Prolog
Słowa bywają nieokrzesane
Stawiam je kantem — czasami kaleczą palce
Stawiam je z czułością — lekko łaskoczą duszę
Stawiam je tak jak czuję
Miodem zalewam tylko dobre wspomnienia
nie ma nic złego w odrobinie słodyczy
Zastrzegam jej tylko jedno — musi być szczera
Drogi Czytelniku!
Książkę, którą właśnie czytasz, podzieliłam na trzy segmenty.
I — Wiersze, w których wątpię.
II — Wiesze, w których odzyskuję wiarę.
III — Wiersze, w których zatrzymuję szczęście.
Mam nadzieję, że uda Ci się w nich odnaleźć siebie.
I
Autobiografia
U mnie wszystko jest jak dawniej
Tylko czasem się przestraszę
Tylko czas mi stanie w dłoniach
Wyjdę z siebie
Stanę obok
Bywam doniczegowata
U mnie wszystko jest jak dawniej
Tylko oddech czasem zgubię
Tylko świat mi trochę urósł
Ja w nim
(Czasem nie)
Chcę żyć
Mur
Wznoszę mur
Cegła
Dwie
Trzy
Coraz cięższe powietrze spada mi na głowę
Coraz szybciej oddycham
Wyplewiam wszystkie kwiaty krzewy i liście
Już nie ma we mnie ogrodu
Ziemia wewnątrz mnie jałowieje
Staję się skałą
Jestem zimna i oschła
Powoli usycham
Usycham i tonę
Pomimo nadmiaru powietrza
Autoironia
(Krótki wiersz o napadzie lęku)
Nade mną niebo bije liliawe
Różowo złotym błyszczy szadź
Świt rozpoczął codzienną zabawę
Czegóż się bać
Niebo barwą mieni się złotą
By jaskółkami na straży dnia stać
Nocną błahość rozbłysnąć z ochotą
Czegóż się bać
Złotym półcieniem spowijane domy
Z rosą na szybach w oplotach ich kadź
Dzień rozbija mnie na atomy
Czegóż się bać
Strażnia
Czasem
trzymam oddech
z braku tchu
I z moich myśli
rozstawiam strażnie
Ty
dla zabawy
wzbudzasz ze mnie strach
A ja boję się
na poważnie
Firmament
Zapytałam raz Księżyca
— Jak z góry wygląda miasto?
Nie zdążył odpowiedzieć
Zasnął
Teraz lodowy żyrandol
Oświetla niepomalowane paznokcie
Zrozum dlaczego
są czerwone
Oda do lęku
Mogłabym napisać o Tobie wiersz
Lecz na samą myśl zamarza mi atrament
Ostrzę papier o kant myśli
Ale to ona puszcza mnie kantem
Mogłabym napisać o Tobie pieśń
Lecz na sam jej dźwięk kostnieją mi struny
Płuca rozbijam o okamgnienia
Które ślepną
Mogłabym nie pisać o Tobie nic
Mogłabym rozluźnić ściśnięte gardło
Chociaż spróbować rozluźnić myśl
Ale to na nic
Jutro i tak znowu przyjdziesz
Zastrzyk do bania się
Częstował powoli
Wstrzykiwał się pomiędzy głoskami
Potem zamiast głosek
Zaciekłość rosła
Rosła proporcjonalnie
Do lęku
Obaw
I za dnia
Z dnia na dzień wieńczy swe dzieła
Z dnia na dzień zamienia mnie
Z dnia na dzień poi mnie strachem
Rozbija mnie jak szkło
Narysuj swoje myśli
Dzisiaj są zbyt kanciaste
Przepełnione strachem
Kaleczą palce — ale tylko odrobinę
By potem móc się rozbić o krawędź serca
Kaleczą duszę — choć zupełnie niepotrzebnie
Z tęsknoty pęka już sama
Narysuj swoje myśli
X
Okrzyk bólu i moja nadzieja
Wiatr
Wiatrówka
Onomatopeja
Miraż
Nikt mnie nie nauczył jak odcinać mgłę
Wklejoną starannie w skrawki myśli
Czyjaż to ręka zasiała zamęt
Pod moim dachem nieba?
Oczy zaklejam na mgłę — spokojnie
Głaszczę je lekko rzęsy opuszkiem
Nim na sen usnę przetrę je z wolna
Ślepnę
Cięcie
Palcem ujmuję ślad Twojej blizny
Która Cię dzieli na dwoje — z równa
Dwie połowy jak osobne byty
Oddają ukłony osobnym półcieniom
Oczy emocji i usta zachwytów
Z każdym palcem co dech bielejesz
Krew mi zalewasz
Krwią mnie przelewasz
Ale to nie Ty mnie zbawisz
Niebo
A może lepiej jest w Twojej Niebieskości?
A może pośród chmur nie brak jest czułości?
Może wśród białego mchu śpi zamknięta
Osoba Święta
A może u Ciebie tam jaśniejsze jest powietrze?
A może u Ciebie tam zamykają lilie w wiersze?
Może wśród białego mchu z nad opoki
Patrzy Anioł Jasnooki
A może zbieleje noc kiedy stanę w Twoim progu?
Z Niebieskości Twojej powiem Tobie memu Bogu
Zamknij liliję w lekki sen i na ziemię
Ześlij w piosence Aniołowej
Czy warto się bać?
Słońce i tak wzejdzie co rano
Rozświetli parkan co mieni się we dnie
I będzie tak jak zaplanowano
Ze mną czy beze mnie
Jesień i tak przyjdzie tak samo
I liść pod stopą tak samo się zemnie
Po każdej nocy przyjdzie i rano
Ze mną czy beze mnie
Bruk
A żeby mi było bardzo lekko
Opiewam Cię moją piosenką
Bo kiedyś zabraknie słów
Pozostanie wtedy z okna
Świat przeżegnać ręką
A potem tylko skok
I do bruku marsz
Lecąc do góry tułowiem
Obłoki aluminiowe
Staną przed Tobą otworem
Bo pozostało tylko jedno