„- … Niech pan nie ufa temu, co pan słyszy, a tylko w połowie polega na tym, co pan widzi. Otóż, jeżeli chodzi o nasze maison de sante, to widocznie jakiś ignorant wprowadził pana w błąd. Ale po obiedzie, gdy pan należycie wypocznie po trudach swojej przejażdżki, będę miał zaszczyt oprowadzić pana po zakładzie i zapoznać z systemem, który nie tylko w mym przeświadczeniu, ale także w przeświadczeniu wszystkich osób obeznanych z jego wynikami jest nierównie skuteczniejszy od wszelkich innych, jakie dotychczas stosowano.
— Czy to pański system? — zapytałem. — System wynaleziony przez pana?
— Jestem dumny — odparł — iż mogę go uważać za swą własność, przynajmniej w pewnej mierze.”
— Edgar Allan Poe — „System doktora Smoły i profesora Pierza”
„Akrobata jesienny”
Akrobata jesienny
drży liną
niepewny
krokami przed sobą
balansuje słowami
dla niej
słowami
na wiatr
ona
w pierwszym rzędzie
siada od lat
dziurawy wachlarz
uschnięta róża
spogląda w górę
lecz w słońcu
widzi
tylko cień
a on tam
sam na linie
a on tylko
cieniem
„Aralskoje morje”
Aralskoje morje
ty moje morje
palcem przesuwam po spierzchniętych ustach
spękana skóra przyjmuje słoną łzę
pochylony nad tobą
przesypuję w dłoniach wzniesienia
tu były piersi
tam brzuch
tam …
wiatr wygładził włosy
loki dawno zapomnianych fal
„Bezpowietrznie”
Bezpowietrznie
dusząco
oplatam siebie
pnączem
wydrążonym
pustosłownym
moim jak ja
bez znaczenia
uschniętym
jak ty
kolczastym
jak ja
wzniecam pył
w bruzdach myśli
wierzgam
jeszcze sercem
by
wyschniętą ziemią
wspomnieć deszcz
co
kroplił
nas
gdy staliśmy sobą w zachwycie
„Białą ścieżką”
Białą ścieżką
zachłannie
monochromatycznie oddycham
czarna sukienka
zsuwa się mgłą
zasłony powiek
oczy mrużę
iskrzenie witraży
ulicznych lamp
okręcone
wygięte ciało
tańczy biodrami
mężczyźni
przechodzą wzdłuż
swego napięcia
czerwień wystaw
nabrzmiałe usta
rozchylone uda za szkłem
jestem dziwką
śniegiem na czubku języka
płomieniem słońca
boga rodzicą
„Chodzą za mną”
Chodzą za mną
stopnie klatki schodowej
idę wciąż w górę
(stara kobieta mówi że do nieba bezbożnego)
tłum stopni minionych
zajmuje już ponad czterdzieści pięter
pierwszych stopni nie pamiętam
może to cukierki albo pruskie wychowanie
później były oceny przy tablicy
stopnie za lojalność, gotowość,
przysposobienie do życia
sprzedaż duszy i zapach pieniądza
ciężkim krokiem wzwyż
unoszę kołatanie serca
coraz szybsze
klatką ściśnięte
myślami błądzę
spocona dłoń
zimną poręcz chwyta
co krawędź pustki oddziela
mosiądz obślizgły od ocen
stopniowań stopni wytartych
jak dobrze że mieszkasz
pod tym samym numerem
i co rano
budzisz mnie
wśród ptaśków
uśmiechem
„Ciała”
Ciała
rzeźnią zduszone
strach w kolejce
przeczuwa boga milczenie
elektryczność brzęczy łagodnie
sterylna biel glazury
zakrwawia się tłumnie
mięso człowiecze
mcdonald’s
opłatek do ust
„Cień”
Cień
świetli się
zachłannie
kamieniem ciężarnym
oknu
spojrzenie zaczernia
drzwiom
bezwyjściowość wmawia
siedzę cicho
czekając aż przejdzie
„Ciszo cicho”
Ciszo cicho
skradaj dni
słońce kryj
siądę nad rzeką
łódź fale przetnie
kapitanie mój kapitanie
tobie
wyszepczę
a ty
ciszo cicho
deszczem łkaj
„Człowiek”
Człowiek
mówi że mówi
patrzy nie widzi
zdaniem złudnie odrębnym wzbudza och
czasem ach
siada na tronie w koronie
głowa oparta o pięść
gdyż
myśli że myśli
i jest w tym władaniu
jedynie
wycinanką kolorową
propagandą
siebie
„Emocjonalnie”
Emocjonalnie
niezrównoważeni
szarpiemy płótnem
kaftan wiąże
jesteśmy jakże niemiłosiernie natchnieni
zduszone dusze
strzępy
nitki niedoskonałości
synapsy na rozdrożach
próbujemy jeszcze skowytem się wznieść
pochwyceni
lizolem korytarzy
srebrne nożyczki
papierowa wycinanka w świecie limbicznym
sterylna igła
zszywa puste przestrzenie
wyjałowieni
za drzwiami Rockland
stajemy naprzeciwko
słodka garsonka
garnitur z marketu
bezdusznie związani
wypełnia nas
bełkot
pełen
farmakologicznej doskonałości
„Grzeszne tory”
Grzeszne tory
pociągów
do siebie
zapełniamy
coraz częstszymi
stacjami
przy polnych peronach
są tam
rozpalone latarnie
w kwiecistych abażurach
semafory ramion splątanych
żurawie wodne
podające czarną kawę
senności naszej bezbożnej
po tym
gdy
koła torami
tory kroplami
„Ja syn”
Ja syn
ukrzyżowany myślami
wątpiąc
na słupie
przydrożnym
zawisłem
zmierzch
zapaliłeś ojcze
żarówkę
nakazując
iść w swoją stronę
lumeny zatańczyły
jedynie powidokiem
nim zmartwychwstałem
prądem płynącym
„Jestem zmęczony”
Jestem zmęczony
nie potrafię już
myśli
udźwignąć
w ekstrapolacji
siebie
poza zakresem
mnie
gwiazd
puste przestrzenie
„Krok lekko zainteresowany”
Krok lekko zainteresowany
takim się wydaje
pozory
pozory
nadzieje
złudne
na ogół
szuranie znudzone
ciche
grzeczne
wzdłuż gablot
dostrzegam
wysokością katafalku
ruch
zbliżenie
opuszki palców
szybę musną
palec wskazujący powie OCH
lecz oddech pochylony
w pocałunek się nie skropli
leżę w czterech gablotach
w każdej sześć szpilek wbitych
to w skrzydło już nielotne
to w serce wysuszone
to w myśli wyskrobane
napis na drzwiach wejściowych
„wystawa objazdowa — ćma poetyczna, martwa”
„Kto z was kopie mój grób?”
Kto z was kopie mój grób?
głęboki na dwa metry
jakbym miał powstać gdy padnę
wąski na metr