E-book
4.41
drukowana A5
44.5
drukowana A5
Kolorowa
70.72
Magia słowa

Bezpłatny fragment - Magia słowa


Objętość:
250 str.
ISBN:
978-83-8324-004-6
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 44.5
drukowana A5
Kolorowa
za 70.72

— Rozum czy serce?

Czy w relacjach międzyludzkich lepiej kierować się sercem czy rozumem? Wiele ludzi zadaje sobie to pytanie, według mnie ciężko wybrać jedną z stron. Gdy pójdziemy w stronę rozumu, zdecydowanie łatwiej będzie można podjąć słuszną decyzję, lecz nie otworzymy się w pełni przed drugą osobą. Wybór serca utrudnia nam realne spojrzenie na sytuację i możemy zostać zranieni, jednak więź emocjonalna i miłość prosto z serca są piękne i szlachetne. Uważam, że w relacjach między ludzkich należy kierować się zarówno sercem jak i rozumem. W dalszej części mojej pracy postaram się udowodnić słuszność postawionej przeze mnie tezy.


Pierwszym argumentem, który przywołam jest fakt, iż warto kierować się sercem. Przykładem jest historia miłosna Winicjusza i Ligii z utworu „Quo vadis” autorstwa Henryka Sienkiewicza. Winicjusz zakochał się w Ligii od pierwszego wejrzenia, gdy opatrywał powojenne rany u Aulusa Plaucjusza. Początkowo zauroczyło go ciało kobiety i wszystko to, co zewnętrzne. Chciał ją pojąć za nałożnicę. Tak bardzo był w niej zakochany, że gdy zniknęła, wpadł w szał. Dowiedział się, że jest chrześcijanką po bliższym poznaniu Ligii, pokochał jej duszę, a to co zewnętrzne zeszło na drugi plan. Winicjusz przede wszystkim kierował się emocjami, nie zawsze podejmował słuszne decyzje, lecz wynikały one z uczucia prawdziwej miłości. Para wkrótce pobrała się i zamieszkała na Sycylii. Ta historia dowodzi tego, że czasem warto kierować się sercem.


Drugim, lecz równie istotnym argumentem jest to, iż w miłości powinniśmy posłużyć się rozumem. Przykładem popierającym mój argument jest historia Małego Księcia i Róży z utworu pod tytułem: „Mały Książę”. Róża była wobec Małego Księcia kapryśna, stawiała mu warunki i przekładała swoje emocje i potrzeby nad jego. Szantażowała go, a on w pewnym momencie nie był w stanie spełnić jej wymagań. Kochał ją całym sercem, ale ich związek był niezdrowy dla obu stron. Emocje zeszły na drugi plan, posłuchał głosu rozumu i opuścił planetę, by poszukać przyjaciela i zrozumieć trud miłości. Niekiedy wybór rozumu to najlepsze wyjście.


Ostatnim już argumentem, którym się posłużę jest ten, iż w miłości nie może zabraknąć serca, ale dozy rozumu nie może zabraknąć. Przykładem, który poprze trafność argumentu jest braterska miłość Karola i Jonatana z utworu pt.: „Bracia Lwie Serce”. Kiedy w domu rodzinnym braci wybuchł pożar, młodszy, chory brat został sam w pokoju bez najmniejszej szansy na przeżycie, jednak jego starszy brat wszedł do izby, wziął go na ręce i bez wahania wyskoczył przez okno. Rozum podpowiadał, by ratować brata, ale to z serca wypływała miłość i zdolność do poświęceń, oddał życie za brata z miłości. Ta sytuacja dosadnie pokazuje, że miłość może łączyć w sobie serce i rozum.


Mam nadzieję, że przywołane powyżej argumenty udowadniają trafność mojej tezy. Nie da się wybrać tylko rozumu lub tylko serca. Trzeba znaleźć złoty środek, nie porzucając emocji ani logiki i jasnego spojrzenia na to, co nas otacza.

— Miłość a zmiana

Czy miłość potrafi zmienić człowieka i jest w stanie przezwyciężyć wszystkie trudności?


Miłość to strasznie duże słowo. To właśnie dla tego uczucia potrafimy zrobić wszystko, to właśnie dla tego uczucia potrafimy się zmienić. To silne odczucie, do którego droga nie zawsze jest usłana różami i często musimy się bardzo postarać, by nie ponieść porażki. Współczesny człowiek zapewne często zastanawia się nad tym, czy miłość potrafi zmienić człowieka i czy jest w stanie przezwyciężyć wszystkie trudności? Moim zdaniem słuszność leży po stronie tych, którzy twierdzą, iż miłość jest w stanie to zrobić.


Pierwszym argumentem dowodzącym słuszności mojej tezy jest fakt, iż miłość potrafi zmienić drugiego człowieka. Idealnym przykładem może być dwójka bohaterów z powieści Henryka Sienkiewicza pt. „Quo Vadis”. Winicjusz, który był zakochany w Ligii, nie mógł z nią być, ze względu wyznawanej Religi. On był bogatym poganinem, a ona skromną chrześcijanką. Wyznawali różne wartości, całkiem inaczej traktowali ludzi i patrzyli na świat. Ligia postawiła warunek, jeżeli Marek uwierzy w Jezusa, będą mogli być razem. Winicjusz z miłości do Ligii stara się zmienić, mimo upadków, za każdym razem się podnosi i idzie na przód, walcząc o siebie. Mimo ogromnych trudności Winicjusz nawrócił się, by być z ukochaną i dzielić z nią każdy moment swojego życia. Z okrutnego, bezlitosnego poganina włożył wiele pracy i zmienił się w kochającego życie, chętnego do pomocy i zdolnego do poświęceń chrześcijanina. Jak widzimy, miłość nie raz potrafi zmienić człowieka.


Innym dowodem potwierdzającym słuszność mojej tezy jest argument, iż dla miłości warto się poświęcić i pokonać trudności. Przykładem może być miłość Klary i Wacława z powieści Aleksandra Fredry pod tytułem „Zemsta”. Wujek Klary i ojciec Wacława byli sąsiadami, którzy się wręcz nienawidzili i ciągle prowadzili spory. Mimo to Wacław i Klara zakochali się w sobie i potajemnie się spotykali. Wiedzieli, że ich rodziny się nie lubią i nie pozwolą im być razem, ale uczucie było tak silne, że postanowili z niego nie rezygnować. Rejent znalazł dla Wacława żonę- Podstolinę. Była ona łatwiejsza do pokochania niż Klara, ponieważ nie byłoby żadnych trudności w związku z nią. Jednak Wacław odmówił i pomimo nienawiści obu rodzin, postanowił nadal trwać przy ukochanej Klarze. Ich miłość była silna i niezłomna, ostatecznie wzięli ślub, mimo cierni ich uczucie rozkwitło. Czasem miłość wymaga poświęcenia i pokonania trudności co udowodniłam tym przykładem.


Jak wynika z przytłoczonych argumentów miłość jest w stanie zmienić człowieka i przezwyciężyć wszystkie trudności. Miłość nie zawsze bywa prosta, czasem nie jest łatwo, ale potrzeba wytrwałości, cierpliwości i nadziei, by udało się prawdziwie pokochać. Mam nadzieję, że argumenty te udowadniają trafność postawionej przeze mnie tezy.

— Próżny żal człowieka po szkodzie

Często słyszymy, że powinniśmy uczyć się na błędach, ale zarazem starać się ich nie popełniać. Gdybyśmy nie popełniali błędów, nasz świat byłby idealny, jednak gdyby wszystko było idealne, świat przestałby nas zaskakiwać. Popełnianie błędów jest ludzkie, a co ludzkie nie powinno nas dziwić. Uważam więc, że słowa: „Próżny żal człowieka po szkodzie” są jak najbardziej prawdziwe, czego postaram się dowieść w dalszej części mojej pracy.


Niewątpliwie o słuszności postawionej przeze mnie tezy może świadczyć argument, iż błąd może doprowadzić do nieodwracalnych zmian w naszym życiu. Przykładem jest małżeństwo Pana Piotra z Żoną moną. Satyra Ignacego Krasickiego opowiada w komiczny sposób o losach małżonków, którzy biorą ślub ze względu na sprawy majątkowe. Po weselu okazuje się, że Pan Piotr popełnił ogromny błąd, kiedy wziął Żonę modną za swoją małżonkę. Była niezwykle kapryśna i wydawała masę pieniędzy swojego męża na niepotrzebne bibeloty. Pan Piotr, będąc tradycjonalistą, mocno zagłębionym w wiarę i kościół, nie wyobrażał sobie rozwodu, mimo że ich małżeństwo nie było szczęśliwe i zgodne. Uważał, że nić małżeńską jest w stanie przerwać tylko i wyłącznie śmierć. Nie wiemy jak kończy się utwór, jednak możemy się domyślać, że Pan Piotr nie wziął rozwodu i przez jedną, pochopną decyzję męczył się w małżeństwie bez uczuć. Jak widzimy jeden błąd potrafi zmienić całe nasze życie, niekoniecznie w tym przypadku na dobre, czasem warto zastanowić się dwa razy czy na pewno podejmujemy dobrą decyzję.


Innym dowodem potwierdzającym trafność mojej tezy jest argument dotyczący tego, że popełniając błędy, musimy ponosić wszelkie tego konsekwencje. Przykładem są losy Skawińskiego z utworu Henryka Sienkiewicza pt. „Latarnik”. Bohater, szukając spokoju, błądząc po świecie, znalazł pracę w latarni. Była tym, czego szukał, jednak jego sielanka dobiegła końca, kiedy czytając „Pana Tadeusza”, zaczął rozmyślać o ojczyźnie. Był tak zamyślony, że zapomniał włączyć latarni, łódź płynąca w mroku rozbiła się. Mężczyzna stracił swój wymarzony, bezpieczny azyl i został zmuszony do dalszej tułaczki. Mimo popełnionego błędu, Skawiński wziął na siebie odpowiedzialność i poniósł konsekwencje, zapewne żałując tego, co zrobił, jednak było za późno. Zawsze powinniśmy ponosić konsekwencje naszych czynów, nie warto płakać nad rozlanym mlekiem. Powinniśmy przemyśleć co zrobiliśmy, by w przyszłości uniknąć kolejnego błędu.


Przytoczone przeze mnie argumenty niezbicie świadczą o słuszności mojej tezy. Skawiński czy Pan Piotr to niejedyne osoby, którym zdarzyło się popełnić błąd. Każdy z nas ma na swoim koncie błędy i złe decyzje, mimo pozorów błędy nie są wcale takie złe, to one nas kształtują i pomagają przemyśleć nasze poczynania, czyniąc nas lepszymi ludźmi.

— Dziady

Ludzie już mieli otwierać drzwi kaplicy i wyjść, Guślarz zawołał nagle:

— Stop! Zapomniałem, jeszcze jeden gość na nas czeka, musimy go wywołać. Zapalmy wino i goździki dodajmy, następnie go wyglądajmy!

— Zapalmy wino i goździki dodajmy, następnie go wywołajmy! — powtórzył chór.


Guślarz zrobił, co powiedział i przed oczami ludu stanął duch- ubrany był w koszulę i eleganckie spodnie, na twarzy miał lekki grymas, twarz miał pomarszczoną, co wynikało z jego podeszłego wieku. Włosy miały kolor szary, patrzył na wszystkich z tajemniczym spojrzeniem, po chwili się odezwał:

— Witam wszystkich! Mam na imię Ebenezer, opowiem wam po krótce o moim życiu. Od niemowlaka mama mówiła, że powinienem zarabiać pieniądze i założyć własny biznes. Właśnie to miałem na celu i to było moim celem przez wiele lat. Byłem tak zapatrzony w pieniądze, że nie wiedziałem kiedy i straciłem narzeczoną, która była miłością mojego życia.

— Był tak zapatrzony w pieniądze, że nie wiedział kiedy i stracił narzeczoną, która była miłością jego życia- powtórzył chór.

— Źle traktowałem mojego robotnika, pomimo że miał chore dziecko, nie zważałem na to uwagi. Pieniądze i skąpstwo wzięło w górę. Pewnego dnia odwiedziły mnie trzy duchy i pokazały mi przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Zrozumiałem moje błędy i starałem się z całych sił naprawić to co zrobiłem źle. Jednak jestem już sędziwy, nie zdążyłem naprawić błędów i zmarłem.

— Zrozumiał swoje błędy i starał się z całych sił naprawić to, co zrobił źle. Jednak jest już sędziwy i nie zdążył ich naprawić, bo zmarł- powtarzał coraz to bardziej zaciekawiony chór ludzi.

— I właśnie przez te grzechy jestem tu! Zbłąkany duch, wciąż przed oczami widzę pieniądze, ale kiedy tylko chce je wziąć, znikają. Już więcej nie jestem w stanie nic zrobić!!!

— Ebenezerze spokojnie. Niebo doceniło Twoje dobre uczynki i dostaniesz się tam za 5 lat- pocieszył ducha Guślarz.

— Niebo doceniło jego dobre uczynki!!! — wciąż powtarzał chór.

— Czego dusza pragnie, czegóż dusza łaknie?

— Pragnę tylko dwie czekoladki na osłodzenie mojej tułaczki- odparł Scrooge.

— Moje przesłanie do żywych to: Rzeczy materialne nie są najważniejsze, wyciągajcie prędko z tego lekcje!

— Rzeczy materialne nie są najważniejsze, wyciągajcie prędko z tego lekcje! — powtórzył przesłanie chór.

— Musimy Cię duchu odpędzić. W imię Ojca, Syna, Ducha. Zostaw, że nas w spokoju A kysz! A kysz!


Po wypowiedzeniu tych słów dziady dobiegły końca. Chór wrócił do domu, a duch rozpłynął się w powietrzu. W kaplicy został tylko unoszący się zapach goździków i wina.

— Czy pieniądze dają szczęście?

Gdy otworzyłam oczy, ujrzałam dorosłego mężczyznę. Wydawał mi się znajomy, czyżbym miała deja vu? Przetarłam oczy, chciałam sprawdzić czy postać rzeczywiście przede mną stoi.


Mężczyzna był prawdziwy, co więcej, pochylił się nade mną i zachrypniętym głosem powiedział:

— Nazywam się Ebenezer Scrooge.


Moment, skądś znam to nazwisko. Spojrzawszy raz jeszcze na twarz staruszka, zaczęłam łączyć ze sobą fakty: siwe włosy, słynna szlafmyca i oschły wyraz twarzy, to na pewno on! Jedyne co mnie zdziwiło to, to, że według „Opowieści Wigilijnej” Scrooge zmienił się i zaczął cieszyć się życiem, widząc jak kruche ono jest i jak dotychczas niewiele z niego miał.


W milczeniu usiadłam na polnym kamieniu, a ciepły wiatr muskał zboża, które wygrzewały się w słońcu. Mimo kojącego szumu liści, wewnątrz mnie panował chaos przeplatający się z zagubieniem, czy powinnam zadać to niegrzeczne pytanie, które wzbudza moją ciekawość? Więcej taka okazja się nie powtórzy, raz kozia śmierć:

— Panie Scrooge, dlaczego jest Pan taki oschły? Czytając utwór, dowiadujemy się o Pańskiej przemianie, jednak gdy tak Pana obserwuję, nie dostrzegam metamorfozy.

— Naiwne dziecko, sądzisz, że halucynacje o duchach są w stanie zmienić stare nawyki? Pamiętaj, że to książka dla dzieci, happy end jest tam obowiązkowy- powiedział z lekką pogardą.

— Nie jestem już dzieckiem, zniosę każde zakończenie! Chcę poznać prawdę, nie zakłamane zakończenie- odparłam, domagając się prawdziwej wersji zdarzeń.

— Dobrze, a więc było tak: po wizycie ducha przyszłych świąt ogarnął mnie lęk, jednak było to krótkotrwałe. Zrozumiałem, że rok to zbyt mało czasu, by odkupić winy, jednak wystarczająco dużo, żeby zarobić fortunę- moją jedyną, prawdziwą miłość. Pracowałem więcej i ciężej. Zwolniłem także mojego współpracownika- Boba- odpowiadał.

— Proszę Pana, przecież Bob ma niepełnosprawnego syna, jak mógł go Pan zwolnić toż to okrucieństwo! — krzyknęłam.

— W życiu liczą się tylko pieniądze, to za nie jesteśmy w stanie godnie żyć i kupić wszystko! — odparł.

— Wszystko? Za pieniądze kupi Pan budynek, nie dom. Kupi Pan łóżko, ale nie sen. Kupi Pan tabletki, ale nie zdrowie. Kupi Pan ubezpieczenie, ale nie bezpieczeństwo. To właśnie Pański problem- uważa Pan, że wszystko można kupić, ale są pewne rzeczy, które są bezcenne.


Po moich słowach starzec zniknął, nie wiem jak teraz się ma. Możemy tylko gdybać, ale co to nam da. Być może wziął moje słowa do serca, być może wciąż kontynuuje stare nawyki, a być może czytelnicy uświadomili sobie, że największą cenę mają rzeczy nie do kupienia, te których milioner nie ma, a biedak posiada. A z całą pewnością jest możliwość, że nie mam racji, nie ma jednej odpowiedzi, zawsze jest wiele możliwości i to od nas zależy, którą wybierzemy.

— Cena jaką płacimy za piękno

Po opuszczeniu planety pijaka naszła mnie pewna refleksja: Czy mieszkańcy planet widzą swoje wady? Sądzę, że nie, ponieważ ich złe zachowanie weszło im w nawyk. Może wynika to z braku innych istot żywych na ich planetach, być może to kwestia samotności?


Tak czy inaczej postanowiłem odwiedzić jeszcze jedną planetę, by przekonać się na własnej skórze jak to jest. Różniła się ona od pozostałych, była dużo większa i pokryta niezliczoną ilością kabli. Trochę zdziwiło mnie, że właściciel zamiast dbać o swój dom, zarzucił na niego mnóstwo kolorowych kabli przypominających węże. Ja, gdybym miał w posiadaniu tak dużą planetę, posiałbym na niej rośliny i wykopałbym miejsce specjalnie dla Róży, w którym nie męczyłby ją kaszel.


Pośród węży dostrzegłem biurko, a na nim ogromny komputer. Zaraz obok stało dużych rozmiarów lustro. Gdy zerknąłem za biurko, bardzo się zdziwiłem. Pierwszy raz mieszkańcem planety była kobieta, zazwyczaj spotykałem mężczyzn.


Miała podkrążone oczy i rozczochrane, blond włosy. Była zajęta oglądaniem czegoś w urządzeniu. Na początku byłem przekonany, że liczy gwiazdy, jak biznesmen, spytałem więc:

— Liczysz gwiazdy?

— Ależ skąd. Niczego nie przeliczam- odparła.

— To czym się zajmujesz? — spytałem z ciekawością.

— Niemożliwe, trzydzieści kilogramów w miesiąc! — krzyknęła, ignorując moje pytanie.

— Czym się zajmujesz? — zapytałem ponownie.

— Patrzę na to, co dzieje się na świecie.

— Jak to robisz? — nie przestawałem pytać.

— Usta naturalne w modzie? — mówiła do siebie, nieustannie ignorując moje pytania i obecność.


Zaraz po tym kobieta stanęła przed lustrem i wyciągnęła kawałek ust. Nie rozumiałem jej dziwnego zachowania. Postanowiłem jej się bliżej przyjrzeć. Komputerowa panienka co chwile stawała przed lustrem i patrząc na swoje odbicie, ucinała lub przyklejała coś do swojego ciała. Za pierwszym razem powiększyła oczy, następnie zmieniła ich kolor, a jeszcze później przedłużała i farbowała włosy. Dorośli są dziwni.


Chciałem już odlecieć, nic tu po mnie, jednak byłem za bardzo ciekawy w jaki sposób w takim urządzeniu można zobaczyć cały świat. Podszedłem więc do biurka i zamarłem. Nogi ugięły się pode mną, a serce biło szybciej. Nie byłem w stanie nadążyć nad migającymi światełkami przedstawiającymi trendy ze świata mody. Mieszkanka planety wciąż stała przed lustrem i co rusz wyglądała zupełnie inaczej. Na wcześniejszych planetach nie spotkałem jeszcze tak dziwnego zachowania, spytałem więc:

— Dlaczego Pani nieustannie zmienia swój wygląd?

— Muszę być w modzie. Wczoraj królował czarny kolor włosów, dzisiaj na topie jest rudy. Nie chcę być niemodna- odparła, zakładając czarną sukienkę i spinając włosy w ciasny kok.

— Co takiego stałoby się, gdyby była Pani niemodna? — spytałem.

— Wiedziałeś, że najmodniejsza waga to pięćdziesiąt kilogramów? — spytała, unikając odpowiedzi.

— Co takiego stałoby się, gdyby była Pani niemodna- ponowiłem pytanie.

— Po prostu muszę być w modzie, żeby być modna- odpowiedziała, bezsensownie malując paznokcie na czerwono.

— Co to oznacza, że jest Pani w modzie?

— To oznacza, że… Podążam za trendami.

— Ale dlaczego podąża Pani za trendami? — spytałem, chcąc dojść do sedna.

— Żeby nie być niemodna- odpowiedziała i zmniejszyła swój nos.


Dorośli są dziwni- pomyślałem i opuściłem planetę mody. Nie rozumiem sensu zmieniania wyglądy, podążając za trendami, które zmieniają się co sekundę. Lepiej kształcić swoje wnętrze, ponieważ charakter zostaje do końca życia, a uroda przemija z wiekiem. Podążanie za trendami tylko po to, żeby być modnym jest bezsensowne i podczas tej drogi zatracamy siebie. Dlaczego mamy być czyjąś kopią? Ludzie wolą oryginały, bo są jedyne w swoim rodzaju.

— Wschód gwiazd

Mały Książę postanowił odbyć podróż do domu, nie wiedział, czego ma się spodziewać. Myślał, co zastanie na swojej planecie, bał się o Różę. Sam nie wiedział, co czuje, nie chciał wiedzieć. W plątaninie myśli wzbijał się w powietrze. Widział gwiazdy, które oświetlały mu drogę jak lampy. Były jego światełkiem w tunelu, jedyną rzeczą, którą wiedział, że zastanie w tym samym stanie, co przed podróżą. Jednak nic nie było dla Małego Księcia takie jak dawnej, z całą pewnością on sam nie był taki jak wcześniej, zmienił się… Wydawało mu się, że wszystko podejrzliwie spogląda na niego, chciał wracać, ale wiedział, że spotkanie z Różą musi kiedyś nadejść.


I w ten sposób jego wątpliwości przerwał zarówno nieznany jak i znajomy widok jego planety. Cała porośnięta była baobabami. Ogromne gałęzie przejęły planetę Małego Księcia, osaczyły ją tak, jak gdyby była to ich własność. Niedorzeczność, przecież ta planeta należy tylko do wracającego z podróży chłopca, który swoją drogą ledwie trzymał się na nogach, oddech miał płytki i bliski był omdlenia, albowiem dotarło do niego, iż może już nie zastać tu swojej Róży. A tego by sobie nigdy w życiu nie wybaczył, nie wybaczyłby tego, że ją zostawił na pastwę losu, bez szans na przetrwanie. Była tylko kwiatkiem, baobaby zdecydowanie zmiażdżyłyby ją zanim zdążyłaby zawołać o pomoc.


Padł na kolana i z dziecięcą nadzieją w oczach patrzył w gwiazdy, tak jakby za ich pośrednictwem miałby zdarzyć się cud. Mały Książę przypomniał sobie ogród różany, gdzie odkrył, że jego Róża nie jest wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Jednak, gdy nie widział jej przez długi czas zrozumiał, że jest jedyna w swoim rodzaju, bo jest jego różą. Gdy spoglądał na tamte, nic nie czuł, ale kiedy widział jego kwiat, był gotowy zrobić wszystko, co sobie zażyczy, by ujrzeć jej uśmiech.


W tym momencie coś go natchnęło, jak głupi musiał być, że założył, że Róży tutaj nie ma. Na pewno gdzieś między wrogimi drzewami rośnie jego obiekt westchnień, czuł to. Gwiazdy chyba wysłuchały jego modlitw, bo dodały mu nadludzkiej siły, dzięki której zdołał wyrwać wszystkie baobaby tak jakby nic nie ważyły.


A wtedy ujrzał ją- jego Różę. Gdy go ujrzała, nie wydawała się zbyt szczęśliwa, choć zapewne była, tyle że wewnątrz. Jej twarz była kamienna, Mały Książę nie potrafił określić, co może czuć. Mimo to przybiegł co sił w nogach i otulił ramionami Różę. Bez gestu, bez słowa usiedli obok siebie. Słońce zapadało w sen pod białą pierzyną z chmur, a niebo, widząc zakochanych razem, pokryło się czerwonym rumieńcem:

— Na niebie jest tyle gwiazd, księżyc bez nich byłby taki samotny- westchnął Mały Książę, patrząc w niebo.


Tak właśnie czuła się Róża, jakby to ona była księżycem, a Książę gwiazdami. Opuścił ją dokładnie tak, jak gwiazdy, kiedy nastaje świt. Mimo to, co noc gwiazdy wracają, tak było i teraz, byli razem, nic więcej się nie liczy…

— Malino branie

Zapadł zmierzch. Alina i Balladyna z pełnymi dzbanami malin wróciły do chaty. Otworzyły się drzwi, Kirkor czekał na wynik malino brania. Obie siostry miały pełny dzban:

— Kirkorze, obie dziewczęta przyniosły pełny dzban. Mamy remis, więc to ty zadecyduj, którą poślubisz- powiedziała wdowa, mając ogromną nadzieję, że zamożny gość wybierze straszą córkę.

— Wciąż nie jestem zdecydowany. Młodsza piękna, a te jej fiołkowe oczy zachwycają, jednak starsza równie urodziwa, jej alabastrowa cera nie potrafi wyjść mi z głowy. Obie piękne. Zadam jeszcze jedno pytanie, dzięki któremu wybiorę jedną z was piękne panie. Dlaczego mnie kochacie? — spytał Kirkor, jeszcze niezdecydowany z nadzieją, że pytanie ułatwi mu sprawę.

— Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Po prostu kocham Cię i czuje, że mogłabym być z Tobą, aż do ostatniej sekundy mojego życia- westchnęła Alina.

— Och Panie, za co Cię kocham? Za wszystko, dla Ciebie skoczyłabym w ogień, dla ciebie policzyłabym piasek na pustyni gdyby taka była Twoja wola. Nie mogę żyć bez Ciebie, każda sekunda gdy Cię nie ma, jest najgorszą i najdłuższą sekundą w moim życiu. Nie każ mi czekać, weź mnie za żonę, stanę u Twojego boku. Ach, zlituj się i nie każ mi błagać- odpowiedziała starsza córka z myślą, że jej kwiecisty język podbije serce władcy.

— Balladynko, na prawdę pięknie to powiedziałaś, oh, Kirkorze, ona Cię kocha, kocha szczerze, kocha prawdziwie. Wybierz ją, weź ją jako żonę- powiedziała wdowa, sugerując Kirkorowi wybór Balladyny.


Kirkor zbladł. Którą miał wybrać? Nie potrafił wydusić z siebie ani jednego słowa, serce biło mu szybko. Nie mógł wybrać obu:

— Obie śliczne, obie zdolne, obie kocham… Co ja mam zrobić? Alina ma cudowne fiołkowe oczy, zaróżowione policzka, cudne blond włosy upięte w warkocz, Balladyna ma alabastrową cerę, czarne włosy i mądre, czarne oczy. Jak ogień i woda. Obie różne. Balladyna wypowiada się tak kwieciście, mógłbym słuchać jej obietnic godzinami, Alina prosto mówi, prosto i szczerze- myślał Kirkor coraz bardziej nie pewny swojej decyzji.


Wtem Pan zamku ukląkł przed obiema dziewczynami. Wziął głęboki oddech, pomyślał chwilę. Po czasie popatrzył na Alinę i rzekł:

— Alino, jesteś tą jedyną. Weźmy ślub już jutro, po co czekać?

— Kirkorze, ja nie wierzę, jaką jestem szczęściarą. Będę Twoją żoną choćby tu i teraz. A co z moją mamusią i siostrzyczką? Jeśli one nie zamieszkają ze mną, nie zostanę Twoją żoną, nie pozwolę, żeby zostały na wiosce, kiedy ja będę w zamku- powiedziała Alina, nie dowierzając swojemu szczęściu.


Balladyna umierała ze złości, nie mogła cieszyć się szczęściem siostry. Była pewna, że to ona będzie panią Kirkorową. Poczerwieniała po twarzy, a jej czarne oczy zabłysły zazdrością. Oprócz złości czuła smutek i zawiedzenie. Zawiodła matkę, siebie. Trzasnęła drzwiami i wyszła na dwór ochłonąć:

— Jak ona mogła, wiedziała, że to mnie należy się wygrana, wiedziała, że ja chciałam być panią Kirkorową bardziej niż ona. Nie mogę cieszyć się z jej szczęścia, nie potrafię. A co jeśli by tak ona tego szczęścia nie miała? Skoro ja nie mogę go mieć, to nikt nie będzie go miał! — myślała po cichu Balladyna, jedyne czego chciała to zburzyć sielankę Aliny.


Alina, widząc niezadowolenie siostry, wyszła na dwór, żeby z nią porozmawiać:

— Balladynko, widziałam, że nie cieszysz się z mojej wygranej. Czy coś nie tak?

— Alina, pytasz się czy coś nie tak? Oczywiście, wszystko nie tak miało się potoczyć, to ja miałam być żoną Kirkora, a ty… każdym innym tylko nie jego żoną- odwarknęła starsza córka wdowy.

— Siostrzyczko, od zawsze mama faworyzuje Ciebie, cokolwiek byś nie zrobiła. Daj mi zaznać szczęścia i dostatku. Taka szansa nie trafia się każdemu, szczególnie zwykłej chłopce. Nie bój się, jutro na moim ślubie może potowarzyszy Ci Grabiec, przecież go kochasz. Nie zapomnę o Tobie, znajdę Ci bogatego męża, żebyś mogła również żyć tak jak ja. A teraz chodź wybierzesz mi suknię- powiedziała Alina, łapiąc rękę siostry, by ta pomogła jej z wyborem kreacji.

— Jasne siostrzyczko, nie zapomnisz tego ślubu. Obiecuję Ci to- powiedziała, używając sarkazmu Balladyna.


Nadszedł dzień ślubu. Miał odbyć się na polanie w lesie, niedaleko chatki pustelnika. Była świetna pogoda, słońce świeciło, ptaki śpiewały, jak zwykle na Wiosnę wszystko budzi się do życia. Od świtu polanę dekorowała Goplana- nimfa woda mieszkająca w jeziorze Gopło. Pomagali jej Skierka i Chochlik- duszki leśne, które służyły Goplanie:

— Goplana! Czemu ty każesz nam to robić, wcale mi się nie chce, wole spać! — krzyczał niezadowolony Chochlik.

— Chochliku ślub to ważne wydarzenie, powinniśmy być zaszczyceni, że możemy pomóc młodej parze- odpowiedziała entuzjastycznie jak zawsze Skierka.


Pracę przerwał im Filon- pasterz wiecznie szukający miłości. Pojawił się w lesie, gdy zauważył Goplanę, podszedł do niej i zapytał:

— Czemu nie mogę znaleźć miłości? Właściwie to znalazłem piękną blondynkę, fiołkowe oczy, ale nie wiem kto to jest. Oh, pomóż mi błagam Cię! — powiedział klęczący pasterz, błagając o pomoc. Wiedział, że Goplana zna każdego z okolic Gniezna.

— Pewnie chodzi Ci o Alinę. Muszę Cię zmartwić, za godzinę bierze ślub z panem zamku- Kirkorem.

— Ach, nieszczęsny ja- mówiąc to, Filon odszedł ze smutkiem w głąb lasu.


Balladyna, udając szczęście, uszyła Alinie suknię ślubną, którą specjalnie przefarbowała na czerwono. Młodsza siostra mimo to, że suknia nie należała do najlepszych i nie była dobrej jakości, ucieszyła się z samego gestu. W drodze do ołtarza Balladyna zatrzymała siostrę, przytrzymała jej rękę i z szyderczym uśmiechem poprowadziła Alinę w las:

— Balladyno, co ty robisz?

— Alinko, chcę z Tobą spędzić Twoje ostatnie chwile, kiedy nie jesteś mężatką, zrozumiałam swój błąd, powinnam cieszyć się wraz z Tobą. W ramach przeprosin przygotowałam Ci niespodziankę.


Siostra przyprowadziła przyszłą pannę Kirkorową do miejsca, gdzie zbierały maliny, za plecami trzymała nóż. Jej zazdrość nie znała granic:

— Widzisz Alino tu wszystko się zaczęło, a ciekawe jak się skończy- powiedziała, uśmiechając się Balladyna.

— Co masz na myśli siostrzyczko. Wszystko dopiero się zaczyna- odrzekła zaniepokojona Alina.

— Ślicznie Ci w czerwonym siostro- odpowiedziała Balladyna, żeby uspokoić młodszą siostrę i odwrócić jej uwagę.


Chwila nieuwagi i Alina już w swoim ciele miała nóż, Balladyna wbiła go tam bez skrupułów. Czuła ulgę, ulgę przez strach i gnębiące ją poczucie winy. Nogi ugięły się pod nią, nie wiedziała kim jest, nie poznawała siebie. Wtem piękne słońce przerodziło się w deszcz, który kropił na ciało Aliny. Krew ukazała się oczom Balladyny, całe tony krwi wyciekające z Aliny. Krew miała zapach malin. Może Balladynie się zdawało, a może tak naprawdę było? Gdy Balladyna uspokoiła się wypowiedziała ostatnie zdanie:

— Ślicznie Ci w czerwonym siostro- odpowiedziała Balladyna z uśmiechem, patrząc na siostrę zalaną krwią.


Z deszczu zrobiła się okropna burza, niemiłościwy piorun uderzył wierzbę, która z hukiem spadła na Balladynę, odbierając jej życie, tak jak ona odebrała je Alinie. Wierzba miała głos podobny do Grabca, a może to echo?


I tak w gęstwinie lasu leżą dwie siostry, zmarłe siostry. Co działo się dalej? Nie wiem, nikt nie wie, tylko ten mały skrawek lasu i słodkie maliny patrzące na Balladynę i Alinę, może czekają aż dziewczęta obudzą się z wiecznego snu? Kto wie? To co wiem na pewno to to, że nie ma winy bez kary. Jak widzimy zazdrość i porażka mogą doprowadzić nas do karygodnych czynów, czasem lepiej jest pogodzić się z niepowodzeniem i spróbować czegoś innego, ale co ja tam mogę wiedzieć, jestem tylko narratorem.

— Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana

Przechadzając się piaszczystym brzegiem morza, fale łaskotały moje stopy. Słońce powoli zachodziło, a szum morza nostalgicznym dźwiękiem oplatał moje uszy.


Nagle usłyszałam za sobą głos, lecz nikogo nie widziałam. Dopiero po chwili ktoś dotknął mojej ręki. Bałam się obrócić za siebie, strach sparaliżował moje ciało, a nogi odmówiły posłuszeństwa. W mojej głowie mnożyły się straszne scenariusze:

— Stach ma wielkie oczy- pomyślałam.

Policzyłam w myślach do trzech i obróciłam się na nodze. Ujrzałam starszego mężczyznę z brodą. Dłonie pokryte miał starczymi plamami, a głos ochrypły:

— Skawiński z „Latarnika” — powiedziałam.

— Zgadza się- zaśmiał się.

— Jak doszło do naszego spotkania? — spytałam.

— Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia. Znasz zakończenie „Latarnika”? — spytał, utrzymując kontakt wzrokowy.

— Wyrzucili Cię z latarni- odparłam z pewnością.

— Owszem, ale to nie koniec, to początek mojej historii. Po stracie pracy pomyślałem, że jedynym wyjściem jest rzucić się w otchłań i zginąć. Los przez całe życie dawał mi w kość. Pracowałem w różnych miejscach: szukałem złota w Australii, kopałem diamenty w Afryce, ale nic nie przyniosło mi dotąd takiego szczęścia co praca w latarni. Dostawszy „Pana Tadeusza”, straciłem rachubę czasu, wiedziałem, że ryzykuję, czytając kolejne strony epopei. Z tyłu głowy wiedziałem, że jeżeli nie przestanę, zaniedbam codzienne obowiązki. Jednak nie miałem pojęcia, że życie ma na mnie inny plan. Wsiadłem w łódkę i płynąwszy przed siebie, dotarłem do Polski. Znalazłem to, czego brakowało mi przez te wszystkie lata. Co prawda, czytając „Latarnika”, nie dowiadujecie się co dalej. Nie mam tego za złe Sienkiewiczowi. Poza tym pamiętaj, historia kończy się dopiero po śmierci człowieka. Okazało się, że gdy zaryzykowałem, stworzyłem nowy rozdział w księdze życia, nigdy nie jest za późno. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.


Mężczyzna zniknął, nie wiem skąd wiedział, że mam problem, jednak jego opowieść okazała się być dla mnie życiowym drogowskazem. Rodzice chcieli od zawsze bym poszła w ich ślady i została prawnikiem, jednak ja w głębi serca zawsze chciałam być pielęgniarką. Podjęłam ryzyko i powiedziałam rodzicom, co podpowiada mi serce. Z początku nie byli zachwyceni, jednak zaakceptowali moją decyzję, a ja mogę robić to, co kocham. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana- to moje nowe motto.

— Krótki moment szczęścia

Droga była ciężka, pełna sztormów i burz. Na każdym kroku czyhały niebezpieczeństwa, a w samym środku morza Skawiński na małej łódce. Płynął strasznie długo, aż za długo…

— Dlaczego ta droga tak bardzo się dłuży już dawno powinienem być na miejscu.


Nadeszła noc, a wraz z nią okrutna burza, Skawiński miał nogi jak z waty. Brak schronienia, ciepła, wiele niebezpieczeństw i przytłaczająca samotność, której pragnął, ale kiedy ją osiągnął, był smutny. Musiał radzić sobie sam. Noc była ciężka, co jakiś czas okrutne fale porywały w głąb morza jego dobytek, Skawiński nie przejmował się tym tak bardzo, myślał tylko jak ocalić książkę. Niestety nie dał rady…


Deszcz spływał po jego twarzy, fale były coraz większe. Wtem łódź zaczęła się przewracać, Skawiński odłożył książkę i z całych sił starał się uratować łódź, książkę i siebie. Bezlitosne fale porwały książkę w gęstwiny wody, a w raz z nią nadzieję Skawińskiego. Zdruzgotany Skawiński, gdy zauważył zniknięcie książki wpadł w rozpacz, zostawił łódź i rzucił się w otchłań morza. Ledwo starczało mu powietrza, ale on płynął dalej, tylko po to, by odratować książkę. Niestety nie dojrzał skały… Brutalne fale nie dawały za wygraną, z całej siły, którą posiadały rzuciły z łatwością Skawińskiego niczym pióro gęsie na potężną skałę. Uderzył się w głowę…


Śmierć jest łatwa, spokojna, jest tym, czego Skawiński po tylu nie powodzeniach pragnął, chciał spokoju. Życie nie jest takie łatwe i spokojne, nie jest też szczęśliwe, gdy nie ma się dla kogo żyć. Skawiński żył dla ojczyzny, była jego miłością, kochał ją. Wciąż o niej myślał. Ta miłość przepełniła go nadzieją na lepsze czasy.


Rankiem, gdy wszystko się uspokoiło Skawiński obudził się z okrutnie bolącą głową na brzegu. Skawiński postanowił, że musi udać się do miejsca, gdzie będą jacyś ludzie, by zapytać się, gdzie on może być. Udało mu się wstać, obok siebie ujrzał książkę, tę książkę, za którą skoczył do wody, narażając swoje życie i zdrowie. Zabrał ją czym prędzej, gdy tak chodził po terenie na którym się znajdował wydawał mu się znajomy.


Jego pierwsza myśl: „trafiłem do Polski”. Czy ta myśl była trafna? Gdy spacerował natknął się na bardzo znajomy teren. Tak, to była Polska- to za czym tak bardzo tęsknił. Nie dowierzał własnemu szczęściu, zapomniał o wszystkim. Jak wszyscy wiemy nasz bohater doświadczał samych niepowodzeń i nieszczęść, każda z jego przygód miała tragiczny koniec. Teraz też tak było… Staruszek niedługo pocieszył się Polską.


Zmarł ze względu na swój wiek, a może ranę na głowie, której nie opatrzył? To było nie ważne, Skawiński miał poczucie spełnienia, szczęścia, miłości, czuł to, czego nie doświadczył przez całe swoje życie pełne niepowodzeń i smutku. Zaznał spokój jakiego nigdy nie czuł, poczuł też, że śmierć to nie koniec jego życia, a początek nowego, tego życia, w którym nie ma samotności, płaczu, niepowodzeń. Przez to, że nigdy się nie poddawał, spełnił swoje marzenie- zobaczenie Polski po 40 latach nieobecności. Może śmierć, a może zobaczenie ojczyzny było jego sukcesem, na który tak długo czekał? Może jego niepowodzenia miały doprowadzić do sukcesu? Co dalej, co się dzieje z nim po śmierci? Jest tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. Przez całe życie napotykały go niepowodzenia, ale on nie poddał się nigdy, bo kiedy ma się nadzieję, miłość i dobroć w sercu nie straszna śmierć, nie straszne niepowodzenia. Nasze niepowodzenia i upadki są ważnymi lekcjami, by nauczyć się jak osiągnąć sukces.

— Diabeł tkwi w szczegółach

Pewnego pochmurnego dnia przechadzałam się po pobliskim lesie. Rosły w nim potężne, dostojne brzozy z korą białą jak śnieg. Usiadłszy na masywnym pniu, pogrążyłam się w marzeniach. Wyobrażałam sobie szum morskich fal, ciepły powiew wiatru…


Nagle moje rozmyślania przerwał czyjś rzewny płacz, nie miałam pojęcia, kto wylewa strumienie łez. Sumienie nie pozwalało mi przejść wobec tego obojętnie. Być może ktoś się skaleczył i krwawi. Oblał mnie zimny pot, byłam przerażona, ale utrzymywałam szybkie tempo marszu.


Wtem, rozejrzawszy się, ujrzałam starszego mężczyznę w habicie, bardzo zmęczonego i otulonego cieniem czarnej rozpaczy. Poznałam kim jest, gdy zobaczyłam liczne blizny na twarzy: „To Jacek Soplica” — pomyślałam.


Bez chwili zawahania podeszłam i ze stoickim spokojem zapytałam:

— Dlaczego płaczesz, masz jakiś problem?

— Ja, ja jestem problemem! — wykrzyczał i wciąż szlochał.

— Spokojnie, opowiedz mi, co Cię trapi- podałam zakonnikowi chusteczkę.- Na wszystko znajdzie się dobra rada.

— Zgoda, więc zamordowałem człowieka. Było to lata temu, wstąpiłem do zakonu Bernardynów, z nadzieją, że sumienie da mi odetchnąć, ale nic z tego, każdego dnia czułem to kłucie w sercu- odparł, a jego zaszklone oczy wbijały wzrok w ziemię.

— Wyobraź to sobie, klatka po klatce- powiedziałam z uśmiechem, który przeplatał się ze współczuciem.

— Nie dam sobie rady, to za wiele- odparł zrezygnowanym głosem.

— Strach ma wielkie oczy, wierzę w Ciebie- podałam mu prawą dłoń.


W mgnieniu oka znaleźliśmy się przy posiadłości Stolnika Horeszko. Inwazja Rosjan zniszczyła mury. Z samego rana pan domu wyszedł na taras. Pełen gniewu, impulsywny Jacek Soplica bierze broń, celuje i strzela. Pach! Kula całą swoją siłą przeniknęła ciało Stolnika, który kona. Przy nim lojalny sługa przeklina Jacka Soplicę:

— Jaki był motyw zabójstwa- spytałam i spojrzałam na drżącego Soplicę.


Mężczyzna odszedł kawałek i spojrzawszy w niebo, zatrzymał się we wspomnieniach:

— Stolnik traktował mnie niczym własnego brata, przyjaciela. Zapraszał na uczty, przyjęcia, polowania. Moje serce zaczęło mocniej bić dla jego córki- Ewy Horeszko. Byłem przekonany, że on się domyśla i akceptuje ten fakt. Pewnego dnia wszystko runęło jak domek z kart, przeklął mnie i skazał na nieszczęście. Nie chciałem go zabić, przysięgam na Boga, nie chciałem! To miłość przejęła nade mną kontrolę- wykrzyczał i płakał jak małe dziecko.


Wzięłam zdruzgotanego Jacka Soplicę, by pokazać mu drobny, lecz niezwykle istotny szczegół. Szedł po schodach, z każdym stopniem czuł większy niepokój i strach, chciał uciec przed tym, co nieuniknione. Pełen gniewu, żalu i uczucia niesprawiedliwości, wszedł na balkon. Wówczas wskazałam palcem na gest umierającego. W powietrzu zrobił znak krzyża i wybaczył oprawcy:

— Mój Boże wszak on mi wybaczył. To anioł, nie człowiek.

— Oczywiście, że wybaczyłem. Byłeś mi niezwykle bliski, Jacku Soplico.

— Stolniku, czy to Ty? — spytał i odwrócił się za siebie.

— We własnej osobie, wybaczam Ci- odrzekł i objął zakonnika.


To ja zaprosiłam Stolnika, nie zniosłabym widoku płaczącego, serce mi się krajało. Pomogłam rozwiązać węzeł gordyjski. Jego dusza jest od dziś wolna, pokonał swój lęk i udało mu się zmierzyć z problemem. Do odważnych świat należy! Jak to mówią, diabeł tkwi w szczegółach.

— Najlepiej widzi się tylko sercem

Dobijała godzina dwudziesta, leżałam na łóżku, dusząc w sobie morze łez. Zaciskałam usta, by nie krzyczeć. Pokłóciłam się z przyjaciółką, zaczęłam wątpić w naszą przyjaźń, zaczynałam się zastanawiać czy kiedykolwiek to uczucie między nami było.


Zawsze, gdy mam wątpliwości, czytam książki. Często są moim drogowskazem. Zamknęłam oczy i sięgnęłam do regału z książkami. Wyciągnęłam jedną z nich, otworzyłam oczy i powiedziałam szeptem, żeby nikogo nie obudzić: „Mały Książę, lepiej nie mogłam trafić”.


Zacisnęłam okładkę w dłoni i wróciłam na łóżko, zaczęłam czytać. Poczułam się niezwykle senna, powieki powoli opadły w dół…


Nagle do moich uszu dobiegł głośny dźwięk, natychmiast się zbudziłam, ale nie byłam w swoim pokoju. Otaczały mnie planety i gwiazdy, stałam zresztą na jednej z nich. Lekko jeszcze mrużąc oczy, dostrzegłam czerwony kwiat za parawanem, to była Róża. Nieopodal rozciągał się pas nieczynnych, lecz dobrze wyczyszczonych wulkanów, a obok mojej prawej stopy leżał kawałek kartki, na którym narysowane było pudło. Po chwili zorientowałam się, że stąpam po asteroidzie B-612, domu Małego Księcia, którego nigdzie nie widziałam.

Podeszłam do Róży i lekko musnęłam jej łodygę:

— Dzień dobry, czy Mały Książę jest gdzieś w pobliżu?

— Ach, dzień dobry! Przepraszam za mój wygląd, nie zdążyłam rozprostować kolców. Mały Książę jest po drugiej stronie, ogląda zachód słońca- odpowiedziała.

— Dziękuję za pomoc- powiedziałam, odchodząc.


Popatrzyłam w płonące niebo, było naprawdę piękne. Nigdy wcześniej nie widziałam tak pięknego nieba. Wtem ujrzałam złotą czuprynę i zielony kombinezon:

— Dzień dobry- powiedziałam.

— Dzień dobry- odpowiedział, a jego rumianą twarzyczkę ozdabiał szczery uśmiech.

— Potrzebuję Twojej pomocy, nie wiem co to przyjaźń- stwierdziłam z żalem.

— Też kiedyś nie wiedziałem, wyruszyłem jej szukać, odwiedziłem mnóstwo planet i nie znalazłem odpowiedzi.

— Czyli nigdy nie poznałeś uczucia przyjaźni? — spytałam, a on się zaśmiał.

— Poznałem, jasne że poznałem. To była najlepsza chwila w moim życiu. Odwiedzałem Ziemię, spotkałem tam Lisa, rude stworzonko. Chciałem się z nim pobawić, ale on nie chciał. Najpierw musiałem go oswoić- opowiadał.

— Oswoić? — chciałam się upewnić.

— Tak, oswoić. Codziennie o tej samej porze siedzieliśmy obok siebie, znaczy daleko, ale z czasem dystans się skracał, natomiast zwiększały się uczucia i przywiązanie. Na zawsze zapamiętam jego słowa: „Najlepiej widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” — powiedział i oddał się marzeniom.


Po chwili ciszy, bezkresna ciemność zaczęła znikać. Otwarłam oczy i byłam znów w swoim łóżku. Zrozumiałam, że przyjaźń potrzebuje czasu, by rozkwitnąć i stać się pięknym kwiatem. Słowa Lisa również zapadły mi w pamięć, moja przyjaciółka ma piękne i szlachetne wnętrze, za to ją kocham, po prostu potrzeba nam czasu, by na nowo się oswoić.

— Zgoda

Zgoda. Tak właśnie skończyła się lektura „zemsta”. Zapewne chcecie wiedzieć co dalej. Już mówię Cześnik i Rejent nie są już wrogami. Natomiast Klara i Wacław spodziewają się potomstwa. Małżeństwo zamieszkało w zamku na połowie Cześnika, co rozgniewało Rejenta.

— Jak to tak, Wacławie no przekonaj Klarę. U mnie będziecie mieli się jak pączki w maśle. Znasz przecie Cześnika jaki to on porywczy na pewno nie raz zacznie kłótnie- powiedział Rejent.

— Tato! Mówiłem Ci już, Cześnik się zmienił i już nie wybucha o wszystko. Skoro Klara chce tam mieszkać to mi też to nie przeszkadza! — powiedział stanowczo Wacław.

— Hehe! No proszę Rejent prosi się, żeby jego syn wrócił do domku. Rejenciku jakby chciał to by wrócił. U mnie mają się lepiej- odparł Cześnik wesoło.


Rejent pamiętał, że z Cześnikiem jest pogodzony i odszedł, by nie rozpocząć kłótni. Gdy doszedł do domu, myślał jak tu przekonać młodych, żeby mieszkali z nim. W końcu wymyślił plan. Gdy wszedł do komnaty Klary i Wacława udawał, że mdleje. Następnie wstał i udawał bardzo osłabionego. Klara, widząc osłabionego Rejenta, spytała:

— Oh, Rejencie co się stało? Może coś podać, słabo dziś wyglądasz.

— Klaro, widzisz mam już swoje lata, często mi się takie coś zdarza. Boje się zostać sam w domu nigdy nie wiadomo co się może zdarzyć. Bardzo chciałbym żebyście zamieszkali u mnie. Wtedy byłbym spokojniejszy- odparł Rejent, wciąż udając osłabionego.

— Dobrze, wyrażam zgodę! — powiedział Cześnik, wychodząc z ukrycia.

— Oh, no Twojej zgody to się nie spodziewałem. Haha no dobrze młodzi pakujcie się, komnatę dla was już mam- odparł ochoczo Rejent, cieszył się, że jego plan się powiódł.

— Wiedziałem! To był Twój niecny plan, nie wyrażam żadnej zgody no chyba, że na Twoje wyjście- krzyknął Cześnik.

— Niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba! A wolą Nieba jest zamieszkanie u mnie Klary i Wacława.

— Wolą Nieba jest to, żebyś stąd wyszedł bo jak nie… Mocium panie, mamy zgodę groźby żadnej dać nie mogę- odparł zasmucony Cześnik.


Rejent wyszedł z komnaty. Po drodze natknął się na Papkina i wtem przyszedł mu do głowy nowy plan.

— Oh, Papkinie! Jestem już taki stary, proszę zrób coś dla mnie.

— Dla Ciebie? Nic za darmo- odparł Papkin.

— Za darmo umarło. Mam dwie sakiewki złota- odrzekł, potrząsając sakiewkami Rejent.

— Słucham, co to za przysługa, jaśnie panie. Jestem wdzięczny niebywale- odparł Papkin, któremu oczy zaświeciły się na widok złota.

— Idź tam i przekonaj Klarę i Wacława, żeby zamieszkali ze mną! Będę czekać tu gdzie teraz i masz mi powiedzieć jaka będzie ich decyzja. Jak się zgodzą złoto Twoje, a jak nie to hm… Bój się Papkinie- odpowiedział z szyderczym uśmieszkiem Rejent.


Papkin chwila moment i był i już przy komnacie. Poprawił swój kapelusz i wszedł do środka:

— Witam wszystkich i rączki całuje. Oh, Klaro jak Ty dobrze wyglądasz, promieniejesz w ciąży. Te włosy, te oczy, ta figura…

— Ojejku dziękuje bardzo… — odpowiedziała zarumieniona Klara.

— Papkin czego Ty chcesz? — spytał z gniewną miną Cześnik.

— Wacławie, Klaro właśnie przechadzałem się i w oknie Rejenta widziałem komnatę, w której mieliście zamieszkać. Powiem wam coś cudownego! Wszystko ze złota, srebra, diamentów. Postarał się staruszek.

— Papkin znam ja Cię szatanie jeden! Gadaj co Ci Rejent dał? Dam dwa razy więcej- odkrzyknął Cześnik, bijąc ręką w stół.

— Dwa razy więcej… Dał wie sakiewki złota, żebym przekonał Klarę i Wacława do zamieszkania z nim- odparł Papkin, licząc na zapłatę, wyciągając rękę.

— Nic Ci nie dam, Mocium panie znikaj stąd. Z Tobą zgody nie mam, więc bój się lepiej i idź pókim jeszcze spokojny! — odparł, ostro patrząc na Papkina.

— Już, już. Mnie tu nie ma spokojnie Cześniku. Złota komnata, zastanówcie się młodzi- rzekł, wychodząc Papkin.

— Rejent z diabłem w duszy, z diabłem!!! — krzyczał Cześnik.

— Ależ stryju na spokojnie ja i Wacław tu zostajemy- odparła spokojnie Klara.

— Oj no to na pewno. Już się tu zadomowiłem- odrzekł Wacław.

— I chwała wam drogie dzieci, wy przynajmniej rozum macie- odrzekł już trochę uspokojony Cześnik.


Wychodząc, Cześnik spotkał Podstolinę. Wtem wpadł na plan zemsty na Rejencie:

— Podstolino, witam Ciebie! Twoja sukienka, Mocium panie, Twoja peruka niczym ocean a oczy gęste- starał się udawać Papkina Cześnik.

— Cześnik moja peruka jest jak ocean!? Co Ty wygadujesz? — spytała Urażona Podstolina.

— To przez te Twoje wdzięki rozum tracę…


Cześnik wpadł na plan zemsty. Gdy Rejenta nie było w domu, po cichu zakradł się do rzekomo wysadzanej złotem komnaty. Co prawda złota tam nie było, ale komnata była o wiele ładniejsza niż jego. Cześnik zawołał: Perełkę, Śmigalskiego i Dyndalskiego, by pomogli mu ukraść drogocenne meble z komnaty. Meble poustawiał w komnacie Klary i Wacława. Na ich niekorzyść, Rejent szybciej wrócił do domu i zauważył Dyndalskiego wynoszącego lampkę nocną. Czym prędzej przybiegł do części Cześnika zobaczyć co się dzieje. Gdy zobaczył jego meble w domu Cześnika, zaczął krzyczeć:

— Cześnik co Ty wyrabiasz!? To moje meble!

— Twoje nie Twoje, co za różnica są u mnie- odparł zadowolony z siebie Cześnik.

— Oh, jaka śliczna komnata! Cudowna niespodzianka stryju- rzekła zachwycona Klara.

— Faktycznie jest tu przecudownie! — rzekł bardziej zachwycony niż Klara Wacław.

— Przecież wiem, że cudownie sam to urządzałem! Bo to moje meble!!! — krzyczał dalej Rejent.


Sprzeczkę przerwał poród Klary. Wacław, Klara, Rejent i Cześnik jak najszybciej jechali do szpitala. Cześnik, Rejent i Wacław czekali pod salą. Wtem odezwał się Wacław:

— Przecie ani ja ani Klara nie wymyśliliśmy imienia dla dziecka!

— Dobrze, że macie mnie nazwiemy dziecko Maciej junior- rzekł dumny Cześnik.

— O nie! na pewno nie tak! Dziecko nazwiemy Zygmund — rzekł Rejent

— Jaki Zygmund? Maciej junior brzmi przecudownie- odpowiedział Rejent.

— Ty nawet nie masz dzieci! Ja chociaż mam z nimi doświadczenie. Więc to ja wybieram imię!!! — krzyknął Rejent.

— No co ty mi powiesz? Może dzieci nie mam, ale to ja mieszkam z Twoim dzieckiem! — odparł krzykiem Cześnik.


Nagle na środku szpitala rozegrała się bójka między dwójką przyszłych dziadków. Pacjenci byli zszokowani, lekarze jeszcze bardziej, a zestresowany przyszły tata próbował ich rozdzielić. Cześnik skończył z podbitym okiem, a Rejent z stłuczonym nosem.

— Ta bójka mnie zainspirowała! Dziecko nazwiemy Wa od Wacław, Cze od Cześnik, Rej od rejent. Dziecko nazywać się będzie Waczerej!!! — powiedział zachwycony Cześnik.

— Nie jest to głupi plan. Mi się podoba- odrzekł obolały Rejent.

— Mi również, więc dziecko nazywać się będzie Waczerej- zatwierdził Wacław.


Położna zaprosiła dziadków i tatę, by zobaczyli maleństwo. Waczerej wyglądał jak mała kopia Klary. Miał ciemne włoski i jasne oczy. Gdy dziadkowie go zobaczyli, mocno go przytulili. Ich wnuk był ich oczkiem w głowie. Rejent i Cześnik rywalizowali, kto jest lepszym dziadkiem. Przez tego malucha zapanowała zgoda w całym zamku. Dziecko bardziej lubiło Cześnika. Ale ci… nie mówcie Rejentowi, bo będzie kolejna sprzeczka.

— Strach przed nieznanym

Wyjątkowo zimny, wrześniowy dzień rozpoczął deszczową, chłodną jesień. Odebrał lato, beztroskę i wakacje. Bardzo bałam się jutra, kończę szkołę podstawową i wybieram się do liceum. Obawiam się, że nie odnajdę się w nowym środowisku i nie będzie mi dane poznać swojej bratniej duszy.


Położyłam się na łóżku, nie mogłam zasnąć. W mojej głowie wciąż słyszałam ten uporczywy, nieugięty głos: „Nie poradzisz sobie”. Co rusz oblewał mnie pot, trudno było mi złapać oddech. Starałam się liczyć wyimaginowane baranki, jednak głos nie dawał za wygraną.


Nie pamiętam, kiedy zamknęłam oczy, a może to nie był sen? Ujrzałam młodego chłopca. Był wysoki, szczupły i delikatny, wręcz dziewczęcy zarys twarzy. Ubrany był w harcerski strój, a na jego ramieniu widniała flaga polski, w ręku trzymał karabin. Początkowo przelękłam się postaci, jej przenikliwy wzrok zmierzył mnie z góry na dół. Równie bacznie obserwowałam chłopca, wydawał mi się bardzo znajomy:

— Gdzie moje maniery? Tadeusz Zawadzki, miło mi- powiedział i wyciągnął w moją stronę dłoń.

— Julia Gala, mi również- odparłam i zachodziłam w głowę skąd jego imię i nazwisko wydawały mi się znajome.- Zośka! — krzyknęłam, będąc pewna, że to jeden z bohaterów „Kamieni na szaniec”.

— We własnej osobie, nie mogę zaprzeczyć- uśmiechnął się.

— Jak to się stało? Mam na myśli nasze niespodziewane spotkanie- spytałam.

— Chyba coś Cię trapi i myślę, że mogę pomóc, zatem pozwól, że coś Ci pokażę.


Przed oczami ukazał mi się górski krajobraz, sierpniowe powietrze koiło i przypominało o minionych wakacjach. Przy ognisku siedzieli: Alek, Rudy, Zośka, Zeus oraz grupa młodych harcerzy, wszyscy znakomicie się bawili. Byli krótko po maturze, ich myśli były jasne, stres odszedł, mogli się wyluzować i cieszyć się czasem wolnym:

— Ten dzień był cudowny, nikt wtedy nie miał pojęcia jak szybko zmianie może ulec bieg historii- westchnął z żalem Zośka.


Bez słowa przenieśliśmy się w inne miejsce, parę lat później. Miasto szybko rozpoznałam- byliśmy w Warszawie. Nie wyglądała ona jak obecnie. Wypełniona była przeraźliwym krzykiem, cierpieniem, śmiercią i walką. Zewsząd dochodził dźwięk strzałów, wybuchających bomb i jadących czołgów. Przelękłam się. Nagle z Tadeuszem wisieliśmy w powietrzu, żadne z nas nie było w stanie zejść na ziemię i pomóc tym ludziom, byliśmy bezsilni. Znaleźliśmy się pod Arsenałem. Harcerze w gotowości wzięli karabiny i wypatrywali. Brakowało wśród nich Rudego. Nadjechała więźniarka, chłopców przepełniła energia i wraz rozpoczęli ostrzał, zginął gestapowiec, tak wiele się działo, że nikt nie dostrzegł krwawiącego w rogu Alka:

— Alek umiera, błagam uratuj go! — krzyknęłam.

— Niestety, nie mogę nic zrobić. Umrze godnie, jak żołnierz- odparł.


Nagle z samochodu wynieśli skatowanego Rudego, przeszył mnie strach. Gdy czytałam książkę, nie było to tak dramatyczne, jak teraz, kiedy mogę tego doświadczyć. Kolejnym etapem była śmierć Rudego, przez cały ten czas stałam bez słowa:

— Był dla mnie jak brat, świat na niego nie zasługiwał. Był moim najlepszym przyjacielem- odparł, robiąc w powietrzu znak krzyża.

— To wszystko było bardzo wzruszające, bardzo dziękuję, że pozwoliłeś mi doświadczyć cząstkę Twojego życia, ale co to ma wspólnego z moim problemem? — spytałam nieco zagubiona.

— Lekcja ma większą wartość, jeżeli sama wyciągniesz z niej wnioski- powiedział i zniknął. Starałam się dojść do tego, co miałam odkryć.


Rano doszło do mnie, że podróż ta nie była przypadkowa. Najpierw pokazał mi wakacje, utożsamiam je z podstawówką, beztroskie, znajome, kojarzące się z ciepłem. Czas wojny to liceum. Przyszła nagle i odebrała wszystko to, co bohaterowie znali. Musieli przywyknąć do nowej sytuacji i iść na przód. Nie poddali się, znaleźli prawdziwych przyjaciół i mimo nowej rzeczywistości, starali cieszyć się kolejnym dniem. Sam Zośka był niezwykle odważny i zdolny do poświęceń. Nie liczy się miejsce, liczą się ludzie, z którymi tam przebywasz. Strach przed nieznanym jest nieunikniony, każdy znajdzie się w podobnej sytuacji, wystarczy odrobina uwagi i wiara w powodzenie.


Z tym nastawieniem przekroczyłam licealny próg. Może nie będzie dokładnie tak samo jak kiedyś, ale nie oznacza to, że czas ten z góry skazany jest na porażkę. Co więcej, znalazłam odpowiedniczkę Rudego- moją bratnią duszę. Nigdy nie zapomnę lekcji Zośki, każdego dnia za nią dziękuję.

— Z pamiętnika towarzysza choleryka

Aktualnie jestem na drugim roku studiów psychologicznych, psychika człowieka to coś, czym interesowałam się od dziecka. Od zawsze wiedziałam, co powinnam robić w przyszłości. Dostałam się na wymarzone studia i osiągam tam wybitne wyniki w nauce, dlatego zamierzam starać się o stypendium. Wszystko idzie zgodnie z planem, a raczej szło. Przełomowy moment, w którym dokonałam odkrycia, że może jednak nie najlepiej się układa był wczorajszy wieczór. Po ciepłej kąpieli, ubrałam się w piżamę i zamierzałam pooglądać film, jednakże grzechem byłoby oglądać coś bez przekąski, podeszłam do lodówki, a tam… Nic. Dosłownie, emanowała pustka, jedynie pół zgniłe jabłko zachowało się na półce lodówki, sięgnąwszy po słoik z oszczędnościami, uświadomiłam sobie, że tam też nic nie ma. Może zakupy na początku miesiąca nie były dobrym pomysłem…


Na dodatek, świat, widząc mój dół, zepsuł moją klimatyzację, o ironio! Makijaż spływał mi z twarzy, a w kawalerce był niesamowity skwar. Wtedy dotarło do mnie, że te wakacje to porażka. Położyłam się spać, wstałam o świcie i dostałam olśnienia! Są wakacje, mimo iż wolałabym chodzić na imprezy i upijać się z przyjaciółmi na plaży, mogę iść do pracy. Jeszcze wtedy, mając motywację, zabrałam się za przeszukiwanie letnich ofert pracy, byłam na to tak napalona, że zadzwoniłam na numer pewnego ogłoszenia.


Córka poszukuje opieki na czas wakacji dla swojego ojca, oferują darmowe mieszkanie na wsi i sporą sumkę. „Co złego może się stać”- pomyślałam. Przecież opieka nad starszym panem nie może być taka wyczerpująca, z ogłoszenia wynika, że mężczyzna jest pełnosprawny, a nawet pracuje. Jedyne, co mogłabym zrobić to posprzątać lub ugotować, na dodatek wakacje na wsi za darmo. Potrzebowałam odpocząć od miasta, wszędzie się spieszą, za to na wsi wszystko idzie swoim tempem, nikt nie będzie mnie poganiać. Jedyne, co mnie zaniepokoiło to fakt, że ogłoszenie zamieszczono już trzy miesiące temu i wciąż nikt go nie zajął, no cóż lepiej dla mnie.


Mój przyszły pracodawca uradował się faktem, iż jestem chętna, by popilnować staruszka. Zaproponowała bym pojechała tam już jutro z samego rana, nie miałam żadnych planów, ani jedzenia, więc zgodziłam się. W czterdziestu stopniach Celsjusza spakowałam walizkę i byłam gotowa do podróży, ale to dopiero jutro. Gdyby jeszcze los nie miał dość uprzykrzania mi życia, na wieczór mieli przyjść naprawić klimatyzację. Cieszyłam się, że w końcu nie będę gotować się we własnym mieszkaniu. Coś poszło nie tak, naprawa trwała do drugiej w nocy, a ja, starając się stłumić hałas, zakrywałam uszy poduszką, nic to nie dało.


Budzik zadzwonił punkt o piątej, a ja trzasnęłam w niego jak w amerykańskim filmie o nastolatkach, kiedy główna bohaterka wstaje, uderza w budzik, podchodzi do lustra i wygląda jak bóstwo. Jednak, kiedy to ja podeszłam do lustra, omal nie wyskoczyłam przez okno. Moje włosy wyglądały jak niepoprawnie uwite gniazdo, a worki pod oczami zakrywały całą moją twarz. Tusz do rzęs spływał po policzkach, a rozmazana szminka z poprzedniego dnia zdobiła nawet moją szyję! Byłam opluta, paskudna i na pewno nie gotowa do wyjazdu. Wzięłam się czym prędzej do roboty, po porannej toalecie i makijażu wyglądałam na pewno lepiej niż przedtem, ale wciąż nie zaliczałam się do człekopodobnych.


Na domiar złego, spóźniłam się na pociąg, biegłam jak szalona wymachując rękoma, szczerze mówiąc, wyglądałam, jakby napadało mnie stado much. Na szczęście jeden z pasażerów zauważył mnie przez okno i poprosił konduktora, by ten zatrzymał się na chwilę. Byłam uratowana.


Widoki za oknem były wspaniałe, tory otaczały pola pszenicy, rzepaku, żyta. Gdzieniegdzie po kwiatowych łąkach wśród lawendy, nieśmiało ogonkiem bawił się zając, a leniwe ptaki siedziały na drutach, co jakiś czas śpiewając, by przypomnieć o swoim istnieniu. Później rozciągało się ogromne pastwisko krów, każda była inna, jednak jedna szczególnie przypadła mi do gustu- brązowa w białe ciapki, pod sobą miała cielaczka z brązowym noskiem, pijącego zachłannie mleko. Parę kilometrów dalej był sad, a w nim przeróżne owocowe drzewa, od jabłoni po brzoskwinie, wśród nich tańczyły pracowite pszczoły, brzęcząc z zachwytu.


Wszystko było tu takie spokojne, zwierzęta szczęśliwe, a ludzie życzliwi. Co rusz ktoś do kogoś przychodził z domowym ciastem, jabłkami, chlebem, ziemniakami. Kury wdzięcznie znosiły jajka, a krowy obdarowywały mieszkańców mlekiem. Stary młyn powoli robił mąkę, z której okoliczni piekarze robili chleb. Przez chwilę przemknęła mi myśl, że to prawdziwy raj na ziemi, moją refleksję przerwał pisk hamującego pociągu. Jeszcze raz podziękowałam za zatrzymanie dla mnie pojazdu, włożyłam na głowę kapelusz i spojrzałam w ekran mojego telefonu, by sprawdzić adres, do którego mam dojechać.


Gdy oderwałam wzrok od telefonu, zauważyłam jadący traktor. To była moja szansa na szybkie przedostanie się do domu starca. Machałam kierowcy, a ten z uśmiechem zatrzymał się i pomógł mi wejść na traktor z walizką. Wystawiłam głowę przez szybę i poczułam zapach ziół, promienie słońca muskały moją skórę, a lekki wiatr rzucał moimi włosami na wszystkie strony. Niebo było bezchmurne, wtedy pomyślałam, że ta praca czekała właśnie na mnie.


Zauważyłam dom, do którego miałam się dostać. Była to mała, urokliwa farma, jednak różniła się od tych, które widziałam podczas podróży. No cóż, brak w niej było kwiatów, a zamiast trawy rozciągało się błoto. Mimo to, nie traciłam nadziei. Dom, w którym miałam mieszkać wraz z starszym mężczyzną był mały, ściany pokrywały drewniane deski pomalowane na niebiesko, a dach pokrywała słoma, okna były małe, a zamiast rolet miały granatowe okiennice z kwiatowymi wzorami. Wokół rozciągał się niezadbany płot z dziurami.


Zapukałam do drzwi, jednak nikt nie otworzył, pociągnąwszy za klamkę, drzwi same się otwarły, a mnie przeszedł dreszcz. Ten dom chyba nigdy nie był wietrzony, wszędzie panował zaduch i zapach stęchlizny. W przedsionku, obok szafki na buty walało się brudne, męskie obuwie, a salon i kuchnia zarzucone były hordą śmieci. Idąc w górę po skrzypiących schodach, było co raz gorzej, tym razem na podłodze były talerze i zgniłe jedzenie, a wśród nich biegały myszy i szczury. Naprzeciw w maleńkiej łazience znalazłam karaluchy i larwy much. Wszechobecny kurz drażnił mój nos, a pajęczyny starały wpleść mi się we włosy. Na ścianach panowała wilgoć i grzyb.


Zbierało mi się na wymioty i byłam gotowa uciec, jednak wiedziałam, że jak ucieknę moja kariera psychologa będzie zagrożona, jestem całkowicie spłukana i tylko ten stary śmieciarz może mi pomóc. Znalazłam go w pokoju przed starym komputerem, który wydawał z siebie demoniczne dźwięki. Mężczyzna ubrany był w śmierdzącą, starą koszulkę i majtki, tak dobrze przeczytaliście, nie miał spodni! Za to miał tłuste włosy i ogromną brodę. Nie mogłam znieść tego smrodu, teraz wiem czemu nikt nie chciał tej pracy:

— Zacny ma pan ekosystem- powiedziałam, gdy zauważyłam stado pająków obok kosza na śmieci.

— Zacną ma pani desperację, by zgadzać się na taką brudną robotę- zaśmiał się mężczyzna, cięty miał humor.

— Dlaczego to mieszkanie jest tak zasyfione? — spytałam, nie dowierzając własnym oczom.

— Żeby takie paskudne smarkule jak ty chciały pieniądze mojej daremnej córki- odparł.


Nasza znajomość zapowiadała się kwitnąco, pomyśleć, że muszę tu spędzić całe lato, równie dobrze mogłabym być w tej chwili na domówce. Całe szczęście mój pokój był czysty, choć założę się, że to nie on to sprzątał, tylko jego córka. Mniejsza o to, był nawet urokliwy. Na środku stało wielkie, białe łóżko, naprzeciw stała szafa i komoda, a po prawej stronie znajdowała się stara toaletka z dużym lustrem. Przez całą noc nie zmrużyłam oka, byłam załamana, ale wiedziałam, że ten dom trzeba posprzątać, dlatego obmyślałam plan jak się za to zabrać.


Gdy tylko na dworze zrobiło się jasno, zeszłam na dół, gdzie czekał na mnie śmierdzący dziad. Starając się być miłą, uśmiechałam się i przedstawiłam mój plan sprzątania domu, staruch kompletnie mnie nie słuchał, po czym dodał:

— Co na panią napadło, że ma panienka na twarzy tak nad wyraz szkaradne blizny? — powiedział, rzecz jasna chodziło mu o moje piegi.

— To piegi, dziękuje panu za przypomnienie, że je posiadam, a teraz kontynuujmy omawianie planu sprzątania- odparłam, wciąż w uśmiechem.- Twierdzę, że musiałby pan wyjść na ten czas z domu, żebym mogła posprzątać górę.

— A ja twierdzę, że najlepszym pomysłem jest, byś zaczęła sprzątać dół- uparł się.

— Ależ to nie ma sensu, jak zacznę sprzątać górę to dół od nowa się zabrudzi- uświadamiałam go.

— Ja tu jestem szefem i mnie masz się słuchać. Wiem, co mówię, a mój pomysł jest nad wyraz cudowny dla nas, tak więc weź tę szmatę i zacznij coś robić- wydusił z siebie.


Wtedy do mnie dotarło, że mój „szef” jest cholerykiem. Miałam o tym zajęcia, są cztery typy osobowości: flegmatyk, melancholik, sangwinik i przeklęty choleryk. Te osoby są paskudne, ohydne, odrażające! Zawsze muszą mieć rację, a jedyny pomysł, który zyska ich aprobatę jest ich własny. Mówią co im ślina na język przyniesie i zrobią wszystko, żeby wygrać. Przeklinam was cholerycy, na zawsze!


Żeby zrobić na złość, zaczęłam od sprzątania góry, a mężczyzna wykrzykiwał wulgaryzmy jak nakręcony, no cóż, teraz gramy w moją antycholerykową grę. Po dwóch bardzo męczących, pełnych pracy dniach, dom prezentował się nieskazitelnie. Zagracony salon odzyskał swój blask, przy ścianie stał kominek, przed kominkiem stolik, a wokół stolika kanapy i czerwone, bujane krzesło. Zaraz przy krześle stał pojemnik na gazety. W kuchni moim oczom ukazały się piękne drewniane blaty i białe szafki, ręcznie rzeźbione. Piec był staromodny, na węgiel, a lodówka pusta, chociaż coś nas łączyło. Zielona łazienka lśniła, w kafelkach można było zobaczyć swoje odbicie, do dawnych łask wróciła stara wanna, umywalka oraz lustro z drewnianą ramą.


Byłam z siebie naprawdę dumna, mimo że nieznośny choleryk wciąż wypominał, że lepiej wyglądałoby to gdybym zaczęła sprzątanie od dołu, nie ma to jak wdzięczność!


Kolejnego dnia postanowiłam udać się na okoliczny targ, by w końcu porozmawiać z kimś normalniejszym i uciec od tego zrzędliwego seniora. Ponad to przydało by się zrobić porządne zakupy spożywcze i kupić jakieś środki higieny. Przed wyjściem, otworzyłam wszystkie okna, by pozbyć się uciążliwego zapachu, wcześniej odbyłam jednak kłótnię z dziadkiem, uważał, że jedno otwarte okno w zupełności wystarczy, zawsze robił na przekór. Gdy był w toalecie, otwarłam wszystkie okna i wyszłam.


Targ był uroczy, wszędzie świeże, wiejskie produkty, ciasta, owoce, warzywa, mięso, jajka, mleko, sery, wszystko co tylko dusza zapragnie. Kupiłam to, na co miałam ochotę, jedna ze sprzedawczyń spytała:

— Jesteś tu nowa? Nigdy wcześniej Cię tu nie widziałam?

— Tak, można tak powiedzieć, przyjechałam tutaj pracować na wakacje. Pomagam pewnemu panu, tam- pokazałam palcem jego dom.

— Och, pomagasz u Henia- wyjątkowo ciężki przypadek- zaśmiała się staruszka.- Zawsze był nieznośny, w szkole miał same jedynki, było z niego niezłe ziółko.

— Nawet nie wie pani jakie ziółko- pomyślałam, idąc dalej.- Gdybym miała powiedzieć jakim ziołem był Heniek, powiedziałabym, że marihuaną, nie dlatego, że uzależnia, dlatego, że przez przebywanie z nim ubywa mi szarych komórek.


By zakopać topór wojenny, kupiłam ciasto jagodowe. Wchodząc do domu, niemal nie zemdlałam, pod moją nieobecność ten złośliwiec zamknął okna i zostawił tylko jedno otwarte. Nawet nie wiecie jak bardzo chciałam wpakować mu tym ciastem w twarz, jedyne co mnie powstrzymało to fakt, że chce spróbować tego ciasta, gdyby tak nie było miałby już jedną siedzieć. Dumny z siebie, zszedł po schodach i powiedział:

— Tylko poczuj ten zapach, dobrze mi tu wywietrzyłaś, a tak na marginesie, to ciasto jest tak samo paskudne jak ty, pasujecie do siebie.

— Żebym ja nie musiała opisywać Ci rzeczy, do których Ty pasujesz, choleryku- szepnęłam.

— Chętnie posłucham, Twoja wyobraźnia jest naprawdę wysoce rozwinięta- parsknął.


Dobrze wiedział, że muszę być miła, żeby mnie nie zwolnił. Rozpakowałam zakupy i postanowiłam zasadzić trawę i kwiatki na zewnątrz, by unikać konwersacji. Byłam cała brudna i okropnie zmęczona, ale skończyłam sadzenie. Gdy tylko weszłam, przy stole siedział mój najukochańszy szef:

— Zrób makaron z serem, no już- powiedział.


Oczywiście, by zrobić na przekór, zrobiłam tosty z serem, uznał, że gorszego paskudztwa nie jadł. Mimo to, talerz był pusty, nie dość, że choleryk to jeszcze hipokryta. Dom był nudny jak flaki z olejem, gdy skończyłam prać jego brudne ciuchy, zrozumiałam, że wszystkie najgorsze prace już za mną, czas na zasłużone przyjemności, odetchnęłam z ulgą. Jednak była jedna rzecz, która nie dawała mi spokoju, kiedy zastałam Heńka pracował na komputerze, z resztą robi to cały czas, a minęły już trzy tygodnie od mojego przyjazdu. Wieczorem po cichu weszłam do gabinetu i odpaliłam komputer, warczał jak szalony, na szczęście staruszek spał. Zobaczyłam książkę, to znaczy nie była ona z okładką tylko w formie komputerowej, miała pięćdziesiąt stron, postanowiłam je przeczytać, nim zdążyłam doczytać ostatnią stronę, usłyszałam huk drzwi:

— Co ty tu robisz! I czemu czytasz moją książkę?! — wykrzykiwał.

— Jest naprawdę dobra- powiedziałam.

— Tak uważasz? Jest na nasz wiejski konkurs, odbywa się co roku, od lat zdobywam drugie miejsce, jednak moim marzeniem jest zdobyć złoty medal. Niestety na drodze do zwycięstwa zawsze staje mi mój przeklęty sąsiad- Fred- syknął.- Słyszałeś Fred? Wal się! W tym roku muszę wygrać, nie wiem, ile życia mi zostało, a złoty medal to jedyne na czym mi zależy.


Nie wierzę, że to mówię, ale zrobiło mi się go żal, jakim by nie był. Miałam dylemat, z jednej strony chciałam mu pomóc, z drugiej to jak mnie traktował przez te przeklęte trzy tygodnie zasługuje na karę. Nie wiedziałam, co mam robić, ale widząc, jak bardzo przejmuje się tym medalem, postanowiłam zaoferować pomoc:

— Jeżeli chcesz pomogę Ci wygrać- powiedziałam, tym razem mój uśmiech był szczery.

— To dobrze, bo taki był plan. Łatwo poszło- nagle z łez pojawił się uśmiech, wiedziałam, że to podstęp, ale jest za późno obiecałam mu coś.-Mam nawet pomysł co mogłabyś zrobić. Tak sobie teraz myślę i napiszę tę książkę od nowa, tym razem będzie ona prawdziwa. Mówi się, że najlepiej pisać o czymś, co się najlepiej zna, a ja najlepiej znam mojego sąsiada z piekła rodem. Napiszę o nim, znaczy nie dosłownie, zmienię imię i zdradzimy wszystkie sekrety tego skurczybyka.


Typowy choleryk- po trupach do celu, nawet jak ma wykorzystać emocje innych osób. Swoją drogą, nie wiem czemu uwziął się na Freda, jest przemiły, zawsze mówi dzień dobry i zamienia za każdym razem słowo przez płot, jest kulturalny i zabawny, nie to co Heniek. Wracając, planem wybitnego pisarza, było odwiedzenie Freda, mieliśmy go zagadać, a później pozwiedzać dom, stwierdził, że na pewno zajdziemy tam coś, co pomoże nam upokorzyć sąsiada.


Tak też zrobiliśmy, kupiłam ciasto i udaliśmy się w odwiedziny. Gdy zobaczyłam Henia- przepraszam Henryka, bo tak mam mówić, o niemal nie posikałam się ze śmiechu, ubrał się w obcisłe czarne legginsy i przy krótkawą czarną koszulkę, stwierdził, że to misja szpiegowska, więc musi wpasować się w temat.


Dom Freda był przytulny, przywitał nas, był zaskoczony, nigdy wcześniej Henryk nie składał mu wizyty, tylko raz wszedł na jego podwórko, kiedy podtruł mu studnię i ukradł marchewki. Sąsiad zaparzył nam herbatkę i zjedliśmy ciasteczka. Nagle, czarny szpieg z brzuchem na wierzchu wstał i zaczął nieumiejętnie mrugać okiem- nie wiedziałam czy ma jakiś atak, czy to znak, by szukać dowodów zła. Kiedy stanął za Fredem i dorobił mu palcami rogi, wystawiając język, zrozumiałam, że chodzi o brudy do książki. Wcześniej jednak przyglądałam mu się z głupawą miną, Fred odwrócił się za siebie, by zobaczyć to, na co tak patrzę. Wtedy Henryk udawał, że krztusi się jego herbatą i powiedział, że muszę iść z nim do łazienki, na wypadek gdyby stracił przytomność.


Starając się nie śmiać, udałam przestraszoną i delikatnie wzięłam pod pachę szpiega. Poprowadziłam go na drugą stronę korytarza, powiedziałam Fredowi, by poczekał na nas. Przez krótki czas naśmiewałam się z nieumiejętnych znaków szpiegowskich kompana. Wiedziałam, że nic tu nie znajdziemy, jednak Heniek był przekonany, że Fred to guru zła i na każdym kroku możemy znaleźć zakładników lub zwłoki. Rozglądał się uważnie, następnie otworzył szufladę i ujrzał kopertę, wtedy zaniepokojony „guru zła” przyszedł sprawdzić czy wszystko w porządku. Ujrzał sąsiada penetrującego jego prywatne rzeczy. Wyrzucił nas z domu i powiedział, że nigdy więcej mamy nie przychodzić:

— Mówiłem, że coś ukrywa. Gdyby nie miał nic do ukrycia, nie wyrzuciłby nas. Byliśmy o krok od poznania prawdy, w tej kopercie było wszystko, czego potrzebowaliśmy, wracamy tam! — zażądał.

— Nie ma takiej potrzeby, zdążyłam ją zabrać do kieszeni, to na pewno nic takiego, ale nie chciało mi się wracać bo wiedziałam, że będziesz coś podejrzewać- powiedziałam i podałam mu kopertę.


Gdybyście widzieli jego minę, kiedy otworzył kopertę i zobaczył kartkę świąteczną: „wesołych, spokojnych świąt Bożego Narodzenia, dla dziadzia Freda, od wnuków”. Stwierdził, że to na pewno szyfr i cały wieczór przyglądał się przez lupę kartce, szukając dowodów zbrodni.


Co noc zmuszona byłam patrzeć przez lornetkę na dom Freda, by nie umknął nam żaden szczegół, Henryk nawet zrobił grafik podglądania. I tak minęła nam druga połowa lata, nic nie znaleźliśmy, za to mieliśmy okazję do rozmowy, szczerej rozmowy, dzięki której zrozumiałam, że myliłam się co do staruszka, jest naprawdę zabawny i miło spędza się z nim czas, szczególnie jak opowiada o przestępczości swojego uprzejmego sąsiada.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 44.5
drukowana A5
Kolorowa
za 70.72