Najdroższej Kasi i Heni.
I miłości mojego życia, gdziekolwiek się chowa.
Listy do starców
Miłością jest.. cóż jest nią właściwie?
Czyż nie nóż kafkowski, czyż nie zimna kawa?
Czyż nie jest nią wrona przed naszym pomnikiem?
Nie odpowiem na to. Staram ja i słaba.
I Ty również starzec, niemrawy, zduszony
A jednak me palce masujesz leniwie
Patrzysz we mnie głębiej, taki zamyślony
Bez możności mowy, ale wiem — prawdziwie.
Skrada się do nas słynny śpiew łabędzi
Wspólnie kostniejemy, twarze mamy krzywe
Ściskasz sił ostatkiem, gdy moja krtań rzęzi
Miłością jest… cóż jest nią właściwie?
Sofiści
Wartość wartości nigdy nie jest równa
Nie ślepi po równo wędrownych poetów
Majcieże sto złotych, naklećcie wersetów!
Majcieże sto złotych, dożyjcie południa!
Błąkajcie nozdrzami po czyściutkich blatach
Roztrwońcie swe fraszki na stosik cygaret
Rozpijcie mdłe mordy, oglądajcie balet
Ateńskiej młodzieży wyszukujcie w wiatach.
Może kiedy was się chmara zejdzie
Na wieczorną mszę pod stromą katedrą
W rytm żałobnych pieśni serce pęknie jedno
Upłyną we wrzasku stratnych lat łabędzie…
Przybyło wam teraz delirek i zmarszczek
Ileż byście teraz dali za poezję?
Bunt
Dni me posiwiały, bom już stara, głucha
A moja poezja dziwna jest, wyklęta
W uwiązaniu jej przywykłam nie pamiętać
Gdy mnie cisza dławi — tylko ona słucha.
Jasna jest jak rosa na wilczej jeżynie
Kusząca i zwodna niby młode dziewczę
Jeśli jedna tylko młodość we mnie zginie
Powiem jej — idź precz! (ale wróć jeszcze).
Kłamstwo Michaiła
Kwitnie lawenda skropiona deszczem
Pomiera i kwitnie od nowa
I na niedosyt dziś mrę, Małgorzato
W strzępach rękopisu ognistym ochłapom
Oddają się kłamstwa Bułhakowa.
A ja Ciebie pragnę jeszcze, jeszcze…
Apteka
Dzień mija tak, jak Pan szanowny Tuwim
Lubieżnie krytykom prztyczka dawał w nos
Jeden się w drugim łapczywie pogubił
Gdzie moje lekarstwo? — łamie mi się głos.
Do Bożej apteki mam zakaz zbliżania
Farma-pudernica śmieje mi się w pysk
Pod śmiesznym rygorem ukamieniowania.
Codzień owa kurwa wzbrania mi tam przyjść.
Pewnego wieczora kraty tam wstawili
Bom głodna była i zjadła recepty
W diabły niech pójdzie ten wiersz do korekty
Bo krytycy by mię biedną jak psinę ubili.
Łza delfijska
Przygasłe światła rwą w pół moje miasto
Spoczywam w krześle i patrzę w aleje
Pijacy usnęli, horyzont bieleje
Latarnie niechętnie rozstają się z naftą.
Patrz — po rynku starym gwar się tylko miota
Żebracy zaspani tłuczą w okiennice
Powiedz, łzo Delfiska, na cóż mi jest życie
Kiedy mnie nikt nie kocha?
Platon
Niewprawny akt kobiecy
Tworzy się bezudzielnie
Przepaska na miednicy
Z bawełny o bawełnie.
Rozmawiają o państwie
Silni, zależni medycy
Patrz tylko, patrz uważnie —
Przepaska na miednicy!
A państwo takie być musi
Że zdychać — to tylko bezczelnie!
A nuż cię ktoś szalem przydusi
Z bawełny o bawełnie.
W twą stronę to żaden przytyk
Nie o tym Orwell pisał
Choćby cię ktoś za nią chwycił
To nie jest twoja miednica.
Jeżeli nie twoje to trudy
To przestań czytać wiersze
Bo w państwie nie możesz mówić
No chyba, że pochlebnie.
Coś mądrego
Drę koty ze stertą rękopisów
Przeklinam ten o żołnierzach wyklętych.
Wyrok o mnie już zapadł :
Napisze coś mądrego i umrze.
Żyła lat dziewiętnaście.
Mijawszy szczęśliwszych — pragnę
Nie, na to nie starcza mi czasu
Artyści obserwują gwiazdy
Artyści ćpają do Toccaty i Fugi
Poeta chce być malarzem
Malarz poetą
Poeta człowiekiem prostoty.
Artyści nigdy nie będą lepsi
Od Edka, prymitywa
Od miłości, która śmie się chować
Wszędzie, tylko nie w nich.
Artyści bardziej niż kochać i bawić
Pragną ust degradacji.
Artyści zamiast kochać i bawić
Śpią w morelowym barze.
A patrząc na ich twarze —
To lepiej, że wymarli.
Pożegnanie
Byłoś powyginane i milczące
Musnęłam cię krwistym splunięciem
Wygądałoś jak skulony pies
Skomlący o utonięcie
Więcej o Tobie nie powiem
Obojętnie jeszcze moment
Otulona męskim ramieniem
Przyglądam się jak toniesz.
Odziałam nagie pośladki
We wstyd i moralny dylemat
Człowieka zapomni człowiek
Duszę pogrzebie w Ściekach