E-book
14.7
drukowana A5
34.1
Miasto Słońca

Bezpłatny fragment - Miasto Słońca


Objętość:
123 str.
ISBN:
978-83-8245-971-5
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 34.1

Wszystkim, którzy przyczynili się do tego, kim jestem

*

Od twych trudów być wytchnieniem

i na twarzy ciepłym wiatrem,

być i słońcem, co przez okno

wpada cicho, gdy otwarte.

I bezpieczną być przystanią,

gdy po sztormie

strach, zmęczenie;

i prawdziwą być miłością,

cichym szeptem, twym pragnieniem.

Być też deszczem na jesieni

ciepłym słowem, tchnieniem, czasem,

gdy się wszystko kiedyś zmieni,

być niezmienną, z tobą, razem.

Iskrą ognia być w kominku,

kroplą deszczu być w kałuży,

uchwyconym wnet momentem,

ukojeniem, gdy czas znuży.

Być ci w czoło pocałunkiem

i rumieńcem być na twarzy,

ulubionym w nocy trunkiem,

wszystkim, co ci się zamarzy.

Twoją być

Jesteś książką o miłości

Dotykam cię

opuszkami palców,

delikatnie,

żeby nie naruszyć

żadnego rozdziału

na twoich powiekach,

żadnego zdania

na twoich ustach,

ani jednej strony duszy

i przybliżam się ostrożnie,

żeby poczuć,

jak pachnie miłość —

słowo po słowie,

bez wprowadzenia

i bez ostrzeżenia,

poznaję cię namiętnie —

jak pierwszą książkę.

Miasto słońca

Kraino wspomnień,

Tyche, co świeciłaś mi w bramie,

wróć, proszę, do mnie!

I wy beztroskie ulice,

co was przemierzałam jako dziecię,

o słodkie chwile nieświadome…

Ja was nie zapomnę, wiecie?

*

Mówi się

na rewolucję,

że wszystko zmienia,

ale skoro miłość

od szczęścia

daje tyle cierpienia,

to chyba jest bardziej

burzliwa

niż wszystkie te rewolucje

razem wzięte.

rEVOLucja

Świat

Mamy dziś obecność za nic

w świecie, w którym rani każdy,

a poucza, by nie ranić,

gdzie za kilka czułych słówek

każdy dałby się omamić,

chociaż nie brak nam wymówek,

by to wszystko znów zostawić.

Mamy dzisiaj wszystko za nic

i tęsknimy znów za jutrem,

bo, choć dzisiaj też jest dobre,

dziś żyjemy chwilą, smutkiem

i tak wszystko odkładamy

z takim samym, marnym skutkiem.

Niech umiera to co szczere,

co przez innych już zabrane,

w tłumie giną cicho ludzie,

czyjeś oczy zapłakane…

Bo odchodzą namiętności,

w sercach naszych żal, zmęczenie,

chociaż sami znów wybraliśmy

ten brak woli i cierpienie.

Mamy za nic dzisiaj chwilę

i odwagę gdzieś w kieszeniach…

Zamiast walczyć o uczucia,

pogrążamy się w marzeniach.

Chociaż mamy dosyć granic,

wszyscy bardzo o nie dbamy,

bo liczymy chyba w duchu,

że choć czas nieubłagany,

cudem takim jak to życie

znów zagniemy jego ramy.

Chwilka

Mamy tylko jeden moment,

by przyspieszyć lub się poddać.

Ah, twój uśmiech i otwartość…

nie chcę ich już nigdy oddać!

Mam zaledwie chwilę jedną

na te wszystkie znaki losu,

na zjechanie z trasy

i słuchanie twego głosu…

Mamy tylko tę sekundę

na spojrzenia i pytania,

lecz stoimy znowu w miejscu,

a ja dość mam już czekania.

Znowu chwytam cię za słowa,

ty dotykasz mnie rozmową,

znowu zmieniam tor relacji,

a ty brniesz w to za namową.

A najgorsze, że cię stracę

i to za tygodni kilka,

no i będę tylko cierpieć…

Na cóż była mi ta chwilka?

Ckliwość

Twoja dusza pachnie jak kalafonia z alkoholem,

łzy i wyschnięte róże na połamanym stole,

jak deszcz na drzewie,

wiatr wśród chmur na niebie.

Twoja dusza pachnie dźwiękiem skrzypiec,

kiedy wschodzi słońce,

a wyschnięte róże

i potrzaskane kalafonie,

tonące w alkoholu stare przeboje,

jak deszcz na drzewie

śpiewają do mnie

na rozkołysanym niebie.

Miasto wspomnień

Miasto wspomnień —

to tu kochałam cię nieprzytomnie,

gdy tak bliski był twój oddech,

twoje ciało tuż koło mnie…

W oczach miałeś gwiazdy,

co świeciły jak pochodnie,

dobierałeś się do nocy,

podchodziłeś do mnie…

Tu złożyłeś na mej piersi i na ustach

nowe kłamstwa jak sztylety

pod księżycem, co oświetlał nam ulice —

uwierzyłam ci, niestety.

W naszym mieście dużych okien,

kamieniczek i ze smokiem,

chociaż wszystko przewidziałam

i tak dobrze wszystko znałam,

znów na głowę, ręce, szyję

wnet skoczyłam, się oddałam —

za ten pokój i z widokiem,

zachęcona twoim krokiem,

rozstać więcej się nie chciałam…

Byłam jak to piękne miasto —

od początku ułożona,

nie dawałam nawet poznać,

że po cichu już od roku konam.

I wystarczył jeden dotyk,

późna pora i twe słowo,

bym runęła jak zazwyczaj

i kochała cię na nowo.

30.10.2019

Plotka

Życie ludzkie to zaledwie plotka,

gorzka łza, o północy nieprawda

jak rozlane wino słodka.

Życie to nieszczęsne krótkie bale,

ciągły pośpiech,

który znosić przyszło nam wytrwale

i codzienność wciąż ta sama,

choć się życie wciąż na szali

waży, gdy nam czas ucieka,

gdy się świat na głowę wali.

Życie nasze życiem innych przeżywamy,

zamiast przeżyć swoje własne,

zakładamy wciąż złudzenia,

choć zamiary nasze jasne,

chociaż jasne w nas cierpienia.

Ludzkie życie krótkim słowem jest

z naszych ust do innych

tak bez końca podawanym,

cichym szeptem,

chociaż słodkim,

to tak często zmarnowanym.

Nic nowego pod słońcem

Już czas

przytulić pokrzywdzoną miłość,

bo to nie jej wina,

że róże po którejś kłótni

pachniały zbyt pięknie,

że słowa stały się tylko narzędziem,

a smugi szarej herbaty

w melodii tak lekkiej

roztarły się pocałunkami

na rozgrzanym ciele,

topiąc je w ułudzie,

że to wina właśnie

nieszczęsnej miłości,

że ktoś złamał komuś serce

w obietnicach pod księżycem

niedotrzymanych

nigdzie pod słońcem.

O połowę za mało

Zostawiłeś

połowę herbaty —

zimnej i opuszczonej,

ale nie szkodzi,

na kubku są ciągle

twoje usta,

więc piję powoli,

bo całowałam cię dziś

za mało.

Słabość

Chętnie bym tańczyła walca

na dwa serca i spojrzenia,

ale w twoim nie ma miejsca,

więc zostają mi cierpienia.

W głowie tylko papierosy,

myślę o tym, gdyś jest obok,

w myślach ciągnę cię za włosy,

znów nadrabiam to rozmową.

A słów twoich mam już dosyć,

jestem w nich już zadurzona,

przed oczami mam obsesję,

gdy cię dotknę, niemal konam.

I po fakcie zapalniczka,

To ostatni szepczę ścianie,

chociaż dobrze wiem, że jutro

znów zapalę przed śniadaniem.

Lubię, gdy mężczyzna…

Lubię, gdy mężczyzna ściąga ze mnie smutki,

kiedy za oknem deszcz, a z głośnika samotne uciekają nutki…

I przepadam za tym cichym, niepojętym i nieskromnym jękiem,

kiedy i ja zdejmuję z niego codzienną udrękę.

Lubię, kiedy on tuż za mną i z ręką na mej szyi,

zatracamy się w nieładzie, poddajemy chwili…

Lubię, gdy mężczyzna mi odgarnia z czoła włosy

i ten w czoło pocałunek — delikatny jak poranna kropla rosy.

Lubię noce zakrapiane i kradzione wciąż weekendy,

lubię, kiedy szuka do mnie drogi, chociaż dobrze wie, którędy…

I gdy drapię go po plecach, a on w moich włosach gubi dłonie,

kiedy małe krople potu powoli spływają mu na skronie…

I gdy w końcu delikatnie mnie popycha, kiedy błysk mu w oku gości,

wtedy też myślę, tak w sekundę, niechaj każdy nam zazdrości!

Bardzo lubię, gdy mężczyzna jest przez chwilę pewny siebie,

by za chwilę po cichutku szeptać moje imię, aż do skutku,

jakby krzyczeć nie przystało w niebie…

Lubię, gdy choć nie wiem, co jest życie nasze warte,

nasze ruchy są zdecydowane, tak jak my uparte.

I na końcu ten bałagan i te słodkie wątpliwości,

czy to wszystko było we śnie, czy na jawie i z miłości?

Człowiek skrzywdzony

pisali po piórach

nie kartkom wydarli

a skórze ukradli

wydrapane rany

chociaż twórca ich

niegdyś przez skrzywdzonego

był ukochany

swoista udręka

a serca męka

w klatce

bez wody

a jakby się topi

nie łapie

na dnie powietrza

nie wierzy

ale oczu

nie wytrzeszcza

bo przecież go nie dziwi

nie szokuje wcale

zakończenie

i wyrwane pióra

porwane skrzydła

klatka na dnie oceanu

metafora kłamstwa

z prawdą

do jednego wrzucona

zatopionego wora

nie kartkom wydarli

bo popisali ciało

zrobili to

nie atramentem

ale nie mniej śmiało

bo nie zależało im

na tych przestworzach

ani na samym wietrze

zależało im na tym

co na nich

mogli osiągnąć jeszcze

ludzie ludziom

marzenia w cierpienie

nie myślę

nie marzę

bo na co marzenie

kiedyś za każdym prawie razem

te loty wysokie

ogniste rumieńce

stają się zaledwie obrazem

a biedne

popisane wierszami serce

zmienia się cicho

w przewidzianej rozterce

i nie leci

a uśmiecha się dusza licho

bo jakże ma lecieć

jak dla atramentu

oddała pióra

by pisały

po nich

kłamstwami godnymi wstrętu

pisały swoje szczęście

kosztem zamętu.

Jeszcze chwilę

Zawsze lubiłam

na chwilę

się okłamywać,

ale chwila

na ciebie

zajęła mi

chyba z cztery lata.

Kawa na obrazie

Jeśli jeszcze się spotkamy,

obejrzymy ze dwa razy,

popatrzymy też na siebie

jak na znane nam obrazy.

Już nie będzie wspólnej kawy,

choć po latach też bym chciała,

lecz zbyt tłumią mnie obawy,

że bym znów ci zaufała.

Konflikt wyboru

niektórzy lubią poezję

a inni lubią ekspresję

ironię

lub za dużo wódki

kolekcjonowanie

starych książek

i konfliktów

też się zdarza

nie szkodzi

ja lubiłam poezję

a ty lubiłeś łamać mi

nieszczęsne serce

każdy coś przecież

lubi robić najbardziej.

Przyjaźń poetek

To wiersze nas rozdzieliły,

bo nasze wersy się kłóciły,

który z nich jest bardziej wersem.

Wspomnienie o niewspominaniu

Odkąd pamiętam,

zawsze znajdywaliśmy do siebie drogę.

Twoje oczy smutno,

a ciągle z pragnieniem

uśmiechały się na mój widok

na tych wszystkich

życiowych przystankach,

na których zdecydowaliśmy się

ze sobą przywitać.

Nie wspominam wszystkiego,

czym tak bardzo

chciałeś mnie od siebie odsunąć,

choć wiem,

że powinnam —

bo owszem,

znajdywaliśmy tę drogę,

ale nigdy nie potrafiliśmy

razem nią pójść.

Wszyscy czekamy na pierwszy śnieg

Pomyślę sobie

o tobie

jak o śniegu

w listopadzie

— właściwie niezwykły,

bo wyczekiwany,

ale jak już przyszedł,

to jakby za mało się starał

utrzymać

i zostały po nim tylko

zabłocone kałuże łez.

Wybrałeś

Wybrałeś

szepcze mi wiatr

wybrałeś zimę

i zamarzłeś mi nią

w sercu,

zamykając oczy

w zamieci.

Wybrałeś

nie cierpieć,

a cierpienie zadawać

i nie kochałeś zimy,

kochałeś pozornie przez nią

się ze mną rozstawać.

Wybrałeś

martwą gwiazdę

na szaro-złotym niebie

i właśnie jej

dałeś swoje serce,

to jej dałeś swoje ręce,

żeby czerwień i moje ciepło

nie zobaczyły cię

nigdy więcej.

Wybrałeś

czarne anioły

na nocnych bramach piekieł,

by czas mi zabrały,

umysł oblały mlekiem,

usta zwilżyły miodem,

serce zdusiły

twym zimowym chłodem.

Wybrałeś

samotność

o tym samym

co ja charakterze —

nie wracaj,

bo już więcej nie uwierzę,..

Wybrałeś cierpienie,

cierpienie milczące,

a dłonie twe gorące

zdusiły i moje do gwiazdy

życzenie.

Paradoks

Tak naprawdę

potrafimy mówić

tylko wtedy,

kiedy ktoś

odbiera nam

na to szansę.

Wybrzeże

było po dwudziestej trzeciej

kwiaty rosły

jaskrawiej niż za dnia

beztrosko

ani trochę

chodziłam w sukience

opierałam skrzypce

na trzęsącej się ręce

pobiegłam do obrońcy

kiedy dwaj panowie

uśmiechali się i mówili

chodź

coś ci powiem

z daleka świeciło

latarni słońcem

szumiało morze

jak moja skóra gorące

i miałam usta w czerwieni

po bruku chodzili tancerze

jedliśmy lody

bezsennie na scenie

padało zmęczeniem

i w restauracji

po kręconych schodach

zimną wodą

umyliśmy twarze

w nieładnej łazience

i wyszłam znowu

obrońca na chwilę

uśmiechnął się

i graliśmy

ciągle

jak i wybrzeże

tak głośne i jasne

nie spaliśmy

na piersi mi spadły

czerwone korale

trzy lata

może cztery

minęły od tamtego wybrzeża

ale dla mnie

tamta muzyka

jest tak samo

jak wczoraj świeża

i chyba coś komuś

wtedy upadło

ale nie pamiętam

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 34.1