melancholia końca świata
mauretański król zakochał się w nordyckiej księżniczce
drzewa oliwne
pomarańcze
migdałowce
w kasynie w Estoril żydzi grają w ruletkę z nazistami
stromy
skalisty brzeg
latarnia morska
melancholia końca świata
zapach oceanu
sardynki z rusztu
słońce powoli rozgrzewa każdą część mojego ciała
ona tęskni za ośnieżonymi szczytami
kobieta ubrana na czarno śpiewa pieśni fado
kurs starożytnego majańskiego masażu brzucha
milczące wody jeziora Atitlan proszą Maximona o szczęście
uwierzyć płomieniom czytając z ognia
kakczikel
nic nie rozumiem
u Rosity dziś prymicja
konwulsje
krzyk
piana z ust
uwolnienie
oczyszczenie
prysznic dla duszy
lęk wypełnia pustkę
natura nie znosi próżni
wedle w nocy
nie jestem głodny abyś przyszedł do mnie
złośliwy dajmon szepce mi do ucha
mydło
powidło
abażur
kredens
po nocy przyjdzie dzień
w nocy przeżywam tragedie
wszystko staje się straszniejsze
krwiste wyraziste kolczaste
bezradność i osamotnienie
piasek sypie mi się do oczu i gardła
gałęzie drzewa przypominają głodne ręce
polują na ptaki i karmią się ich cierpieniem
ukojenie przychodzi rankiem
Jej usta ukarminowane ciszą
niewypowiedziane słowa kołyszą mnie do snu
stopklatka
skrawek nieba
przez okno
zamknięte oczy
sen na jawie
pachnące lasy
sufit ściana
zielone łąki
herbata jak absynt
słoneczne rabaty
stopklatka
pontefractum melancholicum
w sercu melancholijnego lasu
wciąż tkwię w przeręblu
promienie słońca na wyciagnięcie ręki
pościel pachnąca nagim ciałem
czarna kawa podana o poranku
obejmij jak umiesz tylko ty
zanurzam marzenia w lodowatej wodzie
nieskończone dzieła nosze w sobie
tężeją i kurczą się w głowie
by już nigdy się stamtąd nie wydostać
flebotomia
uzdrowicielka znachorka babka szeptunka
molfar szepce coś do ucha
magiczna pieśń szamana ayahuasca
przeprowadzi mnie przez noc
opuszczę swoje ciało
powędruję w odległe miejsce
do krainy saamów
którzy zatrzymają krew
w moich żyłach płynącą
czmychnę do namiotu
obetnę sobie język
przestanę używać słów
by doświadczyć głębszej obecności
zacznę słuchać i widzieć rzeczy takimi jakimi są
odgadnę kocie myśli
zaklęte w kłębkach wełny
na szczycie
z miłością i tęsknotą jak dziecko do kolan matki
wspinam się każdego dnia od nowa
by tylko dotknąć triangułu chińskiego
znów mijam czorten kolejna stacje na mojej drodze krzyżowej
na szczycie oczyszczony i wolny
staję się cząstką natury
i nie ma nic piękniejszego
niż perspektywa otwartej przestrzeni
aż po horyzont
zamknięty
nie ma znaczenia kim byłem
przedtem i kim będę potem
chwile zwątpienia pojawiają się
i znikają z każdym kolejnym dniem
pustka nicość próżnia
twarze nieskażone procesem myślowym
kambryjski trylobita kredowy amonita
anioły i wróżki przychodzą nocą
jeśli nie jest zimno zabierają mnie daleko stąd
iumma umo sigma draconis epsilon indi
kraj rad
krajem rad dupę
podcierali w wojsku
przez dupę do głowy
tak się zrodziła
miłość do czytania
gdybym
gdybym znał się na prawie
to bym tutaj nie siedział
a ja znam się tylko
na wyciskaniu sztangi
i kobiecych łez
penfro
zamykam oczy
nakrywa mnie fala
i znosi na skały
chwytam się wodorostów
hiraeth wciąż we mnie
jak w dziecku
za zielenią wzgórz
morskim wiatrem
przestrzenią i wolnością
wyjadę na koniec świata
gdzieś między górami a morzem
zasadzę jarzębinę
wymaluję dom byczą krwią
stojąc po szyję w wodzie
recytował będę psalmy
tonie
to nie wiersz
to tusz z długopisu
wylał się w kieszeni
moich spodni
grubaska szła ulicą
w kozakach na obcasach
było lato
dmuchane wieloryby & two black exotic dancers