Przygoda z wierszem
Mini antologia wierszy
Józef Baran
ECHOLOGIA LEŚNA
w czarnawskim lesie
wieczność
igra z nicością
pod postacią przezroczystej ważki
początek bawi się
w chowanego
nawołując go zza pni
skutek
pyta o przyczynę
lecz
słyszy tylko
echo
własnego wołania
a wody życia
płyną i płyną
ciemne nabrzmiałe węzły
pod korzeniami dębów i sosen
POMNIK
powiem prawdę
nigdy nie kochałem brudnej
zaślepionej wsi
gdzie urodziłem się w chacie Dedala
ze złością patrzyłem jak
czarny i unurzany
uporczywie przekopywał
labirynty
chcąc dokopać się
do nieba
był ślepym
zapatrzonym w ziemię kretem
nigdy nie podnosił głowy
ku słońcu
a my często
wspinaliśmy się z bratem po schodkach
na wieżę kościelną
aby stamtąd popatrzeć
na połyskujące z dala
dachy miasta
śnił nam się lot
dlatego ojciec całymi dniami
obmyślał dla nas skrzydła
zapożyczał się u sąsiadów
jeszcze głębiej wbijał
czarny ryjek w ziemię
dziś jeszcze
gdy powracam do wsi
z osmalonymi skrzydłami
przystaję czasem gdy ujrzę kreci kopiec
to pomnik usypany
na cześć mojego ojca
Małgorzata Anna Bobak
* * *
Urodziła się za mała na świat
Pojedyncza
Całkiem wesoła i jak cielątko smutne
Płakała kiedy wiał wiatr i nie chciała jeść mięsa
Wywołana do tablicy odpowiadała za cicho
Nie na temat
Wyjeżdżając zostawiała nieobecność
Bardzo podobną do niej samej
Odrazę do pajęczyn i duchów
Potem usłyszała dziwne słowo —
Eksterminacja
Brzmiało elegancko i obco
Kilka znaczeń w encyklopedii
Coraz bardziej niewidoczna
Bała się że wkrótce odbiorą ją matce
* * *
Moje sny są przedziwne
Prują się jak swetry
Przechodzą ciasno przez głowę
Pachną wiatrem
Sny sfilcowane
Grzęzną na dnie mokradła
Płynę po nie łódką
Morze ma kolor niebieski albo zielony
Wolałabym niebieski
Ale najdziwniejsze jest to że nie muszę wiosłować
Sama wie dokąd
Sama odnajduje
I wraca
Mimo że dziurawa utrzymuje się na wodzie
Pierzaste sny ćwierkają o trzeciej nad ranem
Głośniejsze od przejeżdżających trolejbusów
I pociągów
Szczekających psów
Budzików
Niemowlaków
Podcinam im lotki aby nie odfrunęły
A wystarczyłoby nadać im imiona
Karmić o tej samej porze
Dać stary siennik
Może czasem przytulić
Tak
Przytulić
Anna Buchalska
* * *
we własnych dłoniach uwięzić perliste pióra
uwite z pajęczyn i potu
nie mnie decydować
życie poddane losowi czy los poddany
okruchy chleba ze śniadania pozostają na kolację
nieprzespana noc sięga rana
a gdyby odnaleźć w sobie siłę
wznieść się ponad chleb powszedni
w dłoniach ponad pergamin unieść imię swoje
uwięzione w piórze
Michał Janusz Doyniak
NIESZPORY
Za szachownicą pól
ujrzałem nowe Jeruzalem
modliły się kapliczki pakoskie
jezioro błyszczało w słońcu
niebo w dali siwiało ciszą
bez jednego obłoku
nawet wiatr ucichł
śpiewem ptaków
zbliżał się wieczór
i pacierz
* * *
Zaprowadzę cię na wrzosowiska
gdzie cisza i psy szczekają
zobaczysz wszystko w fiolecie
płowym
wspinają się ku niebu wzgórza
a niebo
kłania ziemi…
Usłyszysz szum potoku
tak delikatnie z górami gada
bukowe niebo bukowa trawa
chmury się cienią…
i rozpłyniemy się
w promieniach słońca
tam zatopimy w płowej zadumie
ZWIDY
Żyć
dla pozoru
jak
mak na polu
kiedy opada
kwiatów czerwień
zostaje gorycz
opium
* * *
Do nieba
idzie się wąską
bramą
może nie zmieścić się
walizka
Ela Galoch
* * *
Kiedy Gośka odchodziła do nieba,
nie mówiła o niczym innym, tylko o naszej rzece.
Chciała pić wódkę ze sklepu przy zakręcie
i zagryzać wujowymi pomidorami.
Tam zawsze jest inaczej,
jakby gasnące okno dotykało ruin pałacu źrenicami
syna, więc nie można myśleć o niczym innym,
jak o kuli powoli przenikającej nurt.
Gdy traci swoją moc,
staje się podobna do czerwonej sukienki,
takiej, która musi być tylko w małym rozmiarze.
Na drewnianym wieszaku fruwa po zagajniku.
Potem jest najtrudniejszy moment, przestrzeń
ogarnia nagły chłód, a ogień żarzy się tylko
we wnętrzach papierosów. Milkną nawet ci,
co dużo widzieli, jakby w widoku zastygł niepokój
o zbyt wielu skrzydłach.
Wtedy już się wie, że najgłębszy odcisk istnienia,
mieszka w łuszczącej się ramie furtki?
Zmierzch — w kruche gałęzie — wczepia rachunek
za życie i różowa Skoda Felka od Janiaczki
sunie po zarośniętych dziurawcem rowach,
rozmywając się w przedwieczornych olszynach.
Pozostają tylko światła,
jakby w środku każdego wiejskiego przystanku
płonęły dwie świece niczym dwa kompasy.
I już nie powinno się bać, tylko dłońmi
obrysować misterną koronkę pelargonii,
by powracać przez świadectwo.
Tyle rzeczy chce się zrobić jeszcze raz:
pogłaskać królicze futro, unieść liliową pomadkę.
Lecz odpłynęła, bo w pokoju — zamiast śmiercią —
zapachniało łęgami. Na spotkanie wybiegły
dwa szare koty z dzieciństwa i śpiewające krowy
przy rosochatej wierzbie.
Tylko my nie wiemy, co zrobić, co powiedzieć?
Może zakląć jak szewc?
Agnieszka Herman
W PROSTOKĄCIE
W prostokącie szpitalnego okna
jak w obciętym kadrze
drzewa — zapałki w równych rzędach
bez korzeni i koron
bez początku i końca
każdy dzień sterylny
jak obojętność.
W prostokącie istnienia
tu i teraz
ważne jest tylko
moje ciało.
Czas — stukot butów pielęgniarek.
Ludzie się rodzą
Ludzie umierają
Jerzy Fryckowski
* * *
To twój ostatni dyżur
poznaję po wysokich obcasach
które wcale nie dodają pewności a tylko odrobinę
wzrostu
okłamujesz mnie że bilet wygrałaś na loterii
szpitalnym fartuchem nie da się zakryć
sylwestrowej kreacji
i koloru paznokci który ukrywasz przed
dezynfekującym spirytusem
Londyn– kojarzę Arsenal, Tottenham, Fulham
żadnej pracy na czarno
Jego matka specjalnie uczesała się w kok
nie robiła tego od ostatniej podróży na cmentarz
gdy rozstawała się z pocałunkami na zawsze
Jeszcze tylko raz zmienisz mi opatrunek
pokażesz jak boli pożegnanie ze skrzepem
z zaschnięta krwią która jak mp3 pamięta twój
oddech
i zapach perfum którego nazwy ciągle nie umiem
Wykrochmaliłaś stary czepek jeszcze z promocji
abym mógł zdjąć go jak koronę królowej moich
bezsennych nocy
wcześniej przemyjesz rany troską
bo nie chcą się zrastać i szwy puszczają
na wszystkich skrzyżowaniach
na których przychodzi mi cię żegnać
* * *
Przydzielono nam najmłodszą siostrę
wyrzuconą z zakonu
bo nie umiała zrezygnować z czekolady
i potajemnie topiła ustami kwiaty szronu na
szybach
Ciężko jej będzie
wszyscy mamy dożywocie
raz na miesiąc brokuły na obiad
mieszanie herbaty w jedną stronę
bo z powrotem nie cofa czasu
Nasza siostra o pięknych ustach
i piersiach tłumionych bandażem
strzela do mnie nabojami
pełnym i zielonego atramentu
często zagląda przez ramię i mówi
że moje listy nie są dla ciebie
że piszę je dla Koryntian
Potem
poprawia mi poduszkę
zmienia pampersa
zabiera zimną herbatę
Parzy dłoń o czoło
Wiesława Barbara Jendrzejewska
ZAMYKANIE
Co dzień umiera jedna
miłość
jeden szept stygnie
jedna się kurczy myśl i uczta życia mija
Krzyczę. Wychodzę. Zamykam.
Za nami niepotrzebna
śmierć
za dużo o jedno słowo
za mało barw i sensu
tyle bez znaczenia
Nie pytam już o ciebie
tu ciebie nie ma
a tam stroisz zaklętą ciszę
w przemijania rzeźbę
Wychodzę.
Wszystko już było
i tylko szare zimne usta
słów szukają daremnie
na strunach ciszy
Zamykam.
Lech Kamiński
ROZMOWA Z MATKĄ
Stęskniłem się mamo
nic to, ja też cię kocham synku
Ciężko mi beż ciebie mamo
nic to, dasz radę syneczku, jesteś duży
Brakuje mi ciepła twojego
jeszcze trochę synku, niedługo znowu cię utulę
Szukałem cię mamo, u innych kobiet,
wiem synku, wiem, nie trzeba
I nie znalazłem, ty jesteś jedyna
kocham cię synu
Utul mnie — choć raz jeszcze,
synku, dziś cię we śnie utulę,
Będę — z wiatrem przy tobie,
utulę cię, promykiem słońca,
i poślę ci — gwiazdkę z nieba,
srebrną, wybraną tylko dla ciebie.
Zaśpiewam ci — w pieśni skowronka,
będę kotem do nóg ci się tulić,
pogodę ci ześlę piękną, słoneczną,
uścielę ci — wygodną drogę do nieba.
A w nocy, gdy już zaśniesz w łóżku,
jak kiedyś, znów usiądę przy tobie,
nachylę się, pogłaszcze, pamiętasz…
będę w tej sukience — w kwiaty kolorowe.
Więc synku, nie martw się że boli,
że już ci trudno nadążyć za latem,
że życie staje się okropnie trudne,
my się spotkamy — już niedługo
— razem.
Piotr Kasjas
* * *
Czytałem tak zwanych wielkich
I słuchałem tych o brudnych wargach
Sądziłem, że są lepsi niż ja —
Płód poroniony,
Otwarty na potrzeby innych,
Którzy nie mają nic więcej z istnienia,
Poza samym istnieniem.
Dzieląc nieskończoność,
Dostrzegałem podłość, jak i szlachetność.
Pragnąłem harmonii, jak i porywu tragedii,
Odrobiny podniety i widoku zazdrości w ich oczach.
I dziś wcale nie czuję się słabszy,
Z powodu kruchości mego istnienia.
Wypluwam gorycz
I wspinam się ścieżką ku blaskowi słońca
Mając za nic, kłamstwem podszyte słowa.
Alicja Kuberska
IRENA SENDLER
Mówiła o sobie:
„Nie jestem bohaterką, czyniłam tylko ludzką
powinność.
Podałam rękę, wyciągnęłam na brzeg tonących.”
Czas jak bezwzględny łupieżca ukradł
wspomnienia.
Zatarł ślady, zasypał kurzem minione lata.
Zachował pamięć o prawym człowieku.
W szklanych słojach zakopanych w ogrodzie,
wąskie paski papieru przechowały tożsamość.
Podarowała życie na dwóch tysiącach karteczek.
Zapisała starannym pismem nowe imiona
dla dzieci z warszawskiego getta.
Dała im nazwisko — „Nadzieja na ocalenie.”
Na archiwalnym filmie,
drobna staruszka mówi cichym głosem:
„Wierzę, że dobro zawsze zwycięży zło.”
A zmarszczki wokół oczu stworzyły uśmiech
w aureoli.
Alina Kuberska
ŚLAD NA DUSZY I UMYŚLE
odchodzi tato
zamyka drzwi bez pożegnania
tak będzie lepiej mówi do mamy
krzyczę zostań
będę grzeczna
słyszę oddalające się kroki na schodach
a miał mnie zabrać
do krainy Małego Księcia
walę głową w ścianę
nie bardzo rozumiem
dlaczego już mnie nie kocha
nie ma Boga mówię przez łzy
pozwolił mu odejść
jestem przepełniona nienawiścią
chcę zniknąć
wtedy pierwszy raz wymiotuję
Estera Kudela
KWIAT
Rośnie na łące, jest piękny, pachnący,
jedyny w swoim rodzaju, lecz samotny.
Powoli zanika,
umiera, aby na tym miejscu zagościło
słońce.
* * *
Wieje bez sensu, liście roznosi,
jesienny wiatr w okna uderza.
Snuje się samotnie, okolice przemienia.
Szuka wolności. Znaleźć nie może.
Monika Kusztal
OD ŚMIERCI
Nie pojawiłeś się nawet cieniem
pod oknem
ani pod oczami
Wspomnienia starły się same
jak cyfry na paragonach
za długo trzymane w portfelu
Wczoraj pojawiłeś się pierwszy raz
jakby nic się nie stało
Uśmiechałeś się
piłeś herbatę w kuchni
na swoim stałym miejscu
Sen przechodził w jawę
kontury w rysy twarzy
złudzenia w dotyk
gdy chciałam Cię przytulić
rozpadłeś się na ptaki
Po moim parapecie chodzą gołębie
wysypuję im ziarno
Czekam kiedy wlecisz oknem
i znowu usiądziesz w kuchni
na swoim stałym miejscu
Jolanta Michna
* * *
noc już
dotyka nierównych
chodników
gdzie niezliczone
ślady spoczywają
niczym zimne posągi
gwiazdy ścielą niebo
tańczą wokół księżyca
zastanawiam się która
z nich spadnie pierwsza
i rozpęta wojnę
Anna Musiał
18’
Przyszłaś do mnie po osiemnastej.
W letniej sukience, w złocistych sierpach.
Wojenne drumle grały do rytmu uderzeń:
palcem w ścianę,
potem już tylko kawałek mięsa.
Kobiety rodziły na ulicy, na której stały.
Oddawały dzieci obcym podziemiom;
synku, spoczywaj w deszczu, w ziemi,
która cię nie wykarmiła.
Potem już tylko ciemność.
Leżeliśmy bezbronni,
mocniejsi o skórzane zbroje:
Zostały w spadku po nieobecnych.
A ty znów przyszłaś do mnie po osiemnastej — jakbyś chciała sprawdzić, czy jestem.
Przyniosłaś w sobie wyblakłe słońcem łany, wysuszone warkocze, przez które teraz przeplatam palce.
Szeleszczące wargi.
Wieczny odpoczynek.
Elżbieta Nowosielska
Erotyk na każdą porę
Dobrze
Że w czterech ścianach ciała
Wiosna od czasu do czasu
Wytęsknione ptaki
Wzbijają się ponad
Rozwiośniają się
Pragnienia
Topią się
Białe śniegi piersi
I ponad
Rozpragnionym niebem
Już tylko
Pogoda
Erotyk z jabłkiem
Niebieski mrok
Ułożył się do snu
Na gałęziach olszyn
Zamilkło
Przewracające się
Z boku na bok
Gopło
Nawet echo
Bijących trwożnie serc
Zatrzymało się
W tatarakach
I wtedy
Podałam ci jabłko
Z obiecanego sadu
Było oczywiste
Że kolejny raz
Narazimy się
Na wygnanie z raju
Adrianna Olejarka
* * * Bratniej Duszy
jadę w strony rodzinne
już nie w r a c a m
bo bardziej jestem znikąd
przede mną siedzą dwie Ukrainki
łapczywie brudzące palce
tłustymi frytkami zakupionymi na stacji
w tym martwym miasteczku
witają ulice spocone
z podekscytowania kłębiącymi się chmurami
przyjechałam żeby się z tobą pożegnać
bez sentymentów
i nie na zawsze
— jak zawsze —
ładne i różanopalce
przez testowanie promocyjnych szminek
bez celu chodzimy po uliczkach
i to wszystko zdaje się teraz
tak dalekie i nieodkryte
potem mówisz mi jeszcze
nikt tak nie odprowadza jak ty
a ja odpowiadam sobie
że nikogo nie odprowadzam w ten sposób.
ani w ogóle.
/6,9 września 2015/
jesień, piątek, Wisła
powinnam napisać dziś coś o pięknie
zachodzącego słońca w stronach ostatniego hotelu
nad Wisłą, albo dalej, nad Tyńcem,
ale słońca już nie ma,
a to znaczy, że nie powinno mnie tu być.
nie sprawdziłam nawet jak stąd wrócić
(sama sobie zazdroszczę takiej wolności)
zobaczyłam za to pięknie zachodzącego
mężczyznę,
który wcześniej wyminął mnie na rowerze
— zrobił sobie przerwę w Parku Dębnickim:
żywo wymachiwał rękami robiąc przysiady.
przypomniał mi pana dziadka w dżinsach w kant
i innego, który za dzwonek w telefonie miał Celine
Dion z Titanica
i jeszcze jednego, który szeptał mi w tramwaju
a dlaczegóż to panienka taka frasobliwa?
nie wolno się smucić.
ale ja wiem łatwo mówić,
a czasem tak bywa, że nie da się inaczej.
wracając minęłam drugi raz tego samego
nieszczęśliwie pijanego mężczyznę
i pomyślałam, że różnimy się
tylko alkoholem
chyba zawsze myślę że znajdę tu jasny ekwiwalent
życia,
a zastaję starość i rozpacz
/30października 2015/
Stanisława Ossowska
Krzyki, czyli muzyka współczesna stereofoniczna
Krzyk radości i krzyk rozpaczy.
Krzyk szczęścia i krzyk bólu.
Krzyk odrzucenia i krzyk izolacji.
Krzyk zwycięstwa i krzyk przegranej.
Krzyk zachwytu i krzyk obrzydzenia.
Krzyk podniecenia i krzyk beznadziei.
Krzyk buntu i agresji.
Krzyk roszczeń i nienasycenia.
Krzyk świadomy i nieświadomy.
Krzyk prowokujący do zwrócenia uwagi
i krzyk wzywający pomocy.
Krzyk leczony i nieleczony.
Krzyk tłumiony i nietłumiony.
Rzadko utulony, bo gdy utulisz –gaśnie.
Tu niemy krzyk,
tam pijany.
Gdzie indziej uśmierzany inaczej
Taka stereofonia współczesna
zwracająca uwagę
i wzywająca pomocy.
Pełno jej wszędzie.
Kto słyszy te krzyki?
Kto je rozumie?
Jak to możliwe,
aby tak jazgotliwej muzyki krzyku niesłyszeć
lub słyszeć i nie rozumieć?
Czyżby przesyt i znieczulenie?
Kto zechce wsłuchać się w tę muzykę?
Kto zechce pokochać i przytulić krzyczących?
Kto zechce i potrafi im pomóc naprawdę?
Mirosław Pisarkiewicz
Okno Beatrycze
patrzy codziennie pijąc poranną kawę
na okno rozdarte przez czas
koślawy płot z wiecznym cieniem kota
wróble kłócące się na blaszanym parapecie
kawa bez cukru
koniecznie rozpuszczalna
Beatrycze od dawna nie wróży z fusów
niczego dobrego
artefakt obłoku przesuwa się w poprzek
uchylonej okiennicy
napój kończy się
trzeba umyć szyby
myśli dziewczyna
spłukać z nich
widok klucza ptaków
Beatrycze odstawia porcelanową filiżankę
jeszcze pachnącą przebudzeniem
…i na cóż mi ta cała wolna wola
kiedy nie panuję nawet nad snami
mówi cicho
odgarniając z czoła niesforny kosmyk
Kacper Płusa
list do jacka kerouaka
spisujesz kronikę zaburzeń. Solilokwium
z zakończeniem zamkniętym.
twoje piętno w literaturze to fakt, że strona po
stronie wraz z tekstem otwiera się przestrzeń:
ścierniska, żniwiarze, prerie. koszula, którą nosisz
przesiąkła tanim tytoniem i deszczem.
czarny kapelusz przybito ci do skroni jak gwóźdź
do trumny. Przy biurku niczym urzędnik cyzelujesz
perypetie. Dla umysłu słowa są więzieniem
o zaostrzonym rygorze.
kiedy piszę tę depeszę wzdłuż trasy wciąż
przejeżdżają pociągi nabrzmiałe od włóczęgów,
ekstatyczne jak stukot maszyny. czcionka nadaje
kartkom zapach świeżej farby.
wyobraźnia czytelnika rozgrzewa się jak szyny.
iskrzy nad papierem sekwencją wydarzeń:
używek, przyjaciół, podróży. między wierszami
jesteśmy do siebie całkiem niepodobni.
wznieśmy więc toast lurowatym piwem: za tych, co
w drodze.
Zbigniew Roth
Pustka wszędzie!…
dziś kiepski połów choć nadzieja duża
w tej sieci najwięcej jest marzeń złowionych
na pewno nie będzie zachwyconych oczy mamy
ale wyciągamy to co nam natura dziś dała
zbyt wolny widać nurt rzeki
płytka woda połowom nie sprzyja
płotka wije się jak żmija w sieci zaplątana
wyjmę ciebie kochana i wpuszczę do rzeki
hymn pochwalny wyśpiewaj maleńka
tym wodom na przekór naszemu losowi
mama się głowi a ojciec się wścieka
pusta butelka tak jak pusta rzeka
Barbara Rosiek
* * *
Po co to wszystko
moje wielkie małe
pojedyncze cierpienie też
6. rocznica
katastrofy smoleńskiej
jak złapać sens istnienia
wśród tylu cierpień?
Umieram
i nikt w to nie wierzy
* * *
Tak się boję
że zgaśniesz
a ja jeszcze nie wydoroślałam
kto kota nakarmi nocą
kto kupi
przejrzałe brzoskwinie
i kto będzie tak kochał
mamo…
Bogumiła Salmonowicz
Julka
(Amazonkom)
drażni mnie szekspirowskie
ujęcie dramatu małolatów
wyniesione do pomnika
trudnej miłości
poznałam
współczesną julkę
skąpaną we łzach poślubionego
onkologiczny laurenty
najlepiej jak mógł
dobrał skalpel i chemię
ubrana w świeżą żałobę
cudem rodzi swój ocalony owoc
z ograniczonym prawdopodobieństwem
na jego wykarmienie
w podarowanym jej teraz
trwa w lęku o każdy cień
jutrzejszych mammografii
na wszelki wypadek
dyktafonem
zapisuje miłosne przesłania
także te dla następcy romea
z przewidywalną
przyszłością
we łzach
Eliza Segiet
Spodnie
Jego życie rozpisał na etapy:
rozłożył
jak nuty na pięciolinii.
On urodził się dziesięć lat wcześniej
zanim to się zaczęło.
Nie zdążył zapamiętać dzieciństwa —
już wtedy musiał być dorosły.
Starość go też ominęła —
znienacka wyszła śmierć
przebrana za żandarma.
Śmiała się z małego chłopca
ze spuszczonymi spodniami.
Małgorzata Skałbania
jakże się nudzę płacząc Simonede Beauvoir
zmartwychwstanie napletka (kilku świętych
napletków)
to jest pytanie
i o pępowinę czy należy do wieczności jak ząb
mleczny
ślina w kawałku chleba trzymanego w ustach na
wieczną pamiątkę lub krew która wsiąkła
relikwio
żabę na pół i martwa będzie
speeri sulamitka
Nie wiadomo, kto zasadził ten stary orzech.
J. W. Goethe, Cierpienia młodego Wertera
strategia przetrwania
kolekcjonowanie kilometrów ziaren przenoszonych
z jednej kieszeni do drugiej
architekt niedoszłego architekta wzrusza kiedy
sadzi
orzechowce
To historia związana z naszym domem w Łańcucie, za którym był sad orzechowy. Dalej cmentarz, miejsce egzekucji Żydów. Cień orzecha. Może to brzmiałoby wyraźniej, ale jest zbyt smutne, nawet dla Sulamitki. Drzewa sadzone przez Speera przetrwały, pewnie nikt nie zastanawia się, kto je sadził. Nasz sad wykarczowano.
Dariusz Staniszewski
miś
mam uszy zapchane
trocinami
grudkami ziemi
i niechcianym jedzeniem
nie usłyszę
jedno oko straciłem podczas wojny
z yorkiem sąsiadki
a drugie guzik z pętelką
leży w kuferku mamy
nie zobaczę
ale poczuję
gdy mnie przytulisz
podrzucisz
i porzucisz
ojciec
stillenacht i wojna
mama szykuje dla niego mundur
nieobecny jest
coraz bardziej
szorstki
mówi nie wyglądaj przez okno
dym w nim rozpływa się
nie chcę by ktoś płakał
przeze mnie
mnie pogrzebano
przez pomyłkę
że to przez niego
takie brednie rozgłaszają
wcześniej widziałem
tylko ich szare twarze
teraz siedzę w ławce
z izaakiem obok jest adam
puszczamy papierowe jaskółki
z nieba piekła
ojciec
wciąż go szukam
Maria Szafran
Dzień rozdartego serca
Takich świąt jest kilka w roku
a najbardziej dwudziesty szósty lipca
kiedy tort córeńce
i świeczki
dla Ciebie również płonące
każdego roku zanoszę z szeptaniem
duszy — Mamo jak tam jest
i po stokroć „kocham cię”
obydwom wykrzykuję
lecz żadna z Was nie słyszy mnie
zapalam światło obok kwiecia
tym głosom co wciąż sobie szepczą
dlaczego Babciu czy musiałaś
popsuć mi urodziny
Dzisiejszym chryzantemom
prośbę swą zostawiam — trzymajcie
ciepło jak najdłużej
pomiędzy tym i tamtym światem
Jolanta Sztadhaus
Z drugiej strony źrenic
Cichnie. Chaos komórek kosi plon.
Zapadają w sobie jedna po drugiej.
Zagubieniem wytrącają lęki.
Wnikasz w świat jak samotne odbicie w lustrze,
a on jeszcze w tobie lśni blaskiem księżyca,
nuci poszumem lasów.
Więc trzymaj, trzymaj kurczowo tę wizję.
Nie płacz — śmiej się,
gdy tajesz niczym wosk, rozszczepiasz
na pojedyncze krople.
Z każdym dniem coraz bardziej
— milknie w tobie promień.
Czas ściera pamięć w pył.
Nie wrócisz na niwy —wysokie myśli
w przykurczu wątłe.
Spowalniają frazy, zacierają ślady,
czepiają o trawy, w liściach plączą,
gmerają w przeszłości.
Widzisz — jeszcze gwiazdy świecą,
gdy sięgniesz głęboko.
Nie płacz, śmiej się, gdy krąg się zacieśnia,
bo nadal Orfeusz wnika w cztery ściany.
Dokarmia, dopieszcza
skronie zabłąkanym słowem.
Jeszcze grają wierzby Chopina natchnieniem.
Chociaż blakną myśli — to ciągle są twoje.
Nie płacz, śmiej się.
Grażyna Winniczuk
smak dzieciństwa
wnuczka odwiedza babcię
w porze dojrzewania jabłek
z rzędów drzew tylko jedno
jest dla nich godne uwagi
to najstarsze, najwyższe, umierające
na najwyższych gałęziach
wciąż rodzące tych kilka
najsłodszych owoców
nieosiągalne
dla staruszki i dziecka
codziennie chodzą pod jabłoń
patrzą z utęsknieniem
na czerwieniejące, doskonałe owoce
rozgarniają rękami
wysokie trawy
rzucają w górę patyki
i próbują strącić
uparte jabłka
aż pewnej nocy, po burzy
stało się
smak dzieciństwa
to widok czerwonych owoców
pośród zielonej trawy
to smak obitych od upadku jabłek
brązowych sińców
pod delikatną skórką
i tylko takie sińce
chciałoby się pamiętać
Henryka Wołoszyk
Odwet
przyszła dziewczyna
zbudowała mi łóżko
od środka jestem lepka i nie wiem czy warto
wstać albo lepiej jeszcze zaczepić
myśl — jak chcesz
kolejka zdarzeń przebiega opętaniem
Cogito senny dryf łabędzi na jeziorze
odczuwam znikomą czerń która drąży
można przeszczepić cele poćwiartować
przestrzeń
dmucham
latawiec pęka za wzgórzem
wymyka się koncentracja pośpiesznie
świerszcz zamyka lato
Henry — po przejściach tłumimy niesmak
sznurki nie są analizą chciałam powiedzieć
Ewa Zelenay
Pomiędzy
pomiędzy moją skórą
i twoim oddechem
jest łąka
drżąca od trzmieli
wiatr rozgania dmuchawce
na cztery strony rozkoszy
pomiędzy moją skórą
i twoim oddechem
pas startowy lotniska
po nim, ptaki naszych ramion
wzbijają się w niebo
Dobry żart tynfa wart
Wesołe wiersze, fraszki
Elżbieta Grabosz
Czarny humor
(Pisać sprośne fraszki damie się nie godzi) —
Jak tu wielką damą być, skoro trzeba z renty żyć?
Agnieszka Jarzębowska
* * *
Ma takie wielkie ego,
że czasem go nie widać zza niego.
* * *
Telegram od strun i klawiszy:
— Nie ma muzyki bez ciszy.
Czasem
Zanim napiszę słowo które,
wolę się ugryźć w klawiaturę.
* * *
W nadmiarze słów dobrze usłyszeć
kilkuwersową ciszę.
Agata Kalinowska-Bouvy
Fraszki na kocie powiedzenia
— Te mądrzejsze i te od nie chcenia:
Koty chadzają swoimi drogami.
— A niby po co mają chodzić z nami?
*
Kot na łapy cztery zawsze spada.
— Ma rację, dowód, że nie łamaga!
*
Drzeć z kimś koty.
— Trzeba być kawał hołoty!
*
Kocia muzyka
— Taka, że każdy wnet zmyka!
*
Na kocią łapę z kimś żyć
— Lepiej niż w sprawie rozwodowej tkwić!
Zbigniew Kurzyński
Przewodniczki
Nieraz i poszlaki
zawiodą do paki.
Metoda
By lud siedział cicho,
władza mami… Michą.
* * *
Zasadniczo żmija
człowieka omija. Traktuje go jadem
tylko w takim razie, gdy ten się okaże
gorszym od niej gadem.
Kategorie grzeszników
Śmiertelny grzech zwykłego śmiertelnika
nawet i po spowiedzi nie zanika,
a temu, kto wysoko siedzi
ulotni się i bez spowiedzi.
Do parlamentarzysty
Będziesz miał w historii miejsce bardzo istotne
za interpelacje swe mało celne.
Zapamiętają cię pokolenia stokrotne,
bo — wiadomo — głupstwa są nieśmiertelne.
Kazimierz Linda
Mysz i żmija (bajka)
Rzekła mysz do żmii: — Nie zgrywaj idiotki!
Gdy mi jad wstrzykujesz, nie pytaj, czy słodki!
Droga
Na drodze po kariery drabinie
przeszkodą są podkładane świnie.
Skutki makijażu
Byłaś piękna, młoda, zdrowa
Teraz jesteś… Kolorowa.
O róży
Samotnie się zestarzała,
bo zbyt ostre kolce miała.
Muzyk
Do gry na strunach
chciał być powołany.
Strun chciał mieć wiele,
lecz nie naciąganych.
Rada
Wygrasz los gdy wreszcie
trudu sobie zadasz. Przestań gadać co wiesz
Ale wiedz co gadasz.
O piłkarskiej reprezentacji
Zamiast goli — dla kibica
mają gest Kozakiewicza.
Andrzej Rodys
POLSKIE DROGI
Karykatury
infrastruktury…
POLSKIE DROGI 2
Automobilem
jadą… Promile?!…
GABINET LEKARSKI
Kanciapa
eskulapa...
PANI BURMISTRZ
Mateczka
miasteczka...
Zbigniew Roth
Pijany
Kto dobrze zna temat nie będzie definicją zdziwiony
jest to po prostu osobnik przestrzennie zagubiony.
Grażyna Winniczuk
Fraszki dwudziestego pierwszego wieku
on posłał jej swój uśmiech szczery
na Blackberry
wysłana z I’phona mrugnęła do niego
emotikona
miłość ich trwała
ze cztery godziny
aż się skończyły
baterie jeżyny
Miniatury
Tamara Rzuchowska
* * *
zbyt łatwo wybaczamy
zawinione
rozsądek nie nauczył nas
niczego
wracamy do punktu wyjścia.
* * *
W krzywym zwierciadle
prawdy rzeczywistości
jedno pół
i drugie półprawdy odbicie
nie dają pełnego obrazu.
* * *
W oceanie myśli
płotka strawą dla rekina
w potoku słów
płotka pożera olbrzyma
w kałużach nonsensu
brodzimy wszyscy.
* * *
Gdy rywal sięga zbyt wysoko
łatwo go zmienić
w losu ofiarę
wystarczy podciąć mu skrzydła
by stracił do lotu wiarę.
Katarzyna Lisowska
* * *
Za dużo myślimy,
za mało żyjemy.
* * *
Wisława pisze
kolejny wiersz o ciszy —
jak się jest, gdy kogoś tak nie ma.
* * *
W pełnym mieszkaniu
zabrakło kota. Obmyślanie świata
krąży wciąż wokół elementarnych braków
mimo wszechogarniającej pełnoty.
* * *
Oda studenta —
tam sięgaj, gdzie Uczelnia Twoja
Cię nie dosięga.
* * *
Niech już nic się nie dzieje.
Niech księżyce zawisną na niebie
i niech tam będą całą noc.
Obiektyw
Wszystko, co widzisz
jest fikcją.
Rzeczywistość i prawda istnieją
w Twojej wyobraźni.
Kilka słów o Szekspirze
Krystyna Konecka
W SHAKESPEARE CENTRE
Rogerowi Pringle
Kiedy zatem pancerne wierzeje zostały
rozwarte, nie — cynicy tego nie docenią:
w narkotycznej przestrzeni pośród dzieł zetlałych
w napięciu przed spotkaniem drżałam ze wzruszenia.
Dotykam. Nie. W ramionach chronię niby ptaka
First Folio. Hołd pośmiertny aktorów — przyjaciół
Łabędziowi Avonu. Wiem, że Kenneth Branagh
„adopcją” starodruku dług współczesnych spłaca.
To signum wieków. Groźne plamy na stronicach
z wyimaginowaną w miedziorycie twarzą
dość niefortunnie. Jednak nic to wobec błysku
że kart tych dotykali ówcześni drukarze.
Gasną światła. W kołysce z safianowej skóry
powraca do snu mistrz mój. William białopióry.
KSIĄŻKA1879. DOM 1820
Być może, na pchlim targu czekał ten leciwy
„Kupiec wenecki” na mnie. Od jak dawna? Nie wiem…
Słowa na kruchych kartkach nieskończenie żywe.
Rocznik — tysiąc osiemset siedemdziesiąt dziewięć.
Wstęp Williama J. Rolfe’a o dekadę starszy.
Sprofanowane śladem much litery złote
zdobią twardą oprawę. Z exlibrisem z Kansas.
Edycja nowojorska, Franklin Square. A potem
— przegląd anonimowych rycin. Szekspir wcześniej
nie znany. W aksamitach. Dawny Stratford jego.
Dom tylekroć zwiedzany. Bliski. Więc jak we śnie
przygarnęłam staruszka, on — mnie. Czy dlatego
by zderzyć rekonstrukcję współczesną w kolorze
z litografią sprzed blisko dwustu lat? Być może.
STRATFORD. HENLEY STREET
Renesansowy błazen w śmiesznym piruecie
jest wizytówką miejsca co zrodziło Barda.
Włócznia z herbu Szekspirów nad głowami świeci
zachodem słońca. Jeszcze przed chwilą otwarte
pizzerie i przybytki pamiątek kuszących
zatrzaśnięto. Już wiatr się do sprzątania zbiera.
Spływa kurtyna zmroku. Spektakl dobiegł końca.
Scena ulicy Henley do jutra zamiera.
Dom w tej odludnej chwili ma coś z autentyku.
Cień kołyski w przestrzeni zlokalizowanej
aktorską intuicją Davida Garricka.
Odrzucam myśl, że wszystko zrekonstruowane.
Zwłaszcza że most na Londyn w falach średniowiecza
odbity żadnym mitom do dziś nie zaprzecza.
Szekspir — łabędź Avonu
Stratford-upon-Avon to po celtycku „droga nad rzeką”. Rybałt z cokołu u wylotu Henley Street, balansując na jednej nodze, spogląda z zagadkowym uśmiechem w kierunku starego domu o szkieletowej konstrukcji. Czyżby przeniknął wszystkie tajemnice życia, urodzonego i zmarłego w tym miasteczku, Łabędzia Avonu — Williama Szekspira?
Szekspira. Bo dawno spolszczona wersja nazwiska obowiązuje do dzisiaj, chociaż w każdym innym przypadku używamy wersji oryginalnej: Shakespeare.
Z Szekspirem jest tak. Albo poddamy się przeróżnym teoriom spiskowym tzw. „antystratfordczyków” i będziemy śledzić pojawiające się sporadycznie nowe domniemania na temat: kim był i czy w ogóle był taki ktoś jak William Szekspir? Albo pójdziemy drogą wskazaną już w 1623r. w poetyckim wstępie do „First Folio” (z zebranymi utworami Szekspira) pióra aktora i dramatopisarza Bena Jonsona, który umiejscowił osobę zmarłego siedem lat wcześniej przyjaciela słowami: „Słodki Łabędziu Avonu”. Dlatego, z okazji 400, rocznicy jego śmierci, zajrzyjmy do Stratfordu…
Od odejścia największego dramaturga wszechczasów w 1616r. ta średniowieczna angielska miejscowość stanowi dla wielbicieli jego talentu z całego świata literackie sanktuarium i miejsce nieustających pielgrzymek. Nie inaczej jest obecnie: poza jubileuszową kumulacją spektakli, koncertów i wykładów, tradycyjnym pochodem przez miasto uczestników w kostiumach z epoki, z samym Bardem na czele oraz mnóstwem imprez edukacyjnych dla dzieci i młodzieży, będzie tu „gorąco” przez cały rok.
Stratford-upon-Avon usytuowany jest na zachodnim brzegu rzeki Avon w hrabstwie Warwickshire, w sercu Midlands. Do domu przy Henley Street, w którym przyszedł na świat syn rękawicznika Johna Shakespeare i zamożnej ziemianki Mary Arden, łatwo dotrzeć z każdej strony — od obecnego dworca kolejowego, od parkingów samochodowych, od Clopton Bridge, wciąż jedynej przeprawę poprzez rzekę w kierunku Londynu. Sąsiadująca obecnie z „kolebką” Szekspira instytucja The Shakespeare Birthplace Trust dba o to, by wszystkie informacje i miejsca dotyczące Szekspira udostępniać zwiedzającym, oczywiście, za odpowiednią opłatą.
Dzięki temu można zobaczyć m.in. także dom jego matki Mary Arden w niedalekim Wilmcote, któremu przywrócono charakter dawnej, tudoriańskiej farmy. Albo krytą strzechą chatę w Shottery, z której starszą o osiem lat małżonkę, Anne Hathaway zabrał osiemnastoletni Will do domu rodziców. Albo posesję Hall’s Croft, gdzie najstarsza córka autora „Hamleta”, Suzanna, mieszkała z mężem, wziętym medykiem czy budynek Cage, dawnego więzienia, gdzie druga córka Judith (bliźniacza siostra zmarłego w dzieciństwie jedynaka Hamneta) przeżywała w mieszkaniu męża Thomasa Quineya swoje rodzinne dramaty. Jest jeszcze zachowany przy Chapel Street i starannie wyposażony przez Trust w meble i utensylia z epoki tzw. Nash’s House, w którym jedyna wnuczka Szekspira, Elizabeth zamieszkała z mężem o tym nazwisku. Nie ma domu sąsiadującego z nim, New Place, najważniejszego, w którym dramatopisarz zmarł w swoje 52 urodziny w dniu 23 kwietnia 1616 roku. Pustkę po nim wypełnia tudoriański ogród, który latem tego roku, z okazji 400. rocznicy śmierci Szekspira zostanie oddany zwiedzającym w zupełnie nowej szacie.
Oto ekspozycja w Visitors’ Centre, skąd przechodzi się do rodzinnego domu słynnego stratfordczyka. Kiedy znalazłam się tam po raz pierwszy, kilkanaście lat temu, wolno było sfotografować tylko główną ścianę w holu z trzymetrowej wysokości portretem Szekspira. Najwierniejszym, jak się przypuszcza, bo zamieszczonym w 1623r., siedem lat po śmierci autora „Otella”, w pierwszym londyńskim wydaniu dzieł, pt. First Folio. Komedie, historie & tragedie. Publikowane zgodnie z oryginalnymi egzemplarzami”. Inny jego wizerunek (a zagorzali badacze co pewien czas odnajdują kolejne), namalowany w 1681r. przez Gerarda Soesta, można sobie kupić co roku jako okładkę kalendarzyka w jednym z niezliczonych sklepów z pamiątkami. Albo ten pierwszy, stylizowany, na miniaturowym blaszanym pudełeczku z miętowymi cukierkami za 2 funty (tyle samo kosztuje wielkie pudło ciastek z jubileuszową fotografią królowej Elżbiety II). Komercja idzie w parze z dumą lokalnych władz, które od wieków czerpią korzyści z szekspirowskiej legendy.
Miarodajnych źródeł, dotyczących losów dramaturga, jest niewiele. Od XII w. do dzisiaj odbywają się w Stratfordzie cotygodniowe targi. Ojciec Williama, John Shakespeare ze Snitterfield, reprezentant miejscowej klasy średniej, zajmował się handlem wełną, zbożem albo rzeźnictwem, a na parterze swego domu wyrabiał skórzane rękawiczki, które chętnie kupowano na markecie. Był też rajcą miejskim. Według dokumentów, główną część budynku przy Henley Street nabył jeszcze przed swoim ślubem, potem resztę.
Obecny wizerunek rodzinnego domu Williama Szekspira, odkupionego od prywatnego właściciela w 1847r. dzięki zorganizowanym zbiórkom pieniędzy, po rekonstrukcji wiernie odpowiada pierwowzorowi elżbietańskiemu.
Pierwsze dwie córki Mary i Johna Szekspirów zgasły w niemowlęctwie. W roku 1564 urodził się William (a po nim jeszcze dwie córki i trzech synów, z którego to rodzeństwa czwórka zmarła jeszcze za życia Williama, podobnie jak i jego rodzice). Spisany po łacinie dokumentna wystawie oraz nota w księdze parafialnej kościoła Holy Trinity (Świętej Trójcy) potwierdza, iż noworodka Williama Szekspira ochrzczono w dniu 26 kwietnia. Domniemany dzień urodzenia ustalono później na 23, w dniu św. Jerzego.
Aktor David Garrick (organizator pierwszego festiwalu szekspirowskiego w 1769r., który też podarował na fasadę ratusza posąg wielkiego dramaturga), ustalił, że autor „Snu nocy letniej” urodził się w pokoju na pięterku. Z nabożeństwem stąpamy po spróchniałej podłodze, po której podobno biegał kilkuletni William. Okno z małymi szybkami oprawionymi w ołów zdobią autografy literatów, m.in. sir Waltera Scotta.
William dorastał w okresie religijnego konfliktu między katolicyzmem a protestantyzmem. W istniejącej do dzisiaj Edward VI Grammar School poznawał literaturę klasyczną, z teatrem zetknął się podczas częstych przedstawień wędrownych trup aktorskich. Po zakończeniu edukacji zaczął pomagać ojcu, ale jako 18-latek musiał poślubić starszą o osiem lat, brzemienną Anne Hathaway, którą jego rodzice przyjęli pod swój dach. Natomiast kryty trzcinową strzechą dom Anne z ogrodem w Shottery, gdzie nieraz bywał William, rodzina Hathawayów zajmowała do początków XX w. Dzięki temu wewnątrz oglądamy w niziutkich pomieszczeniach autentyczne wyposażenie z czasów współczesnych Szekspirowi, a w ogrodzie drzewa, kwiaty i zioła, których nazwy można znaleźć w jego utworach.
Podobnie jak trudne do ustalenia są przeróżne szczegóły z młodzieńczego życia Szekspira (m.in. domysły odnośnie dalszej edukacji na dworach możnych katolików), nie do końca też są wyjaśnione okoliczności jego wyjazdu ze Stratfordu. Prawdopodobnie w wieku 23 lat musiał on salwować się ucieczką z rodzinnych stron po tym jak został przyłapany na kłusownictwie w Charlecote, posiadłości sir Thomasa Lucy’ego. W dotarciu do Londynu mogła mu pomóc któraś z wędrownych trup aktorskich. Anne Shakespeare została sama z trójką dzieci, podczas gdy jej utalentowany małżonek rozpoczął karierę aktora i dramaturga, wreszcie przedsiębiorcy teatralnego. Wśród admiratorów twórczości autora „Romea i Julii” był jeden z faworytów królowej Elżbiety I., Henry Wriothesley (czyt.: Rizli), hrabia Southampton. Przypuszczalnie to on był adresatem, większości spośród 154, płomiennych sonetów Szekspira…
Zachowana z 1592 r. wzmianka głosi, iż sztuka Williama Szekspira „Henryk VI” poruszyła do łez 10 tys. widzów. Kompania Sług Lorda Szambelana, której młody Szekspir został członkiem za życia Elżbiety I, po objęciu tronu przez Jakuba I w 1603 r. przyjęła nazwę kompanii Sług Królewskich. „Henryk VI”, następnie bardzo popularny „Ryszard III” oraz inne spośród napisanych 37 sztuk „genialnego barbarzyńcy” — jak określał angielskiego dramatopisarza Wolter– miały swoje premiery w teatrze The Globe (Pod Kulą Ziemską). Ten teatr, podobnie jak inne, mógł działać jedyne poza purytańskim londyńskim City, po przeciwnej stronie Tamizy. Samo pisanie sztuk było bardzo niedochodowe, jednak dziesięć procent udziałów w instytucji teatru pozwoliły Szekspirowi zgromadzić odpowiedni kapitał, dzięki czemu już w 1597 r. nabył jedną z największych w Stratfordzie posesji — New Place, a potem ją utrzymywał. Zamieszkała tu z córkami Suzanną i Judith (11-letni Hamlet zmarł rok wcześniej) podczas gdy Szekspir nadal tworzył i działał w Londynie. Powrócił do rodziny mieszkającej w New Place, dopiero na kilka lat przed śmiercią. Został pochowany 25 kwietnia 1616 r. w kościele Holy Trinity, do którego wiedzie aleja wiązów. Za opłatą można zobaczyć grobowiec, znajdujący się w północnej części prezbiterium, pięć metrów pod ziemią(najnowsze sensacje głoszą, że w grobowcu brakuje… czaszki zmarłego). Posesja New Place przechodziła w ręce kolejnych właścicieli. Wreszcie — została wyburzona w 1759 r. przez ostatniego, wielebnego Francisa Gastrella, który ściął także legendarne drzewo morwowe, zasadzone przez Szekspira.
Wzdłuż rzeki Avon położony jest park Bankroft Garden z wyniosłym monumentem: pomnikiem Szekspira siedzącego w otoczeniu bohaterów dramatów. W wodzie odbija się budowla bez okien — Royal Shakespeare Theatre, gdzie od 1961r. Royal Shakespeare Company wystawia sztuki Szekspira przed londyńskimi premierami. Sąsiaduje z nim odbudowany po pożarze Swan Theatre, posiadający replikę okrągłej sceny elżbietańskiej. Podczas corocznych urodzinowych rocznic Williama Szekspira publiczność teatralną stanowią setki turystów ze świata, głównie Japończyków. Bo np. Amerykanie mają jeszcze jeden cel wędrówek do Stratfordu. Pośród niezliczonych hotelików, pubów i kawiarenek wyróżnia się Harvard House, odrestaurowany ponad sto lat temu przez pisarkę Marię Corelli. Mieszkała tu Katharine Rogers, matka młodego prezbiteriańskiego duchownego Johna Harvarda, który wyemigrował do Ameryki. W 1638 r. ufundował on college, który po latach przekształcił się w Uniwersytet Harvarda. Na peryferiach Stratfordu — zupełnie nieszekspirowski obiekt: farma egzotycznych motyli. Chociaż, kto wie — czy i tutaj nie unosi się duch Łabędzia Avonu…
Wspomnienie o wielkich pisarzach
Stanisław Stanik
objęcie
przestrzeń wzrasta w szczelinach czasu
stąd jaśniej widzieć jak co żywe kruche
Z jednego —
jedno rozdzwonione
mocniej od nic —
mocniej–
wchodząc którędy wyjście tym samym powraca
i w pionie —
dotknąć tę kruchość tak blisko
że bliżej bez oddechu —
na odległość krok utrwalany
nic —
oboje w objęciu dalecy
dłoń
na twojej dłoni zaorane pole
radlinami żył zatknięte kolce
ostów zaszczepione
pędy dziczek i róż
nie ma takiego ptaka takich drzew
które nie mieszkałyby na twej dłoni
kiedy otwierasz ją żeby pogładzić
mnie po głowie wtedy podnoszą się ptaki
do lotu kwitną róże a ziemia
obraca się wokół mnie zamiast słońca
spotkanie
pamięci brata Tadeusza
z kolonii szczapy smolne
buzują pod kuchnią
aż strach
ognisko domowe
rozgrzewa nas do białości
tylko Tadeusz
brat marznie pod ziemią
bo odszedł wczesną wiosną
w letnim ubranku
A jego imię: Cyprian
Najprawdopoobniej Cyprian Norwid zetknął się z młodziutką Kamilą Lemańską w salonach Warszawy, być może u krewnej jej, Aleftyny Gościmskiej, która mieszkała w stolicy i u której bywali goście na spotkaniach literackich, i nie tylko. Czy byli sobą zauroczeni i jak bardzo zażyłe stosunki łączyły ich oboje, nie wiadomo. Dość, że gdy Władysław Ważyk i Cyprian wybrali się na wyprawę po ziemiach polskich, z góry zaplanowali pewnie uwzględnić pobyt u rodziny Lemańskich w Zagórzu koło Kłobucka, u której na stałe Kamila mieszkała. Z Warszawy wyjechali pod koniec sierpnia 1841 roku, objechawszy krąg gościnny od wschodu do centrum kraju, stanęli u bramy zamku wsławionej Polsce rodziny, z Germanów wyszłej, aby zabawić tu przez pewną część września tego roku. Z wierszy, które snuły się Norwidowi długo po opuszczeniu Zagórza, wynika, że młoda dziewczyna, o perlistym uśmiechu, pełnych kształtach i bardzo życiowa, wywarła na początkującym poecie wielkie wrażenie. Pozostawał w domu Lemańskich w bliskich stosunkach z Kamilą, prowadzając się z nią na spacery i wyjeżdżając dorożką do lasu i nad jezioro w malowniczej okolicy Zagórza. Pozostając pod urokiem pięknej przyrody i ulegając wdziękom młodej damy, oświadczył się, dając pierścionek na ręce. Wkrótce opuścił miejscowość wraz z przyjacielem Wężykiem, a o swej miłośniczce pamiętał i zadaje, korespondował z nią. To wszystko lub prawie wszystko wiadomo z wierszy i poematów później powstałych Norwida, a jego słowom można wierzyć lub nie wierzyć, bo poeta ma prawo do licentia poetica, co przełożywszy na teorię literatury oznacza, że podmiot liryczny utworu nie jest tożsamy z autorem, a kolokwialnie rzecz biorąc, mówi się, że poeta kłamie. Miłosz powiada, że poeta pamięta, a teoria, że kłamie, co jest paradoksem pozornym, bo twórca wierszy wie, a jednocześnie nie może o tym mówić. Taki dramat zsyła poecie jego posłannictwo.
W następnym roku wychowany na starych księgach Heroldów Królestwa w Warszawie, przez Niemcy Norwid przedostaje się do Włoch, gdzie zwiedza zabytki, odpoczywa, bawi się towarzystwem. Trochę lekkomyślny, zapomina o narzeczonej, która pewnie długo tęskniła za nim, lecz osamotniona przez odjazd Cypriana z Królestwa, nie mając pewnie żadnej wiadomości o dumnym Mazurze z rodu Normandzkiego postanowiła zerwać z nim zaręczyny. Przez Aleftynę Gościmską, za pośrednictwem matki, odsyła pierścionek młodemu a bezmyślnemu chłopcu. Wytraciwszy się z podróży, siedzi we Florencji i przeżywa klęskę jak nigdy. Mając skłonność do prostracji, rozchorowuje się na depresję. Przeżywa niesamowite udręki, męczy się, świat cały widzi na czarno, chce popełnić samobójstwo. Pisze cykl wierszy zwanych „czarną smutą”, w którym ukazuje upadek i cały bezsens swej egzystencji.
Wydźwignąwszy się z zapaści psychicznej podróżuje, zagłębiając arkana literatury, rzeźby i architekturę we Włoszech. 27 marca 1845 roku w kościele San Claudio w Rzymie zostaje bierzmowany przez kardynała Jakuba Filipa Franzoniego w obecności patrona Karola Krasińskiego.Norwid przybrał nowe imię Kamil, którego odtąd używał zaraz po swoim drugim, Cyprian. Interesująca jest geneza tej decyzji. Na pewno podjęta została pod wpływem świeżej wciąż pamięci Kamili Lemańskiej i jej idealizacja. Po niej przyjął imię, w postaci zmodyfikowanej, zmaskulinizowanej, a głośno powiadał, że„piękny kardynał z Dominikańską głową” nadał mu „imię rzymskie” dyktatora Kamila, co było, jak wiadomo, prawdą połowiczną.
Od czasu otrzymania imienia Kamil na bierzmowaniu, Norwid zaczął używać go przy podpisywaniu korespondencji, jako drugie po Cyprianie, imieniu nadanym mu na chrzcie. Ale i w tym wypadku był niekonsekwentny. Śledząc jego listy spotkać się można z rozrzutnością w nazewnictwie. Podpisywał się na różne sposoby: pełnymi imionami i nazwiskiem, skrótami imion i nazwiskiem, skrótem jednego imienia i pełnym nazwiskiem, skrótem imienia i nazwiska itp. Nie ma w tym względzie stałej zasady. Przykładowo można podać, że 20 grudnia 1845 roku, pod listem z Berlina postawił podpis: Cyprian K. Norwid. Pod listem do Marii Trębickiej z Berlina postawił skrótowiec: Cy Nor (27 stycznia 1846). List z 29 stycznia 1947 roku do Cezarego Platera kończy się krótkim hasłem: Norwid. Dalej bywało też różnie, ciągle inaczej, jakby improwizująco. Pod listem do Marii Trębickiej z Bain de Lusques z dnia 2 augusta 184… Roku, umieścił zestawienie: Kamil N. Z listem z Rzymu z 16września tego samego roku przywędrowała krótka parafka, widniejąca u spodu tekstu: Cyprian. Do Marii Trębickiej z Pudliszek (23 lipca 1848) przywędrował kryptonim: Cypr. Kamil N. Z Paryża 16 sierpnia 1849 roku pisał się: C. K. N. 16 października lub 16 listopada 1851 roku inny list z Francji opatrzył imionami: Cyprian Kamil. 8 sierpnia 1852 roku, nadal w Paryżu, skrył się pod skrótem imienia i nazwiska: C. N. W listach z podróży do Nowego Jorku i Londynu nie używał imienia ani skrótów imienia Kamil. I potem już stale używa imienia Cyprian, czasem w odosobnieniu, czasem w połączeniu z nazwiskiem Norwid. Co się stało, że na początku lat pięćdziesiątych XIX wieku znika z pism Norwida jego drugie imię Kamil? Sprawa wygląda tajemniczo, więc wypada dodać do niej uzupełnienie, że w swoich listach Norwid używa czasem nazwiska — przydomków jak de Gamin czy Ismael.
A już zupełnym zaskoczeniem jest fakt, że w roku 1866 (8 kwietnia) w liście z Paryża poeta powraca raz jeszcze do formuły: Cyprian Kamil Norwid. Powraca raz tylko i określenie „Kamil” znika już na zawsze z praktyki epistolarnej ex-narzeczonego. Jak to uzasadnić, jak powiązać z wypadkami z życia poety? W tym właśnie okresie doszło do ponownego nawiązania kontaktu między Kamilą a Cyprianem. Nie wiadomo czy już po rozwodzie z Biernackim, niewierna kobieta wysłała swemu kawalerowi bilecik z poufnymi wieściami (listopad 1850), o którym w liście do Augusta Cieszkowskiego wspominał: „Jako małżeństwo — to, żem był kochany i zaręczony, ale jak Juliusz mówi: odebrałem list, że za mąż idzie — a potem jak ten jej majątek stracił i opuścił ją –pisze mi bilecik z przypomnieniem mi miłości swej”. Norwid rozczarował się do Kamili, tak ją uwielbiał, tak wywyższał, że jej imię wydawało mu się najsłodsze, a tymczasem zerwawszy z nim zaręczyny i wydając się za Biernackiego, po jego odejściu, śmie przypominać się Cyprianowi, jakby nie wiedziała co się pod tym kryje. Przecież zbrukała ich czystą znajomość, swoją i jego miłość. W 1851 roku przestał używać imienia Kamil, przekonawszy się do niewierności i sprzedajności dawczyni tego imienia. Ostateczna rezygnacja z sygnowania swojej korespondencji tym podpisem wiąże się z głębokim zawodem poety, dowiadującego się w połowie lat sześćdziesiątych XIX wieku o zamążpójściu Kamili Lemańskiej za konsula pruskiego, który zasłynął z antypolskiej postawy. Zatem względy patriotyczne przy kompilacjach sercowych zaważyły na odrzuceniu od sygnowania swego nazwiska imieniem Kamili. Jakie ta cała sprawa znalazła odbicie w naszym odbiorze postaci Norwida i jego rzutowania na nasze życie społeczne? Nadspodziewanie znacznie, od samego początku recepcji życia i twórczości poety zachodziły nieporozumienia. Badacze biografii pisarza, krytycy, działacze różnych instytucji i podmiotów duchowości popełniali błędy na poziomie zasadniczym. Lew Kaltenbergh spolszczony biograf, w książce „Dno czary” stwierdził, że znał poetę od 9 roku życia. W 10 lat po śmierci swego druha wziął się za pisanie opowieści faktograficznej o nim. Korzystał z wielu źródeł, zdawało się, że zgłębi temat na wylot, lecz nie wiedzieć czemu, postać poety skrył pod podwójnym imieniem Cyprian Kamil. Owszem, w dialogach występuje ona pod imieniem Cyprian, ale czy nie jest to tylko imię na użytek domowy.
Cyprian
wielkie umysły nie błyszczą w salonach
wyrastając ponad tak samo są śmieszne
jak narośl na twarzy bywają niestrawne
dla konwersacji i bawienia dam
najlepszy jest dla nich paryski przytułek
i kruche suchary w stołówce powszechnej
wielkie umysły rażone rozumem
który się pali ich wewnętrznym ogniem
wpadają w chorobę swego zaciemnienia
bo ściąga je wir podrzędniejszej myśli
i nikt mądrości ich zrazu nie pojmie
zakryją ją rzucą na cmentarz Montmorency
kiedy odpomną je późni wnukowie
cyfrując karty makiem zapisane
odetchną cyprysy żalem poruszone
i łza z nich kapnie o wieki spóźniona
Trzej wieszcze
Czesław Miłosz
Robiłem poszukiwania w prasie międzywojennej, więc wiem, co wtedy pisywano. Po Noblu dla Miłosza chciałem przewertować pisma, które zamieszczały wiadomości o nim, jak również zamieszczały jego utwory. Długo biedziłem się z pismem wileńskim, gdzie Miłosz debiutował. Nie natrafiłem na ten jego numer, który pomieszczał wiersz poety. Z czasów studiów udało mi się odnaleźć wiadomości o udziale Miłosza w życiu akademickim, znaczącej już wtedy pozycji w środowisku, uwiecznionej w dorocznych szopkach, o uczestnictwie w życiu Sekcji Twórczości Własnej — wszystko na Uniwersytecie im. Stefana Batorego.
Uświadomiłem sobie, prowadząc kwerendę prasową, że życie na uczelni podobne było życiu na KUL, gdzie na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych istniały staroświeckie — zdawałoby się — formy uczestnictwa w kulturze, rekreacji i sporcie: koła zainteresowań, wędrówki po kraju (piesze, kajakarskie), pisma wewnątrzśrodowiskowe, opłatki itp. Podobieństwo nie było przypadkowe. Okrojony z Kresów kraj, przyjął ludzi ze Wschodu na Ziemie Zachodnie, ale na wschodnich kultywowano tradycję międzywojenną. Na polonistyce tej klasy naukowcy, co prof. Czesław Zgorzelski, czy prof. Irena Sławińska studiowali w Wilnie na USB. Przenieśli dawne zwyczaje nad Bystrzycę. Otoczyli się wieloma miłośnikami i byłymi mieszkańcami Kresów.
Zetknąłem się z nazwiskiem Miłosza na studiach polonistycznych na KUL. Na analizie literackiej omawialiśmy i „rozwałkowaliśmy” wiersz tego poety, o nachyleniu religijnym, dedykowany księdzu Ch. (z końca międzywojnia). Bardzo podobał mi się; końcowa wizja zagłady świata zapoznawała mnie z istotą katastrofizmu.
Miłosza utożsamiałem z poetami nurtu religijnego, ale jakież było moje zdziwienie, gdy wertując (o czym wspomniałem) pisma z lat trzydziestych XX wieku obok Miłosza (w „Żagarach”) spotkałem także nazwiska lewicy politycznej i społecznej, jak Putrament, Bujnicki, Jędrychowski. Miłosz był człowiekiem środka, ale po II wojnie zbliżył się do lewicy, a potem od niej odwrócił, przez co nie przegrał życia, lecz wiele się nacierpiał. Nagroda Nobla dla Miłosza była powszechnym zaskoczeniem. Zgadzał się na nią Putrament (nadano jego wypowiedź w telewizji), chciał dzielić się nią Andrzejewski (zamieszczono tę jego uzurpację w gazecie), pomawiano pisarza, że jest za bardzo polityczny, aby zasłużyć na taką nagrodę. Mało o nim wiedziano. Ale zaczęto drukować jego utwory, pokazywać go w mass mediach, zaproszono do kraju. Chciałem jeździć na jego spotkania z młodzieżą akademicką KUL (mieszkałem już w Warszawie), nie udało się. W sprawozdaniu telewizyjnym pokazano kilku wygadanych wyrostków, studentów zadających podchwytliwe pytania, zebraną czeredę podnoszącą wrzawę i gwizdującą z tyłu auli. Nie podobało mi się to. Nie żałowałem, że nie dostałem zaproszenia do Lublina na spotkanie z wieszczem. Przyjechał do warszawskiej „Stodoły”, w czasie napiętym i zapowiadającym walkę. Przed budynkiem klubu studenckiego stał gęsty szereg ludzi, młodych i starych, czekających na zobaczenie ziomka z Zachodu. Nie przeszedł między tłumem. Dostał się bocznymi drzwiami do placówki, wraz z bratem Andrzejem, przed nim wcisnął się młody Piotr Bratkowski czekający jeszcze na powietrzu. Zaproszenia na imprezę dla mnie nie starczyło. Bratkowski, wówczas szef Koła Młodych przy ZLP, wywarł na mnie wrażenie, prowadząc spotkanie. Dziwiłem się, że w ogóle nie ma tremy, a jak go znałem, denerwował się z byle powodu. Obserwowałem spotkanie, późno w nocy, przez monitory, wystawione na zewnątrz „Stodoły”. Nakręcano film z zapartym tchem śledzącymi całe spotkanie widzami. Wiało zimnem i grozą. Stan wojenny był tuż, tuż…
Przez długi czas o Nobliście było głucho. Po przełomie roku 1989, gdy zdecydowałem się wydać dawno zapowiadany tomik z moimi wierszami „Objęcie”, postanowiłem rozesłać moją książeczkę do co ciekawszych, a wybitniejszych pisarzy. Wysłałem i Czesławowi Miłoszowi. Na odpowiedź — ku mojemu zaskoczeniu — długo nie musiałem czekać. Otwarłem niecierpliwie kopertę z listem lotniczym z Berkeley, w cichości serca odczytałem, co widniało na początku przesyłki:
14 lutego 1992 r.
Szanowny i Drogi Panie,
Więc Pan jest z Małoszyc, tych Gombrowiczowskich chyba, i lepiej byłoby, gdyby Pan pisał dysertację o „Jaśnie paniczu”, a nie o Szaniawskim. Dziwnie byłoby mieć pamięć z Gombrowicza o Kimś urodzonym w Jego okolicach zdegenerowanych. Nie byłem nigdy czcicielem polskich dworów, ale pod komunizmem wieś uległa zeszmaceniu, jak wszystko, normalny jej rozwój, nie technologia, byłby inny. Tom „Objęcie” przeczytałem uważnie i dowodzi on powagi poszukiwania, myślowego i artystycznego. Mam trochę uwag natury technicznej. Wers, jako podstawowa jednostka budulca, powinien być maksymalnie zwięzły, ale nie za cenę zgubienia obrazów, to znaczy czytelnik musi widzieć, co poeta opisuje (np. nie widzi „przemykała cieniem wypalonym ze krwi”, widzi „Widziałem jak rozwijał dwupłat dziurawych skrzydeł”). Wers musi też być poddany modulacji rytmicznej, która uwarunkuje w takim skądinąd trafiającym do czytelnika utworze jak „Akt skruchy”. Z tego samego powodu „Ballada o świątku z Małoszyc” rozpływa się w prozę. Ale tomiku nie odłożyłem, aż skończyłem, medytując nad początkowymi wierszami.
Jak mogę przypuszczać, pretekstu do napisania tego listu dostarczyła moja twórczość, ale i fakt mojego urodzenia się w Małoszycach. Miłosz mniemał, że były to te Małoszyce, w których urodził się Witold Gombrowicz, głośny pisarz na emigracji, autor „Transatlantyku”, „Ferdydurke” i innych, kontrowersyjnych w Polsce ludowej utworów. Noblista ujmował się za nim, chciał go spopularyzować i widocznie mnie, jako urodzonego w tych samych okolicach, choć plebejuszowi, jak wynikało z ujmujących słów poety (o niechęci do polskich dworów), pewnie spode łba spoglądającemu na „Jaśnie panicza” — chciał powierzyć napisanie pracy (dysertacji) o twórczości, a pewnie i o żywocie, mojego domniemywanego ziomka. Miłosz nie wiedział, że w czasie, gdy pisałem do niego list, i w tym samym, kiedy na niego odpowiadał, Małoszyce mojego dzieciństwa leżały w województwie piotrkowskim, a Małoszyce Gombrowiczowskie w województwie radomskim, blisko, bo blisko, ale nie tu gdzie wydawało się. Tak więc błąd legł u przyczyn odpowiedzi Miłosza na mój list, a w dodatku skłonił go do wnikliwych, warsztatowych uwag, o tomiku „Objęcie”, który mu przesłałem. Ciekawe są spostrzeżenia Poety o mojej twórczości. Zwrócił uwagę na niewyrazistość, niedoprecyzowanie zwrotu z wiersza „Szukanie”, drukowanego we „Współczesności” (1970) „przemykała cieniem wypalonym ze krwi”. Ten zwrot nie jest w stanie wywołać obrazu, a powinien. (Choćby poetyka pokolenia „Współczesności” lubowało się w abstrakcji).
Pomyślałem z czasem nad uwidocznieniem sytuacji lirycznej, nad jej „wywołaniem” na wzór kliszy filmowej. I przy poprawianiu tekstu wiersza (do wyboru moich wierszy) to skrytykowane przez Miłosza wyrażenie otrzymało formę: „przemykała cieniem wypalonym słońcem”, co zubożyło tekst, ale dzięki czemu stał się linearny, prostszy w percepcji. Pierwowzór tekstu zawierał informację, że na plażę (podłoże) padał cień, który był tak bezpostaciowy i wyabstrahowany, że nie miał nic z cielesności: nie zawierał krwi, a i — jak później z następnej linijki tekstu: z „ust” i „ostu”. No cóż, kosztem bogactwa, wielostopniowości, a nawet nałożenia się warstw, zrozumiałości, kształtuje się czytelność obrazu.
Wyrazisty natomiast wydał się poecie wers wiersza mojego pt.: „Motyl”, o „dwupłacie dziurawych skrzydeł”. Napisałem go w Kielcach, w 1975 roku, i wyrażał moją świadomość psychiczną: przedwczesną dojrzałość, właściwie poczucie szybkiego starzenia się, zagubienie.
Dalsze słowa o arytmii niektórych, ale to w nielicznych, moich wierszach, były raczej słuszne. Starałem się z czasem jej unikać, choć czasem okazywała się potrzebna i funkcjonalna; nie lubiłem monotonii i prostej nieliczności. A z jakiego powodu moja „Ballada o świątku z Małoszyc” rozpływa się w prozę? Tego autor listu nie powiedział. Może z nadmiaru słów, może z przyjętej konwencji ballady? Pewnie jeszcze z innych względów.
List Miłosza był długi i nad wyraz osobisty. Poeta zwierzał się ze swoich lektur prasy polskiej, z przeżyć we Francji i Stanach Zjednoczonych… Pobieżnie, lecz dogłębnie, jakby wziął ucznia za przyjaciela. Kilka lat później, Miłosz, jako członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, przybył na wieczór autorski do Domu Literatury w Warszawie. Udało mi się „zdobyć” zaproszenie na imprezę w zanadrze (?) Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia. Przybyło mnóstwo osób, na sali było uroczyście, w nich wprawiono kamery, mikrofony (jeden z dwu niespodzianie zepsuł się), sala okazała się duszna i za ciasna. Ciekawe było wystąpienie poety, długo zadawano wyważone i podchwytliwe pytania, po wszystkim poeta zaczął podpisywać swoje książki. Miałem przygotowaną „Dolinę Issy” i podszedłem z nią do Miłosza, ten wpisał swoje imię i nazwisko na stronie tytułowej i zamknął ją. Nie czekając na rozwój wypadków, wyszedłem z auli i skierowałem się do szatni. Ubrałem się. Nim zdążyłem opuścić Dom Literatury, jeszcze przy szatni, wparadowała wprost na mnie kawalkada osób z Miłoszem na czele, licznymi postaciami, postępującymi za nim i z kamerą filmową, wycelowaną w niego, a jak zbliżył się do mnie, to na niego i na mnie. Był tuż tuż. Zacząłem do niego mówić o jego liście z Berkeley, o tym, że go bardzo wysoko cenię, o czymś jeszcze, a on wpadł w swój monolog i — w ten sposób rozmawialiśmy, przebijając się w słowach. Orszak poruszał się za poetą, wyminąłem go i wyszedłem z Domu Literatury. Wieczorem obejrzałem w telewizji reportaż ze spotkania, który uwiecznił i moją rozmowę z Miłoszem.
Później śledziłem działania Poety z odległości. Już miałem za sobą artykuł o Poecie w „Laurze” („Wczesna publicystyka Miłosza”), już zebrałem mnóstwo wycinków prasowych z publikacjami Poety i o przyznaniu Poecie po przyznaniu mu Nagrody Nobla, już znałem jego niektóre utwory, ze „Zniewolonym umysłem” na czele, który otworzył mi oczy na epokę stalinizmu. Miłosz stał się autorytetem. Sprzymierzył się ze „Znakiem”, dużo publikował w „Tygodniku Powszechnym”, wydał nawet tłumaczenie „Ewangelii” według św. Marka. Z biegiem czasu stawał się coraz częstszym celem ataków twórców polskich, dziennikarzy, w ogóle Polaków. Dziwna i skomplikowana była jego postawa wobec ojczyzny, bo chcąc, nie chcąc Polska była jego Ojczyzną z racji posługiwania się jej językiem. Komplikacja pewnie wynikła z uwikłania Poety w tradycję, historię i politykę polską, z której nie wyszedł „cało”, może w aspekcie moralnym, najwcześniejszym dla człowieka sumieniu, i prawa naturalnego. W każdym razie, zasłużył na wieczny spoczynek na Skałce w Krakowie, a pewnie mierzył i na Wawel, bo był jednym z tytanów Polski XX wieku.
Zbigniew Herbert
Zbigniewa Herberta nie spotkałem nigdy; znałem go tylko z czytania i z rozmów o nim. Na KUL, gdzie studiowałem, ceniono go wysoko. Wystawiono tu własnym sumptem jego „Jaskinię Filozofów”, co tytułem przypominało mi niezbadane tajemnice, zgłębiane na filozofii przyrody, kierunku, gdzie miałem, jako znajomych kilku bliskich. Wśród klasyków, moich bliskich, znajdowali się także wielbiciele Mistrza (chyba jeszcze młodo się mającego), zauroczeni jego przepiękną mową, z której emanowała mądrość (podkreślana także w „Panu Cogito”). I ja mogłem uszczknąć tej mowy, przeglądając podstawione mi wiersze przez znajomych, a może zadane na analizę utworów literackich (jeden z przedmiotów polonistyki).
Lubiono Herberta w latach sześćdziesiątych, i tak jakoś, dla mnie nie jawnie (nie wiedzieć, z jakiego powodu) znajdował się po stronie opozycji, cichych przeciwników obowiązującego systemu („stać w postawie wyprostowanej” to był zew zwracający uwagę „pochylonych”, w odruchach niewoli). Już zresztą jeden z tomików poety „Struna światła”, tytułem kojarzył się ze światłem mądrości i prawdy o tamtych czasach, które podobne było zawołaniu Goethe’go „Więcej światła”.
Za lat siedemdziesiątych zastanawiano się, jaki wpływ wywierała poezja Herberta w nowym pokoleniu. Jedni twierdzili, że znaczny, inni, że znikomy. Zdaje się twórczość Różewicza ważyła więcej na artykulacji programu młodzieżowego. Herbertyzm objawił się w poetyce twórców klasycyzujących, starających się przez psychologizm oddać złożoność natury ludzkiej. Kiedy sprowadziłem się do Warszawy, w trakcie jednego z wywiadów, udzielanych mi, pewien dość wysoko stawiany w Panteonie pisarzy współczesnych, przy nazwisku Herbert żachnął się: „A, to drobny pijaczek”. Niektóre środowiska, wtedy państwowotwórcze, bagatelizowały poetę i „trzymały go na uwięzi”, bo w ogóle nie udzielał się w środowisku. Będąc w Warszawie, nie natknąłem się na wiadomość o wieczorze autorskim poety, o wystąpieniu publicznym, o udziale w oficjalnych zjazdach. Było coś tajemniczego w postawie poety, nie tylko w aspekcie politycznym czy światopoglądowym, ale i prywatnym, o czym wiedzieli niektórzy, znający artystów od strony skrywanej i od kuchni.
W stanie wojennym Herbert był modny, ale bardziej przydatny okazywał się Miłosz, który przez lata całe walczył z ustrojem narzuconym przez Rosję. Pamiętam, że do małego pokoiku na Bruna w Warszawie posłaniec od księdza (który wcześniej chodził po kolędzie i znał moje upodobanie do literatury) przyniósł w dużym, notesowym wydaniu „Zniewolony umysł”, na okładce którego widniały duże, czerwone plamy zbryzganej krwi. To robiło wrażenie. Tak ostrym, radykalnym dla ustroju socjalistycznego Herbert nie był, plamy sprzeciwu miały kolor co najwyżej amarantowy.
Po przełomie 1989 roku Herbert nie wystąpił z szeregu; nadal był niejawny, osobny, za mądry na prozaiczną rzeczywistość. Wtarł się raczej w wątki osobiste, przez nie dojrzewał do formy ostatecznej, tej, która w tej chwili we mnie jest. Gdy wydałem pierwszy, długo ulepiany tomik poetycki „Objęcie” (1991), w odruchu satysfakcji i chęci pokazania się światu, posłałem kilka zeszycików zbioru do znanych poetów i krytyków literackich (za radą Łukaszewicza z „Nowych Książek”). Wysłałem taki i Herbertowi. Od kilku twórców odpowiedzi otrzymałem, od Herberta, z Francji, nie. Pozostawiłem sprawę samej sobie.