E-book
26.78
drukowana A5
44.35
Miał być spokój, są kłopoty

Bezpłatny fragment - Miał być spokój, są kłopoty


5
Objętość:
228 str.
ISBN:
978-83-8414-003-1
E-book
za 26.78
drukowana A5
za 44.35

1. Kto spakował tę panią, czyli królestwo za kanapkę z serem

Mela zawsze chciała zamieszkać na wsi. Nie żeby marzyło jej się uprawianie poletka ziemniaków albo pomidorów w szklarni, nic z tych rzeczy. Warzywa wolała kupić w sklepie. Prościej, wygodniej i jeszcze podyskutowała sobie z panią z okolicznego warzywniaka. Pewnego dnia postanowiła wcielić swoje zamierzenia w życie. Idealnym sposobem by to zrealizować, było zamieszkanie w wykorzystywanym przez rodziców sezonowo, domu na Mazurach. Podgórkowo było najlepszym miejscem do zaspokojenia wiejskich potrzeb Meli. Początkowo wszystko szło jak po maśle. Pożegnała się z rodzicami i bezpiecznie dotarła do celu. Jej kilkunastoletnie auto nie rozpadło się na środku autostrady. Mela poczytała to za dobry znak. Kiedy na miejscu zaczęła się rozpakowywać, szybko okazało się, że nie będzie tak sielsko. Teoretycznie zabrała wszystko, co kobiecie do szczęścia jest potrzebne. Na łóżku leżały równo ułożone sterty ubrań, najróżniejszych kosmetyków i sprzętów, w rodzaju suszarki do włosów, prostownicy (inny sposób na niesforne rude loki nie działał) i turystycznego żelazka. Miała wszystko, oprócz jedzenia. Ależ ona była głodna! Przejrzała raz jeszcze wszystkie rzeczy. Były bluzki, spodnie i swetry w ilości, która starczyłaby do obdzielenia co najmniej trzech osób. Nie było pakowanego pieczywa ani niczego, co mogłaby na nie położyć. Oddałaby w tym momencie królestwo za najzwyklejszą kanapkę z serem! Przełożyła do szafy ubrania, w nadziei znalezienia choć słoika kiszonych ogórków. Czy nie prosiła o nie mamy przed wyjazdem? Prosiła, pewnie nadal leżą na parapecie. Weszła do kuchni i przeszukała szafki. Znalazła puszkę fasoli i przeterminowany dżem truskawkowy. Do tego pieprz, sól i curry, gdyby przypadkiem nabrała ochoty, by podrasować te smakowite produkty, tworząc tym samym danie kuchni orientalnej. Jednym słowem nic, z czego można ugotować pełnoprawny obiad lub chociaż zaspokoić pierwszy (o ile już nie drugi lub nawet trzeci) głód. Kiedy już miała wyjść z domu, wsiąść do swojego wysłużonego opla i wyruszyć do wiejskiego sklepu, zadzwoniła komórka. Na wyświetlaczu pojawiło się imię najlepszej przyjaciółki.

— Halo, halo — w słuchawce usłyszała głos Aldony.

Poznały się jeszcze w liceum i od tego momentu zostały kumpelkami. Mela zapisała się na korepetycje z matematyki. Na korki uczęszczała też Aldona, podobnie jak ona noga z tego przedmiotu. Jako dwie najsłabsze w grupie, szybko znalazły wspólny język. Aż dziw bierze, że Mela została informatykiem!

— Aldonka — Mela szczerze się ucieszyła z telefonu koleżanki. — Co u ciebie słychać?

— Dobrze słychać. — Miały od lat swoje oryginalne odzywki.

— To już wiem, ale co?

— Pstro — zakończyła wymianę uprzejmości Aldona. To znaczyło, że mogą przejść do sedna rozmowy. — Pokłóciłam się ze Zbyszkiem. — Mela od razu pojęła głębię sytuacji.

— I w związku z tym?

— Muszę się do ciebie wprowadzić na kilka dni.

— Nie rozumiem. Przecież nie mieszkacie razem.

— Ale tym razem pokłóciliśmy się bardziej niż zwykle. Nie wiem czy coś z tego jeszcze będzie. A wiesz jacy są moi rodzice.

— Domyślam się.

Mela zdążyła zauważyć uwielbienie, z jakim matka Aldony traktowała swojego przyszłego zięcia (tak tytułowała Zbyszka przy Aldonie) i siłę z jaką naciskała na szybkie wesele. Tym bardziej podziwiała koleżankę, że nie uległa presji (jeżdżącej po biednej Aldonie niczym walec) matki. Jej mama to dobra kobieta, ale jak się na coś uparła, nikt nie był w stanie przetłumaczyć, że jej wizja nie jest najlepszą na świecie.

— Jest jeden problem — zaczęła Mela.

— Wiem — przerwała Aldona. — Spotkałam twoich rodziców w supermarkecie, mówili, że jesteś na Mazurach. To jak? Przygarniesz mnie na kilka dni?

— Kilka?

— No może kilkanaście.

— Da się zrobić — odparła zadowolona Mela. Przyda jej się doborowe towarzystwo na tej obcej ziemi.

— Kilkaset?

— Aldonka, nie przesadzaj.

— Dobra, jakieś dwa tygodnie w zupełności wystarczy. Może mama zdąży ochłonąć, a ja zdystansuję się do tej sytuacji.

Kiedy tylko zakończyła rozmowę, usłyszała kobiecy krzyk. Tak przynajmniej jej się zdawało. W bezpośrednim sąsiedztwie stał tylko jeden dom. Wyprawę po prowiant będzie trzeba odroczyć odrobinę w czasie. Trudno, zje później, teraz pora odwiedzić niewidzianą od wielu lat sąsiadkę. Oby tylko usłyszany krzyk był wytworem wyobraźni Meli, albo kobieta na starsze lata zainteresowała się teatrem, ćwicząc rolę mordowanego bohatera. Każda opcja byłaby zadowalająca. Na wszelki wypadek poszukała czegoś do obrony. Pokręciła się po domu, zastanawiając się, co mogłoby skutecznie odstraszyć napastnika (nie licząc głośnego burczenia w brzuchu!). Nie znalazła nawet kija od miotły. Po namyśle pozbawiła stołek kuchenny jednej z nóg. Musi tylko pamiętać, by umieścić ją z powrotem, zanim przyjedzie Aldona i usiądzie na krześle. Potrzebne jej jeszcze było szukanie w okolicy chirurga!

2. Koniec sielanki, czyli wsi już nie taka spokojna i wesoła

Nie spodziewał się, że staruszka narobi tyle kłopotów. Nie powinna nawet pisnąć, nie mówiąc o wydaniu z siebie głośniejszego dźwięku. W środku dnia stwarzało to wielkie niebezpieczeństwo. Jednak paradoksalnie to najlepsza pora. Od jakiegoś czasu wolał działać pod przykryciem dnia, jak to nazywał. Wtedy ludzie są mniej podejrzliwi, można hałasować, okraść, zabić i nikogo to nie zainteresuje. Jednak taki krzyk mógł zaalarmować i zaniepokoić kogoś w okolicy. Sąsiedni dom stał pusty, używany tylko sporadycznie w okresie wakacji. Jednak był niedaleko od centrum wsi. Ktoś mógł przypadkiem przechodzić i pokrzyżować mu plany. Na szczęście skończył, posprzątał po sobie i wydostał się, miał taką nadzieję, niezauważony. Mimo wszystko był zadowolony. Gdy schodził z głównej ścieżki, spojrzał za siebie. Drzwi sąsiedniego domu otwarły się delikatnie. Zamarł. Jeszcze przed momentem pewien był, że nikt nie dowie się, co zrobił. Teraz stracił rezon. Czyżby miał aż takiego pecha? Z domu wyszła kobieta. Rozglądając się na boki, szła niepewnie w jego kierunku. W wyciągniętej ręce niosła nogę od krzesła. Przetarł oczy. Wzrok go nie mylił. Mogła mieć około dwudziestu lat (kobieta, bo noga wyglądała dużo starzej). Schował się za drzewo i stamtąd śledził rozwój sytuacji. Kobieta zmierzała w stronę miejsca zdarzenia, jak zawsze określały to media. Kiedy podeszła do drzwi, zaczął rozważać w głowie różne scenariusze. Z pozbyciem się rudej włącznie.

Mela rozejrzała się wokół. Nie zaobserwowała niczego podejrzanego. Jeśli staruszka została napadnięta, to zbir musiał już uciec. Albo co gorsze przebywać jeszcze w chacie. Wątpiła, by zza drzew przypatrywał się, planując w swojej chorej głowie atak na, niczego nie podejrzewającą projektantkę stron internetowych. Miała dopiero dwadzieścia jeden lat, za wcześnie by umierać! Tyle rzeczy jeszcze w życiu nie zrobiła. W myślach zaczęła układać listę niezrealizowanych planów i potrzeb. Napisanie powieści detektywistycznej, podróż do Australii albo dalej, skok na bungee, lot balonem, spróbowanie potraw ze wszystkich części świata (to, obok „palcem po mapie”, najtańszy sposób podróżowania i zdecydowanie przyjemniejszy), zamieszkanie na starość na wyspie Iquitos, poślubienie przystojnego i czułego milionera. Milioner zawsze poprawiał humor. Tym razem też zadziałał. I chociaż na myśl o ewentualnym spotkaniu z agresywnym bandytą jeszcze przed momentem drżała, zwarła się w sobie i zapukała głośno. Na próżno. Właścicielka nie pojawiła się, a z domu nie dochodziły żadne dźwięki. Nie zaszczekał nawet pies. Może jednak umarła? Dom był mocno zaniedbany, trawa wyrastała sporo ponad kostki, płot był obrazem nędzy i rozpaczy. Bardzo łatwo ktoś mógłby wziąć chatę za niezamieszkałą. Ale przecież był krzyk. Tylko w twojej głowie, usprawiedliwiająca myśl pojawiła się szybko. Musi sprawdzić. Jeśli komuś dzieje się krzywda, a ona nie zareaguje, nigdy sobie tego nie daruje. Zastukała kolejny raz. Głośniej i mocniej. Odpowiedziała cisza. Co teraz zrobić? Jeśli jest potrzebna szybka interwencja, nic tu po niej. Nie umie otwierać zamków wytrychem, wyważenie drzwi też nie wchodzi w rachubę. Przypomniała sobie jak w takiej sytuacji postępowali bohaterowie kryminałów. Po pierwsze nie niszczyć i nie zacierać śladów. Poprawiła w dłoni prowizoryczną broń. Musi wyglądać teraz śmiesznie, ale nie przejmowała się tym zupełnie. Ściągniętą z szyi chustą nacisnęła na klamkę. Raz kozie śmierć. Drzwi ustąpiły. Nie wiedziała, że w tej chwili schowany za drzewem mężczyzna podjął decyzję co robić. Weszła do środka i rozejrzała się po wnętrzu. Kiedy zobaczyła leżącą staruszkę, szybko chwyciła za telefon.

Przesłuchanie trwało prawie godzinę. Melę zaczęła nawet boleć tylna część ciała od siedzenia na twardym krześle. Policjant chciał znać każdy szczegół sprawy i wszystko skrupulatnie notował. Mela tłumaczyła cierpliwie, że tylko znalazła staruszkę, nie widziała jej od wieków i dopiero przyjechała z południa Polski. Ten jakby nie rozumiał, pytał o to samo, za każdym razem odrobinę inaczej formułując pytania. W końcu uznał chyba, że więcej od Meli nie wydębi, pożegnał się i wyszedł. Nie wypił nawet kawy. Kubek stał samotnie, kusząc stawiającą na nogi porcją kofeiny. Mela nie mogła zebrać myśli. Przyjechała wypocząć, a już pierwszego dnia znalazła sąsiadkę napadniętą, leżącą bez przytomności na podłodze. Czy można mieć większego pecha? No chyba, żeby spotkała napastnika twarzą w twarz. Wtedy kto wie, jak by się to skończyło, może ofiary byłyby dwie. Zadrżała na samą myśl. Zdała sobie sprawę, że kryminały to nie do końca literacka fikcja. Takie sytuacje mogą się zdarzyć każdemu. I zdarzają. Świat jest naprawdę miejscem pełnym niebezpieczeństw! Mimo to, nie zamierzała go opuszczać. Zaczęła od wypicia kawy, przeznaczonej dla oficera policji. Lekko schłodzony napój smakował wybornie. Czekoladowo — orzechowy smak rozchodził się po kubkach smakowych, muskając je delikatnie. Ostatni łyk przełknęła niemal z żalem. Rzadko kiedy przyrządzała tak przepyszną kawę. Niech ten cały Spyrka żałuje, prawdopodobnie wspominałby tę chwilę jeszcze przez wiele godzin. Tak, tylko zdarł gardło i zabazgrał służbowy notatnik. Ciekawe, kiedy wyposażą ich wreszcie w tablety? Nawet listonosze przy odbiorze przesyłki poleconej już nie każą podpisywać się na świstkach papieru. Na pocztę dotarł XXI wiek. Pobudzona do działania, postanowiła wybrać się do sklepu w celu uzupełnienia zapasów. Napaść napaścią, ale jeść trzeba, a zakupy nie zrobią się same, i nie przyniosą pod drzwi. Wychodząc przypomniała sobie o braku torby na zakupy. Po uzupełnieniu ekwipunku, gotowa była na wiejski shopping. Samochód zostawiła w garażu. W tak piękną pogodę zrobi sobie długi spacer. Trochę się nadźwiga, ale policzy to jako siłownię. Będzie jak ten spóźniony słowik z wiersza Tuwima, iść nieśpiesznie, słuchając śpiewu ptaków, podziwiając wiosenny krajobraz Podgórkowa.

Sklep prezentował się nietypowo, nawet jak na wiejskie warunki. Zlokalizowany w głębi prywatnej posesji, otoczony nieprzycinanym od dawna zielskiem, niemalże wchłonięty został przez otaczający krajobraz. Niewielka drewniana bryła przypominała raczej barak niż sklep spożywczy. Rdzewiejące kraty w oknach nie zachęcały do zakupów. Przyciągał natomiast fakt braku konkurencji. Sam budynek aż prosił się o remont, a najlepiej zburzenie i postawienie od nowa. Wyjątek stanowił, odmalowany niedawno, metalowy szyld. Napis „artykuły spożywcze” nie grzeszył oryginalnością, ale informował potencjalnego klienta: „tu możesz zrobić proste zakupy”. Bo raczej dobrego ciasta, ani wypieków nie spodziewała się w tym przybytku znaleźć. Nacisnęła wielką metalową klamkę i weszła do środka. Gdy tylko przekroczyła próg, zwróciła uwagę trzech staruszek, stojących przy ladzie z ciastami. A wybór był przeogromny! Dumnie za szybą prezentowała się Malinowa Chmurka i wszelkiego rodzaju mazurki i serniczki.

— A Leśny Mech pani ma? — zachęcona wyborem Mela przeszła do kasy, zapytać o swoje ulubione słodkości.

— Pani żartuje? To porządny sklep! — oburzyła się sprzedawczyni. — Może z zewnątrz nie wygląda, ale porządny, z tradycjami. Leśnego runa nie podajemy. Gdyby jeszcze spytała o grzyby, albo jagody — dodała już do siebie ściszonym głosem.

Staruszki zmieniły miejsce, nie wiedzieć kiedy znalazły się tuż obok Meli. Z zainteresowaniem przysłuchiwały się niecodziennej wymianie zdań.

— Pani mnie źle zrozumiała — wyjaśniła obrażonej sklepowej Mela. — To takie ciasto.

— Ciasto?

— W rzeczy samej. Kolorem i wyglądem przypomina mech, stąd nazwa. Bardzo pyszne. Chyba pani nie próbowała. — Kobieta przyjrzała się Meli uważniej. Czyżby podejrzewała, że próbuje ją wkręcić, opowiadając bajkę o nieistniejącym wypieku?

— To kamień spadł mi z serca. — Sprzedawczyni wrócił na twarz sympatyczny uśmiech. Najwidoczniej uznała, że nie ma powodu podejrzewać Meli o takie rzeczy. — A już myślałam, że jestem obrażana.

— Jak bym śmiała! — Mela czuła się odrobinę urażona podejrzeniami. Czy ona wygląda na kogoś takiego?

— Po prostu nazwa jakaś taka… I nigdy tego nie próbowałam, muszę poprosić Basię o upieczenie blachy. Jeśli tak dobre, jak pani mówi, może ludzie będą brać.

Mela nie skomentowała. Staruszki rozbawione, otaksowały ją wzrokiem od stóp do głów. Po chwili na kamiennych obliczach pojawiły się uśmiechy, widać weryfikację przeszła pomyślnie (chociaż one nie podejrzewały Meli o niecne zamiary!). To chyba wiejskie centrum informacji i dowodzenia, oceniła szybko. Panie, które wszystko o wszystkich wiedzą najlepiej, zawsze w pierwszej kolejności. Przyjrzała się bliżej kobietom. Różniły się nie tyle stylem ubioru, co kolorami. Ubrane w czerwone, zielone i białe żakieciki, przyglądały się Meli z życzliwością, połączoną z dozą ciekawości. Na pokrytych zmarszczkami, poczciwych twarzach widać było zahartowanie. Odbijały dziesiątki lat ciężkiej pracy i zmagań z problemami dnia codziennego. Zwracało uwagę podobieństwo rysów. Kobiety prawdopodobnie były siostrami. Mela była tego więcej niż pewna.

— Dzień dobry — przełamała ciszę.

— Dzień dobry — odpowiedziały chórem staruszki. — Panienka nowa we wsi czy przejazdem?

— Mieszkam w domu rodziców, na ulicy Sosnowej — odpowiedziała.

Nie spodziewała się tak szybkiego działania kobiet. Jedno dzień dobry, i proszę, od razu kim panienka jest. Najlepiej gdyby jeszcze opowiedziała czemu wybrała sobie za cel Podgórkowo. Wioska z niczego nie słynęła, jezioro przypominało wielkie bajoro, a atrakcji próżno było szukać. Ale chyba to było największym plusem Podgórkowa. Cisza i niczym niezakłócony spokój. Tak było, przynajmniej do przyjazdu Meli. Szukała odpoczynku i ucieczki od szalonego tempa życia, a znalazła coś zupełnie innego. Widocznie typowy wiejski żywot wygląda inaczej niż sobie do tej pory wyobrażała. Trudno, jakoś się przyzwyczai. I tak jest o niebo lepiej niż w mieście.

— Podoba się panience u nas? — spytała staruszka, określona mianem Czerwonej. — Do niedawna to była spokojna wieś — dodała ospale.

— Była? — Mela domyślała się co starsza pani ma na myśli. Postanowiła nie odkrywać wszystkich kart.

— To panienka nie na bieżąco — wtrąciła Zielona. — Miała miejsce napaść z kradzieżą. Rozbój w biały dzień! — Podekscytowana staruszka prawie opluła Melę. Ledwo zdążyła się uchylić.

— Wiem, mieszkam po sąsiedzku. To ja znalazłam panią Irenę — pochwaliła się Mela. Wywołała tym samym jeszcze większe zainteresowanie ze strony oryginalnych seniorek.

— Naprawdę? — spytały jednocześnie i podeszły do Meli.

Najwidoczniej albo centrum informacji nie było tak dobre, albo Spyrka wykazał się pełnym profesjonalizmem, utrzymując szczegóły sprawy w idealnej konspiracji.

Otoczyły Melę jak ciekawskie dzieci poszukiwacza przygód, wędrującego przez niedostępną górską wioskę. To będzie ciężki dzień, pomyślała i zaczęła opowiadać. Oczywiście historia nie była porywająca, więc po jakimś czasie rozkręciła się, dodając kilka smaczków, ubarwiających całość. Po kwadransie już zwykły policjant stał się Colombo, Mela jego pomocnicą, a znalezienie kobiety poprzedził barwny opis bójki Meli ze złodziejem, zakończony ucieczką rzeczonego z podkulonym ogonem. Szkoda tylko, że zdążył ukraść pani Irence większość emerytury (uratowało się tylko tyle, ile wydała dzień wcześniej w sklepie), ale jak go znajdzie, to za siebie nie ręczy! A co tam! Niech mają, niech idzie w świat. Mogą być z tego jakieś korzyści, na przykład w postaci kilku zleceń lub chociaż ciekawych, niebanalnych znajomości. W najgorszym razie w świadomości lokalnej społeczności będzie się jawić jako nietuzinkowa, trochę groźna, ale przynajmniej dobrze radząca sobie, dziewczyna z miasta. Zawsze lepiej startować z etykietką „trochę szalonej, lecz nie dającej sobie w kaszę dmuchać”, niż być narażoną na brak szacunku ze strony mieszkańców Podgórkowa. To, że postanowiła tu zamieszkać, nie znaczy, że ma ochotę mieć ciągle pod górkę! Zadowolona z obrotu sytuacji, czekała na reakcję kobiet.

— To prawie jak historia kryminalna — zachwyciła się pani w czerwonym.

Mela już w głowie nazwała ją „Lady in red”. To brzmi lepiej niż „Czerwona”. Wiadomo, po angielsku wszystko brzmi atrakcyjniej, a w pracy informatyka ten język jest nieustannie w użyciu, więc się odrobinę podszkoliła.

— Jak u Agathy Christie — rozpływała się w zachwycie pani Zielona.

Analogicznie do poprzedniej, została nazwana „Lady in Green”. Nazewnictwo rodem z tandetnej powieści kryminalnej retro, ale wolała to, niż ksywy pasujące bardziej do bohaterów filmu o napadzie na bank. Do szajki bandytów pasowały idealnie, w wypadku staruszek urzędujących w wiejskim sklepiku, już mniej.

— To panience nie pozostało już nic, tylko kontynuować śledztwo — Lady in Red podsumowała rozmowę. — I oczywiście życzymy powodzenia.

No tak, pomyślała Mela. Teraz została detektywem. Jeśli nie chce zawieść staruszek, to wypada chociaż dobrze udawać, że wciela się w narzuconą odrobinę na siłę i całkiem przypadkowo rolę. Zrobiła zakupy (o mały włos, a zapomniałaby, po co tu przyszła!), i z pękatą torbą zapasów wróciła do chaty (teraz centrum dowodzenia). Niestety, w wiejskim sklepiku nie mieli charakterystycznej czapki w szkocką kratę ani fajki. Natomiast bardzo zaplusował wybór pysznych wypieków! Zakupiła kawałek Malinowej Chmurki, by sprawdzić, czy smak choć w połowie dorównuje szacie zewnętrznej ciasta.

Rozbawiona nową rolą, wzięła się za przyrządzanie obiadu. Otwarła lodówkę, lustrując zawartość półek. Po chwili namysłu na stole stała już śmietana, kostka masła i wyjęty z zamrażarki szpinak. Niestety świeżego próżno było szukać w podgórkowskim sklepiku. Trudno, z tych składników też przyrządzi makaron ze szpinakiem, że palce lizać! Dołożyła paczkę makaronu i kilka ząbków czosnku z dzisiejszych zakupów. Przeszukała jeszcze szafki kuchenne w poszukiwaniu przypraw i była gotowa do kulinarnej akcji. Będzie prawdziwa petarda na talerzu!

3. Razem raźniej, czyli jak jednym telefonem detektyw zdobywa pomocnika, a kolejnym traci zlecenie

Popołudnie to dobry czas na pracę. Ale wiadomo, jak człowiek szuka, zawsze znajdzie wymówkę, by robić coś innego. Na przykład leniuchować lub załatwiać zbędne, niepotrzebne nikomu sprawy. Pora też idealnie nadaje się na niezobowiązującą, krótką rozmowę z przyjaciółką. To oczywiście pojęcie względne i inaczej jest rozumiane przez mężczyzn, inaczej przez kobiety. U pierwszych krótko oznacza około pięciu minut, u kobiet może rozciągać się nawet do dwóch godzin. Znała takie przypadki. Żona mówiła: idę porozmawiać chwilkę z koleżanką, mąż wiedział, że może oglądnąć w tym czasie mecz. Kwestia rachunków to jeszcze inna sprawa… Tym razem oprócz ploteczek o gwiazdach, znalazł się czas na zreferowanie ostatnich wydarzeń. Aldonę rozbawiło wejście Meli w mroczny świat usług detektywistycznych. Śmiała się do rozpuku. Przestała, gdy Mela zaproponowała jej posadę pomocnika wiejskiego detektywa. A dokładnie, pani detektyw. Zgodziła się bez szemrania. Na wsi i tak nie będzie nic ciekawego do roboty, równie dobrze może pobiegać z Melą, w poszukiwaniu groźnych, albo najlepiej trochę mniej groźnych bandytów.

— To super! Zaczynamy od jutra — podsumowała rozmowę Mela. — I pamiętaj, ubierz się ładnie. Żebyś nie przyjechała w rozciągniętym swetrze i walonkach!

Nie sądziła, by Aldona wywinęła taki numer. Raczej stanie w progu, mając na sobie elegancką miniówę i buty na wysokim obcasie. Jeśli uważa, że będzie w stanie w takim stroju gonić przestępców, niech będzie. Po rozmowie z koleżanką, zaparzyła mocnej herbaty i ukroiła kawałek ciasta. Rozsiadła się wygodnie przed laptopem. Popatrzyła, co nowego na internetowych serwisach plotkarskich. Po chwili znudzona życiem gwiazd, postanowiła zabrać się za swoje. Nie mogła sobie pozwolić by przez lenistwo narosły zaległości. Co się odwlecze nie uciecze, ale człowiek się potem nie odrobi. Otwarła niedawno zaczęty projekt. Rozbudowana witryna sklepu internetowego z częściami samochodowymi. Fascynujące! Temat motoryzacji interesował Melkę tyle, co zeszłoroczny śnieg. Ważne by dojechać z punktu a do punktu b. Nie trzeba znać zasad działania silnika, ani mechaniki. Jeśli coś się zepsuje, od tego jest warsztat. Kiedy rozleci się na dobre, złomowisko i odwiedziny najbliższego komisu samochodowego. Mela jednak zaczynała dopiero karierę twórczyni stron internetowych i nie mogła wybierać spośród dziesiątek zleceń. Mogła wybierać spośród trzech, bo tyle propozycji dostała bezpośrednio przed wyjazdem. Chętny na usługi Meli był właściciel sklepu z częściami, hurtownia nawozów oraz firma kosmetyczna. Nawozy odpadły na przedwstępach, zostały więc pozostałe dwa projekty. Na pierwszy ogień poszedł nudniejszy i bardziej wymagający. Pomęczy się dwa, trzy dni, a potem już tylko sama przyjemność. Po godzinie ślęczenia przed monitorem zadzwonił telefon.

— Melania Trela, słucham — odparła, przeciągając się powoli.

Lepiej nie naciągnąć ścięgien ani ważnych partii mięśni. Wbrew pozorom, w pracy biurowej bardzo łatwo nabawić się kontuzji lub urazu. Z dzieciństwa została jej niechęć do zdrobnienia imienia przy przedstawianiu się. Już w przedszkolu, śpiewnymi głosikami koleżanki nadały jej tytuł „Mela-Trela”. Kiedy zła na dziewczynki, nakazała im mówić Melania, nie minęła chwila, gdy wredna Julka zawołała „Melania Trelania!”. Dzieci są niereformowalne!

— Dzień dobry, przy telefonie Michał Małkowski, jestem właścicielem komisu z częściami samochodowymi. Zamawiałem u pani stronkę na neta.

— Dzień dobry, właśnie pracuję nad stroną. Jest jakiś problem?

— Nie, ale lubię poznać ludzi, z którymi współpracuję. Postanowiłem, że drynknę do pani, i chwilę pogadamy.

Mela miała do czynienia z całym spektrum klientów, próbujących różnych najdziwniejszych sztuczek. Najczęściej zależało im na zejściu z ceny, nalegali więc, by ich projekt był priorytetem. Melka miała odłożyć wszystko, rzucić w kąt i zająć się tworzeniem projektu dla „pępka świata”, jak nazywała takich klientów. Ten zyskał miano „bajeranta” lub „zawracacza kupera”. Taktyka działania takich ludzi polegała na zanudzeniu, zamarudzeniu na śmierć, by spełnić wszystkie ich zalecenia. Dopiero wtedy „zawracacz” się odczepiał i można było pracować w spokoju. Odpowiedzią na tego rodzaju praktyki, była wielka doza cierpliwości i spokojnego tłumaczenia jasnych spraw. Utrata panowania nad sobą, oznaczała jednoczesną utratę zlecenia. Jednak słowa „drynknę” i „pogadamy” zapaliły czerwoną lampkę w głowie Meli. Głos wewnętrzny krzyczał: „to nie jest zwykły zawracacz”, natomiast racjonalna część umysłu, jak zwykle w takich sytuacjach, próbowała zagłuszyć dobrą intuicję, tłumaczeniem w stylu: „bez przesady, nie bądź nadwrażliwa, nie oceniaj ludzi po pozorach”. Z doświadczenia wiedziała, że to się nie sprawdza. W dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach pierwsze wrażenie mówiło wiele o człowieku.

— Jeśli ma pan jakieś pytanie do projektu, chętnie rozwieję wszelkie wątpliwości. — Profesjonalne podejście do klienta, to połowa sukcesu.

— Wiedziałem, że się dogadamy, bejbe. — Melę wcięło.

Bejbe? Szósty zmysł jej nie zawiódł, z gościem było coś ewidentnie nie tak. Postanowiła jednak powalczyć o zlecenie i spróbować przywrócić rozmowę na bardziej profesjonalne tory.

— Mogę przysłać panu wstępny zarys strony. Jest gotowy projekt graficzny, sam pan oceni jak to wygląda wizualnie.

— Jestem jak najbardziej za. — Nie podobał się jej ton głosu faceta. Nie przekazywał entuzjazmu, czuć był niepokój, dziwne napięcie. — Ale mam lepszy pomysł.

— Zamieniam się w słuch.

Tak naprawdę wolałaby nie dowiedzieć się, co chłop ma do przekazania. Ale miała jakiś wybór?

— Może się spotkamy i w cztery oczy wszystko obgadamy?

Bingo! Czekała tylko na coś takiego. Rozmowa od początku zmierzała w nietypowym kierunku.

— Bardzo chętnie, ale jestem na Mazurach, a powrót planuję najwcześniej za dwa lata (małe kłamstewko nie zaszkodzi).

Mela odetchnęła z ulgą. Ten wybieg (choć w części jest prawdą!) pozwoli jej na uniknięcie kontaktu z namolnym klientem.

— Dla mnie nie ma problemu. Proszę wysłać mi esemesem adres, przyjadę i zabiorę cię do jakiejś fajnej knajpy.

Tego było za wiele. Najpierw facetowi wyrwało się bejbe, później zaproponował spotkanie, a teraz zamierzał przyjechać z Warszawy, by zabrać Melkę na randkę. Nie miała najmniejszej ochoty na rendez-vous z właścicielem firmy z częściami do starych gruchotów. Do tego jakimś narwanym. Kto wie, co takiemu strzeli do głowy!

— Dziękuję, ale nie jestem zainteresowana — postanowiła odmówić szybko i taktownie.

— Słucham? — Najwidoczniej facet nie mógł uwierzyć, że dostaje kosza od kobiety, której nawet nie widział na oczy. Albo miał problem z odbiorem prostych komunikatów.

— Nie jestem zainteresowana. Nie słyszał pan za pierwszym razem?

— To ja nie jestem zainteresowany współpracą. Spadaj — odpowiedź była równie szybka, jednak odrobinę mniej uprzejma.

— W takim razie, do widzenia — pożegnała się i zakończyła rozmowę.

Nie dała się wyprowadzić z równowagi. Poza tym facet miał jej numer. Nie miała ochoty nabyć zamiast zlecenia, nachalnego stalkera. Straciła już wystarczająco wiele czasu na bezproduktywną rozmowę, i jeszcze więcej bezcennych chwil na grzebanie przy stronie, która nie wyląduje na serwerze, tylko w koszu.

Zamknęła laptopa i zaparzyła mocnej kawy z mlekiem. Chwila relaksu, odpoczynku dla oczu i weźmie się za kolejną pracę. Właścicielka firmy produkującej kremy pielęgnacyjne dla kobiet raczej nie będzie próbowała zaprosić Meli na randkę. Z uwagi na renomę marki, nie brała też pod uwagę próby naciągnięcia na obniżenie stawki. Jak podejrzewała, praca nad projektem zajęła cały wieczór. W końcu zmęczenie wygrało, a oczy same się zamknęły. Obudził ją hałas przewracanego w kuchni krzesła.

4. Co jest grane, czyli po co ktoś włamuje się do (teoretycznie) niezamieszkałego domu w środku nocy?

Co jest grane? To była pierwsza myśl, jaka pojawiła się w opartej o brzeg kanapy głowie Meli. Zasnęła na półleżąco. Nie pamiętała momentu, kiedy odłożyła komputer na niewielki stolik kawowy. Jednego była pewna, hałas dochodził z kuchni. Przestraszona, otworzyła momentalnie oczy. Senność przeszła jak ręką odjął, zastąpiona ukłuciem lęku. Usiadła, nasłuchując. Przez dłuższą chwilę nie była w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Rumor jednak nie powtórzył się. Zapadła, przedłużająca się w nieskończoność, głucha cisza. Dziwne, ale nie sprawiło to Meli ulgi. Ktoś był w kuchni, tego była pewna. Może jest tam dalej, czai się w ciemności i czeka. Gdy tylko nieświadoma niczego ofiara (czyli Mela) ukaże się w drzwiach, zostanie zdzielona w głowę kijem do baseballa albo czymś gorszym. W najlepszym razie skończy się na chwilowej utracie przytomności lub guzie. O gorszej opcji wolała nawet nie myśleć. Myśli galopowały w głowie, niczym białe i czarne mustangi. Chwilami wygrywały te dobre: dawała się przekonać, że stłukła się szklana waza, spadło z półki żelazko. Jednak częściej mroczna wizja wiodła prym: widziała zbira w kominiarce, z kijem lub nawet pistoletem. Tylko czy to ma głębszy sens? W domu brak jest cennych rzeczy, a Mela nikomu nie podpadła (przynajmniej nie na tyle, by ktoś zapragnął pozbawić początkującą web developerkę życia). Zdrowy rozsądek (lub jego brak, w przypadku oberwania w głowę) zwyciężył. Postanowiła wejść i sprawdzić sytuację w kuchni. Lepiej by ona zaskoczyła włamywacza, niż zbir siedzącą na kanapie Melę. Podniosła się powoli, zważając na każdy najmniejszy ruch. Bezszelestnie, niczym skradający złodziej (ha! — role się odwróciły!), stąpając ostrożnie jak po potłuczonym szkle, zmierzała w kierunku kuchni. Tylko co, jeśli rzeczywiście nakryje włamywacza na gorącym uczynku? Czuła się bezbronna. Trzeba było zostawić sobie na dłużej nogę od krzesła!

Uchylane drzwi zaskrzypiały mocno. W najbardziej nieoczekiwanym i najgorszym momencie. Nie skrzypiały, otwierane po przyjeździe, nie wydały najmniejszego odgłosu, kiedy przymykała je biorąc się do pracy. Gdy w domu (prawdopodobnie!) pojawił się intruz, ostrzegły go głośnym krzykiem: „Stary, ona tu jest, właśnie wychodzi z pokoju, przygotuj kij i wal mocno, drugiej próby nie będzie”. Odgoniła nachalne myśli i ostrożnie, wyciągając przed siebie rękę, kierowała się w kierunku centralnego punktu pomieszczenia. Stając na palcach, nie zakłócała nocnej ciszy. Gdyby intruz przebywał jeszcze w środku, z pewnością już by go zauważyła. Rozochocona tym faktem nabrała rezonu, i ruszyła przed siebie. Teraz jest bezpieczna. Po dwóch krokach potknęła się o leżącą na środku pomieszczenia przeszkodę. Z impetem runęła na podłogę. Guz będzie, zdążyła jeszcze pomyśleć, nim przytuliła mocno twarde deski starego domu. Kiedy obolała podnosiła się z ziemi, kuśtykając w kierunku przełącznika światła, pomyślała o zakupie dywanu. Nie będzie tak boleć następnym razem. Przyda się również odkurzacz.

Kiedy wisząca zabytkowa lampa zapłonęła światłem nowoczesnej żarówki led, Mela mogła rozeznać się w sytuacji. Ukazał się widok lekkiego pobojowiska. Pootwierane szafki kredensu straszyły niczym paszcza potwora. Otwarte drzwi wejściowe wpuszczały do domu nocny chłód. Słyszała nawet konika polnego i kilkukrotnie pohukiwanie sowy. Zwierzęta nie robiły sobie nic, z tego, że do domu się włamano, mogło coś zginąć, a Mela została prawie napadnięta. Gdyby weszła do pomieszczenia zaraz po przebudzeniu, mogłoby dojść do tragedii. Obrazu sytuacji dopełniało przewrócone krzesło, o które potknęła się przed momentem. Zamknęła drzwi, dla pewności zostawiła w zamku klucz. Krzesło dosunęła do stołu. Resztę zostawiła jak jest. Rano zastanowi się czy warto fatygować policję. Jeśli nic nie zostało skradzione, może wystarczy posprzątać i szybko zmienić zamki w drzwiach. Póki co, nie będzie zacierać śladów, może włamywacz zostawił swoje odciski palców, w co wątpiła. Czytała za dużo kryminałów, by uwierzyć w taką naiwność. Lateksowe (czy jakie kto akurat posiadał) rękawiczki były obowiązkowym ekwipunkiem każdego (nawet domorosłego) włamywacza. Spojrzała na zegarek. Była czwarta trzydzieści. Postanowiła zaparzyć kawy i nie kłaść się już do łóżka. Niedługo będzie świtać, obawiała się zasnąć ponownie. Prawdopodobieństwo powrotu przestępcy wydawało się znikome, jednak lepiej dmuchać na zimne. Nie czuła się pewnie sama w pustym domu. Czy to czas, by sprawić sobie psa? Zwykły kundel z funkcją głośnego szczekania i odstraszania nieproszonych gości, to świetny pomysł. A tak w ogóle, to co to ma być? Przyjechała na wieś, pragnąc spokoju, wreszcie wprowadzić w życie ideę slow life, zamiast miejskiego zgiełku i szaleństwa. Miało być wiejsko i sielsko, tymczasem wszystko wskazywało na coś zupełnie odwrotnego. Zamiast upragnionego slow life, już pierwszego dnia otrzymała może life, ale w wersji bardziej fast niż slow. Z samego rana podjęła decyzję zawiadomienia o fakcie włamania lokalnych organów ścigania. Wykonała telefon na policję i już dwie godziny później pojawił się funkcjonariusz. Ten sam co ostatnio. Była pod wrażeniem szybkości działania tutejszej policji. Widocznie akurat w tym dniu nie mieli nic lepszego do roboty.

5. Podwójne odwiedziny, czyli policjant i pomocnica detektywa pod jednym dachem

Od pierwszych chwil inspektor Spyrka sprawiał wrażenie mocno podejrzliwego. Taka praca. Mimo zabawnego nazwiska odznaczał się pełnym profesjonalizmem. Szczupły, wysoki, około czterdziestki, z ogromnym niemodnym już wąsem, sprawiał pozytywne wrażenie.

— Sacrebleu! — rzucił z francuska inspektor, zamyślając się nad zawiłością tej sprawy. Chwilę wcześniej Mela opowiedziała krok po kroku nocne wydarzenia.

— To mocno podejrzane. Przyjeżdża pani, i jeszcze tego samego dnia zostaje wplątana w dwie podobne sprawy. Włamanie i rozbój z użyciem przemocy. I to w sąsiadujących ze sobą domach.

— Myśli pan, że te sprawy są ze sobą powiązane?

— Oui.. to znaczy tak. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ale za wcześnie by przesądzać. Słyszałem też o pani zaangażowaniu w sprawę.

— Zaangażowaniu?

— Chodzi o panią Irenę. Wieści szybko się roznoszą. To mała wioska, nic się nie ukryje. Musi się pani przyzwyczaić. Mieszkam tu, wiem co mówię.

— Domyślam się kto roznosi. Ale to zwykłe plotki. Jestem programistką komputerową, nie detektywem.

— Tak myślałem, panie ze sklepu często koloryzują opowiadane historie. Znacznie częściej niż włosy. — Zaśmiał się.

Mela polubiła inspektora jeszcze bardziej. Gdyby ojciec Meli był odrobinę wyższy, przypominałby Spyrkę. Tylko w wersji z brzuszkiem i bez wąsów. No i oczywiście bez munduru. Chyba że za mundur uznać uniform hydraulika. Nie zdążyła odpowiedzieć, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Przez ten galimatias zupełnie zapomniała o odwiedzinach koleżanki.

Aldona, gdy tylko porzuciła (dosłownie i z wielkim hukiem) w ganku walizkę z rzeczami, wtarabaniła się do kuchni i zaczęła przymilać się do oficera Spyrki. Działa szybko, nie ma co!

— Jest pan prawdziwym policjantem? — zaczęła.

Spyrka spojrzał na nią zdziwiony, przeniósł pytający wzrok na Melę. Ta wzruszyła ramionami.

— Żartuję, trzeba od czegoś zacząć rozmowę. To nawet dobrze, bo jak będziemy prowadzić własne śledztwo, może się czegoś od pana nauczymy — mówiąc to, wyszczerzyła się do Meli, prezentując kolekcję równych, śnieżnobiałych zębów.

W jednej chwili cała konspiracja odeszła do lamusa.

— Programistka, co? — Spyrka uśmiechnął się do Meli.

Chyba jednak nie będzie z nim problemu.

— I początkująca pani detektyw — sprostowała Mela. — Bardzo początkująca. Wręcz raczkująca.

— To życzę powodzenia na nowej ścieżce kariery. A ja tymczasem biorę się do pracy. Otworzył trzymaną na kolanach walizkę i wyjął parę lateksowych rękawic. Kiedy policjant zajął się żmudną czynnością pobierania odcisków palców, Melka opowiedziała Aldonie całą historię. Zgodnie postanowiły odnaleźć złodzieja emerytury pani Ireny, i dowiedzieć się kto zakłócił mir domowy Melanii, dostarczając niezapomnianych wrażeń już pierwszego dnia pobytu w Podgórkowie.

— Coś zginęło? — do uszu Meli dopiero po chwili dobiegło pytanie funkcjonariusza.

W tym całym rozgardiaszu nawet się nie zastanawiała. W domku nie było cennych rzeczy, dodatkowo obawiała się czegokolwiek dotykać, by nie zatrzeć ewentualnych śladów.

— Nie mam pojęcia. W domu nie trzymamy skarbów, więc chyba nie. No może z wyjątkiem telewizora, ale on dalej wisi na ścianie zamiast obrazów.

— A te mniej wartościowe?

— Po co ktoś miałby włamywać się w nocy i kraść nic nie warte szpargały? — wtrąciła się Aldona. — Rozumiem pieniądze, sprzęt, auta, komputery, drukarki.

— Zdziwiłaby się pani, co ludzie potrafią kraść. Czasem złodzieja świerzbi ręka na, wydawałoby się, zupełnie nikomu niepotrzebny śmieć. No i jest jeszcze wartość, na przykład sentymentalna. Przez prawie dwadzieścia lat w policji widziałem niejedno. Można by książkę napisać.

— Może pan napisze? — zachęciła Aldona.

Sama marzyła o napisaniu powieści. Prawdopodobnie kiedyś się za to wreszcie zabierze. Póki co, poczyta cudze i nabierze więcej doświadczenia.

— Trochę się spraw zebrało, więc byłaby tak gruba, że nie wiem czy by mi życia starczyło. Chyba jednak jak przejdę na emeryturę, to wolałbym bardziej wyplewić grządki na działce, albo pomajsterkować, niż ślęczeć przed komputerem i spisywać swoje przygody. Po co mi jeszcze oślepnąć? I dojdzie chodzenie do kolejnego specjalisty, najbliższy termin za dwa lata. A wracając do pytania, jeśli są straty, spiszemy protokół i może się uda odzyskać.

— Raczej nie. Muszę jeszcze poszperać w komodzie, ale marna szansa. W domku bywamy sporadycznie, na wakacje i ferie, więc nie mam pojęcia co dokładnie jest w tych szafkach.

— Gdyby się pani coś przypomniało, proszę dzwonić o każdej porze. Coś poradzimy.

— Postaram się — odpowiedziała Mela.

Nie spodziewała się znaleźć jakichś wielkich braków wśród kuchennych sprzętów. Cedzak był, wałek do ciasta również. Resztę sprawdzi po wyjściu Spyrki.

— To jeszcze tylko jedna formalność, pobiorę od pani odciski palców i już mnie nie ma.

— Jestem podejrzana? — wypaliła Mela.

— Ależ skąd, potrzebuję próbkę by porównać ze znalezionymi odciskami. W ten sposób dowiemy się czy w domu są ślady tylko pani, czy na przykład kogoś obcego.

— Proszę, niech pan działa. — Mela wyciągnęła w kierunku policjanta ręce.

— Nie tak. To jest pozycja na założenie kajdanek. Na razie tylko pobieramy odciski. — Zaśmiał się. — Nie proszę panią o rękę, wystarczy opuszek kciuka lub palca wskazującego.

Mela posłusznie wykonała polecenie. Funkcjonariusz Spyrka za pomocą wałka nasączonego czymś przypominającym atrament, zwilżył kciuk Meli. Następnie przyłożył go i odwzorował linie papilarne na specjalnym kawałku papieru, który następnie zabezpieczył i schował do małego plastikowego pudełka.

— A ode mnie pan nie pobierze? — zażartowała Aldona. — Co to, jestem gorsza?

— Co ty, chcesz być w kartotece? A jak coś nawywijasz? To będą już mieli twoje odciski.

Melę rozbawiła wizja Aldony aresztowanej przez pchanie się z paluchami do badania daktyloskopii.

— Kochane panie — do rozmowy włączył się Spyrka. — To nie jest koncert życzeń. Odciski pobieram gdy są ku temu zaistniałe okoliczności. Pani Aldona gdy to się wydarzyło była daleko stąd, raczej jest poza podejrzeniem.

— Uff — odetchnęła Aldona. — Nie pójdę siedzieć.

— Ale jak pani nalega to mogę pobrać, gdyby pani się jednak kiedyś zdecydowała złamać prawo, będą jak znalazł.

— To jednak podziękuję — rozmyśliła się Aldona.

Czyżby miała na oku jakiś ciemny interes?

— Jak coś, dzielny stróż prawa jest do usług. — Spyrka mrugnął porozumiewawczo.

— Dzielny?

— A dokładnie podzielny. Przez dwa, albo trzy. Zależy jakie jarzmo obowiązków narzuci na mnie szef — zażartował Spyrka.

Następnie policjant spakował użyty do zebrania dowodów sprzęt. Starannie poukładał wszystko w specjalnie wyprofilowanych rowkach i zadowolony zatrzasnął niewielką walizeczkę.

Mela pozazdrościła przez chwilę. Fajnie byłoby mieć takie gadżety. Jakiś głos w głowie kusił ją by spróbowała „zwędzić” Spyrce walizkę. Szybko uciszyła niechciane myśli. Ma stać po stronie prawa, a nie zostać złodziejką!

— A tak swoją drogą, to dobrze, że nikt nie zginął — szepnęła Meli do ucha Aldona. — Co by było, gdyby na przykład we wsi grasował seryjny morderca?

— Nic, miałby nas na głowie — skwitowała Mela.

Czytała kiedyś wyniki badań, czego ludzie boją się najbardziej. Na drugim miejscu zestawienia plasowali się seryjni mordercy. Wyżej był tylko urząd skarbowy.

— Po dobrze wykonanej pracy należy się nagroda — mruknął do siebie Spyrka. Chwytając mocno w dłoń walizeczkę, lekko ociężale wstał od stołu. — Ale się zasiedziałem. Jak się pośpieszę, zdążę obejrzeć meczyk w telewizji. To ta nagroda — wyjaśnił.

— Kto gra? — Meli nie interesowały futbolowe rozgrywki. Spytała z czystej uprzejmości.

Z mężczyznami należało rozmawiać o piłce nożnej. Każda kobieta powinna posiąść talent rozprawiania o rzeczach nieciekawych i nieistotnych, jeśli chce dogadać się z facetami. I najlepiej udając nadzwyczajne zainteresowanie tematem.

— Juventus z Realem. — Spyrka spojrzał na Melę jak na przybyszkę z innej planety. Mężczyźni są w końcu z Marsa, a kobiety z Wenus. Nie każdy musi być fanem futbolu i Gwiezdnych Wojen. Spyrka nie skomentował. Raz jeszcze zlustrował pootwierane naprędce szuflady, skłonił się nisko i wyszedł. Dziewczyny zostały same i wreszcie mogły swobodnie porozmawiać. Nie widziały się długo i miały sobie mnóstwo do opowiedzenia. Niech sobie ogląda Spyrka ten meczyk, one mają ciekawsze rzeczy do roboty!

6. Pierwszy szkic śledztwa i niepokojące odkrycie w kuchni, czyli co z tym fantem zrobić

Przegadały prawie całą noc. Rozmawiały o wszystkim i o niczym, a spektrum poruszanych tematów niejednego mogłoby zdziwić. Miały już pierwszy pomysł jak zacząć szukać zbira, który obrobił biedną emerytkę. Należało zacząć od rozmowy z okradzioną. Przy odrobinie szczęścia uda się znaleźć punkt zaczepienia. Może nawet znała swojego napastnika, nie wykluczały nikogo z miejscowych. Siedzenie do późna zaowocowało pobudką prawie w południe. Pierwsza z łóżka zerwała się Mela. Wypiła kawę, zrobiła śniadanie i dopiero teraz zaczęła sprzątać bałagan, pozostawiony przez włamywacza. Oczywiście przewrócone krzesło podniosła już dawno, a jakże! Pozostał przegląd półek, szafek i pozamykanie szuflad. Właśnie w jednej z nich zauważyła kopertę. Nie zwróciłaby nawet uwagi na znalezisko, gdyby nie nadrukowany w górnej części dziwny herb. A koperta nie wyglądała na starą. Postanowiła sprawdzić zawartość dziwnego znaleziska. Nie zdążyła nawet dobrać się do środka, gdy pojawiła się Aldona.

— Co tam masz? — usłyszała zza pleców głos koleżanki.

Schowała szybko kopertę do kieszeni spodni, by przeczytać na osobności. Nigdy nie wiadomo czy nie kryły się tam jakieś poufne treści, na przykład dawno skrywane mroczne sekrety rodzinne. Chociaż spodziewała się czegoś bardziej trywialnego, w stylu listy zakupów lub listu z wakacji, zaczynającego się od „Witaj, mamo, w pierwszych słowach mojego listu…”, ach kiedyś to się pisało, rozmarzyła się Mela. Wehikuł czasu zatrzymała Aldona.

— Co tam marudzisz pod nosem!? — krzyknęła Meli do ucha.

— Co drzesz japę? Nie jestem głucha.

— Jakoś gdy pytałam przed chwilą o wodę, nie słyszałaś.

— Zamyśliłam się, a o co chodzi z tą wodą?

— Napić się chciałam, marzycielko. Gdzie tu trzymacie mineralkę?

— W sklepie. Idź i sobie kup. — Pokazała Aldonie język. Co ją będzie jeszcze obsługiwać. Ma dwie nogi to niech leci, nawet szybciej niż Mela, bo ma dłuższe.

— Dobra, dobra. Kranówa też dobra, tylko przegotowana. A przy okazji, to już zrobię herbaty, pijesz?

— Pewnie, zaraz do ciebie dołączę. — Mela wykorzystała moment gdy Aldona poszła przygotowywać ciepłe napoje, by dokończyć czytanie listu.

A właściwie rozpocząć. Wyjęła kopertę ze spodni i ostrożnie rozkleiła. Opakowanie i zawartość wyglądały na w miarę nowe. Więc nie był to list sprzed lat. Wolałaby jednak tajemnicę rodzinną. Intrygował ją symbol. Przyjrzy się później, teraz czas odczytać list, nim wróci Aldona i oznajmi, że herbata gotowa. Wydrukowane komputerowo pismo ułatwiało szybką identyfikację tekstu. Forma podświadomie sugerowała anonim. Nie myliła się. Gdy skończyła czytać, zdębiała.


Posterunkowy Spyrka kończył zmianę. Rzadko mu się to zdarzało, ale pragnął jak najszybciej znaleźć się w swoim domu. To nie był dobry dzień. Od samego rana odczuwał bolący kręgosłup. Nie pomagały leki przeciwbólowe i ćwiczenia. Stare rany z Wietnamu dają o sobie znać, żartował, widząc pytające spojrzenie siedzącego biurko w biurko Maćka. Był nowy, pracował od niespełna roku i pewnie nie rozumiał kolegi, broniącego się rękami i nogami przed przejściem na emeryturę. Spyrka po prostu kochał swoją pracę i pragnął utrzymać się jak najdłużej. Maciek tylko uśmiechnął się kącikiem ust i wrócił do wypełniania papierów. Spyrka ubrał kurtkę i lekko przygarbiony, kowbojskim chodem Johna Wayne`a, ruszył w kierunku wyjścia. Przejście zastąpił mu Kapitan. Wyrósł jak z podziemi, blokując dostęp do drzwi. Stanęli naprzeciw siebie niczym bohaterowie westernu. Bez prochowców, kapeluszy z szerokimi rondami, za to uzbrojeni może nie w kolty, tylko w służbowe pistolety, mierzyli się wzrokiem. Tu podobieństwo do filmów o Dzikim Zachodzie się kończyło. Do Kapitana jako przełożonego nie mógł oddać strzału. A czasem zwyczajnie nachodziła go ochota. Na końcu języka miał też frazę: „W tym mieście jest miejsce tylko dla jednego z nas”. Wstrzymał się jednak, widząc ponurą minę szefa.

— Widzę, że ze zdrówkiem nie najlepiej — zaczął Kapitan.

— Nie narzekam — odparł lakonicznie, szef gotów go jeszcze posłać na badania kontrolne. A kto wie, co mu tam wyczarują? Wynajdą takie choroby, że nigdy już nie wróci do służby.

— A miałbyś powód.

— Nie rozumiem.

— Twoja efektywność zmalała. Są naciski bym cię wysłał na emeryturę.

— Serio? — Spyrka zacisnął zęby. Nie potrzebował dodatkowej draki.

— Najzupełniej. Jak nie rozwiążesz sprawy tej staruszki, może być kiepsko.

— Wątpisz we mnie? — zapytał. — Czy kiedyś zawiodłem?

— Skąd. Znamy się tyle lat i mam do ciebie zaufanie.

— To w czym problem?

— Po prostu cię informuję, jak dobrego przyjaciela. Mam też ludzi nad sobą, i sam wiesz. To już nie to samo, co kiedyś. Teraz liczą się tylko statystyki i efekty. Mogą być tylko na papierze.

— Dziękuję bardzo, postaram się jak mogę. — Tak zamierzał.

A w gadkę o przyjaźni nie wierzył. Kapitan nie miał przyjaciół. Wstąpił jeszcze do laboratorium i wrócił do domu. Włączy mecz i w spokoju przyjrzy się wynikom daktyloskopii.


Mela pokazała list Aldonie. Zgodnie stwierdziły, że Spyrka musi to zobaczyć. Ukrywanie spraw tego kalibru to niezbyt mądry pomysł. Lepiej będzie gdy pozostaną w dobrej komitywie z okoliczną policją. Posterunkowy zgłosił się po pierwszym sygnale.

— Szybko pan odebrał — zaczęła Mela.

— Bawiłem się telefonem, zawsze tak robię jak się czymś martwię. Zmieniam tapety, kasuję stare esemesy, albo surfuję po Internecie.

— Kłopoty w pracy?

— Oui. Trafiła pani w dziesiątkę. Szef już mi groził konsekwencjami, jak nie znajdę napastnika pani sąsiadki — wyszeptał konspiracyjnie do słuchawki.

— Grozi panu zwolnienie?

— Gorzej! Emerytura.

— A to klops — zafrasowała się Mela. — A my mamy ważną sprawę. Sprzątałam w kuchni po włamaniu by zobaczyć czy coś nie zginęło.

— Co ukradli?

— Właśnie nic, a nawet coś podrzucili. Ale jakoś się z tego nie cieszę.

— To znaczy?

— List, ale musi pan to sam zobaczyć.

— Z przyjemnością. Będę do godziny. I dobrze się składa, bo też coś mam dla pani. Chodzi o odciski palców, ale to nie sprawa na telefon.

— Spyrka zaraz przyjedzie — zakomunikowała przysłuchującej się Aldonie.

— Tak wywnioskowałam z waszej rozmowy. Nie wszystko słyszałam.

— Następnym razem przestawię aparat na tryb głośnomówiący. Przynajmniej w czasie rozmów służbowych — przedstawiła Mela swój pomysł Aldonie.

7. Treść tajemniczego listu, czyli wyjaśnienie, które niczego nie wyjaśnia

Posterunkowy pojawił się nawet wcześniej, niż zapowiadał. To trzeba mu przyznać, działał błyskawicznie. Mela nie zdążyła nawet nastawić na pranie, kiedy usłyszała głośne stukanie do drzwi.

— Kogo tam znowu niesie? — Aldona również nie doceniła szybkości funkcjonariusza.

— Spyrkę niesie. Lepiej otwórz, jak skończę ładować bęben, to do was dołączę.

Aldona powitała policjanta w drzwiach. Dziś był po cywilnemu. Miał na sobie dobrze dopasowaną koszulę w kratę, luźne dżinsy, a na stopach sportowe obuwie. Przez brak służbowego uniformu wydawał się niższy i słabszej postury niż ostatnim razem. Co ten mundur robi z kobietami! Spyrka uśmiechnął się pod wąsem i Aldonie wrócił dobry humor. Gestem zaprosiła go do środka. Przed zamknięciem drzwi, wychyliła się i ostrożnie zlustrowała okolicę. Gdyby włamywacz kręcił się w pobliżu, może go zauważy.

Kiedy usadowili się w trójkę przy kuchennym stole, na blacie stały już parujące filiżanki z herbatą. Mela wyciągnęła znaleziony rano list. Spyrka będzie wiedział, co z nim zrobić.

— Proszę bardzo. — Podała otwartą kopertę policjantowi.

Spyrka z nieukrywaną ciekawością rozprostował złożoną na czworo kartkę i kilkukrotnie przeczytał zawartość.

— Słodzi pan? — zapytała jeszcze.

— Nie, piję gorzką. Muszę uważać, żeby nie nabawić się cukrzycy — odpowiedział pochylony nad listem Spyrka.

Na czole policjanta wykwitła pozioma zmarszczka.

— Ja też, schowałam cukier żeby mnie nie kusiło — wyjaśniła brak cukierniczki na blacie.

Mela również nie potrzebowała za kilka lat uganiać się po lekarzach.

— Nic z tego nie rozumiem. — Spyrka zapoznał się z wiadomością i podzielił z dziewczynami swoim spostrzeżeniem.

— To nie ma sensu — dodała Mela. — Mnie na przykład boli ramię, ale nie będę włamywać się do kogoś w środku nocy, by go o tym fakcie poinformować. Na dodatek anonimowo.

— Dokładnie. Są tu tylko trzy słowa: „BOLI MNIE GŁOWA” — przeczytał wyraźnie na głos. — No chyba, że… — Zamyślił się chwilę.

— Że co? — Aldona pierwsza straciła cierpliwość. — No niech pan nie trzyma nas w niepewności, to nie kiepski kryminał.

— Jest inna możliwość. Mianowicie, to może być jakiś zrozumiały tylko dla adresata, albo piszącego przekaz. Lub część przekazu. Przyszły jakieś kolejne listy? — Odwrócił się i wbił w Melę pytający wzrok.

— Zaraz sprawdzę! — krzyknęła podekscytowana w kierunku Spyrki i zerwała się, omal nie przewracając krzesła.

— Gdzie ona pobiegła? — odezwał się po chwili zdziwiony posterunkowy.

— Sprawdzić skrzynkę na listy.

Aldona nie zdążyła dodać nic więcej. W tym momencie wbiegła zdyszana Mela.

— Pusto — odparła na wydechu.

— To o niczym nie świadczy. — Rozbawiony sytuacją Spyrka, w głowie próbował stworzyć jakąkolwiek teorię sprawy. Nic nie pasowało. — Za wcześnie na wnioski. Poczekajmy czy nasz tajemniczy wielbiciel pisania listów jeszcze się odezwie. Do tego momentu radzę się nie przejmować. I zmienić zamki w drzwiach. Dam numer telefonu dobrego ślusarza z okolicy. Zrobi to szybko, solidnie i tanio. A, i jest jeszcze kwestia tych odcisków palców.

— No właśnie. — Mela prawie o tym zapomniała. — Wspominał pan przez telefon.

— Mam wyniki badań. Znalazłem świeże ślady w pani domu i u staruszki. Należą do jednej i tej samej osoby.

— A moje? — wtrąciła Mela.

— Pani też były, ale prawdopodobnie jeszcze włamywacza, który zostawił tę dziwną wiadomość.

— A ten herb? — przypomniała o istotnej rzeczy Aldona.

— Właśnie, herb na kopercie. To może być ważne.

— Wątpię — ostudził zapał dziewczyn Spyrka. — To godło gminy. Popytam w urzędzie, ale wątpię by dokądkolwiek to zaprowadziło.

Mela i Aldona przyznały mu rację. Porozmawiali jeszcze chwilę, Spyrka zostawił numer do ślusarza i wrócił do domu. Fachowiec zjawił się dwie godziny później. Okazał się miłym starszym panem, dowiedziały się mnóstwo o mieszkańcach Podgórkowa (a mówią, że to kobiety uwielbiają plotkować!), i pół godziny później w drzwiach wejściowych lśniły, błyszczące chromem nowiutkie zamki gerda. Pan Krzysztof dorobił odrobinę do emerytury, a Mela zyskała poczucie bezpieczeństwa bez wydrenowania portfela (fachowiec rzeczywiście był tani). Obydwoje byli zadowoleni.

Po wszystkim Aldona oznajmiła Meli, że ma również pomysł na własny biznes. Tym razem zgodny z wykształceniem. Wcześniejsze rzeczy nie wypaliły, więc nie będzie dłużej uciekać przed przeznaczeniem zawodu fryzjerki. Aldona prowadziła już sklep internetowy z akcesoriami dla zwierząt, gabinet masażu i agencję marketingową. „Świat Burka” upadł, gdy wynajmujący Aldonie mieszkanie postawił ultimatum: pozbędzie się smrodu wydzielanego przez tony karmy dla zwierząt i akcesoriów, albo może szukać innego lokum. Z racji rewelacyjnej lokalizacji (w samym centrum Krakowa), atrakcyjnego odstępnego, wybrała opcję numer jeden. Gabinet masażu legł po tym, gdy na jaw wyszedł brak kompetencji Aldony, po skardze kilku klientek. Po „masażu” Aldony bóle w kręgosłupie co prawda przeszły, ale do pozostałych części ciała. Trzeci biznes szedł świetnie. Tak rewelacyjnie, że nakręcona Aldona nabrała tyle zleceń, że wywiązanie się z każdego trwałoby kilka lat. Efekt? Na jednego zadowolonego klienta, pięciu z pretensjami o niewykonane zlecenie lub odwaloną na szybko chałturę. Negatywne komentarze w sieci ciągnęły się jak stąd do San Francisco. Nie pomogła zmiana nazwy, klienci szybko zorientowali się w sytuacji, a na głowę Aldony wylał się wirtualny gar pomyj. Tym razem komentarze okrążały Ziemię i wracały kopiąc Aldonę w tylną część ciała. Obolała Aldona postanowiła zakończyć nieudany romans z branżą marketingu. Jako fryzjerka miała, jak to określiła, radzić sobie zawodowo. Mela przystała na to by salon mieścił się w kuchni. Jeszcze tego samego dnia nagłośniły sprawę. Sprowadzało się to do jednego — wizyty w sklepie i poinformowania o fakcie kolorowych pań. Marketing szeptany zrobi resztę. Najprężniej działające narzędzie reklamy zaczęło swoją pracę. Przy tych kobietach, najpopularniejsze serwisy społecznościowe mogą ogłosić upadłość. Mela nawet nie musiała robić Aldonie strony internetowej. Witrynę stanowiły rzeczone panie, a serwerem był sklep spożywczy. Działały nawet skuteczniej, mieszkańcy by dowiedzieć się o salonie Aldonki nie musieli wchodzić na „stronę”, „strona” sama przychodziła do nich. W Podgórkowie nie miały sobie równych. Mela w to nie wątpiła.

8. Nowy biznes w praktyce, czyli pierwsza zadowolona (ale czy na pewno?) klientka i klient, który nie przyszedł się ostrzyc

— Masz pierwszego klienta! — krzyk Meli odnalazł Aldonę pod prysznicem.

— Zaraz wyjdę! — zawołała przez uchylone drzwi.

Że też akurat w takim momencie ktoś zdecydował się przyjść! Aldona zwiększyła strumień wody i nabrała tempa. Nie minęło dziesięć minut, gdy zjawiła się w kuchni, przeznaczonej na pomieszczenie główne salonu.

— Szybka jesteś. Klient się nawet nie niecierpliwił. A może klientka. Kto wie?

— Jak to? — Aldona nie mogła zrozumieć.

Przybiegła jak szalona, z mokrymi włosami, prawie na złamanie karku, a tu co? W kuchni zastała tylko uśmiechniętą szeroko Melę, żadnej chętnej na usługi fryzjerskie. A jeszcze słyszy, że klientka, której nie ma, może być klientem. Pomieszanie z poplątaniem.

— Popatrz na parapet — wyjaśniła Mela.

— Patrzę i… — zamarła w pół zdania. — Na oknie, rozłożony wygodnie, między doniczką z bazylią a więdnącą pelargonią, wylegiwał się kot. Co więcej, nie zwracając uwagi na dziewczyny, spokojnie kontynuował poranną toaletę. Pręgowany szary kocur albo kotka, wyciągnął na całą długość tylną łapę i począł systematycznie wylizywać. Ani myślał obdarzyć Melę i Aldonę choć jednym spojrzeniem. Czuł się jak u siebie w domu. — Skąd on się tu wziął?

— Nie mam najmniejszego pojęcia, koty mają swoje sposoby. Może zwyczajnie wdrapał się po rynnie i wykorzystał uchylone okno?

— Zaraz go czymś poczęstujemy. Zobaczymy czy jest głodny.

Aldona nalała odrobinę wody do porcelanowej miseczki. Otworzyła lodówkę. Ten dźwięk kot musiał znać, momentalnie odwrócił łeb w kierunku jadłodajni. Aldona wyjęła masło, posmarowała nim niewielką kromkę chleba, pokroiła w kosteczkę i wrzuciła do mniejszej miseczki. Naczynie ustawiła obok wody. Kot leniwie zeskoczył i podszedł dostojnie do przygotowanego poczęstunku. Powąchał, pokręcił się wokół misek, a kiedy wydawało się, że nie jest zainteresowany zawartością, wziął się do jedzenia. Po skończonym posiłku napił się wody i wrócił na parapet. Po chwili usłyszały ciche pochrapywanie.

— A to ananas. — Zaśmiała się Aldona. — Ciekawe do kogo należy. Może to przybłęda i go przygarniemy?

— No nie wiem, zależy od niego. Koty mają charakter. Pytanie, czy on będzie chciał przygarnąć nas.

— A jak go nazwiemy?

— Może od nazwy miejscowości. Podgórek pasuje? Nic lepszego w tej chwili nie przychodzi mi do głowy.

— Oryginalnie, mnie to przekonuje. — Przyklepała Aldona i tym samym stały się szczęśliwymi posiadaczkami kota. Albo kot szczęśliwym posiadaczem Meli i Aldony. Zależy jak na to patrzeć. Oczywiście pod warunkiem, że nie zgłosi się właściciel, albo mruczek sam nie zdecyduje się zmienić miejsca zamieszkania. — Ale szkoda, że to jednak nie chętna na moje usługi.

— Nie bój się, prędzej czy później jakaś się trafi — odparła Mela.

W tym momencie usłyszały dzwonek. Podgórek podniósł się zaspany i cicho zasyczał.

— Chyba jednak prędzej — skwitowała Aldona. — Pójdę otworzyć — oznajmiła i ruszyła w stronę drzwi.

Po chwili Mela usłyszała jak wita się z przyszłą klientką. Była nad wyraz uprzejma, ale „witamy szanowną panią w salonie fryzjerskim Aldona i spółka, zapraszamy w nasze skromne progi i mamy nadzieję, że korzystanie z naszych usług będzie dla pani nadzwyczajną przyjemnością”, to chyba lekka przesada. Jeśli serwowała takie wiązanki w swojej agencji marketingowej, nie dziwiła się, że interes padł. Aldona mogła być zestresowana nową rolą i plotła trzy po trzy. Ta opcja wydawała się bardziej prawdopodobna. Mela przezornie schowała się w pokoju. Wolała nie być świadkiem tej katastrofy. Poza tym, to nieprofesjonalne by przyglądała się koleżance w akcji.

Pierwsza klientka najwidoczniej nie była zachwycona. Kuchnia w niczym nie przypominała żadnego z salonów, jakie odwiedzała do tej pory. Salon fryzjerski to zbyt szumne określenie dla tego miejsca, pomyślała.

— Czy to na pewno salon fryzjerski? — zapytała niepewnym głosem.

— Tak, i to najlepszy w okolicy. — Aldona była w swoim żywiole. — Proszę siadać. — Wskazała stare drewniane krzesło. Następnie owinęła przybyłą szczelnie. wielkim bawełnianym ręcznikiem z motywem z kreskówki. — Tylko takie mamy — wyjaśniła, wzruszając ramionami.

— Ale w Podgórkowie i okolicy nie ma innego fryzjera — stwierdziła zdziwiona klientka.

Jednocześnie rozglądała się nerwowo, coraz bardziej zaniepokojona. Czyżby chciała uciec? Aldona nie mogła dopuścić do takiej sytuacji. Zdesperowana, zdecydowana była zatrzymać kobietę, choćby siłą.

— No właśnie, przecież mówię, jesteśmy jedyni i przez to bezkonkurencyjni, najlepsi, najtansi — wyliczała Aldona. — Posiadamy stosowne certyfikaty, szkolenia, światowej klasy personel (teraz to się zagalopowała!) i w ogóle jesteśmy naj. — Skończyła wymieniać przymioty firmy Aldona i spółka.

W pokoju obok, ze szklanką przystawioną do drzwi Mela czekała na reakcję kobiety. Pewnie wybiegnie z krzykiem. Nic takiego jeszcze nie nastąpiło. Widocznie desperatka. Mela ściągnęła z niewielkiego podręcznego regału kryminał o przygodach Panny Murple, a akcesorium szpiegowskie odłożyła na stolik. Będzie na sok. Teraz czas na odrobinę relaksu. Jak Aldona odetnie ucho, i tak usłyszy. Szklanka niepotrzebna.

— To jak tniemy? — Aldona z błyskiem w oku i wielkimi nożyczkami w ręku, zbliżyła się do swojej pierwszej ofiary, tfu… klientki.

— Trochę przycieniować z tyłu i podciąć grzywkę. Tak normalnie, bez szaleństw. Aldona zatrzymała się w pół kroku. Szaleństw? — zżęła się w myślach. Jaki obraz wyrobiła sobie w oczach kobiety? Trudno, trzeba będzie coś z tym zrobić. Jakoś zaplusować, zaproponować coś niecodziennego, zrobić na głowie kobiety istne arcydzieło. Tylko czy umiejętności wystarczy? Okaże się w praniu, zaczynamy!

— Może coś ekstra? — Wzbudzić ciekawość to pierwszy krok do sukcesu. Jeśli ofiara (czytaj klient) złapie haczyk, już jest jest twój.

— Ekstra? — W oczach siedzącej na krześle pojawił się strach. Chyba nie zadziałało do końca. Nie o taki efekt Aldonie chodziło.

— Fryzura a’ la Megan Merkle. Będzie pani wyglądać jak księżna, a może nawet sama królowa. — Próbowała odkręcić sytuację Aldona. — To jak? Robimy fryzurę, która zapewni pani wstęp na salony Windsoru?

— Naprawdę? — Klientka rozpromieniła się. — Możemy spróbować. Wreszcie mąż zauważy zmianę.

Aldona odetchnęła z ulgą, kobieta prawie się jej wymknęła. Jak tak dalej pójdzie, straci wszystkie chętne do obcięcia, nim zacznie je strzyc. Trzeba popracować nad relacją z obsługiwanymi osobami. Może znajdzie na ten temat coś w Internecie.

— Wątpię, faceci są mało spostrzegawczy. Do tego niedomyślni, wszystko trzeba wyłożyć jak kawę na ławę, w bardzo prostym przekazie.

Aldona miała na tym polu aż za wielkie doświadczenie.

— Ma pani rację, jak męża o coś proszę, wykona co do joty polecenie, ani kropli więcej. A jak mu to wypominam, ma pretensje że się czepiam i lepiej żebym upiekła ciasto, bo to mi wychodzi najlepiej.

— O tym mówię! I może mówmy sobie po imieniu, Aldona jestem. A mnie z kolei pieczenie nie idzie. Zawsze wyjmuję z piekarnika zakalca.

— Basia — przedstawiła się kobieta.

Od razu Aldona poczuła do niej wielką sympatię. Może zyskała stałą klientkę.

— Ja uwielbiam piec ciasta, od dziecka tym się zajmowałam, teraz również zarobkowo. Wszystkie wypieki w naszym sklepie są moje.

Aldona wzięła się ostro do roboty. Po pół godzinie podziwiała efekt swojej pracy. Jak na tak długą przerwę i doświadczenie w zawodzie (pracowała jako fryzjerka może pół roku), było nad wyraz dobrze. Podała Basi lusterko.

— Podoba mi się.

— Mężowi też się spodoba.

— Jak zauważy — wtrąciła smutno Basia.

— Proponuję zmienić taktykę. Powiedzieć coś w stylu „muszę iść do fryzjera, moje włosy są już w koszmarnym stanie”.

Aldona wątpiła, by zadziałało. Coś jednak trzeba doradzić. Niech Basia miło zapamięta wizytę i wróci, gdy tylko zapragnie wizualnej odmiany.

— Próbowałam. Padała odpowiedź: „masz rację, musisz wreszcie coś ze sobą zrobić”.

— Niezbyt uprzejmie. To nie zostało nic tylko wejść do domu i zawołać: „kochanie, mam nową fryzurę, podoba ci się?”. Czasem trzeba prosto z mostu.

— Tak zrobię — odparła rozpromieniona Basia.

Aldona nie sądziła, że tą radą napyta sobie biedy. Gdy pierwsza klientka opuściła salon (jak to brzmi dumnie!), Aldona weszła do pokoju, pochwalić się przyjaciółce.

— Gotowe, Basia załatwiona. Teraz czekamy na następne panie! — krzyknęła od progu, zacierając ręce.

Mela odłożyła powieść i spojrzała na przyjaciółkę. Duma biła z oblicza Aldony, niczym z greckiego posągu.

— To idziemy po dobre ciasto.

— Serio? W tym sklepie?

Na Aldonie wiejski market nie zrobił piorunującego, ani nawet dobrego wrażenia. Po chwili przypomniała sobie słowa nowej znajomej. Jeśli rzeczywiście piecze tak dobrze, marnuje się, oddając swoją pracę do wiejskiego sklepiku. A może by tak częstować panie odwiedzające salon ciastem? Basia mogłaby zaopatrywać firmę. W głowie już układała plan strategii marketingowej.

— Zdziwisz się, jak zobaczysz asortyment. Już nawet wypróbowałam jeden smak. Niebo w gębie.

Mela zabrała kluczyki do samochodu i wybrały się na zakupy. Po drodze obejrzała jeszcze armagedon, zrobiony przez Aldonę i Spółkę w kuchni. Kto należy do tej spółki, wolała nie wiedzieć. Podgórek odprowadził je wzrokiem, tym razem urzędował na starym kaflowym piecu. Rzut oka na miski, pozwolił Meli ocenić, że zostały opróżnione do dna. Podgórek nażarty i szczęśliwy, rozciągnął się na piecu i pomrukiwał cicho. Łasuch jeden!

Po powrocie spałaszowały pyszne ciasta. Podgórek żebrał, ale nic nie wskórał. W końcu, obrażony ułożył się na parapecie, ostentacyjnie obrócony pyskiem w kierunku szyby. Aldona wyszła na spacer, a Mela do późnych godzin nocnych pracowała nad stroną. Przerwę zrobiła sobie, gdy do kuchni wparowała ciężko zdyszana Aldona. Klapnęła na krześle, rozmasowując obolałe uda.

— Coś taka zmachana? — zaniepokoiła się lekko Mela.

— Zgadnij.

— Pierwsza niezadowolona klientka? — strzeliła.

— Trafiłaś w dziesiątkę! Pamiętasz Basię od ciast?

— Pewnie. Ale jak wychodziła, wyglądała na dobrze obsłużoną.

— Ona tak, ale mężowi się nie spodobało.

— I co, gonił cię? — Mela nic z tego nie rozumiała.

— No, ze szwagrem, ale ich zgubiłam. Biegli za mną dwie ulice, dostali zadyszki i uciekłam. Co mnie dziwi, bo ten szwagier, to kawał chłopa jest.

— Może ma astmę.

— Kto wie? Całkiem ciężko dyszał.

— Czyli biznes zamykamy, tak?

— Żartujesz? Basia szczęśliwa, kabza w kieszeni, już mam kilka pań umówionych z jej polecenia. Musiałabym oszaleć, żeby w tym momencie rezygnować.

— A nie boisz się powtórki z rozrywki? — Mela podziwiała koleżankę za odwagę.

— Nie. Po prostu nie będę już sugerować kobietom, by chwaliły się mężom wizytą u fryzjera. I na wszelki wypadek zacznę biegać.

— A ja z tobą. Nigdy nie wiadomo, może kiedyś pójdziemy razem, jak będą nas gonić? Przyda mi się solidny trening.

9. Kolejne odwiedziny u sąsiadki i powstanie pierwszej w Podgórkowie agencji detektywistycznej, czyli „Melania i partnerzy” w akcji

Następnego dnia Mela i Aldona wstały wcześnie rano. Czas najwyższy wziąć się do roboty. Miały prowadzić śledztwo, a nie objadać się ciastem i leniuchować! Po solidnym śniadaniu, złożonym z grzanek i pysznej jajecznicy z pieczarkami, postanowiły udać się z wizytą do najbliższej sąsiadki. W drzwiach spotkały się z kurierem. Unosił już rękę, by zapukać i prawie uderzył Aldonę w czoło.

— Przesyłka dla pani Melanii — oznajmił uroczyście, niemal jak urzędnik obwieszczający na rynku najnowszy królewski edykt.

— To ja — Mela uśmiechnęła się do chłopaka.

Mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat. Pewnie pierwsza praca, pomyślała. Kurier podał jej paczkę.

— Proszę tu podpisać — podał Meli formularz z danymi przesyłki.

Na samym dole znalazła rubrykę z adnotacją „podpis odbiorcy”. Zamaszystym ruchem wpisała swoje nazwisko. Odebrała przesyłkę, pożegnała doręczyciela i wróciły do kuchni rozpakować tajemniczą paczkę.

— Co to jest? — dopytywała Aldona.

— Akcesoria detektywistyczne. Zestaw startowy. Błyskawicznie wysłali, dopiero wczoraj zamówiłam.

— Nic nie wspominałaś. Pokaż.

— Poczekaj, rozpakuję. — Mela uśmiechnęła się.

Po chwili wyjmowała już, opakowane w folię bąbelkową, atrybuty prawdziwego tropiciela. Czapka w szkocką kratę prezentowała się nienagannie. Bała się, że będzie wyglądać komicznie, tymczasem okazała się bardzo twarzowa. Wielka lupa powiększająca wylądowała na stole.

— Teraz jestem gotowa do pracy.

— No, no. Wyglądasz jak prawdziwy detektyw — pochwaliła Aldona.

— Melania Holmes, prywatny detektyw, do usług. — Pokłoniła się w pas rozbawionej Aldonie. — Teraz pokażę ci jak działa lupa.

Podeszła do starej komody i pochylając się nad najwyższą z szuflad, popatrzyła na nią przez szkło powiększające.

— Coś tam widzisz? — spytała rozbawiona całą sytuacją Aldona. — Oprócz kurzu, oczywiście.

— Ślady. A dokładnie po otarciach i stanie okleiny stwierdzam, że mebel był w przeszłości użytkowany.

— Jak do tego doszłaś?

— Drogą dedukcji, drogi Watsonie. — Mela parsknęła śmiechem.

— A ja to widzę gołym okiem — pochwaliła się Aldona. — Bez wspomagania.

— Ja lepiej, bo w powiększeniu.

Umieściła ogromną lupę w torebce. Nigdy nie wiadomo kiedy się przyda.

— Ale chyba nie będziesz w tym chodzić? — Aldona wskazała czapkę.

Trudno było sobie wyobrazić Melę, biegającą po wsi w tym dziwnym nakryciu głowy.

— Oszalałaś? Kupiłam dla zgrywy. Była wyprzedaż i oferowali za grosze.

— Już się bałam — odparła Aldona. — Ale i tak zakładamy agencję detektywistyczną, co?

— Ale ty już masz firmę…

— Tak, ale u ciebie będę współwłaścicielem.

— W takim razie witaj w spółce detektywistycznej Melania i partnerzy.

Wyciągnęła w kierunku koleżanki dłoń. Aldona potrząsnęła ręką Meli zamaszyście.

— Ej, bo mi stawy powyrywasz, wspólniczko. A właściwie, powinnam powiedzieć, partnerko. To wkraczamy do akcji!


Pani Irena przed domem walczyła z gigantycznych rozmiarów zielskiem i trawą. Staruszka, nieporadnie zrywająca kępy roślinności, otoczona przez wrogą florę ze wszystkich stron, wyglądała niczym Herkules w stajni Augiasza. Tylko pani Irenie brak było mocy superherosa. Dlatego dziewczyny ruszyły na odsiecz.

— Dzień dobry, mam na imię Mela, mieszkam w domu obok, a to Aldona. Możemy pomóc?

— Bardzo chętnie. Męczę się z tymi farfoclami już niemal godzinę i sił mi brak. Chcecie rękawiczki?

— Prosimy — odparła Mela.

Starsza pani ruszyła, lekko kuśtykając, w kierunku domu. Po chwili wróciła, niosąc dwie pary ogrodowych rękawic.

— Proszę bardzo. — Wręczyła Aldonie narzędzia pracy. — A ja sobie chwilę posiedzę na ławeczce. To już nie na moje stare kości robota — wyjaśniła pani Irena i niezgrabnie spoczęła na drewnianej ławce.

Ciężko wzdychając, oparła się o zmurszałe deski chałupy. Dziewczyny zakasały rękawy i wzięły się do pracy. To nie było typowe zajęcie dla detektywek, ale w tej profesji czeka na człowieka wiele, czasem nietypowych wyzwań. Dwa kwadranse później rosnące niedawno przed domem chaszcze, stworzyły pokaźnych rozmiarów stos.

— Zrobione. — Mela otarła pot z czoła.

Majowe słońce dawało się już we znaki. Z każdym rokiem klimat ocieplał się i lato przychodziło wcześniej. W zeszłym roku Mela spędziła urodziny jedząc lody na upale, w krótkim rękawku. W połowie listopada!

— Bardzo wam dziękuję. Mogę się odwdzięczyć chociaż herbatką?

— Z przyjemnością. Ale tak się zgrzałam, że nawet zimna woda wystarczy. — Mela nie miała ochoty na ciepłą herbatę, ale nie chciała zrażać do siebie starszej pani.

— Woda jest — rozpromieniła się pani Irena. — Nawet mineralna, nie będę częstować was kranówą. Zapraszam.

W domu przywitał Melę przyjemny chłód. Usiadły przy wysłużonym stole, czekając na upragnioną szklankę wody. Po chwili duldały już łapczywie, zaspokajając niebotyczne pragnienie. Mela rozejrzała się. Chata, choć biednie wyposażona, prezentowała się schludnie. Staroświeckie meble kuchenne były czyste, pełne słoiczków z przyprawami i ziołami. Na stole przykrytym ceratą, dumnie prezentował się bukiet polnych kwiatów. Staruszka usiadła obok na krześle. Nie ucierpiała zbytnio w napadzie, skończyło się na kilku zadrapaniach i siniakach, co w jej wieku jest niebywałym szczęściem. Na ścianie zegar z kukułką wskazywał za minutę dwunastą. Po chwili w obudowie drzwiczki otwarły się i wyłonił się plastikowy ptaszek. Poruszając się rytmicznie „zakukał” tuzin razy i schował się ponownie do swojej kryjówki. Zapanowała cisza. Mela zastanawiała się od czego zacząć, niezręczne wydawało się poruszanie tematu napaści. Z drugiej strony prowadziły śledztwo i tego typu rozmowy nie powinny nastręczać problemu.

— Dawno nikt mnie nie odwiedzał — zaczęła staruszka. — Miał przyjechać do mnie syn, ale w ostatniej chwili odwołał odwiedziny. Zamiast tego pojawił się ten zbir. — W głosie sąsiadki pojawił się żal.

— Cieszymy się, że tu jesteśmy. Potrzebuje pani pomocy? — zaoferowała się Mela. — podobno panią okradł. W kwestii pożyczenia pieniędzy proszę się nie wstydzić. Od tego są sąsiedzi.

— To miło, że pytacie, ale syn przesłał mi już gotówkę. A pomoc w wyrwaniu tego zielska wystarczy. Jeszcze raz wam dziękuję, jeśli będę czegoś potrzebowała podejdę.

— Dam pani numer telefonu, w razie gdyby się coś działo. — Mela wyjęła z torebki notatnik. Zapisała na kartce swój numer komórki i imię. — Proszę bardzo, może pani dzwonić o każdej porze dnia i nocy.

— Dobre z ciebie dziecko. I pomocne. Dzisiaj jest coraz mniej takich ludzi.

— Miło mi to słyszeć, ale chciałyśmy pomóc jeszcze w innej kwestii.

— Nie rozumiem.

— Tak się składa, że mamy z koleżanką taką działalność…

— Agencja detektywistyczna — przerwała Meli Aldona. — Chcemy pomóc w odnalezieniu sprawcy napadu i kradzieży.

— Wszystko już mówiłam policji. Mam powtórzyć?

— Prosimy bardzo.

— Ktoś zapukał do drzwi, spodziewałam się syna, bo dzwonił, że mnie odwiedzi, więc otworzyłam pewna, że zaraz zobaczę Krzysia. Potem wszystko szybko się potoczyło. Wepchnął mnie do środka i zatrzasnął za sobą drzwi.

— Uderzył panią? — wtrąciła pytanie Aldona.

Podobnie jak Mela trzymała w dłoni notatnik i długopis. Mela zabrała dwa komplety. Pomyślała o szczegółach. W domu porównają swoje zapiski i skonsultują wnioski.

— Na szczęście nie. W moim wieku mogłabym tego nie przeżyć. Popchnął tylko i upadłam. Nawet nie zdążyłam mu się przyjrzeć. Gdy się ocknęłam, zobaczyłam panią dzwoniącą po pogotowie. Jeszcze raz dziękuję pięknie za ratunek. No i potłukłam się mocno. Dlatego odrobinę kuleję.

— A nic w ostatnich dniach nie zwróciło pani uwagi? Nie wydarzyło się coś podejrzanego, nietypowego? — spytała Mela.

— Tak jakby. Im więcej o tym myślę, bardziej jestem pewna, że to miało znaczenie.

— Proszę opowiadać — zachęciła.

10. Opowieść pani Ireny, czyli dlaczego gadulstwo może być przyczyną masy kłopotów

— W dzień, kiedy listonosz przyniósł emeryturę, stało się to, o czym pani mówiła — zaczęła staruszka, usadawiając się wygodniej na krześle. — Teraz to sobie uświadomiłam. Czasem człowiek potrzebuje czasu, by pewne sprawy ułożyły się w głowie i do niego dotarły. Jak mówiłam, czekałam na odwiedziny syna. Szczęśliwie zbiegło się to z wizytą pana Romka. To nasz listonosz, jakby panie nie wiedziały. Pomyślałam, jakie korzystne zrządzenie losu, przyszedł akurat przed przyjazdem Krzysia. Czym prędzej ruszyłam do wsi zrobić zakupy. Chciałam by syn miło wspominał pobyt. Wykupiłam chyba z pół sklepu. Normalnie liczę każdą złotówkę, wtedy postanowiłam zaszaleć. Teraz zastanawiam się czy nie na swoją zgubę.

— Zgubę? — Wątek poruszony przez emerytkę zaintrygował Melę.

— Tak. Opowiadałam jak głupia o wizycie syna, otrzymanych pieniądzach, nawet chyba wyrwało mi się, że schowałam otrzymany majątek pod łóżkiem. Ale tam byli sami swoi, kto mógłby chcieć mi coś zrobić? Tak myślałam do czasu. Teraz wiem, że źle zrobiłam.

— Co się tam stało? — Tym razem Aldona włączyła się do zadawania pytań świadkowi. Ha! Już nawet używała w głowie profesjonalnego słownictwa. Jest coraz lepszym detektywem!

— Jak wychodziłam, zauważyłam mężczyznę. Stał za filarem. Jakby chował się przed kimś, teraz myślę, że chciał pozostać niezauważony i wszystko słyszał. Gdy go mijałam popatrzył się zaciekawiony i uśmiechnął. Bezczelny! Potem ruszył w kierunku sprzedawczyni, a ja do domu, szczęśliwa, w głowie już mając plan jakie pyszności przygotuję z zakupionych towarów. Później zapomniałam o tym typie. Nawet gdy rozmawiałam z policjantem, to chyba w szoku byłam. Dopiero teraz coś mi się w głowie odblokowało.

— Mianowicie? — Mela świadoma była, że przerywanie starszej pani jest niekulturalne, ale tak zawsze robili detektywi w książkach, więc musiało być ekstra profesjonalne.

— To on mnie musiał napaść! — Staruszka ledwo kryła emocje.

— Jest pani pewna? — Mela musiała się przekonać.

— Nie, ale kto inny mógłby to zrobić? To jedyna obca osoba, kręcąca się wtedy po wsi. Nie widziałam innych.

— Na sto procent? — wtrąciła Aldona.

— Aldona, uspokój się, przecież pani mówi.

 Chciałam mieć tylko jasność sytuacji — wyjaśniła Aldona.

— Wiem, co widziałam. Mam swoje lata, ale pamięć jeszcze nie płata mi figli. — Pani Irena postanowiła zakończyć małą sprzeczkę wspólniczek.

— Oczywiście — Mela jak zwykle musiała łagodzić sytuację. — My tego nie negujemy. Czasem mamy niewielką różnicę zdań. Jak w każdym teamie. A to jest bardzo zgrany team.

— To ja może zrobię tę herbatę. Napiją się panie? — zaproponowała starsza pani. — Strasznie zaschło mi w gardle od tego gadania.

— Z przyjemnością. — Usta i gardło Meli też wyschły na wiór. — I nie jesteśmy żadne panie, tylko Mela i Aldona.

— Dobrze Melu. — Pani Irena uśmiechnęła się i ruszyła napoić dzielne detektywki.

Po chwili delektowały się już pyszną herbatką z cytryną. Na stole pojawiły się też ciastka. Mela nie chciała objadać emerytki, zwłaszcza po tym, co się stało. Schrupała jednak z grzeczności jedno ciasteczko.

— Mam to zgłosić na policji?

— Lepiej informować ich o każdym szczególe. — Mela nie była fanką ukrywania czegokolwiek przed organami ścigania. No, chyba żeby śledztwo zostało zlecone tylko agencji, wtedy to inna sprawa. — A z kim pani rozmawiała?

— Taki sympatyczny pan o dziwnym nazwisku. Jakoś tak swojsko brzmiało.

— Spyrka? — nakierowała staruszkę Aldona.

— Zgadza się! Bardzo miły pan. Gdzieś mam jego numer telefonu, później zadzwonię i opowiem mu o wszystkim.

— Jeszcze jedno. — Mela miała doskonały pomysł, co robić dalej. Oczywiście jeśli starsza pani udzieli odpowiedzi twierdzącej. Kukułka znów wychyliła się z mieszkanka. Melę zdziwiła szybkość upływającego czasu. Siedzą tu już godzinę. — To ważne. Czy w sklepie były w tym czasie pewne starsze panie? Mam na myśli trzy kobiety ubrane na kolorowo?

— Siostry Markowskie? — spytała.

Przewidywania Meli ziściły się w stu procentach. Kobiety musiały być spokrewnione, zbyt były do siebie podobne i zbyt zgrane jak na zwykłe koleżanki.

— Jeśli to je opisałam. Czy tam były?

— Tak. Często przesiadują w sklepie, tam można dowiedzieć się najwięcej, co interesującego wydarzyło się w Podgórkowie. Jeśli chcecie zasięgnąć języka, tylko u nich.

— Takie centrum informacji. — Aldona zapisywała coś w notatniku.

— Coś w tym rodzaju. Lubią dużo wiedzieć, ale to dobre kobiety. Pomogą w razie potrzeby. Złego słowa nie mogę powiedzieć.

— To już nie będziemy pani dłużej męczyć. — Mela już wiedziała co robić. — Gdyby coś się pani przypomniało, proszę nas też poinformować. Postaramy się namierzyć tego bandziora i oddać w ręce policji.

— Oczywiście. Jak coś mi zaświta w głowie, zadzwonię. Proszę mnie jeszcze kiedyś odwiedzić. Tylko dajcie znać wcześniej, upiekę ciasto z jabłkami.

— Brzmi pysznie. Na pewno się skusimy. Nie, Aldona?

— Ba! Już mi ślinka cieknie. — Aldona starła z ust nieistniejącą ślinkę i uśmiechnęła się szeroko. — Obydwie jesteśmy łasuchami. Może nie widać po posturach, ale tak jest.

— Miło było was gościć. — Pani Irena pożegnała dziewczyny i odprowadziła do drzwi.

— Cała przyjemność po naszej stronie. Miłego dnia — pożegnały się i ruszyły do domu. Po ciężkiej pracy czas się posilić. Każdy robotnik zasługuję na swoją strawę, a one narobiły się jak nigdy. Detektywistycznie i fizycznie. Zwłaszcza to drugie.

11. W sklepie kolorowo, czyli kim jest tajemniczy mężczyzna zza filaru

— Co o tym myślisz?

Po obiedzie usiadły na kanapie, by obgadać wizytę u pani Ireny i uzgodnić ewentualne dalsze kroki.

— Co myślę? Jestem z nas dumna. — Aldona nie kryła entuzjazmu. — Nasze pierwsze przesłuchanie przeprowadzone wzorowo i jeszcze do tego od razu w pakiecie przełom w śledztwie.

— Też jestem szczęśliwa. Obawiałam się, że tylko miło sobie pogawędzimy i nie będzie żadnego punktu zaczepienia. A tu proszę, taka niespodzianka!

— Myślisz, że uda się wpaść na trop winowajcy? — zastanowiła się głośno Aldona.

— Mam nadzieję na nieocenioną pomoc kolorowych pań. Wezmę tylko szybki prysznic, przebiorę się i możemy ruszać.

Mela nie zamierzała pokazywać się światu w takim stanie. Potrzebowała odświeżenia.

— To ja jestem druga w kolejce — zgłosiła chęć do skorzystania z łazienki Aldona. –Wyrywanie tego zielska odebrało mi poranną świeżość.

— Jak ładnie powiedziane. Poetycko.

— I łupie mnie coś w kręgosłupie.

— Już mniej ładnie, ale chociaż się rymuje. A widziałaś kota? Podgórka nie było na obiedzie. Zapadł się jak pod ziemię.

— Pewnie gdzieś polazł. Okna pootwierane, więc wchodzi i wychodzi kiedy chce, nawet nie pytając o zdanie.

Aldona najwidoczniej miała w planie wprowadzenie rygorystycznej kontroli działalności Podgórka.

— Załóż mu rejestr wejść i wyjść — poradziła jej Mela. — Tylko nie wiem jak będzie się podpisywał.

— Na wszystko jest sposób. — Aldona mrugnęła porozumiewawczo. — Odcisk łapy wystarczy za potwierdzenie opuszczenia budynku firmy.

— Firmy?

— No firmy detektywistycznej. Koty mają dobry węch, więc możemy uznać go za naszego pracownika. — Pomysł Aldony wydawał się Meli na pozór absurdalny.

— Takiego, któremu nie trzeba płacić. To idealny pracownik.

— Jest takich więcej. — Aldona szturchnęła lekko Melę w bok.

— Kogo masz na myśli?

— A mnie płacisz? Nie widziałam jeszcze ani jednego paska z wypłaty.

— Wspólnikom się nie płaci, ze wspólnikami się dzieli zyskami — wytłumaczyła Mela.

— Jakimi zyskami?

— Z prowadzonej działalności.

— Wiem, tylko gdzie one są?

— Jak się pojawią to wrócimy do tej rozmowy. — Pokazała Aldonie język i pobiegła pod prysznic.

Odświeżone, pełne werwy i zapału detektywistycznego, wsiadły do samochodu i ruszyły do pracy. Pięć minut później, dziarskim krokiem wkraczały do spożywczaka, obierając kurs prosto na trzy panie, szepczące coś między sobą ściszonymi głosami. Sprzedawczyni momentalnie zniknęła, zajęta wypakowywaniem towaru na zapleczu. Dla pewności Mela zlustrowała całą powierzchnię sklepu, zajrzała również za każdy z filarów. Nie chciała powtórzyć błędu pani Ireny. Melę i Aldonę kosztowałby on porażkę w śledztwie. A na to, nie mogą sobie pozwolić.

— Dzień dobry, szanownym paniom — przywitała się Mela.

Siostry Markowskie obróciły się w stronę dziewczyn.

— O, jak miło. Panienki wpadły na małe zakupy przy okazji spaceru? Pogoda taka piękna — zagadnęła jedna z kobiet.

— Niezupełnie, chociaż pewnie coś kupimy. Jesteśmy tu służbowo. — Mela uśmiechnęła się.

— Służbowo? Co to znaczy?

— Prowadzimy śledztwo w sprawie kradzieży i napadu na biedną emerytkę. Tak się składa, że pani Irena jest moją sąsiadką, więc sprawa jest dla mnie ważna — wycedziła Mela, siląc się na ton profesjonalisty w swojej dziedzinie.

Kobiety zamilkły, Aldona patrzyła na Melę z podziwem. Chyba udało się w stu procentach. Koleżanka kiwnięciem głowy dała komunikat znaczący „dobrze ci idzie”. Mela zachęcona wchodziła w rolę detektywa coraz głębiej.

— Jak możemy pomóc? — zapytały niemal chórem siostry.

— Rozmawiałyśmy dziś z ofiarą napadu. Pani Irena podzieliła się z nami bardzo interesującymi spostrzeżeniami. — Mela zamilkła.

Pauza potrzebna była do budowania napięcia. W takich chwilach idealnie przydawały się nie tylko książki, ale także obejrzane filmy kryminalne. Staruszki nadstawiły uszu. Na pokrytych zmarszczkami twarzach widać było sięgające zenitu napięcie.

— Pani Irena widziała wtedy w sklepie mężczyznę. Dokładnie za tym filarem. — Mela obróciła się w pół i teatralnym gestem wskazała na jeden z filarów. Nie była pewna czy to ten, ale liczył się efekt psychologiczny, nie nic nieznaczące szczegóły. Za ladą pojawiła się sprzedawczyni. Nagle znów miała coś do zrobienia w sklepie. Podobnie jak ciekawscy ludzie, gdy zwabieni sensacją, czują wielką potrzebę pójścia na spacer, zrobienia pilnych zakupów w osiedlowym sklepie, czy wyprowadzenia psa. — Panie tu wtedy były. — Staruszki przytaknęły twierdząco głowami. Mela przystąpiła do dalszej części przesłuchania.

— I tu mam zadanie dla szanownych pań.

Mela zrobiła pauzę, by podkręcić aurę tajemniczości i zbudować jeszcze większe napięcie. Tego nigdy za wiele.

— Dla nas? — Lady in White podekscytowana popatrzyła na Melę. — Będziemy uczestniczyć w śledztwie? — Staruszka z uwagą obserwowała Melę.

— A na czym miałoby to polegać? — dopytywała ubrana dzisiaj w zieloną bluzkę z wielkimi bufiastymi rękawami Lady in Green.

Fasony zmieniały się, kolor pozostawał zawsze ten sam. To dobrze, Mela nie będzie musiała codziennie zmieniać im ksywek.

— Potrzebujemy wiedzieć wszystko o mężczyźnie, który w czasie feralnych zakupów obserwował panią Irenę — Mela wyjaśniła udział staruszek w akcji. — Mógł śledzić panią Irenę i połakomić się na emeryturę.

— Świadczenie skromne, a kusi złodziei — wystrzeliła Aldona.

— Oj, nawet pani nie wie, jak skromne — Lady in Green włączyła się do dyskusji. — Gdybyśmy z siostrami sobie nie pomagały, już dawno gryzłybyśmy tynk ze ściany.

— Albo korzystały z zasobów dzikiej kuchni i objadały korę z drzew. Strawniejsza niż tynk — skwitowała Lady in Red. — Ale panienki, to chyba nie liczą na świadczenie od państwa? — Uśmiechnęła się odrobinę ironicznie.

— Liczymy na siebie — podsumowała krótko Mela. — I na panie, w kwestii wydarzeń tamtego dnia.

— To ja opowiem — zgłosiła się na ochotnika Lady in Red. — Wstałam wtedy wcześniej, około czwartej trzydzieści. Przygotowałam poranną kawę…

— Przyspiesz trochę, bo życia nie starczy — pogoniła siostrę Lady in White. — Przynajmniej dla nas. — Puściła oko do dziewczyn. — Chociaż znając twoje zamiłowanie do opowiadania długich, wielowątkowych historii, to może nawet nie starczyć dla panienek. I kto wtedy poprowadzi śledztwo?

— To przejdę do konkretów. — Cmoknęła niezadowolona starsza pani. Miała jeszcze tyle do opowiedzenia. Gdyby tylko ktoś zechciał słuchać… — Był taki typ, rzeczywiście. Stał tylko i dziwnie się wszystkim przyglądał, nie tylko Irence. Kiedy wyszła, kupił coś i zniknął, wsiąkł jak olej w kamforę.

— Pamięta pani co kupił? — Meli wydawało się to niebywale istotne.

— Skąd? Proszę spytać Krysię.

— A znają go panie, czy to ktoś obcy? — Mela zadała ważne pytanie.

Gdyby zidentyfikowały sprawcę, problem byłby szybko rozwiązany.

— Pierwszy raz widziałam na oczy. A wy, dziewczyny? — zwróciła się do sióstr.

— My też — odparły chórem.

— Szkoda — zafrasowała się Mela. — To może pani nas poratuje? — Odwróciła się w kierunku, stojącej za kontuarem sprzedawczyni. — Chociaż trudno pamiętać co kupował każdy klient w ciągu kilku ostatnich dni.

— A tu panią zdziwię. — Wyszczerzyła zęby pani Krysia. — Ale mam to żywo w pamięci — dokończyła z dumą.

— Proszę nas nie trzymać w niepewności. — W rękach Aldony pojawił się notes. Czekała tylko, by spisać listę zakupów tajemniczego mężczyzny. Równie szybko w prawej dłoni zmaterializował się długopis. Powinny pomyśleć o firmowych pisadłach z logo agencji. Jak być profesjonalnym, to na całego!

— Zapamiętałam bo kupił coś nietypowego. Pytał o znaczki i papier na list — wyjaśniła pani Krysia.

— Co w tym dziwnego? — Aldona nie widziała w zakupie podobnych akcesoriów niczego podejrzanego. Sama kupiła kilka dni temu trzy znaczki na poczcie!

— No, w sumie nic. Ale została mi ostatnia sztuka papeterii z Urzędu Miasta i mu sprzedałam. Dlatego o tym nie zapomniałam. Gdyby kupił bułkę z bananem, to co innego.

— Urzędu Miasta. — Mela spojrzała porozumiewawczo na Aldonę.

Taki sam papier użyty był do napisania anonimu. Przypadek? Jak to mówią: nie sądzę.

— Jak opisałaby pani tego mężczyznę?

— Trudne pytanie. — Pani Krysia zasmuciła się. — Taki normalny, szczupły.

— Aha. — Mela słuchała uważnie.

Niestety, normalny i szczupły to zbyt mało na sporządzenie, chociaż w zarysie, portretu pamięciowego mężczyzny.

— A może zwracał jakoś na siebie uwagę? Zachowywał się nietypowo?

— Skąd. Bardzo uprzejmy, zabrał zakup, podziękował i wyszedł. A nietypowy, to co najwyżej fakt, że zapłacił gotówką, nie brał na kreskę.

Meli nie umknęło szybkie spojrzenie sprzedawczyni w kierunku kolorowych pań. Staruszki jednak jakby udawały, że nie słyszą. Dobre aktorki.

— Trudno. — Mela jednak cieszyła się. Uzyskały kolejny trop. Małymi kroczkami zmierzały w kierunku wyjaśnienia. — Ale gdyby go pani jeszcze kiedyś zobaczyła, proszę dać znać.

— Widzę — odparła sprzedawczyni.

Oczy pani Krysi powiększyły się, wyglądały teraz niczym latające spodki. Ogromne i okrągłe.

— Słucham? — Mela nie zrozumiała. — Co pani widzi?

— Widzę go, właśnie wchodzi do sklepu.

W tym momencie przeszklone drzwi otworzyły się i wszedł młody mężczyzna. Taki nijaki. Rzeczywiście, określenia „normalny” i „szczupły”, pasowały idealnie. Zatrzymał się na środku pomieszczenia, patrząc w skierowane na niego ciekawskie oblicza szóstki osób. Kiedy spojrzenie mężczyzny spoczęło na Meli, odwrócił się, kierując do wyjścia.

— Stój! — krzyknęła Aldona.

Za późno. Facet otworzył już drzwi i zaczął biec. Detektywki puściły się za nim w szalony pościg.

12. Pierwszy pościg w karierze, czyli mamy cię ptaszku, a właściwie będziemy miały, jak uda się biec wystarczająco szybko

Uciekinier przemieszczał się szybko. Wypadły jak strzała ze sklepu i zobaczyły tylko sylwetkę, znikającą między drzewami. Spojrzały na siebie, porozumiewając się bez użycia jednego słowa. Ułamek sekundy wystarczył na podjęcie decyzji. Dopadną go i odpowie za to, co zrobił tej biednej emerytce! Ruszyły w pogoń. Jak złapią złodzieja to mu pokażą! Zapamięta ten dzień do końca życia, które, przynajmniej przez najbliższe dwadzieścia pięć lat, spędzi w ciemnej celi więziennej. Tego mu życzyła Mela za krzywdę staruszki. Dożywocie zlikwidowali, kamieniołomy zamknęli, więc tylko taka możliwość zadośćuczynienia pozostała. Początkowo zostawały w tyle. Mela miała ochotę zrezygnować, przestać biec. Pierwsze oznaki zmęczenia wchodziły w mięśnie i ścięgna, powodując lekki dyskomfort. Po chwili jednak nabrały rozpędu. Melka biegła metr za Aldoną. Starała się nie tracić tempa. Koleżanka, z racji dłuższych nóg i niedawnego treningu z mężem klientki oraz szwagrem, wiodła prym. Po chwili dystans między goniącymi i ściganym zmniejszył się. Dodatkowo zmotywowane zwiększyły wysiłki. Mela nie zważała na kolkę ani powodującą ból w piersiach zadyszkę. Stan przedzawałowy to nie powód by się poddać. Od tego pościgu mogło zależeć rozwiązanie sprawy. Jeśli się nie uda, złodziejski chudzielec może już nigdy nie pokazać się w Podgórkowie. Mela zrównała się z Aldoną. Duma sprawiła, że nie patrzyła pod nogi. Kilka sekund później potknęła się na wystającym z ziemi grubym korzeniu drzewa. Runęła, a jej upadek był wielki. Przynajmniej tak to odczuła. Mogła tylko leżeć i kibicować Aldonie. Koleżanka po chwili zniknęła jej z oczu. Miała tylko nadzieję, że mężczyzna nie zrobi jej krzywdy. We dwie świetnie dałyby sobie radę z ujęciem i unieszkodliwieniem delikwenta. Co do Aldony, nie była już tak pewna. Starcie mogło zakończyć się różnie. Pozostało tylko trzymać kciuki, aż kłykcie dłoni zsinieją i straci czucie. Ale czego się nie robi dla przyjaciół!

Aldona nie zwalniała. Zarejestrowała tylko upadek i bezpośrednie zejście do parteru koleżanki. Mela, przytulając czule twardą ziemię, odpadła z gry. Teraz w rękach Aldony było ujęcie sprawcy napadu na sympatyczną staruszkę. W jej zmęczonych nogach krył się potencjał, zdolny ująć groźnego przestępcę. Biegła jak na skrzydłach, nawet nie czując zmęczenia. Adrenalina napędzała Aldonę i zamieniała w sprawną maszynę do ścigania przestępców. Podgórkowo ma nową superbohaterkę, myślała. Do czasu, gdy w maszynie coś się popsuło. A powiedzmy sobie szczerze, Aldona mimo młodego wieku, nie była już na gwarancji. W prawej kostce na niewłaściwe miejsce przeskoczył trybik, powodując nagłe szarpnięcie bólu. Już nie biegła, teraz lekko truchtała, a ścigany zniknął w kniei. I tyle go widziała. Po chwili usłyszała odpalany silnik samochodu. Trzasnęły drzwiczki, a warkot pojazdu z każdą sekundą słabł coraz bardziej. Z rosnącą prędkością oddalała się szansa na ujęcie bandyty. A niech to dunder świśnie — popsioczyła do siebie Aldona. Była tak blisko, o włos. Co prawda długi, kilkumetrowy, i dodatkowo jak to włosy mają w zwyczaju, są cienkie i łatwo się urywają.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 26.78
drukowana A5
za 44.35