Przedmowa
„Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości”
Paulo Coelho „Alchemik”
Drogi czytelniku w Twe ręce oddaję wyraz dozgonnej miłości tego, co niedostrzegalne gołym okiem. Jest to zbiór wierszy stanowiący pejzaż przemyśleń w kontekście otaczającego nas wszechświata. Oddaję to, co przez wiele lat było najbliższe memu sercu.
Chciałbym podziękować wszystkim tym, którzy zdecydowali się na zakup zbioru wierszy, które zbierałem przez niemalże 5 lat swojej przygody z poezją. Miała się ona już niemalże ku końcowi, jednak na nowo została ożywiona. Dzięki wsparciu wielu osób, które na nowo trąciły we mnie życie oraz skierowały na drogę literackiego piękna, po raz kolejny staję w szranki na polu boju.
Mam nadzieję, iż moja twórczość choć na chwilę pozwoli Tobie czytelniku spojrzeć na świat innymi oczami. Refleksyjność w dobie wyścigu szczurów stanowi dla wielu z nas element nierozerwalny z mantrą zdrowego ducha. Żywię głębokie przekonanie, iż moja twórczość będzie taką odskocznią od codzienności
Niech ten wstęp będzie bramą zaciekawienia do intymności świata, którego jak dotąd nikt nie poznał.
Kodeks ludzkości
Stojąc naprzeciwko siebie
koimy spojrzeniami korę ozonu
sutanny krwi rozwierają
metafizyki dren w wierze Edenu
mezalians ateizmu z pięścią LGBT
spazmem arterii mlecznej
jeziora antymaterii wierzb
mkną ku ciemności nieskalanej
perfekcja niedoskonałości
urąga pałacom sarkazmu łez
idylliczna wizja nieboskłonu
wojny nieskończonych serc
czerń nieposkromiona
rozbija się o magnetarów sukna szlak
kreacjonizm pustostanu
puka nieznanym decybelem astronomii
asystolia jednostanu grawitacji
kręgiem psiej arytmii podniecenia
Mars
Uśpiony przez pierwszy
szereg homologiczny
śnieg czerwony
ilością
ukrojonych kawałków serc
Biała cisza
W migotaniu siostrzanego danse macabre
energia bez masy
czwartemu królowi doskwiera
kwazar rozbrzmiewa
echem trąb pierwiastków ciężkich
wpatrzony w taflę jeziora
niewzburzoną wiatrem gwiezdnym
międzygalaktyczny kanibalizm
w kalibrze jesiennych barw
mieszanka teathrum mundi
na sznurkach osobliwości ciał
różane karły magnetyzmem swym
pożerają błękit z nas
drzewa kosmiczne wzbijają gałęzie
w Orionie manichejskim
harmonia wśród prostactwa spopielenia,
mleczna droga paletą mentalnego Alcatraz,
centrum autostradą nadziei dzikiej domeny
ku krawędzi samego zdarzenia — bez skrzyżowań
***
Zielenią liście
adorują prostotę
bywa iż płaczą
Wieczór za wystawą
Historia zaczęła się mrocznego dnia
niebo złowieszczo ziało zielenią zbroczoną gwiazdami
przepaść przeznaczeniem ponad wolnością
enty zamarły w strachu przed etiudą płatków śniegu
spójrz cóż ten wzniosły czas przestał trwać prężnie
przeminął jak sen chmur łez o pomstę za rękę
pieśń niesie imię twe na barkach zapomnienia
cisza zabita wersem agonii monotonii nabiera
tyś była jedną spośród driad leśnych oddałem ci się