Wstęp
Młoda sekretarka, wyjątkowo urodziwa Karolina, ciągle się uśmiechając, odprowadziła wzrokiem wychodzącego z gabinetu prezesa firmy BMC Security, profesora Cypriana Kocura, najlepszego informatyka, szyfranta i kryptologa, doskonałego wręcz eksperta w ich firmie.
— Całkiem przystojny. Może jednak skorzystam z tego niezobowiązującego zaproszenia na kawę. Nie jest już młodzieniaszkiem, ale jak na swoje prawie pięćdziesiąt lat prezentuje się doskonale. Po kawie chyba zaproponuje jakiś mały wypad tym swoim wspaniałym sportowym Lexusem? — Pomyślała.
Z gabinetu szefa wcześniej dochodziły jakieś żarty i śmiechy, co świadczyło, że obaj: prezes Damian Krasoń i profesor Cyprian Kocur, byli w doskonałych nastrojach.
Wyciągnęła lusterko i dyskretnie poprawiła makijaż. Następnie zrobiła sobie kawę i z lubością popijając po małym łyczku, uśmiechnęła się do siebie.
— Bliższa, nawet krótkotrwała znajomość z profesorem może mi pomóc w dalszej karierze. Najwyżej kilka razy się z nim prześpię i to wszystko — postanowiła.
Karolina już zdecydowała, bo za nic nie chciała wracać do swojego zapyziałego małego miasteczka. Tutaj przecież był zupełnie inny świat.
Rozdział I. Ucieczka
Zaspany Zegarowicz spojrzał ze złością na wyświetlacz telefonu, ale uspokojony powiedział z lekkim wyrzutem:
— Znowu zapomniałaś o różnicy czasu.
— O, przepraszam. Dzwonię z rewelacją. Wyobraź sobie, że nasze zamiary wobec pana K. chce wdrożyć cudownie odnaleziona moja własna siostra, która odwiedziła mnie tutaj w Dallas. Jej plan posłałam ci mailem, ale muszę szybko znać odpowiedź — powiedziała kobieta po drugiej stronie.
— To rzeczywiście ogromna niespodzianka. Dobrze, przeczytam, zastanowię się i oddzwonię — zdecydował.
Całkowicie już rozbudzony, zagłębił się w lekturze opisu tego nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności. Najwyraźniej mocodawcy siostry nie mieli pojęcia, jak ważną postacią jest Olivia w zarządzie mennonitów. Należało to umiejętnie wykorzystać.
Profesor Kocur miał dzisiaj swoje powody do radości. Podpisana właśnie umowa z następnym dużym bankiem, zapewniła mu kolejną podwyżkę i tak nie małego już przecież wynagrodzenia. Gdyby nie cotygodniowe spotkanie towarzystwa żony, żeby to uczcić, zabrałby ją dzisiaj do jakiejś restauracji. Nie podzielał zainteresowania Olivii magią, zagadkami, runami i historycznymi tajemnicami. I jeszcze ta nierozwiązana sprawa odszyfrowania dziwnych tekstów pisanych nieznanym zupełnie alfabetem. Musiał szczerze przyznać, że nie poświęcił tej prośbie żony wystarczająco dużo uwagi i zamierzał niedługo to niedopatrzenie naprawić. Nie to, żeby się zraził trudnościami, ale może jeszcze go to nie wciągnęło. Faktem jednak było, że nie znalazł jeszcze żadnego punktu zaczepienia. Mógł polegać tylko na intuicji, ale ta podsuwała mu niestety jedynie jakieś fantastyczne rozwiązania.
Po powrocie do domu zaparkował samochód w podziemnym garażu i windą wjechał na swoje piętro. Wszedł do mieszkania już w przedpokoju słysząc gwar dochodzący z salonu. Przywitał się z żoną i zdawkowo z pozostałymi gośćmi. Odnotował znowu pojawienie się po dłuższej nieobecności tego przystojniaka Mariana Kostrzewy, który tym razem rozmawiał z kimś, kogo towarzystwo tytułowało profesorem. Podszedł bliżej i przywitał się uprzejmie z profesorem Lucjanem Zegarowiczem, wyglądającym bardzo dystyngowanie w okularach ze złotymi oprawkami.
— Widzę, że też zajmuje się pan zagadkami i tajemnicami. Osoby z tytułami naukowymi zwykle dość sceptycznie podchodzą do tego typu zainteresowań — zagadnął gościa.
— To prawda. Zdziwiłby się pan jednak, jak wiele innych aspektów życia nieustannie przyciąga moją uwagę — odpowiedział zagadkowo profesor.
— Imponujące. Większości ludzi na prawdziwe hobby zwykle nie starcza czasu — ostrożnie i trochę uszczypliwie zauważył Kocur.
— My, małe mrówki złapane w pułapkę konsumpcji i przygniecione długiem publicznym oraz indywidualnymi kredytami, ledwo dajemy radę zastanowić się nad sensem i kierunkiem własnego życia, a co dopiero mówić o głębszych refleksjach nad biegiem wydarzeń i knowaniami władców świata. No, ale jak mamy się w tym wszystkim połapać, skoro już od przedszkola poruszamy się w świecie iluzji starannie zaprojektowanych przez Rothschilda i jego ludzi? Próbujemy tylko coś z tego wszystkiego zrozumieć. Dlatego odpowiedzi szukamy w tajemnicach i teoriach spiskowych — wesoło odpowiedział tajemniczo uśmiechnięty Lucjan Zegarowicz.
Kocur odniósł wrażenie, że profesor ma duży dystans do całego towarzystwa i przygląda się reszcie, właśnie jak takim małym mrówkom. Zaproponował mu szklanaczkę czegoś mocniejszego, a ten przygladając się barkowi, poprosił o 18-letnią Chivas Regal. Kocur podając mu szklaneczkę, zauważył złoty znaczek wpięty w klapę marynarki gościa. Była to unoszona na skrzydłach klepsydra.
Zegarowicz przyglądał się pięknej żonie gospodarza. W pamięci miał tamten telefon ze Stanów, informujący, że niespodziewanie odnalazła się siostra Fenna, bardzo zainteresowana poznaniem Kocura. Miał nadzieję, że tamta decyzja była właściwa.
Kocur przywitał się jeszcze zdawkowo z Marianem, z którym od poprzedniego spotkania był nawet po imieniu. Miał jakieś nieuzasadnione niczym konkretnym przypuszczenie, że facet próbuje poderwać mu żonę. Wielokrotnie zauważył, że często na osobności razem o czymś dyskutowali.
Ale ku jego zdziwieniu, to właśnie Marian poszedł za nim i zaproponował po szklaneczce whisky.
— Założę się o wysoką stawkę, że nic nie wiesz o mennonitach, ani ich zwyczajach — zagadnął Kocura.
— No, rzeczywiście nic nie wiem. A powinienem? — Uśmiechnął się grzecznie profesor.
— Mam niezachwianą pewność, że niedługo ta informacja ci się przyda. Początki osiedleń mennonitów w Polsce sięgają aż XVI stulecia. Uciekająca przed prześladowaniami ludność z Holandii i Niemiec znalazła schronienie w bardzo tolerancyjnej jak na tamte czasy Polsce. Przekazano im niezagospodarowane tereny Żuław położone pomiędzy Elblągiem a Wisłą. Dzięki swoim umiejętnościom wyniesionym z wcześniejszej pracy na podmokłych i mało urodzajnych polach, ale też dzięki olbrzymiej pracowitości i dyscyplinie, zdołali przekształcić te tereny w ziemię żyzną i uprawną. Powstały nowe domostwa i wsie, mosty, tamy i groble chroniące przed powodziami. Mennonici żyjąc prosto, skromnie i bardzo pobożnie, przekonali do siebie miejscowych sąsiadów. Po kilku wiekach obecności musieli jednak uciekać przed wkraczającą armią radziecką, która traktowała ich jako ludnością niemiecką. Mała liczba rozjechała się po kraju, ale większość wyjechała do Ameryki. Ciekawe, że twoja żona też akurat stamtąd przyjechała.
— Nie miałem o tym pojęcia, ale to faktycznie interesujące. Szkoda, że muszę iść — przerwał ten monolog Kocur. Miał wrażenie, że mimo wczesnej pory Marian był już lekko na rauszu, więc nie potraktował poważnie jego słów o związku jakichś mennonitów z przyjazdem jego żony.
— Cyprian, poczekaj chwilkę, proszę — Marian był naprawdę jakiś załamany. — Muszę ci coś powiedzieć. Wiem, że mnie podsłuchują, wiedzą gdzie jestem i przeglądają moje maile. Możesz coś doradzić?
— Od lat wiadomo, że komórka to najskuteczniejszy szpieg. Zdalnie można włączyć mikrofon nawet w wyłączonej komórce i słuchać, co się dzieje w twoim otoczeniu. Może tak nawet dzieje się w tej chwili? — Kocur przyjrzał się uważnie Marianowi.
— Jak się bronić? — Zapytał roztrzęsiony Kostrzewa.
— Aplikacja Signal uniemożliwia podsłuchiwanie i czytanie SMS-ów, ale druga strona też musi ją mieć zainstalowaną. Zlokalizować nie będą cię mogli, jak kupisz sobie pokrowiec OFF Pocket. Do maili zainstaluj sobie bezpieczny program pocztowy Proton Mail lub Tutanota. Jest też nowa płatna usługa Virtual Private Network, czyli tak zwanego tunelu — to są proste podstawy. — Może ci to wszystko prześlę mailem, bo chyba nie wszystkie te nazwy zdołałeś zapamiętać — powiedział to trochę celowo nieco złośliwie.
— Będę ci bardzo wdzięczny — odetchnął Marian, nic nie zauważając.
Kocur pokręcił się chwilę wymieniając z gośćmi jakieś dowcipne uwagi, a potem zwyczajowo wymknął się na piętro do swojego gabinetu.
— Może teraz usiądę nad tym tekstem ze szklaneczką whisky, podczas gdy oni na parterze będą zajmowali się swoimi zagadkowymi sprawami — pomyślał.
Podszedł do barku i też sięgnął po 18–letniego Chivas Regal, ale ostatecznie zrezygnował i nalał sobie solidną porcję Jameson Select Reserve. Delektując się pierwszym łykiem, wolniutko podsunął się z fotelem do ogromnego okna. Z nowego apartamentowca przy ulicy Cybernetyki widać było stalowo szklane budynki zapracowanego Mordoru, jak warszawiacy nazywali tę nową biurowo korporacyjną dzielnicę.
Otoczenie mogłoby być lepsze, ale w końcu razem z żoną tak zdecydowali. Przynajmniej było blisko na lotnisko Chopina. To przypomniało mu o opłaconej już wycieczce na Dominikanę. Absolutnie wszystko dobrze się układało. Mieli spokój, pieniądze i robili to, co chcieli.
— Ja lubię pracować przy szyfrach i zabezpieczeniach, kolekcjonuję sobie minerały, których mam już dość dużo, a Olivia uwielbia tę swoją modową firmę i szerokie kontakty z elitami z show biznesu — myślał leniwie.
Podszedł do biurka i po raz kolejny przyjrzał się dwóm stronom otrzymanego od żony rękopisu. Na jednej były szkice jakichś dziwnych ni to roślin, ni to mechanizmów, których do niczego nie można było dopasować. Albo były wymyślone, albo jeszcze w ogóle nie znane. Dopiero teraz zastanowił się nad pochodzeniem tekstu, bo dotychczas nie zawracał sobie tym głowy.
Poszperał trochę w internecie i w krótkim czasie oczywiście uzyskał pewne wyjaśnienie, ale wynik przyprawił go o niemałe zdumienie. Nie wiedział, co mogło skłonić Olivię do zajmowania się takimi zagadkami, nad których rozwiązaniem głowili się najwybitniejsi naukowcy na całym świecie?
Następnego dnia po południu, żona znowu zorganizowała przyjęcie, tym razem ze środowiskiem modowym, więc dobra wspólna kolacja przesunęła się w siną dal. Na hałaśliwym party Kocur uśmiechał się, nalewał drinki, ale myśli miał ciągle zaprzątnięte wczorajszą zagadką. Nie zwracał więc nawet specjalnej uwagi na zaczepki uroczych modelek, co z satysfakcją odnotowała zerkająca na niego co jakiś czas Olivia.
Zainteresowanie okazał dopiero wtedy, gdy przypadkowo usłyszał o bankowym wezwaniu do zapłaty, dotyczącym jakiejś niedopłaty, liczonej w sumie w kilku złotych. Ale ta niedopłata dotyczyła okresu kilku lat, co Kocura, eksperta od bankowości, bardzo zdziwiło, bo system powinien to wychwycić już znacznie wcześniej, a na dobrą sprawę właściwie od razu. Goście zaśmiewali się, że i ustawowe karne odsetki nie będą wcale dotkliwe, ale profesorowi to nie dawało spokoju. Intuicja podpowiadała mu co innego. Mimo wszystko wyczuwał jakąś podejrzaną nieścisłość. Gdy wymieniono nazwę banku, był pewien, że to, co zrobiono, prawdopodobnie wchodziło w zakres jego obowiązków.
Poruszany przypadek niedopłaty nie dawał spokoju profesorowi Kocurowi, który usiłował wyobrazić sobie jakieś wszystkie możliwe mechanizmy błędnego naliczania. Jego skupienie na dążeniu do poznania prawdy spowodowało, że stał się trochę nieostrożny i zaczął wykraczać poza swoje uprawnienia. Sprawdzał bez koniecznych pozwoleń inne procedury bankowe, trochę wykorzystując swoją pozycję w firmie.
— Przecież nikt tutaj nie odważyłby się w najmniejszym stopniu kontrolować mojego postępowania — tak sobie wtedy myślał.
Wykorzystując swoje znajomości zadawał innym kolegom bankowcom na licznych konferencjach, w których uczestniczył, zbyt dużo pytań.
W końcu po kilkunastu dniach wpadł na wyjątkowo sprawnego rootkita. Sam był bardzo zaskoczony poziomem wiedzy merytorycznej informatyków, którzy tego dokonali, bo maskujący obecność procesów systemowych rootkit, oczywiście nie występował jako osobna aplikacja, a jedynie został umiejętnie i bardzo sprytnie wtłoczony do systemu.
Do Kocura zaczynało stopniowo docierać, że sprawy, którym zaczął się przyglądać, są wyjątkowo niebezpieczne, jak zresztą wszystko, co jest związane z ogromnymi pieniędzmi. Teraz dopiero zaczynał żałować, że nie był bardziej dyskretny. Jako dobry szachista zastanawiał się nad kolejnym ruchem, który koniecznie powinien zakamuflować jego dotychczasowe śledztwo. Wszystkie zebrane informacje zaszyfrował w niedostępnej dla innych chmurze, a drugie mało ważne spostrzeżenia zostawił ze swoimi uwagami na służbowym laptopie. Intuicja podpowiadała mu, żeby za bardzo nie afiszować się z ważniejszymi wnioskami. Już na ostatnim większym spotkaniu wyczuł wśród kilku rozmówców dziwne zainteresowanie osiągnięciami swojego prywatnego śledztwa.
Do późna pisał szczegółowy raport, niektóre sprawy celowo pomijając. Zrezygnował też z umieszczenia własnych wniosków i przedstawienia sposobu rozwiązania problemu. Mógł sobie na to pozwolić, bo na tę sprawę nie miał oficjalnego zlecenia.
Zgłosił się z samego rana do swojego szefa, Damiana Krasonia, kładąc mu na biurku swój raport.
— Wiesz, zajmowałem się przez chwilę mylnym naliczeniem karnych odsetek w naszym najbardziej zaprzyjaźnionym banku i zauważyłem drobne nieprawidłowości. Od razu muszę cię uspokoić, że dotyczą one bardzo niewielkich kwot dla pojedynczych klientów i może nie ma sensu dalej się tym zajmować. Będzie to w każdym razie twoja decyzja, bo szkody są niewielkie, a możemy utracić zaufanie strategicznego klienta, że ktoś poradził sobie z naszymi zabezpieczeniami.
— Dobrze, Cyprian. Zapoznam się z tym i potem poproszę o opinię radę nadzorczą, żeby też samemu się nie podkładać. Jak już dojdziemy do jakiś wniosków, to cię poinformuję, ale na mój gust nie będą chcieli tego ruszać — podjął decyzję prezes Krasoń.
Po wyjściu eksperta prezes przeczytał raport i zastanowił się jeszcze raz nad wszystkimi możliwymi zagrożeniami. W końcu wyciągnął prywatny telefon.
Kocur postanowił zaczekać na reakcję środowiska na jego ostatnie działania. Wiedział, że pomimo okrojonego raportu, beneficjanci tego interesu i tak będą wiedzieli, że dotarł już wystarczająco głęboko. Znowu usiłował domyślić się następnych ruchów przeciwnika, bo, pomimo że bardzo się starał, to i tak być może pozostały jakieś drobne ślady penetracji wirusa. Przewidywał, że albo będą proponować mu kasę, albo, co gorsza, zaczną go straszyć.
W swoim gabinecie prezes Benedykt Sochacki wyłączył i odłożył telefon. Zastanowił się nad implikacjami zakończonej z prezesem Krasoniem rozmowy.
— Wszystkie bankowe sprawy mają zaczekać do odwołania — rzucił trochę opryskliwie do zdziwionej sekretarki.
Ta przyjrzała się uważnie zdenerwowanemu szefowi i podeszła do barku i nalała mu solidną porcję ulubionego koniaku.
Sochacki machinalnie wychylił kielich, zajęty swoimi myślami. Sekretarka natychmiast wyszła, bo szef na pewno musiał sam uporać się z jakimś problemem.
Prezes zdawał sobie sprawę, że ktoś zbliżył się niebezpiecznie blisko do informacji, których nikt obcy nigdy nie powinien poznać. A za bezpieczeństwo to właśnie on odpowiadał przed komitetem osobiście. Najpierw jednak trzeba było dowiedzieć się, w czym dokładnie zorientował się dociekliwy profesor. W końcu nie był przecież jedynym dobrym informatykiem, a i jego organizacja też dysponowała najlepszymi. Dzięki kodom dostępu należało teraz poznać ustalenia profesora, co pozwoliłoby podjąć kolejne decyzje. Byli doskonale przygotowani na ewentualną wpadkę, mając rozpisane różne warianty postępowania. Zawsze ostatecznie mógł skorzystać z ostatniej deski ratunku — zastrzeżonego numeru do niejakiego Zegarowicza, który otrzymał kiedyś od komitetu. Trochę uspokojony kazał wezwać do siebie szefa informatyków.
Tymczasem profesor Kocur odstawił na bok tamte bankowe problemy i wrócił do dziwnych tekstów otrzymanych od żony, które dla świętego spokoju próbował bezskutecznie rozszyfrować, stosując rozkłady Zipfa i Benforda. Efekty miał jednak mizerne, co stopniowo zaczynało go wkurzać, ale też i trochę wciągać.
Wieczorem Olivia weszła do jego gabinetu i widząc, czym się zajmuje, przysiadła się do męża.
— Dziękuję, że się za to wziąłeś, bo koledzy ciągle i to coraz bardziej mnie naciskają, czy udało się cokolwiek z tym zrobić — powiedziała pozornie beztrosko.
Cyprian wyczuł jednak nutkę napięcia.
— Czy ty masz w ogóle pojęcie, co to jest, ile już osób nad tym pracowało i że nikomu jeszcze nic się nie udało odkryć? — Spytał.
— Nie mam pojęcia. Jak wiesz znajomi prosili mnie żebyś spróbował, bo opowiadałam, że jesteś tak bardzo zdolny i tak chwalony w swoim środowisku — usiłowała bagatelizować to zlecenie.
— Słuchaj. Dokładnie to już sprawdziłem. Jest to jednocześnie i nie jest Manuskrypt Voynicha, bo tych stron nie ma w oryginale. Zresztą te dziwne rysunki mogą nie być wcale roślinami, ale na przykład częściami jakiegoś statku kosmicznego. Jeden z nich nasuwa mi skojarzenie z kabiną. Wygląda na to, że to fragment innej, dotychczas nie znanej chyba drugiej części znanego Manuskryptu Voynicha. Nic nie mogę twoim znajomym obiecać, bo na nic jeszcze nie wpadłem.
— OK. Nie spiesz się. Znajomi mają czas i poczekają cierpliwie. Słuchaj. Jutro muszę jechać do Łodzi na małą galę z pokazem mody. Dzisiaj musieli zabrać do warsztatu moje BMW, bo wysiadła elektronika. A samochód nie ma nawet roku! Proszę, daj mi twojego Leksusa, jeżeli nie masz nic przeciwko temu.
— Oczywiście, weź. Do pracy pojadę taksówką — zgodził się Cyprian.
— A teraz chodźmy do łóżka — powiedziała Olivia zrzucając wszystkie ciuszki.
Kocur pomimo, że minęło już pół roku od ślubu, gdy przyglądał się nagiej żonie, ciągle miał ulotne wrażenie jakiejś nieokreślonej niezgodności.
GiancarloTarassino wyglądał przez okno swojego gabinetu, kontemplując perspektywę wielkiego Rzymu. Nad północną częścią miasta, którą widział ze swego gabinetu w wysokiej Wieży Wiatrów, pomimo wczesnej pory drgało już rozgrzane powietrze, powodując, że obraz dalszych budynków był lekko zamglony.
Udało mu się intrygami i podstępnymi grami doprowadzić do tego, że teraz mógł patrzyć z satysfakcją na świat za oknem. Jeszcze nigdy w historii jego Kościół nie był tak potężny i bogaty. Miał oczywiście wrogów, ale tak już to było na tym świecie.
Teraz, kiedy szef Milczących Strażników wyjechał w pilnych sprawach do Ameryki, on, jego zastępca, miał pełnię władzy w ręku. I zamierzał z tego skorzystać. Z szefem szczerze się nie znosili, ale tamten niestety miał poparcie wpływowego kardynała Ancelottiego. Tarassino zdawał sobie sprawę, że pozostało mu już niewiele życia, a niedokończonych zadań było wciąż tak dużo. Ktoś w końcu musiał podjąć te trudne decyzje.
— Niech przyjdzie do mnie Francesco Lanzioni — powiedział do słuchawki, wzywając do siebie zaufanego podwładnego.
— Nie ma co dłużej zwlekać. Pojedziesz do Polski i załatwisz dwa zlecenia. Nie możemy pozostawić bez odpowiedzi podstępu zakonnika Adriana, który dzięki fotograficznej pamięci wykradł nam te dwie strony. Góra mennonitów musi zostać ukarana. Przy okazji rozliczymy się ze zdrajcą we własnych szeregach. Do wykonania zadania weź kogoś zaufanego i miejscowego.
— Nasz szef, Antonio Giubelli, nie będzie z tej decyzji zadowolony — trochę zaniepokoił się Lanzioni.
Tarassino przysunął swoją już bardzo pomarszczoną twarz do ucha najwierniejszego Strażnika.
— Konsekwencje biorę na siebie, więc nie musisz się o nic martwić. Po prostu wykonywałeś tylko rozkazy. Ze swoich koniecznych czynów w obronie wiary i godności człowieka, mamy całkowite rozgrzeszenie papieża, a nawet jego błogosławieństwo — powiedział uspokajająco.
Po omówieniu planu działań w Polsce i wyjściu Strażnika, Tarassino zamyślił się głęboko. Niby na wszystkie konieczne podejmowane działania mieli zgodę, ale papież nie wiedział, a może nawet nie chciał wiedzieć wszystkiego. Tak dla wszystkich było wygodniej. Tarassino ostatnio bardzo się niepokoił. Niedawno doniesiono mu o powstaniu frakcji, której przewodniczył właśnie kardynał Luiggi Ancelotti. Z drugiego źródła dowiedział się o jakiejś planowanej konferencji, w której kardynał miałby uczestniczyć, reprezentując tam odmienne od oficjalnego, stanowisko Kościoła.
— No to się doigrałeś — pomyślał zawzięcie. Przypomniał sobie o pewnym incydencie sprzed pół roku, kiedy to bez zgody zwierzchnika, dał przez przypadek schronienie uciekającemu arabskiemu terroryście. Jakże przebiegle przewidział, że być może kiedyś będzie mógł skorzystać z wdzięczności Batalionu Fatah. Wyciągnął z sejfu telefon, otrzymany wtedy od wdzięcznego Araba. Po chwili uzyskał połączenie.
— Kardynał Luiggi Ancelotti jest osobą wysoce niepożądaną w moim Kościele — powiedział krótko, ale stanowczo do słuchawki. Chwilę trwało, żeby po drugiej stronie odszyfrowano to zdanie. — Podobnie jak i Antonio Giubelli — dodał szybko.
Po drugiej stronie zapadła chwila ciszy, jakby ktoś zastanawiał się nad wagą wypowiedzianego zlecenia.
— OK. — Padło jednak po chwili i połączenie zostało przerwane. Po drugiej stronie Nasir al–Yasul popatrzył w zamyśleniu na telefon.
Tarassino usprawiedliwiał się w duchu, że przecież trwała bezpardonowa walka o władzę, bogactwo i rządy dusz. Dodatkowe zlecenie na swojego szefa wypowiedział spontanicznie, ale nie miał wątpliwości, że była to dobra decyzja. Mięczaków należało eliminować, a chwasty wyrywać.
On — już wkrótce potężny władca Milczących Strażników, nie mógł dopuścić, żeby jego ukochany Kościół stał w tej walce na straconej pozycji.
Wysoki, szczupły mężczyzna w złotych okularach, siedział w rogu hotelowego pokoju. Młoda kobieta obrzuciła go uważnym spojrzeniem, a potem podeszła do okna.
Jego predyspozycje były wystarczające, żeby mianowano go szefem Zakonu Odpowiedzi. Teraz spokojnie przyglądał się blondynce w kusych szortach, wyglądającej przez okno.
— Słuchaj Arleta. Masz niewątpliwie wspaniałą dupcię, ale po powrocie ze szkolenia w Holandii, zachowujesz się ciut za ekstrawagancko. Jakkolwiek wiem, że doskonale poradzisz sobie z wszelkimi zaczepkami, to jednak tu jest Polska i nie możesz chodzić z odkrytą połową tyłka. Masz przede wszystkim nie zwracać uwagi. Pojedziesz wieczorem do Łodzi i będziesz dyskretnie jutro od rana ochraniać Olivię. Wiadomości, które nam przekazano, są naprawdę niepokojące. Aktywowano aż dwie komórki w Polsce, więc są blisko. Niedługo Olivia z mężem wyjeżdża na dwa tygodnie na Dominikanę i tam ochronę przejmie ktoś inny — zdecydował.
Arleta westchnęła ciężko, ale ani przez chwilę nie zamierzała dyskutować z szefem. Wyszła do swojego pokoju założyć coś bardziej odpowiedniego na podróż i jutrzejszy łódzki pokaz mody. Na decyzje szefa najmniejszego wpływu nie miał ich wcześniejszy krótki romans na jej poprzednim szkoleniu w Niemczech, we Freiburgu.
Następnego dnia rano Kocur wyjechał do pracy wcześniej niż zwykle. Nie mógł więc widzieć ani słyszeć o wypadku przed budynkiem, gdy w białego Leksusa wjechała zaraz po jego wyjeździe z garażu, wielka betoniarka, uderzając i doszczętnie kasując całą lewą stronę pojazdu. Na miejscu zginęła kierująca pojazdem. Natomiast kierowca skradzionej, jak się potem okazało ciężarówki, uciekł z miejsca wypadku, a żaden ze świadków nawet nie potrafił go dobrze opisać.
Dlatego oficjalny i rzeczowy telefon z policji, przewrócił w jednej chwili życie profesora Kocura do góry nogami. Mimo zdenerwowania potwierdził jeszcze telefonicznie w szpitalu fakt przywiezienia zwłok żony do szpitalnej kostnicy, ale o dalszych procedurach prokuratorskich i policyjnych nawet nie chciał słyszeć. Pół dnia odbierał kondolencje od bliższych i dalszych znajomych, ale zgodził się jedynie na odwiedziny przyjaciela, komisarza Sowy.
Przybity Kocur przez jakiś czas starał się prowadzić normalne życie, jednak żeby się czymś dodatkowo zająć, znowu wrócił, ale już w domu, do poprzednich poszukiwań dziwnych odsetek karnych. Tylko dzięki swoim nieprzeciętnym umiejętnościom doszedł do pewnych poszlak, które oprócz banków, prowadziły do państwowych instytucji, inne do zorganizowanej przestępczości, a kolejne nawet do jakiejś humanitarnej fundacji Sichere Kindheit z niemieckiego Freiburga. Kocur pracował już nawet nocami i w końcu udało mu się odkryć cały mechanizm finezyjnego oszustwa bankowego. Przyjaciel profesora, komisarz Sowa przedstawił mocno okrojone i bez szczegółów, wyniki śledztwa swojemu zwierzchnikowi. Jednocześnie ostrzegł Kocura przed niebezpieczeństwem, że będzie jedynym świadkiem mogącym dowieść przed sądem wykrycia bankowych malwersacji, bo w BMC Security, w nieodgadniony sposób wykasowano wszystkie dowody.
Kocur wiedział, że to nieprawda, bo wszystko przy odrobinie dobrej woli można by z powrotem odtworzyć. Pozostawił tym razem jednak tę myśl dla siebie.
Dziwnym trafem potem sprawa zrobiła się podobno polityczna i ostatecznie jako mało istotna, została pieczołowicie zamieciona pod dywan.
Komisarz Sowa na własną prośbę osobiście przejął wyjaśnianie okoliczności wypadku Olivii. Coraz bardziej wyglądało to jednak na zaplanowane zabójstwo, bo udało się odnaleźć ochroniarza z pobliskiego biurowca, który widział zaparkowaną uliczkę dalej betoniarkę, z pracującym silnikiem. Niestety nie było nawet małych poszlak, kto i w jakim celu chciałby zabić Olivię Renge–Kocur. Śledztwo zamarło w końcu w martwym punkcie. Sowa zdradził Kocurowi jednak jedną dość dziwną sprawę. Tego feralnego dnia znajomy jego żony, Marian Kostrzewa, dzwonił do niej tuż przed wyjazdem, stanowczo odradzając podróż do Łodzi i ostrzegając przed jakimś niebezpieczeństwem. Kocur podzielił się z przyjacielem spostrzeżeniem, że sam nigdy do końca nie wiedział, co myśleć o Marianie. Był to człowiek pewny siebie, z koneksjami, mający jakieś wspólne zainteresowania z grupą skupioną wokół jego żony. Jak zauważył, miał z Olivią chyba jakieś wspólne, może nawet trochę nielegalne interesy. Nie pytał, bo czekał aż żona sama opowie. Ostatnio jednak dziwnie się zachowywał, a nawet podejrzewał, że jest śledzony.
— Nie można go przesłuchać, bo po prostu gdzieś zniknął. Robimy oczywiście, co możemy, żeby go odszukać — wyjaśnił komisarz Sowa. Postanowił zupełnie nie wspominać przyjacielowi o znalezionych w mieszkaniu Kocurów podsłuchach i kamerach.
Kocur wrócił do siebie i jeszcze raz spokojnie analizował nowe wiadomości. Nie mógł zająć się nawet pogrzebem, bo była teraz konieczna, przy domniemanym zabójstwie, sekcja zwłok. Wszystko się bardzo przeciągało, a komisarz Sowa któregoś dnia ze zdziwieniem dowiedział się, że nie prowadzi już nie rozwiązanej sprawy wypadku czy też zabójstwa Olivii, bo tę przejęła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Joshua Zukermann, Wielki Mistrz Wilczego Bractwa, patrzył na perspektywę Waszyngtonu z okna hotelu Trump International Washington D.C. Brak wieżowców jak w innych miastach, dodawał stolicy godności i spokoju. Zastanawiał się, dlaczego tym razem wybrano taki hotel, co prawda luksusowy, ale jemu przypominający bardziej dworzec kolejowy. Zwłaszcza ta wielka wieża z zegarem. Potem pomyślał, czy to nie jakiś żart kierownictwa Klubu, nawiązujący do nazwiska przyszłego prezydenta. W tym gronie wszystko było możliwe.
Popijał sobie ulubioną 12-to gwiazdkową Metaxę i ogólnie nie miał powodów do narzekania. Nie lubił tych ciągłych narad i szybkich zmian oceny sytuacji na świecie, których musiał być uczestnikiem. Śmiał się w duchu na myśl, że większość zarządu tego Klubu nie zdawała sobie sprawy z potęgi tajnej organizacji, którą kierował. Zdecydowanie wolał swój zamek i cichą Szwajcarię. Rozmyślania przerwało mu pukanie asystenta.
— Niestety potwierdziły się raporty o zagrożeniu naszych planów w Polsce. Właśnie dostaliśmy wiadomość o zabójstwie Olivii Renge–Kocur. Prawdopodobnie i ten Kostrzewa jest w niebezpieczeństwie. Jak mamy zareagować? — asystent czekał na decyzję.
— Na razie tylko się przyglądamy. Ze stratą Kostrzewy liczyliśmy się od początku. Natomiast, jeżeli profesor zarzuci prace, zawsze możemy przekonać go pieniędzmi, albo szantażem — polecił Zukermann. — I dyskretnie wzmocnić jego ochronę. To samo zrobić z pozostałymi dwoma kryptologami z Filipin i Japonii, pracującymi nad naszymi stronami Manuskryptu.
— Tyle trudu kosztowało zlokalizowanie i późniejsze porwanie zakonnika Adriana. Wydobycie tajemnicy było już znacznie prostszą sprawą. Szkoda tylko, że nikt nie umiał jej rozgryźć — pomyślał z rozgoryczeniem.
Kocur doszedł do oczywistego wniosku, że Kostrzewa rzeczywiście musiał wiedzieć coś więcej na temat przyczyn śmierci jego żony. Mając jego numer telefonu włamał się do operatora i uzyskał jego adres domowy. Marian Kostrzewa ciągle był nieuchwytny i nie odpowiadał na telefony i SMS–y. Zdesperowany profesor postanowił zakraść się do jego mieszkania licząc, że tam znajdzie jakiś trop. Zaczaił się w bramie przy Szwoleżerów na Powiślu i korzystając z noktowizora odczytał wprowadzany przez starszą lokatorkę kod do wejścia do budynku. Niestety musiał się wycofać, bo pod dom w tym momencie podjechał Nissan Micra z krzykliwą reklamą napoju energetycznego TEXX. Kocur, który pierwszy raz widział takie auto pod szpitalem, teraz pomyślał, że ktoś skopiował pomysł puszki Red Bulla na Mini Morrisach. Kierowca jednak nie wysiadł, tylko obserwował budynek. Po kilku minutach samochód odjechał i Kocur niezauważony mógł dostać się szybko do środka. Na parterze przez otwarte drzwi zauważył śpiącą na siedząco, wchodzącą niedawno staruszkę, jeszcze z kluczami w ręku. Sprawdził puls i uspokojony cicho zamknął drzwi jej mieszkania.
Bez większych problemów sforsował drzwi wejściowe mieszkania Kostrzewy. Odnalazł i przeszukał jego komputer i skopiował pliki pamięci. Rzucił jeszcze okiem na korespondencję Mariana z używających tylko nicków osobami, które wyraźnie ostrzegały go przed zagrożeniem ze strony organizacji, która broni poznania sekretów jakiegoś tajemniczego rękopisu. Dostał się też do obu kont bankowych Mariana, bo plik z hasłami miał wyjątkowo słabe zabezpieczenie. Kocur odkrył znaczne kwoty systematycznie przelewane z zagranicy na oba konta Kostrzewy. Gdy już szykował się do wyjścia z mieszkania, usłyszał ciche otwieranie drzwi. Włamywacz niczego nie szukał, tylko od razu w gabinecie podszedł do biurka, a ukryty i schowany w szafie Kocur, był świadkiem kolejnego skopiowania danych z komputera. Siedział cichutko jak mysz, bo potrafił dostrzec lekkie wybrzuszenie w kurtce obcego. Włamywacz szybko się ulotnił, a profesor zupełnie nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić.
Cyprian Kocur cały czas był przekonany, że to on miał zginąć. Przypuszczał, że to zaplanowane zabójstwo dotyczyło odkrycia fałszywych przelewów, przez lata składających się na ogromne pieniądze. Przestraszony i skołowany profesor, widząc, że przeciwnik nie żartuje, zaczął na poważnie brać pod uwagę ucieczkę i ukrycie się. Zauważył, że podczas jego nieobecności ktoś przeszukiwał i jego mieszkanie. Jedyną rzeczą, która zginęła, były te dwie strony manuskryptu, które na szczęście miał zescanowane. Nie chcąc angażować przyjaciela Sowy, zdecydował się na wizytę na posterunku policji. Dyżurny był jednak typowym urzędnikiem, sztywnym i nie zainteresowanym odejściem od zwyczajowych procedur. Po uzyskaniu informacji, że zginęły tylko jakieś dwie strony rękopisu, jego zainteresowanie włamaniem jeszcze wyraźniej osłabło. Obiecano mu oczywiście zajęcie się tą sprawą. Niczego więc tam nie osiągnął, tracąc tylko czas.
W pracy, w BMC Security, też dało się zauważyć, zże profesor Kocur czuje się coraz bardziej zagubiony i osaczony. Początkowo składano to na karb tragicznej śmierci żony. Jednak gdy ciągle nie dochodził do siebie, prezes Krasoń widząc jego stan, zdecydował się wysłać go na przymusowy urlop, co ostatecznie sam zainteresowany przyjął z wyraźną ulgą. Ale i prezes nie do końca był przekonany, czy z rozgrywającymi się wypadkami jego wcześniejszy telefon do Sochackiego, nie miał nic wspólnego.
Kocurowie mieli domek na Mazurach, więc profesor tam zamierzał się ewakuować i pomyśleć, co dalej. W nocy śniło mu się, że ktoś go wiąże i torturuje. Obudził się przerażony, gdyż nigdy do tej pory nie miał koszmarów. Powoli zaczynał we wszystkich widzieć wrogów. Porządnie już wystraszony, chciał spakował cenne rzeczy, ale uświadomił sobie, że w zasadzie to niczego nie potrzebował jednak ze sobą zabierać. W garażu zostawił BMW żony, a w komisie przy Sikorskiego, kupił stare, używane, ale sprawne Volvo, którym od razu wyruszył w drogę. Wyjechał z Warszawy do swojego domu letniskowego w Rydzewie nad jeziorem Niegocin na Mazurach. Zabrał całą swoją gotówkę z kilku kart, sprytnie pomijając limity wypłat.
W domku spędził kilka dni w całkowitym spokoju, przy sobie nosząc pas biodrowy z pieniędzmi. Dużo pił, a wieczorami zajmował się znowu tymi dziwnymi dwiema stronami manuskryptu.
Kocur wcale nie uzyskał spokoju w tym odludnym miejscu. Może był przewrażliwiony, ale ciągle miał wrażenie, że już kolejną noc ktoś go z daleka obserwuje. Pewnego dnia późnym wieczorem, ktoś rzeczywiście włamał się do jego domku. Zamaskowany mężczyzna, zaczął zadawać pytania o jego wiedzę na temat przelewów. Kocurowi, który skorzystał z chwilowej nieuwagi nieproszonego gościa, udało się wybiec na zewnątrz. Na drodze czekali jednak dwaj zaskoczeni pomagierzy tamtego. Kocur dostrzegł błysk kastetu, ale potknął się i mocny cios zamiast w brzuch trafił go w głowę. Profesor odczuł ogromny ból i jednocześnie krew zaczęła trochę zalewać mu oczy. Dostrzegł jeszcze błyski wystrzałów kładących trupem obu napastników. Nic z tego nie rozumiał, ale i tak, czym prędzej zaczął uciekać. Kocurowi lawirującemu w ciemnościach, mimo wszystko udało się jakoś wydostać z lasu. W oddali widział już oświetloną przez światło księżyca powierzchnię jeziora i tam się skierował. Dostał zadyszki, potknął się i bardzo mocno uderzył znowu głową w balustradę pomostu. Cały czas krwawiąc stoczył się do wody, do jeziora.
Profesor odzyskał świadomość jeszcze leżąc w wodzie, ale zupełnie nie mógł sobie niczego przypomnieć. Dominowała jedynie tylko konieczność ucieczki z tego miejsca. Przyjrzał się swojemu zakrwawionemu ubraniu, nic nie znajdując przeszukał kieszenie, odkrył pas biodrowy i znowu poczuł, że niedługo straci przytomność. Szukając gorączkowo schronienia, zobaczył stojącą ciężarówkę na podwórzu domku przy jeziorze. Tylko dlatego, że ledwo już widząc natknął się na leżący przy niej rower, mógł po nim ostatkiem sił się wdrapać i ukryć pod plandeką. Stracił przytomność.
Z letargu wybudziła go jakaś rozmowa.
— To do zobaczenia niedługo, Marzenko. Porozwożę tylko te cholerne ryby i wrócę ze Śląska za dwa dni — usłyszał jakiś męski głos.
— Będę czekała. Żeby tylko się nic nie przeciągnęło — martwiła się Marzenka.
— Raczej nie powinno. Za kilka godzin zadzwonię do ciebie z Katowic. A co tu robi ten rower?
Kocur znowu zapadł w sen.
W Katowicach zmęczony trochę kierowca zatrzymał się na dużym parkingu pod hipermarketem. Wyciągnął termos, napił się kawy i zadzwonił do Marzenki. Potem jak zwykle obszedł samochód, ale zaniepokoiła go rozwiązana plandeka.
— Chyba była zawiązana w Niegocinie. Ale głowy bym nie dał.
Zaglądając do środka, odkrył niechcianego, nieprzytomnego i zakrwawionego pasażera. Zastanawiał się szybko jak uniknąć kłopotów. Wybrał przez GPS najbliższy szpital i tam podjechał. Rozglądając się na wszystkie strony, zaniósł nieznajomego, nieprzytomnego mężczyznę i położył na ławce bezpośrednio przed szpitalem.
Rozdział II. Szpital
O nieprzytomnym i zakrwawionym mężczyźnie powiadomili pracowników szpitala zaniepokojeni przechodnie. Dwóch sanitariuszy wybiegło, rozłożyło nosze i zabrało wycieńczonego Kocura do Izby Przyjęć. Jego stan był dość ciężki po dodatkowej jeszcze całodniowej podróży na Śląsk.
— No i co ja mam tutaj wpisać? — Zdenerwowała się rejestratorka. — Pacjent nie ma żadnych dokumentów ani dowodu ubezpieczenia.
— Wpisz Rafał Kozera — młoda lekarka ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, Natalia Więcławska, widząc, że nie można ustalić personaliów, dla żartu kazała wpisać rejestratorce imię i nazwisko dyrektora szpitala.
— Wpisz, tak będzie zabawnie — powtórzyła ze śmiechem.
Odnalezione przy pacjencie przez wyjątkowo uczciwe pielęgniarki 230 tysięcy złotych, trafiło do depozytu szpitalnego. Dyrektor miał trochę obaw, czy nie oddać pieniędzy do bankowego depozytu, ale przytłoczony innymi bieżącymi obowiązkami zapomniał wkrótce o całej tej sprawie.
Benedykt Sochacki przyglądał się zimnym wzrokiem Januszowi Piechocie — człowiekowi od specjalnych poleceń. Celowo przeszedł się tam i z powrotem wolnym krokiem po gabinecie, zanim się odezwał. Widział, że jego podwładny jest już i tak wystarczająco przestraszony.
— Jak wygląda sprawa zaginionego profesora Kocura? — Zapytał krótko, ale za to lodowato. To wystarczyło, żeby pytanego przeszedł zimny dreszcz.
— Przez cały czas poszukiwaliśmy Cypriana Kocura w szpitalach i przychodniach na całych Mazurach. Po dwóch tygodniach poszukiwania zostały rozszerzone na cały kraj, ale kamień w wodę. Nigdzie nie możemy go namierzyć.
— Instrukcje były wyraźne: tylko nastraszyć — znowu zimno podkreślił Benedykt.
— Szefie, wiem. To był naprawdę nieszczęśliwy wypadek.
— Macie dwa tygodnie na ustalenie, co stało się z profesorem Cyprianem Kocurem. Wyznacz tylu ludzi, ile będzie potrzeba. I nie przejmuj się wydatkami. To sprawa priorytetowa — zakończył spotkanie Benedykt.
Porządnie wystraszony Piechota w milczeniu wycofał się z gabinetu. W trosce o własną przyszłość musiał starać się wyjątkowo.
Sochacki sam musiał wyjaśnić tę sprawę i kto za tym stoi. Dwóch ludzi po prostu zastrzelono w lesie, co zeznał mocno przestraszony Piechota, któremu udało się uciec. Następnie ciała zniknęły, a i w mediach była zupełna cisza. Z każdej strony bardzo źle to wyglądało.
Na wszelki wypadek polecił grupie informatyków skierować dyskretne ślady wykonanych malwersacji na wcześniej odkrytą, konkurencyjną grupę w kilku spółdzielczych Skokach. To było dodatkowe zabezpieczenie, bo przecież wiedział, że tamci, kimkolwiek są, nie przebiją go w kupieniu bardziej znaczących polityków.
Komisarz Sowa chodził nerwowo po swoim gabinecie i zastanawiał się, co się stało z jego przyjacielem. Zakrojone na wielką skalę poszukiwania potwierdziły dzięki monitoringowi ze stacji benzynowych, że Kocur zakupionym Volvo wyjechał do domku na Mazurach. Sowa dotarł do komisu i ustalił, że przyjaciel zapłacił gotówką. Nad jeziorami jednak ślad się urywał. Właściciel opuścił domek chyba w wielkim pośpiechu, bo nawet drzwi zostawił otwarte. Samochód został pod wiatą. Komisarz Sowa osobiście wszystko sprawdził, jednak nie znalazł żadnych wskazówek. Nie zaprzestał dalszych intensywnych poszukiwań, ale zaczynał mieć niewesołe myśli, czy na pewno odnajdzie przyjaciela żywego. Usiadł przy biurku i kolejny raz przeanalizował wszystkie znane mu fakty.
— Cholera, żałuję, że nie przydzieliłem mu policyjnej ochrony — pomyślał. — Trochę zlekceważyłem jego obawy. Wydawały mi się takie nieprawdopodobne.
Profesor Kocur w ciągu dwóch tygodni przeszedł dwie poważne operacje głowy, aż w końcu jego stan zrobił się stabilny i wkrótce mógł rozpocząć rekonwalescencję.
…idzie z grupą kilku osób w ciągle padającym deszczu, na płaskim rzadko porośniętym drzewami terenie. Dochodzą do wysokiego wału, osłaniającego cały teren przed rwącą rzeką. Mijają mały zaniedbany wiejski cmentarz, który pewnie też niedługo zniknie pod wodą. Przyglądają się ubitej ziemi z nieuchronnym wnioskiem, że wały długo nie wytrzymają. Deszcz nagle przestaje padać i pojawia się na niebie ogromna tęcza. W ich sytuacji jednak to nic nie zmienia, bo i tak są przemoczeni i wszyscy trzęsą się z zimna. Na drugą stronę można się przedostać wąziutkim, chybotliwym mostkiem, ale jest to jedyny ratunek. Wchodzi na mostek wołając pozostałych i zachęcając do szybkiego działania. Nie odnosi to żadnego skutku a grupa zaczyna się cofać pomimo coraz wyraźniejszych pęknięć na wałach.
Pacjent nagle otrząsnął się, ciągle nie przekonany, czy to obudził się ze snu, czy to właśnie ze zmęczenia osunął się w sen. Dobrych kilka chwil trwało, zanim powoli rozejrzał się dookoła. Uwolnione nagle myśli, niczym kłębowisko żmij rozpełzły się we wszystkich kierunkach, nie znajdując jednak żadnego punktu zaczepienia.
— Kim jestem? Jak się tu znalazłem?
Z informacji na karcie odczytał: Rafał Kozera.
Kiedy znowu obudził się zdziwiony owijającymi go bandażami i na łóżku szpitalnym, przerażony uświadomił sobie, że zupełnie nie pamięta wcześniejszego życia.
Podczas rehabilitacji doświadczał jakby rozdwojenia jaźni, bo jedna z części jego umysłu doświadczała nieznanych reakcji i doznań. Był już na tyle sprawny, że mógł podejść do okna. Świeciło ostre słońce, ale Kocur patrzył prosto w światło. Przechodząca pielęgniarka szybko podbiegła do niego i delikatnie zaprowadziła do łóżka.
— Co pan wyprawia. Od dłuższego patrzenia w słońce można nawet zupełnie stracić wzrok — skarciła pacjenta. Pomyślała, że musi o tym zdarzeniu koniecznie powiedzieć lekarce, która się tym chorym specjalnie interesowała.
Lekarka Natalia Więcławska, dwa tygodnie wcześniej, po dyżurze w pracy, usiadła sobie wygodnie w ulubionym fotelu i przygotowywała się do oglądania codziennego serialu. Była ładną, młodą kobietą, ale po rozstaniu z narzeczonym cały czas mieszkała samotnie. Z beztroski wyrwał ją natarczywy dzwonek domofonu.
— Pani Więcławska? Tu kurier UPS. Mam dla pani przesyłkę.
— Czy będę musiała coś płacić? — Zapytała zaniepokojona.
— Nie. Wszystko jest opłacone.
Natalia nieufnie przyglądała się teraz małemu pudełku leżącemu na stole. Trzymała w ręku nożyczki, ale jakoś nie mogła zdecydować się na jego otwarcie. Żadnej przesyłki ostatnio nie zamawiała, więc trochę obawiała się, czy to jej ex nie robi jej jakiegoś głupiego kawału. W końcu otworzyła pudełko i niemałym zdziwieniem zobaczyła paczkę banknotów ściśniętą zwykłą aptekarską gumką. Równo 5 tysięcy i żadnej kartki ani jakiegoś wyjaśnienia. Nagle aż podskoczyła na dźwięk swojej komórki.
— Pani Natalio. To ja pozwoliłem sobie na pierwszą ratę za zlecenie, które chciałbym żeby pani wykonała. Proszę się nie obawiać. Nie jest to nic niezgodnego z prawem i dotyczy jedynie jakby rozszerzenia pani obowiązków służbowych. Chciałbym od czasu do czasu do pani zadzwonić, a pani informowałaby mnie o wszystkich zdarzeniach związanych z jednym z pani pacjentów. W sumie błaha sprawa. Czy pani się zgadza?
— No nie wiem. To bardzo dużo pieniędzy, jak za jakąś tak błahą sprawę? — Zapytała zaczepnie, ale myśląc już o wymarzonej wycieczce do Japonii.
— Zapewniam, że nie ma w tym nic nieuczciwego. Zresztą w każdej chwili będzie się mogła pani wycofać i nie będziemy tego dalej kontynuować. Oczywiście przerwiemy też wtedy dostawy nowych paczek — głos w słuchawce tłumaczył wszystko spokojnie i cierpliwie kusił lekarkę.
— No dobrze. Kogóż takiego mam pilnować? — Potwierdziła Natalia po króciutkim wahaniu.
— To wasz pacjent Rafał Kozera — padło w odpowiedzi. Natalię aż przeszły ciarki, bo naraz zdała sobie sprawę z tego, że ten po drugiej stronie przecież musi wiedzieć, że to nie jest prawdziwe nazwisko pacjenta. I jeszcze ten telefon w chwili, gdy otworzyła paczkę. Zerwała się z miejsca i podbiegła do okna spodziewając się zobaczyć kogoś obserwującego jej mieszkanie. Nie było widać jednak nic podejrzanego zarówno na ulicy jak i w budynku po drugiej stronie.
— Zorientuję się w stanie pacjenta i dyskretnie popytam na oddziale — starała się, żeby jej deklaracja nie wypadła nerwowo.
— Do usłyszenia — powiedział głos i po prostu się rozłączył.
Natalia Więcławska wpadła na rutynową kontrolę do swojego pacjenta. Do pokoju właśnie wszedł policjant po cywilnemu i wyciągnął jakieś zdjęcie. Lekarka podeszła do policjanta i dyskretnie przyjrzała się, co prawda znajomej, ale zupełnie inaczej wyglądającej twarzy.
— Kogoś szukacie? — Zapytała.
— Tak. Takiego jednego ze zdjęcia. Ale ten mi nie pasuje.
— Rzeczywiście. Ten na zdjęciu jest dużo młodszy i ma inne oczy — autorytatywnie stwierdziła lekarka.
— No i nazwisko też się nie zgadza — policjant, chociaż mający opinię bardzo sumiennego, przestał nagle mieć wątpliwości.
Lekarka już miała zapytać o nazwisko poszukiwanego, ale w porę ugryzła się w język. Mogła tym niepotrzebnie zwrócić znowu uwagę policjanta. A przecież gdy będzie to konieczne, to pewnie tajemniczy głos ją poinformuje.
Po miesiącu od operacji profesor rzeczywiście wyglądał już zupełnie inaczej. Po bujnej siwej czuprynie nie zostało ani śladu. Teraz był króciutko obcięty, miał krótki zarost i wychudzoną i wymizerowaną twarz. Gorliwa lekarka zadbała nawet o soczewki kontaktowe zmieniające kolor dawnych niebieskich oczu, na intensywnie czarne. Zbliżająca się wielkimi krokami wycieczka do Japonii robiła swoje. Kocur w niedługim czasie miał przekonać się, że szkła kontaktowe zapewniały mu być może złudne, ale jednak stabilne poczucie bezpieczeństwa. Będzie mógł bez problemu wytrzymywać spojrzenia innych, samemu mając tak wiele do ukrycia.
Profesor wyglądał teraz, co najmniej o 10 lat starzej. Najbardziej przerażało jednak jego widoczne cierpienie, że niczego, co było przed szpitalem nie mógł sobie przypomnieć.
Dyrekcja szpitala nie mogąc trzymać dalej pacjenta w państwowej placówce, a lekarka Więcławska nic już nie mogła zrobić, rozważała przeniesienie Kozery do hospicjum. Wtedy ktoś przypomniał sobie o sporych pieniądzach pacjenta, leżących w depozycie, i zapadła decyzja o przeniesieniu Rafała Kozery na dalsze płatne leczenie do małego szpitala psychiatrycznego w Siemianowicach Śląskich. Wszyscy zdawali się nie zauważać problemu moralnego, że zgodę na dalsze płatne leczenie uzyskano od pacjenta, który nawet nie pamiętał skąd wzięły się przy nim takie pieniądze.
Karetką transportu medycznego, Kocur został następnego dnia rano przewieziony do szpitala w Siemianowicach.
Wcześniej już lekarka Więcławska zauważyła, że oprócz policji podobnego do Kozery mężczyzny, poszukiwało jeszcze kilka tajemniczych osób. Jedną z nich był przybyły z Częstochowy zakonnik, który wcześniej wypytywał pielęgniarki o wszystkich szczególnych pacjentów. Tego dnia znów pozornie bez celu spacerował korytarzem. Przeczytał sobie na tablicy ogłoszeń zarządzenie dyrektora w sprawie spotkania dyrekcji ze związkiem zawodowym pielęgniarek. Bystry zakonnik szybko zorientował się, że to jest to samo imię i nazwisko jednego z pacjentów, co dyrektora szpitala. To prowadziło do oczywistego wniosku, że pacjent nie miał dokumentów i prawdopodobnie stracił pamięć. Lekarka Natalia Więcławska, która dyskretnie obserwowała zakonnika, powiadomiła o tym fakcie swojego tajemniczego rozmówcę. Przekazała także, że o pacjenta Kozerę, oprócz policji i zakonnika, pytały również jeszcze dwie inne osoby.
W szpitalu w Siemianowicach, dyrektor placówki, Jeremiasz Maculak w swoim gabinecie rozmawiał z pielęgniarką, jednocześnie analitykiem jungowskim, Justyną Kurzajewską.
— Kochanie, dostaliśmy nowego dziwnego pacjenta. Zupełnie nic o nim nie wiadomo. Za leczenie dostajemy kasę, więc niby wszystko jest w porządku. Zastanawia mnie tylko, że miałem już z góry parę telefonów, żeby zająć się nim szczególnie solidnie — powiedział Maculak.
— Dobrze, ja się mu specjalnie przyjrzę. To przecież nie wpłynie na nasze plany odnośnie Ukraińca Andrija Sawczenki? — Upewniała się pielęgniarka Justyna.
Nagle zadzwoniła komórka Maculaka, który dyskretnie popatrzył na wyświetlacz.
— Przepraszam cię Justynko, ale żona dzwoni — usprawiedliwiał się Jeremiasz przepraszająco.
Justyna bez słowa wyszła z gabinetu.
Profesor początkowe kilka dni spędził jakby w letargu, jednak zdarzały mu się przebłyski jakiejś świadomości, szczególnie w postaci dziwnych snów. Gdy poczuł się trochę lepiej, zaczął z uwagą rozglądać się po szpitalu. Po kilku dniach, kiedy mógł się już sprawnie poruszać, zakradł się do gabinetu dyrektora. Pokonanie hasła starego stacjonarnego komputera i dostęp do własnych danych nie stanowił dla niego problemu, czym był szczerze zdziwiony. Kocur doświadczył czegoś nieprawdopodobnego. Wchodząc do sieci poczuł się jak ktoś obdarzony niespotykanym talentem. Wiedział, że może zdobyć dostęp do wszystkich danych, numerów kont, loginów, haseł i kart.
Szybko poznał opis i objawy oraz sposoby leczenia własnej choroby. Kocur zauważył, że roztargniony Maculak zapomniał swojego prywatnego laptopa, pozostawionego na biurku. Rozejrzał się po gabinecie i z ciekawości wyjrzał przez okno. Z gabinetu z widokiem na ulicę zobaczył samochód z zamocowaną puszką reklamową napoju energetycznego TEXX.
— Te puszki wyglądają jak jakieś działa — pomyślał, nie mając świadomości, jak blisko był prawdy.
Przez głowę przeleciała mu ulotna myśl, że już kiedyś takie auto widział. Nie mógł jednak o tym myśleć, bo samo wspomnienie powodowało ogromny ból głowy. Zupełnie jakby miał założoną jakąś blokadę.
Zanim wyszedł z gabinetu, długo przyglądał się wypchanej sowie, aż zaczęła kołatać mu się trzepocząca ulotna myśl chyba związana z policją.
Następnej nocy wszedł do gabinetu dyrektora i zabrał pozostawiony znowu laptop, który ukrył w specjalnie już przygotowanej dziurze w materacu.
…leży na trzecim wózku bagażowym jadącym w kierunku otwartego luku samolotu. Mały pociąg porusza się bardzo wolno, ale za to hałaśliwie. Kierujący nie słyszy jego wołania, że pomyłkowo został załadowany razem z walizkami. Nikt nie słyszy jego prośby o pomoc. Uporczywie zbliżają się do maszyny z pracującymi silnikami, gdy nagle na ogonie pokazuje się płomień. Pożar stopniowo powiększa się, aż obejmuje cały samolot. Arab kierujący jego wózkami porzuca pojazd i ucieka. On nie może się ruszyć, a przecież wie, że jest za blisko, gdyby nastąpił wybuch paliwa.
Kocur rozpoczął teraz samodzielne leczenie poznając przez internet sposoby postępowania z podobnymi przypadkami. Wszystkie opisywane przypadki tylko częściowo zgadzały się z proponowanymi sposobami leczenia. U siebie wykrywał inne, nigdzie nie diagnozowane objawy. Zaczął leczyć się przez autohipnozę i wkrótce udało mu się osiągnąć korzystne rezultaty. Zaczął jednocześnie odczuwać jakieś nowe jeszcze do końca nie rozpoznane zdolności, które codziennie, krok po kroku, usiłował rozpoznać.
— Po czym poznajesz, że jesteś już w autohipnozie? — Spytała któregoś dnia zdziwiona pielęgniarka Justyna, której nieopatrznie zwierzył się z tego swojego sposobu leczenia.
— Czuję wzrost temperatury ciała i szum w uszach. Za to mogę bardziej skupić się na swoich myślach. Aha. Jeszcze mam trzepotanie powiek i odczuwam mrowienie ciała — odpowiedział pacjent, lecz nie zdradził już nic więcej.
Kocur był przekonany, że Justyna z jakiegoś powodu specjalnie się nim interesowała. Była atrakcyjną kobietą i doskonale wiedziała, że mu się bardzo podoba. Z premedytacją, więc go coraz śmielej prowokowała, aż którejś nocy na dyżurze po prostu wskoczyła mu do łóżka. Wygłodzony Kocur oczywiście w ogóle się nie opierał.
W gabinecie Maculaka doszło do poważnej kłótni między kochankami.
— Myślisz, że nic nie widzę i nie domyślam, że zaczęłaś się z nim pieprzyć?! — Wściekał się Jeremiasz.
— Sam niedawno mówiłeś, że cel jest najważniejszy. Zresztą ty chyba też nie przestałeś sypiać z żoną? — Odcięła się Justyna. — Całymi dniami go obserwuję i twierdzę, że ma coraz większe zdolności. I tylko on chyba będzie mógł nam pomóc, bo żadne środki farmakologiczne, jak dotąd nie skłoniły Sawczenki do ujawnienia swojej tajemnicy. Jeżeli nam się uda, to wkrótce wyjedziemy i zamieszkamy razem, gdzieś w odległym kraju.
— Od kiedy ten młody prokurator wygadał się o prawdopodobnym ukryciu pieniędzy przez tego cholernego Ukraińca, ciągle ostatnio się kłócimy — wyraźnie złagodniał Jeremiasz. — Już długo nie uda nam się dalej przeciągać jego obserwacji i przyznamy, że tylko symuluje. A wtedy nam go zabiorą i cały plan upadnie. Musimy przyspieszyć!
…przygląda się spokojnej i zupełnie pustej tafli jeziora. Słońce chyli się ku zachodowi, ale jeszcze promieniami oświetla wodę, lasy i przelatujące ptaki. Niby jest sielankowo, ale on czuje zbliżające się niebezpieczeństwo. Groźne, drapieżne, żądne krwi. Czai się w nieokreślonej bliskości, ale jednak z każdą chwilą jest ciut bliżej. Rozgląda się bezradnie, bo nie ma dokąd uciec. Nagle jego wzrok zatrzymuje się na wystającym z szuwarów dziobie łódki. Biegnie do niej, co sił, chwyta wiosła i wkrótce oddala się od brzegu. Czuje, że zdążył w ostatniej chwili.
Kocur otworzył oczy i napotkał badawcze spojrzenie Justyny.
— Znów miałeś dziwny sen? — zapytała, chociaż była tego pewna. — Pamiętaj, że tylko ja jestem w stanie ci pomóc. Bardzo ważnym elementem analizy jungowskiej jest praca z materiałem symbolicznym, ze snami, aktywną wyobraźnią, swobodnymi skojarzeniami i obrazami. Poprzez dawanie coraz trudniejszych zadań, będą pobudzać twój umysł do wysiłku, który w przyszłości spowoduje całkowite wyleczenie i uwolni od koszmarów. Co byś powiedział na jakieś proste zadanie z odgadywaniem czyichś myśli, na przykład leżącego w pokoju obok sąsiada?
— No nie wiem, czy dam radę. Wydawało mi się tylko, że chyba byłoby to możliwe. Ale żeby od razu i to przez ścianę? — opierał się Kocur.
Następnego dnia dyrektora Maculaka zaskoczyła niespodziewana wizyta konsylium z Warszawy. Celem przyjazdu i badania ekspertów był pacjent Kozera.
Gdy już usiedli we czwórkę w gabinecie dyrektora, ten wstał i podziękował przybyłym za dokonanie oceny stanu pacjenta.
— Cieszę się, że to organizacja pozarządowa, której nazwy nie chcecie państwo ujawnić, opłaciła wszystkie badania i teraz to konsylium. Cóż, powiem szczerze, że nasz szpital nie mógłby sobie na to pozwolić. Ale rozumiem, że wnioskami chyba możecie się państwo podzielić, bo nie jest to chyba żadna tajemnica — zaproponował dyrektor szpitala.
W imieniu lekarzy odpowiedziała dr Alicja Szostek–Brochacka, która dotychczas patrzyła z zadumą w okno.
— Niewątpliwie mamy do czynienia z jakimś szczególnym przypadkiem. Przyczyną utraty pamięci był uraz głowy i szok emocjonalny, ale w tej chwili nie możemy jeszcze ocenić, w jakiej kolejności.
Jesteśmy pewni rozpoznania PTSD, czyli zespołu stresu pourazowego, post–traumatic stress disorder, bo pacjent odczuwa stres lub przerażenie dotyczące jakichś wspomnień, choć nie znajduje się już w niebezpieczeństwie. Najprawdopodobniej jemu, co wiemy z karty, i chyba jeszcze komuś bliskiemu wyrządzono krzywdę. Jedną z pomocnych terapii będzie terapia poznawczo–behawioralna, a zwłaszcza restrukturyzacja poznawcza. Ta terapia pomaga pacjentom sensownie zrozumieć złe wspomnienia. Powinna wskazać pomocne sposoby reagowania na przerażające wydarzenia, które wywołały objawy zespołu stresu pourazowego. Należy uczyć pacjenta umiejętności kontroli gniewu, ale też i relaksacji. Zalecamy lek Paroksetynę. — Lekarka psychiatra przerwała na chwilę i jakby z pewnym wahaniem podjęła kontynuację rozpoznania.
— Bardziej martwią nas dodatkowe rozpoznane inne objawy, które mogłyby wskazywać na początki schizofrenii. Przy zachowaniach psychotycznych, pacjenci często „tracą kontakt z rzeczywistością”. Objawy te mogą przychodzić i odchodzić. Ko… Kozera czasami przestaje nagle mówić w środku zdania, innym razem tworzy jakieś dziwne słowa, zupełnie jakby mówił jakimś szyfrem.
Dyrektor Maculak zauważył krótkie zawahanie przy nazwisku pacjenta i szybko wymienione, spanikowane spojrzenia pozostałej dwójki. Zupełnie nie wiedział, co o tym myśleć.
— Zalecalibyśmy podanie atypowego neuroleptyku, najlepiej Aripiprazolu — kontynuowała lekarka. — Pacjent może być jednak senny, mieć rozmyte widzenie czy wrażliwość na słońce, ale może też mieć uporczywe skurcze mięśni i odczuwać niepokój.
— W ogóle raczej uważamy, że mamy tu do czynienia z osobowością borderline, bo te zaburzenia psychiczne mieszczą się w sumie pomiędzy psychotycznymi a neurotycznymi. Określa się to pojęciem „stabilnej niestabilności” — wtrącił doktor Bondarczuk.
— Jednak niektóre inne wnioski możemy przedstawić tylko zlecającemu, ale zapewniamy, że nie mają one związku z aktualnym stanem zdrowia pacjenta — podsumowała dr Szostek– Brochacka.
Dyrektor siedział jeszcze długo zamyślony po wyjściu ekipy i zastanawiał się, czy w ogóle kontynuować dziwny plan Justyny, czy dać sobie z tym wszystkim spokój. Jednak musiał przyznać, że miała nosa, bo bez tych wszystkich naukowych tytułów sama to wszystko odkryła. Maculak gotów byłby dać głowę, że prawdziwy powód przyjazdu specjalistów był zupełnie inny, ale nie miał o nim na razie zielonego pojęcia. Postanowił jednak jeszcze raz porozmawiać z Justyną o konieczności zdecydowanego przyspieszenia ich odważnego rabunku.
…przebywa w hotelu na jakiejś konferencji ze swojej firmy. Nikt nie chce z nim rozmawiać, bo według plotki jest odpowiedzialny za udostępnienie przestępcom bankowych tajemnic, które przyczyniły się do rabunku i śmierci dwóch kasjerek w oddziale banku. Wie, że to nieprawda, ale usiłuje mu to wmówić zajadły prokurator. Gdy w końcu prawda wychodzi na jaw i tak nie chce już mieć nic wspólnego ze swoimi dotychczasowymi znajomymi. Opuszcza hotel i krąży pieszo po ulicach. Zbliża się już pora odjazdu pociągu, więc zamierza udać się na dworzec. Okazuje się, ze żaden tramwaj ani autobus nie jedzie w tamtym kierunku. Całe miasto jest rozkopane, a remontowane ulice są zamienione na jednokierunkowe. Nigdzie też nie może znaleźć taksówki. Desperacko próbuje zatrzymać przejeżdżającą śmieciarkę, ale ta potrąca go, odrzucając na chodnik. Telefon pokazuje mu możliwość korzystania tylko z zupełnie nieprzydatnych w jego sytuacji funkcji. Nikt z miejscowych nie chce lub nie może mu pomóc. Grupa nieuczciwych pomocników, kradnie mu bagaże. Wyczerpany i załamany dochodzi w końcu pieszo na dworzec, ale z peronu widzi tylko znikający ostatni wagon swojego pociągu. Zostaje zupełnie sam w obcym i nieprzychylnym mieście.
Kocur obudził się, znowu nie wiedząc, jak wytłumaczyć sobie te ogromnie dziwne senne urojenia.
Pracując po nocach Kocur wkrótce wiedział prawie wszystko o mentalizmie, sztuce manipulacji ludzkim umysłem. W krótkim czasie stał się sprawnym mentalistą.
Dowiedział się jak wpływać na to, co widzą różne osoby, tak żeby pomimo uważnej obserwacji, doświadczały w tym samym czasie zupełnie czego innego. Ważne było odpowiednie maskowanie, techniki sugestii i manipulacja uwagą.
Zupełnie czymś innym była ukryta hipnoza, a zwłaszcza niezwykle skuteczna metoda „konwersacyjnej hipnozy”. Dzięki niej, można wprowadzić w stan hipnozy niczego niepodejrzewającą osobę po prostu w trakcie rozmawiania z nią. Wystarczy ukryć w zwykłych zdaniach rozkazy i polecenia, a rozmówca będzie czuł nieodpartą potrzebę ich wykonania.
— Jeżeli do efektów hipnotycznych doda się jeszcze iluzję, można osiągać niesamowite efekty — pomyślał.
Pomimo ogromnych postępów, Kocur czuł podświadomie, że dąży do czegoś jeszcze większego i niezrozumiałego i jego umysł jest już na granicy poznania tej wiedzy.
Po kolejnych nocnych odwiedzinach, kiedy po seksie leżeli odprężeni, Justyna już wprost zażądała od kochanka wydobycia tajemnicy Ukraińca, obiecując mu wspólne nowe życie. Kocur udawał, że nie dostrzega świństwa, jakie szykowała mu przebiegła pielęgniarka, zamierzająca sama uciec z pieniędzmi ukraińskiego gangstera. Bo bezwzględna Justyna chciała wykiwać również dyrektora Maculaka, z którym cały plan od dawna przygotowywała.
Justyna nawet nie domyślała się, że Kocur potrafił już prawie bezbłędnie rozpoznawać intencje innych osób. Poprzez wibracje własnych odczuć, wyczuwał już jakie emocje są ku niemu kierowane. Najwyraźniej odczuwał te najbardziej prymitywne jak strach, nienawiść czy pożądanie.
W ten właśnie sposób dowiedział się, że Justyna dla zatarcia wszystkich śladów, postanowiła i jego się pozbyć, podając mu w kroplówce specjalnie przygotowaną mieszankę farmaceutyków. Miało to wyglądać na zawał. Ślady ewentualnego śledztwa powinny dodatkowo prowadzić do dyrektora Maculaka, którego podpis był na zleceniu podania specyfiku.
Kocur przyswoił sobie już wystarczającą wiedzę z leczenia zaburzeń psychicznych, tak, że potrafił zdiagnozować i pacjenta za ścianą. Zaglądał do niego czasem z nudów, na co przyzwalał dyżurujący pod drzwiami policjant. Wkrótce odkrył u sąsiada objawy synestezji. Ukrainiec przypisywał sobie kolory do cyfr uważając, że patrząc na liczbę 4 widzi kolor czerwony. Zjawisko to, jak się okazało, towarzyszyło Sawczence już od dzieciństwa, ale najdziwniejszym był fakt, że nie zdawał on sobie sprawy ze swojej odmienności, traktując ją jako coś normalnego.
Długo trwało, żeby Kocur wreszcie wpadł, że kolor czerwony jest dla Ukraińca najważniejszy. Następnym krokiem było odkrycie, że żółtemu kolorowi odpowiada cyfra 7. Spokoju nie dawał Kocurowi ciągle jeszcze widok podwójnej flagi, dopóki nie odkrył niebieskiej 3. Miał już trzy cyfry do jakiegoś głęboko w podświadomości ukrytego kodu: 473. To jednak był za mały ciąg, żeby można go było uznać za prawdziwy kod. Olśnienie przyszło nagle i było genialne w swej prostocie. Ukrainiec po prostu powtarzał sekwencję, o czym świadczyła podwojona ukraińska flaga. Prawidłowy kod był: 473473.
Kocur musiał poważnie zastanowić się nad dalszymi krokami.
W ciągu kilku dni po tamtym konsylium zaszły zauważalne zmiany w pracy szpitala. Dyrektor Maculak był bardzo zdziwiony nagłymi przeniesieniami większości pacjentów i pojawieniem się nowego lekarza. W całym szpitalu pozostało tylko kilku najciężej chorych, a na dole obok szpitalnych drzwi wejściowych, zaczęła parkować furgonetka Żandarmerii Wojskowej. Wszystkiemu badawczo przyglądała się przeniesiona tu nagle z Warszawy, nowa pielęgniarka Matylda, a do obserwacji postępów Kozery codziennie pojawiał się psychiatra dr Szymon Bondarczuk.
Po telefonicznych uzgodnieniach z głosem, w szpitalu w Siemianowicach odwiedziła Kocura lekarka Natalia. Kocur bardzo ucieszył się z tych odwiedzin, bo pamiętał, jak często lekarka się nim interesowała. Natalia poinformowała go o wypytywaniu różnych osób o jego dalsze losy po opuszczeniu szpitala w Katowicach. Uważała, że jest w tym coś dziwnego i zaproponowała Kocurowi dla bezpieczeństwa wypisanie i opiekę domową, opłacaną przez tajemniczą fundację. Kocur pozornie zastanawiał się nad tą propozycją, ale wiedział, że miał swój plan, z którego nie zamierzał rezygnować. Umówił się z lekarką Więcławską, że rozważy jej propozycję i przeniesie się do niej być może w następnym tygodniu.
— W takim razie postaram się posprzątać w domu i czekam na pana.
Kocur tymczasem ciągle rozmyślał o strasznych i wrogich mu przygotowaniach pielęgniarki Justyny. Popchnęły one trochę rozchwianego profesora na drogę zbrodni. Starannie przygotował sprytną pułapkę. Pewnego wieczoru podczas nocnych odwiedzin Justyny, Kocur wprowadził ją w trans hipnotyczny i kazał napisać dwa listy. Podyktował przygotowane wcześniej teksty, zakleił koperty i włożył do schowka w materacu, gdzie trzymał laptopa.
Teraz pozostało mu tylko czekać na sprzyjające okoliczności. Gdy przyszedł odpowiedni moment, Kocur ujawnił Justynie fałszywy szyfr i numer dworcowej skrytki, a ta chcąc jeszcze bardziej pogrążyć Jeremiasza, wysłała go po odbiór pieniędzy do Katowic.
Justyna powiedziała Kocurowi, że wszystkim zajmą się następnego dnia, a oni powinni uczcić to wielkie zwycięstwo. Przyniosła szampana i po kilku toastach poszli do łóżka. Justyna była tego dnia wyjątkowo czuła i gotowa na wszystkie rodzaje seksu. Kocur nie dawał po sobie poznać, że domyśla się, dlaczego pielęgniarka zdobyła się na taki nietypowy prezent. Po drugim szampanie Justyna chciała mu od razu zaaplikować czekającą kroplówkę, ale Kocur przekonująco odmówił, bojąc się jej kontaktu z alkoholem. Potem zaczekał aż Justyna zasnęła i tą samą kroplówką zaaplikował jej przygotowaną wcześniej dla niego truciznę. Nie miał przy tym żadnych skrupułów czy wyrzutów sumienia. Ale nie miał też pojęcia, że kroplówkę zbadała i w niej wcześniej podmieniła niebezpieczne na wzmacniające składniki, czujna pielęgniarka Matylda.