E-book
21.52
drukowana A5
32.48
manufaktura pióra

Bezpłatny fragment - manufaktura pióra


5
Objętość:
70 str.
ISBN:
978-83-8245-113-9
E-book
za 21.52
drukowana A5
za 32.48

Prolog

Słowa bywają nieokrzesane

Stawiam je kantem — czasami kaleczą palce

Stawiam je z czułością — lekko łaskoczą duszę

Stawiam je tak jak czuję


Miodem zalewam tylko dobre wspomnienia

nie ma nic złego w odrobinie słodyczy

Zastrzegam jej tylko jedno — musi być szczera


Drogi Czytelniku!

Książkę, którą właśnie czytasz, podzieliłam na trzy segmenty.


I — Wiersze, w których wątpię.

II — Wiesze, w których odzyskuję wiarę.

III — Wiersze, w których zatrzymuję szczęście.

Mam nadzieję, że uda Ci się w nich odnaleźć siebie.

I

Autobiografia

U mnie wszystko jest jak dawniej

Tylko czasem się przestraszę

Tylko czas mi stanie w dłoniach

Wyjdę z siebie

Stanę obok

Bywam doniczegowata


U mnie wszystko jest jak dawniej

Tylko oddech czasem zgubię

Tylko świat mi trochę urósł


Ja w nim


(Czasem nie)


Chcę żyć

Mur

Wznoszę mur

Cegła

Dwie

Trzy


Coraz cięższe powietrze spada mi na głowę

Coraz szybciej oddycham


Wyplewiam wszystkie kwiaty krzewy i liście

Już nie ma we mnie ogrodu

Ziemia wewnątrz mnie jałowieje

Staję się skałą

Jestem zimna i oschła


Powoli usycham

Usycham i tonę

Pomimo nadmiaru powietrza

Autoironia

(Krótki wiersz o napadzie lęku)

Nade mną niebo bije liliawe

Różowo złotym błyszczy szadź

Świt rozpoczął codzienną zabawę


Czegóż się bać


Niebo barwą mieni się złotą

By jaskółkami na straży dnia stać

Nocną błahość rozbłysnąć z ochotą


Czegóż się bać


Złotym półcieniem spowijane domy

Z rosą na szybach w oplotach ich kadź

Dzień rozbija mnie na atomy


Czegóż się bać

Strażnia

Czasem

trzymam oddech

z braku tchu


I z moich myśli

rozstawiam strażnie


Ty

dla zabawy

wzbudzasz ze mnie strach


A ja boję się

na poważnie

Firmament

Zapytałam raz Księżyca

— Jak z góry wygląda miasto?

Nie zdążył odpowiedzieć

Zasnął


Teraz lodowy żyrandol

Oświetla niepomalowane paznokcie

Zrozum dlaczego

są czerwone

Oda do lęku

Mogłabym napisać o Tobie wiersz

Lecz na samą myśl zamarza mi atrament

Ostrzę papier o kant myśli

Ale to ona puszcza mnie kantem


Mogłabym napisać o Tobie pieśń

Lecz na sam jej dźwięk kostnieją mi struny

Płuca rozbijam o okamgnienia

Które ślepną


Mogłabym nie pisać o Tobie nic

Mogłabym rozluźnić ściśnięte gardło

Chociaż spróbować rozluźnić myśl

Ale to na nic


Jutro i tak znowu przyjdziesz

Zastrzyk do bania się

Częstował powoli

Wstrzykiwał się pomiędzy głoskami

Potem zamiast głosek


Zaciekłość rosła

Rosła proporcjonalnie

Do lęku

Obaw

I za dnia


Z dnia na dzień wieńczy swe dzieła

Z dnia na dzień zamienia mnie

Z dnia na dzień poi mnie strachem


Rozbija mnie jak szkło

Narysuj swoje myśli

Dzisiaj są zbyt kanciaste

Przepełnione strachem


Kaleczą palce — ale tylko odrobinę

By potem móc się rozbić o krawędź serca


Kaleczą duszę — choć zupełnie niepotrzebnie

Z tęsknoty pęka już sama


Narysuj swoje myśli

X

Okrzyk bólu i moja nadzieja


Wiatr

Wiatrówka

Onomatopeja

Miraż

Nikt mnie nie nauczył jak odcinać mgłę

Wklejoną starannie w skrawki myśli

Czyjaż to ręka zasiała zamęt

Pod moim dachem nieba?


Oczy zaklejam na mgłę — spokojnie

Głaszczę je lekko rzęsy opuszkiem

Nim na sen usnę przetrę je z wolna


Ślepnę

Cięcie

Palcem ujmuję ślad Twojej blizny

Która Cię dzieli na dwoje — z równa

Dwie połowy jak osobne byty

Oddają ukłony osobnym półcieniom


Oczy emocji i usta zachwytów

Z każdym palcem co dech bielejesz

Krew mi zalewasz

Krwią mnie przelewasz


Ale to nie Ty mnie zbawisz

Niebo

A może lepiej jest w Twojej Niebieskości?

A może pośród chmur nie brak jest czułości?

Może wśród białego mchu śpi zamknięta

Osoba Święta


A może u Ciebie tam jaśniejsze jest powietrze?

A może u Ciebie tam zamykają lilie w wiersze?

Może wśród białego mchu z nad opoki

Patrzy Anioł Jasnooki


A może zbieleje noc kiedy stanę w Twoim progu?

Z Niebieskości Twojej powiem Tobie memu Bogu

Zamknij liliję w lekki sen i na ziemię

Ześlij w piosence Aniołowej

Czy warto się bać?

Słońce i tak wzejdzie co rano

Rozświetli parkan co mieni się we dnie

I będzie tak jak zaplanowano

Ze mną czy beze mnie


Jesień i tak przyjdzie tak samo

I liść pod stopą tak samo się zemnie

Po każdej nocy przyjdzie i rano

Ze mną czy beze mnie

Bruk

A żeby mi było bardzo lekko

Opiewam Cię moją piosenką

Bo kiedyś zabraknie słów


Pozostanie wtedy z okna

Świat przeżegnać ręką

A potem tylko skok


I do bruku marsz


Lecąc do góry tułowiem

Obłoki aluminiowe

Staną przed Tobą otworem


Bo pozostało tylko jedno

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 21.52
drukowana A5
za 32.48