E-book
7.35
drukowana A5
28.2
Manipulacje i kryzys

Bezpłatny fragment - Manipulacje i kryzys


5
Objętość:
113 str.
ISBN:
978-83-8324-713-7
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 28.2

Rozdział 1. Politycy

Już od kilku lat obserwując polityków i ich działania można było dojść do wniosku, że informacje na ich temat podawane w mediach głównego nurtu nie bardzo pasują do tego, co można spostrzec w rzeczywistości.

Dlaczego od wielu lat społeczeństwo podzielone jest prawie po połowie na zwolenników partii rządzącej i zwolenników tak zwanej opozycji? Media wspierające obóz rządzący i media wspierające opozycję bardzo dbają o to, aby ten rozłam utrzymać i nawet przy każdej okazji go pogłębić.

Czy przypadkiem nie jest tak, że politycy, którzy niezależnie od opcji politycznej, bardzo dobrze się znają, nie ustalają wspólnie sposobu działania? Zauważyć trzeba, że pomimo wielu słów i zarzutów rzucanych przez polityków obu stron, zazwyczaj nie ponoszą oni konsekwencji swoich działań. Natomiast dzięki temu, że społeczeństwo jest tak równo podzielone, politycy mogą spać spokojnie. Żaden sprzeciw społeczny nie będzie na tyle silny, aby zagrozić ich politycznemu bytowi nawet w przypadku niedotrzymania obietnic złożonych wyborcom oraz działania na szkodę zwykłych ludzi, czyli społeczeństwa.

Politycy i przedsiębiorcy

Politycy czują się praktycznie bezkarnie i zapominają, że powinni służyć przede wszystkim społeczeństwu i dbać o poprawę bytu zwykłych ludzi. Natomiast często uchwalane przez nich prawa są korzystne tylko dla niewielkiej grupy wielkich spółek, uderzając ekonomicznie w pozostałe.

Jako przykład może posłużyć problem opisany w artykule Joanny Kalinowskiej opublikowanym w dniu 6 września 2022 roku w witrynie legalis.pl i zatytułowanym „Przedsiębiorców czeka rekordowa podwyżka składek”. Autorka informuje, że dla jednoosobowego biznesu od stycznia 2023 roku składka ZUS wzrośnie o 207,20 zł miesięcznie, czyli o 2486,40 zł rocznie. Wprawdzie osoby prowadzące pozarolniczą działalność, których przychód w 2022 roku nie przekroczył 120000 zł, będą mogły płacić w 2023 roku tak zwany mały ZUS plus. Jednak z takiej możliwości można korzystać nie dłużej niż 36 miesięcy. Do tego limitu czasowego wlicza się czas korzystania z wcześniejszej wersji, czyli tak zwanego małego ZUS, który wprowadzono w styczniu 2019 roku. Dlatego wielu przedsiębiorców mogło wyczerpać lub wkrótce wyczerpie limit czasowy uprawniający do korzystania z tej ulgi. Zgodnie z przywołaną w artykule opinią Adama Abramowicza, rzecznika małych i średnich przedsiębiorstw, dla dziennika Rzeczpospolita, polski system naliczania składek ZUS jest błędny, gdyż opiera się na prognozowanym średnim wynagrodzeniu w dużych firmach, a nie mikro i małych. Utrzymanie ryczałtowej składki na wysokim poziomie, płatnej niezależnie od przychodów, to uderzenie w przedsiębiorców. Już w 2022 roku pojawiło się wielu zadłużonych i składki na ich własne ubezpieczenia są czasem egzekwowane z ich mieszkań. Autor opinii pyta się, po co tak się dzieje? Przecież pieniądze te są wpłacane na konto zadłużonego przedsiębiorcy w ZUS, aby wypłacić mu emeryturę, jeśli do osiągnięcia wieku emerytalnego uda mu się przeżyć pod mostem?

Reasumując, wydaje się jednak, że odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje, jest bardzo prosta. Jak zwykle chodzi o pieniądze. Jeśli takiemu zadłużonemu w ZUS przedsiębiorcy nie uda się dożyć do wieku emerytalnego, wówczas ZUS nie będzie musiał wypłacać emerytury. Czy rzeczywiście tak powinna przejawiać się dbałość polityków o obywateli?

Kolejny przykład braku dbałości polityków o obywateli, ich prawa i pieniądze można stwierdzić na podstawie analizy planu odbudowy polskiej gospodarki po pandemii COVID-19 zwanego Polskim Ładem i opisanego przykładowo przez Katarzynę Jędrzejewską w Gazecie Prawnej w dniu 18 listopada 2021 roku w artykule „Osiem grzechów głównych Polskiego Ładu”. Autorka zwraca uwagę na fakt, że dzień po podpisaniu przez prezydenta Polskiego Ładu, posłowie mieli wieczorem załatać jedną z luk w uchwalonej miesiąc wcześniej ustawie. Dodatkowo nie była to jedyna luka wymagająca szybkiej naprawy. Luka polegała na tym, że osoby objęte nowymi zwolnieniami z PIT, w ogóle nie płaciłyby składki zdrowotnej, a raczej nikt takiego zamysłu nie miał. Jednak nawet po tej poprawce w ustawie zdrowotnej pozostało wiele błędów i nieścisłości. Przykładem może być kolejna luka, wskutek której podatnicy objęci liniową stawką 19 procent, zapłaciliby w chudych miesiącach 2022 roku składkę zdrowotną od minimalnego wynagrodzenia z… 1 stycznia 2023 roku. Ponadto w Polskim Ładzie przewidziano uproszczenie dla przedsiębiorców w wyliczaniu składki zdrowotnej. Jednak kto z tego skorzysta, to może bardzo żałować, gdyż uproszczenie ma polegać na opłacaniu składki od przychodów, a nie od dochodu, czyli bez uwzględnienia poniesionych kosztów. W Polskim Ładzie znalazły się również rozwiązania godzące w interes płatnika składek, w których uprzywilejowany jest Skarb Państwa. Przykładem może być przepis dający przedsiębiorcom jedynie miesiąc na ubieganie się o zwrot nadpłaconej składki za miniony rok. Trudno nie mieć wrażenia, że przepisy były przygotowywane w pośpiechu i przełożyło się to na ich niską jakość legislacyjną. Jednak w takich warunkach ZUS ma większe pole dla podejmowania arbitralnych decyzji przy jednoczesnym wzroście ryzyka prawnego po stronie przedsiębiorców.

Dodatkowo Polski Ład zmienia nie tylko przepisy ustaw podatkowych, ale także ustawę o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych. Zdaniem autorki artykułu to najgorzej przygotowana nowelizacja w całym Polskim Ładzie, w której mnóstwo jest nieścisłości i nie brakuje rozwiązań niesprawiedliwych, w których uprzywilejowany jest Skarb Państwa kosztem interesu płatnika składek. Autorka w artykule umieściła opis wielu takich problematycznych zapisów Polskiego Ładu.

Politycy i szkolnictwo

Czy nie wydaje się dziwne, że niezależnie od tego, która opcja polityczna była u władzy, żadna z nich nie zrobiła nic, aby faktycznie unowocześnić szkolnictwo tak, aby kształciło świadomych obywateli znających przynajmniej z grubsza, zarówno zasady działania systemu ekonomicznego, jak i politycznego? Przez dziesiątki lat nauczyciele byli i są najgorzej opłacaną grupą zawodową, co spowodowało, że duża część nauczycieli zostaje nimi na zasadzie doboru negatywnego.

Oczywiście były przeprowadzone tak zwane reformy, które zmieniły podział szkół na podstawowe, gimnazja i licea (lub technika), po to, aby po latach wrócić do poprzedniego podziału szkół na podstawowe i licea (lub technika). Bez wątpienia przy tej okazji trzeba było zmienić program nauczania, ale czy w nowym programie znalazły się na przykład zagadnienia ekonomiczne? Czy każdy młody człowiek, nawet ten, który skończył studia, biorąc kredyt wie, jak może zmienić się rata jego kredytu, jeśli warunki gospodarcze pogorszą się i przyjdzie kryzys? Czy każdy obywatel zdaje sobie sprawę, że banki przerzucają koszt pogarszającej się sytuacji gospodarczej na kredytobiorców? Czy wszyscy zdają sobie sprawę, że tak być nie musi i nie jest w wielu krajach europejskich?

Czy każdy dorosły człowiek wykształcony w polskich szkołach wie wszystko o systemie politycznym i na przykład o wyborach, w których może i powinien, zdaniem polityków i mediów, brać udział traktując to, jako swój obywatelski obowiązek? A może lepiej, aby nie wiedział, bo wtedy łatwiej namówić go do głosowania na tę czy inną opcję, rzucając czcze obiecanki, o których potem wyborcy dowiedzą się, że nie są możliwe do spełnienia w zaistniałej sytuacji gospodarczej. Oczywiście zgodnie z przekazem medialnym głównego nurtu sytuacja gospodarcza nie będzie wynikiem działania polityków będących u władzy, tylko ogólnej sytuacji w kraju, Europie lub na świecie.

Trwają i będą trwały żarliwe dyskusje dotyczące czy uczyć, a jeśli tak, to w jaki sposób uczyć o rodzinie i o seksualności człowieka. Wszystko to w dobie komputerów i Internetu, kiedy młody człowiek wszelkie informacje ma na wyciągnięcie ręki, również informacje dotyczące seksualności człowieka. Tylko na pewno byłoby lepiej, aby taka wiedza została przekazana przez kompetentne i odpowiednio przygotowane osoby. Zatem należy zapytać: czy władze zapewniły pieniądze, aby w szkołach przeprowadzić takie lekcje i zatrudnić do tego celu kompetentne osoby? A może lepiej długo dyskutować, żarliwie spierać się, aby w konsekwencji nie zrobić nic, nie zmienić przestarzałego programu, nie poszerzyć wiedzy młodych ludzi i zaoszczędzić społeczne pieniądze.

Czy program w szkołach i nauczyciele umożliwiają rozwój dziecka zgodnie z jego wrodzonymi zdolnościami i zapewniają dzieciom uzdolnionym w danej dziedzinie zajęcia umożliwiające rozwój ich zdolności?

Z całą pewnością najłatwiej jest i najtaniej realizować jedynie minimum programowe, nie dbając o wrodzone zdolności dzieci. Zgodnie z zasadami działania obecnego szkolnictwa dzieci muszą przyswoić olbrzymią ilość mało przydatnej w życiu wiedzy, najlepiej wykuć się jej na pamięć. Obecne szkolnictwo nie uczy młodych ludzi ani logiki, ani umiejętności wyciągania wniosków, ani kreatywności. Wszystkiego należy nauczyć się na pamięć zgodnie z zasadą „trzech Z”: zakuć, zdać, zapomnieć. Młody człowiek po opuszczeniu murów tak zorganizowanej szkoły raczej nie będzie zadawać pytań i analizować papki medialnej podawanej mu przez radio, telewizję i media internetowe.

Obraz polskiej szkoły przedstawiony w Zwierciadle w dniu 26 sierpnia 2022 roku przez Karolinę Morelowską-Siluk w artykule „NAJLEPSZE TEKSTY 2022: Oceny, presje, nakazy, zakazy, represje — dlaczego polska szkoła traumatyzuje?” wydaje się niezwykle trafny. Autorka przytacza opis pruskiego modelu edukacji z początku XIX wieku, wprowadzonego przez króla Fryderyka Wilhelma III: „Hierarchia — wyższe szczeble decydują o tym, co będą robić niższe szczeble; jedyną rolą jest posłuszne wykonywanie poleceń i instrukcji, a jedyny wybór, jakiego mogą dokonywać jednostki, to zdecydowanie w jakim stopniu będą posłuszne; uczniowie są posegregowani w grupy, w których głównym kryterium jest rok urodzenia; nie są brane pod uwagę zainteresowania czy predyspozycje dziecka; wszyscy muszą robić to samo, tak samo i w tym samym tempie”. Czyż nie jest to także opis polskiej szkoły? Celem systemu pruskiej edukacji było stworzenie podporządkowanego obywatela, który zawsze będzie słuchał władzy. System świetnie się sprawdził i funkcjonuje do tej pory w wielu krajach Europy i Ameryce Północnej, i oczywiście w Polsce. Zdaniem autorki artykułu szkoły są fabrykami produkującymi narkomanów, alkoholików, ludzi z depresją, zaburzeniami lękowymi i fobią szkolną, a nauczyciele nie przechodzą żadnego sprawdzianu związanego z tym, czy ich osobnicze kompetencje pozwalają na wykonywanie zawodu, w którym ma się stały kontakt z dzieckiem.

Podsumowując, widocznie dla rządzących najważniejsze jest stworzenie podporządkowanego obywatela i nic innego nie liczy się, skoro dwa wieki nie wystarczyły, aby zmienić ten system nauczania.

Z drugiej strony pogarszają się także warunki pracy nauczycieli. Mowa o tym na przykład w artykule „Niekorzystne zmiany w Karcie Nauczyciela. Dodatkowa praca na rzecz szkoły to nie wszystko” opublikowanym w witrynie edziecko.pl w dniu 19 stycznia 2022 roku. W artykule poinformowano, że Ministerstwo Edukacji i Nauki pracuje nad projektem zmian w Karcie Nauczyciela, który spowoduje wzrost pensum (liczba godzin zajęć dydaktycznych, do których zobowiązany jest nauczyciel) i także konieczność dodatkowej pracy na rzecz szkoły. Projekt zmian zakłada w szczególności wzrost pensum z 18 do 22 godzin i zobowiązuje nauczycieli do ośmiu godzin pracy w tygodniu na rzecz szkoły. Ponadto przewidziano również zmiany w systemie wynagradzania nauczycieli, co może spowodować w niektórych przypadkach, że będą pracowali więcej za niższe wynagrodzenie. Praca nauczyciela poza godzinami spędzonymi w sali lekcyjnej, składa się także ze sprawdzania sprawdzianów i klasówek, przygotowania do zajęć, uczestnictwa w radach pedagogicznych oraz kontaktu z rodzicami i uczniami. Do tego dojdzie jeszcze dodatkowe osiem godzin w tygodniu dostępności dla uczniów i rodziców. Ponadto Ministerstwo zamierza odebrać młodym nauczycielom dodatek „na start” oraz ustalić wysokość dodatku wiejskiego na stałym poziomie dla wszystkich nauczycieli i obciąć o połowę odpis na Zakładowy Fundusz Świadczeń Socjalnych. Jeden z pomysłów na zmiany zakłada także likwidację dodatku uzupełniającego i wprowadzenie w zamian dodatkowych mechanizmów, które ułatwią osiągnięcie wysokości przeciętnego wynagrodzenia. Biorąc pod uwagę wspomniane powyżej czynniki, trzeba zauważyć, że nadmiar pracy i niskie wynagrodzenia zniechęcają nauczycieli do wykonywanego zawodu. W artykule wskazano, że z badań prowadzonych przez Uniwersytet Warszawski i miasto stołeczne Warszawę wynika, że aż 49 procent nauczycieli w stolicy myśli o zmianie pracy. W badaniu wzięło udział 828 osób niemalże wyłącznie z placówek publicznych (62 proc. ze szkół podstawowych, 25 proc. z przedszkoli i 13 proc. ze szkół ponadpodstawowych). Zdecydowana większość, bo 87 procent, to kobiety, a 70 procent ankietowanych pracuje w zawodzie przynajmniej od czterech lat.

Podsumowując, zastanowić się trzeba, czy to może być przypadek? Przecież to politycy decydują, ile pieniędzy zostanie przeznaczonych na szkolnictwo, jak ma ono funkcjonować, czy są i jakie są minima programowe, czy i ile zabezpieczono pieniędzy na dodatkowe zajęcia dla dzieci zdolnych oraz czy zabezpieczono pieniądze na dodatkowe zajęcia dla dzieci, które nie nadążają za rówieśnikami. Politycy także decydują jakie będą wynagrodzenia nauczycieli i jak będą obciążeni pracą. Fakt, że tak duża część nauczycieli myśli o zmianie pracy, to przecież wynik działań polityków.

Skąd jednak politycy mają pieniądze, którymi zarządzają na potrzeby na przykład szkolnictwa i czy są to ich pieniądze? Oczywiście, że nie są to ich pieniądze, tylko nasze, obywateli tego kraju. Politycy powinni nimi zarządzać tak, aby zaspakajać, jak najlepiej potrzeby społeczeństwa, w tym także zapewnić nauczycielom godziwe warunki pracy i płacy, a uczniom zorganizować naukę na poziomie na miarę XXI wieku, uwzględniającą ich indywidualne predyspozycje.

Politycy i służba zdrowia

Czy to nie politycy doprowadzili do sytuacji, kiedy na wizytę do lekarza specjalisty w publicznej służbie zdrowia trzeba czasami czekać wiele miesięcy? Jeśli system dopuszcza taki termin realizacji wizyty lekarskiej, to trzeba niestety stwierdzić, że publiczna służba zdrowia w zasadzie przestała działać.

Nie tak dawno podczas strajku młodych lekarzy, jeden z polityków stwierdził, że jeśli młodym lekarzom obecny system nie podoba się, to mogą wyjechać za granicę. Prawdopodobnie wielu z nich wzięło sobie do serca to stwierdzenie i opuściło nasz kraj. W ten sposób jako społeczeństwo nie dość, że straciliśmy wartościowych ludzi, to straciliśmy również pieniądze wydane na ich wykształcenie oraz straciliśmy możliwość poprawy działania służby zdrowia.

Teraz, pomimo że każdy musi płacić na publiczną służbę zdrowia, z której czasami trudno jest skorzystać ze względu na odległe terminy wizyt, to często jeszcze opłaca dodatkowo dla siebie i rodziny abonament na korzystanie z usług prywatnej kliniki medycznej, aby umożliwić sobie i rodzinie w miarę szybki dostęp do lekarzy specjalistów. Gdyby nie działanie prywatnych klinik medycznych, to prawdopodobnie system publicznej służby zdrowia załamałby się całkowicie jeszcze przed pandemią. Jednak dzięki działaniu prywatnych klinik w dalszym ciągu politycy mogą wmawiać zwykłym ludziom, że publiczna służba zdrowia działa i nawet informują o powstaniu nowych programów ochrony zdrowia. Dopiero próba skorzystania z publicznej służby zdrowia działa na pacjentów jak sole trzeźwiące, kiedy dowiadują się o konieczności długiego oczekiwania na wizytę u specjalisty.

Zresztą pandemia COVID-19 uwydatniła bardzo wyraźnie ten fakt. Podczas szczytu zachorowań całe szpitale zmieniano w szpitale leczące wyłącznie pacjentów z COVID-19, zapominając o pacjentach chorych na inne choroby. Ponadto należy zauważyć, że niedawno Rzecznik Praw Obywatelskich (RPO) wystosował zapytanie do Ministerstwa Zdrowia dotyczące ogromnej śmiertelności na oddziałach intensywnej terapii w wielu polskich szpitalach, sięgającej często niemal 100%.

Mowa o tym na przykład w artykule opublikowanym w Rzeczpospolitej w dniu 17 stycznia 2022 roku zatytułowanym „RPO pyta ministra o setki tysięcy zmarłych na COVID”. W artykule poinformowano, że wskaźnik tygodniowej liczby zgonów z dnia 4 stycznia 2022 roku, w Polsce wynosił 11,8 na milion obywateli, w Niemczech wskaźnik ten wynosił 3,2 zaś w Wielkiej Brytanii mniej niż 2, pomimo że padały tam rekordy liczby dziennych zakażeń. Według niepotwierdzonych informacji na przykład w szpitalu w Raciborzu spośród setek chorych, którzy byli podłączeni tam do respiratorów, tylko kilku pomogły stosowane tam metody leczenia i opuścili szpital. Według mediów jest więcej takich szpitali, w których śmiertelność pacjentów na oddziałach intensywnej terapii sięgała prawie 100%, na przykład w Łódzkiem, w Małopolsce, na Podlasiu. Jednak trzeba zaznaczyć, że są także szpitale, w których śmiertelność wynosiła mniej niż 50%. Ponadto w artykule zauważono, że nie ma mechanizmów monitorowania i nadzoru nad stosowaniem przez szpitale obowiązujących wytycznych dotyczących sposobu leczenia. Rzecznik Praw Obywatelskich zapytał Ministra Zdrowia, czy prowadzony jest rejestr, który pokazywałby efekty leczenia ze szczególnym uwzględnieniem śmiertelności chorych z COVID-19 leczonych na oddziałach intensywnej terapii.

Rzecznik Praw Obywatelskich nie uzyskał odpowiedzi od Ministerstwa Zdrowia, o czym można dowiedzieć się na przykład z artykułu opublikowanego w dniu 4 lipca 2022 roku w witrynie rynekzdrowia.pl zatytułowanego „RPO zapytał o nadmiarowe zgony. Ministerstwo Zdrowia nie odpowiedziało”. W artykule poinformowano, że ze względu na brak odpowiedzi, Rzecznik ponowił pytanie kierując pismo do ministra Adama Niedzielskiego.

W podsumowaniu powyższych informacji wydaje się, że warto zastanowić się, czy przy wysokiej śmiertelności pacjentów, przekraczającej 95% na oddziałach intensywnej terapii, można jeszcze powiedzieć, że na takich oddziałach leczono na COVID-19? Dodać trzeba, że w innych krajach europejskich statystyki zgonów z powodu COVID-19 na oddziałach intensywnej terapii nie były tak przerażające. Ciekawe czy Ministerstwo Zdrowia prowadzi rejestry pokazujące efekty leczenia COVID-19 w szpitalach, w szczególności na oddziałach intensywnej terapii. Jeśli nie, to chyba należy założyć, że najwygodniej jest politykom udawać, że nic nie wiedzą i nie słyszeli, bo brak jest oficjalnych rejestrów. Prawdopodobnie, jeśli nie ma takich rejestrów, to zapewne nie powstaną, gdyż pokazywałyby prawdziwe statystyki umieralności na COVID-19 w polskich szpitalach na oddziałach intensywnej terapii.

Do końca 2022 roku nie poinformowano społeczeństwa, że politycy polscy ponieśli jakąkolwiek odpowiedzialność za doprowadzenie do powyżej opisanej dramatycznej sytuacji w polskich szpitalach. Sprawa przypuszczalnie zostanie szybko zamieciona pod dywan. Kto o tym pamięta przykładowo pod koniec 2022 roku, czyli niezbyt długo po szczycie pandemii COVID-19? Pewnie tylko rodziny, które opłakują swoich zmarłych i nie mogą znaleźć nigdzie sprawiedliwości, bo przecież ze względu na obostrzenia pandemiczne, nikt oprócz personelu szpitalnego nie wie, co działo się na oddziałach intensywnej terapii dla chorych na COVID-19.

Politycy wydają się nie być zainteresowani również szczegółowym wyjaśnieniem powodów wzrostu w 2021 roku liczby zgonów w stosunku do 2020 roku o ponad 42 tysiące, przy sumarycznej liczbie zmarłych w 2021 roku wynoszącej 519517 osób zgodnie ze źródłem danych GUS „Umieralność w 2021 roku. Zgony według przyczyn — dane wstępne” dostępnym na stronie Głównego Urzędu Statystycznego. Zgodnie ze źródłem danych GUS główną przyczyną wzrostu liczby zgonów w Polsce w 2021 roku była pandemia. Dodać trzeba ponadto, że liczba zgonów w 2021 roku przekroczyła o blisko 154 tysiące średnioroczną wartość z ostatnich 50 lat (519,5 tysięcy do 366 tysięcy).

W końcu politycy i ich rodziny mają w Polsce zapewnioną odpowiednią opiekę lekarską w działających na ich użytek przychodniach i szpitalach. Na pewno nie muszą czekać miesiącami na wizytę lekarską i nie płacą dodatkowo za szybki dostęp do lekarzy specjalistów, tak jak to muszą robić zwykli obywatele. W przypadku zachorowania na COVID-19 mają zapewnioną najlepszą opiekę, aby nie dołączyli do powyżej wskazanych przerażających statystyk.

Jednak czy nie zostali także po to wybrani, aby zapewnić obywatelom dostęp do opieki zdrowotnej działającej na poziomie XXI wieku? Dlaczego my obywatele pozwalamy na ignorowanie naszych potrzeb zdrowotnych i doprowadzenie przez polityków do prawie 100% umieralności pacjentów na oddziałach intensywnej terapii w niektórych polskich szpitalach z powodu COVID-19?

Politycy i sądownictwo

Czy polscy politycy zadbali o sprawne działanie sądów? W polskich mediach głośno jest od miesięcy o reformie sądownictwa. Na przykład ustawa z dnia 20 grudnia 2019 roku o ustroju sądów powszechnych i Sądzie Najwyższym, zwana także przez część mediów ustawą „kagańcową”, zdaniem przeciwników ustawy rażąco narusza Konstytucję RP i narusza zasadę trójpodziału władzy, godząc w fundamenty demokratycznego państwa prawa. W odpowiedzi na ustawę Komisja Europejska w dniu 29 kwietnia 2020 roku uruchomiła procedurę przeciwko Polsce, dając dwa miesiące na odpowiedź i powrót do stanu prawnego sprzed wprowadzenia ustawy. Komisja na skutek zignorowania terminów przez Polskę skierowała pozew do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE). O stanowisku rzecznika TSUE mowa jest w artykule opublikowanym w dniu 15 grudnia 2022 roku w Rzeczpospolitej zatytułowanym „Polska ustawa kagańcowa narusza prawo UE — mówi rzecznik TSUE”. Zdaniem rzecznika generalnego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu ustawa kagańcowa z naruszeniem prawa unijnego odebrała polskim sądom możliwość zapewnienia, że prawo Unii będzie stosowane przez niezależny i bezstronny sąd oraz powierzyła nielegalnej Izbie Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego wyłączną właściwość orzekania w sprawach statusu sędziego i także naruszyła prawa sędziów do ochrony ich danych osobowych. Komisja Europejska domagała się także zawieszenia skutków podjętych już przez Izbę Dyscyplinarną decyzji w zakresie uchylenia immunitetu sędziów oraz zawieszenia przepisów uniemożliwiających stosowanie przepisów prawa Unii Europejskiej. Takie postanowienie zostało wydane przez wiceprezesa TSUE w dniu 14 lipca 2021 roku, lecz Polska je zignorowała, co spowodowało nałożenie przez TSUE kary pieniężnej w wysokości 1 mln EUR dziennie. Wysokość naliczonej kary przekroczyła już 400 mln EUR, lecz Polska ich nie płaci, natomiast Komisja Europejska potrąca kolejne miliony z przekazywanych Polsce funduszy z unijnego budżetu. Kara będzie naliczana do czasu wydania orzeczenia przez TSUE.

Reasumując, o sędziach i sądach w ostatnim czasie jest bardzo głośno. Czy jednak poprawiło to w jakikolwiek sposób działanie sądów lub skróciło termin oczekiwania na rozprawę? Niestety nie. Politycy prawdopodobnie znowu powiedzą, że przecież próbowali poprawić działanie sądownictwa, ale niestety ich działania nie przyniosły poprawy z powodów od nich niezależnych, na przykład z winy działań UE lub działań opozycji.

Podsumowanie

Na przestrzeni dziesiątek lat politycy różnych opcji politycznych mówili i nadal mówią, że przeprowadzają reformę szkolnictwa, służby zdrowia czy sądownictwa. Czy któraś z tych reform przyniosła wymierny efekt w postaci poprawy jakości kształcenia, czy lepszego dostępu do specjalistów i szpitali, czy poprawy działania sądownictwa? Jak to możliwe, że wszystkie reformy kolejnych rządów należących do różnych opcji politycznych zakończyły się fiaskiem? Z samego rachunku prawdopodobieństwa wynika, że przynajmniej część reform powinna się udać, a jednak tak się nie stało.

Dlatego wydaje się, że to nie może być przypadek. A skoro tak, to czy nie należałoby wyciągnąć wniosku, że politycy niezależnie od opcji prawdopodobnie umawiają się, jaką rolę, która opcja polityczna ma odegrać. Odgrywają przed nami, zwykłymi obywatelami, teatr. Prowadzą w mediach długie dyskusje, kłócą się i przekonują nawzajem, zgodnie z przygotowanymi scenariuszami. Wynik jakiejkolwiek „reformy” jest z góry przesądzony, bo ta gra ma tylko przekonać ludzi, że politycy tak bardzo starają się, lecz z różnych powodów nic nie mogą zrobić. Jednak w rzeczywistości chodzi o to, aby najlepiej nic nie zmieniać lub dokonać jedynie pozornych zmian.

Najważniejszym jednak celem tej gry jest podział społeczeństwa na dwie części, najlepiej bardzo skonfliktowane i nawzajem się zwalczające. Z punktu widzenia polityków najlepiej, aby obie grupy społeczne nie potrafiły prowadzić ze sobą dialogu i podczas wyborów nie głosowały „za”, ale „przeciw” politykom będącym reprezentantami drugiej grupy. Dzięki takiemu układowi sił w zasadzie żaden sprzeciw społeczny nie może być na tyle silny, aby zagrozić systemowi politycznemu i politykom.

Taki efekt głębokiego podziału społeczeństwa politycy uzyskują dzięki pomocy mediów i dziennikarzy. Jak to jest, że wolne media są narzędziem w ręku polityków i elit finansowych? Należy zastanowić się więc, czy wolne media są faktycznie wolne, czy może przekazują informacje tylko te i w taki sposób, w jaki nakazali im politycy lub elity finansowe?

Rozdział 2. Dziennikarze i media

Od lat dziennikarze i politycy mówią obywatelom, że w demokratycznym państwie, jakim według nich jest Polska, dziennikarze i media są niezależni. Trudno jednak brać poważnie to stwierdzenie, szczególnie mając na uwadze ostatni okres czasu, kiedy na skutek wprowadzonej pandemii COVID-19 i obostrzeń bardzo zmieniło się nasze życie. Właśnie w tym czasie mocniej uwidoczniły się problemy związane z dziennikarstwem i mediami, których analiza stawia pod znakiem zapytania ich faktyczną niezależność.

W 2020 roku po przygotowaniu przez firmy farmaceutyczne produktów leczniczych przeciw COVID-19, w prasie pojawiło się mnóstwo artykułów wychwalających ich działanie i podkreślających brak jakichkolwiek przeciwwskazań do ich stosowania. Najpowszechniej stosowany był i jest nadal preparat firmy Pfizer zwany produktem leczniczym Comirnaty. Ulotka producenta dotycząca tego produktu leczniczego „Charakterystyka produktu leczniczego” dostępna jest w Internecie w witrynie Komisji Europejskiej. Dowiedzieć się z niej można między innymi, że nie przeprowadzono badań dotyczących interakcji z innymi produktami leczniczymi. Nie przeprowadzono także badań dotyczących jednoczesnego podawania produktu leczniczego Comirnaty z innymi szczepionkami (Aneks I pkt 4.5). Ponadto u kobiet w ciąży istniało tylko ograniczone, czyli niewystarczające, doświadczenie dotyczące stosowania tego produktu (Aneks I pkt 4.6). W ulotce producenta powołano się w tym przypadku jedynie na badania na zwierzętach, które nie wykazały szkodliwego wpływu na ciążę, rozwój zarodka i płodu. Dodatkowo przyznano, że nie wiadomo czy produkt leczniczy Comirnaty przenika do mleka ludzkiego. Jeśli chodzi o płodność, to powołano się jedynie na badania na zwierzętach, które nie wykazały bezpośredniego ani pośredniego szkodliwego wpływu na reprodukcję (Aneks I pkt 4.6).

Ponadto producent w ulotce informacyjnej przyznał, że okres utrzymywania się ochrony zapewnianej przez szczepionkę jest nieznany. Wskazano, że szczepionka wywołuje zarówno odpowiedź immunologiczną polegającą na wytworzeniu przeciwciał neutralizujących, jak i odpowiedź komórkową na antygen białka szczytowego (S), co może przyczyniać się do ochrony przed chorobą COVID-19 (Aneks I pkt 5.1).

Poza tym w Aneksie IV ulotki wskazano, że Europejska Agencja Leków przyznała pozwolenie w trybie warunkowego dopuszczenia do obrotu, ponieważ uznano, że bilans pozytywów do ryzyka jest korzystny.

Pomimo że sam producent w ulotce informował o braku wielu badań tego produktu i samemu produktowi przyznano pozwolenie w trybie warunkowego dopuszczenia do obrotu, to w artykułach prasowych i audycjach oraz reklamach mowa była jedynie o doskonałym przebadaniu produktu i braku jakichkolwiek zagrożeń wynikających z jego przyjęcia.

Warto również wspomnieć o ogólnych zasadach dotyczących badań klinicznych szczepionek. Zasady te na przykład opisał dr n. med. Ernest Kuchar w witrynie badaniaklinicznewpolsce.pl w artykule „Podstawy badań klinicznych szczepionek”. Zgodnie z podanymi tam informacjami badania kliniczne dzielą się na 3 fazy:

— Faza I jest pierwszym doświadczeniem klinicznym, w którym nowa eksperymentalna szczepionka jest podawana ludziom. Proces, ten może trwać do 2 lat i zwykle obejmuje grupę od 20 do 100 ochotników.

— Badania fazy II mogą trwać dłużej niż 2 lata i obejmują od 100 do 300 ochotników. W tej fazie zbiera się więcej informacji na temat bezpieczeństwa stosowania i immunogenności. Wieloletnie badania kliniczne szczepionek można czasami przyspieszyć dzięki badaniom fazy pośredniej (fazy IIb), które umożliwiają wstępną ocenę skuteczności nowej szczepionki (efficacy), przez porównanie zapadalności wśród ochotników z grupy szczepionej i nieszczepionej grupy kontrolnej. Badania fazy IIb, zwane również „proof-of-concept”, są mniejsze niż typowe badanie III fazy i zazwyczaj wymagają udziału 2 000 do 9 000 ochotników.

— Badania fazy III, które mogą trwać do 4 lat, są zaprojektowane w celu zapewnienia wystarczającej ilości danych na temat bezpieczeństwa i skuteczności, by uzyskać akceptację organów rejestrujących i nadzorczych.

Zgodnie z zapisami znajdującymi się w artykule „COVID-19: badania i szczepionki” opublikowanym w witrynie Rady Unii Europejskiej, szczepionki przeciw COVID-19 oceniane były na podstawie tych samych wysokich standardów co wszystkie inne szczepionki. Przyznano, że proces oceny jest zazwyczaj bardzo długi, ale ze względu na nadzwyczajną sytuację Europejska Agencja Leków chce ocenić wnioski w jak najkrótszym czasie. W akapicie „Zatwierdzanie szczepionek przeciw COVID-19 w UE” napisano:

Choć presja jest duża, szczepionki przeciw Covid-19 są opracowywane według tych samych standardów jakości, bezpieczeństwa i skuteczności co wszystkie inne szczepionki. Ich działanie testuje się najpierw w laboratorium (w tym na zwierzętach), a później na ochotnikach”.

Nie można jednak w pełni zgodzić się z powyższym stwierdzeniem, gdyż wszystkie inne szczepionki przed dopuszczeniem do obrotu badane są przez lata, dzięki czemu znany jest ich wpływ na organizm człowieka po upływie roku lub kilku lat. Po kilkuletnich badaniach zwykłych szczepionek znane są także ich interakcje z różnymi lekami, szczepionkami oraz ich wpływ na płodność, ciążę i laktację. Komisja Europejska dopuściła jednak warunkowo do użytku siedem szczepionek przeciw COVID-19 (jedną w 2020 roku, cztery w 2021 roku i dwie w 2022 roku), pomimo braku pełnych badań, gdyż podczas pandemii COVID-19 zdaniem Komisji bilans benefitów do ryzyka jest korzystny.

Jednak w środkach masowego przekazu brak było rzetelnej informacji dotyczącej niepełnych badań tych produktów i warunkowego dopuszczenia. Dziennikarze różnych mediów głównego nurtu sprzyjających różnym opcjom politycznym byli zadziwiająco zgodni i namawiali usilnie do szczepień przeciw COVID-19, nie przekazywali informacji o warunkowym dopuszczeniu szczepionek i piętnowali tych, którzy nie zdecydowali się na zaszczepienie tymi produktami. Dziennikarze nie przedstawili więc rzetelnie faktów dotyczących szczepionek. Czy faktycznie takie działanie większości dziennikarzy to przejaw niezależnego dziennikarstwa?

Dlaczego brak było artykułów i dyskusji medialnych w szczególności dotyczących Listu Otwartego do Prezydenta i Rządu RP z dnia 30 listopada 2020 roku, pod którym podpisało się 64 profesorów, doktorów i lekarzy? Lekarze i naukowcy wyrazili swoje zaniepokojenie, że społeczeństwo przekonywane jest o bezpieczeństwie szczepionek opartych na technologii mRNA, podczas gdy istnieje ogromna niewiedza na temat mRNA i jego powiązań w komórce. Podkreślili oni, że szczepionki oparte na mRNA są eksperymentalnym produktem medycznym, który nie przeszedł wszystkich faz badań i nie powinien być rekomendowany.

Niestety dziennikarze mediów głównego nurtu pominęli ten jakże istotny podczas pandemii temat. Czy to przypadek, że media nie przygotowały żadnej debaty publicznej naukowców, będących z jednej strony zwolennikami, a z drugiej strony przeciwnikami powszechnych szczepień przeciw COVID-19? W liście otwartym naukowcy i lekarze dopominali się o zorganizowanie takiej publicznej debaty. Przecież każdy dorosły obywatel ma prawo do rzetelnej informacji, w tym także dotyczącej szczepionek opartych na mRNA.

Wydaje się sprawą niemożliwą, aby żaden z dziennikarzy głównego nurtu nie był zainteresowany tym niezmiernie ważnym tematem. Wobec tego jedynym wytłumaczeniem może być jedynie to, że zabroniono dziennikarzom pisać na ten temat. Skoro dziennikarzom zabronić można pisania na pewne tematy, to nie można mówić o wolności prasy i mediów.

Warto także zastanowić się, w jaki sposób podczas pandemii działają platformy społecznościowe i jak może to wpłynąć na wolność wypowiedzi i swobodny dostęp do informacji. Fundacja Panoptykon opublikowała w dniu 13 maja 2020 roku w swojej witrynie artykuł Doroty Głowackiej „Kto sprząta Internet podczas pandemii?”. Platformy społecznościowe, takie jak Facebook i YouTube, poinformowały, że z uwagi na zagrożenie koronawirusem część osób odpowiedzialnych za moderację treści w tych serwisach została odesłana z biur do domów. Natomiast zdalna praca moderatorów mogłaby stwarzać ryzyko dla prywatności użytkowników. Dlatego platformy społecznościowe postanowiły użyć algorytmów w zastępstwie ludzi zajmujących się moderacją. Były one stosowane również do tej pory, ale teraz automatyczne filtry zastąpiły ludzi w znacznie większym stopniu niż dotychczas i wiele decyzji o usunięciu treści podejmowanych jest bez udziału człowieka. Oznacza to zatem śledzenie i skanowanie wszystkich materiałów publikowanych przez użytkowników i niesie niebezpieczeństwo nadmiernego usuwania treści, także takich, które wcale nie są szkodliwe, ale zostały źle ocenione przez algorytm.

Wszak algorytmy tworzone są przez ludzi, którzy mogą popełnić jakieś błędy, nie mówiąc już o celowym działaniu ludzi przygotowujących algorytmy. Możliwe jest także złe rozpoznanie kontekstu przez algorytm. Trzeba pamiętać, że media społecznościowe to dla wielu osób i firm ważne narzędzie pracy i komunikacji. Czy wobec tego zrobiono coś, aby uchronić użytkowników przed nadmiernym usuwaniem treści przez automatyczne filtry? Czy istnieje skuteczna procedura odwoławcza od decyzji o usunięciu treści?

Zdaniem autorki artykułu niestety możliwości złożenia skutecznego odwołania są raczej iluzoryczne i nie ma co liczyć na przywrócenie usuniętych treści. Nie ma również transparentności stosowanych algorytmów. Brak jest informacji dotyczących liczby błędów popełnianych przez algorytmy oraz informacji w oparciu o jakie dane działają, jak funkcjonują i czy nie dyskryminują pewnych treści.

Problem usuwania treści przez portal YouTube został opisany na przykład w Rzeczpospolitej w artykule „YouTube blokuje amerykańskich lekarzy” opublikowanym w dniu 29 kwietnia 2020 roku. W artykule opisano kontrowersyjną decyzję administratora YouTube, który usunął wideo pokazujące briefing prasowy dwóch amerykańskich lekarzy: Dana Ericksona i Artina Massihiego z Accelerated Urgent Care, pomimo że film miał 5 milionów odsłon. Rzecznik prasowy YouTube wydał oświadczenie, w którym wskazuje, że film usunięto, gdyż przekaz briefingu był sprzeczny z wytycznymi lokalnego urzędu zdrowia. W artykule pada pytanie, czy to oznacza powrót cenzury? Niektórzy uważają, że YouTube miał prawo zablokować dostęp do filmu, ponieważ jego treść jest sprzeczna z oficjalną polityką rządu federalnego i władz stanowych w walce z epidemią SARS-CoV-2. Jednak wielu dziennikarzy uważa usunięcie filmu przez YouTube, jako złamanie zasad pierwszej poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych zakazującej ograniczania wolności religii, prasy, słowa, petycji i zgromadzeń. Działania cenzorskie YouTube skrytykował między innymi Elon Musk, który uważa, że epidemia SARS-CoV-2 stała się pretekstem do wprowadzania cenzury, ograniczania praw obywatelskich i stosowania narzędzi inwigilacyjnych na niespotykaną dotąd skalę.

Temat cenzurowania przez Twitter wypowiedzi epidemiologa Martina Kulldorff podejmują także Mimi Nguyen i Jan Jekielek w artykule „Kulldorff ‘Not Surprised’ About Having Been Censored by Twitter, Says Trust in Science Has Been Undermined” (Kulldorff „nie jest zaskoczony” cenzurą na Twitterze, mówi, że zaufanie do nauki zostało podważone) opublikowanym w witrynie The Epoch Times w dniu 27 grudnia 2022 roku. Autorzy opisują, że Martin Kulldorff, wybitny epidemiolog, biostatystyk i były profesor Harvard School of Medicine, powiedział, że nie był zaskoczony, gdy post, który udostępnił na Twitterze, został oznaczony i uniemożliwiono jego szersze rozpowszechnianie. Martin Kulldorff stwierdził, że wcześniejsze działania Twittera stłumiły swobodną debatę na tematy związane z COVID-19 i podważyły zaufanie do nauki. Podkreślił, że Twitter nie powinien być arbitrem, którzy naukowcy mają słuszne poglądy. Jego zdaniem powinna być otwarta dyskusja, gdyż ludzie nie będą ufać zdrowiu publicznemu i naukowcom, jeśli nie będzie otwartej debaty. Kulldorff w ocenzurowanym przez Twittera poście z dnia 26 marca 2021 roku powiedział, że dzieci i osoby, które przeszły zakażenie SARS-CoV-2 nie muszą być szczepione, ale szczepionki są ważne dla starszych osób z grupy wysokiego ryzyka i ich opiekunów. Moderator uznał, że w poście zawarto fałszywe informacje dotyczące skuteczności szczepionek przeciwko COVID-19, sprzeczne z wytycznymi CDC (Centers for Disease Control and Prevention — Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom). Twitter oznaczył post jako wprowadzający w błąd i wyłączył wszystkie polubienia i odpowiedzi. Nie wzięto pod uwagę, że opinia Kulldorffa była opinią eksperta i że była zgodna z polityką szczepień w wielu innych krajach. Zdaniem Kulldorffa od samego początku pandemii na podstawie danych z Wuhan było wiadomo, że dzieci są zagrożone w bardzo niewielkim stopniu. Dlatego korzyść dla nich ze szczepionki jest prawie żadna, ponieważ szczepionka nie zapobiega transmisji. Natomiast istnieją poważne potencjalne szkody po szczepieniu, na przykład zapalenie mięśnia sercowego. Kulldorff podkreślił, że istnieje wiele szczepionek i leków, które są ważne dla niektórych osób, ale niepotrzebne dla innych. Dlatego mówienie, że każdy powinien otrzymać szczepionkę, jak twierdzili urzędnicy służby zdrowia i media, nie jest zbyt naukowym stanowiskiem. Jego zdaniem urzędnicy rządowi nie powinni wywierać wpływu na media społecznościowe w zakresie wymiany poglądów na temat COVID-19. Kulldorff podkreślił, że ważne byłoby, aby wiedzieć, jakie osoby stoją za decyzjami o cenzurze i czy naukowcy byli zaangażowani w nakłanianie Twittera do cenzurowania innych naukowców, wyrażających odmienną opinię.

Nasuwa się także pytanie, czy dane użytkowników na platformach internetowych są bezpieczne? Adam Haertle w artykule „Wielka afera — alarmujący raport o bezpieczeństwie Twittera” opublikowanym w dniu 25 sierpnia 2022 roku w witrynie zaufanatrzeciastrona.pl, podejmuje ten temat w kontekście Twittera. Prezes Twittera w listopadzie 2020 roku zatrudnił Peitera Zatko, eksperta w dziedzinie bezpieczeństwa, aby naprawił bezpieczeństwo Twittera, po wcześniejszym przejęciu przez dwóch nastolatków kont najpopularniejszych użytkowników. Praca Peitera Zatko dla Twittera zakończyła się po kilkunastu miesiącach jego zwolnieniem. Jednak do mediów przeciekł raport sygnalisty przekazany przez Peitera Zatko różnym organom rządowym i ustawodawczym w USA. W raporcie tym, liczącym około 200 stron, Peiter Zatko wymienia różne problemy bezpieczeństwa Twittera, które zaobserwował podczas pracy i których nie pozwolono mu rozwiązać. Do najważniejszych zarzutów należą między innymi:

— brak systemu zarządzania dostępem, większość pracowników ma dostęp do środowiska produkcyjnego i danych użytkowników.

— skasowanie konta na Twitterze nie powoduje faktycznego usunięcia konta i danych.

— brak mechanizmów audytowych uniemożliwia ustalenie kto i jakie dane zmieniał.

— połowa z firmowych serwerów nie otrzymuje aktualizacji bezpieczeństwa i nie szyfruje przechowywanych danych.

— pracownicy instalowali na swoich stacjach roboczych oprogramowanie szpiegujące. Ponadto pracownicy wyłączali aktualizacje bezpieczeństwa i systemowy firewall.

— kiedy Peiter Zatko wynajął zewnętrzną firmę do audytu możliwości Twittera w zakresie zwalczania spamu i dezinformacji, wyniki okazały się tak złe, że kierownictwo Twittera nakazało audytorom (bez wiedzy Peitera Zatko) przepuścić raport przez zewnętrzną firmę prawniczą, która usunęła z niego fragmenty, mogące zagrozić reputacji Twittera w razie wycieku treści raportu.

Zarzutów było dużo więcej, zaś Peiter Zatko był naciskany, aby zarządowi pokazać mocno wyidealizowany obraz sytuacji. Twierdził on, że został zwolniony po tym, gdy przedstawił zarządowi prawdziwy raport dotyczący istniejących problemów. Autor artykułu zastanawia się, czy Peiter Zatko zrobił dobrze, gdy przedstawił prawdziwy raport zarządowi. Jak twierdzi autor artykułu, wielu jego rozmówców było zniesmaczonych postępowaniem Peitera Zatko, gdyż w większości organizacji są problemy z zarządzaniem dostępem, kopiami bezpieczeństwa, aktualizacjami i informowaniem o tych trudnościach najwyższego kierownictwa, którego głównym zadaniem jest ukrywanie prawdziwego obrazu sytuacji przed audytorami, kontrolerami i udziałowcami. Jednak autor nie zgadza się z tym twierdzeniem. Zdaniem autora artykułu i nie tylko jego, działanie Peitera Zatko to raczej głos wołający o naprawę sytuacji, która może mieć istotny wpływ na bezpieczeństwo narodowe, bezpieczeństwo istotnych elementów infrastruktury swojego kraju. Został zatrudniony w celu wykonania ważnego zadania i zwolniony za próbę jego rzetelnego wykonania.

Podsumowując powyższe, czyż nie jest to szaleństwo? Nie chodziło więc o to, aby Peiter Zatko przedstawił prawdziwy raport dotyczący bezpieczeństwa Twittera i naprawił znalezione błędy, ale o to, aby firmował swoim nazwiskiem ukrywanie prawdziwego obrazu sytuacji. Czy w związku z tym przedstawiany w mediach obraz świetnie zabezpieczonych platform internetowych i systemów jest prawdziwy? Wydaje się, że raczej trzeba liczyć się z faktem, że dane użytkowników i publikowane przez nich treści mogą łatwo stać się łupem osób trzecich, a użytkownicy platform muszą mierzyć się ze spamem, manipulacją i dezinformacją. Dlaczego tak się dzieje? Zarządom firm nie zależy widocznie na bezpieczeństwie platform i infrastruktury, ale jedynie na przedstawieniu nieprawdziwego obrazu kontrolerom i przede wszystkim udziałowcom. Bo w rzeczywistości chodzi przecież o pieniądze i o to, aby ponieść jak najmniejsze koszty i zbudować wyidealizowany, ale zupełnie nieprawdziwy obraz bezpiecznej platformy internetowej. Czy jest jakaś granica tego absurdu, bo jeśli nie, to trzeba stwierdzić, że żyjemy w tak zwanym Matrixie.

The Epoch Times opublikował w dniu 6 września 2022 roku artykuł Zachary’ego Stieber „Judge Orders Fauci, Other Top Officials to Produce Records for Big Tech–Government Censorship Lawsuit” (Sędzia nakazuje Fauci’emu i innym najwyższym urzędnikom, aby przygotowali dokumenty dla pozwu o cenzurę rządową i technologiczną), w którym autor informuje, że zgodnie z orzeczeniem sędziego federalnego z dnia 6 września 2022 roku czołowi urzędnicy administracji Bidena, którzy sprzeciwiali się próbom uzyskania informacji o ich komunikacji z firmami Big Tech, muszą przekazać te dokumenty.

Amerykański sędzia okręgowy Terry Doughty, mianowany przez Trumpa, nakazał rządowi szybkie przedstawienie dokumentów po pozwaniu przez prokuratorów generalnych stanu Luizjana i Missouri w związku z rzekomą zmową z firmami Big Tech, takimi jak Facebook. Początkowo ujawniono w dniu 31 sierpnia 2022 roku, że ponad 50 urzędników państwowych z kilkunastu agencji było zaangażowanych w wywieranie nacisku na firmy zajmujące się mediami społecznościowymi, aby cenzurowały użytkowników. Odpowiedzi dr Fauci byłyby istotne dla zarzutów w odniesieniu do zarzutu rzekomego tłumienia swobodnej debaty związanej z teorią wycieku z laboratorium, jako pochodzenia COVID-19 oraz rzekomego tłumienia swobodnej debaty o skuteczności masek i skuteczności lockdown’ów z powodu COVID-19. Prawnik powodów stwierdził, że Amerykanie zasługują na wiedzę o udziale Anthony’ego Fauci w tłumieniu swobodnej debaty, zwłaszcza że publicznie zażądał, aby konkretne osoby, w tym powodowie, zostali ocenzurowani w mediach społecznościowych. Sędzia dał dr Fauci i urzędnikom 21 dni na podporządkowanie się nakazowi.

Departament Zdrowia i Opieki Społecznej (The Department of Health and Human Services — HHS) również starał się unikać udzielania odpowiedzi lub przekazywania dokumentów w tej walce prawnej, mimo odkrycia dokonanego przez firmy Big Tech, że kluczowi urzędnicy HHS uczestniczą w tym, co powodowie opisali jako „przedsiębiorstwo cenzury”.

Podsumowując, można stwierdzić, że w Stanach Zjednoczonych są już pierwsze pozwy osób cenzurowanych i jest szansa, aby ujawnić przynajmniej część osób odpowiedzialnych za cenzurę i dezinformację w mediach. Czy w innych krajach, na przykład w Polsce, też to będzie możliwe?

Czy mając na uwadze powyższe informacje można powiedzieć, że media są niezależne i nie ma cenzury? Czy jest możliwe, aby dziennikarze nie mieli żadnych wątpliwości dotyczących bezpieczeństwa szczepionek mRNA? Czy usuwanie treści na platformach społecznościowych nie jest pewnego rodzaju cenzurą realizowaną przez automatyczne filtry zbudowane przez platformy społecznościowe i działające według nieznanych użytkownikom zasad i na podstawie nieznanych danych lub cenzurą realizowaną przez naciski niektórych urzędników na media? Czy platformy internetowe faktycznie dbają o bezpieczeństwo danych użytkowników i dobrze chronią przed spamem, manipulacją i dezinformacją? Każdy sam musi odpowiedzieć sobie na te pytania.

Rozdział 3. Pieniądze

Pandemia COVID-19 i związane z nią obostrzenia oraz szczepienia zalecone przez Światową Organizację Zdrowia (World Health Organization — WHO) skłoniły niektórych do zastanowienia się, skąd ta międzynarodowa organizacja ma fundusze na swoją działalność. Chociaż Światowa Organizacja Zdrowia jest kierowana przez państwa członkowskie, które przekazują środki publiczne, w dużej mierze polega również na darczyńcach prywatnych. Zjawisko to zostało opisane na przykład w artykule Julii Crawford „Does Bill Gates have too much influence in the WHO?” (Czy Bill Gates ma zbyt duży wpływ na WHO?) opublikowanym w witrynie swissinfo.ch w dniu 10 maja 2021 roku. Jednym z darczyńców WHO jest Fundacja Gatesa, zdecydowanie największy prywatny darczyńca, który odpowiada za około 10% jej budżetu. Tylko rząd USA płaci więcej, a gdyby Stany Zjednoczone zmniejszyły budżet WHO podobnie jak to zrobiła była administracja Trumpa, organizacja znalazłaby się w bezprecedensowej sytuacji, mając Fundację Gatesa jako swojego głównego darczyńcę. Chociaż Lawrence Gostin, dyrektor wydziału O’Neill Institute for National and Global Health Law na Georgetown University w USA, który jest także dyrektorem Centrum Współpracy WHO ds. Krajowego i Globalnego Prawa Zdrowotnego, chwali „szczodrość i pomysłowość” filantropii, takich jak Fundacja Gatesa, wyraża jednak obawy dotyczące nadmiernego uzależnienia od prywatnych darowizn.

Autorka artykułu wskazuje, że większość funduszy, które Gates przekazuje WHO, jest powiązana z konkretnymi programami fundacji. Oznacza to, że WHO nie może sama ustalać globalnych priorytetów zdrowotnych i jest zależna od prywatnego darczyńcy. Chris Elias, Prezes Pionu Globalnego Rozwoju Fundacji Gatesa, stwierdził, że zdaje sobie sprawę, że WHO ma globalny program pracy, o którym decydują państwa członkowskie. Fundacja Gatesa posiada jednak strategie, które są opracowywane przez radę zarządzającą Fundacji i wspiera te obszary globalnego programu pracy WHO, które są zgodne ze strategiami Fundacji.

Niektórzy urzędnicy zdrowia publicznego nie zgadzali się z priorytetami Gatesa, ale niechętnie go krytykują z obawy przed utratą wsparcia. Ta autocenzura stała się tak powszechna, że została nazwana „Bill Chill”. Pionierska rola Fundacji Gatesa w promowaniu „globalnej równości w zdrowiu” jest powszechnie uznawana. Na przykład odegrała kluczową rolę w tworzeniu COVAX (COVID-19 Vaccine Global Access — Globalny Dostęp do Szczepionek COVID-19), ogólnoświatowej inicjatywy, której celem jest zapewnienie, że żaden kraj nie zostanie pominięty w wyścigu o szczepienia przeciw COVID-19. Fundacja zapewnia również finansowanie GAVI (Vaccine Alliance — Sojusz dla Szczepionek) i CEPI (Coalition for Epidemic Preparedness Innovations — Koalicja na rzecz Innowacji w zakresie Gotowości Epidemicznej), które Gates pomógł założyć i które współkierują COVAX z WHO.

Obecnie przed Światową Organizacją Handlu (World Trade Organization — WTO) przedłożono wniosek o uchylenie patentów na szczepionki przeciw COVID-19, co pomogłoby w zwiększeniu globalnej produkcji i dostarczeniu szczepionek do biedniejszych krajów. Podobny wniosek przedłożono przed WHO. Prawdopodobnie Tedros Adhanom Ghebreyesus, szef WHO, opowiedział się za zrzeczeniem się patentu, ale nie zdołał wpłynąć w tej kwestii na Gatesa. Więc kogo słucha Gates? Nie jest ani szefem WHO ani WTO, a jego autorytet nie jest czymś, na czym społeczność globalna może polegać, biorąc pod uwagę jego interes w obronie systemu patentowego, na którym zbudowano jego fortunę. Ale przede wszystkim dlaczego WHO jest tak bardzo uzależniona od finansowania Gatesa? Wkład obowiązkowy poszczególnych krajów nie wzrósł znacząco od lat i jest on niewspółmierny w stosunku do globalnych zadań WHO. Wydaje się, że największym wyzwaniem przed którym stoi WHO, jest brak wystarczającego zrównoważonego finansowania, a to sprawia, że WHO jest nadmiernie zależna od głównych darczyńców.

Organizacja WHO, jako agencja ONZ zajmująca się zdrowiem publicznym, wciąż walczy o to, aby 194 państwa członkowskie poparły ważną zmianę w strukturze finansowania. Pisze o tym na przykład Annalisa Merelli w artykule „The WHO has a worrisome reliance on the Bill & Melinda Gates Foundation” (WHO ma niepokojące zaufanie do Fundacji Billa i Melindy Gates) opublikowanym w dniu 16 grudnia 2021 roku w witrynie qz.com. Autorka wskazała, że ekonomistka Mariana Mazzuccato i profesor Ilona Kickbush stwierdziły, że zmiana w strukturze finansowania, po raz pierwszy zaproponowana w 2016 roku, zwiększyłaby regularne opłaty, które państwa wnoszą do organizacji co roku, w przeciwieństwie do wpłat ad hoc, które mogą ulec zmianie zgodnie z wolą kraju. Ale zmiana miałaby również inny ważny efekt: zmniejszyłaby wpływ prywatnej filantropii — zwłaszcza Fundacji Gatesa — na ogólny budżet. Regularne opłaty pozostały zasadniczo niezmienione w ostatnich dziesięcioleciach, więc chociaż WHO miała większy budżet, nie mogła liczyć na jego stabilność. Darowizny mogą się bardzo zmienić, tak jak miało to miejsce w 2020 roku, kiedy amerykańska administracja Donalda Trumpa ograniczyła budżet WHO, zabierając ponad 400 milionów dolarów. Zasoby prywatnych fundacji są zwykle bardziej zależne od giełdy i innych inwestycji fundacji i mogą mieć interesy finansowe, które są sprzeczne ze statutową misją WHO.

W kolejnym artykule “Corporate Charity — Is The Gates Foundation Addressing Or Reinforcing Systemic Problems Raised By COVID-19?” (Korporacyjna działalność charytatywna — czy Fundacja Gatesa rozwiązuje czy wzmacnia problemy systemowe wywołane przez COVID-19?) opublikowanym w Health Policy Watch w dniu 30 października 2020 roku autorzy Rohit Malpani, Brook Baker i Mohga Kamal-Yanni zauważają, że dwadzieścia lat po założeniu Fundacja Gatesa, która może poszczycić się łącznym kapitałem w wysokości 50 miliardów dolarów, poświęciła cały swój nacisk organizacyjny pandemii. Gates wydał lub zobowiązał się do wydania setek milionów dolarów na rozwój i zakup technologii medycznych związanych z COVID-19, współpracując zarówno z globalnymi agencjami zdrowia, jak i korporacjami farmaceutycznymi, aby przyspieszyć rozwój i wdrażanie technologii. Liderzy Fundacji użyli również swojego „moralnego głosu”, aby odpowiedzieć na przewidywalny nacjonalizm technologii medycznych. Ale po dokładniejszej analizie, wciąż wyłania się zestaw wąskich, nieefektywnych rozwiązań. Oznacza to priorytetowe traktowanie monopoli farmaceutycznych w zakresie technologii i praw własności intelektualnej (Intellectual Property — IP) oraz tajnych, technokratycznych i odgórnych nacisków, które w większości nie podlegają kontroli publicznej. Fundacja Gatesa ponadto mocno inwestuje w rozwój i finansowanie nowych technologii, w tym w wiele korporacji farmaceutycznych. Rozwiązania COVID-19 proponowane przez Fundację Gatesa są zatem zakotwiczone w tych realiach i dlatego większość krajów wpada w pułapkę systemu, który przynosi korzyści przede wszystkim korporacjom farmaceutycznym i rządom krajów o wysokich dochodach, które mogą subsydiować te korporacje zarówno miliardami dolarów z góry, jak i płacić wysokie ceny za leczenie i szczepionki. Te praktyki i trendy prawdopodobnie przetrwają nawet po ustąpieniu pandemii. Autorzy artykułu widzą opisane poniżej kluczowe problemy związane z Fundacją Gatesa.

• Brak przejrzystości

Fundacja Gatesa nie zniechęca ani nie rozwiązuje trwałego problemu w przemyśle farmaceutycznym, czyli tajemnicy. Przez ostatnie dwie dekady rządy, agencje międzynarodowe, organy regulacyjne i inwestorzy podejmowali wspólne wysiłki w celu poprawy przejrzystości przemysłu farmaceutycznego w obszarach wkładu publicznego w finansowanie badań i rozwoju, priorytetów badawczych, statusu patentowego, danych z badań klinicznych, całkowitego kosztu prac badawczo-rozwojowych. Podjęto również wysiłki na rzecz poprawy przejrzystości warunków umów licencyjnych między przedsiębiorstwami międzynarodowymi i firmami generycznymi.

Jednak podczas tej pandemii i na długo przed nią Fundacja Gatesa nie była przejrzysta. Nie dzieli się warunkami umów, które podpisuje z firmami (a tym bardziej nie daje jasnego obrazu tego, co finansuje) i nie domaga się przejrzystości działalności, którą fundacja finansuje lub na rzecz której dokonała inwestycji. Wydaje się, że Fundacja uważa, iż przejrzystość powinna ograniczać się do informacji o jej grantach, które publikowane są na jej stronie internetowej.

28 września 2020 roku Fundacja Gatesa podpisała nową umowę z dwoma producentami sprzętu diagnostycznego na dostarczanie tylko 20% swoich nowych testów diagnostycznych do 133 krajów o niskim i średnim dochodzie (Lower Middle Income Countries — LMIC). To ogłoszenie rodzi wiele pytań. Dlaczego tylko 20%? Które 133 kraje kwalifikują się? Kto wybrał te kraje i jak? Czy rządy krajów były zaangażowane w podejmowanie decyzji i planowanie dostarczania testów? Jaka jest liczba testów w stosunku do liczby ludności krajów? Czy testy będą sprawiedliwie rozdzielone? Czy istnieje umowa na rozszerzenie produkcji z innych źródeł? Kto ponosi odpowiedzialność, jeśli testy są wadliwe?

• Dogmatyczny obrońca praw własności intelektualnej i monopoli

Ci, którzy posiadają prawa własności intelektualnej, mają władzę. Istnieją trzej główni posiadacze praw własności intelektualnej dotyczącej technologii do walki z COVID-19:

— rządowe instytucje badawcze i agencje, które płacą za rozwój lub rozwijają technologie COVID-19,

— firmy, które rozwijają te technologie (co prawda często z prawami własności intelektualnej nabytymi przed pandemią),

— Fundacja Gatesa.

Fundacja Gatesa zainwestowała w wiele z tych technologii — przed i podczas pandemii — i dzięki temu jest w stanie wynegocjować pewne prawa do technologii.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 28.2