E-book
17.64
drukowana A5
50.78
Mekkin

Bezpłatny fragment - Mekkin

W drodze do Zsyłacza


Objętość:
284 str.
ISBN:
978-83-65236-65-4
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 50.78

Prolog

Czy zdarzyło się wam być w sytuacji bez wyjścia? Ale mówię tak serio, bez wyjścia, gdzie każda podjęta decyzja prowadziła was w jeszcze większe bagno a wy ugrzęźliście w tym gównie po szyję?

Bagno, tak to właściwe porównanie, im więcej robisz tym gorzej na tym wychodzisz. I kurwa, że też akurat teraz muszę być „tak” mądra by to widzieć, nie mogłam użyć mózgu wcześniej?

Nie no przecież, że nie. Kto by go używał skoro w szkołach klepie się tylko regułki a nie ich zastosowanie…

Wybaczcie język oraz nastawienie ale nie spodziewajcie się po mnie niczego innego, nie teraz gdy beznadziejność mojej sytuacji zaczyna mnie przygniatać

Na obronę mogę dodać, że kiedyś taka nie byłam.

Kiedy byłam dzieckiem lubiłam patrzeć w gwiazdy. Były takie piękne, czyste… A na tle ciemnego nieba otaczała je aura tajemniczości. Sądziłam wówczas, że tylko księżyc zna ich historię.

Później nieoczekiwanie przyszedł „bum kosmiczny” i nagle niemal wszystkie bogatsze państwa zaczęły wysyłać w kosmos rakiety. Po paru latach to nawet najbogatsi ludzie mogli zafundować sobie taką wycieczkę (bo to niemal arystokracja przecież) i nikt nawet się nie spodziewał, że po dekadzie ludzie z sukcesem założą kolonie na Merkurym — zonk, nie? Kto by pomyślał o Merkurym, gdzie Słońce spala wszystko co napotka. Możliwe to było dzięki wiecznie zaciemnionym kraterom gdzie znajdował się lód oraz woda.

Pierwsza osada na nowej planecie była naszym wspólnym osiągnięciem. Zjednoczyliśmy się pod niemal wszystkimi względami. Nie było już więcej aż tak widocznych podziałów na państwa czy rasy. Wybraliśmy jeden oficjalny język, jedną walutę, jedną możliwą dla nas nazwę… Ziemia.

Następne etapy kolonizacji zaczęły się niemal błyskawicznie. Po czterech latach całkowicie opanowaliśmy i przystosowaliśmy sobie Merkurego i było całkiem spoko, aż do momentu, typowego z resztą dla naszej ludzkiej mentalności — chcieliśmy WIĘCEJ. Niby działaliśmy razem, ale wkroczyła polityka i system zaczął podupadać. Dalej do kolejnych projektów wybierano najinteligentniejszych naukowców i inżynierów z całej ziemskiej populacji, ale później mieli oni do wyboru parę różnych programów do badań. Przestaliśmy się zgadzać co do następnego kroku w naszej ekspansji. Każdy proponował inną wizję, każdy chciał zacząć gdzieś indziej…

Straciliśmy naszą jedność głosu i to w niecałe dwadzieścia lat od tak wielkiego sukcesu. Ludzie żyjący na Merkurym zaczęli się odcinać od Ziemi. Byli samowystarczalni i to właśnie wtedy wkraczało w dorosłość ich kolejne pokolenie. Nie dziwie się im. Żyli sobie powoli, bez tego wewnętrznego przymusu, aby uczynić kolejny krok w kosmos. Byli osadnikami bez żadnych zobowiązań. Bez podatku, rządu czy nawet religii. Byli wolni.

Też mogłam tak żyć, wybrać spokojne lenistwo i kosić niebieską trawę… Mogłam udawać, że całe to zamieszanie wokół kosmosu wcale mnie nie interesuje… Mogłam, ale nie chciałam. Wolałam być w centrum tego chaosu i móc decydować (mniej lub bardziej) o następnym kroku ludzkości. To było coś wspaniałego. Władza jest straszną siłą, mówię wam. Potrafi niszczyć i tworzyć w ciągu jednej sekundy. Zapewne dlatego jest taka pociągająca i tyle osób o nią zabiega.

Ja nie byłam lepsza, chciałam mieć wpływy, pragnęłam by ludzie mnie rozpoznawali i niemal ze strachem w oczach podziwiali. Wówczas nie przeszkadzało mi w ogóle, że byłam tylko pionkiem w grze. Dla większości ludzkości miałam stać się symbolem nowej ery a znajomi ze szkół czy otoczenia mieli poczuć się gorsi! Bo nagle ta niepozorna dziewczyna, typowy kujon w okularach na pół twarzy, znaczy tak wiele. Chciałam widzieć i napawać się ich beznadziejnością, wiedzą że są nikim. To ja mogę mieć wpływ na świat, w końcu jestem od nich lepsza, myślałam wówczas.

Któż z was by tego nie pragnął?

Nie oni, ale właśnie JA. I to było takie cudowne.

Teraz, z upływem czasu widzę, jak to z resztą zwykle bywa, że to ja przegrałam życie…


Gwiazdy na tym samym niebie nie świecą już tak samo, od kiedy poznałam ich historię osobiście…

Planeta Mokkirh, Rok 2234

Minął już rok, od kiedy się tu znalazłam… Znowu nadchodził okres godów. Można było go wyczuć w powietrzu, które stało się ciężkie i niemal lepkie od hormonów. Znowu będzie niebezpiecznie, rozmyślałam siedząc po turecku na brunatnej skale. Wzrokiem ogarniałam niemal niekończący się pustynny obszar. Wszędzie był rozgrzany, ciemnobordowy piach i kamienie. Mało roślin, a miejsc z wodą prawie żadnych, że też nie mogłam wylądować na jakiejś zielonej planecie? Z olbrzymią ilością świeżych owoców i bez żadnych potworów czyhających na ciebie jak pułapka na mysz? Spośród tylu planet w kosmosie, ja musiałam trafić właśnie TU, i teraz mi kurwa powiedzcie, że nie mam pecha!

Kiedyś powiedziano mi, że wszystko co się dzieje na tej planecie zależne jest od Ino I, jedno z dwóch słońc planety. Jak chociażby gody, jeśli Ino I schowa się za Ino II, to planeta się ochładza i wszystkie stworzenia skrywające się na co dzień w niekończącym piasku wypełzają na powierzchnię by kopulować. To jest ich czas i niech was ręka Boska broni, by być na otwartej przestrzeni razem z nimi.

Jest ich parę rodzajów, czy jak wolicie odmian, ale wszelkie to plugastwo to jeden i ten sam gatunek, który ewoluował w tysiącach różnych kombinacjach. Niestety zazwyczaj są duże i okropnie śmierdzą. Budową ciała przypominają węże — oczywiście jakżeby inaczej skoro brzydzę się właśnie ich — ale głowa to za to jedna, wielka, obrzydliwa paszcza ze sterczącymi zębami na około otworu. Nie mają oczu czy nosa, przynajmniej to zaobserwowałam będąc w ukryciu, więc jak się odnajdują by kopulować? Nie wiem i z chęcią dałabym nogę z tej planety, aby tylko ponownie nie być świadkiem tej masakry.

Okres godów trwa proporcjonalnie krótko, może dwa dni, ale za to okres PO prawie tydzień. Tydzień walk między sobą, choć nikt nawet nie wie o co. Atakują siebie nawzajem co jest dla mnie nielogiczne. Może bym zrozumiała gdyby były powodowane głodem, ale one nawet nie zjadają ciał ofiar. Ot tak się mordują bez celu. Może chodzi o dominację? Nie wiem. Wiem, że cudem przeżyłam ich ostatnie ekscesy i właśnie teraz, umieram ze strachu, co będzie tym razem.

Niby mam schronienie w jednej z ciasnych wnęk jaskini, którą zamykam potężnym kamieniem, a u spodu w głównej grocie śpi zakopany w piachu mega wąż, więc powinnam czuć się bezpieczniej niż poprzednio ale… rok temu miałam broń do samoobrony, teraz nie mam nic poza owym „ochroniarzem”, rozmyślałam siedząc w tym samym miejscu, czekając już chyba tylko na cud.

Gdybym chociaż jeszcze trochę wierzyła w Boga, to pewnie bym się do niego właśnie rzewnie modliła, ale skoro moja wiara ulotniła się już tak dawno temu, to musiałam liczyć wyłącznie na siebie.

To było na niecały tydzień przed godami.


Właśnie wróciłam do groty, skończywszy szczęśliwie swój taniec dla węża. Tak właśnie — taniec. Mój ochroniarz zawsze budził się ze snu, kiedy tylko coś poruszyło się w jaskini, niczym swoisty alarm.

A jak odkryłam na niego sposób? Za pierwszym razem wiedząc, że zaraz mnie zabije zaczęłam tańczyć w podobny sposób, jak gościu grający wężowi na flecie. Wiem, za banalne by było prawdą, ale co innego byście zrobili, gdybyście ledwo trzymali się na nogach zupełnie niezdolni do ucieczki i nie mieli ze sobą absolutnie żadnej broni? Nie wiem czy jeszcze pamiętacie takie sytuacje, ale chodzi głównie o hipnozę i o uśpienie węża. Wyobraźcie sobie teraz moją reakcję, kiedy zobaczyłam, że mój koślawy taniec przynosi jakiś skutek? Byłam wówczas już taka zmęczona, iż dałam tylko radę wdrapać się nieco wyżej na pobliskie skały i zasnęłam. Po paru dniach, przerażona nie na żarty, postanowiłam opuścić moje schronienie i oczywiście wybudziłam ochroniarza. Po ponownym tańcu zrozumiałam dokładnie co i jak powinnam robić. W taki oto sposób zamieszkałam razem z potworem.

Ułożyłam we wnęce na kamieniach zebrane wcześniej rośliny i z zadowoleniem stwierdziłam, że mam ich już całkiem sporo, miały mi wystarczyć podczas godów, abym nie wychodziła z jaskini tylko przeczekała niebezpieczny czas. Wówczas usłyszałam, jak mój ochroniarz wypełza na powierzchnię, robiąc te same groźne odgłosy, kiedy ja wchodzę bądź wychodzę z jaskini. A to mogło oznaczać tylko jedno, mieliśmy gościa! Bez najmniejszego dźwięku doczołgałam się do wejścia mojej wnęki by się zorientować o co chodzi. Mym oczom ukazał się tak bardzo znienawidzony obraz — WOJOWNIK!

Na moment serce przestało mi bić ze złości. W dodatku wyglądało na to, że zamierza zabić mi węża!

Mając mieszane uczucia do obu stron zdecydowałam się jednak nie ingerować w całe to zajście i po prostu przyjąć wynik walki jakim będzie. Może będzie z korzyścią dla mnie? Z takim postanowieniem wyciągnęłam kamień uwierający mnie w bok i ułożyłam się wygodniej.

Wszystko rozegrało się dosyć szybko. W pewnym momencie wąż zaatakował wojownika kolczastym ogonem robiąc mu poważna ranę na ramieniu. Ten zatoczył się z wyrazem bólu na twarzy i opadł na kamień. Był ledwo co przytomny, a mój ochroniarz zbliżał się nieubłaganie. Kiedy był już w odległości ostatecznego ataku, podniósł się w górę jak to zazwyczaj czynią węże. Czerwone kolce na grzbiecie uniosły się, a paszcza otworzyła. Siarczysto-żółta ślina zaczęła kapać na podłoże, wdzierając się w nie jak prawdziwy kwas. Do tego jeszcze ten warczący dźwięk wydobywający się z jego wnętrza. Zawsze, kiedy go słyszałam, pojawiała mi się między łopatkami gęsia skórka.

Już miał paść decydujący cios, kiedy wojownik minimalnie się poruszył i promień białego światła przeciął węża na pół. Niestety, ale znałam tę broń. Mały, metalowy trójząb jest niezawodny. Poręczny, łatwo się rozkłada i szybko ładuje. Niestety równie szybko ulega zniszczeniu, czego właśnie byłam świadkiem… Obok martwego węża wylądowała również przełamana broń.

Wojownik nie poruszył się nawet o milimetr, jakby niewzruszony zwycięstwem. Leżał z zamkniętymi oczami, oparty bokiem o skały. Każdy mógłby pomyśleć, że umarł od ciosu, ale nie ja. Ja wiedziałam, że żyje, ledwo bo ledwo, ale jednak.

I teraz co? Jak ja mogłam nie przeanalizować takiego zakończenia tylko z góry założyłam, że wąż go pokona, a ja przejmę pozostawioną broń? Jak ja mogłam być aż tak naiwna i wierzyć, że wąż da jemu radę? I co teraz mam zrobić? Bez ochroniarza, który miał zapewnić mi bezpieczeństwo podczas godów, bez broni by samej się ewentualnie obronić i w dodatku z wojownikiem u wyjścia z groty? Miałam przerąbane…

— Dlaczego się nie leczysz? — zapytałam go w myślach pozbawiona złudzeń co do mojej niedalekiej przyszłości.

Wojownicy zawsze, ale to zawsze napakowani są bronią i środkami leczniczymi a ten to po prostu nie miał nic. Jakiś trochę większy nóż i ten trójząb, a po za tym nic. Żadnych magnesów z energią, żadnych kul z ogniem, nawet brakowało mu laserów na prawym przedramieniu. W ogóle był jakby lekko „zapuszczony”. Czarny warkocz, którego wojownicy tak pielęgnują był cały poplątany, nierówny i chyba miał w sobie z pół planety. Zarost, który powinien być równo przystrzyżony, osiągnął miano brody chyba już z pięć lat temu, a jego zbroja była nią już raczej tylko z nazwy. Coś biedny był ten wojownik, pomyślałam i jak głupie ciele nawet przez sekundę się nie zastanowiłam dlaczego nie ma z nim nikogo innego. Wojownicy rzadko wyruszają gdziekolwiek w pojedynkę, a gdybym wtedy dodała fakty, wiedziałabym, że powinnam się trzymać od niego z daleka.

No cóż…


Następnego dnia, jeśli można nazywać dniem coś co nie ma końca, ani początku (a to ze względu na obecność dwóch słońc), obudziłam się przed wojownikiem. Ostrożnie zaczęłam odsuwać kamień blokujący i chyba właśnie ten hałas go obudził. Poruszył się gwałtownie, niepewnie rozglądając się dookoła. Czujnym spojrzeniem niemalże skandował wnętrze groty i tylko mój refleks uchronił mnie przed natychmiastową ekspozycją. Przylgnęłam płasko do nierównej skały i z daleka ciężko byłoby mnie zobaczyć, ale koniec końców nie wiedziałam, jak dobry ma wzrok i równie dobrze mógłby być ślepy jak kret.

W sumie to nie wiedziałam, czy mam się go bać czy nie. Jeśli tylko byłby sam na planecie, to nie stanowiłby aż tak wielkiego zagrożenia, ale jeśli poza nim, jest ktoś jeszcze, to wolałam udawać skałę do końca mych dni, choćby nie wiem co.

Szybko przeleciał po mnie wzrokiem i zakończył swe rozpoznanie terenu. Wstał podejrzanie lekko i zaczął wpatrywać się w niebo jakby szukał punktu odniesienia. W ogóle miałam wrażenie, że on idzie gdzieś w konkretnym celu. Ma jakiś plan i właśnie to mnie zainteresowało. Jak bardzo obawiałam się jego towarzyszy, tak bardzo pragnęłam wrócić do domu i to tylko mnie popchnęło by ruszyć się z miejsca. Tłumacząc sobie, iż zawsze mogę zawrócić, jeśli tylko poczuję zagrożenie, zaczęłam pospiesznie pakować zebrane pożywienie za pasek spodenek. Nim jednak zdecydowałam się wyjść z jaskini, ledwo co mogłam zobaczyć jego postać na horyzoncie. Był szybki, musiałam mu to przyznać.

Goniłam go tak bez odpoczynku przez wiele godzin, aż zobaczyłam jak wchodzi do jednej z jaskiń. Normalnie na milion procent zostałby zaatakowany przez przynajmniej jednego węża, ale nic takiego się nie stało. Nawet podczas naszej wędrówki nikt nas nie atakował, co było nie mniej zaskakujące. Może potwory zbierały po prostu siły na ostateczne starcie? Nie wiem i szczerze powiedziawszy wolałam nie wnikać, skoro dawały nam święty spokój.

Nawet z oddali mogłam dostrzec jak się wspina i kładzie na jednej z wyższych platform w jaskini. Z tej pozycji miał doskonały widok na wejście jak i całe jej wnętrze, a skoro wolał spać na kamieniach, to też był raczej niepewny co do węży. No cóż, mi nie pozostało nic innego jak znaleźć sobie schronienie w okolicy i pozostać czujną na jego osobę.

Skoro nie wie, że go śledzę to nie zawiadomi reszty by mnie zabrali. Chociaż tyle — pomyślałam kładąc się zmęczona na niewygodnym kamieniu.

Pamiętam, że nie mogłam spać tamtej nocy i ciągle się budziłam, może to był po prostu niepokój wywołany jego osobą, może to, że pierwszy raz od taaaaaak dawna spałam pod gołym niebem w otoczeniu, bądź co bądź, węży? Nie potrafię tego określić ale przespałem może za 2—3 godziny i zaczęłam rozmyślać o moim życiu przed wylotem w kosmos. Taka byłam wówczas szczęśliwa, a mimo to i tak chciałam więcej. Jak ja mogłam być aż tak pusta…

Moje użalanie się nad sobą trwałyby bez końca gdybym nie zobaczyła wojownika wychodzącego z jaskini. Stanął przed jej wejściem i ponownie przyglądał się gwiazdom. Zapatrzony obrócił się niemal w koło i poczułam odruch wymiotny. Te same wyrzeźbione mięśnie, tak samo pozbawiona włosów klatka piersiowa i te same świecące tatuaże. Jak ja ich wszystkich nienawidziłam! Złość aż kipiała mi we krwi, chciałam go zabić! Już, właśnie teraz i nieważne jak! Uhh…!

Zważając na to, iż mój atak gniewu nigdy nie pozostawał bez odzewu, musiałam ukryć się by mnie nie zauważył. Zawsze, kiedy adrenalina uderza mi do głowy i agresja próbuje wziąć górę, oczy mi się zmieniają. Stają się całkowicie czarne, a skóra jakby promieniała i nie ma na nią sposobu. Wokół mnie pojawia się bladoniebieska aura, a na twarzy pod lewym okiem, pojawia się również mały tatuaż, symbol niewolnika. Właściwie powinien być tam cały czas, ale moja skóra jakoś go kamufluje do czasu, aż się rozzłoszczę.

Wyobraźcie sobie minę osoby która mi go robiła, „właściciel” chciał oznaczyć swoją własność jak cielaka, a tu nagle po roku znak znikną. I co tu zrobić z takim zjawiskiem? Właścicielowi doradzano by zrobić mi kolejny tatuaż, ale się nie zgodził. Z czasem, jak sądzę, domyślił się części prawdy o mnie, a to tylko spotęgowało jego zachwyt…


Wojownik spoglądał na niebo jeszcze przez chwilę i skierował się w lewo, na skały. Wspinał się z wprawą i dosyć szybko, jakby zranione ramię w ogóle mu nie przeszkadzało. A mi nie pozostało nic innego jak trochę odczekać i ruszyć za nim.

Powietrze stawało się coraz chłodniejsze, poza tym wiał lekki wiatr, co na tej planecie nie zdarzało się nigdy. Pierwsze oznaki godów zaczęły się pojawiać.

I tak bez przerw na odpoczynek czy jedzenie. Czasem musieliśmy się wspinać, czasem szliśmy trochę marszem ale przez większość dnia on wolał biec. No cudownie wręcz, pomyślałam ciężko oddychając i wdrapując się na kolejne wzniesienie. Na szczęście, kiedy już czułam, że serce przestanie mi bić ze zmęczenia oraz złości, wojownik postanowił się zatrzymać. Ostrożnie podeszłam trochę bliżej i wychyliłam się zza fioletowych skał, gdzie ostatnio zniknął „mój” wojownik. Ku mojej największej trwodze, mym oczom ukazał się XITo2 albo 3, nieważne, prościej mówiąc — statek wojowników.

Przestraszyłam się nie na żarty, jeśli faktycznie wojownicy nim przylecieli, to byłoby ze mną tragicznie, gdyby się dowiedzieli o mojej obecności. Cała moja nadzieja na powrót do domu rozwiała się momentalnie. Oparłam się plecami o skały i osunęłam bezwolne na piach… Już nigdy nie zobaczę bliskich mi osób, nigdy nie poczuje zapachu świeżo skoszonej trawy czy nie zjem ukochanej czekolady z orzechami… Poczułam jak smutek ogarnia moją duszę i zaczęłam płakać jak dziecko. Niepohamowanie, mimowolnie i głośno. Już dawno tak nie płakałam, zawsze tłumiłam w sobie tego typu uczucia czy reakcje. Będąc w niewoli nauczyłam się jednego — nie okazuj co cię rani, ukrywaj swoje emocje. To była lekcja pożyteczna, ale niezwykle bolesna. Na dodatek długa, za długa…

Jej finał miał właśnie nastąpić, gdyż, jak sądziłam, nie było innej możliwości niż ta, by wojownik mnie usłyszał i zawołał resztę. Bez żadnego promyka nadziei, siedziałam bez ruchu czekając na cały ich orszak. A tu nic! Minęła nawet niezwykle długa chwila zanim się opanowałam i zdołałam wyjrzeć zza skał. Z ulgą stwierdziłam, że po wojowniku nie było ani śladu, ale też nie musiałam się długo zastanawiać, gdzie się podział. Szedł w dół wzgórza. Lekkim krokiem zbliżał się do statku i nagle ku mojemu największemu zdziwieniu, ze statku wyszła kobieta! Zwykła, ludzka kobieta. Z tej odległości nie mogłam rozpoznać znaczka kolonii przyszytego do munduru, ale pochodziła z Ziemi albo jednego z jej oddziałów. Jakaż ja byłam szczęśliwa tym niespodziewanym zwrotem akcji.

Wyglądała na ostrą, że tak powiem. Jej wysoką i wysportowaną sylwetkę ciasno opinał granatowy kombinezon. Pod prawym ramieniem miała przewieszony żółtawy, spleciony sznur, a pod nim lśniła jakaś blaszka. Do paska miała przypięte dwa różnej wielkości pistolety i coś niebieskiego, jakby zrolowaną chustę, ale równie dobrze mogło to być cokolwiek innego. Czerwone włosy gładko zaczesane do tyłu były widoczne z daleka, zapewne pod czapką z daszkiem znajdował się również mały, idealnie równy kucyk, ale trudno było ocenić z tej odległości. Twarz wydawała się raczej okrągła, chociaż może to przez okulary słoneczne, które miały właśnie taki kształt. Jasnoniebieski kolor ich szkieł przypomniał mi ten typ kobiet z Ziemi, zdeterminowane i nieugięte, ponadto zdecydowane na wszystko, by osiągnąć swój własny cel.

Zaraz po niej, wyszło czterech uzbrojonych mężczyzn. Byli tak różni od siebie, że ciężko było ich nazwać grupą. Wszyscy byli rośli i średnio umięśnieni, ale żeby któryś z nich był w wojsku albo chociażby przeszedł jakiś większy trening wojskowy, to szczerze w to wątpiłam. Może jeden z nich miał jakieś większe doświadczenie z bronią, zresztą szedł zaraz za kobietą, ale za to reszta wyglądała na mechaników, albo zwykłych zbieraczy, którzy akurat przypadkiem znaleźli broń. Wszyscy szli jednak w kierunku wojownika, który nawiasem mówiąc, nic sobie z tego nie robił, że zamiast jego ludzi pojawili się ziemianie. Mężczyźni podchodząc bliżej zaczęli w niego celować z karabinów laserowych, a kobieta niewzruszona szła przodem jakby była ich dowódcą.

Mimo wszystko było coś niepokojącego w ich zachowaniu, a nawet samym wyglądzie. Coś groźnego, ale ciężko mi zdefiniować dokładnie co. Może to był sposób w jaki szli? Zdecydowany, ale i nieprzewidywalny? Wydłużali kroki, a stopy stawiali jakoś mocniej. Nie wiem… Postanowiłam poczekać i zobaczyć co się wydarzy.

Grupa przystanęła równocześnie z wojownikiem pozostając w bezpiecznej odległości. Czyli nawet oni wiedzieli, że dla jednego wojownika taka mała grupka, to raczej żadne wyzwanie. Rozmawiali długo i początkowo wszyscy byli wyraźnie negatywnie nastawieni do siebie, ale później zapanowało ogólne ożywienie i nawet niektórzy się uśmiechnęli. Stałam się przez to jeszcze bardziej podejrzliwa, co do całego zajścia. Jeden z mężczyzn nawet podszedł do wojownika i poklepał go po ramieniu? O co tu chodzi? — pomyślałam. Jak mam to rozumieć? Czyżby to on ich wezwał? Ale jak? Musiałby mieć swój statek by to zrobić, a skoro ich wezwał to znaczy, że potrzebuje ich pomocy, dedukowałam skradając się powoli do małej wnęki w skale. Ale skąd on wiedział, że przylecą ziemianie? W sumie nie był jakoś specjalnie zaskoczony ich obecnością. Nie wolał by go odnaleźli wojownicy? — siadając w cieniu wnęki kontynuowałam swe rozmyślania, kiedy uderzyła mnie jasność sytuacji.

On nie chciał pomocy wojowników! Nadając sygnał s.o.s. nastawił częstotliwość typową dla Ziemian i właśnie dlatego to ICH się spodziewał. A skoro zrezygnował z pomocy braci to znaczy, że jest u nich niemile widziany. Stąd ten zaniedbany wygląd! On od dłuższego czasu jest poza planetą. Zapewne uciekł, a teraz się ukrywa. Tylko dlaczego wezwał Ziemian do pomocy? Mógłby spokojnie się tutaj chować do woli. A może wiedział o godach? Jeśli tak to żyliśmy razem na tej małej planecie przynajmniej rok!

Ta ostatnia myśl mnie zaniepokoiła. Straciłam swój komfort psychiczny. Co innego żyć na obcej planecie z uczuciem, że jest się kompletnie samej, a co innego z kimś kogo się nienawidzi, a w dodatku nawet nie zauważyło. Rozmiar moich przemyśleń oraz wysuniętych wniosków nie polepszył mi humoru.

Drżącymi dłońmi wyciągnęłam zza paska małą roślinę. Pierwszy raz od pobudki mogłam coś zjeść. Spojrzałam na nią przelotnie i pospiesznie włożyłam do ust. Oh, gdybyście tylko widzieli jak ona wyglądała, fuj po prostu. Jak stary na wpół wyschnięty fioletowo-bordowy glon, w dodatku lepki w dotyku z przyklejonym do liści piaskiem. Jak nie patrzyłam co jem to nie miałam problemu z przełykaniem, gdyż nieoczekiwanie smakował nawet nie tak źle, a poza tym miał dużo soków dzięki, którym zdołałam przetrwać tutaj tak długo.

Po posiłku zbudowałam ścianę by się całkowicie odgrodzić od otoczenia. Rozpaczliwie potrzebowałam snu, a patrząc na statek to i oni postanowili uczynić podobnie. Włazy statku zostały szczelnie zamknięte, czym się nie przejęłam ani trochę, gdyż rozstawione czujniki ruchu oznaczały jedno — dłuższy pobyt.

Nastawiałam swój magnes by po dokładnie trzech godzinach i dziesięciu minutach obudził mnie lekkim porażeniem. Czemu akurat tyle czasu sobie ustawiłam? Mózg człowieka działa etapami i by się wyłączył, odpoczął i na spokojnie zrestartował potrzeba mu minimum półtorej godziny. Tyle trwa cały cykl. Jeśli się go zaburzy człowiek budzi się osłupiały i ciężko mu podjąć jakiekolwiek działania, a z racji iż byłam zmęczona, postanowiłam sobie zafundować dwa takie cykle, oczywiście plus dziesięć minut na uspokojenie przed snem. Myślicie pewnie, że zwariowałam, ale będąc jeszcze na Ziemi czytałam raport z jakiś tam badań, który rzeczywiście udowodnił słuszność tej tezy. Ponadto sami wojownicy, którzy nie są aż tak różni od nas, śpią takimi turami. To jest po prostu w ich krwi. Można by się nawet z tego zaśmiać, śpią półtorej godziny potem otwierają jedno oko by ocenić sytuację oraz ewentualne zagrożenie i jeśli wszystko jest okej, to bach, druga tura snu. Poza tym, nie mogłam ryzykować pozostania na tej planecie. Musiałam jakoś dostać się na statek a i to wymagało czasu. Ułożyłam się najwygodniej jak mogłam i zamknęłam oczy. Sen przyszedł szybko choć nie był spokojny…

Oczekiwałam koszmaru, który nie opuszczał mych snów od dobrych paru lat. Jakby okres niewolnictwa, mimo iż już zakończony, wrósł we mnie i stał się całością, był częścią mojego ciała, którą mogłam poczuć fizycznie.

Jednakże tym razem we śnie musiałam zmierzyć się z czymś innym, a mianowicie z ogromnym i przerażającym Uhu-kiem, coś w rodzaju cyklopa jeśli nie wiecie. Z tym, że ten był przeogromny i w dodatku zbudowany z piasku, więc nijak nie mogłam go zabić. Próbowałam się przed nim schować w typowych ziemskich domach ale on je tylko rozwalał, jeden po drugim. Gdzie nie uciekłam, on już tam był i mnie szukał. Czułam jak ze strachu ruszam się na kamieniu swego prowizorycznego legowiska ale nie mogłam się wybudzić. Usiłowałam nawet krzyczeć przez sen ale nic nie pomagało.

Spróbujcie sobie to wyobrazić, jesteście w pustym, obcym dla siebie domu, jest ciemno, a wy zdyszani próbujecie znaleźć najlepsze możliwe schronienie. Wiecie, że on was szuka i nie spocznie aż was nie znajdzie i rozgniecie jak robaka, bo to właśnie z wami by zrobił. Wolno i z lubością by ściskał wasz tułów aż byście słyszeli dźwięk łamanych kości i pękających wnętrzności co wprawiało by go w nieziemską ekstazę. Potem, dokładnie kiedy ostatni promyk waszego nędznego życia by gasł, zostalibyście wypuszczeni z dłoni wprost do ciemnego, śmierdzącego gardła.

Teraz skoro już wiecie co wam zrobi, kiedy was znajdzie, gdzie byście się schowali? W pierwszym domu schowałam się w ubikacji, i nie wiedzieć w jaki sposób, odwróciłam wannę do góry dnem i się nią przykryłam. Czując jak mocno bije mi serce, wierzyłam, że mnie nie znajdzie. Nic z tego…

Gdzie jeszcze byście się próbowali ukryć? Pod łóżkiem? Nie wiem dlaczego ale tak właśnie zrobiłam w kolejnym domu w moim śnie. Kryjówka nędzna, a zachowanie głupie i czysto ludzkie ale co mogłam zrobić innego we śnie? Uhuk bez najmniejszego wysiłku wbił swoje ramię w dom i zaczął w nim grzebać do czasu aż mnie odnalazł. Czułam się jak sparaliżowana nie mogąc uciec od niego, podczas gdy jego ciężkie, popękane palce zaciskały się wokół mnie unosząc jednocześnie do góry…

Obudziłam się przestraszona jak nigdy przedtem. Chyba cała ta sytuacja z godami oraz pojawienie się wojownika, który de facto, mógł żyć obok mnie bez mej wiedzy tak długo, nasiliło tylko odczucie lęku.

— Tak, tak właśnie musi być –powiedziałam do siebie siadając. Oddech wciąż miałam przyspieszony, a serce boleśnie łomotało mi w klatce ale, o dziwo, byłam fizycznie wypoczęta.

Teraz czekała mnie misja, musiałam wkraść się na statek i ocenić sytuację. Dlaczego ziemianie pomagają wojownikowi, co dokładnie dla niego robią i czy jest szansa by zabrali mnie na Ziemię.

Rozburzyłam kamienną ściankę i spojrzałam w dół zbocza. Obraz czarnej „wrony” budził we mnie obrzydzenie w najczystszej postaci. Masywny, kulisty „brzuch” nie dotykał podłoża, został — na czas snu jak mniemam — podniesiony do góry wysoko ponad podłożem. Opierał się on na dwóch, równie masywnych skrzydłach starej generacji, a wszystko tworzyło kształt półkola.

Wokół statku rozstawione zostały wąskie i niezwykle wysokie czujniki ruchu, które nawiasem mówiąc pochodziły z Ziemi czyli, jak dobrze pamiętałam miały dwie wady. Pierwsza — skanują tylko określony obszar przed sobą i delikatnie po bokach, ale za to nic poza sobą jak i ponad. Oznacza to, że jeśli je wyminę, to będę mogła poruszać się swobodnie. Druga wada była aż śmiesznie podstawowa. Jeśli coś porusza się bardzo wolno, ale tak super BARDZO WOLNO, czujniki tego nie wykrywają. Biorą to za element przyrody. Pamiętam jeszcze jak je testowano, a ponieważ koszty produkcji były względnie wysokie, postanowiono pozostawić czujniki jakimi były i przejść do następnego etapu –bo skoro działały to po co? W końcu był to okres zamieszania, kiedy zaczęliśmy się dzielić na grupy i ponownie rozpoczął się wyścig szczurów. Każdy chciał być pierwszy, nieważne gdzie i jak, oraz że niektóre maszyny posiadały wady. „Numer jeden” tylko to się liczyło. Teraz nie pozostało mi nic innego jak wierzyć, że nikt ich nie ulepszył.

Nie pamiętałam na jaką odległość działały, więc swoje podchody zaczęłam względnie daleko. Włosy związałam w ciasny węzeł by nawet one mi nie przeszkadzały, ręce na wszelki wypadek postanowiłam trzymać luźno po bokach. Z myślą, że ludzie na statku na pewno spali rozpoczęłam swój marsz. Nie było w nim nic trudnego poza psychiczną presją, iż gdzieś tam jest wojownik, który może nie spać i mi się przygląda. Brrr… Aż chciałam się zatelepać by otrząsnąć z siebie tę wizję ale nie chciałam „obudzić” czujników.

Zanim dotarłam do statku minęła na pewno godzina. Ostrożnie wyminęłam półkolistą linię czujników. Wszystkie były już nieźle zużyte, a z tego który stał najbliżej mnie, wystawały dwa żółte kabelki sklejone czarną taśmą izolacyjną. Mimowolnie pojawił mi się na twarzy uśmiech, tak jakby nic się nie zmieniło i Ziemia, którą opuściłam dekadę temu pozostała dokładnie tą samą.

Stojąc nieruchomo tuż za czujnikiem, zrobiłam szybszy ruch dłonią. Zero reakcji. Czyli moje przewidywania się sprawdziły, nikt ich nie ulepszył. Uspokojona swoim małym zwycięstwem, trochę się porozciągałam, gdyż mięśnie ramion mi zdrętwiały, i zaczęłam szukać odpowiedniego sposobu by wejść jakoś do środka statku. Nie mogłam przecież zapukać do włazu krzycząc „wpuśćcie mnie! To ja Mekkin z zaginionej stacji badawczej!”

Wolno i ostrożnie obeszłam statek dookoła. Był dość spory i na szczęście wyglądał na nieuszkodzony, więc szansa bym się nim zabrała gdziekolwiek, wzrosła.

Z doświadczenia wiedziałam, że statki wojowników zawsze mają klapy wentylacyjne na skrzydłach by pobierać i gromadzić tlen podczas pobytu na jakiejkolwiek planecie. Ten model statku niczym się nie wyróżniał, musiał więc mieć owe wentylatory, przez które mogłam przejść z łatwością.

Bez większych trudności wspięłam się na jedno z łukowato w dół wygiętych skrzydeł i ostrożnie zbliżyłam do otworu. Pode mną znajdowało się jedno z pomieszczeń, więc stawiałam stopy nad wymiar ostrożnie, musiałam się upewnić czy nikogo akurat w niej nie ma. Zbliżyłam się do samej krawędzi i ku mojemu zdziwieniu byłam świadkiem rozmowy wojownika z kobietą. Usiadłam z boku by lepiej słyszeć i moje gdybania co do niespodziewanego pojawienia się Ziemian zostały całkowicie rozwiane.

— Czyli to przypadek, że się tu znaleźliście? — zapytał wojownik chcąc się upewnić.

— Jak najbardziej — oznajmiła kobieta. — Magnes nam padł i ledwo co wylądowaliśmy. Te wasze złomy to ciągle tylko potrzebują nowej energii, a magnesy nie rosną przecież na drzewach — odpowiedziała śmiejąc się głośno z własnego żartu.

— To macie akurat szczęście, że mnie tu zastaliście.

— Taaak… Załoga nawet uważa, że podwójne. Jutro rano jak pójdziesz z nimi po magnes, będą chcieli cię pojmać — powiedziała jakby lekko zdezorientowana. — Ich nie interesują twoje obiecane kryształy czy nawet statek jak ze snów, wolą mieć coś w garści.

— To znaczy? — zapytał chrapliwym głosem.

— A to, że maja w planach odwiedzić pobliski market niewolników. Wiesz ile by dostali za wojownika? Nawet po podatku i podziale im się opłaca.

— A tobie co się opłaca?

— Ja, mój drogi, mam co do ciebie inne plany — odpowiedziała przerywanym głosem.

— Aha, więc sytuacja się wyjaśnia. On im zaoferował formę zapłaty tylko za co? Co mieliby dla niego zrobić? — zastanawiałam się leżąc na ciepłym skrzydle statku. Być może, najzwyczajniej w świecie mieliby go zabrać z tej planety? Ale nie, to mi nie pasowało do układanki, oni potrzebują magnesu z energią, a on go niby posiada na swoim statku? Jeśli tak, to dlaczego sam nim nie odleci? Przecież chyba każdy wie, że jak ktoś ma działający magnes to sam może polecieć gdzie tylko chce, nieważne jak bardzo statek jest uszkodzony. Wojownicy już tak wymyślili, że każdy statek ma taką opcję ratunkową. To są ich podstawy, ważne tylko by główny kokpit był nie przedziurawiony. Jeśli był, to magnes na milion procent został również uszkodzony, a tym samym nie działa. Jeśli natomiast kokpit jest cały, to zaraz za nim, są mega wytrzymałe włazy, które oddzielają resztę statku. A w takim razie, nawet jak zaraz za włazami są tylko dziury, to w niczym nie przeszkadza, po prostu wszystko to samo odpadnie podczas startu. O tym każdy przecież wie. To po co tam idą? Naprawdę tego nie wiedzą, że on tylko blefuje?

Po chwili jakby coś upadło na podłogę w pomieszczeniu poniżej i słychać było tylko przyspieszone oddechy. Czy oni robią to o czym myślę? — zastanowiłam się zirytowana. Wejrzałam przez wentylator do pomieszczenia i krew się we mnie zagotowała. Oni jak gdyby nie mieli nic innego do roboty i uprawiali seks. Nawet nie taki spokojny, ten był wręcz agresywnym co jeszcze bardziej mnie rozzłościło.

Czułam jak oczy zaczynają mnie piec, nieodzowny znak zamiany białek ocznych w czarny płyn. Zawsze, kiedy przechodzę taką przemianę tracę na moment kontrolę nad swoim zachowaniem. Tym razem nie było inaczej, chociaż na moje szczęście, zdołałam zapanować nad sobą i nie doszło do całkowitej przemiany.

To, co zdążyło się zmienić, pchnęło mnie to ryzykownego posunięcia. Jak gdyby nigdy nic spuściłam swe nogi przez otwór wentylatora i bezdźwięcznie zsunęłam do środka pomieszczenia. Nie interesowało mnie to czy mnie zobaczą, czy nie. Musiałam się przekonać czy magnes, który posiadam pasuje do tego modelu statku. Jeśli tak, to potrzebowałam już tylko pilota, a reszta mnie nie obchodziła.

Na moment zawisłam na samych rękach i wówczas wojownik odwrócił głowę w moim kierunku i spojrzał mi prosto w oczy. Nie wyglądał na zaskoczonego moją obecnością, wręcz przeciwnie. Jakby tylko czekał, kiedy się pojawię. Nie przerywając swych czynności z kobietą, uśmiechnął się do mnie szyderczo i dał klapsa kobiecie w pośladki. Jakby chciał coś udowodnić. Uh… Jak ja chciałam go wówczas zabić, nawet nie macie pojęcia!

Resztkami woli się opamiętałam i ruszyłam w swoim kierunku. Główny kokpit był zaraz na lewo, więc po upewnieniu się, że jest on pusty, szybko odsunęłam klapkę ochronną magnesu i stwierdziłam, że niestety mój model nie będzie pasował. Był mniejszy i za nowoczesny jak dla tego statku. Rozczarowana odkryciem musiałam uważnie przemyśleć swój następny krok. Muszę się stąd wydostać, tylko jak? Przecież nie mam im nic do zaoferowania. Nie bacząc na to co robi wojownik, obojętnie przeszłam obok niego. Sięgałam mu zaledwie do ramion i zabicie tak drobnej kobiety jak ja, nie sprawiłoby mu żadnej trudności, przynajmniej tak zapewne sobie myślał.

Podskoczyłam bezgłośnie i chwyciłam się za brzeg otworu. Bez trudu zrobiłam wymyk i wydostałam się ze statku. Przez cały ten czas czułam na sobie jego wzrok…

I co teraz? Co teraz? — próbując się uspokoić, przeszłam po statku na jego drugą stronę. Nie chciałam dłużej być świadkiem ich zbliżenia. Miałam większy problem niż ich obrzydliwe zachowanie.

Powietrze się ochłodziło o kilka stopni i wiatr przybrał na sile, zmiany zaczęły zachodzić coraz szybciej. Wszystko wskazywało na to, iż gody zaczną się wcześniej niż przypuszczałam.

Spojrzałam na niebo, Ino I, było jeszcze w połowie widoczne, ale gody mogły zacząć się chyba lada dzień o ile nie zaczęły się już teraz. W głowie miałam bałagan. Wojownik na bank nie ma żadnego magnesu i najwyraźniej chce rozdzielić grupę by zabić wszystkich pojedynczo. Na statku nie miałby aż tak dużych szans przeciwko im wszystkim naraz. Teraz pytanie brzmi, co zrobi później? Spokojnie przeczeka to piekło na statku czy ma jakieś rozwiązanie i mimo wszystko odleci?

No cóż, zobaczymy jutro — oznajmiłam sama sobie i przygnębiona sytuacją, położyłam się na skrzydle. Podciągnęłam koszulkę do góry i odczepiłam ze splotu słonecznego swój magnes. — Ah… Gdybyś tylko pasował do tego modelu, wszystko byłoby prostsze — powiedziałam niemal czule, jak do najlepszego przyjaciela. Zaczęłam obracać go między palcami, był tak mały, że tylko minimalnie wystawał mi z dłoni. Jego żółty kolor przypominał mi ziemskie słoneczniki. Zawsze, kiedy na niego patrzyłam, pomimo złej wspólnej historii, poprawiał mi się humor. Czułam, że mam ze sobą namiastkę domu. Mogłam się zatracić we wspomnieniach…

Zamknęłam oczy i ponownie byłam na Ziemi. Wyobrażałam sobie, że jest wtorek, mój dzień lenia. Leżę sobie w czystej, pachnącej pościeli, przy każdym ruchu słyszę jej szelest. Przez otwarte okno świeci słońce, a lekki, poranny wiatr porusza firanki. Uśmiecham się sama do siebie, gdyż wiem, że zaraz mąż przyniesie mi kawę i tosty z dżemem truskawkowym.

Zawsze tak mi dogadza we wtorki.

I właśnie wtedy poczułam jego obecność… Mimo zamkniętych oczu, wiedziałam dokładnie gdzie stoi — zapewne wojownik tak samo wyczuł mnie wcześniej. Nie dając mu satysfakcji, otworzyłam oczy i powoli włożyłam magnes do kieszeni. W tym momencie i tak pewnie wiedział, że go mam, więc nie było sensu nagle go ukrywać. Przynajmniej nie wiedział, że sama go zasilam. Ta informacja nie była przeznaczona dla niego. Nie okazując żadnej reakcji na jego obecność ponownie zamknęłam oczy. On i tak wiedział, że go wyczułam. Nie potrafię tego dokładnie wytłumaczyć, pewnie i tak wiecie co mam na myśli. Podświadomie wiedziałam, że się zbliża. Musiałam być przygotowana na każde jego zachowanie. Z wojownikami nigdy nie ma żartów, mogą cię zaatakować i zabić w dwie sekundy, jeśli się tego nie spodziewasz, a ten akurat stawiał kroki mocno i pewnie, jakby chciał mnie przestraszyć. Szedł wolno, rytmicznie czym tylko zaczął mnie irytować. Co on zamierza? Był teraz mniej niż metr ode mnie i nic sobie nie robił z mojej obecności. Kiedy był tuż przy mnie, jego kolejny krok wypadał akurat tam gdzie leżałam. Próbowałam nie okazywać swego rozdrażnienia zaistniałą sytuacją i oddychać swobodnie. Wyczułam jak podniósł nogę do kolejnego kroku i niemalże stawia mi ją na brzuchu… Będąc jak kamień nie ruszyłam się nawet o milimetr, nie mogłam przecież teraz ustąpić! To było jak próba sił, on mnie testował. Widział wcześniej moje czarne oczy i teraz próbował dowiedzieć się czegoś więcej. Nie mogłam dać mu tej satysfakcji uciekając. Gdy już niemal czułam podeszwę jego buta na sobie, on wyciągnął krok i stanął tuż poza mną. Rozgniewana złapałam go momentalnie za kostkę i powiedziałam nie otwierając oczu

— Zrób to jeszcze raz, a cię zabiję! — Wojownik tylko się roześmiał w głos.

Spojrzał na mnie rozbawiony i wyswobodził nogę. Po czym ułożył się zaraz obok mnie, prawie czułam go fizycznie, był tak blisko! Co on samotny się poczuł, że musiał kłaść się akurat tutaj? Palant jeden!

Po pewnym czasie zrozumiałam, że śpi. No tak, on mógł sobie na to pozwolić bo wiedział, że i tak nie zasnę tylko będę go pilnować! I tym właśnie sposobem przeleżałam ładnych parę godzin.

Kiedy ludzie zaczęli wychodzić ze statku, wojownik wstał nawet na mnie nie spoglądając. Czyżby wiedział, że zostaję?

— Ciekawe, co on tak dokładnie zamierza. Wszystkich wybije i wróci, ale co zrobi potem? — myślałam unosząc głowę z metalowego skrzydła. Widziałam jak wojownik zjeżdża, a potem zeskakuje ze skrzydła. Odszedł razem z pięcioma mężczyznami. Kobieta najwyraźniej została by pilnować statku. Ciekawe ilu jeszcze ma ludzi?


Powietrze stało się niemiłosiernie ciężkie. Prawie nie było czym oddychać. Zaskakujące jak szybko zachodziły zmiany. Chłodny wiatr rozwiał mi włosy. Zaniepokojona spojrzałam w górę, Ino I było niemalże całkowicie schowane, widać było jedynie mały sierp. Rozejrzałam się w koło szukając oznak węży ale niczego nie zauważyłam. Wyglądało na to, że jeszcze spały ale równie dobrze mogły wstać lada moment. Z tą nie za wesoła myślą wślizgnęłam się do statku i zamknęłam za sobą wentylator, wolałam zabezpieczyć statek jak tylko mogłam.

Było ciemno, a światła awaryjne zaczynały już mrugać. Ostatnie resztki energii wyczerpywały się nieuchronnie. Jeśli teraz się wszystkiego nie pozamyka to wszelkie włazy czy wejścia trzeba będzie zamknąć manualnie, a to nie należny do łatwości.

Przeszłam przez wąski korytarz nie usłyszawszy najmniejszego dźwięku. Czyżby rzeczywiście została tylko tamta kobieta? Toż to byłoby najgłupsze rozwiązanie jakie tylko mogli wymyślić.

Przeszłam przez salę hibernacji i jak się mogłam spodziewać nikogo tam nie zastałam. Kto by chciał hibernować podczas tak niefortunnego postoju? Szybko przeliczyłam łóżka. Dziewięć. Dla dziewięciu członków załogi. Pięciu z nich poszło za wojownikiem, kobieta została czyli, że jest jeszcze troje członków. Fakt, mogli dawno już nie żyć, a ich łóżka byłyby puste, ale mogli równie dobrze kończyć właśnie śniadanie i natknąć się na mnie w każdej sekundzie.

Zakładając, że mam do czynienia z pozostałą czwórką załogi, zaczęłam bardziej uważać na otoczenie.

Cisza panująca na statku była niemiłosierna, wręcz złowroga. Do tego mrugające wszędzie światła, tworzyły dość specyficzne nastrój. Nie mówię, że się bałam, ale takie zaniepokojenie oczywiście się pojawiło.

Rozglądając się dookoła przeszłam przez statek do kolejnego włazu wentylacyjnego i nacisnęłam mały przycisk. Metaliczny dźwięk zamykanych zasuw rozniósł się echem. Nic nie mogłam na to poradzić. Teraz został tylko właz wejściowy i właśnie wtedy usłyszałam odgłosy walki. Nie na zewnątrz, ale w środku. Co oni wyprawiają? Czyżby węże się obudziły i są już na statku? Minęłam główny kokpit i zbliżyłam się do pomieszczenia skąd dochodziły krzyki. Ostrożnie zajrzałam do środka.

To kobieta walczyła z jednym z mężczyzn. Po lewej od niej oparte na kokpicie, leżało ciało innego członka załogi. Z tego, co mogłam zauważyć miał rozszarpanie całe plecy i głowę od tyłu, resztę postrzału przejęło oparcie jego fotela. Pewnie nawet się nie spodziewał ataku, a ona przyszła i jak gdyby nigdy nic, strzeliła mu w plecy. Drugi mężczyzna musiał ją przyłapać, dlatego był gotowy do walki. Nie przewidział tylko, że ona będzie miała paralizator wojowników. Jeden strzał i mężczyzna opadł bezwładnie na podłogę. Widziałam jak rozbawiło to kobietę — potężny i uzbrojony mężczyzna pada przed nią jak mucha. Schowałam się w cieniu bacznie obserwując jej zachowanie. Powoli i spokojnie zbliżyła się do sparaliżowanego mężczyzny i jednym ruchem skręciła mu kark. Nawet się nie zawahała na moment. Następnie wróciła do pierwszego i zwaliła jego zwłoki na podłogę zabierając mu obrotowe krzesło na kółkach. Jedno z nich wymagało naoliwienia, ale to nie było w żadnym stopniu teraz ważne. Przeszła obok mnie i udała się w kierunku włazu głównego. Jej biała, wojskowa koszulka została zaplamiona krwią po prawej stronie.

— Teraz ubranie pasuje ci do równie czerwonych włosów — pomyślałam, kiedy blade światło padło akurat na nią. Ciągnąc za sobą skrzeczący fotel pogwizdywała sobie żywą melodię.

— Oh, gdybyście tylko to widzieli, ten wyraz jej oczu! Jakby zwariowała! Nawet psychopaci albo seryjni mordercy, zapewne tak się nie cieszą z własnych morderstw jak ona. Szła pewnie, przesadnie kołysząc biodrami. Jedną ręką pchała fotel, a drugą trzymała oparty na ramieniu, paralizator. Do tego czerwone włosy w nieładzie, które potęgowały obraz psychozy, no i nie zapominajmy o wesołym pogwizdywaniu. Wariatka jak nic –oznajmiłam sobie w myślach zastanawiając się, czy aby bezpieczniej nie jest na zewnątrz z wężami, w końcu tacy psychopaci mają różne zdolności i talenty.

Ciekawe czy wojownik o tym wie? — rozbawiona tym pytaniem ostrożnie wyjrzałam zza rogu i zauważyłam jak moja wariatka usiadła przy samym przycisku do zamknięcia włazu. Czyli już po wszystkim? Zabiła dwóch członków załogi, a co się stało z trzecim? Jednego brakuje, a ona nie wygląda jakby się tym przejmowała. Widocznie rozluźniona odstawiła na podłogę paralizator i wyjęła z kieszeni złamany pilnik do paznokci. Cała ta scena wyglądała dla mnie tak absurdalnie, że prawie się nie roześmiałam na głos. Ona sobie siedzi z nogą założoną na nogę i piłuje paznokcie, nie zważając na to, że prawa ręka jest cała we krwi jej, bądź co bądź, wcześniejszych kolegów.

Próbowałam zebrać myśli i jakoś to wszystko ogarnąć. Być zamkniętą w statku z wojownikiem to jedno, a dołożyć do tego ziemiankę-wariatkę, to drugie. Już w myślach widziałam jej ten szeroki, upiorny uśmiech, kiedy bym próbowała się zdrzemnąć…

I jak ja ich przekonam by zabrali mnie na Ziemię?

Najpierw muszę zebrać wszystkie fakty i jakoś je przeanalizować. Wiedziałam, że wojownik zabrał Ziemian ze sobą by ich zabić, ale nie sądziłam iż kobieta mu pomoże wykończyć resztę załogi. Co on ma do niej? Toż mógł i ją zabić. Chyba że… Tak, dalej są dwie możliwości — wywnioskowałam opierając się o metalową ścianę statku nie spuszczając z niej wzroku.

Pierwsza jest taka, że jej do czegoś potrzebuje, tylko nie wiem do czego. Na pewno nie do pilotażu, bo sam pewnie to potrafi. Może ona ma gdzieś go zawieźć, bo on nie zna współrzędnych? Nie to na pewno nie to, wojownik, który nie zna jakiejś planety? Musiałby być wyjątkowym nieudacznikiem. Ale jeśli nie to, to zapewne potrzebuje jej jako kobiety — proste, w końcu to tylko facet, tylko że jej to odpowiada? Maszyna do zabijania i wariatka — nietypowe połączenie, ciekawe kto kogo zabije pierwszy.

Druga możliwość jest taka, że nawciskał jej kłamstw żeby mu tylko pomogła zabić resztę załogi, a on jak wróci to się pozbędzie i jej.

Poza tym, wcześniej pewnie tylko zamknąłby się w środku i przeczekał gody, nieważne czy z nią czy bez niej. Następnie wysłałby sygnał s.o.s. i zgarnął następny statek. Ale teraz… Teraz to wie, że ja mam magnes i być może wie jak go użyć na tym modelu.

Będę musiała mieć się na baczności.


Uwaga! Stan energii wynosi 2%. Zamykanie systemu rozpoczęte.


Taki komunikat został wygłoszony przez głośniki. Jeśli teraz nie zamknie głównego włazu, to sama później nie dam rady, zakładałam oczywiście, że ona raczej mi w tym nie pomoże.

— Musimy zamknąć właz i to natychmiast — powiedziałam wychodząc z cienia poza nią. Kobieta aż podskoczyła, zaskoczona moją obecnością. Szybko złapała za paralizator. Na długim, zdobionym znakami wojowników kiju, wyraźnie świeciło jedno światełko oznaczające ostatni ładunek. Jeśli we mnie trafi to po mnie, ale jeśli chybi to mam szanse.

— Ino I całkowicie zniknęło, więc gody już się zaczęły. Jeśli teraz nie zamkniemy włazu, to całe to paskudztwo wejdzie do środka i nikt się nie uratuje. Uwierz mi.

— Kim jesteś i skąd się tu wzięłaś? — zapytała nie zdejmując ze mnie celu.

— Mieszkałam tu od jakiegoś czasu i wierz mi, nie chcesz być świadkiem tego, co tu się będzie zaraz działo. Raz to przeżyłam, popatrz nawet wojownik robi wszystko, by się tu zabarykadować, a to musi coś znaczyć.

— Skąd o nim wiesz? — zapytała podejrzliwie robiąc zazdrosną minę. Czyżby się mnie obawiała pod TYM kątem?

— Nie znam go i możesz go sobie zatrzymać, ale teraz to naprawdę musimy zamknąć właz.

— Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić a czego nie, zwłaszcza jakiś niski chudzielec.

— Dobra, słuchaj widzę, że nie wiesz co się tu dzieje. Z przyjemnością ci szybko wyjaśnię. Otóż wszędzie pod piachem schowane są ogromne potwory przypominające węże. Teraz jest ich czas kopulacji i jak tylko skończą, może to za być dzień, dwa, ale może być i za dziesięć minut i wówczas zaczną atakować wszystko co się rusza dookoła, a wtedy to dopiero będzie ciężko.

— I ty to jakoś wcześniej przeżyłaś tak? — wtrąciła się rozbawiona.

— Ledwo.


Uwaga! Stan energii wynosi 1%. System zostanie zamknięty za 3 minuty.


— Jakoś damy sobie radę i nie… — jej wypowiedź przerwał mężczyzna wbiegający na statek.

— Lena! To była pułapka. On nas zaprowadził do legowiska i zabijał na spółkę z potworami!

— Taak? — zapytała przeciągle. Odwróciła się i błyskawicznie wymierzyła w niego paralizator. Zielony błysk rozjaśnił na moment wnętrze pomieszczenia. Mężczyzna padł bezwładnie do przodu na twarz.

— Tutaj jest niewiele lepiej — odpowiedziała wesoło. Podeszła do niego dalej trzymając w rękach paralizator, czyżby nie wiedziała, że to był jej ostatni pocisk?

Stojąc tuż przy nim zaczęła nogą staczać go na zewnątrz i właśnie wtedy na horyzoncie pojawił się wojownik. Na dworze panował półmrok, ale jego sylwetkę każdy mógł rozpoznać. Wyraźnie kulał, lecz mimo to nie zwalniał tempa. Gnał jak szalony w dół pobliskiej góry byle tylko dotrzeć do statku na czas. Kobieta chciała wyjść mu na spotkanie, ale nie mogła przecież mnie tak samej pozostawić, słusznie przypuszczając, że zamknęłabym właz zaraz za nią. Wyraźnie się wahała, co ma począć, aż do momentu kiedy usłyszałyśmy jego ryk: „Zamykaj właz na cholery!” Kobieta stała zdezorientowana po czym obie zauważyłyśmy jak ogromny, ciemnozielony wąż przebija się przez piach. Był naprawdę ogromny!

— Masz broń? — zapytałam rzucając się do przycisku. Zaczęłam nerwowo go przyciskać.

— Nie, to wszystko co miałam — odparła niemal bezgłośnie.

Była w takim szoku, że kiedy wojownik ją wyminął, to tylko stała i patrzyła się na niego. Wojownik podbiegł od razu do mnie i sam zaczął walić w małą okrągłą kulkę na ścianie. Jakby on miał jakiś cudowny dotyk i przesłał energię do włazu, który w magiczny sposób by się sam zamknął, pomyślałam rozgniewana.

— Masz coś? — zapytałam w pośpiechu.

— Nic — odparł biegnąc do włazu. Otworzył zabezpieczenia i złapał za duży, nieporęczny uchwyt. Opierając się na zranionej nodze starał się ruszyć właz samodzielnie, ale ten ani drgnął.

— Ej! Nie stójce tak tylko pchajcie! — wydarł się chrapliwie wojownik.

Wąż był coraz bliżej. Mieliśmy może dwie, trzy minuty zanim dotarłby do nas. Pociągnęłam kobietę za sobą i dołączyliśmy do wojownika. Ja wybrałam uchwyt tuż przed nim ona natomiast pobiegła w głąb statku. Wróciła dosłownie po paru sekundach i rozlała olej na łączenia u spodu. Pomysł banalny, ale poskutkował. Właz z wielkim trudem ruszył do przodu. Widziałam jak wąż się zbliża i zaczęłam z większym zapałem pchać. Metalowe krawędzie uchwytu niemal rozcinały mi dłonie od środka, choć zapewne nie tylko mi.

Byliśmy ledwo w połowie, kiedy potwór dotarł pod sam statek. Nie pozostało mi nic innego jak zacząć swój taniec i liczyć, że oni sami dadzą radę zamknąć właz do końca, lecz najpierw musiałam coś z nimi uzgodnić. Odwróciłam się do wojownika i pierwszy raz świadomie spojrzałam mu w oczy mówiąc

— Czy mój magnes zadziała w tym modelu statku?

— Co? — zapytał zbity z tropu.

— No zadziała czy nie — wydarłam się przerażona sytuacją.

— Zadziała.

Spojrzałam na węża, który był już tuż przy wejściu. Niepewnie poruszał czymś, co musiało być jego głową, jakby nie do końca wiedział gdzie ma uderzyć.

— Mogę go zatrzymać, ale musisz mi obiecać, że zabierzesz mnie na Ziemię.

— Co?

— No nie zgrywaj debila! Zabierzesz mnie na Ziemię, a potem możecie lecieć sobie gdzie tylko chcecie. Przyrzekasz?

— Przyrzekam, tylko go zatrzymaj bo będzie po nas.

Spojrzałam na wojownika raz jeszcze chcąc się upewnić co do wartości jego przysięgi. Nie mogłam go przejrzeć ale nie pozostało mi nic innego, jak najzwyczajniej w świecie mu zaufać.

Wyszłam zza włazu i stanęłam naprzeciw węża. Nie tracąc ani chwili, rozpoczęłam swój taniec. Był chaotyczny i potwór wyraźnie był nim zaskoczony. Naśladując moje ruchy tułowiem przysunął się bliżej mnie. Wyprostował swoją przednią część, co mnie zaniepokoiło gdyż teraz przewyższał mnie ze trzy razy, a to w dodatku była tylko jego połowa. Nie przerywałam tańca, ale zwolniłam nieco tempo. Kątem oka widziałam, jak właz mozolnie porusza się na przód. Musiałam tylko przetrzymać do momentu, aż otwór będzie na tyle mały by uniemożliwić wężowi wejście na statek. Ile jeszcze dokładnie to miałoby trwać? Nie wiedziałam.

Nie tracąc kontaktu z potworem zaczęłam powtarzać swe ruchy jeszcze wolniej.

Następnie jeszcze wolniej…

I jeszcze wolniej…

Na koniec prawie w ślimaczym tempie.

Wąż leżał już niemal na ziemi, kiedy poczułam przeszywające ból w podbrzuszu. Spojrzałam na zranione miejsce i zobaczyłam trzy małe kolce. Niepewnie podniosłam głowę w górę gdzie zobaczyłam drugiego węża. Był znacznie mniejszy niż ten, którego właśnie usypiałam. Ten był wyraźnie pobudzony, a moje wolne ruchy na niego nie działały. Przerwałam swój taniec i cofnęłam się w tył. Wolno prześlizgnęłam się obok wojownika i oparłam chwiejnie o ścianę. Ból był niemożliwy do zniesienia i przy każdym ruchy czułam jak jestem rozcinana od środka.

Nie wyjmowałam jeszcze kolców, gdyż gdybym się ich pozbyła będąc nieprzygotowana umarłabym w ciągu paru minut. I wtedy niespodziewanie wąż, którego próbowałam usypać zaatakował tego mniejszego, jakby w akcie zemsty. Dało to wojownikowi i kobiecie czas by domknąć właz.

Usłyszałam za sobą głośny metaliczny dźwięk wysuwanych blokad. Teraz nic do nas już nie wejdzie.

Wojownik dyszał ciężko i skacząc na jednej nodze, skierował się do kokpitu. Kobieta pogrążona w swoistym transie, chwyciła za wcześniej przytargany fotel i podążyła za nim. Skrzeczący odgłos nienaoliwionego kółka, ponownie roznosił się echem po pustym statku. Gdyby nie fakt, że wiem co teraz ona przeżywa, mogłabym stwierdzić, że jej psychotropy przestają działać i nie ogarnia sytuacji, ale z racji, że byłam w podobnym szoku wcześniej nie zareagowałam tylko ruszyłam za nimi. Spojrzałam po raz ostatni w kierunku włazu i będąc już pewną, że nikogo z nami nie ma, weszłam do ciemnego, krótkiego korytarza. Podpierając się ścian skręciłam w lewo i w bladym świetle ostatnich świateł na kokpicie zobaczyłam jak wojownik wyjmuje pusty magnes i rzuca go na podłogę, a wariatka przesuwa ciała kolegów.

Zgięta w pół z bólu, podeszłam do kokpitu nie reagując na milczącą kobietę obok. Wojownik spojrzał na mnie. Pot perlił mu się na czole, a włosy były przyklejone do karku. Widać również porządnie oberwał.

Tylko jej się upiekło. Dołączyła ona do nas właśnie w momencie kiedy przekazywałam wojownikowi mój magnes.

— Obiecałeś zabrać mnie na Ziemię, dotrzymaj teraz słowa — powiedziałam w bólu. Wziął małą kulę ode mnie z dłoni w pośpiechu i usiadł na jednym z foteli za sterami statku, a na drugim zasiadła kobieta, chcąc wyraźnie podkreślić kto jest ważniejszy. Popchnęła małą wajchę pod siedzeniem i fotel został przymocowany do podłogi.

Nie zwracając na nią uwagi, przysunęłam drżąca od bólu dłoń do włosów wojownika. Jak mogłam się spodziewać, momentalnie mnie za nią chwycił, nawet na mnie nie patrząc. To było pewnego rodzaju ostrzeżenie, abym nic nie kombinowała. Kobieta zerwała się z miejsca z lekkim opóźnieniem i pchnęła mnie do tyłu. W tym momencie wyciągnęłam małe szkiełko z jego włosów — resztki używanych przez wojowników ozdób. On najzwyczajniej w świecie nie zareagował, tylko zajmował się różnymi kablami wyciągniętymi spod kokpitu, ona natomiast stała jak posąg patrząc na mnie pustym wzrokiem. Wolno odwróciłam się od nich i skierowałam do końca pomieszczenia. Spojrzałam na dwa ciała leżące po mojej prawej i ciężko opadłam na podłogę. Usiadłam opierając się o ścianę. Nogi wyprostowałam starając się zrobić jak najwięcej miejsca zranionym organom, by ich jeszcze bardziej nie uszkodzić.

Trzymając w lewej dłoni szkiełko, zrobiłam nim krótkie lecz głębokie nacięcie na prawym nadgarstku między żyłami. Z rany natychmiast wypłynął lepki płyn przypominający żywicę. Niezwłocznie drżącą ręką wyjęłam trzy kolce i wlałam w każdy otwór po parę kropel. Niewyobrażalny ból rozrywał moje ciało. Trucizna, którą w siebie wlałam była chyba najpotężniejszą ze wszystkich, ale jednocześnie przyspieszała moją wewnętrzną regenerację. Oddychając ciężko osunęłam się płasko na podłodze. Wzrok zaczął mi się mącić i cała zlałam się potem. Dreszcze na moim ciele były zapewne widoczne z daleka, ponieważ kobieta usiadła zaniepokojona z powrotem w swoim fotelu. Ostatnie, co pamiętam, to jak się wzbijamy, a ja desperacko próbuje się czegoś uchwycić. Później panowała już tylko ciemność.

Ixos

Obudziłam się rzucona o ścianę. Ból w boku i kolanie nie był jakiś specjalny, ale definitywnie niespodziewany. Otworzyłam oczy i próbowałam szybko ogarnąć sytuację. Statek podejrzanie się kołysał, a po podłodze ślizgały się przeróżne przedmioty. Włączył się alarm i ponownie wszędzie migały czerwone światła. Kobieta w pośpiechu zapięła pasy bezpieczeństwa, a wojownik, teraz już ubrany w jedną z koszulek Ziemian, próbował odzyskać kontrolę nad statkiem.

Wstałam przytrzymując się ścian. Moje wcześniejsze rany zagoiły się zupełnie i nie myśląc o nich ani przez sekundę, skierowałam się do kokpitu. Kobieta zauważyła mnie kątem oka, ale nawet nie odwróciła się w moim kierunku.

Nie żebym jakoś spodziewała się powitań czy broń Boże „dzień dobry”, no ale chociaż pełne spojrzenie to mogła mi poświecić, czyż nie? A ona tym czasem poprawiła włosy odsłaniając swój wylewający się zza koszulki biust i, pewnie nie uwierzycie, ale miała pełny makijaż! Tyle „poświęceń” przed przylotem na Ziemię? Nie oszukujmy się, to dla wojownika się tak starała. Głupia. Aż z tego wszystkiego uśmiechnęłam się pod nosem. Lekko rozbawiona podeszłam bliżej i wówczas cały dobry humor zniknął. Kiedy przedarliśmy się przez chmury… Moim oczom wcale nie ukazała się wytęskniona planeta, zamiast niej zobaczyłam czarno-metaliczne góry.

— Nieee! — krzyknęłam rzucając się z impetem na wojownika. Walcząc o stery zaczęliśmy się szarpać, czego oczywiście nie mogła przepuścić kobieta. Ignorując dźwięk odpinanych pasów, zepchnęłam dłoń wojownika ze sterów i z całych sił przyciągnęłam je do siebie powodując natychmiastowe uniesienie się kadłuba. Wszyscy odchyliliśmy się gwałtownie do tyłu, a cios wymierzony w moją głowę padł na ramię i tył szyi. Kobieta musiała się wyraźnie zachwiać, kiedy go wymierzała, co nie zmienia faktu, że i tak się rozzłościłam na całego.

— Obiecałeś zabrać mnie za Ziemię! — wydarłam się na wojownika trzymając się jednej z rur statku.

Chwilę potem ponownie próbowałam na niego skoczyć, ale kobieta stanęła między nami. Jedną ręką przytrzymywała się jego fotela, w drugiej natomiast miała coś w rodzaju łomu. Muszę jakoś zawrócić! Toż nie możemy TU lądować! Wszędzie, ale nie tu!

— Oszukałeś mnie! Kłamca! Jeden Perfidny Kłamca! — rozzłoszczona zaczęłam wymyślać wojownikowi.

Moje oczy zczerniały, boleśnie pojawił się tatuaż pod okiem, a nawet moja skóra przybrała iskrzący się na diamentowo blask — co zdarzyło się tylko dwa razy w moim życiu. Nieodzowna oznaka, że złość i agresja osiągnęły maksimum w mojej krwi. Teraz to dopiero byłam nieobliczalna…

Rzuciłam się na zaskoczoną kobietę i jednym ciosem sprawiłam, że padła martwa. Nie zajęło mi to nawet trzech sekund, mimo że była ode mnie wyższa i cięższa. Złapałam wojownika jedną ręką za szczękę chcąc skręcić mu kark, ale oni zawsze są na to przygotowani, więc kiedy tylko dotknęłam jego skóry chwycił mnie za nią i pociągnął w bok. Drugą dłonią zdążyłam jeszcze chwycić za ster, co niestety nie było dobrym posunięciem, ponieważ będąc za nisko by się ponownie wzbić, zahaczyliśmy skrzydłem po powierzchni planety. Nastąpiła eksplozja w lewej części statku i momentalnie zostałam wyrzucona na boczną ścianę pomieszczenia. Wojownik, jak zdążyłam zauważyć, nieźle walnął czołem o kant kokpitu i padł oszołomiony na podłogę. Jak widać nie miał zapiętych pasów, i dobrze mu za to!

Statek przekręcił się dookoła swej osi i zaczął sunąć po szaro-czarnej glebie. Tłum piachu wzbił się w powietrze, a eksplozję było widać z daleka. Statkiem trzęsło niemiłosiernie. Alarm wył przeraźliwie głośno — jakbym sama nie zauważyła, że przyrżnęliśmy o glebę tylko musi trąbić o awaryjnym lądowaniu?!

Podczołgałam się w bok i usiadłam przylegając plecami do ściany. Nie znajdując na niej niczego by się chwycić, zablokowałam swoją pozycję nogami, opierając jedną o podstawę kokpitu, a drugą wkładając w minimalne zagłębienie w podłodze. Siedząc tak rozkraczona niemal do pozycji szpagatu, widziałam jak wojownik wraca do siebie. Obrócił się na plecy i swymi umięśnionymi ramionami objął dwie nogi foteli po czym spojrzał na mnie rozbawiony.

No tak, wszystko to jest niezwykle zabawne. Najpierw przywołał sobie statek, później zaliczył psycho-ziemiankę i za friko wrócił do domu. To, że ja się mu napatoczyłam po drodze, to tylko jeszcze bardziej go bawiło. Uh! Jak ja go nienawidzę!

I tak sunęliśmy w dół zbocza z oszałamiająca prędkością. Pragnienie by go zabić, dalej buzowało w moich żyłach, ale w obecnej sytuacji nie mogłam nawet ruszyć się z miejsca.

Czerwone światła dalej migały, choć alarm już nie wył, pewnie został uszkodzony. Sunęliśmy bokiem, więc mogłam wszystko widzieć przez kokpit.

— Co robić? Co robić? — nieporadnie próbowałam wymyślić jakiś plan, lecz nic nie mogłam sensownego ułożyć. Wyglądało na to, że moim przeznaczeniem jest po prostu życie na tej planecie. Już nigdy miałam nie zobaczyć mojej rodziny… A byłam tak blisko… Z rozpaczą w oczach odwróciłam się do wojownika i powiedziałam

— Nigdy ci tego nie wybaczę!

On spojrzał się na mnie zupełnie obojętnie. No bo niby czemu miałby mieć wyrzuty sumienia? Chciał wrócić do domu, tak jak ja i to JA jestem głupia, bo jemu zaufałam. Zaufałam wojownikowi! O szczycie naiwności… Zaczęłam sobie wypominać, że wcześniej mogłam próbować go zabić i jakoś samej trafić na Ziemię, a teraz to jest po fakcie. Zaraz i tak pewnie umrę, a mój mąż będzie czekał na mój powrót w nieskończoność.

Zatrzymaliśmy się uderzając bokiem o większą skałę. Wojownik wstał i wolno, leniwie wręcz, usiadł na fotelu nie poświęcając mi ani jednego spojrzenia. Na wprost mieliśmy widok na ogromny pałac. Rozpoznałabym go wszędzie i to z daleka, należał on do Arcywojownika — Kamira, mojego pana. Wstałam pospiesznie, trzymając w ręku metalową rurkę, którą chwyciłam stanowczo i podbiegłam do przycisku otwierającego główny właz. Zaczęłam w niego uderzać tak długo, aż był zupełnie bezużyteczny. O dziwo wojownik nawet nie zareagował tylko rozsiadł się wygodniej i zaczął mnie obserwować. Uspokojona tym, że kupiłam sobie trochę czasu podeszłam do kokpitu i patrzyłam na niego zdezorientowana. Nie wiedziałam co do czego służy, więc jak mogłabym teraz go odpalić na nowo i wzbić się do góry?

— Włącz go! — rozkazałam wojownikowi, który w odpowiedzi tylko się uśmiechnął. — Słyszysz?! Masz go włączyć i odlecieć stąd! Natychmiast!

— A to niby dlaczego? — zuchwale zapytał kładąc ręce na karku.

— Bo ja tak chcę i bo mi obiecałeś! — zaczęłam na niego desperacko krzyczeć, co tylko potęgowało jego rozbawienie.

— Poczekaj, zaraz ktoś po mnie przyjdzie, a potem sobie odlecisz. Chociaż… W sumie to może i nie, bo statek wygląda na poważnie uszkodzony — dodał udając zmartwionego. — Spójrz, żadna lampka się nie świeci, więc sądzę że kokpit jest popsuty, a tym samym i twój magnes.

Nerwowo sięgnęłam do miejsca gdzie znajdował się magnes, otworzyłam klapkę ochronną i zobaczyłam, że jest on całkowicie zalany niezidentyfikowaną, brunatną mazią. Moje rozczarowanie było aż nadto jawne.

— Swoją drogą, jakim cudem dostałaś go w swoje ręce? Jeszcze parę lat temu był tylko prototypem — drążył temat nieczuły na mój stan otępienia. — Co? Odpowiadaj… Niewolniku! — dokończył władczym głosem po krótkiej przerwie.

W tym momencie właz główny zaczął się wolno otwierać. Widać on również został uszkodzony bo zarywał. Spojrzałam zaskoczona na wojownika oczyma pełnymi łez.

— Co, nie wiedziałaś, że nasze statki można otworzyć od zewnątrz? Wystarczy tylko znać ukryte miejsce zabezpieczające i wpisać kombinację, ale tego nie uczą w podziemiach jak sądzę — zakończył rozbawiony.

Wstałam i związałam włosy w węzeł. Rozejrzałam się szybko za czymś czego mogłabym użyć jako broni, bo ta mała rurka, którą trzymałam, na nic się by nie zadała, niestety nic się nie nadawało.

Z myślą, że rzucę się do ataku na pierwszego kto wejdzie, ugięłam lekko nogi i czekałam. Całą moją koncentrację przerwał wojownik, który wstając przejechał palcem po moich plecach. Niby takie nic, ale zaskoczyło mnie zupełnie i kiedy on podchodził do włazu, ja stałam już zupełnie niepewnie.

Pierwsi weszli dwaj ochroniarze z wycelowanymi w nas laserami. Kiedy zobaczyli wojownika momentalnie opuścili broń robiąc mu przejście. Nawet nie patrzyli na niego tylko w podłogę. W tej jednej sekundzie wydawało mi się to podejrzanie dziwne, ale jak zobaczyłam, że się obejmuje na powitanie z Arcywojownikiem zaczęłam się bać. I wówczas uświadomiłam sobie, że popełniłam kolejny błąd. Mogłam się wcześniej schować na statku i liczyć, że będę na tyle obojętna dla wojownika, że nie wspomni o mnie aż do momentu, kiedy bym stąd w cudowny sposób odleciała, a teraz? Teraz to mogłam równie dobrze zabić się sama…

Jego oczy spoczęły na mnie…

— Wróciłaś? — zapytał z niedowierzaniem w głosie Kamir.

— Kto taki? Nie wiedziałem, że się znacie — wtrącił się wojownik nakładając przyniesiony specjalnie dla niego płaszcz. Arcywojownik zaczął do mnie podchodzić czym napawał mnie jeszcze większym strachem i bezsilnością.

Wróciłam do punktu wyjścia, rozpaczałam w duchu.

— Ona chciała wrócić tylko i wyłącznie na Ziemię. Raczej nie tęskniła za tobą — dodał zadowolony z siebie.

— Jitzym! — wysyczał władca.

W moim kierunku został wystrzelony pomarańczowy pocisk. Zostałam nim uderzona prosto w klatkę piersiowa. Jak widać unowocześniono paralizatory. Teraz były częścią ich pancerza i reagowały na słowne rozkazy, działając bardziej na zasadzie zamrażania niż paraliżu. Nie upadłam na podłogę, ale nie mogłam też się poruszyć. Jedyne czym władałam to oczy, które momentalnie zamknęłam, kiedy koszmar z moich snów postanowił pocałować mnie na powitanie. Wziął mnie lekko na ręce i wyniósł ze statku. Wojownik pewnie był tym zaskoczony, choć równie dobrze mogło to być dla niego zupełnie obojętne.

Nie zastanawiałam się nad tym, chciałam już tylko umrzeć.


Chłodne, metaliczne powietrze uderzyło mnie w twarz. Byłam w stanie wszystko odczuwać i słyszeć, ale o żadnej reakcji nie było mowy. Zmuszona byłam wdychać jego męski zapach oraz słyszeć bicie jego serca, które chciałam jak najszybciej rozerwać na kawałki. Nikt się nie odezwał ani słowem podczas naszego krótkiego marszu do pałacu.

Mimo zamkniętych powiek, widziałam go równie dobrze. Wysoki, gładki budynek z czarno-granatowego kamienia. Bogato zdobiony symbolami ponad strzelistym wejściem. Po obu stronach budynku ciągnęły się korytarze z mniejszymi wieżami. W każdej z nich mieszkali najlepsi wojownicy planety. Razem było ich dwudziestu czterech, plus oczywiście Arcywojownik, który zajmował centralną cześć. Wszystkie ściany pałacu były w tym samym ciemnym kolorze, które rozjaśniały białe kryształy z podziemi. One samoczynnie produkowały światło. Ponadto wszędzie było dużo roślin, a nawet wbudowanych wodospadów. Jak na przykład w holu. Po obu jego stronach płynęła kanalikami podświetlona na jasnozielono woda, a gładka podłoga była dla odmiany wyłożona białymi kamieniami. Można by rzec, iż pałac wybudowała kobieta, mimo że na planecie jest ich tylko 2%. Wszystko harmonizowało ze sobą idealnie, nie ujmując ani grama z męskości wojowników w nim mieszkających.

Przeszliśmy prawie przez cały korytarz, kiedy usłyszałam dźwięk uderzanego gonga. Znajdował się on na samym szczycie głównej wieży i służył tylko i wyłącznie do ogłoszenia natychmiastowego zebrania. Wszyscy wojownicy mieli się stawić za godzinę w sali głównej, gdzie zazwyczaj ustalano nowe zarządzenia, czyli w przypadku wojowników, nowe cele ataków.

Arcywojownik wniósł mnie do jednej ze swych sal i zawołał inne kobiety.

— Oto wróciła moja żona. Ubierzcie ją i przygotujcie do zebrania najlepiej jak potraficie — rozkazał Kamir i pocałował mnie w usta, po czym wyszedł z pomieszczenia.

Kiedy zdecydowałam się w końcu otworzyć oczy, uderzyły mnie same nienawistne spojrzenia płynące od otaczającego mnie tłumu. Przede mną stało pięć śmiertelnie urażonych kobiet, które wyraźnie nie chciały spełniać wydanego rozkazu. Nic dziwnego, przecież jak dotąd to one były jego „pomocnicami”, że tak to ujmę. A skoro wróciła żona to na powrót wrócą do podziemi i będą tam spełniać każde najohydniejsze zachcianki mężczyzn, dopiero co trenujących by stać się kiedyś wojownikami. Teraz to ja i tylko ja, miałabym być w jego łasce i być jedyną kochanką.

Niespodziewanie podeszła do mnie starsza kobieta, dotąd stającą na uboczu. Pamiętałam ją. Była u Arcywojownika na długo zanim mnie sprowadził, zajmowała się głównie organizacją jego pomieszczeń czy zwykłym usługiwaniem. Ona też początkowo układała grafik wizyt kobiet u Kamira, jednak kiedy on odczuł mój wyraźny opór względem jego osoby, zażądał tylko mnie…

Na imię miała Mariim i była już koło pięćdziesiątki. Włosy miała elegancko upięte w wymyślny i staranny kok, a do tego zawsze miała nienaganny makijaż. Oczywiście nie miała już ciała dwudziestolatki, ale jej styl ubioru jak i powściągliwe zachowanie zapewne budziło niemałe pożądanie u starszych wojowników.

Tego dnia to ona się mną zajęła jako pierwsza. Znała moją historię jak i cierpienia, których doświadczyła przez ostatnie lata.

Stałam tak wciąż sparaliżowana, kiedy zaczęła mnie rozbierać. Mariim krzyknęła do pozostałych dziewczyn, by zabrały się za wykonywanie rozkazu. Stojąc cały czas w tym samym miejscu, gdzie pozostawił mnie Arcywojownik, dwie z dziewczyn obmyły mnie i natarły olejkami. Jedna z nich dotknęła mojego splotu słonecznego. Zaciekawiona spytała pozostałych dlaczego mam tam na stałe zamontowane dwa metalowe kółka, ale Mariim uciszyła ją jednym słowem i ponownie zapanowała cisza. Inna z dziewczyn układała mi włosy, podczas gdy kolejna robiła mi makijaż. Czułam się jak zabawka w rękach pobudzonego dziecka, które nie jest pewne co chce zrobić najpierw.

Kiedy kobiety oceniły, że jestem gotowa, ubrano mnie w długą, czarną suknię. Pod biustem był pas zdobiony złotem i kryształami, tak samo z resztą jak na długim trenie. Butów mi nie nakładano, bo i po co, skoro nikt ich i tak nie zauważy, a na czole zawieszono ciężkie kamienie Eurolii. Mieniły się one wszystkimi kolorami, w zależności od kąta patrzenia.

Po pomieszczeniu rozeszło się echo stukania do drzwi. Mariim podeszła i odebrała od jednego ze strażników mały magnes. Wolno stanęła przede mną i spojrzała w oczy. Obie wiedziałyśmy co to oznacza i nie wiem czy słusznie, ale wydawało mi się, że przez ułamek sekundy dostrzegłam wyraz bólu w jej oczach. Po czym bez zbędnego przeciągania, podciągnęła moją suknię w górę i umieściła magnes-paralizator na miejscu. Teraz dziewczyna dowiedziała się do czego służą owe kółka…

Na koniec nałożono mi chyba z tonę biżuterii, ale jakby mogło być inaczej, przecież żona Arcywojownika musi wyglądać arcyzniewalajaco, pomyślałam zmęczona sytuacją. Następnie Mariim kiwnęła do jednej z kobiet głową na znak, że przygotowania są zakończone. Służąca z obrażoną mina podeszła do ściany i pociągnęła za lśniąca szarfę. Dźwięk dzwonka rozszedł się echem po najbliższych pomieszczeniach.

Nie minęły dwie minuty, a podwójne, masywne drzwi otworzyły się z impetem. Kamir przez moment stał w nich zaskoczony, po czym z szerokim uśmiechem zaczął zbliżać się do mnie. I cały koszmar miał zacząć się od początku…

Zamknęłam oczy, co niestety nie uchroniło mnie przed jego obrazem. Dalej widziałam jego muskularne, niczym rzeźbione w skale ciało, każdy mięsień poruszający się pod koszulą, a teraz nawet i z niej zrezygnował pojawiając się w długiej pelerynie że skóry jakiegoś zwierzęcia. Na klatce i ramionach świeciły mu na czarno-błękitno tatuaże, których znaczenia nawet do tej pory nie znam. Jego ciemne, zadbane włosy zostały zaplecione w staranny warkocz, zdobiony czarnymi kryształami. Dziś nie miał na sobie pancerza, co było u wojowników bardzo rzadkim zjawiskiem.

Stanął tuż przy mnie i złożymy mi na wargach długi jakby wytęskniony pocałunek. Nie obyło się od odgłosów westchnień i zawodu ze strony pozostałych kobiet, na które on dość szybko zareagował.

— Mariim, jak mnie teraz nie będzie, chce abyś się pozbyła wszystkich kobiet — zaczął podnosząc mnie z lekkością. Podążając w kierunku drzwi kontynuował. — Następnie posprawdzaj wszystkie komnaty najdokładniej jak tylko możesz. Nie chce, aby został po nich nawet włos. Zmień moje pościele, ręczniki i wszystko czego one dotykały… Nie mogę przecież przyjąć żony do domu, kiedy będą ślady po niewolnicach — dodał schodząc po schodach do głównej sali.

Jak wyczułam, Mariim już z nami nie było, kiedy postawił mnie na podłogę.

— Kochanie otwórz proszę oczy. Pragnę byś zobaczyła jakie zmiany zaszły w pałacu.

Uparcie nie reagowałam. I tak wszystko się rozwiąże wieczorem, pomyślałam.

— Wiem, że jesteś zmęczona podróżą i życiem na tamtej planecie. Swoją drogą jestem ciekaw, jak sama dałaś sobie tam radę. Toż to okropne miejsce — kontynuował.

— Nie byłam sama — opowiedziałam spokojnie. Chciałam żeby pomyślał iż żyłam tam razem z wojownikiem, żeby wpadł w furię i go wykończył!

— Taaak. Porozmawiamy o tym przy kolacji — uciął dziwnym tonem po czym położył moja dłoń na oparciu swego tronu i sam w nim zasiadł.

Ktoś szybko poprawił mi suknie i chyba ciągnący się po podłodze tren, ale nie mogłam nawet odwrócić głowy by się o tym przekonać. Zebranie czas zacząć…

Tuż przed otworzeniem drzwi głównych zjawił się wojownik.

— No, no… — powiedział z niemałym zachwytem w głosie. — Czyli tak wyglądasz jak zedrze się z ciebie cały ten bród i łachmany? — dodał dotykając mojej twarzy oraz włosów.

Zdenerwowana otworzyłam oczy. On sam wyglądał zupełnie inaczej niż go widziałam ostatnio. Broda została dokładnie przystrzyżona, a włosy umyte i elegancko zaplecione. Wyglądał zupełnie jak Arcywojownik, z tą różnicą, że miał dwie podłużne blizny sięgające od lewego ucha aż do podbródka. Ktoś go ładnie pochlastał pomyślałam rozbawiona.

— I nawet ma jakieś kobiece kształty. Nieźle je wcześniej ukrywałaś, mała — zakończył swoja wypowiedz śmiejąc się jak z dobrego dowcipu.

Kamir wstał i wyglądało jakby miał zareagować na ostatnie słowa ale zabrzmiał gong i wojownicy zaczęli wchodzić do sali.

Ostatnie, co zobaczyłam nim zamknęłam ponownie oczy, to wojownika, który zasiadał z rozmachem na mniejszym tronie, nieco poniżej od Arcywojownika. Czułam jego uważne spojrzenie na sobie. Zadowolona próbowałam się wyłączyć na czas zebrania, ale już na samym jego początku usłyszałam wiadomość, która zwaliłaby mnie z nóg, gdybym mogła na nich swobodnie stać. Otóż wojownik był bratem Arcywojownika!

Otworzyłam oczy zaskoczona. Mogłam się w sumie tego domyślać, chociażby po ich podobieństwie, ale kiedy fakt ten stał się tak bardzo oczywisty, to jednak byłam zszokowana.

— Jak zapewne wiecie, dzisiaj powrócił mój dawno zaginiony brat Kurrom. Ponad sześć stref temu jego statek rozbił się na Kaman i ślad po nim zaginął. Dziś gwiazdy zesłały nam go z powrotem i właśnie dlatego, zaraz po zabraniu, odbędzie się uczta wszech czasów.

Po sali rozległy się okrzyki radości. Uczty na pałacu znane były ze swej dzikości. Każdy pił, jadł i współżył z kobietami, ile tylko miał ochotę. Nieraz tego typu zabawy trwały nie jeden wieczór, ale parę dni, po czym każdy wracał do siebie.

— Ponadto… — kontynuował podchodząc do mnie — Powróciła moja żona, którą uważałem za zmarłą — mówiąc to objął mnie w pasie i pocałował w policzek.

Przez tłum przeszedł szmer, który nawet i ja usłyszałam. Kurrom musiał mieć niezłą ze mną zabawę na planecie, skoro nie spieszyło mu się z powrotem w dodatku z takiej planety. –mówiono. Tłumiony śmiech wprawił Arcywojownika w irytację, zdołałam wyczuć to po zaciskającej się na mnie dłoni. Jego mały palec boleśnie wbijał się w moją łopatkę co muszę przyznać, mnie ucieszyło.

Mimo jawnych podtekstów, nie zareagował, tylko z kamienną twarzą zasiadł ponownie na tronie i zmienił temat.

Ku mojej radości, wszystko układało się samo i wojownik już raczej długo nie pożyje, pomyślałam uszczęśliwiona. Za to co mi zrobił, to sama powinnam go zabić, no ale cóż… Za głupotę trzeba płacić.

Bez większego entuzjazmu, zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Sala zebrań wyglądała, bądź co bądź, imponująco. Było widać, że nie próżnowano podczas mojej nieobecności. Sklepienie było naprawdę wysoko, bez trudu mogłoby sięgać trzeciego piętra budynku w dodatku nadano mu nowy, kopulasty kształt, a na jej powierzchni umieszczono mapę wszechświata, przynajmniej jego najbliższą część. Planeta wojowników, Ixos świeciła jasnobłękitnym światłem, co mnie wcale nie zdziwiło. Zastanowił mnie natomiast fakt, że dwie pobliski planety, nie pamiętam ich nazw, miały podobne światło, ale zdecydowanie słabsze. Niedaleko była również trzecia planeta, większa i bardziej odległa, z mieszanymi kolorami. Fakt, przeważał błękitny, ale dało się dostrzec również i zielony. Znając zarówno naród wojowników, jak i ich przyzwyczajenia mogłam się jedynie domyślać, że właśnie tam toczy się teraz wojna, a podział kolorów oznaczał niestety jedno, tamtejsza ludność przegrywała…

Sklepienie oparte było na kolumnach rzeźbionych na kształt wojowników, pewnie to część ich historii, dedukowałam. Każdy z nich miał błękitną harfę z potężną, podwójną halabardą — symbolem narodowym wojowników. Wszystkie rzeźby ustawione były na górach zrobionych z białych, ludzkich czaszek. Widok raczej niemiły dla mojego oka, ale nie takim on z resztą miał być. Jego zadaniem było zapewne coś w rodzaju ukazania siły wojowników, że pewnie nikt im nie zagraża i wszystkich zwyciężą… Pufff, chciałam parsknąć na głos.

Ściany pozbawione okien, przeważnie ozdobione były pismem wojowników, a gdzie nigdzie dało się zauważyć fragmenty pokryte kryształami i bardzo jasnym złotem. Podłoga tej półkolistej sali, została wyłożona czarnymi, szlifowanymi kryształami, które odbijały nawet najmniejsze załamanie światła. Prowadziła ona bezpośrednio do piedestału, na którym znajdował się tron Arcywojownika.

Można by rzec, że był on po prostu ogromny, przeznaczony dla co najmniej dwojga ludzi, a nie tylko jednej. Jego miękkie obicie zostało wykonane ze skóry zwierzęcia podobnego do naszej zebry, ale dawało bardziej białawy poblask. Oparcie dla ramion natomiast, zostało bogato zdobione ciemnym metalem, a tył tronu stanowił po prostu jeden, wielki, czarny kryształ przecięty w poprzek i starannie wypolerowany. Niby nic specjalnego, ale na sam jego widok poczułam ciarki na plecach…

Rozochocony tłum wojowników zaczął krzyczeć niezrozumiałe dla mnie zdanie tupiąc jednością w podłogę, co mnie wyrwało z zamyślenia. Skupiłam się ponownie na płynących słowach i usłyszałam ostatni fragment zebrania.

— Za dwa sezony dokonamy ostateczne ataku! — krzyczał stojący wówczas na podwyższeniu Arcywojownik. — Nadchodzi moment by definitywnie rozprawić się z Naarmami i całkowicie ich wyplenić. Przepowiednia się sprawdziła! To jest nasz czas! — krzyczał Kamir strzelając w górę sklepienia niebieskim światłem.

Sala zaczęła się wypełniać kolorem połyskując z każdej strony. Sufit z zaznaczoną obecnością wojowników, aż raził błękitem, podobnie jak wyryte na ścianach słowa, a wszystko to potęgowała niezgłębiona czerń podłogi. On sam był nabuzowany i przejęty swoją własną wizją. Muskuły zaczęły mu się prężyć, oczy błyszczały jeszcze bardziej niż dotychczas, ale co najbardziej pewnie im imponowało, były jego tatuaże. Jeszcze nigdy nie widziałam ich tak świecących, niemal płonęły na niebiesko, a całą jego postać otaczała blada aura. Odezwała się w nim krew pradawnego Arcywojownika.

Tłum był wyraźnie podniecony jego słowami i niemal ryczał z gotowości do ataku, a echo ich wrzasków odbijało się coraz głośniej, dudniąc boleśnie w uszach. Gwar męskich okrzyków nie cichł przez dobrą chwilą, aż Kamir zbliżył się do swego tronu i pociągnął na szarfę. Tym razem dźwięk gongu oznajmił wszystkim koniec zabrania.

W bojowym nastawieniu mężczyźni opuścili salę by udać się na przygotowaną ucztę. Wkrótce została tylko nasza trójka, gdyż jako „rodzina” Arcywojownika musieliśmy czekać, aż on łaskawie zdecyduje się na opuszczenie sali. Jako pierwszy wstał Kurrom, czym jawnie pokazał brak szacunku dla brata. Co więcej, przez całe zebranie wyglądał na niezainteresowanego, jakby tu nie chodziło o niego, ani o jego lud.

Minął mnie z prawej strony i klepnął w pośladki śmiejąc się wesoło. Arcywojownik wstał błyskawicznie, ale nie zareagował na zaistniałą sytuację co mnie zastanowiło. Czyżby się go bał? Podszedł do mnie i zaczął się przyglądać w milczeniu. Patrzył mi w oczy jakby czegoś w nich szukał. Jego aura, która posiadał jeszcze przed chwilą, zdążyła się ulotnić i na powrót stał się zwykłym wojownikiem. Podniósł mnie lekko i położył na sobie moją dłoń, która martwo spoczywała podczas całego zabrania na jego tronie. Teraz to się wszystko skończy, pomyślałam z ulgą…

W milczeniu zaniósł mnie do swojej sypialni. Moja, dzienna jak to zwykło się ją nazywać, była tuż obok. Mogłam w niej przebywać tylko jeśli on akurat był poza pałacem. Miałam wówczas chwilę wytchnienia i czas na refleksję. Początkowo układałam w niej przeróżne plany ucieczki, wliczając w to skok w przepaść, która była tuż pod moją salą, jeśli oczywiście tylko bym zdołała przebić się przez podwójnie zabezpieczoną szybę. Jednak po dwóch latach nieustannych prób, musiałam ich zaniechać.

Ja tylko dawałam sobie złudną nadzieję, a jego to tylko jeszcze bardziej podniecało. Zrezygnowana postanowiłam pogodzić się ze swoim przeznaczeniem i zaniechać wszystkiego.

W końcu mogłam trafić dużo gorzej. Mogłam zostać na przykład zwykłą niewolnicą i mieć nie jednego pana, ale na przykład dwunastu. A zamiast dwóch czy trzech razy w tygodniu, mogłam „służyć” po parę razy dziennie. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam by nie zwariować. Ponad to Arcywojownik lubił mnie rozpieszczać. Żyłam w luksusach, miałam własną służącą — Mariim, a po okresie oporu, to nawet otrzymałam swobodę poruszania się po pałacu. Oczywiście z eskortą, ale nareszcie nie byłam zamknięta jak w klatce. Ponieważ pałac jest ogromny i posiada własne atrakcje, jak na przykład rozległy ogród czy niezliczoną liczbę sal, to udało mi się przetrzymać kolejnych parę lat. Gdyby nie myśl i tęsknota za mężem oraz córką, to pewnie trwałabym tak aż do momentu, kiedy bym się mu znudziła, co teraz po półtora rocznej przerwie zapewne nie stanie się za szybko.

Postawił mnie ostrożnie przy swoim łożu z baldachimem i zawołał Mariim. Czekając na służąca przytulał mnie do siebie i obejmował niemal czule. Czułam przy uchu jak bije mu serce i napawało mnie to tylko jeszcze większym obrzydzeniem. Skoro mówi, że mnie kocha i daje mi tego dowody, to dlaczego mnie nie uwolni? Przecież wie, że nigdy nie odwzajemnię jego uczuć. Po całym tym czasie naszych walk, gwałtów i ucieczek powinien zrozumieć, że jedyne co odczuwam przy nim do odruch wymiotny. Jak on może sądzić, że pokochałabym swego oprawcę? Bił mnie, gwałcił i poniżał tyle czasu i sądzi, że czułe słówka zmienią mój stosunek do niego? Palant jeden!

Błyskawicznie zamknęłam oczy. Zaczynałam się złościć, a to nie było za bardzo wskazane w mojej obecnej sytuacji. Jeśli chciałam przeżyć to musiałam albo udawać drewno i przeleżeć cały jego akt, po czym ponownie szukać sposobu ucieczki albo zaskoczyć go moją ewolucją umiejętności i próbować go zabić z zaskoczenia. To, co byłoby później to inna sprawa, ale teraz musiałam się opanować. Z pomocą przyszła mi właśnie Mariim.

— Mariim, chce byś ją przygotowała do nocy tak, jakby to była naszą pierwszą. Chcę by była jak jej mistyczne anioły: delikatna i niezwykle kobieca. Nic zbędnego, ani wulgarnego. Czysta niewinność. Pokój, jak widzę jest już gotowy — powiedział rozglądając się wokół.

— Tak Panie — odpowiedziała kobieta ze spuszczonym wzrokiem.

— Ja muszę coś załatwić. Wrócę za dwa obroty — dodał całując mnie w usta.

Drzwi się zamknęły, a Mariim z wprawą zaczęła rozplątywać mój kok. Szybko zdjęła wcześniejsze ozdoby i rozpuściła włosy. Przeczesała je parę razy i delikatnie zebrała z przodu, nakładając delikatny, niczym pajęcza sieć, czepek z pereł i białego złota. Moje włosy o jasnym odcieniu blond, musiały komponować się z nim idealnie, inaczej Mariim by go nie wybrała. Zmyła mi też wcześniejszy, ostry makijaż i szybkimi ruchami podkreśliła tylko oczy, nakładając później na usta świeży miód. Policzki poszczypała, aż zrobiły się zdrowo różowe, jak u podlotka wkraczającego w dorosłość.

Zniknęła na moment w mojej sypialni i powróciła niemal biegnąc z najdelikatniejszą koszulą nocną, jaką kiedykolwiek widziałam. Wyglądała na ręcznie robioną z drobniutkiej złotej nici. Jak można było się tego spodziewać, była całkowicie przezroczysta. Bez opóźniania sytuacji, rozpięła haczyki sukni i zwinnie zaczęła ubierać mnie w koszulę nocną.

Jej czas dobiegał końca, więc musiała się uwijać. Arcywojownik mógł powrócić lada chwila, a jej miało już nie być w pokoju. Na koniec spryskała mnie jego ulubionymi perfumami i ogarnęła wzrokiem komnatę. Wszystko chyba było zrobione skoro pozostawiła mnie samą.

Mój „mąż” zjawił się wkrótce potem. Stanął w drzwiach ubrany tak samo jak podczas zgromadzenia, czyli tylko ja miałam się upiększyć, pomyślałam rozdrażniona. Zaczął powoli do mnie podchodzić. Wolno rozwiązał sznur przy szyi uwalniając tym samym pelerynę, która ciężko opadła na posadzkę. Boże, znowu się zaczyna… Jęczałam w duszy bezradnie.

Podniósł mnie i położył do łoża, gdzie jak wówczas zauważyłam, rozsypane zostały płatki śnieżnobiałych kwiatów z jego ogrodu.

Co jeszcze? To ma mnie niby przy nim zatrzymać? — pomyślałam zirytowana. Każdy jego dotyk, dźwięk głosu, a nawet uderzenia serca budzi we mnie obrzydzenie. Nienawidzę go, uskarżałam się w duchu.

Kamir widać musiał coś podejrzewać, gdyż pociągnął moją lewą rękę w bok i najzwyczajniej w świecie przykuł ją do łóżka krótkim łańcuchem. Tego się nie spodziewałam. Nigdy tego nie robił, po prostu zawsze był silniejszy i jak mu się coś nie podobało bił mnie gdzie się dało.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 50.78