Krzyś najbardziej lubił swój pokój. I swoje zabawki. Uwielbiał jeździć autami, motorami i pociągami. Był jeszcze małą mrówką, więc mógł bawić się, kiedy tylko chciał. No właśnie. Tak przynajmniej mówiła mama. Ale to nie była do końca prawda, bo gdyby to zależało od Krzysia, najchętniej bawiłby się od rana do wieczora.
A nie mógł.
A dlaczego?
Ponieważ musiał chodzić do przedszkola.
Mama i tata małej mrówki pracowali przez długie godziny i w tym czasie Krzyś czekał na nich w przedszkolu. Czekał. Tak. To właściwe słowo, bo nasza mrówka rzadko się tam bawiła. Krzysiu nie znosił przedszkolnych zabawek. Nie były jego. Były WSPÓLNE. Raz czy dwa próbował pojeździć którymś z autek, ale zaraz przybiegał jakiś owad, który krzyczał, że teraz jego kolej na TĘ akurat zabawkę.
— Krzysiu! — zawołała mama, przerywając szaleńczy pościg dwóch motorów po dywanie. — Pora spać. Jutro musisz wcześnie wstać.
— Mamo… Proszę… Nie chcę chodzić do przedszkola. — Do oczu Krzysia napłynęły łzy.
Mama mrówka westchnęła i usiadła na łóżku.
— Przecież tam też są zabawki — próbowała pocieszyć synka.
— Ale nie ma takich jak moje! — Krzyś zmarszczył brwi i obrażony obrócił się do mamy plecami.
— Dlaczego nie mogę zostawać w domu, kiedy wy pracujecie? Obiecuję, że nie będę otwierać drzwi nikomu obcemu. W ogóle NIKOGO nie będę wpuszczać. Masz to jak w banku!