***
A gdyby tak snuć się
nocą po mieście
trzymając pod rękę
Jutrzenkę.
Rozważając z nią
o mocy kosmosu
i marności ludzkiej.
Bo kimże ja jestem,
paprochem tylko,
stworzonym z kilku westchnień,
sklejonym z ziaren piasku.
O Wenus! Zechciej
spojrzeć na mnie,
polub,
dodaj do znajomych.
Daj siłę równą drzewom,
bym mogła przetrwać każdą burzę.
Pozwól się wielbić
i trwać w tym stanie
po kres dni.
Wenus!
Może i jestem tylko okruchem
zlepionym z uśmiechów,
ale to właśnie teraz,
czuje życie
najmocniej,
najgłębiej,
najpiękniej.
***
Słowa zgubiły swoje znaczenie.
Dziś wojna jest pokojem,
miłość obojętnością,
samotność — domem pełnym ludzi.
Nie ma już idealnych słów,
umarły w zeszłym stuleciu.
Księżyc też przestał być doskonały,
dał się poszarpać kraterom,
z których wciąż wyłaniają się
słowa,
nadmiar słów
i nic nie znaczących wypowiedzi.
Chcę wrócić do czasu,
gdy kocham oznaczało bycie,
a słowo na zawsze
nie było ulotną chwilą.
Tego już nie ma.
Uleciało.
***
Szukam sensu
w każdej spadającej gwieździe,
w jej lekkości ważącej tonę.
W zmianach w życiu,
tych chcianych
i tych,
niszczycielsko — człekożernych.
Sensu w granicach
między latem a jesienią,
nocą i dniem,
początkiem i końcem.
Sensu w tym,
czy szklanka jest
do połowy pełna,
czy od połowy pusta.
W czytaniu książki,
która ma
już napisany koniec.
Sensu w całym bezsensie
i w sensie szukania sensu.
Sensu…
Tu możesz wstawić wszystko,
co ma lub nie ma sensu.
***
Oddycham
zapachem wieczoru
głęboko i spokojnie.
Niebo tuli aksamitem
jak srebrzysty kochanek.
Gwiazdy sypią błyskiem,
na skórze łagodna,
wietrzna pieszczota.
Obok Ty,
przesiąknięty poezją,
spragniony nocy.
Zdejmij emocje i marzenia,
zdejmij sny.
Pragnę być gwiazdą
błyszczącą jaśniej,
być Twoją nieskończonością czasu.
Chcę być pijana
nocą,
odwagą,
życiem.
***
Nic nie mów,
chcę milczenia.
Szelest liści,
szept wiatru,
kroplowatość za oknem
to wszystko czego mi
trzeba.
Wystarczy, że patrzysz
w tym samym kierunku
i myślisz podobnie.
Skrytomyśle
jest dziś komfortem
w życiowym chaosie.
***
Zapomniałam Ciebie
tak po prostu,
jak zapomina się
parasolki w słoneczny dzień.
Bo wiem, że to sen był,
nie jawa.
Nie pamiętam
smaku Twojego spojrzenia,
więc
patrz teraz,
patrz nieustannie.
Na zawsze.
Nieskończenie.
Do wieczora.
Bo wciąż nie wiem
czy sen to był,
czy jawa.
***
Kochaj,
gdy słońce wstaje
i gdy chmurą wieczorną
się nakrywa.
Przenieś
ze świata realnego
w świat,
przykryty kopułą pragnień.
Przygarnij
wraz z myślami wichrowymi,
gdy złość hula
i podczas wieczornej ciszy.
Ulep,
jak z plasteliny na nowo,
każdą emocję i myśl każdą.
Całą mnie.
***
Oddam w Twoje ręce
myśli bezdomne,
szukające bezpiecznej kryjówki.
Zbudowane
z wyżebranych uczuć,
sklejone taśmą
z powodu nadmiernego
spożywania życia.
Czasem siedzą w bezruchu,
by po chwili wirować
jak pierścienie Saturna.
Przygarnij
te nieuporządkowane byty.
Tylko pozwól im spędzać czas
na rajskich huśtawkach,
bo to ich ulubione zajęcie.
***
Chcę zapomnieć się z Tobą
cyklicznie.
Zetknięcie warg
niech wyrazi wszystko.
Chcę zatracić się w Tobie
za dnia.
Smakując usta,
sczytywać
każde ukryte w nich słowo.
Chcę odnaleźć się z Tobą
teraz.
Zmniejszając odległość
pomiędzy oddechami.
Całuj,
by spłynęły na mnie
opary miłości
ambrozyjne,
eteryczne,
nasze.
***
Pulsująca cisza
przyłapana na gorącym
uczynku.
Milczenie siedzące
na konarach drzew
zaczynające się kręcić.
Powód — uwierająca
ją bezczynność.
Nie chce już słuchać
bezdźwięczności
zamierającej jesieni.
Chce życia za życie,
miłości za miłość,
światła za mrok.
Smaku nieba,
za ziemskie
milczące życie.
***
Zamykam oczy
i oddaję się chwili zapomnienia
tylko z dziś — bez wczoraj i jutra.
Pożywiam łykiem tlenu,
tak potrzebnym,
a jednocześnie nieświadomym tego.
Dopieszczam złudzeniem
obrazu piękna
oraz eksplozją atomów w mózgu.
Czuję splecione ręce zakochanych
poorane bliznami,
które pozwoliły przetrwać.
Pomimo zamkniętych oczu,
widzę wszystko
i czuję wszystko.
Nade mną niebo,
prawdziwe piękno,
nawet jeśli pokryte chmurnym licem.
***
Kim jestem?
Istotą dualną przepełnioną
wszechogarniającym dobrem
i złem wszechpotężnym.
Matką, która dała życie
i matką, która je odebrała.
Istotą zbudowaną
z niematerialnej duszy,
z widzialnym ciałem.
Budująca relacje,
by za chwilę zniszczyć to,
co utworzone.
Żyjąca uwielbieniem dla prawdy,
kłamiąc jednocześnie…
Anioł i Lilith,
ziemia i niebo,
piękno i brzydota.
A jeśli jestem
monistycznym bytem?
Jednorodnym,
zrodzonym z miłości
i do miłości stworzonym?
Miłości bezkresnej
nieograniczonej
niezbędnej do życia.
Kim właściwie jestem?
***
Prowadź mnie
przez zaspany poranek,
pełen zapachu myśli
i niespokojnego snu.
Prowadź mnie
przez mroźny luty,
pełen białego puchu
rozmazującego tusz na rzęsach.
Prowadź mnie
w swoją stronę,
by dłonie splotły się
ze sobą, jak bukiety frezji.
Prowadź mnie,
a będę się łagodnie uśmiechać,
patrząc prosto w serce.
Tak jak lubisz.
Tak jak lubię.
***
Dzieło otwarte
łaknące słów,
wpatrzone w ciszę.
W spokój myśli,
którym nie może się nasycić.
Otwarte dzieło
wzrokiem zasłuchane,
snujące plany krótkoskrzydłe.
Zdrapujące wdzięczność
ze spojrzenia,
spływające piaskiem i morzem.
Otwieram oczy.
Jasność.
Czy można
mieć pretensje do słońca,
że świeci w oczy?
***
Liczę emocje,
mnożąc światłocienie
tańczące na suficie.
Sumuję płatki róż,
które zostawiasz mi
rankiem na ustach.
Zbieram płaszcze
strachem podszyte,
chowając je w szafie.
Rozdaję serce po kawałku
słabe, tęskliwe,
arytmiczne.
Przeliczam liczby,
bo na nie zawsze
można liczyć.
***
Na drugim końcu stołu
siedzi zaduma.
Patrzy na mnie
pytającymi oczami.
W tej trwającej wieczność chwili
zapadł wyrok —
dożywocie ze samą sobą.
Zakaz wznoszenia
ochronnych murów.
Każdy dzień z analizami,
których nie da się
ułożyć w schematy.
Te zapisane myśli
mniej ciążą,
tworząc szereg słów,
błyszczących,
szybkich, burzliwych.
***
Morze nigdy nie było
piękniejsze
i bardziej emocjonalne
niż dziś.
Każda kropla
przedstawia jego historię,
piękno
i obraz Stwórcy.
W każdej z nich widzę
siebie
i wszechświat.
Każda kropla jest obrazem morza
w kolorze
podobnym do Twoich oczu.
Chcę zanurzyć się z nich
i zatonąć.
Morze i mężczyzna
połączeni w jedno.
***
Próbuję pisać,
ale jak dobrać słowa,
by serce przelać na papier.
Zamiast pisaniny
lepiej dotknąć ustami ust…
A może pisanie to
też całowanie
bez udziału warg?
To pieszczoty słowem,
zbliżenie myślami
z udziałem nagich emocji.
Wiersz to rozmowa
między kochankami,
w języku zrozumiałym
tylko dla nich.
Wydech.
Wdech.
***
Są myśli,
których nie umiem
wypowiedzieć na głos —
wyraź je za mnie.
Są słowa
niemożliwe do wypowiedzenia —
wypowiedz je za mnie.
Są gesty
sprawiające trudność —
prowadź moją rękę.
***