Wszystkim, którzy przyczynili się do tego, kim jestem
*
Od twych trudów być wytchnieniem
i na twarzy ciepłym wiatrem,
być i słońcem, co przez okno
wpada cicho, gdy otwarte.
I bezpieczną być przystanią,
gdy po sztormie
strach, zmęczenie;
i prawdziwą być miłością,
cichym szeptem, twym pragnieniem.
Być też deszczem na jesieni
ciepłym słowem, tchnieniem, czasem,
gdy się wszystko kiedyś zmieni,
być niezmienną, z tobą, razem.
Iskrą ognia być w kominku,
kroplą deszczu być w kałuży,
uchwyconym wnet momentem,
ukojeniem, gdy czas znuży.
Być ci w czoło pocałunkiem
i rumieńcem być na twarzy,
ulubionym w nocy trunkiem,
wszystkim, co ci się zamarzy.
Twoją być
Jesteś książką o miłości
Dotykam cię
opuszkami palców,
delikatnie,
żeby nie naruszyć
żadnego rozdziału
na twoich powiekach,
żadnego zdania
na twoich ustach,
ani jednej strony duszy
i przybliżam się ostrożnie,
żeby poczuć,
jak pachnie miłość —
słowo po słowie,
bez wprowadzenia
i bez ostrzeżenia,
poznaję cię namiętnie —
jak pierwszą książkę.
Miasto słońca
Kraino wspomnień,
Tyche, co świeciłaś mi w bramie,
wróć, proszę, do mnie!
I wy beztroskie ulice,
co was przemierzałam jako dziecię,
o słodkie chwile nieświadome…
Ja was nie zapomnę, wiecie?
*
Mówi się
na rewolucję,
że wszystko zmienia,
ale skoro miłość
od szczęścia
daje tyle cierpienia,
to chyba jest bardziej
burzliwa
niż wszystkie te rewolucje
razem wzięte.
rEVOLucja
Świat
Mamy dziś obecność za nic
w świecie, w którym rani każdy,
a poucza, by nie ranić,
gdzie za kilka czułych słówek
każdy dałby się omamić,
chociaż nie brak nam wymówek,
by to wszystko znów zostawić.
Mamy dzisiaj wszystko za nic
i tęsknimy znów za jutrem,
bo, choć dzisiaj też jest dobre,
dziś żyjemy chwilą, smutkiem
i tak wszystko odkładamy
z takim samym, marnym skutkiem.
Niech umiera to co szczere,
co przez innych już zabrane,
w tłumie giną cicho ludzie,
czyjeś oczy zapłakane…
Bo odchodzą namiętności,
w sercach naszych żal, zmęczenie,
chociaż sami znów wybraliśmy
ten brak woli i cierpienie.
Mamy za nic dzisiaj chwilę
i odwagę gdzieś w kieszeniach…
Zamiast walczyć o uczucia,
pogrążamy się w marzeniach.
Chociaż mamy dosyć granic,
wszyscy bardzo o nie dbamy,
bo liczymy chyba w duchu,
że choć czas nieubłagany,
cudem takim jak to życie
znów zagniemy jego ramy.
Chwilka
Mamy tylko jeden moment,
by przyspieszyć lub się poddać.
Ah, twój uśmiech i otwartość…
nie chcę ich już nigdy oddać!
Mam zaledwie chwilę jedną
na te wszystkie znaki losu,
na zjechanie z trasy
i słuchanie twego głosu…
Mamy tylko tę sekundę
na spojrzenia i pytania,
lecz stoimy znowu w miejscu,
a ja dość mam już czekania.
Znowu chwytam cię za słowa,
ty dotykasz mnie rozmową,
znowu zmieniam tor relacji,
a ty brniesz w to za namową.
A najgorsze, że cię stracę
i to za tygodni kilka,
no i będę tylko cierpieć…
Na cóż była mi ta chwilka?
Ckliwość
Twoja dusza pachnie jak kalafonia z alkoholem,
łzy i wyschnięte róże na połamanym stole,
jak deszcz na drzewie,
wiatr wśród chmur na niebie.
Twoja dusza pachnie dźwiękiem skrzypiec,
kiedy wschodzi słońce,
a wyschnięte róże
i potrzaskane kalafonie,
tonące w alkoholu stare przeboje,
jak deszcz na drzewie
śpiewają do mnie
na rozkołysanym niebie.
Miasto wspomnień
Miasto wspomnień —
to tu kochałam cię nieprzytomnie,
gdy tak bliski był twój oddech,
twoje ciało tuż koło mnie…
W oczach miałeś gwiazdy,
co świeciły jak pochodnie,
dobierałeś się do nocy,
podchodziłeś do mnie…
Tu złożyłeś na mej piersi i na ustach
nowe kłamstwa jak sztylety
pod księżycem, co oświetlał nam ulice —
uwierzyłam ci, niestety.
W naszym mieście dużych okien,
kamieniczek i ze smokiem,
chociaż wszystko przewidziałam
i tak dobrze wszystko znałam,
znów na głowę, ręce, szyję
wnet skoczyłam, się oddałam —
za ten pokój i z widokiem,
zachęcona twoim krokiem,
rozstać więcej się nie chciałam…
Byłam jak to piękne miasto —
od początku ułożona,
nie dawałam nawet poznać,
że po cichu już od roku konam.
I wystarczył jeden dotyk,
późna pora i twe słowo,
bym runęła jak zazwyczaj
i kochała cię na nowo.
30.10.2019
Plotka
Życie ludzkie to zaledwie plotka,
gorzka łza, o północy nieprawda
jak rozlane wino słodka.
Życie to nieszczęsne krótkie bale,
ciągły pośpiech,
który znosić przyszło nam wytrwale
i codzienność wciąż ta sama,
choć się życie wciąż na szali
waży, gdy nam czas ucieka,
gdy się świat na głowę wali.
Życie nasze życiem innych przeżywamy,
zamiast przeżyć swoje własne,
zakładamy wciąż złudzenia,
choć zamiary nasze jasne,
chociaż jasne w nas cierpienia.
Ludzkie życie krótkim słowem jest
z naszych ust do innych
tak bez końca podawanym,
cichym szeptem,
chociaż słodkim,
to tak często zmarnowanym.
Nic nowego pod słońcem
Już czas
przytulić pokrzywdzoną miłość,
bo to nie jej wina,
że róże po którejś kłótni
pachniały zbyt pięknie,
że słowa stały się tylko narzędziem,
a smugi szarej herbaty
w melodii tak lekkiej
roztarły się pocałunkami
na rozgrzanym ciele,
topiąc je w ułudzie,
że to wina właśnie
nieszczęsnej miłości,
że ktoś złamał komuś serce
w obietnicach pod księżycem
niedotrzymanych
nigdzie pod słońcem.
O połowę za mało
Zostawiłeś
połowę herbaty —
zimnej i opuszczonej,
ale nie szkodzi,
na kubku są ciągle
twoje usta,
więc piję powoli,
bo całowałam cię dziś
za mało.
Słabość
Chętnie bym tańczyła walca
na dwa serca i spojrzenia,
ale w twoim nie ma miejsca,
więc zostają mi cierpienia.
W głowie tylko papierosy,
myślę o tym, gdyś jest obok,
w myślach ciągnę cię za włosy,
znów nadrabiam to rozmową.
A słów twoich mam już dosyć,
jestem w nich już zadurzona,
przed oczami mam obsesję,
gdy cię dotknę, niemal konam.
I po fakcie zapalniczka,
To ostatni szepczę ścianie,
chociaż dobrze wiem, że jutro
znów zapalę przed śniadaniem.
Lubię, gdy mężczyzna…
Lubię, gdy mężczyzna ściąga ze mnie smutki,
kiedy za oknem deszcz, a z głośnika samotne uciekają nutki…
I przepadam za tym cichym, niepojętym i nieskromnym jękiem,
kiedy i ja zdejmuję z niego codzienną udrękę.
Lubię, kiedy on tuż za mną i z ręką na mej szyi,
zatracamy się w nieładzie, poddajemy chwili…
Lubię, gdy mężczyzna mi odgarnia z czoła włosy
i ten w czoło pocałunek — delikatny jak poranna kropla rosy.
Lubię noce zakrapiane i kradzione wciąż weekendy,
lubię, kiedy szuka do mnie drogi, chociaż dobrze wie, którędy…
I gdy drapię go po plecach, a on w moich włosach gubi dłonie,
kiedy małe krople potu powoli spływają mu na skronie…
I gdy w końcu delikatnie mnie popycha, kiedy błysk mu w oku gości,
wtedy też myślę, tak w sekundę, niechaj każdy nam zazdrości!
Bardzo lubię, gdy mężczyzna jest przez chwilę pewny siebie,
by za chwilę po cichutku szeptać moje imię, aż do skutku,
jakby krzyczeć nie przystało w niebie…
Lubię, gdy choć nie wiem, co jest życie nasze warte,
nasze ruchy są zdecydowane, tak jak my uparte.
I na końcu ten bałagan i te słodkie wątpliwości,
czy to wszystko było we śnie, czy na jawie i z miłości?
Człowiek skrzywdzony
pisali po piórach
nie kartkom wydarli
a skórze ukradli
wydrapane rany
chociaż twórca ich
niegdyś przez skrzywdzonego
był ukochany
swoista udręka
a serca męka
w klatce
bez wody
a jakby się topi
nie łapie
na dnie powietrza
nie wierzy
ale oczu
nie wytrzeszcza
bo przecież go nie dziwi
nie szokuje wcale
zakończenie
i wyrwane pióra
porwane skrzydła
klatka na dnie oceanu
metafora kłamstwa
z prawdą
do jednego wrzucona
zatopionego wora
nie kartkom wydarli
bo popisali ciało
zrobili to
nie atramentem
ale nie mniej śmiało
bo nie zależało im
na tych przestworzach
ani na samym wietrze
zależało im na tym
co na nich
mogli osiągnąć jeszcze
ludzie ludziom
marzenia w cierpienie
nie myślę
nie marzę
bo na co marzenie
kiedyś za każdym prawie razem
te loty wysokie
ogniste rumieńce
stają się zaledwie obrazem
a biedne
popisane wierszami serce
zmienia się cicho
w przewidzianej rozterce
i nie leci
a uśmiecha się dusza licho
bo jakże ma lecieć
jak dla atramentu
oddała pióra
by pisały
po nich
kłamstwami godnymi wstrętu
pisały swoje szczęście
kosztem zamętu.
Jeszcze chwilę
Zawsze lubiłam
na chwilę
się okłamywać,
ale chwila
na ciebie
zajęła mi
chyba z cztery lata.
Kawa na obrazie
Jeśli jeszcze się spotkamy,
obejrzymy ze dwa razy,
popatrzymy też na siebie
jak na znane nam obrazy.
Już nie będzie wspólnej kawy,
choć po latach też bym chciała,
lecz zbyt tłumią mnie obawy,
że bym znów ci zaufała.
Konflikt wyboru
niektórzy lubią poezję
a inni lubią ekspresję
ironię
lub za dużo wódki
kolekcjonowanie
starych książek
i konfliktów
też się zdarza
nie szkodzi
ja lubiłam poezję
a ty lubiłeś łamać mi
nieszczęsne serce
każdy coś przecież
lubi robić najbardziej.
Przyjaźń poetek
To wiersze nas rozdzieliły,
bo nasze wersy się kłóciły,
który z nich jest bardziej wersem.
Wspomnienie o niewspominaniu
Odkąd pamiętam,
zawsze znajdywaliśmy do siebie drogę.
Twoje oczy smutno,
a ciągle z pragnieniem
uśmiechały się na mój widok
na tych wszystkich
życiowych przystankach,
na których zdecydowaliśmy się
ze sobą przywitać.
Nie wspominam wszystkiego,
czym tak bardzo
chciałeś mnie od siebie odsunąć,
choć wiem,
że powinnam —
bo owszem,
znajdywaliśmy tę drogę,
ale nigdy nie potrafiliśmy
razem nią pójść.
Wszyscy czekamy na pierwszy śnieg
Pomyślę sobie
o tobie
jak o śniegu
w listopadzie
— właściwie niezwykły,
bo wyczekiwany,
ale jak już przyszedł,
to jakby za mało się starał
utrzymać
i zostały po nim tylko
zabłocone kałuże łez.
Wybrałeś
Wybrałeś
szepcze mi wiatr
wybrałeś zimę
i zamarzłeś mi nią
w sercu,
zamykając oczy
w zamieci.
Wybrałeś
nie cierpieć,
a cierpienie zadawać
i nie kochałeś zimy,
kochałeś pozornie przez nią
się ze mną rozstawać.
Wybrałeś
martwą gwiazdę
na szaro-złotym niebie
i właśnie jej
dałeś swoje serce,
to jej dałeś swoje ręce,
żeby czerwień i moje ciepło
nie zobaczyły cię
nigdy więcej.
Wybrałeś
czarne anioły
na nocnych bramach piekieł,
by czas mi zabrały,
umysł oblały mlekiem,
usta zwilżyły miodem,
serce zdusiły
twym zimowym chłodem.
Wybrałeś
samotność
o tym samym
co ja charakterze —
nie wracaj,
bo już więcej nie uwierzę,..
Wybrałeś cierpienie,
cierpienie milczące,
a dłonie twe gorące
zdusiły i moje do gwiazdy
życzenie.
Paradoks
Tak naprawdę
potrafimy mówić
tylko wtedy,
kiedy ktoś
odbiera nam
na to szansę.
Wybrzeże
było po dwudziestej trzeciej
kwiaty rosły
jaskrawiej niż za dnia
beztrosko
ani trochę
chodziłam w sukience
opierałam skrzypce
na trzęsącej się ręce
pobiegłam do obrońcy
kiedy dwaj panowie
uśmiechali się i mówili
chodź
coś ci powiem
z daleka świeciło
latarni słońcem
szumiało morze
jak moja skóra gorące
i miałam usta w czerwieni
po bruku chodzili tancerze
jedliśmy lody
bezsennie na scenie
padało zmęczeniem
i w restauracji
po kręconych schodach
zimną wodą
umyliśmy twarze
w nieładnej łazience
i wyszłam znowu
obrońca na chwilę
uśmiechnął się
i graliśmy
ciągle
jak i wybrzeże
tak głośne i jasne
nie spaliśmy
na piersi mi spadły
czerwone korale
trzy lata
może cztery
minęły od tamtego wybrzeża
ale dla mnie
tamta muzyka
jest tak samo
jak wczoraj świeża
i chyba coś komuś
wtedy upadło
ale nie pamiętam