E-book
17.64
drukowana A5
25.22
drukowana A5
Kolorowa
45.72
Marzenia się spełniają

Bezpłatny fragment - Marzenia się spełniają


Objętość:
60 str.
ISBN:
978-83-8324-313-9
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 25.22
drukowana A5
Kolorowa
za 45.72

„MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ“


Dla moich Kochanych…

Dziękuję Ci za inspirację, Cyrkówko…


Wasza Anielcia

Czerwiec 2022


Ten czerwcowy wieczór był wyjątkowo chłodny. Ula z mamą wracały od babci Cecylii, która mieszkała w sąsiedniej wsi. Spędzały u niej każde piątkowe popołudnie. Uwielbiały ten wspólnie przeżywany czas. Dziś były na łące i wspólnie zjadły podwieczorek na łonie natury. Potem zbierały kwiaty. Ula szukała czterolistnych koniczynek i przyglądała się biedronkom. Wkrótce zrobiło się późno i musiały wracać do domu. Udało jej się jednak znaleźć kilka koniczynek. Zawsze je zasuszała i używała jako zakładek do książek. Zdarzało się, że zerwane polne kwiatki wkładała do książek, a kiedy były ususzone, wyklejała nimi kartki papieru kolorowego i tak powstawały ciekawe kompozycje. Potem wpisywała wiersze z pozdrowieniami i wysyłała je do swoich koleżanek i dalszej rodziny. Kartki te były jedyne w swoim rodzaju, po prostu niepowtarzalne. Trzeba przyznać, że to był oryginalny pomysł. Każdy cieszył się z otrzymanej poczty, kiedy między innymi kopertami widział tę od Uli. Właśnie ona wyróżniała się najbardziej. Niektórzy oprawiali kartki w ramki ze szkłem i wieszali jako ozdobę na ścianie.

Ula potrafiła świetnie rysować i malować, więc wykorzystywała swoje zdolności, jak tylko mogła. Miała to chyba po mamie, bo ta nie rozstawała się z pędzlem, farbami i sztalugą. Mamę często można było zobaczyć przed domem, kiedy postawiwszy obok swoją ulubioną kawę z mlekiem i szczyptą cynamonu, znowu malowała Bóg wie co. Nikt nie mógł zobaczyć jej dzieła, dopóki nie było ono skończone, i bardzo nie lubiła, gdy jej się przeszkadzało. Swoje prace zasłaniała sporym kawałkiem tkaniny opalizującej, która błyszczała i mieniła się jak jej ulubiony kamień. Miała swój styl i ogromną fantazję, ale obrazy, które miały powstać na zamówienie, były odkładane na później. Najpierw uwieczniała na płótnie to, co siedziało jej w głowie. A siedziało tam bardzo wiele i czasem jej pomysły okazywały się naprawdę zaskakujące. Obrazy stanowiły pełne ciepła i rozmaitych kolorów dzieła. Typowa sielanka. Miała u swojego boku grono osób, które ją wspierało i zachęcało do dalszej pracy. Czego chcieć więcej…

Babcia Cecylia też lubiła rękodzieło, z tym że ona szydełkowała. Jak ona to uwielbiała! Spod jej szydełka wychodziły prawdziwe cuda. Wykonywała wszystko, co tylko się dało, między innymi bieżniki i wielkie obrusy — te okrągłe osiągały nawet sto pięćdziesiąt trzy centymetry średnicy! Kiedyś ktoś nawet zamówił u babci firanki do kuchni. Robiła różnej wielkości różnobarwne serwetki. Mama lubiła te malutkie okrągłe i mówiła na nie „pierzaste“, wprawdzie nikt nie wiedział dlaczego, ale to cała mama… Miała swój własny świat.

Babcia Cecylia z mamą prezentowały swoje prace kilka razy w roku na jarmarkach w Glacerowie — mieście, które znajdowało się niedaleko ich wioski. Mogły pochwalić się dużym zainteresowaniem. Babci serwetki sprzedawały się jak świeże bułeczki, szczególnie te białe okrągłe w okresie wielkanocnym. Ludzie przykrywali nimi swoje koszyczki z pokarmami. Potem z tymi koszyczkami wybierali się do kościoła w Wielką Sobotę w celu poświęcenia pokarmów. Obydwie wymieniały się adresami z niektórymi klientami z jarmarków. W ten sposób mogli coś pisemnie u mamy i babci Cecylii zamówić. Po zrealizowaniu zamówienia wysyłały produkty pod wcześniej podany przez klienta adres. Bardzo często otrzymywały listy i kartki zwrotne z gratulacjami i podziękowaniami za ich pracę. Babcia Cecylia i mama cieszyły się ogromnie z takiej poczty i były z siebie nawzajem dumne.



Niebo było zachmurzone, a jednak jego barwy były inne niż zwykle. Po jakimś czasie zerwał się wiatr, zanosiło się na burzę. Mama trzymała Ulę za rękę, a Ula swoją ulubioną przytulankę — ukochanego Misia Pysia. Jednak nie bały się burzy i śmiejąc się, szły pewnym krokiem przed siebie, choć ich droga wcale nie należała do krótkich. Były już przyzwyczajone do różnych przygód i niespodzianek, które nieraz stawały się ich udziałem.

— Jak ja kocham te piątki u babci Cecylii! Babcia zawsze przyrządzi wtedy coś pysznego! To, co najbardziej lubię! — wołała z zachwytem Ula.

— Masz rację. Ja też bardzo lubię kuchnię babci Cecylii — powiedziała mama.

— Uwielbiam babcine kluski, ziemniaczki ze sznyclem i do tego surówkę z buraczków! A ta smaczna zupa pomidorowa! Jednak najbardziej lubię rosół, palce lizać! — wyliczała dalej Ula.

— Ooo tak! Zgadza się. Ja uwielbiam surówkę z marchewką i z kiszonym ogórkiem i jabłkiem, zupę ogórkową, a klopsiki z sosem grzybowym mogłabym jeść bardzo często. Nie wiem, dlaczego babcia tak dawno ich nie robiła — zastanawiała się mama. — Muszę zapytać przy następnej wizycie, czy babcia nam je wkrótce ugotuje…

— A te śniadania! Mamo! Kiedy mogę spać u babci?

— Zobaczymy. Może w przyszłym tygodniu zostaniesz u babci na noc.

— Świetnie! Już nie mogę się doczekać! Babcia usmaży mi znowu chleb w jajku na śniadanie. My na to mówimy „Tradycja“. Lubię też gotowane parówki Paryżanki. Raz babcia pomyliła się w sklepie i zamiast klasycznych kupiła paryżanki z serem. Te akurat nie posmakowały mi za bardzo i od tamtej pory babcia czyta uważnie etykiety, żeby znów nie doszło do pomyłki.

— No widzisz, każdy może się pomylić, ale przecież to nie koniec świata. Zjadłaś chociaż bez marudzenia? — zapytała mama.

— Tak, zjadłam — odpowiedziała Ula.

— To dobrze. Wiesz, że babcia się stara i na pewno nie zrobiła tego celowo.

— Tak, wiem o tym. Myślała, że to zwykłe parówki, ale wyprowadziłam ją z błędu, bo jak zwróciłam uwagę, że one są z serem, to babcia uparcie twierdziła, że zmyślam. Tak było do momentu, kiedy zajrzała do lodówki i zobaczyła, że to są faktycznie parówki z serem. Wtedy przyznała mi rację.

— Było, minęło. Ale widzisz, jak to jest uczciwie przyznać się do własnego błędu?

— Tak, wiem. Miło z babci strony — przyznała Ula.

— Też tak myślę — powiedziała mama.


Miały do domu jeszcze kawałek drogi. Szły, gawędząc o różnych rzeczach. Wspominały kolejny udany piątek u babci Cecylii i już zastanawiały się, co będą robić w przyszłym tygodniu. Mama zaplanowała, że tym razem to ona upiecze ciasto i wezmą ze sobą do babci. Ula zażyczyła sobie piernik, jej ulubiony zresztą. Mama piekła go zawsze z marmoladą wiśniową lub truskawkową. Swoje ciasta ozdabiała w ciekawy sposób. Śmiało mogłaby konkurować z najlepszymi cukierniami w mieście. Mama tak bardzo lubiła piec, że któregoś dnia babcia Cecylia zaproponowała jej, żeby udała się do cukierni i spytała o dodatkową pracę. Mama posłuchała rady babci i w końcu poszła ze swoimi wypiekami do miasta. Właściciel jednej z cukierni był tak zachwycony jej ciastami, że chciał mamę od razu zatrudnić na pełny etat, ale miała już pracę, więc zgodziła się na kilka godzin w tygodniu. W ten sposób połączyła przyjemne z pożytecznym i pracowała po trzy godziny we wtorki i czwartki w cukierni o nazwie Ekler.

W dzieciństwie ekler stanowił ulubiony wypiek mamy. Babcia Cecylia zawsze kupowała mamie eklery, kiedy ta była chora i musiały udać się do lekarza w mieście. Po wizycie w przychodni babcia zabierała ją do cukierni, która znajdowała się w Glacerowie przy liceum, i kupowała kilka eklerów. Już w drodze do domu mama mogła cieszyć się ich smakiem.


Droga mamy i Uli upływała w miłej atmosferze, ale dziewczynka wydawała się jakoś dziwnie niespokojna. Wnet powiedziała:

— Mamo, muszę ci coś opowiedzieć. Czekałam z tą historią do czasu naszego powrotu do domu, ale muszę ci ją teraz opowiedzieć, bo to bardzo ciekawa historia. W dodatku wydarzyła się dzisiaj!

— Czy coś się stało, Ula? Muszę się martwić?

— Nie, nic się nie stało, mamo. Wszystko jest w porządku.

— Opowiedz mi w takim razie. Jestem ciekawa tej historii. Mam nadzieję, że będzie mi się podobała!

— Na pewno będzie! Dobrze, mamo. Opowiem ci:


Kiedy ty i babcia Cecylia piłyście kawę i zajadałyście się ciastem z truskawkami, ja wzięłam swoją ulubioną bajkę i poszłam za dom poczytać. Położyłam się w trawie i oddałam się lekturze. Mogłam w spokoju poczytać, bo nikt mi nie przeszkadzał. Słyszałam tylko śpiew ptaków. Czasem przefrunęły moje ulubione ważki. Widziałam też kilka kolorowych motyli. Jeden usiadł nawet na margaretce, zaraz koło mojej książki. Był to motyl z rodziny rusałkowatych. Mogłam mu się bardzo dokładnie przyjrzeć. Jak on pięknie wyglądał, kiedy rozpostarł swoje skrzydełka. Mogłabym powiedzieć, że na mnie „patrzy”, bo miał na skrzydełkach symetryczne wzorki, które przypominają oczy. Siedział tak przez chwilę i zaraz odfrunął. Dołączył do innych motyli i razem poleciały w siną dal.

Nie wiem, jak długo czytałam, ale poczułam, że moje powieki robią się coraz cięższe. Postanowiłam na moment zamknąć oczy. Po krótkiej chwili usłyszałam w oddali krzyki. Podniosłam się, by zobaczyć, kto tak krzyczy. Wtedy ujrzałam pieska biegnącego wzdłuż drogi. Wydawał się przestraszony. Zobaczył mnie i przybiegł do mnie. Chwilę później zobaczyłam pana, który biegł i krzyczał coś, jednak nie rozumiałam co. Miałam wrażenie, że goni właśnie tego pieska. Nie zauważył jednak, że on schował się za moją sukienką.

Zapytał tylko, czy widziałam psa, bo jakby się w powietrzu rozpłynął. Pokręciłam przecząco głową i stanowczo powiedziałam: „Nie, proszę pana, nie widziałam”.

Kiedy ten człowiek odszedł, odwróciłam się, spojrzałam na pieska i spytałam szeptem:

— Co tutaj robisz? Dlaczego uciekasz? Gdzie jest twój dom?

Patrzył na mnie przestraszonymi oczami, kręcił główką w prawo i lewo, jakby rozumiał, co do niego mówię.

— Gdzie jest twoja pani lub twój pan?

Siedziałam tak chwilę i zastanawiałam się, co się przed chwilą wydarzyło.

— Nie mam już domu i nie mam już pana. Takiego pana, jak ja miałam, nie życzę żadnemu zwierzęciu — powiedział piesek.

Stanęłam jak wryta. Otworzyłam szeroko oczy i z niedowierzaniem zapytałam:

— To ty potrafisz mówić?

— Tak, potrafię — odpowiedział pies.

— Nie wiem, co mam powiedzieć, jestem bardzo zaskoczona. Nigdy nie widziałam psa, który mówi. Ba! Nie widziałam nigdy zwierzęcia, które potrafi mówić. Dobrze już, powiedz mi, co się stało.

Piesek zaczął opowiadać:

Kiedy miałam trzy miesiące, zamieszkałam u pewnego pana. Mieszkałam tam ponad rok. On nie był dla mnie dobry. Bił mnie, kiedy byłam za głośno, i trzymał mnie na krótkim sznurze w budzie na podwórku. Często marzłam. On rzadko mnie karmił. Jeśli już coś dostałam, to nie było to smaczne. Dostawałam jakieś resztki lub nadpsute jedzenie. Moja miska z wodą do czystych nie należała. Mój pan zapominał nalać mi świeżej wody, więc często była pusta. Cieszyłam się, kiedy padał deszcz, bo napełniał ją deszczówką. Jak ona mi wtedy smakowała! Pewnej nocy postanowiłam przerwać swój dramat i zaczęłam przegryzać sznur, którym byłam uwiązana. Po długim czasie udało mi się uwolnić. Jednak nie mogłam uciec, ponieważ ogrodzenie było zbyt wysokie, a furtka zamknięta. Pomyślałam, że poczekam do rana, ucieknę, kiedy mój pan będzie szedł do zagrody, żeby wyprowadzić krowy na pastwisko. Tak też się stało. O świcie mój pan się obudził. Znałam doskonale jego przyzwyczajenia i plan dnia. Zrobi sobie kawę z mlekiem, przygotuje śniadanie — często chleb z masłem i jajecznicę. Potem usiądzie wygodnie przy stole i spożyje swoje smaczne śniadanie. Ja będę głodna, bo o mnie nie pamięta.

Leżałam tak i podenerwowana czekałam na jego wyjście z domu. Oto i on! Stanął w drzwiach, przeciągnął się jeszcze, ziewnął głośno i ruszył do furtki.

Otworzył pomału drzwiczki, wtedy ja zerwałam się i ile sił w łapach pobiegłam przed siebie.

— Mój pan był bardzo zaskoczony, nie wiedział, co się dzieje. Zanim zorientował się, że uciekłam, byłam już dawno na drodze ku mojej wolności. Krzyczał coś w moim kierunku, ale byłam już zbyt daleko, by zrozumieć. Biegłam przed siebie jeszcze dosyć długo, żeby mieć pewność, że mój były już pan mnie nie dogoni.

— O, mój Boże! Biedny piesek. Bardzo mi przykro — powiedziała Ula. — Dokąd uciekłaś? Gdzie się podziewałaś przez ten czas?

— Nie wiem dokładnie, jak długo biegłam, ale zobaczyłam w oddali domy.

Postanowiłam tam się udać. To było miasteczko. Nie czułam się tam bezpiecznie. Nocowałam w piwnicy w kamienicy. Nieznajomi ludzie dawali mi czasami jedzenie. Dziś znów musiałam uciekać. Zobaczyłam człowieka, który szedł w moim kierunku z chwytakiem. To był hycel! Zerwałam się do ucieczki i biegłam po ulicach między ludźmi. Chciałam jak najszybciej opuścić miasteczko i tak znalazłam się tutaj, w polu.

— Hycel? Kim jest hycel?

— Hycel to taki człowiek, który łapie bezpańskie psy. Zawozi je potem do schroniska dla bezdomnych zwierząt. Wszystkie zwierzęta siedzą w ciasnych klatkach całymi dniami i nocami. Dwa razy dziennie są wyprowadzane przez pracowników schroniska na spacer.

— Ojej… bardzo smutny los mają te zwierzęta — powiedziała zmartwiona Ula.

— Niestety tak. Czasami zdarza się, że ludzie adoptują niektóre zwierzęta.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 25.22
drukowana A5
Kolorowa
za 45.72