Niewęgielny
na skraju
z wytartą tasiemką
czekamy na mocniejszy wiatr
żeby przygnał nas z powrotem
i otworzył frontowe okna
nie raniąc pelargonii odwracanych ku słońcu
w czasie wolnym od rachunków
zbuntowanego sumienia
ciasne buty i marnotrawny cień
między obrzeżami
kopiemy każdy swój kamień
odrzucony przez budujących
Przecho-dzień
bez zastanowienia mówisz że post i adwent
winny trwać po sto dni
albo nawet kolejne sto
by zdążyć
upodobnić do siebie profile
i wyczuć oba serdeczne palce
wtedy czas nie wisiałby na kręgosłupie
w pozie schylonego po datek
rzucony dla podkreślenia jestem
jesteś
Nie o wrażliwych
Na cyfrowej fotografii od siostry bliźniaczki
pajęczyna — rozprasza się w świecące drabiny.
Tak milczą elewacje drapaczy, chcąc zaglądnąć
panu Bogu w oczy. Bo jakby nie dostrzegał
tych najmniejszych — dzieciaczków na placach
zabaw, ściśniętych deficytem przestrzeni.
W cieniu umierają babki z piasku. Zbierane
są kartonowe pudełka po zabawkach,
na surowiec wtórny. Kulfon za kulfonem
— próbuję opisać szczebelki.
Życie
dzieje się
gdy od wewnątrz
kopie w twój brzuch i moje ucho
coraz śmielej
bez infantylnych skojarzeń
najważniejsze
zmiany samopoczucia
które w kontekście narodzin
nie oznaczają końca świata
między odnowionymi
ścianami
Łono
ludzie pokorni przywiązują się do miast i wsi
żeby kiedyś utrzymać równowagę
wyglądając przez okna
czy ktoś inny strawi jednostajność widoku
z dźwiękami samochodów
jadących coraz szybciej
w kierunku nowych dzielnic
albo pod ciemny las
to wszystko w mgnieniach wyuczonego pacierza
gdy zapominają o bożym świecie
— zapętleni okolicznym powietrzem od którego
najpłytszy sen będzie pochwałą
swojego miejsca
Krzyż walecznej
stoję tu oto w majestacie przyrody
i jestem jej nieodłączną cząstką
bo łaska z rogów księżyca
spadła na mnie bezchmurną
gdy obejrzałam się za nim
jego marsz był jak wstęp
do znalezienia ogrodu
pod zbitym śniegiem
tam ciepło ukryte od powietrza
głodu ognia i wojny
w brezentowym worku
welony dziewczyn powstańców i partyzantów
zakopany spis imion na papierze
pokratkowanym popiołami
wszystkich metryk
i nie wykłócam się u panów bogów
o prosty brzozowy
znak
Pasjans
dwunastoletnia Helga G.
nie chciała umierać
za depresję matki i fenomen wojny
jej policzki sztywniały
w nietakcie urodzenia
ustawianie dusz
w kolejce do materii
to przypadek albo
ekstrawagancja opatrzności
znaczone karty ścierają
się
Ad fazy rem kombatanta
na początku stanu wojennego
przed narodzeniem
kolejka po chleb owinęła się wokół modrzewia
który nie był choinką
komisarz odmawiał wódki bo wrzody
nadto miasteczko uchodziło za spokojne
przybywało śniegu lecz żadnych kul i postaci
z nosem marchewką
w końcu ktoś wyszeptał
jakby na zawał
— nie wierzę
otwarte
lulajże lulaj
by nie zabrakło miejsca
na przenikliwe ciepło
do ostatniego okrucha
Metafora na ławce
sentyment do czystej kartki
powstrzymuje przed kreśleniem
nic nie znaczących znaków
truizm osiąga próg kolejnej emocji
żeby z parkowej ciszy
wydobyć chociaż jedno
niezwyczajne skojarzenie
jeśli drzewa zbyt gęste
refleksja błyśnie od lamp
gdy na alejkach zaczną utykać
senne aluzje
zwiotczeje myśl o puencie
odkrywając przed świtem
swój prozaiczny cień