Melancholia jest ojczyzną myśli.
(Kazimierz Przerwa-Tetmajer
Wstęp
Drogi czytelniku.
W niniejszym tomiku znajdziesz różne odcienie melancholii. To uczucie dosyć często towarzyszy mi podczas pisania. Melancholia to nie tylko smutek, to również zaduma, refleksja. Mimo, że uważana za uczucie „niemodne” towarzyszy nam podczas podróży zwanej życiem. U mnie gości może częściej niż u innych. Zdefiniowałabym ją jako tęsknotę za czymś czego nie potrafię określić, za czymś nieosiągalnym, odległym, nieuchwytnym. Niepokój serca, które chciałoby więcej i więcej.
Zapraszam do krainy mojej melancholii.
Marianna Góralska
Melancholia wśród róż
delikatne jak puch
płatki róż
opadły na twarz moją
przymykam oczy
ku niebu płynę
zieleń
nastraja mnie melancholią
Wiersze wybrane
OSWOIĆ CISZĘ
jak oswoić ciszę
do najlżejszego szeptu
przywołać rozedrgane emocje
— próżny trud
serce — drżące pisklę
w powłoce z ciała — jego gnieździe
trzepocze się — chce się wyrwać na wolność
wciąż zbyt słabe
łaknie powietrza
skazując się na udrękę
nieodwzajemnionej miłości
iluzji prawdziwego uczucia
chce zatonąć
pod powierzchnię wchłonąć
gwiazdy z wieczornego nieba
i skraść choć jeden
zakazany pocałunek
JAK DALEKO
jak daleko jestem
jaką myślą obejmuję
jedną łodygę kwiatu twojej czułości
czerwieńszej niż płatki maków rzucone w niebo
przez pocałunkami znaczone linie
uczę się na nowo poznawać ich kształt i kolor
nigdy dość
jak blisko jesteś
tylko w oddechu zawarłeś to jedno słowo
wyrastające jak kłosy zbóż
na żyznej ziemi codzienności
JAK JA
przytul mnie do siebie
nocy czerwcowa
schowaj pod powiekami
niepokój o jutro
ukołysz
w ramionach rozpiętych
niecierpliwością
napełnij koniuszki palców
życiodajną siłą
uczyń mnie naczyniem
które można wypełnić
miłością po brzegi
nie karz
za pragnienia nieosiągalne
zawieszone nade mną
wyżej niż księżyc
nie wiem czemu
ptaki w ciemnych skrzydłach
ukrywają tęsknotę
ale wiem
jak potrafi serce zadawać ból
który bólem istnienia się staje
a noc sprzymierzeńcem
ma takie same smutne oczy
jak ja
BEZCZAS
a jak się wiąże dłonie
do oczu
czy trzeba przybliżać do ust
twardy kasztan
bezlistny konar
żeby poczuć chropowatość świata
w bezwietrzny dzień
uśmiech na wargach
rozlał się szkarłatnym słońcem
po niebie bezczasu
trwam
ważka przyklejona do liścia
a jak się wiąże dłonie
czy serce da się przyszpilić
do pnia drzewa
zostawić drżące w oczekiwaniu
na miłość albo na śmierć
JAKIE PIĘKNE NIEBO
jakie piękne niebo
jakim błękitem odczarowuje
szary poranek
tysiące uderzeń pulsu
na widok znajomej sylwetki
jakie piękne bywają w wyobraźni
powitania spragnionych ust
— płatków róż
jaki lekki wydaje się być
oderwany od ziemi
kamień — moje serce
takie poranione
jakie słowa mogłyby wyrazić
tysiące sprzecznych uczuć
kłębiących się we mnie
— płonne nadzieje
świat powoli umiera
kwiaty więdną śniąc o tęsknocie
moje palce zapuszczają korzenie
w ziemię wrastają liśćmi
jaki piękny byłby poranek
gdybyś tylko mógł powitać go ze mną
i w pocałunkach słońca zostać
jak fotografia utrwalić się
i być… po postu być…
JEŚLI ZECHCESZ ODEJŚĆ
nie czekaj
zanim świt się zdąży zarumienić
tylko wyjdź najciszej jak zdołasz
żeby nie zbudzić moich łez
— jeszcze na to zbyt wcześnie
jeśli zechcesz odejść
nie zapomnij
czerwonego szalika z reniferem
szpilek do mankietu
krawata z plamą od wina
małej muszli znad morza
— one będę za tobą tęsknić
jeśli zechcesz odejść
zabierz ze sobą
także wspomnienia
żeby szarość dni mogły rozjaśnić
weź czerwień z warg — i tak zbledną
błękit odbierz spojrzeniu
— i tak nie będzie mi potrzebne
bez ciebie
nic już nie będzie takie jak kiedyś
nawet ja bez ciebie
nie będę sobą…
JAK ATRAMENT
stań się słońcem
płomienną kulą
na niebie codzienności
podążaj w ślad za mną
czasem pojaw się na moment
— ledwie oddech
nim znikniesz
jak gwiazda srebrno
zaświeć się
nim pamięć
zamknie piękno
tej jednej chwili
a noc
stanie się ciemna jak atrament
NAUCZYŁAM KIEDYŚ USTA
nauczyłam kiedyś usta
jak mają milczeć
i łzom zabroniłam płynąć
słono przez twarz
ludzie pytali mnie wtedy
skąd ten nagły smutek
i czemu ramiona tak
rzeźbi mi strach
udawałam kroplę rosy
na drżącym liściu
nakładając woal uśmiechu
na twarz
i tak pięknie kłamałam
że to tylko złudzenie
w lustrze odbity promień
w cieniu skrywając własne ja
PARYŻ
ulice płaczą deszczem
w oddali wieża Eiffela
iglicą nakłuwa
szare obłoki
wyblakłe parasole płyną chodnikiem
w rondach kapeluszy przyczaiła się
melancholia
drzewa przyoblekły szkarłatem
niesione wiatrem liście
spójrz
schyłek dnia popielatą smugą
wita plac Pigalle
PO DRUGIEJ STRONIE
po drugiej stronie lustra
kryję twarz w cieniu
nietrwałych wspomnień
purpurą płoną zachody słońca
słono przez twarz płyną
niespełnione nadzieje
tak trudno o oddech
gdy świt niesie rozczarowanie
przenika chłód
pod powierzchnią słów
tylko cisza
bliska jak nigdy
wystarczy przymknąć powieki
a wszechświat zawiruje
i rozbłyśnie tysiącem iskier
RANEK ZAWSZE JEST ZIMNY
ranek zawsze jest zimny
niczym ocean wznosi
firanki moich rzęs
szukającej twojej dłoni