tak było przecież już nie raz


Spoglądasz wokół a tu pustki

żadnej pomocnej dłoni

Życzliwszy byłby może i Ruski

lecz jego każdy tu goni


Zostałeś sam na polu chwały

ran tyle — że nie warto ratować

I to jest twoje życie całe

czy jest o co lamentować?

Melina

Co to takiego ta melina

pewnie nie wszyscy wiedzą

Tam właśnie picie się zaczyna

koledzy za stołem siedzą


Z początku ładnie i elegancko

mieszkanie nawet zadbane

Potem już dbają o nie rzadko

nawet nie piorą firanek


O dziwo gości wciąż przybywa

wódka strumieniem się leje

Lecz się butelek nikt nie pozbywa

brak czasu — gdy dziennie się chleje


Do pracy nikt tutaj nie chodzi

co cenne — już dawno sprzedane

Piją tu wszyscy — starzy i młodzi

kobiety wciąż roznegliżowane


Czasem bywają awantury

bo ktoś komuś wypił za dużo

Dzwonią na gliny z dołu z góry

na dołek niektórych wywożą


Nikt tu nie wietrzy — czyli smród

z czasem się bardzo nasila

Alkoholowy dopada głód

gdy jest poranna godzina


Czasem ktoś zejdzie z tego świata

koledzy myślą że śpi

Nie mógł inaczej — pił trzy lata

wódka po nocach się śni


Petów już cała popielniczka

jeszcze melina z dymem pójdzie

Przewróci się palona świeczka

i żywcem spalą się ludzie


Taki stan rzeczy będzie trwał

dopóki ktoś tu zagląda

Meliną będzie kraj nasz stał

czy ktoś ten burdel posprząta?

Latem czy zimą

Spacerować nad morzem

można o każdej porze

Latem jest przyjemnie

słońce ogrzewa ziemię


Fale muskają ci stopy

masz dwa tygodnie urlopu

Patrzysz na zachody słońca

tkwiłbyś na plaży bez końca


Wiatr dmucha w twój parawan

na wydmach chwieje się trawa

Smarujesz kremem jej plecy

aż coś ci drgnęło z podniety


Zimą już się nie opalisz

jedynie kalorie spalisz

Też spacerujesz po plaży

lecz z zimna masz szal na twarzy


Za to jodu jest dużo

pierwiastek ten zdrowiu służy

Nałykasz się go do woli

jeśli pogoda pozwoli


Po sztormie wysyp bursztynu

zbierasz go dla swej dziewczyny

Może z nich zrobisz korale

jeśli pozwolą ci fale


I ludzi jest mniej niż latem

więc kiedy nad morze zatem?

Kulig

Latem były pontony

no a zimą kulig

Chłopy wzięły kalesony

co by nie zmarzł ciulik


Autobusem pojechali

do samej Istebnej

Tam na miejscu załapali

się do sani jednej


Co ciągnęły ją dwa konie

batem poganiane

A chłopaki jak te słonie

są powypasane


Więc nie miały z nimi łatwo

chodź pod płozem śnieg

Sanie ciężkie — trzeba ciągnąć

raz marsz — a raz bieg


Potem sobie z konikami

selfi porobili

A górale jadło dali

dla ceprów są mili


Do grilla muzyka grała

w kominku się pali

Kiełbaska sobie skwierczała

chłopy zajadali


W drodze powrotnej do Wisły

wstąpili na chwilę

I tak kulik ten się skończył

wspomnienia są miłe

Awans

Raz się mnie córka zapytała

kiedy ja awansuję

I myśl mi w głowie zaświtała

cholera — tyle tu lat pracuję


Jednak jej szybko wytłumaczyłem

że szanse są znikome

Nikomu w tyłek nie właziłem

a to jest priorytetowe


W soboty przecież nie pracuję

a to jest mile widziane

Po zawodówce się nie awansuje

chyba że na majstra zmiany


A kim ten majster jest w zasadzie?

Robolem tak jak inni

I nic nie znaczy w naszym stadzie

no bo kierownik jest nad nim


A kierownikiem też być nie warto

bo ludzi musi poganiać

Ma też psychikę do dna zdartą

no i szefowi się kłania


Co warte są szczeble kariery

że więcej kasy dostaniesz?

Tutaj nie grożą ci ordery

bo wszyscy mają cię za nic

Życie to świeca

Każdy z nas dostaje świecę

taką dużą na sto lat

Więc się pali — lata lecą

aż tu nagle dmuchnął wiatr


Ile się z niej wypaliło?

Dla każdego inna miara

Jednemu to się pożyło

drugi zmarł z początku zaraz


Jedna prosta niczym drut

niespękana — knot się pali

Powie ktoś że stał się cud

chyba w szafie ją chowali


Świeca życie różnie ma

od słońca się powygina

Ale na świeczniku trwa

i nie ważne lato — zima


Najgorszy ten zimny wiatr

co znienacka zdmuchnie ogień

Tyle właśnie człowiek wart

lichy — ale bardzo drogi


Może być gruba jak pień

lub cieniutka jak łodyga

Kiedy nastanie ten dzień

od wiatru się nie wymigasz

Sięgnąć dna

Powiedzcie mi jedno

jak odbić się od dna?

Gdy dookoła bagno

co wciąga nas do cna


Chcemy być czyści cali

lecz jak tego dokonać

Ci co nas obrzucali

błoto chcą w nas oglądać


Każdy jest uświniony

choć raz się z błotem bił

Po uszy uwalony

jakby już całkiem gnił


Gdy schniesz — błoto kruszeje

lecz to jest raptem chwila

A potem deszcz znów leje

i dno twoje zamula


Czystych jedynie garstka

reszta to sól tej ziemi

Dno to życia namiastka

i wilgoć dla korzeni


Kto w życiu sięgnął dna

wie o czym tu jest mowa

Czysta jedynie łza

płacz i zacznij od nowa

Czarna pszczoła

Chyba zmienię profesję

i zamiast pisarstwem

Założę kilka uli

i zajmę się pszczelarstwem


Skoro pszczoły lgną do mnie

widać jestem słodki

Na co dzień jem ciasto

i inne dodatki


Ale na poważnie

czytałem coś o tym

I nasza czarna pszczoła

to prawdziwy egzotyk


Uznano ją za gatunek

praktycznie wymarły

Cudem się odrodziła

i mam na to fakty


Bo skoro osobiście

już trzy uratowałem

Gdzie indziej jest ich dwieście

a może i rój cały


Fachowcy zachęcają

by dbać o ekosystem

Sposoby na to mają

proste i przejrzyste


Wystarczy w kilku pniakach

nawiercić otwory

By po upale lata

schowały się tam pszczoły


A reszta jak w przyrodzie

sama sobie poradzi

Bzyczenie masz w ogrodzie

i ślady łap niedźwiedzi

Na polu chwały

Na polu chwały wiesz gdzie twój wróg

naprzeciw — w okopie siedzi

Rzucisz granatem — zaginie słuch

i koniec odpowiedzi


W czasie pokoju nie wiesz kto

jest twoim prawdziwym wrogiem

W zasadzie wszędzie czai się zło

nawet za przysłowiowym rogiem


Tu nikt nie stanie twarzą w twarz

byś wiedział kto z tobą zadziera

I przekonałeś się nie raz

że z nożem w plecach umierasz


Ten kto ci życzy jak najgorzej

szeroko się uśmiecha

Zaatakuje o różnej porze

grając wciąż przyjaciela


Co za posrane czasy są

że wrogiem przyjaciel bywa

Tutaj ci ściska rękę twą

a z pyska jad jemu spływa


Oczy więc miejcie dokoła głowy

bo się od ran wykrwawicie

Jak tu przewidzieć ruch jego nowy

gdy w grę wchodzi wasze życie

Napad gniewu

Jak macie napady gniewu

to na czym się wyżywacie?

Robicie lekcję śpiewu

na skrzypcach sobie gracie?


A może bierzecie siekierę

rąbiąc co wpadnie wam w ręce

Jakąś ze schodów barierę

lub nowe płytki w łazience


Nadmiar energii szkodzi

więc trzeba się wyładować

Tak robi większość ludzi

żeby się odstresować


Gorzej gdy ktoś na tym cierpi

na przykład najbliższa rodzina

Dzieci dostają w skórę

lub czworonożna zwierzyna


Idź chłopie na siłownię

tam pokaż na co cię stać

I mówię to dosłownie

bo nikt cię nie będzie się bać


Weź motykę z garażu

wyplew chwasty na działce

Poczujesz się lepiej od razu

jak bokser po swojej walce


Wyżywajmy się z głową

a wszystko będzie okej

Złość minie — daję słowo

dni takich miej jak najmniej …

Po czyjej stronie

Po czyjej jesteś stronie

dobra czy też zła?

Czym masz splamione dłonie

krew na nich czy też łza?


Komuś zaprzedał duszę?

Diabeł w niej czy anioł

Ile miałeś pokuszeń

co dostałeś za nią?


Cyrograf dobra rzecz

lecz wszystko jest do czasu

Gdy przyjdzie — powiesz precz?

Skończy się życia zasób


Zło atrakcyjne — wiem

dużo się na nie skusi

Czy masz spokojny sen?

Może cię w środku dusi


Słońce za dnia a nocą

demon z ciebie wychodzi

Zło czynisz wręcz z ochotą

lecz cień za tobą chodzi


Bacz by zachować umiar

bo stracisz ludzkie cechy

Piekło — głęboka studnia

w niej wszystkie twoje grzechy

Czysta karta

Nasze życie to książka

z pewną ilością stron

Może być jak tom ciężka

jak dobrze zebrany plon


Może zawierać zdjęcia

z opisem ważnych zdarzeń

Przeżycia nie do pojęcia

i setki innych wrażeń


Może zawierać wskazówki

dla tych co chcą skorzystać

Zawiłe łamigłówki

lub do życia dystans


Może mieć drogą oprawę

skórę i złote okucia

Lub zapiski koślawe

i marginesy z życia


Jak książka będzie wyglądać

tylko od nas zależy

Kto będzie po nią sięgać

by coś takiego przeżyć


Może mieć puste kartki

lub zagięte stronice

Obraz to wcale nie rzadki

stąd właśnie te różnice


Ale warto ją pisać

w życiu każdego dnia

Tylko z tuszem nie przesadź

bo się wypiszesz do cna

Droga ku starości

Droga ku starości

wiedzie w różne strony

Możesz iść nią sam

lub pod opieką żony


Możecie się wspierać

tak by wypadało

Razem się ubierać

gdy już wątłe ciało


Podać sobie leki

lub szklankę herbaty

Zajrzeć do apteki

w drodze kupić kwiaty


Wieczorem przytulić

rano pomóc wstać

Nogi kocem otulić

z kaczki mocz wylać


Ale rzadko kiedy

w parze takie zgranie

Częściej starość samotna

wcześniej też rozstanie


Mało kto dożywa

razem sześćdziesiątki

Seniorzy samotnie

robią swe obrządki


Rozchodzą się często

tak samo jak młodzi

Chce się jeszcze wyszumieć

choć już ledwo chodzi


Taka moda nastała

senior chce być singlem

Choć już zwiędła pała

i na nosie pingle


Ale kto im zabroni

niech żyją jak chcą

Świat należy do nich

„The Show Must Go On”

Nad rwącym potokiem

Nad rwącym potokiem

przysiadł sobie baca

Widać zdrowym okiem

że chłop ma dziś kaca


Popił śliwowicy

a teraz się męczy

Już tak od godziny

na kamieniu ślęczy


Do Jagny nie wraca

nim nie wytrzeźwieje

Ręką głowę maca

w przód — w tył wciąż się chwieje


W końcu ukląkł w wodzie

i twarz nią przemywa

Zimna woda schłodzi

mózgowe ogniwa


Poczuł się już lepiej

ale odrobinę

Przeczesał rękoma

swoje włosy siwe


Wstał — otrzepał galoty

i zmierza ku drodze

Lecz chwycił go skurcz

i to w prawej nodze


Podparł się ciupagą

by nie paść na glebę

Wypiłby co znowu

ma taką potrzebę


Nagle widzi wóz konny

to szwagier powozi

Złożył ręce — dziękuje

za ratunek bozi


Siadaj Jędrek — podwiozę

bo jadę do wioski

Tak skończyły się bacy

jego ranne troski


Szwagier dał mu pociągnąć

z flaszki samogonu

Nim zjechali do wioski

znów zaliczył zgonu


A przed chatą na niego

czeka żona Jagna

Wnet go zobaczyła

przyjemność to żadna


Szwagier zrzucił go z wozu

i batogiem strzelił

Tyle jego i konia

po chwili widzieli


Jagna za rękaw chwyta

ciągnie męża zwłoki

Takie na Podhalu

codzienne widoki …

Taniec w deszczu

Taniec w deszczu pięknej kobiety

konsekwencje ma swoje niestety

To że tańczy — chwała jej za to

w końcu deszcz jest ciepły — bo lato


Ale moknie — woda spływa po ciele

suchych miejsc już zostało niewiele

Lecz rusałka nic sobie z tego nie robi

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.76
drukowana A5
za 26.06