E-book
39.38
drukowana A5
47.49
Miasto skąpane w srebrnym gołębim puchu

Bezpłatny fragment - Miasto skąpane w srebrnym gołębim puchu

Zbiór wierszy


Objętość:
37 str.
ISBN:
978-83-8384-387-2
E-book
za 39.38
drukowana A5
za 47.49

Kadr z dzieciństwa

Dzieciństwo i jakże inne miasto.

Kamienice bardziej szare

i domy, które już nie istnieją,

za to park w zieleń bogatszy.

Na rynku rosły wysokie drzewa;

stał smukły Krzyż pod Kościołem;

duża restauracja „Pod Lipami”;

lokal taki znakomitszy.

Koło Kościoła Piotra i Pawła

na rogu fryzjer nam znany,

a dalej niepozorny budynek,

w którym wystawowe okna;

duże, obszerne i bardzo nisko,

a na wystawie cudeńka.

Następnie szewc, wesoły, serdeczny

i ciągle młoteczkiem stukał.

Dalej mały targ z warzywami,

na który lubiłam chodzić

i między pełnymi straganami

owoce wypatrywałam:

tu malinówki, a tam kosztele,

na drugim straganie gruszki;

duże i żółte, soczyste klapsy;

tak się nimi zajadałam!

A Krakowska...Cała kolorowa;

pełno tam różnych sklepików:

były z obuwiem i ubraniami

i „Delikatesy” duże.

Jeden „Jubiler” z kosztownościami,

schowany sklep w podwórzu,

a wystawy zrobione na zewnątrz,

szklane, okrągłe, w murze.

Niżej Krakowskiej mała lodziarnia,

w której stoliki okrągłe,

a krzesełka, jakby wyrzeźbione;

blaty stołów marmurowe.

Tam wchodziliśmy na smaczne lody

i bitą śmietanę w waflach;

niezapomniany aromat lodów;

pyszne były waniliowe.

Takie to były Tarnowskie Góry,

wtulone w zielone łąki…

Można dużo o nich pięknie pisać:

„Kolejarzu”, starej poczcie,

dużej stacji, pociągach piętrowych,

które z kominów dymiły

i o Miasta pięknej panoramie,

w całej malowniczej szacie.

Wspomnienia z przed lat

Kiedy słyszę bicie dzwonów

w Kościele Piotra i Pawła,

wspominam ten zimowy dzień,

kiedy byłam jeszcze dzieckiem.

Szłam chodnikiem z moją mamą

trzymając się jej za rękę.

Dookoła było biało;

miasto przysypane śniegiem.

W miejskim parku spały drzewa

i ławeczki też drzemały.

Było cicho i spokojnie,

a ja szłam rozradowana,

bo do Domu Katechety

miał przyjechać wnet Mikołaj…

I przyjechał; było pięknie,

lecz ja byłam zszokowana!

Z Mikołajem na swych skrzydłach

Aniołowie przylecieli;

wszystkim dzieciom w białych workach

prezenciki rozdzielili.

Było ciasto i pierniki,

ktoś na skrzypcach grał kolędę.

Śmiech i radość tam gościły

i konfetti rozrzucili.

Zapadł zmrok; wracam do domu,

blask lamp pada na ślizgawki,

które dzieci wyślizgały

idąc do Parkowej Szkoły.

Ja biegnę przed swoją mamą

i każdą z nich zaliczam,

patrząc w górę, w ciemne niebo,

z którego sypie śnieg biały.

Zapatrzona w srebrne gwiazdki

nie zauważyłam kiedy

nagle znikła moja mama,

a ja na Krakowskiej stojąc,

dałam taki głośny koncert,

że w przestrachu kamienice

otwarły zaspane oczy

w mój ryk okna swe wtapiając.

Mama zaraz się znalazła,

wychodząc z delikatesów

i mi gniewnie przykazała,

że mam słuchać, kiedy woła,

a nie chodzić z głowa w chmurach

i później taki cyrk robić,

stawiając na równe nogi

Tarnowskie Góry dokoła.

Taka była ta przygoda,

która zaczęła się pięknie

z Mikołajem, Aniołami

w mroźny pokryty śniegiem dzień.

Nigdy później moje Miasto

wstrząsu większego nie znało,

bo dostałam swą nauczkę,

a dał mi ją tamten grudzień.

Opowiedz mi

Opowiedz mi proszę o moim Mieście.

Czy z każdą chwilą ładniejsze jest?

Czy tęskni za mną i kocha mnie jeszcze,

przywita chętnie, gdy wrócę tam?

Opowiedz o niebie, które błękitem

spowija domy, jak welonem,

a słońce przekłuwa chmury promykiem

i kwiatom nadaje mocnych barw.

Nie byłam tam dawno i bardzo tęsknię…

Rodzinne Miasto kochane jest!

Czy przybrało się dzisiaj w piękną suknię,

w desenie liści, pąków i traw?

Doczekać nie mogę, aby usłyszeć

wieczorny pomruk cichnących miejsc,

a oczy miasta zaczynają ciemnieć,

przymykając powieki do snu.

Wtedy wyrusza w swoją drogę księżyc

w fontannie topi blaski swe.

Przemierza ciemny, gwiazd pełen kobierzec,

dziwiąc się, że jeszcze ktoś nie śpi.

Daj mi nadziei, choć garstkę, proszę,

że zawitam tam jeszcze choć raz,

Napoję moje oczy jego urokiem,

serce nasycę kolorami mas.

Najpiękniejsze

Niech sobie będzie Los Angeles,

Niech będzie pięknie wystrojony Berlin.

Niech neonami świeci Praga…

Ja tam wolę Tarnowskie Góry.

Tu wszędzie są moje wspomnienia

i gonią się z moimi przeżyciami.

Każdy kąt ma tu swe zdarzenie;

wychodzi z najmniejszej w chodniku dziury.

Domy patrzą na mnie oczami,

mrugając powiekami na dzień dobry,

a słońce odbija się w szybach

i promiennie uśmiecha się do mnie.

Zieleń błyszczy w jego poświacie,

fontanna mieni się w kolorach tęczy,

a ja jestem bardzo szczęśliwa,

że moje miasto rozwija się dumnie.

Niech sobie będzie Los Angeles,

Berlin, Praga, czy czy inne piękne miasto.

Dla mnie Ty jesteś najcudniejsze,

choćbyś było najskromniejsze ze wszystkich,

bo Ty masz coś, czego inne nie…

innym brakuje Rodzinnego Serca,

Twego ciepła i Twej miłości…

Jedynie, mają pełno spojrzeń szorstkich.

Witam Cię Rodzinne Miasto

I znowu z radością wyskakuję z autobusu,

Witając się z Tobą jasnym uśmiechem.

Nie ważne, że dzisiaj chmur ciemnych pełno

na niebie,

Ważne zaciągnąć się Twoim oddechem.

Z radości moje serce przyspiesza swoje tempo,

Idę chodnikiem, wkoło sklepów roje.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 39.38
drukowana A5
za 47.49