E-book
14.7
drukowana A5
67.95
Mafioso

Bezpłatny fragment - Mafioso

Romans z Yakuzą


Objętość:
389 str.
ISBN:
978-83-8384-359-9
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 67.95

Robiąc interesy w Japonii, robisz je z Yakuzą!

Prolog

W kraju tak ogromnym, jak Chiny nietrudno pozostać anonimowym. Zwłaszcza jak ma się po swojej stronie organizację tak potężną, jak Triada — chińska mafia. Wiedział to nie od dziś. Dzięki temu nie raz przetrwał najtrudniejsze chwile swojego życia. A teraz nie żył! Przynajmniej oficjalnie. Był martwym dla świata, a to dawało wiele możliwości. Także zemsty na jego największym przeciwniku. Człowieku, który zabrał mu to, co było dla niego najważniejsze — miłość Joan. I, mimo iż bardzo chciał, aby złe wspomnienia ulotniły się niczym dym rozwiany wiatrem, a dobre pozostały w nim na zawsze, nie potrafił zapomnieć. Ani pogardy i braku miłości ze strony ojca, ani utraty stanowiska w organizacji, do czego przyczyniła się także ukochana kobieta, ani prześladowań ze strony największego wroga — agenta Kazuhiro. Na tym ostatnim pragnął się zemścić, jak na nikim innym, nigdy wcześniej. A to powodowało ogromną frustrację, bo nie mógł na razie podjąć żadnego działania. Nie teraz. Jeszcze nie. I kiedy już myślał, że nic nie da się z robić, z pomocą przyszedł mu ktoś, po kim nigdy by się tego nie spodziewał. Przystał na tę pomoc z ogromną ochotą. Wiedział bowiem, jak nikt inny, że wróg jego wroga, może stać się przyjacielem. A już na pewno sprzymierzeńcem. A jego zemsta będzie bolesna i krwawa. Jednak nie dla niego. Dla Joan, a przede wszystkim dla Kazuhiro!

Japonia, Tokio, okręg Toshima

Joan


Jestem…, tak właściwie to sama nie wiem kim. Dla jednych jestem teraz Akage Yokai, szefową Yamaguchi-gumi, organizacji przestępczej rezydującej w Kobe. Dla innych…, nie! Dla Seijuro jestem wciąż jego małą Kitsune, dziewczynką z tokijskiego sierocińca. Kobietą, która jest mu przeznaczona. I jego żoną. A kim jestem dla Junichiego? Tego też nie wiem. Mam jednak nadzieję… Wciąż ją mam, że nadal jestem dla niego Joan Onari, kobietą, którą kocha. A dla samej siebie? Nie jestem pewna. Pytanie: czy już, czy jeszcze nie? Czy to, co przeżyłam, może określać to, kim jestem? Czy raczej kim widzą mnie inni? Czy przeszłość może wyznaczyć kierunek, w jakim potoczy się moja przyszłość? A może i przeszłość? Bo przecież pamięć zawsze zniekształca wspomnienia. Emocje wypaczają prawdę. To, czego chcemy lub nie chcemy pamiętać. To z czym nie potrafimy się pogodzić. I z czym musimy się mierzyć. To wybierają uczucia. Więc…, kim jestem? Poza tym, że jestem kobietą, która myślała o sobie, że nie potrafi kochać? Już nie… A jednak się pomyliła. Bardzo się pomyliła.


***


Jak dawno tu nie byłam, nie potrafiłam sobie przypomnieć. A może nie chciałam? Zdawałoby się, że minęły całe wieki. I równie dobrze tylko kilka dni. Zmieniło się wszystko i nie zmieniło się nic. Poza mną. Ja się zmieniłam. I nie dlatego, że z Joan Onari vel Kitsune przeobraziłam się w Akage Yokai, zostając tym samym szefem największej przestępczej organizacji w całej Japonii. Czy tego chciałam? Czy mi się to podobało? Czy tylko zrobiłam, to, co było konieczne? Czy kiedykolwiek znajdę odpowiedź na te pytania? Taką, która by mnie zadowoliła? Chyba nie. Jednak stało się i teraz pozostało mi tylko iść do przodu, bo cofnąć się nie bardzo miałam gdzie. Most za mną runął podobnie jak inne opcje mojej przyszłości. Runął, ale czy odciął mnie od tego, co było? No właśnie!

Toshima przywitała mnie świeżym śniegiem i lekkim mrozem. Urocze, dobrze mi znane uliczki były nieco opustoszałe o tak wczesnej porze. Celowo przyjechałam zbyt wcześnie. Zaraz po Nowym Roku dostałam wezwanie, aby stawić się w tutejszej kostnicy celem rozpoznania zwłok. Już wiedziałam, czyje ciało wyłowiono z Zatoki Tokijskiej w trzy dni po sylwestrze. Juni poinformował mnie o tym suchym tonem i zadbał też skutecznie, aby media nie dowiedziały się przedwcześnie o tym przykrym fakcie. Wciąż nie mieli pewności co do tożsamości i dlatego zostałam wezwana do rozpoznania zwłok. Tego feralnego dnia był u mnie Oji-san Shiro, bo tak pozwolił mi się teraz nazywać cioteczny brat mojego dziadka, którym był nie kto inny, a sławny Kuma z Kobe. To głównie za jego sprawą, a także wolą Rady Siedmiu stałam się tym, kim się stałam: szefem Yamaguchi-gumi i żoną Seijuro Akijo. Teraz wychodziło na to, że wdową po nim.

Jeszcze to do mnie nie dotarło. Nawet tego wieczoru, gdy Junichi zadzwonił. Bardziej zmartwił mnie fakt, że jest tak oschły, obojętny i rzeczowy, niż to, co mi przekazał. Ciało znaleziono ponoć w Zatoce i prawdopodobnie było to ciało Seija. Juni powiedział także, iż dopadła go włoska mafia. Podjęli też stosowne kroki co do rozpoznania i jednym z nich miało być moje potwierdzenie tożsamości denata. Tak się wyraził. Denata. A ja z obojętną miną słuchałam tego, jakby opowiadał mi, jak spędził Nowy Rok czy inne bzdury. Nic mi nie opowiadał. Odkąd wyszłam za Seijuro. Po tamtej nocy. Nic. Do niczego nie doszliśmy i miałam wrażenie, że przepaść pomiędzy nami jest jeszcze większa i głębsza, niż przedtem. Byłam mu tylko potrzebna, żeby wskazać palcem to, co już ponoć potwierdziły badania DNA i odontologiczne. Byłam przecież żoną zmarłego. Krótko, ale jednak. Poza tym byłam osobą, która znała go najlepiej ze wszystkich ludzi na świecie, a jednocześnie nie znała wcale. Jednak tego Juni wiedzieć nie musiał i chyba nie chciał. Bo nigdy nie zadawał mi żadnych pytań. Wujek Shiro nie skomentował tego żadnym zbędnym słowem, tylko mnie przytulił z całych sił.

— Dasz radę, dziecko?

— Ale co takiego, Oji-san?

Milcząc, spoglądał mi w oczy. Powoli i z rozmysłem skinęłam głową.

— Mogę pojechać z tobą, jeśli chcesz.

— To nie będzie konieczne. Chcę pojechać sama.

— Sama? Jak to sama?! — oburzył się. — Chcesz jechać całkiem sama na teren wrogich nam ramion organizacji? Zabierz, aby ze sobą Tadashiego.

No tak! Zupełnie zapomniałam. Po ślubie z Seijem, a co za tym idzie po fuzji Yamaguchi-gumi z Kyokuto-Kai, dwie pozostałe komórki Boryoku-Dan rezydujące w Tokio niezbyt przychylnie spoglądały na ten sojusz. Ich szefowie woleliby zapewne, aby po śmierci Isao Akijo Kyokuto-Kai zostało wchłonięte przez którąś z nich, nie zaś obcą z innego miasta, albo żeby sami wyznaczyli teraz szefa tego ramiona Boryoku-Dan. Jednak stało się, a jeszcze na dodatek wszystko skazywało na to, że następca Isao w osobie jego syna także nie żyje. Byłam niemal pewna, że mimo starań Taisaku-Ho, dobrze już wiedzieli, co się wydarzyło. Tadashi był osobistym ochroniarzem Shiro, ale nie chciałam, żeby deptał mi po pietach. To byłoby zbyt niewygodne.

— Oji-san. Chcę tam pojechać jako Joan Onari, a nie…

— Dziecko, nie jesteś już Joan Onari. Jesteś Akage Yokai! A jeśli już, to raczej Joan Akijo. To nazwisko… — wzdrygnął się.

Podniosłam dłoń. To była jedna z tych chwil, kiedy to niecnie i może trochę nie fair wykorzystywałam swoją władzę. Tylko że tak naprawdę żadnej nie miałam. W Japonii niedopuszczalnym jest, by kobieta zajmowała stanowisko wyższe niż mężczyzna. A już na pewno, kiedy jest pół krwi Japonką. Organizacją zarządzała Rada Siedmiu, której przewodniczył Shiro. I tylko dlatego od czasu do czasu liczono się z moim zdaniem czy pozwalano mi na cokolwiek. O ile nie szkodziło to interesom mafii. Wuj aż za dobrze wiedział, że nigdy nie chciałam ani schedy po dziadku, ani stanowiska bossa Yamaguchi-gumi. Zrobiłam to tylko z trzech powodów: bo mnie o to poprosił, żeby ustrzec się przed Seijuro oraz — co dla mnie było najważniejsze — aby ochronić Juniego.

— Wuju — rzekłam nieco sztywno, choć chciałam, żeby zabrzmiało to raczej władczo. — Pozwól, że sama zdecyduję. Cenię sobie twoje rady, ale tym razem będzie, jak ja chcę. To nie podlega dyskusji. I nie pozbawię cię twojego osobistego ochroniarza — dodałam nieco łagodniej.

Jednak to chyba nie pomogło. Zmarszczył brwi w niemym proteście. Wiedziałam, że go być może tym uraziłam i bardzo nie lubiłam tego robić, ale innego sposobu nie widziałam. W końcu to także on namawiał mnie do przyjęcia stanowiska i schedy po dziadku. Pakując mnie tym samym w cały ten bajzel na nowo. Obstawał też przy fuzji, której jedynym warunkiem był ślub z Seijuro. I stanowisko bossa mafii. Nie pytając mnie, czy mi się to podoba i nie dbając o moje zdanie. I był na tyle mądry, żeby zdać sobie sprawę, że klamka już zapadła. Taka karma — jak lubią mówić Japończycy.

Pojechałam więc bez towarzystwa i obstawy. Pociągiem. Ubrana w zwyczajny szary płaszczyk, czapkę i botki. Do bólu przypomniałam tamtą Joan, którą od dawna już nie byłam. Tylko moja fryzura się zmieniła. Mimo powrotu do rudego koloru, włosy niewiele mi odrosły. Do długich pukli, którym zawdzięczałam swoje przezwisko daleka jeszcze droga. Zresztą nie byłam i nie chciałam już być Kitsune dla nikogo. Mój wygląd miał uświadomić nie tylko mnie, że nic nie będzie już tak, jak kiedyś. I że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. A co było, już nie wróci. Zbyt wiele poświeciłam, by nadal się nad sobą użalać.

Jednak powrót do Toshimy był trudny. Umówiłam się z Junim w małej kawiarni nieopodal kostnicy, w tej samej, w której kupił mi kiedyś kawę, po zabójstwie pod drzwiami mojej kawiarni. Nagły smutek wspomnień zastąpiłam obawą o to spotkanie. Rozstaliśmy się w gniewie. Wiedziałam, że przyjechałam zbyt wcześnie, jednak on już tam był. Pił kawę i niewidzącym wzrokiem spoglądał za okno. Coś ścisnęło mnie za serce. Gdy tylko mnie dostrzegł — wstał i się ukłonił. Jego dobrze znaną mi, przystojną twarz zdobił zarost, ale nawet on nie potrafił ukryć cieni pod oczami, zapadniętych policzków i smutnych ust. Wydawało mi się także, że nieco zeszczuplał. Bardzo chciałam go przytulić i pocałować.

— Joan… — głos mu zadrżał — a może teraz powinienem się zwracać do ciebie pani Akijo? Jeśli tak, gomenasai

— Nie trzeba — przerwałam mu. — Joan wystarczy.

Miałam ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. A przecież dawno poprzysięgłam sobie, że nie uronię nigdy więcej ani jednej łzy z powodu jakiegokolwiek faceta. Tyle że on nie był „jakimkolwiek”. Był…, no właśnie! Kim teraz dla mnie był? Po tym wszystkim, co nas spotkało? Łączyło? Rozdzieliło? Nie dał mi jednak czasu na zastanowienie się, czy użalania nad nami i przeszłością. Przeszedł od razu w nieco oziębły i znów ten służbowy ton.

— Masz ochotę na coś do picia? Czy od razu możemy udać się na miejsce? Jednak o ile mogę, radziłbym wstrzymać się z konsumpcją czegokolwiek, bo to nie będzie przyjemne doświadczenie.

— Nie. Nic mi nie trzeba. Możemy już iść. Chcę mieć to już za sobą.

Wyszliśmy z kawiarni na zimną, zawianą drobnym śniegiem ulicę. Poszliśmy pieszo, bo to nie było daleko. Juni nic nie mówił, a ja także milczałam. Nad nami wisiały posępne, szare obłoki zwiastujące kolejne opady śniegu. Dął lodowaty wiatr i od razu pożałowałam, że zamiast stylowego płaszczyka nie mam na sobie porządnej, ciepłej kurtki. Idiotyzmem było się stroić aż tak. On zdawał się wcale nie zwracać uwagi ani na aurę, ani — co gorsza — nawet na mnie. Dopiero przed budynkiem kostnicy odezwał się ponownie.

— Joan — spojrzał mi w oczy — jeśli cię to przerasta lub nie jesteś gotowa, nie musisz tego robić.

— W porządku. Dam radę.

— Na pewno? Muszę cię przestrzec, że ciało jest no cóż…, w nie najlepszym stanie. To może być drastyczny widok.

— Co masz na myśli? — ściągnęłam brwi, a serce zaczęło mi się tłuc, jak oszalały ptak w klatce.

Juni westchnął.

— Muszę cię przygotować na to, co tam zobaczysz. Jego twarz…, prawie w całości jest zmasakrowana. Strasznie go pobili, zanim…, no wiesz…, a czego nie zrobili ci z ‘Ndranghety, dokończyły ryby w Zatoce. Dlatego zostałaś wezwana. Na wyniki badań DNA czy stanu uzębienia jeszcze czekamy, ale może… — zawahał się.

— Tak? — mogłam tylko zapytać.

Jakby dopiero teraz dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę. Czyli podejrzewają jednak włoską mafię? Interesujące, gdyby nie ogarnął mnie nagły paraliżujący strach. O możliwościach ‘Ndranghety nieco wiedziałam i sporo słyszałam. Juni wziął głęboki oddech, jakby sam miał problem z zaistniałą sytuacją. Czyżby przejął się śmiercią Seija? Czy też może tym, jak zareaguję?

— Może miał jakieś znaki szczególne na ciele, o których tylko ty wiesz? Przecież nie raz… — zacisnął zęby w nagłym gniewie. Zamilkł na chwilę, by móc zmierzyć się z emocjami. Znałam tę jego minę. — Znasz go chyba tak dobrze, jak nikt inny. Nie ma też żadnej bliskiej mu osoby, która mogłaby to zrobić za ciebie. A ty…, jesteś jego żoną.

Powiedział to tak, jakby samo wymówienie tych słów stwarzało dla niego problem lub sprawiało mu ból. Pokiwałam głową. Zrobiło mi się przykro. Juni miał rację. Seijuro nie miał nikogo bliskiego poza mną. Z ogromnym wysiłkiem odgoniłam niechciane wspomnienia. Te dobre i złe.

— Chcę to mieć już za sobą — powtórzyłam, na co on otworzył przede mną drzwi.

Stałam jak słup soli, podczas gdy Junichi załatwiał formalności z siedzącym za wysokim kontuarem mężczyzną. Nie trwało to długo. Po kilku chwilach podszedł do mnie.

— Joan — złapał mnie za łokieć. Spojrzałam na niego nieprzytomnie. — Gotowa?

Co ja tu robię? — pomyślałam, zatapiając spojrzenie w jego oczach. Wolałabym być teraz gdziekolwiek indziej, byle nie tu. Powoli zaczynałam żałować, że nie posłuchałam wuja Shiro i nie zgodziłam się, żeby przyjechał ze mną. Jako Akage Yokai i w jego obecności musiałabym trzymać fason.

— Jeśli potrzebujesz, dam ci kilka minut. Możesz się też jeszcze wycofać.

— Nie — odważyłam się wreszcie odezwać — chodźmy.

— Tędy — wskazał mi drogę krótkim, białym korytarzem, na końcu którego były metalowe drzwi. Na drzwiach wisiała tabliczka z informacją, że to prosektorium. Nim weszliśmy do środka, Juni podał mi maseczkę.

— Załóż. To konieczne. Zapach też nie jest przyjemny, a nie chcę, byś mi tam zemdlała.

Ubrałam posłusznie. Sam założył podobną i wreszcie nacisnął klamkę. W środku czekał na nas pracownik w białym fartuchu oraz zwykły mundurowy. Wiedziałam, że będzie pewnie notował lub nagrywał moje słowa. Na samym środku, na metalowym stole podobnym do noszy na kółkach, leżało ciało okryte białym prześcieradłem. Rzeczywiście odór był okropny, mimo przebijającego się zapachu chemikaliów i środków do dezynfekcji. I mimo maseczki. Było też lodowato zimno, ale nie tak jak na zewnątrz. Bardziej tak, jakby ktoś otworzył lodówkę z suchym lodem lub amoniakiem.

— Gotowa? — zapytał ponownie Juni, stając za mną.

Nabrałam powietrza i skinęłam głową. Na ten znak pracownik w kitelku i rękawicach oraz z maseczką na twarzy odsłonił białą płachtę. Cofnęłam się o krok, wpadając przy tym na Juniego. Odruchowo złapał mnie za ramiona. Widok był okropny. Całe ciało było szarawo sine w licznych plamach, być może opadowych, a może sińcach po pobiciu. A zamiast twarzy…, odwróciłam wzrok, a w ustach poczułam żółć. Z trudem przełknęłam. Nie uszło to uwadze Junichiego. Miał rację, z tą radą, bym nic nie piła i nie jadła.

— Spokojnie. To normalne. Chcesz wyjść?

— Nie — rzekłam nie wiem, który już raz — dam radę.

Muszę — pomyślałam — muszę się przekonać, czy to leżące tu, zmasakrowane ciało, to mężczyzna, którego kiedyś kochałam, a który skończył tak być może również przeze mnie. Juni tylko skinął głową i rzekł do czekającego z obojętną miną pracownika prosektorium.

— Zaczynamy.

Pchnął mnie nieco bliżej. Widok zmasakrowanej twarzy ponownie wywołał nagły sprzeciw żołądka i zmysłów. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy, kumulując się gdzieś w okolicy ściśniętego żelazną obręczą obawy serca. Nie mogłam oderwać od niej wzroku. To był upiorny widok i już wiedziałam, że dołożyłam sobie sporą cegiełkę do ogromnego stosu moich traum. Kolejny widok, który będzie mnie nawiedzał w snach.

— Joan, dobrze się czujesz? — usłyszałam jak przez watę, bo szum w uszach nasilał się.

Pokiwałam głową. Lustrowałam spojrzeniem ciało, które leżało przede mną. Całą sobą starałam się nie skupić wzroku na twarzy, a właściwie jej braku. Czemu tak go pobili? Wręcz zmasakrowali.

— I jak? — zapytał spokojnie Juni. — To on?

Tak naprawdę wolałabym mieć wątpliwości, jednak liczne tatuaże, które przecież widziałam nie raz, brak palca w lewej dłoni i widoczny ślad po ranie postrzałowej na ramieniu, były wystarczającym dowodem. Pamiętałam też mały pieprzyk obok jednego z sutków i bliznę nad lewym kolanem, której Seij nabawił się, kiedy spadł z roweru. Podeszłam bliżej i pochyliłam się, ignorując wzmagający się odór. Czułam to nawet przez maseczkę na twarzy. Juni był tuż za mną.

— Coś nie tak? — nie wiedziałam, czy w jego głosie usłyszałam obawę, czy ulgę.

Skupiłam wzrok. Blizna tam była. Z trudem powstrzymałam odruch dotknięcia jej, aby sprawdzić, czy jest prawdziwa. Powstrzymywała mnie tylko odraza i nieziemski smród. Gdyby to w jakiś nieprawdopodobny sposób nie był Seijuro, przygotowanie ciała tak, aby wyglądało, jak jego wymagałoby ogromnego wysiłku. Mimo to poczułam niepokój. Seijuro był zdolny do wszystkiego. Ale żeby aż tak? Odsunęłam się od ciała.

— Tak, to on.

— Na pewno? Jesteś o tym absolutnie przekonana? — naciskał Junichi.

— Tak — powtórzyłam — absolutnie. To Seijuro Akijo.

— Dobrze, skoro tak… — Kazuhiro skinął na pracownika, a ten nakrył na powrót ciało.

Mimo woli westchnęłam z ulgą. Dopiero odwracając się, zauważyłam, że funkcjonariusz stojący w kącie wszystko notował. Widać taka była jego rola.

— Będziesz potem musiała jeszcze podpisać protokół rozpoznania.

Skinęłam głową. Juni ujął mnie pod ramię i poprowadził do drzwi. Nawet się nie odwróciłam. Gdy wyszliśmy wprost na mroźny dzień, z ulgą nabrałam w płuca świeżego, zimnego powietrza.

— Wszystko ok? — Juni zapinał irchową kurtkę.

Pod nią miał na sobie tylko koszulę i dżinsy. Pewnie także było mu zimno.

— Napiłabym się czegoś mocniejszego — zagadnęłam.

— Chcesz iść do baru sake? Jest tu jeden nieopodal.

— Wszystko jedno — wzruszyłam ramionami. — Muszę się napić.

— Zaprosiłbym cię do siebie, ale nie chcę być źle zrozumianym.

Podniosłam brwi, spoglądając na niego w niemym oczekiwaniu.

— No i mam do ciebie jeszcze kilka pytań… — podrapał się w zażenowaniu po czuprynie, na której osiadały już drobne płatki śniegu, bo właśnie zaczęło padać.

— Dobrze — rzekłam tylko — w takim razie faktycznie, chodźmy do ciebie.

W milczeniu ruszyliśmy ulicą w gęstniejący tłok. Wiecznie spieszący się do swoich spraw mieszkańcy Toshimy mijali nas obojętnie. Taką samą obojętność czułam w sercu. Nie ulgę, nie żal, a właśnie obojętność. Chyba to, co się stało, jeszcze do mnie nie dotarło.

I nagle przystanęłam na środku chodnika. Seija już nie ma. Nie żyje. Zabili go… ZABILI! Seij…, przed oczami stanął mi obraz dziewięcioletniego chłopca z sierocińca w Hiroo. Zbyt dobrze pamiętam moment, gdy ujrzałam go pierwszy raz, kiedy to jako mała dziewczynka zostałam tam oddana, bo moi rodzice zginęli. I wtedy się rozpłakałam.

Ośrodek opieki Fukudenkai w Hiroo, ponad dwadzieścia lat wcześniej

Seijuro


— Seijuro! Seijuro Akijo! Dyrektor cię wzywa.

Mały chłopiec, zwany tu przez wszystkich ze względu na swoje duże uszy Usagi, czyli króliczek, podbiegł do mnie. Siedziałem na schodach wiodących do jadalni, gdy się pojawił. Ukłonił się aż do samej ziemi, a jego krzywo przycięta grzywka zamiotła i tak lśniącą posadzkę.

— Seijuro-kun — wydyszał, łapiąc oddech — natychmiast masz się stawić w gabinecie dyrektora.

Wstałem i otrzepałem kolana. Wprawdzie pora obiadowa zaczynała się już za kilka minut i jako najstarszy w grupie i wyznaczony na dyżurnego miałem dopilnować, by młodsi koledzy dotarli na czas na posiłek, wiedziałem, że nie mogę zwlekać. Wezwanie dyrektora było sprawą priorytetową, ważniejszą niż codziennie obowiązki. Chłopak zwany Usagi zmył się, nim zdarzyłem go zapytać, o co chodzi. A i tak pewnie nawet nie wiedział. Westchnąłem. Surowa dyscyplina, jaka panowała w domu dziecka, obowiązywała wszystkich wychowanków. Także i mnie. Mimo iż moim ojcem był jeden z najbogatszych ludzi w Tokio. To nie miało znaczenia. Byłem bękartem i nigdzie indziej nie dawano mi odczuć tego tak mocno, jak tutaj. Nigdy też nie liczyłem na żadne profity z racji mojego pochodzenia. Wręcz przeciwnie. Zresztą mój ojciec i tak dawno się mnie wyrzekł. Matka, nie mogąc znieść tego wszystkiego, hańby, upokorzenia, lat życia w biedzie, powiesiła się kilka miesięcy temu. Tak wylądowałem w domu dziecka. Zupełnie sam. Bękart. Niechciany przez własnego ojca, który nawet nie potrafił zaakceptować, iż jestem jego synem. Nad grobem matki przysięgałem sobie, że się zemszczę. Po czym spakowałem swój niewielki dobytek i wylądowałem w Hiroo. Tu dość szybko zdobyłem szacunek kolegów i koleżanek. Nie izolowałem się, ale też zbytnio nie integrowałem. Uczyłem się dobrze. I starałem się nie wychylać. Byłem biernym i obojętnym na tyle, na ile pozwalała mi wewnętrzna dyscyplina, którą wypracowałem sobie w te kilka miesięcy od śmierci mamy, i oczywiście regulamin ośrodka.

Do gabinetu dyrektora dotarłem spokojnym, choć szybkim krokiem. Zapukałem do drzwi, a gdy usłyszałem stanowcze: wejść, nacisnąłem klamkę. Nie od razu ją dostrzegłem, bo ukłoniłem się, jak nakazywała tradycja i szacunek. Nie do samej posadzki, jak mały Usagi, jednak dopiero prostując się, podniosłem wzrok i dostrzegłem niedużą dziewczynkę, skuloną na krześle pod ścianą. Obok niej stała pani Nakamura, psycholog. To, co mnie w niej urzekło, to burza rudych jak lisi ogon włosów dookoła bladej twarzy i strach w ogromnych, zielonych oczach. Dziewczynka nie była japonką. By to stwierdzić, nie trzeba było być specjalnie bystrym. Miała na sobie czarny płaszczyk, na chudych nogach czarne rajstopy i buty. A więc kolejna sierota? Czekałem w milczeniu, aż dowiem się, o co chodzi. Ona nawet nie spojrzała na mnie. A ja nie gapiłem się na nią. Nie tylko dlatego, że to by było niegrzeczne.

— Seijuro Akijo znasz angielski, prawda? — zapytał mnie dyrektor.

— Hai — przytaknąłem.

— Na tyle dobrze, żeby nam pomóc — stwierdziła psycholożka. — Mamy pewien problem. To jest Joan Onari — wskazała na dziewczynkę, która na dźwięk swojego imienia podniosła wzrok i spojrzała wreszcie na mnie. — Joan jest angielką — kontynuowała pani Nakamura — nie zna japońskiego. Jej rodzice zmarli niedawno.

— Ty jako jedyny znasz tu angielski na tyle dobrze, aby porozumieć się z Joan — wtrącił dyrektor, spoglądając na mnie surowym wzrokiem.

Nie lubił mnie. Głównie ze względu na to, kim był mój ojciec.

— Zaopiekujesz się Joan i pokażesz jej pokój, w którym będzie teraz mieszkać oraz oprowadzisz po ośrodku, a także przedstawisz zasady i regulamin, jaki tu obowiązuje — dodała pani Nakamura.

— Hai — odpowiedziałem tylko i ukłoniłem się ponownie.

Podszedłem do dziewczynki, wciąż wbijającej we mnie spojrzenie zielonych oczu, w których zobaczyłem łzy. Wzruszyłem się. Coś ścisnęło mnie za serce. Przypomniałem sobie śmierć matki i mój własny ból, który przekułem w nienawiść do ojca. Ona nie miała nikogo.

— Cześć — powiedziałem po angielsku — jestem Seijuro, będę się tobą opiekował, chcesz?

Przytaknęła powoli i wyciągnęła do mnie dłoń. Ująłem ją i już od tego momentu wiedziałem. To spotkanie było nam przeznaczone. Czerwona nić Unmei no Akai właśnie się zawiązała, łącząc nasze losy na zawsze.

Chiny, Tsing Yi Village niedaleko Hongkongu

Seijuro


Mieszkanie Hao Yinga, mojego przyjaciela, znajdowało się na ostatnim piętrze jednego z wieżowców Tsing Yi Estate, osiedla mieszkaniowego niedaleko Hongkongu. Było to dobre lokum, z którego nie raz korzystaliśmy, załatwiając swoje sprawy w Chinach. Znajomość tę, jak i wszystkie kontakty z Triadą zawdzięczałem ojcu. Gdyby tylko mógł przewidzieć jaką sieć ludzi mi przychylnych stworzę tu przeciwko niemu, nigdy nie wysyłałby mnie do Chin. Ojciec jednak nie żył i to ja zadałem kres jego marnemu, niecnemu życiu. Nie uroniłem nawet jednej łzy. Nie mogłem tylko iść na grób matki, aby jej o tym fakcie powiedzieć. O tym, że moja zemsta się dokonała. A powodem tego był nie kto inny, a cholerny komendant Kazuhiro, a właściwie teraz już agent. Ile awansów mi zawdzięczał, sam chyba nie zdawał sobie sprawy. I to też budziło we mnie sprzeciw, połączony z przemożną chęcią, aby i jemu wreszcie wpakować kulkę w łeb. No i odzyskać moją Kitsune. Moją Joan. Moją żonę! Jednak, żeby to zrobić, musiałem stać się martwym. Nie było to łatwe. Z pomocą przyszedł mi właśnie Hao, za co byłem mu niezmiernie wdzięczny. Za jego pomysłowość co do sposobu zabicia mnie. Za wtyki i ludzi tam, gdzie trzeba, którzy już skutecznie zadbali o to, żeby nie tylko Kazuhiro, ale i Joan przekonani byli, iż to moje ciało zjadały ryby na dnie Zatoki Tokijskiej. A wisienką na torcie było zmasakrowanie twarzy. Cała operacja wymagała wprawdzie niebotycznych środków i zaangażowania ogromnej masy różnego rodzaju specjalistów, ale jak nikt inny wiedziałem, że było warto! Stawka szła o wielką cenę, a ja musiałem zniknąć. Jednak nie przyczaić się jak wcześniej. Byłem bowiem pewny, że i tym razem Kazuhiro mnie znajdzie. Drań był za dobry i zbyt przebiegły. Świadczył o tym wszczepiony mi po kryjomu micro chip. Musiałem zniknąć na dobre. Trochę martwiło mnie, jak Joan to przyjmie. Jak da sobie z tym radę. Wiedziałem zbyt dobrze, że wciąż jeszcze mnie kocha, mimo iż starała się ze wszystkich sił tego nie okazywać. Nie ze mną takie numery. Wprawdzie nasza noc poślubna była jedną wielką kpiną, a ona zachowała się karygodnie, byłem pewny, że Shiro Kazuo miał w tym spory udział. Wciąż ją podburzał przeciwko mnie. Cała ta fuzja nie bardzo mu pasowała. Decyzji Kumy nie mógł się jednak sprzeciwić, popierała ją przecież cała Rada Siedmiu. A ja podjąłem odpowiednie kroki, aby jak najwięcej z jej członków mieć po swojej stronie. Musiałem uśpić czujność Shiro i Joan. I to był genialny sposób. Pozostawała jeszcze druga strona medalu — Junichi Kazuhiro. Joan miała do niego dziwną, niezdrową wręcz słabość. A on wykorzystywał to, ile się dało, podobnie jak łudził ją zapewnieniami bezpieczeństwa. Nikt nie mógł jej tego dać. Nawet stanowisko bossa Yamaguchi-gumi i poparcie Shiro Kazuo. Tylko ja i życie u mego boku było dla niej bezpieczne, jedyne i właściwe. Szkoda tylko, że nie potrafiła tego dostrzec.

Nad miastem wisiały ciężkie ołowiane chmury, z których powoli zaczął padać drobny deszcz. Objawiało się to fantomowym bólem w mojej lewej dłoni. To prawda, że nawet jeśli odetną ci jakąś część ciała, nadal ją czujesz. Spojrzałem od niechcenia na moją rękę. Brakowało w niej małego palca. Bardziej jednak bolało mnie złamane serce. Stałem przy ogromnym, panoramicznym oknie, spoglądając w dół z wysokości dwudziestego piątego piętra. Czerwone plamki na zatoce to pewnie były żagle dżonek. Świat wydawał się być tak małym, a ludzie niczym nic nie znaczące insekty, spiesznie biegali ulicami, które z tej wysokości wyglądały jak czarne wstęgi. Upiłem łyk wybornej whisky. Hao udał się właśnie w jakiś interesach do centrum Hongkongu. Miałem dla siebie cały apartament. Stając tak samotnie nad miastem, niemal w chmurach, niczym jakieś bóstwo, zatęskniłem za Joan. Za tym, by znów trzymać ją w ramionach. Patrzeć jak jej oczy rozpalają się pożądaniem. Żadna inna potem nie potrafiła dać mi tego, co ona. Całkowitego zatracenia się w przyjemności. Pragnienia, ciepła, miłości, zrozumienia, a nawet współczucia. Aż palce mnie swędziały, tak bardzo chciałem ją mieć. Móc znów ją dotknąć, objąć, posiąść, bo tylko wtedy byłem pewny, że jest całkowicie i niezaprzeczalnie moja. Tak samo pewny, jak tego, że ten dupek Kazuhiro nie potrafi dać jej tego, co ja i nigdy nie będzie umiał.

Nagle z zadumy wyrwał mnie dźwięk SMS-a. Całkiem nowy smartfon od Apple zapikał cichutko w mojej kieszeni. Mój nowy numer miało naprawdę tylko kilka osób. Na palcach jednej ręki można by zliczyć. Wyjąłem telefon i spojrzałem na wyświetlacz. To był Hao:

„Zabawimy się dziś wieczorem? Ja zapraszam”

Uśmiechnąłem się pod nosem. Znałem tę jego zabawę: narkotyki, panienki i ostry seks. Ta propozycja z jego strony oznaczała jazdę bez trzymanki i była oczywistym sygnałem, że interesy poszły po jego myśli.

Hao podobnie jak jego apartament był kwintesencją tego, co szarzy malutcy ludzie zwykli zwać luksusem nad miarę. Pokoje kipiały od przepychu. W sporej wielkości garażu stało kilka ekskluzywnych bryk. On sam zaś był przystojnym i uroczym na swój sposób mężczyzną, kilka lat starszym ode mnie. I podobnie jak ja, kiedyś pretendował do stanowiska bossa Triady rezydującej w Hongkongu i okolicach. I tak naprawdę była to wtedy tylko kwestia czasu i formalności.

„Jasna sprawa”.

Odpisałem szybko. Przyda mi się taka odskocznia po tym wszystkim, co wydarzyło się w Kobe i później. Sporo czasu zajęło mnie i pomocnym mi ludziom spreparowanie własnej śmierci. Zwalenie tego na Włochów było tak oczywiste, że nie tylko Kazuhiro, ale i Kazumi powinni dać się na to nabrać. I dali. Czasami najprostsze rozwiązania są tymi najlepszymi. Teraz tylko trzeba było się przygotować na powrót do Japonii, moje zmartwychwstanie, zwłaszcza dla Joan. A na to ja sam nie byłem jeszcze gotów, a co dopiero ona! Dlatego miłą bądź co bądź perspektywą była wizja zabawy i zapomnienia się chociaż na chwilę lub na kilka chwil. Bo nie łudziłem się, że ona tęskni za mną i myśli o mnie, tak samo, jak ja o niej. Tym bardziej, iż dla niej byłem martwym, bo już dotarły mnie informacje, że ona o tym wie.

Japonia, Tokio, Toshima

Joan


Nie dane mi było usłyszeć od niego ani jednego pytania. Gdy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania, które przecież pamiętałam, Juni wziął mnie w ramiona i pocałował tak mocno, namiętnie i desperacko, że aż zabrakło mi tchu. Zbyt szybko pozbyliśmy się naszych ubrań. Zbyt szybko znaleźliśmy się w sypialni. Tak bardzo chciałam czuć go znów w sobie, że nie bawiłam się w żadnej gierki. Kiedy zdałam sobie sprawę, że go kocham? Że jestem od niego uzależniona? Od poczucia bezpieczeństwa, jakie irracjonalnie wciąż przy nim czułam. Od dotyku jego dłoni, smaku ust, ciepła ramion i bicia serca? Przyspieszone tętno szumiące w uszach, pulsujące pod rozgrzewającą się jego pieszczotami skórą aż do zawrotu głowy. Każdy raz z nim, każde nasze zbliżenie, było wyjątkowe, niepowtarzalne i uzależniające. Czułam to. Jak nigdy przedtem. Czułam, że mnie kocha. Zatracałam się w westchnieniu, które stłumił kolejnym pocałunkiem, a potem wreszcie mnie wziął. Na początku mocno, ostro i nagle, jakby chciał zbyt szybko zaspokoić swoje żądze. Nadążyć za pożądaniem, które również i we mnie eskalowało już na wyżyny doznań i bólu. Nie tylko fizycznego, ale i tego zmysłowego. Całą sobą odbierałam to i współtworzyłam. Kolejny już raz zdając sobie sprawę, że on czuje dokładnie to samo. Nie przerwał, nawet gdy szczytowałam mocno długo i intensywnie. Na pewno to poczuł. Jednak nie zwolnił ani nie zatrzymał się nawet na chwilę. Wręcz przeciwnie. Nadal był we mnie, poruszając się coraz to szybciej i szybciej, jakby nadmiarem bodźców i wrażeń chciał mnie ukarać za nieobecność. Za wszystkie te decyzje, które nas poróżniły, odsunęły od siebie, separowały. Brakowało mi tchu i kręciło mi się w głowie. Całe ciało pulsowało słodkim bólem spełnienia, a on wciąż dawał mi więcej i więcej. Więcej doznań, więcej bólu, więcej siebie. W końcu, gdy po raz drugi miałam orgazm równie zniewalający, co za pierwszym razem, dołączył do mnie. Krople potu zrosiły mu czoło, a piękne oczy były niemal czarne, tak miał rozszerzone źrenice.

— Juni — jęknęłam cichutko, tonąc w jego objęciach. — Co teraz będzie?

— Nie wiem. — Pocałował mnie w czoło, a potem we włosy, tuląc do siebie jeszcze mocniej.

— On naprawdę nie żyje? — bardziej zapytałam, niż stwierdziłam.

Odsunął się nagle ode mnie. Poczułam chłód, jakby ktoś otworzył okno i mroźne powietrze wtargnęło nie tyle do pokoju, ile do mojego serca. Usiadł, wbijając we mnie karcące, niechętne wręcz spojrzenie.

— Tylko mi nie mów, iż masz wątpliwości, że to ciało leżące w kostnicy to Seijuro Akijo!

Mrugałam zaskoczona jego nagłą odmianą nastroju. Był bardziej niż zły. Jeszcze czułam na sobie ciepło jego dłoni, usta mi mrowiły od namiętnych pocałunków, a tu takie coś!

— Joan — przynaglił mnie trochę może za ostro.

— Nie, skąd… — odpowiedziałam.

Zabrzmiało to chyba niezbyt przekonująco, bo złapał mnie za ramiona i lekko potrząsnął.

— Joan! Jeśli masz chociaż cień wątpliwości… Powinnaś mi o tym powiedzieć teraz. To wszystko zmienia, rozumiesz? Jeśli się jednak wahasz i nie jesteś pewna, to oznaczałoby…

— Że on jednak żyje — rzekłam pustym, pękniętym głosem.

— I, że zabił kolejną niewinną osobę.

Rozpłakałam się.

— Nie! To na pewno on. To on! Rozumiesz? Seij nie żyje! Już nigdy więcej… — rozkleiłam się, ale już sama nie byłam pewna, co chciałam, aby było prawdą.

Junichi przyjął to jakoś po swojemu. Pokręcił głową i odsunął się ode mnie.

— Masz obsesję, wiesz? Podobnie jak on. Może powinnaś skorzystać z pomocy specjalisty? Twoje koszmary, a teraz to…

— Mam się cieszyć, że on nie żyje? Cieszyć z czyjejś śmierci — od razu pozbierałam się do kupy.

Zupełnie jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Siedzieliśmy nadzy w łóżku. W jego łóżku. Chwilę temu trzymał mnie w ramionach. A teraz znów zachowuje się jak dupek. Na dodatek zazdrosny i to o kogoś, kto nie tylko mnie skrzywdził wiele razy, a teraz leży teraz martwy w kostnicy nieopodal.

— Nie czyjejś, a jego. Był twoim prześladowcą. Próbował cię zabić. Zapomniałaś? Może nie powinnaś cieszyć, jednak myślałem, że ci ulży, że wreszcie odpuścisz sobie przeszłość, że ta śmierć cię uwolni od tego, co było. A ty żałujesz, że on nie żyje? Naprawdę?

— To nie tak…, mylisz się…, to jakieś twoje urojenia…

— Na pewno moje?

— O czym ty mówisz?

— O twojej obsesji na jego punkcie. I nie zaprzeczaj! Widzę to od dawna. Nie tylko jemu odbija. Nie jesteś lepsza — zrobił obrażoną minę. — To już podchodzi pod syndrom sztokholmski.

— Nic nie wiesz o mnie i o tym, co było! Jak możesz… — łzy zapiekły mnie pod powiekami. — Jak możesz tak pochopnie mnie oceniać? Nie masz pojęcia…

— Jakieś pojęcie mam — wtrącił, przerywając mi. — Seijuro opowiedział mi o tym, co was łączyło. O waszej przeszłości.

— Co takiego? Kiedy?

— W Kimitsu. Po naszym powrocie z Chin. Twierdził, że nadal go kochasz i to tylko kwestia czasu, żebyś do niego wróciła. Miał rację, prawda?

Milczałam. Szukałam słów, by mu wytłumaczyć. Żadne z nich nie wydawały mi się teraz właściwe. I nie wiedziałam, co opowiedział mu Seij. I jak przedstawił przeszłość.

— Juni… — zaczęłam. — Nic nie rozumiesz…

— To mnie oświeć! Zrób to teraz, Kitsu. Skoro wcześniej nie byłaś łaskawa podzielić się ze mną tą wiedzą — był wyraźnie urażony. — Musiałem wszystkiego dowiedzieć się od niego.

— Nie ma sensu roztrącać tego, co było. Seij nie żyje. I to także moja wina. To nie obsesja…, raczej — zawahałam się, niepewna czy zrozumie, o co mi tak naprawdę chodzi — wyrzuty sumienia — dodałam po chwili.

— Wyrzuty? To on powinien je mieć. Chyba że masz je za niego. Co by mnie nie zdziwiło. Powiedz Kitsu, jak bardzo miał rację? Czy zgodziłaś się na ten ślub, bo sama też tego chciałaś? Bo spodobało ci się być szefową mafii? Żoną syna Isao? Chciałaś stać się taka jak on? Kochałaś go przecież, prawda? A może nadal kochasz? A może to jednak jest obsesja?

Zabolało! Jak cholera zabolało. I chociaż być może w tym w twierdzeniu było nieco racji i tak dotknął mnie do żywego.

— Nie porównuj mnie do tego psychola! — Otuliłam się prześcieradłem, które prawie wyrwałam spod niego.

Wstałam i poszłam się ubrać. Nie poszedł za mną ani nie zawołał. Wyszłam bez słowa, tłumiąc w sobie łzy rozczarowania i rozpaczy. Byłam już gotowa na wyznania, fale uczuć i szczerość do bólu. Taką absolutną, całkowitą. Chciałam się przed nim otworzyć. Zwłaszcza teraz, gdy byłam już niejako wolna od demonów z przeszłości. A on znów wszystko popsuł.

Gdy jechałam taksówką na dworzec, padał gęsty śnieg. A chłód na zewnątrz był niczym w porównaniu z chłodem, który wkradał się do mego serca z każdą posępną myślą. I z każdym kilometrem, jaki odsuwał mnie od Tokio i Junichiego.


***


Wracałam do Kobe tak samo, jak z niego wyjeżdżałam. Sama. Pociągiem. Jednak wciąż nie mogłam się pozbyć wrażenia, że ktoś mnie obserwuje. Śledzi każdy mój krok. Być może to tylko pokłosie prześladowań ze strony Boryoku-Dan, a zwłaszcza Seijuro. Tyle że on był już martwy. A może tylko moja paranoja, podsycana obawami wuja Shiro? Być może też obawy, że Interpol czy Security Service lub Scotland Yard odkryło, że nadal żyję. Że posłali za mną jednego ze swoich agentów. Juni jednak solennie zapewniał mnie, że taka sytuacja nie mogła mieć miejsca. I, że zadba o to, by niebawem ogłoszono oficjalnie moją śmierć. O ironio losu. O śmierci Seijuro na razie nie było żadnej wzmianki, a ja — mimo iż chodziłam po tym świecie — miałam stać się dla niego martwą.

Droga strasznie mi się dłużyła, chociaż Shikansen gnał jak wiatr. Wspominałam miniony dzień, znów rozważając — może zupełnie niepotrzebnie — każde za i przeciw. Juni wbił mi niezłego klina, ale nie miał racji. I nic nie rozumiał, a ja nie potrafiłam mu wytłumaczyć. Jak powiedzieć mężczyźnie, którego kocham, o tym, ile dla mnie znaczył inny mężczyzna? Jak wiele zawdzięczałam zmarłemu Seijuro? Przed czym mnie uratował? I jak bardzo — mimo wszystko — na swój sposób się starał? Wtedy, zanim miłość do mnie stała się jego obsesją? Jego, nie moją! Jadąc do Tokio, siedziałam jak na rozżarzonych węglach lub stercie szpilek. Co tam szpilek! Raczej noży ostrych jak samurajskie miecze.

Teraz z apatią spoglądałam na ciemniejący za oknem horyzont. Tylko wciąż z tyłu głowy miałam wrażenie, że ktoś mi się przygląda. Uczucie to nie opuściło mnie, nawet gdy wysiadałam na Shin-Kōbe Station. Padał drobny śnieg, a na zatłoczone ulice wraz z ciemnością stepował mróz. Szczelniej otuliłam się płaszczem i postawiłam kołnierz. Ponownie wymawiając sobie od idiotek i obiecując, że kupię najcieplejszą i najgrubszą kurtkę, jaką znajdę w pierwszym lepszym sklepie. Ulice miasta wciąż były zapchane tłoczącymi się w korkach samochodami, a chodniki pełne ludzi. Mogłam wezwać taksówkę lub nawet zadzwonić do wuja, aby ktoś odebrał mnie z dworca, czego Shiro pewnie by sobie życzył. Jednak postanowiłam się przejść. Do mojego nowego domu, a właściwie apartamentu w hotelu Okura nie było aż tak daleko. Jakieś pół godzinki niezbyt szybkim krokiem. Musiałam przewietrzyć głowę z myśli, a wieczorny spacer pozwoli mi nie tylko spokojnie zasnąć, ale i poukładać sobie co nieco, oczyścić serce z emocji, a umysł z nadmiaru wrażeń. I właśnie, gdy zamierzałam w stronę świątyni Ikuta, znów nawiedziło mnie owo uczucie, że ktoś za mną idzie. Obejrzałam się dyskretnie. Nikogo podejrzanego jednak nie zauważyłam. Ot, zwykli przechodnie, nikt nie rzucający się w oczy. Nie chciałam przyspieszać zbyt gwałtownie, ale pomysł ze spacerem wydał mi się teraz niezbyt dobrym. Mogłam wrócić metrem. Tam zawsze jest bezpiecznie, kamery, pełno pasażerów i patrole na stacjach. Skręciłam więc w stronę najbliższej stacji Sannomiya, kiedy pod krawężnik podjechało ogromne czarne auto i wysiadł z niego ubrany na czarno mężczyzna. Nie zwróciłby może mojej uwagi, gdyby nie nasunięta na oczy bejsbolówka i ciemnie okulary na nosie, a zapadł już przecież zmierzch. Co z tego, że ulice miasta były zawsze oświetlone nie tylko licznymi latarniami, ale i kolorowymi neonami i bilbordami. Ciemnie okulary po zachodzie słońca i to zimą? Raczej nie był niewidomy, bo pokręcił głową, jakby się rozglądając. Ominął mnie wzrokiem, ale czułam wyraźnie, że zatrzymał spojrzenie o jedną chwilę za długo. A gdy sięgnął za pazuchę skurzanej kurtki, irracjonalny dreszcz strachu zmierzył mi włosy na karku i kazał czym prędzej udać się do wejścia na stację metra. Przystanęłam i cofnęłam się o kilka kroków. Przeczucie podpowiadało mi, że trzeba uciekać. Na moje szczęście dookoła mnie wciąż było dość dużo ludzi. Jednak zejście do metra było idealnym pomysłem. Kamery, ochrona, ludzie. Możliwość ucieczki jakimkolwiek składem. Miałam szczerą nadzieję, że uda mi się przejść przez barierki biletowe, nim facet mnie dogoni. Tylko czy to go powstrzyma? Pod groźbą broni uda mu się zmusić mnie, bym poszła z nim. Dla własnego dobra i ludzi w metrze. Pewnie nie zawahałby się strzelić, więc nie mogłam nikogo narażać. Że gościowi chodziło o mnie, upewniłam się, gdy żwawym krokiem ruszył prosto na mnie. Odwróciłam się i już niemal biegnąc, ruszyłam przed siebie. Jesteś wśród ludzi — uspokajałam się — nic złego ci się nie stanie. Mężczyzna niemal deptał mi po pętach i niewiele robił sobie z przechodni na ulicy. Byłam pewna, że chodzi mu o mnie. Tylko kto to jest? Miałam teraz równie wielu wrogów, co przyjaciół, a może i więcej. Tylko kto tym razem dybał na moje życie? Nie miałam jednak chwili na takie rozważania. W wejściu do metra zobaczyłam bowiem drugiego mężczyznę, niemal bliźniaczo podobnego do tego, który mnie śledził. Wiedziałam już, że to nie przypadek i że chodzi im o mnie. Wiedziałam też, że droga ucieczki została odcięta. Nie wiedziałam jednak, kim byli i czego ode mnie chcieli. Rozglądałam się bezradnie ani na chwilę nie zwalniając. Serce waliło mi niczym młot pneumatyczny. Bałam się, że jeśli zatrzymam się chociaż na chwilę, dopadną mnie. Pierwszy mężczyzna podszedł do drugiego i teraz już obaj szybkim krokiem zmierzali ku mnie. Już się nie kryli. Już wiedzieli, że ich dostrzegłam.

— Akage-sama! — usłyszałam nagle wołanie, ale to nie był żaden z tych typków.

Spojrzałam w tamtym kierunku. Z bocznej uliczki wychodził Tadashi, a z nim dwóch moich ludzi. Tadashi trzymał w dłoni broń. Obejrzałam się za siebie. Mężczyźni przystanęli na widok ewidentnej odsieczy, jaka przyszła mi z pomocą. A potem najzwyczajniej odwrócili się i pospiesznie ruszyli z przeciwnym kierunku.

— Za nimi — rzucił tylko Tadashi w stronę swoich towarzyszy, a oni bez słowa pobiegli.

Widziałam jeszcze tylko, jak tamtych dwoje przyspiesza ku stojącemu w oddali samochodowi.

— Nie złapią ich — zdenerwowałam się — i kto to w ogóle był? — rzuciłam zamiast przywitania. — A ty co tutaj robisz, skąd…?

— Tego nie wiemy — rzekł spokojnie Tadashi. — Ale bądź pewna, że się dowiemy. A teraz chodź. Zawiozę cię do domu. Kazuo-sama bardzo się o ciebie martwi.

I już bez słowa, a także bez ociągania się, wsiedliśmy do stojącej w bocznej uliczce toyoty. W domu, czyli w moim apartamencie czekał mnie wkurzony do granic i ledwo opanowany wuj Shiro.

— Dziecko — otwarł ramiona na mój widok. — Jak dobrze, że już wróciłaś.

— Wuju — ukłoniłam się, ale on, zamiast się odkłonić, porwał mnie w objęcia.

— Bałem się o ciebie! Dobrze, że wysłałem Tadashiego.

— Wysłałeś? No tak — przerwałam może niezbyt grzecznie. Teraz wszystko było jasne. Odsunęłam się. — Kim byli tamci dwaj? Wiecie coś? Czego chcieli ode mnie i kto ich nasłał? — Nie owijałam w bawełnę.

Zła do granic nie tylko z obawy, ale i z niewiedzy, także o tym, że kazał mnie śledzić swojemu ochraniarzowi. Tadashi stał niewzruszony obok drzwi i z obojętną miną przyglądał się nam spokojnie.

— Nie wiemy — westchnął wuj, siadając i gestem wskazując mi miejsce obok siebie. — Jeszcze nie wiemy — dodał z naciskiem, widząc moją minę — ale dowiemy się i to niebawem. Jednakże — spojrzał groźnie — od tej chwili na krok samej cię nigdzie nie puszczę.

— A może ja nie życzę sobie ogona? — wykurzyłam się, bo złość była kolejnym przejawem targających mną emocji, w których strach pewnie brał prym nad bezsilnością, zdenerwowaniem i zmęczeniem. — Wybacz wuju — sięgnęłam po ostateczną broń, czyli moją rzekomą pozycję bossa — ale sama zdecyduję…

Wuj niespodziewanie trzasnął dłonią w oparcie fotela, na którym siedział, aż podskoczyłam. Tylko Tadashi nadal zachował kamienną twarz. Niczym Samuraj. I tak zawsze mi się kojarzył. Tylko nie miał na sobie kimona, a zamiast mieczy nosił w kaburze pod pachą Glocka 17.

— Dość! Nie rozumiesz jeszcze? Joan… — spojrzał na mnie groźnie — rozmawialiśmy o tym nieraz. Myślałem, że już pojęłaś swoją rolę. Pozwalamy ci na twoje wybryki w ramach rozsądku. Jesteś jednak tylko…

— Kobietą! Wiem — weszłam mu w słowo — a kobieta nigdy nie może naprawdę rządzić mafią. To ty jesteś tu prawdziwym bossem, prawda? Zawsze tak było. Nawet jak żył mój dziadek. Dlatego nigdy nie chciałeś objąć po nim stanowiska. Jesteś niczym szara eminencja i rządzisz zza moich pleców, tak jak kiedyś rządziłeś za niego. Prawda Oji-san? — ostatnie słowo wymówiłam z sarkazmem.

— Dobrze, że to rozumiesz — odpowiedział tylko.

— Rozumiem, że jestem tylko twoją zabawką. Marionetką. Kimś nieważnym i niegodnym stanowiska. Tylko pokrewieństwo krwi z wielkim Kumą tłumaczy moją tu obecność. Pokrewieństwo, o którym nie raczył nikt mi powiedzieć, gdy byłam w potrzebie. Z obojętnością przygadaliście się jak Yamada Osamo, a potem Isao Akijo, a także jego syn, niszczą mi życie. Prawda? Nic nie zrobiliście. Ty nic nie zrobiłeś. Więc nie mów mi teraz, że ci zależy na mnie. Chronisz mnie, bo jestem ci potrzebna, byś mógł rządzić Yamaguchi-gumi i tylko dlatego.

Wuj wstał. Być może przesadziłam. Wiedziałam, że nie do końca tak było. Że troszczył się o mnie i na swój sposób mnie kochał. Ale nie mogłam tak dłużej. Zbyt wiele wciąż nosiłam w sobie emocji. Co ja tu robię tak naprawdę? Teraz gdy Seijuro nie żyje, mogłabym wrócić do Tokio, do Toshimy, do Juniego. Jednak byłam tu potrzebna. I świadoma, że wuj nigdy się na to nie zgodzi.

— Myślę, że powinnaś odpocząć — stwierdził spokojnie. — Juro porozmawiamy. Idź spać Kitsu.

Skinął na Tadashiego, który rzucił mi zagadkowe spojrzenie. Przez chwilę zdawało mi się, że dostrzegam w nim odrobinę współczucia i zrozumienia. Jednak zaraz potem wyszli obaj bez słowa. Znów byłam więźniem we własnym domu. Tylko czy mogłam nazywać to domem?

Japonia, Kobe, kilka tygodni wcześniej

Joan


— Joan! Otwórz, słyszysz?! — głos Seija naładowany był wściekłością.

Tuż po ceremonii zaślubin, jaka odbyła się w obrządku shinto, zamknęłam się w apartamencie. Za nic nie chciałam go widzieć. A on ubzdurał sobie noc poślubną. Wesela nie było. Ślub był tylko transakcją. Przypieczętowaniem fuzji, która miała się odbyć nazajutrz. To miało zapewnić bezpieczeństwo Juniemu. I tylko dlatego się na niego zgodziłam. No i może dlatego, że oczekiwał tego po mnie wuj Shiro i cała Rada Siedmiu. I co gorsza — mój zmarły dziadek, którego znałam tylko ze słyszenia. A i ta sława nie była zbyt dobra. O konsekwencjach odmowy wolałam nawet nie myśleć. Jednak nie oznaczało to, że stałam się własnością Seijuro, choć on na pewno i tak myślał i tego teraz oczekiwał. Powinien był wiedzieć, że nigdy nie kwalifikowałam się do roli posłusznej japońskiej kobiety, ani tym bardziej żony. Jego żony! O czym przypomniał mi, waląc pięścią w drzwi.

— Jesteś moją żoną! Słyszysz! Otwórz natychmiast! Wpuść mnie!

Był nieco podchmielony, co zauważyłam już na ceremonii. Suto zakrapiany wieczór kawalerski spędził w Hongkongu ze swoim przyjacielem z Triady. Wiedziałam o tym od wuja Shiro. Rankiem, przed ceremonią, jeszcze nie do końca trzeźwy, też nie żałował sobie procentów. Czego się bał? Może tego, że po ślubie od razu się go pozbędą? Przecież trzeba było jeszcze podpisać intercyzę i umowy wiążące na zawsze Yamaguchi-gumi z Kyokuto-Kai. Jako oficjalny już teraz następca swego ojca, Seijuro musiał sygnować je swoją pieczęcią. Podobnie jak ja jako boss mafii z Kobe. Pertraktacje co do szczegółów miał się odbyć już bez naszej obecności. My tylko mieliśmy podpisać dokumenty.

A teraz stał pod moimi drzwiami i domagał się swego. Uważał, że należy mu się noc poślubna, o czym truł mi już w limuzynie, jaka wiozła nas z chramu Ikuta Jinja do hotelu. Tylko cudem i dzięki Shiro udało mi się umknąć do apartamentu, nim przylazł tam za mną. Chyba kpi, że będę z nim spała tej nocy, czy którejkolwiek. Czy nie wie, że ten ślub to tylko papierek? Droga do połączenia naszych organizacji? Przecież wiedział to od początku. Tylko szalona obsesja tłumaczyła te irracjonalne oczekiwania względem mnie jako jego żony. Oczekiwania, którym nie zamierzałam sprostać.

— Mowy nie ma, Seij. Idź stąd. Nie zamierzam cię wpuszczać. Idź spać. Jesteś pijany — odpowiedziałam możliwie jak najspokojniej.

— Joan… — chyba oparł się o drzwi, bo usłyszałam głuchy stuk. — Wpuść mnie! Nie skrzywdzę cię. Wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził.

Prychnęłam, chociaż on pewnie tego nie usłyszał. Co on? Rozdwojenie jaźni ma? Chorobę dwubiegunową, czy tylko zwykłą sklerozę? Na sklerozę za młody. To pewnie tylko hipokryzja. Tylko? Pobił mnie! Chciał mnie zgwałcić, zabić…

Stałam z drugiej strony, całą sobą napierając na drzwi, choć zamknięte były na klucz. Miałam jednak wrażenie, że to go nie powstrzyma. Serce mi waliło jak młot pneumatyczny. Jakby chciało wyrwać się z piersi. Pytanie tylko w czyją stronę? To irracjonalne. Nie mogłam go już kochać. I nie chciałam. Wciąż jeszcze będąc z nim sam na sam, bałam się. Po tym, co mi zrobił. Co zamierzał mi zrobić wtedy w Kimitsu.

— Kocham cię — powiedział nieco ciszej, ale usłyszałam — chcę cię przytulić, pocałować… mieć. Jesteśmy sobie przeznaczeni! — ostatnie zdanie wykrzyczał, nic sobie nie robiąc z tego, że jest środek nocy, a my jesteśmy jednak w hotelu.

Zresztą, całe piętro było własnością organizacji. Nikt poza mną i nim tam nie przebywał. I to też mnie przerażało. Gdyby w jakiś sposób się dostał do apartamentu i mnie skrzywdził, nikt nie przybyłby mi z pomocą. Wuj Shiro i cała obstawa została piętro niżej, w sali konferencyjnej. Pewnie świętowali nie tyle nasz ślub, ile fuzję, tak długo przez nich oczekiwaną. Spełnienie woli sławnego bossa Taoki Kazuo zwanego nie bez kozery Niedźwiedziem z Kobe.

— Miałeś mnie już tyle razy, że wystarczy na kilka nocy poślubnych — Wkurzyłam się. — Idź sobie Seijuro. Nie zamierzam się powtarzać. A jak nie, wezwę kogo trzeba!

Blefowałam. Choć może nie do końca. Moich ludzi pewnie guzik obchodziły moje problemy z Seijem, te uczuciowe rzecz jasna. W ich mniemaniu byłam teraz jego. Jego żoną, jego kobietą. Co z tego, że szefową Yamaguchi-gumi? Dla wielu tylko formalność, która była konieczna, aby fuzja doszła do skutku i której życzył sobie mój dziadek. Wiedziałam to. Shiro nie raz o tym wspominał. Nie byłam pewna, czy ktokolwiek przyjedzie mi z pomocą, gdyby zaszła taka potrzeba. Mieli chronić szefową, a nie żonę Seijuro Akijo. W Japonii żona podporządkowuje się woli męża. Zwłaszcza w sprawach intymnych. A obcy nie mają prawa się wtrącać. Nie wypadało po prostu. To nie była ich sprawa.

Seij chyba tkwiłby pod tymi drzwiami i do rana, gdyby nie przepędził go wuj Shiro. Nie wiem, czy przyszedł jednak sprawdzić co ze mną, czy się martwił, że szalony Seijuro nie zrobi mi realnej krzywdy. Gdyby mnie zabił, zostałby szefem obu połączonych organizacji i chyba nawet sama Rada Siedmiu nic by nie mogła zrobić. A i życie Shiro też byłoby zagrożone. Tak to tu wyglądało. Tak załatwiano sprawy. Przemocą, bronią, zastraszaniem, groźbą, a w ostateczności — śmiercią niewygodnych ludzi. Nadal siedziałam pod drzwiami, kiedy usłyszałam spokojny głos Oji-san.

— Seijuro…, na wszystkich bogów, co tutaj robisz?

— Joan nie chce mnie wpuścić — poskarżył się Seij.

— No cóż… — głos wuja był cichy — to zrozumiałe. Daj jej trochę czasu.

— Czasu — usłyszałam odpowiedź — na co?

— Na oswojenie się z całą sytuacją. Jeszcze niedawno była zbiegiem. Kartą przetargową w grze o wielką stawkę. Teraz wszystko się zmieniło. Całe jej życie stanęło na głowie. Nie uważasz, że zasługuje na to? Na czas, aby sobie to poukładać? Pogodzić się z tym?

— Pogodzić się?! — wybuchnął Seij. — Nie musi się godzić, jest moją żoną. Od zawsze tak miało być i ty Shiro-sama wiesz to najlepiej.

Zapadła cisza, jakby Oji-san zastanawiał się nad tym, co ma mu odpowiedzieć.

— Kochasz ją, prawda młodzieńcze?

Wstrzymałam oddech. Być może wuj zdawał sobie sprawę, że tkwię po drugiej stronie i słyszę każde ich słowo. Aż przytknęłam ucho do drzwi, by odpowiedź Seija mi nie umknęła.

— Oczywiście!

— I chcesz jej dobra? — naciskał Shiro.

Odpowiedziało mu milczenie.

— Skoro tak jest, to wstaniesz teraz i pójdziesz do siebie. Prześpisz się z tym podobnie jak i ona. A jutro spojrzysz na tę sprawę zupełnie inaczej.

— A co ma tu być inaczej? — prychnął Seij, ale chyba wstał i odszedł, nie czekając na odpowiedź, bo najpierw usłyszałam kroki, a potem ciszę.

Nagłe pukanie do drzwi poderwało mnie z podłogi, na której siedziałam.

— Mała Kitsu, to ja, Shiro. Wpuść mnie, proszę.

Odemknęłam zamek. Nie musiałam się obawiać, że Seij jednak nie posłuchał i czai się nadal pod drzwiami. Gdyby tak było, Shiro za nic nie poprosił, żebym go wpuściła. Prędzej zaprowadziłby upartego Seija do jego pokoju. Wyglądało na to, że tamten sam jednak sobie poszedł. Wuj wszedł do środka. W dłoniach niósł jakiś pakunek.

— Mam prezent dla ciebie.

— Jeśli to prezent ślubny, to niepotrzebnie…

Przerwał mi gestem dłoni i usiadł na skórzanej sofie, wskazując mi, bym także usiadał obok niego.

— Moja droga… — zaczął.

Chyba był jedynym w organizacji, który wypowiadał do mnie te słowa z nutą sympatii. Spoglądałam na niego w milczeniu. Odłożył pakunek na bok i spojrzał mi w oczy.

— Gdybym kiedykolwiek miał córkę, chciałbym, by była podobna do ciebie. No ale — klepnął się w kolana z uśmiechem — za stary jestem na bycie ojcem. Już nie te lata.

— Oji-san, o co chodzi? Co tam jest w tym pudełku?

Podał mi je z dziwnym uśmieszkiem. Otworzyłam i zamarłam ze zgrozy. W środku była broń. Wyjęłam ją. Pistolet był tak mały, że mogłam go zmieścić bez trudu do każdej torebki, schować w dłoni, żeby nie był widoczny, lub ukryć pod rękawem czy nawet za paskiem do pończoch. Odczytałam nazwę na pudełku. M&P BODYGUARD 380. Instrukcja powiedziała mi, że jego długość to pięć i jedna czwarta cala, a waga nieco ponad dwanaście uncji.

— Wuju — zapytałam poważnie — na co mi broń?

— A czemu nie? Wiele przeszłaś mała Kitsu. To uczyniło z ciebie silną kobietę, choć może tego nie widzisz. Jednak będę spał spokojniej, wiedząc, że masz przy sobie tę zabaweczkę. — Mrugnął mi oczko.

— To broń — oponowałam — służy do zabijania.

— No właśnie — skwitował — ale i do obrony.

— Uważasz, że jej potrzebuję? — zmarszczyłam brwi.

— Nooo, może się tak zdarzyć — skinął głową w kierunku drzwi i korytarza, którym niedawno odszedł pijany Seijuro. — Nie zawsze będę przy tobie. I nie zawsze on mnie będzie słuchał.

Odłożyłam broń do pudełka i zamknęłam wieko. Odstawiłam je na szklany stolik.

— Nie potrzebuję tego, by poradzić sobie z Seijem.

— Doprawdy? — jego głos zawisł w eterze między nami. — A co gdybym nie nadszedł? Gdyby Seij nadal tkwił pod drzwiami lub próbował siłą wejść do środka? Nie możesz wiecznie tu siedzieć. Ani wiecznie go unikać. On nie odpuści, zwłaszcza teraz i wiesz to tak dobrze, jak i ja.

— Nie zamierzam do nikogo strzelać — zaperzyłam się i zamilkłam.

Jak żywo stanął mi przed oczami obraz gasnących oczu Beniamina, kiedy zaciskałam pętlę na jego szyi. Wzdrygnęłam się. Udusić kogoś, czy zastrzelić. Jaka to różnica? Już zabiłam przecież! Hipokrytka nie gorsza od Seija — podpowiedział mi w głowie jakiś złośliwy głosik. Być może moje sumienie. Wstałam z trudem.

— Jestem zmęczona. To był długi dzień. Chciałabym iść spać.

— Idź — przytaknął Shiro — ja tu posiedzę i popilnuję cię. Nie jestem pewny, czy synowi Isao nie przyjedzie do głowy jakiś głupi pomysł. Wszystkiego można się po nim spodziewać. Nikt nie wie tego lepiej od ciebie, prawda?

Nie odpowiedziałam, tylko poszłam do sypialni. Nie miałam ochoty nawet na prysznic. Zmyłam tylko makijaż, rozebrałam się z eleganckiej garsonki od Diora, która kupił mi Shiro na tę okazję i walnęłam do łóżka. Zasnąć jednak nie umiałam. Wciąż w głowie miałam nie tylko przestrogi Oji-san, ale przede wszystkim głos Seijuro. Twierdził, że mnie kocha? Być może nigdy nie przestał. Jeśli nawet, to ta miłość była teraz dla mnie zagrożeniem. Obsesyjnie wymagał ode mnie wzajemności. Tylko…, czy ja go już nie kochałam? Rozbolała mnie głowa. Wstałam i poszłam do łazienki napić się wody. W szufladzie pod umywalką była fiolka z lekami. Na wszelki wypadek. I takowy właśnie się wydarzał. Choć bałam się nocnych koszmarów, wniosków, do jakich mogłam dojść, nie śpiąc i rozmyślając nad tym wszystkim, bałam się jeszcze bardziej.


***


Gdy wstałam rano, wuja już nie było. Na stole, obok srebrnej tacy ze siadaniem, leżało nadal czarne pudełko. Westchnęłam. Nalałam sobie kawy i usiadłam. Być może Shiro miał rację. Być może przyda mi się ta pukawka. Przecież raz już zabiłam. I wcale nie była mi do tego potrzebna broń. Jednak może właśnie dlatego, to nie robiło już żadnej różnicy? Wyjęłam pistolet z pudełka. Był mały, poręczny i — o ile można tak powiedzieć o broni palnej — całkiem fajny. Jednak posiadanie go z całą pewnością nie zagłuszy wyrzutów sumienia i nie pomoże w pozbyciu się nocnych koszmarów, do których doszedł ewidentnie widok martwego detektywa. I chociaż Juni zapewnił mnie, że sprawa utkwiła w miejscu, to też nie wiele pomagało. Jeszcze będąc w Kobe, Kazuhiro poinformował, że wraz z agentem Security Service, Frankiem Kelly znaleźli sposób, by mnie uwolnić od kary za to zabójstwo. Rzekomo dla Scotland Yardu byłam na razie zaginiona. Joan Onari zaginęła gdzieś na Morzu Wschodniochińskim, kiedy to wywożono ją z Hongkongu do Japonii, po porwaniu przez byłą już agentkę, Lin Soong. Taka była wersja oficjalna. A że przybyłam do Kobe faktycznie nielegalnie, to nie było nawet śladu, jakobym przekraczała granicę i wjeżdżała do Japonii gdziekolwiek. Potem stałam się Akage Yokai, bossem Yamaguchi-gumi. Joan Onari zniknęła na dobre, gdy wyszłam za mąż i przyjęłam nazwisko Akijo. Juni wraz z Kazumim już skutecznie zadbali, żeby nikt się nie dowiedział, kim naprawdę jestem. Z czasem nawet mogliby ogłosić moją śmierć, co zazwyczaj robi się w przypadku osób zaginionych na morzu, których ciała nie da się odnaleźć. Niestety na wyrzuty sumienia to nie pomagało. A do tego dochodziła jeszcze obawa, że jeśli cała sprawa wyjdzie na jaw, konsekwencje mogą być tragiczne nie tylko dla mnie. Nie powiem, że machnęłam na to ręką. Tylko innego wyjścia, aby wymigać się karze wymiaru sprawiedliwości Wielkiej Brytanii, nie widziałam. A bardzo nie chciałam iść do więzienia. Nawet w Anglii.

Przyglądałam się pistoletowi w mojej dłoni. Przymierzyłam do strzału. Czy byłabym w stanie ponownie zabić? W obronie koniecznej? Czy z zimną krwią? O nie! To drugie na pewno nie. Przypomniałam sobie wściekłego Seija w tamten dzień w Kimitsu. I jeszcze Hanae i zbirów Isao- sama. Uczynili mi tyle zła. Wszyscy, nawet Seij. Jedynie Junichi był po mojej stronie. Kochał mnie — jak sam twierdził. Tyle że ja — mimo iż wreszcie odwzajemniłam to uczucie — po jego stronie żadną miarą być już nie mogłam. I to nie tylko jako szefowa mafii, czy żona Seijuro Akijo. Nie tylko dlatego! Wreszcie wyjęłam z pudełka magazynek z nabojami, załadowałam broń, posiłkując się instrukcją obsługi i schowałam ją do torebki. Kto wie, co jeszcze się wydarzy?

Chiny, Hongkong

Seijuro


Dziewczyna była ruda. Bez znaczenia był fakt, czy miała perukę, farbę czy to był jej naturalny kolor. Chociaż to ostatnie było mało prawdopodobne. Hao stał z miną, jakby właśnie na jego konto wpłynął kolejny miliard dolarów. A ja gapiłem się na wyginającą się przy rurze laskę. Jej kolor włosów jak żywo przypominał mi tamten. Był niemal identyczny. Loki opadały to na szczupłe ramiona, to na twarz, której z tej odległości jeszcze nie widziałem za dobrze.

— Widzę, że ci się podoba — skwitował ze śmiechem mój przyjaciel.

— To cios poniżej pasa.

— Poniżej pasa to już coś ci stoi, Seij-chan — roześmiał się.

Miał rację. Poczułem podniecenie, ale nie z powodu dziewczyny, która była seksowna i pewnie piękna. Tylko z powodu uderzającego podobieństwa do tej, której mieć nie mogłem. Skojarzenie było zbyt oczywiste i wywołało pożądaną reakcję.

— Jest twoja — rzekł, jakby dawał mi kolejny z licznych prezentów, jakie od niego nie raz dostałem. — Chodźmy się przywitać.

— Jak ma na imię?

— Jak tylko będziesz chciał. Moje dziewczyny są posłuszne klientom. Dlatego też zarabiają tak wiele. I wcale nie narzekają, uwierz mi.

— Zrobiłeś to specjalnie — bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.

Hao roześmiał się ponownie.

— A jak ci się zdaje? — I nie czekając na odpowiedź, dodał: — No chodź. Jest dziś tylko twoja.

Odwzajemniłem uśmiech. Dziewczyna tańczyła jeszcze kilka minut, a ja mogłem obserwować ją spokojnie. Nie była Chinką. Ani nawet Japonką. Więc i o ten szczegół Hao też zadbał? Wiedział, że Azjatek mam na pęczki we własnych domach uciech i innych przybytkach. Ja zaś bardzo chciałem docenić jego starania. Zawdzięczałem mu przecież tak wiele. Jednak, gdy zobaczyłem ją z bliska, od razu widziałem, jak mało ma wspólnego z moją Kitsune. Jedynie rudy odcień włosów, ich długość i cała fryzura, na pewno uczesana tak na moje przybycie, łączyły ją z Joan. Z tą dawną Joan. Bo nawet teraz Kitsu miała inną fryzurę, po tym, jak obcięła włosy, uciekając z Japonii. Dziewczyna tańcząca na rurze była nieco wyższą od Joan. Miała na nogach czerwone szpilki, które dodawały jej jeszcze centymetrów. Urodą przypomniała Rosjankę. Taki też miała akcent, który dość wyraźnie usłyszałem w jej głosie, gdy już zeszła do nas, czekających przy jednym ze stolików pod sceną. Klub był ekskluzywny, tylko dla wybranych, bogatych ludzi z elit i członków Triady. Ten sam, do którego zabrał mnie, kiedy się poznaliśmy. Przepych aż kipiał i kłuł w oczy, zwłaszcza wrażliwego na piękno otoczenia Japończyka, jakim się mieniłem i jakim przecież byłem. Nadal. Nadal wzruszały mnie łzy kobiety, którą kochałem, ulotny urok różowych jak jej sutki kwiatów sakury, uroczego jak dźwięk shamisenu tonu głosu. I dotyku delikatnych dłoni i ust. Tej tu kobiecie, ubranej w skąpy, czerwony komplet bardzo ładnej, markowej bielizny, która szła ku nam, seksownie kręcąc zgrabnym tyłkiem, brakowało tego wszystkiego. Nawet niemal identyczny odcień włosów nie mógł tego zastąpić. Wiedziałem, że Hao bardzo się postarał i zależało mu, bym był zadowolony. Postanowiłem zrobić dobrą minę i się zabawić mimo wszystko. Bo czemu by nie?

— Szefie! Spodziewałam się pana dziś — mrugnęła mu oczko — czy to pański przyjaciel, o którym tyle słyszałam? — Dość udatnie zagrała zdzwioną moim towarzystwem. I nie czekając na moją reakcję, wyciągnęła do mnie dłoń. — Hong-se jestem. Ale wszyscy nazywają mnie tutaj Honi. Dziś będę tylko twoja, jeśli zechcesz — uśmiechnęła się filuternie.

Zlekceważyłem jej gest. Nie zamierzałem się też kłaniać. Tym samym uzmysłowiając jej, jak niewiele dla mnie znaczy. Mimo wszystko była zwykłą dziwką. Już dawno minęły czasy, kiedy miałem serce dla takich jak ona. Zamiast się zmieszać, roześmiała się głośno, ale nieco nieszczerze.

— A ty jak masz na imię?

Musiała mieć tu spore fory lub względy, bo inaczej tak by sobie nie pozwalała. A niby miała być posłuszna. No, chyba że w sypialni. Zazwyczaj takie zachowanie w domach uciech było uważane za rzecz nie do przyjęcia, nietakt, wręcz obrazę klienta. Zwłaszcza w Japonii, z której przybyłem i ona to chyba wiedziała. W Chinach bywało z tym różnie, o czym przekonałem się już niejednokrotnie. Jednak zbyt długo mnie tu nie było, więc sporo mogło się zmienić. Mimo to odpowiedziałem, lecz byłem przekonany, iż dobrze już to wie.

— Seijuro.

— Honi! Dziś masz zrobić wszystko, co w twojej mocy, aby Seijuro wyszedł stąd zadowolony — odezwał się Hao — spełnić każdą jego zachciankę. A jeśli mówię każdą, to znaczy, że absolutnie masz mu być posłuszną. Rozumiemy się?

— Jasne, szefie. Dla takiego ciacha zrobiłabym to nawet za darmo. Uwielbiam Japończyków!

Zgromiłem ją wzrokiem, więc wreszcie zamilkła.

— Czego się napijesz? — Hao zwrócił się do mnie.

Jej nie zapytał. W domach uciech i klubach takich jak ten, to dziewczyny dbały, aby klient był zadowolony, a co za tym idzie, miał co pić.

— To, co zwykle — postanowiłem nie ułatwiać jej niczego.

Naszła mnie fala złości, która narastała. Hao pewnie miał dobre intencje co do tej dziewczyny. Może i miała podobny kolor włosów, ale poza tym z Joan nic zupełnie ją nie łączyło. Pyskata, wygadana i zbyt pewna siebie. Nie podobało mi się to i zamierzałem dać jej odczuć moje niezadowolenie. Pożądanie wzrosło we mnie na samą myśl, co jej zrobię, gdy znajdziemy się sam na sam.

— Dwa razy whisky, z lodem dla mnie, dla Seijuro bez, prawda?

Hao objął mnie ramieniem za szyję i skierował w stronę stolika w kącie, a dziewczyna udała się do baru. Wróciła dość szybko z alkoholem. Minęło kilka chwil na niezbyt zobowiązującej rozmowie. Mówił głównie Hao. Ja albo odpowiadałem półsłówkami, albo tylko przytakiwałem. Laska milczała, sącząc drinka i przyglądać mi się uważnie spod sztucznych rzęs. Chyba wreszcie pojęła, że ma być cicho. Straciłem zainteresowanie, żeby ją jakoś poznać. Gdyby nie te jej rude pukle i obecność przyjaciela, pewnie bym zadowolił się każda inną. Mimo to nadal byłem podniecony. A to się nasiliło, gdy wreszcie wszyscy troje przeszliśmy do gabinetu Hao, na bardziej intymne party. Do kolejnej już butelki alkoholu dołączyły narkotyki. Hao, podobnie jak dziewczyna, nie żałował sobie koki. A miał jej całkiem sporo. Podobnie jak innych narkotyków. Ja zadowoliłem się małymi, okrągłymi tabletkami, które zbyt dobrze znałem. Przypomniały mi znów o Joan i tamtej nocy w Kimitsu, kiedy to po tylu latach znów los nas połączył. Wziąłem dwie czy trzy, aby zadziałało, ale i tak dzięki nim dłużej zachowałem trzeźwość umysłu. Koka szybciej uderzała do głowy, dlatego rzadko ją brałem. Traciłem po niej kontrolę, czego bardzo nie lubiłem. Za to mogłem obserwować Hao i naszą towarzyszkę, którym narkotyk już dawał się we znaki. Najpierw zajęli się sobą. Całując jakby od niechcenia, jednak coraz to mocniej, namiętniej, wręcz zachłannie. Lubiłem to. Lubiłem patrzeć, a było na co. Dziewczyna i tak już skąpo ubrana w zniewalającą, seksowną bieliznę, bez skrepowania i nie czekając, aż Hao to zrobi, zdjęła koronkowy stanik, uwalniając nieco drobne, ale na pewno naturalne piersi. Również w tym aspekcie nie sięgała Joan nawet do pięt. Widać albo Chińczycy lubią naturalne, albo — co zauważyłem wcześniej — miała tu jakieś większe względy. Zdecydowanie wyglądała mi na divę lub faworytę tego przybytku. Inaczej, podobnie jak wielu innym dziewczynom, obecnym na sali i w kuluarach, kazano by jej powiększyć sobie biust. Hao natychmiast przeniósł uwagę na jej wątpliwej jakości walory. Sącząc whisky, przyglądałem się im nadal, czując, jak ecstasy zaczyna powoli działać. Hao świadom tego i mojego zamiłowania do obserwacji, leniwie jakby od niechcenia, bawił się piersiami dziewczyny. Ona sama siedziała mu na kolanach, ocierając się o niego jak napalona kotka.

— Moja śliczna. To chyba nie mną miałaś się zająć. Seijuro jest moim przyjacielem i gościem. To jego masz przede wszystkim zadowolić.

— Ależ nie przeszkadzajcie sobie… — zaoponowałem, sięgając jednak ku rozporkowi.

Spodnie nieco już krępowały mój wzwód. Dziewczyna natychmiast podeszła do mnie.

— Pomóc? — zapytała z figlarnym uśmieszkiem i nie czekając na moje pozwolenie, odpięła mi zamek w spodniach.

Pozwoliłem jej na to, więc posunęła się dalej. Najpierw włożyła dłoń do środka. Jej dotyk wzbudził we mnie kolejną falę pożądania. Głaskała przez materiał bokserek mojego członka.

— Mam cię rozebrać? — zapytała.

— Masz mi possać! — Zażądałem. — I wszystko grzecznie połknąć, jasne?

— Mmm… — zamruczała tylko i posłusznie uklękła przede mną.

Zgrabnie zsunęła mi spodnie wraz z bielizną i zabrała się do robienia mi loda. Tuż za nią Hao także właśnie zdejmował spodnie garnituru, wraz z bokserkami. Zachęcająco skinąłem głową, wskazując wypięty w jego stronę tyłeczek, obleczony wciąż w koronkowe stringi. Nawet ich z niej nie zdjął. Tylko odsunął skąpy kawałek materiału i wziął dziewczynę od tyłu, bez uprzedzenia, klepiąc przy okazji w krągłą pupę. Poczułem, jak głębiej wsunęła mojego penisa w usta, wypychając jednocześnie biodra ku Hao. Z satysfakcją i rosnącą ekstazą spoglądałem na jej rude loki, podskakujące z każdym ruchem jej głowy i każdym pchnięciem Hao. Widziałem, jak mój przyjaciel się zatraca i oddaje całkowicie pożądaniu. Dość szybko szczytował, wyjmując członka i spuszczając się na jej pośladki. Nadal mu nie opadł. Mnie wiele jaszcze brakowało do zatracenia się. Zresztą wcale nie zamierzałem się zatracać. Tak działa na mnie tylko jedna kobieta. I tylko przy niej i z nią mogłem zupełnie odlecieć. Jednak Honi była niezła i chyba dlatego miała takie fory, bo niedługo musiałem czekać na pierwszy orgazm. Nie dbałem o to, czy dziewczyna go miała, gdy Hao ją posuwał. To ona miała zadowolić mnie, nie na opak. Zresztą dobrze wiedziałem, jak szkolono takie dziwki. Sam to robiłem wiele lat. Umiały udawać tak skutecznie, że mało kto potrafi się w tym rozeznać. Jednak narkotyk, jaki zażyła, mógł wyzwolić w niej nieco naturalnej reakcji. Hao już się ubrał. Widać wystarczyło mu to, co dostał lub zamierzał zabawić się z inną. Ta miała przecież być moja.

— To ja was teraz zostawię — mrugnął mi oczko — za tymi drzwiami — wskazał na czerwono krwiste drzwi, zdobione w złote ornamenty — jest znacznie przyjemniej.

Wiedziałem, co tam jest. Sypialnia z ogromnym łóżkiem, pełna przepychu, a obok luksusowa łazienka. To były prywatne pomieszczenia Hao, który był właścicielem klubu. I do których mało kto miał wstęp. Gdy tylko Hao wyszedł, przenieśliśmy się właśnie tam. Dałem się rozebrać i zaprowadzić na łóżko. Czułem, że tabletki już działają.

— Połóż się, chcę zobaczyć, jak robisz sobie dobrze. Potem cię przelecę — zakomenderowałem sucho.

Bez jakichkolwiek emocji stałem i przyglądałem się, jak Honi doprowadza się dość popisowo do orgazmu. To mnie ponownie zachęciło.

— Wypnij się, chcę cię mieć od tyłu.

Wykonała moje polecenie. Objąłem jej kształtne pośladki i wziąłem bez uprzedzenia. Jęknęła, ale poddał mi się. Przez chwilę rokoszowałem się tym, jak zaciska się wokół mojego członka. Była już wilgotna, więc nie udawała wcześniejszych orgazmów. Albo to wpływ koki, albo jednak kiepska z niej prostytutka. Albo wręcz przeciwnie. Kiedy zacząłem się poruszać, ochoczo współpracowała. Jedną dłonią wciąż trzymałem ją za biodra, drugą złapałem za rude loki leżące na jej plecach. Przed oczami stanęła mi Joan z tamtej nocy w Kimitsu i z wielu innych przedtem, zanim mój ojciec nas rozdzielił. W uszach słyszałem przyspieszone tętno, w żyłach czułem palącą ekstazę. Pamiętałem, jak mnie podniecała. Jak cieszyła mnie jej reakcja na moje pieszczoty, pocałunki, dotyk. Tylko z Joan mogłem się i kochać i pieprzyć jednocześnie. Nie musiałem udawać. Oddzielać emocji od fizycznych przeżyć. Współgrały we mnie niczym yin i yang. I byłem pewien, że i Kitsu to wówczas czuła. Wspomnienia wywołały we mnie nieokiełznane odczucia. Wyobraziłem sobie, że to ona. Że ją posiadłem. Że znów jest moja. Tylko moja. Jeśli o to chodziło Hao, to prawie mu się udało.

 Kitsune… — wychrypiałem upojony narkotykiem, alkoholem i pożądaniem.

— Mam być twoją Kitsune? — zapytała dziewczyna, podnosząc ku mnie wzrok.

Jej oczy były już nieco zamglone, a źrenice rozszerzone. Syknąłem i wysunąłem się z niej. Wszystko popsuła tym pytaniem. Odsunąłem się nieco. Wzwód boleśnie domagał się dalszej penetracji. Dziewczyna usiadła zdziwiona i przysunęła się do mnie.

— Co jest? Dlaczego przerwałeś? Zerżnij mnie!

Nie odpowiedziałem. Na stoliku obok łóżka, na srebrnej tacy leżała koka i kilka rurek do wciągania białego proszku przez nos. Sięgnąłem po nią. Honi się uśmiechnęła nieco drapieżnie, co także mi się nie spodobało. Czy nie miała robić, co jej kazałem? A nie głupio gadać? Wkurzyło mnie to, tak samo, jak moje niezaspokojenie. Ciało pulsujące pożądaniem płonęło jak pochodnia, a ona odstawiła taki numer.

— Zamknij się wreszcie — wycedziłem przez zęby i podsunąłem jej kokę bez słowa.

Wciągnęła nawet więcej niż ja. Nie wiem, czemu to zrobiłem. Wiedziałem, co się może stać, gdy będę mieszał alkohol i różnego rodzaju dragi. Nie dbałem o to. Już mi powoli odbijało. Niegasnące pragnienie, wręcz żądzą, by zaspokoić popędy ciała, które intensywnym bólem wwiercały mi się w czaszkę. Uciszyć wspomnienia. Myśli. Zatrzeć jej obraz we mnie. Nie! Nigdy! Nie mogłem ani nie chciałem tego robić. Wręcz przeciwnie.

— Zaraz cię zerżnę tak, że popamiętasz to końca życia, Kitsu! I nigdy nie będziesz chciała innego!

Już nie panowałem nad tym. Ani nad sobą. Czułem, jak ostanie hamulce puszczaj, a w głowie miałem tylko jeden obraz. Posiąść ją. Zarżnąć jak ostatnią dziwkę, którą przecież była. Aż będzie błagać mnie i jęczeć o więcej. Chciałem usłużyć to od niej raz jeszcze. Skowyt rozkoszy, jęki uzależnienia i zapewnienia o tym, że jest tylko moja. I wreszcie deklarację miłości. I nie wiedziałem, czy jeszcze chodzi mi o tę tu prostytutkę, czy o moją Joan. Moją małą Kitsu.

— Błagaj — zażądałem jak wtedy. — Błagaj o to. Proś! Jęcz i korz się, a może cię posłucham. Jesteś moja, rozumiesz?!

Z tymi słowy niezbyt delikatnie, a może nawet i brutalnie pchnąłem dziewczynę na sam środek łóżka. Rozsunąłem jej nogi. Leżała niczym kłoda, chyba zaskoczona. Rude loki rozsypały się na poduszce. Ta twarz! To nie jest jej twarz. Obraz zaczął mi się zamazywać. Kokaina uderzała do głowy. Szum w uszach nasilił. Laska zaczęła się wić pode mną z ekstazy, jęcząc i mrucząc. Brałem ją raz po raz, powoli tracąc kontrolę.

— No mów! — krzyknąłem, nachylając się nad nią.

— Jestem tylko twoja… — doleciał mnie słaby szept — błagam…

— Za mało się starasz Kitsu! Pewnie wolisz, by ten dupek Kazuhiro cię teraz brał?

Już nie byłem w Chinach. Nie byłem z wyznaczoną specjalnie dla mnie dziwką z klubu Hao. Byłem z Joan, w Kimitsu. Tylko kiedy? Nie wiedziałem już dziewczyny o imieniu Honi. Widziałem tylko Joan. Rude loki zasłoniły jej twarz. Złapałem ją za szyję jak wtedy w ofuro. Dawała dupy temu psu.

— Kogo wolisz? Jego? Czy mnie? — dyszałem z wściekłości, ale i z podniecenia. — Wiesz, że go zabiję. Wreszcie go dopadnę i wpakuje mu kulkę w łeb. Co tam kulkę! Cały magazynek. Masz być tylko moja! MOJA ROZUMIESZ?! — wykrzyczałem, zaciskając teraz obie już dłonie coraz mocniej na szyi dziewczyny.

Ta drgała w konwulsjach. Odstawiała niezły numer — pomyślałem, posuwając ją coraz to mocniej. To był jednak tylko chwilowy przebłysk świadomości. Obsesja na punkcie Joan była silniejsza ode mnie. Znów mnie opętała. Z każdym mocniejszym pchnięciem, bardziej zaciskałem dłonie na wątłej szyi. Z każdym pchnięciem, bardziej się zatracałem w tym szaleństwie.

— Tylko moja! Albo zdychaj… Nie zasługujesz, by istnieć beze mnie! Jak ja nie istnieję bez ciebie.

Orgazm przyszedł nagle, tak intensywny, że nawet nie poczułem, jak z dziewczyny powoli uleciało życie. Gdy ja szczytowałem kolejnym wytryskiem wprost w nią, ona umierała. Odsunąłem się, dopiero gdy drzwi się otworzyły i do środka wpakował wkurzony Hao.

— Seijuro! — Siłą odciągnął mnie od dziewczyny.

Stałem całkiem nagi, nieco jeszcze nieobecny i skołowany, ale wciąż wkurzony i podniecony. Co ten Hao? Jeszcze się porządnie nie zabawiłem, To było dopiero preludium, a nie szczyt moich możliwości.

— Coś ty jej zrobił?! — dotarło do mnie jak zza ściany.

Jakby stał z pięć metrów dalej, a nie obok mnie. Dopiero kiedy dostałem od niego w twarz, skupiłem uwagę na tym, o co pytał. Choć to było bardzo trudne. Widać szczyt działania narkotyku znacznie wyprzedził szczyt moich erotycznych zachcianek.

— To tylko zwykła dziwka… — wysyczałem.

Kogo miałem na myśli? Sam nie wiedziałem. Hao nic nie odpowiedział. Wyprowadził mnie z sypialni do gabinetu. Tam czekało dwóch ochroniarzy.

— Ubieraj się! — Rzucił we mnie moim własnymi spodniami. — Chłopaki zawiozą cię do mnie. Pogadamy, jak oprzytomniejesz. Ja muszę ogarniać ten bajzel. — Wskazał ręką w kierunku niedomkniętych drzwi.

Nie wiem, czemu dałem się tak spokojnie wyprowadzić z klubu i zapakować do limuzyny. Nagle ogarnęło mnie ogromne zmęczenie.

Japonia, Tokio, Toshima

Junichi


Właściwie nie wiem, czego oczekiwałem, prosząc Joan o następne spotkanie. I nie byłem już pewny, czego ona oczekuje ode mnie. Rozstaliśmy się w niezbyt miłej atmosferze niedopowiedzeń, niechęci i niemych oskarżeń. Być może przesadziłem z zarzucaniem jej obsesji na punkcie Seijuro. Nie mogłem przecież przyznać, że zwykła zazdrość podyktowała mi te przykre słowa, nim ugryzłem się w język. To było głupie, bo jak inaczej nazwać zazdrość o kogoś, kto nie żyje? I o to, co było kiedyś? Nim ją spotkałem i pokochałem. Nie da się tak na dłuższą metę. Jednak bolało mnie to niczym drzazga tkwiąca w sercu. Kuło samą myślą, wywiercając wprost dziury w moim mózgu. A spowodował to nie nikt inny, a Seijuro Akijo tamtej nocy w Kimitsu, gdy opowiedział mi o ich wspólnej przeszłości. Jednak Joan miała rację, chociaż ciężko było mi to przyznać i zrozumieć. To, kim dla niej był i co ich wtedy łączyło, a także jej wyrzuty sumienia, pełne bolesnej racji, ale dla mnie wciąż niezrozumiałe. Irracjonalne i co najważniejsze — teraz już bez znaczenia. Seijuro Akijo był martwy. A ja nie powonieniem był dopuścić do tego, by jego wspomnienie stawiało między nami mur. Dlatego postanowiłem wyciągnąć białą flagę, pełen wiary, że ona to doceni. Kochałem ją i to było dla mnie najważniejsze. To i zapewnienie jej bezpieczeństwa, chociaż być może tego także ode mnie już nie oczekiwała, ani nie chciała. Myśl kim się stała i kim się otacza, wzbudzała we mnie niemy sprzeciw. Miałem ochronić ją przed tym całym gównem. Jednak czy było to w mojej mocy? Sama przecież wybrała. A ja, tylko trzymając ją w ramionach, mogłem mieć pewność, że nic jej nie zagraża. Jednak to nie mogło przecież trwać wiecznie. Jeszcze tego ranka, nim wysłałem jej wiadomość z prośbą o kolejne spotkanie, zadzwonił do mnie niespodziewanie Kazuo Shiro. Rozmawialiśmy długo, a to, co mi powiedział, zaskoczyło mnie, ale i wzbudziło moją czujność. Shiro-sama twierdził, że ktoś próbował zabić Joan i to na ich terenie. Nie wiedzieli, kto za tym stał, więc Shiro postanowił poinformować mnie i poprosić o pomoc. Wyznaczył też Tadashiego na osobistego ochroniarza Joan, rezygnując tym samym ze swojego bezpieczeństwa. Tadashi był bowiem człowiekiem, którego Shiro uratował przed wyrokiem śmierci, nie po raz pierwszy godząc się na współpracę z policją i Taisaku-Ho. Znałem tę historię, bo właśnie od niej zacząłem swoją pracę w agencji. Tadashi Toda był już wtedy jego ochroniarzem, a w obronie Shiro zabił człowieka, członka Kyokuto-Kai, jednego z ludzi Isao Akijo. Jednak, aby uchronić go od zemsty mafii, najpierw doprowadziłem do jego aresztowania i skazania, a potem wraz z Kazumim, do uwolnienia od zarzutów. Zyskując tym samym wdzięczność szefa Yamaguchi-gumi, co nie powiem, przydało się przy akcji w Kobe i wielu innych także. To, że Kazuo Shiro był — podobnie jak Yamada — niepisanym bossem, wiedzieliśmy w Taisaku-Ho od dawna. Od kiedy zmarł jego kuzyn, a dziadek Joan, o czym wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, kim tak naprawdę dla niej był. Nie wszystkie tajemnice Boryoku-Dan wypływały na wierzch, a wiele z nich pewnie nigdy nie ujrzy już światła dziennego. Zostały pochowane wraz z popiołami najważniejszych person, jakie zarządzały mafią nie tylko w Tokio, ale i w całej Japonii. Walka o władzę, zamieszki na wysokich szczeblach Boryoku-Dan, to było coś, do czego przywykliśmy w agencji. Coś zupełnie normalnego w takiej organizacji, gdzie za władzą szły ogromne wpływy i pieniądze. Dlatego nie chciałem, by Joan została wciągnięta w to bagno. Jednak, kiedy ją poznałem, niestety już w nim tkwiła po uszy i chyba tylko łut szczęścia nie pozwolił jej jeszcze zatonąć. Starałem się, jak mogłem temu szczęściu dopomóc. Być jej kotwicą, wsparciem i opoką. Jednak się nie popisałem, zwłaszcza przy ostatnim naszym spotkaniu i to mnie gryzło do żywego.

Joan zgodziła się przyjechać. Nieświadoma mojej porannej rozmowy z Shiro. Zgodziła się także, aby Tadashi towarzyszył jej w drodze do Tokio, o czym poinformował mnie on sam. Postanowiłem zagrać w otwarte karty, na tyle, na ile mogłem sobie na to pozwolić. A przede wszystkim ją przeprosić.

Tym razem przyjechała z Tadashim, jak się spodziewałem, jego prywatnym samochodem. Oficjalnie po to, by podpisać dokumenty dotyczące śmierci Seijuro Akijo. Zdawałem sobie jednak sprawę, że Shiro dobrze wie, co do niej czułem i co ona czuła do mnie. Co nas łączy, a co dzieli. Dyskretnie jednak udawał niewiedzę, być może także po to, żeby nas chronić. Ile jednak z tego wszystkiego było prawdą na tyle szczerą w intencjach, aby w nią uwierzyć, nie wiedziałem. Być może to tylko iluzja, żeby zapewnić Joan bezpieczeństwo na własnym podwórku, a uśpić moją czujność, a co za tym idzie i agencji? Coś się szykowało, coś nieprzewidzianego w skutkach. To mi poopowiadał policyjny instynkt i tego bałem się najbardziej.

Tadashi towarzyszył Joan do mojego biura. Ukłonił się na przywitanie, a ja odkłoniłem się bez słowa. Pamiętał mnie jednak, a ja jego. Nikły uśmiech zagościł na jego twarzy, gdy zupełnie odruchowo dotknąłem pleców dziewczyny, aby ją poprowadzić do drzwi. Powitanie z jej strony było chłodne i nie mniej oficjalne niż jego. Bez cienia uśmiechu. Coś na kształt dawnej Lisicy zauważalne było w gestach i oszczędnych słowach, zimnych i wyważonych, jakby wcześniej ułożyła sobie, co ma powiedzieć. Jednak krótkie spojrzenia, drżenie dłoni, gdy podpisywała dokumenty i załzawione oczy zdradzały targające nią emocje. Czy to z mojego powodu zaciskała usta, aby nie wygięły się w pełną rozpaczy podkówkę? Miałem ochotę objąć ją i przytulić ze wszystkich sił. Schować w ramionach przed całym złem tego świata. Na zawsze. Siedziałem jednak spokojnie, bijąc się z własnymi uczuciami i emocjami. Byłem przecież w pracy.

— Czy to wszystko? — zapytała, gdy schowałem do teczki ostatni z dokumentów.

— Z formalności raczej tak. Gdy tylko dostaniemy potwierdzenie z laboratorium, będzie można pomyśleć o pogrzebie.

Wiedziałem, że ten temat raczej nie przybliży nas do siebie i nie zburzy muru nieporozumień. Jednak może to właśnie pogrzeb Seijuro wreszcie wyzwoli ją z okowów tego obłędu? I pozwoli chociaż w małe części wrócić do mnie? Joan zawała się być obojętną, co świetnie jej wychodziło. Być może to obecność Tadashiego tak na nią wpłynęła.

— Dobrze, czyli rozumiem, że jestem wolna?

O ironio! Niczego innego bym dla niej nie pragnął.

— Na dziś to już wszystko — odpowiedziałem zdawkowo. — Kiedy wracasz do Kobe?

— Dlaczego pytasz? — odważyła się spojrzeć na mnie wreszcie.

— Bo wyglądasz na zmęczoną. Wszystko ok? — powoli starałem złagodzić konflikt, jaki narodził się między nami wtedy.

— Nie wracam dziś — powiedziała jakby ugodowo, wzbudzając tym we mnie nikłe nadzieje — zatrzymam się w hotelu. Tadashi już wynajął nam apartament. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia w Tokio.

Nie pytałem co to za sprawy. Jeśli zechce, sama mi o nich powie. Miałem jednak nadzieję, że jestem jedną z nich.

— Dobrze, w takim razie możesz już iść. Chyba że…

— Że co?

— Masz jeszcze jakieś pytania względem formalności, pogrzebu czy śledztwa. Jednak co do tego ostatniego, muszę cię rozczarować, że nie jesteśmy ani o krok dalej niż od ostatniego naszego spotkania.

— Nie, chyba nie chcę już nic wiedzieć. — Wzruszyła ramionami i wstała. Skierowała się w stronę milczącego wciąż ochroniarza. Nagle odwróciła się do mnie. — Po co tak naprawdę mnie tu ściągnąłeś Juni?

Ile desperackiego pragnienia było w tym prostym pytaniu. I jakże skomplikowanym jednocześnie. Znałem tylko jedną na to odpowiedź.

— Przecież wiesz… — uśmiechnąłem się niepewnie.

Może zupełnie niepotrzebnie łudziłem się nadzieją, że nadal coś dla niej znaczę. Że kocha mnie, a o nim będzie w stanie zapomnieć. Jak wiele zmieniła jego śmierć i jaki miała wpływ na nasze relacje? Bałem się takich rozważań. Tylko rozpacz i tęsknota w jej spojrzeniu pozwalała mi na tlący się niepewnie płomyk nadziei w moim sercu. Płomyk, który mógłby wybuchnąć pożarem pożądania tej nocy.

— Hotel Metropolitan, tylko jedna noc, nie zawiedź mnie kolejny raz — powiedziała cicho i odeszła za Tadashim, który ukłonił się tylko.

Wieczorem podjechałem do Ikebukuro. Pełen obaw, ale i optymizmu. Z bukietem róż w dłoni, czułem się jak idiota. Jak zakochany nastolatek przed swoją pierwszą nocą. Tyle nieporozumień. Tyle niewyjaśnionych spraw, niewypowiedzianych słów, niewykrzyczanych żalów i pretensji. A jednocześnie tyle miłości, czułych szeptów, wzajemnego pragnienia i uniesień po samo niebo. Wszystko to było we mnie. W nas. I tej nocy chciałem wreszcie dać upust temu, co łamało moje serce na miliony kawałków. Odpuścić to, co złe, co nas poróżniło. I wreszcie kochać naprawdę. Tak po prostu. A może to było już niemożliwe? A może nigdy nie było nam to pisane? Nie takie było nasz przeznaczenie? Ta myśl przeszła mi przez głowę nie po raz pierwszy. Seijuro Akijo swoją opowieścią o Unmei no Akai wbił mi niezłego klina. Twierdził, że to jemu Joan była przeznaczona przez los. Jednak był martwy. Śmierć przerwała tę nić. A my? Co z nami? Nie mieliśmy być razem? Teraz kiedy była od niego poniekąd wolna. Tylko…, jeśli nie tak miało być, to jak? Jak to naprawdę z nami jest? I jak będzie?

Była sama. Tadashi gdzieś wyszedł, nie pytałem, gdzie. Przyjęła róże z wahaniem, niepewna co z nimi zrobić. Zaprosiła mnie do środka. Staliśmy, spoglądając na siebie bez słowa, aż wreszcie się odważyłem. Zadałem jej te pytania, patrząc prosto w oczy. Niepewny, czego ode mnie oczekuje teraz. Wahała się.

— Jeszcze nie rozumiesz? Kocham cię — odpowiedziała. — Wszystko dlatego, że cię kocham. Tylko to się liczy.

— Kitsune, koishiterumogłem tylko odpowiedzieć.

Pocałunek, jakim mnie obdarzyła, był słodki i namiętny zarazem. Oddałem go z pasją i zaangażowaniem. Jak dobrze było znów czuć smak jej ust. Tęskniłem za tym bardzo. Całowaliśmy się jak szaleni. Jakbyśmy nigdy wcześniej tego nie robili. Była tak zachłanna, jak nigdy dotąd. Jakby sama bała się, że nie odwzajemniam jej uczuć. Odwzajemniałem. A jednak całowała mnie desperacko i pożądliwie. Nasze języki spotykały się i oddalały jak nasze losy splecione przeznaczeniem. Karmą jaka zawisła nad nami od pierwszego spotkania. Zatracałem się w pocałunku, świadomy jej realnej obecności. Była tu! Była ze mną. Namacalna, żywa i taka spragniona mnie.

Zdzieraliśmy z siebie ubrania w pospiechu, pewni, że mamy zbyt mało czasu. Jakby tuż za progiem czaiło się zło świadomości, że to tylko sen. Czy był nim w istocie? Wielokrotnie go miałem. Jednak teraz całowałem jej piersi. Szybko, zachłannie, wręcz boleśnie. Zatopiłem palce w jej włosach. Pachniała tak znajomo. Całowała tak wspaniale. Pieściłem delikatnie palcami nabrzmiałe sutki, szczypałem i tarmosiłem je lekko. Objąłem pełnymi dłońmi, zatracając się w pocałunkach.

Całowałem teraz mocniej i natarczywej. Jej usta były zachłannie gorące i powodowały w moim sercu i ciele dziwny żar. Drżałem, kiedy język ponownie złączył się z moim. Przytulałem ją mocniej i mocniej, wzwodem ocierając się o jej brzuch. Ułożyłem ją w pościeli. Rozsunęła uda, zapraszając mnie do siebie, zachęcająco sięgając dłonią ku nabrzmiałemu penisowi.

— Weź mnie — poprosiła.

Jednak ukląkłem przed nią i sięgnął jej ud, całując je od kolana, i idąc coraz wyżej, dłońmi, ustami, językiem. Ciepło ogarniało moje ciało i chciałem jej więcej, chciałem bardziej zatracić się w niej, teraz już mogłem sobie na to pozwolić. Jęknęła, kiedy dotarłem do jej kobiecości, aby już po chwili móc całować ustami i pieścić językiem najczulsze miejsca. Robiła się od tych pieszczot coraz bardziej rozpalona i wilgotna. Gotowa przyjąć mnie w każdej chwili. Wsunąłem palce w gorące, pulsujące pożądaniem wnętrze, nie odrywając ust i języka.

— Och! Tak! Błagam, nie przestawaj — wyjęczała rozkosznie.

Kiedy zacząłem nimi poruszać delikatnie najpierw, a potem coraz intensywniej, poczułem, jak się rozpala, jakbym wlewał w zmysł czysty ogień. Pragnąłem, aby spłonęła tylko od takich pieszczot. O to chodziło, bo nie przerywając, wręcz bardziej i mocniej, i szybciej pieściłem ją, czując, jak się zatraca. Tak jak kiedyś, grałem na zmysłach, emocjach, na jej ciele. Zaczęła drżeć coraz bardziej, odruchowo wychodząc naprzeciw.

Kiedy ekstaza sięgnęła szczytu, krzyknęła moje imię. Jej ciałem zawładnęła ta sama niemoc, co zawsze a jeszcze nawet nie byłem w niej. Czułem, jak cudowne uczcicie spełnienia rozchodzi się po jej ciele, ciepło spływając falami, dając niesamowite wyzwolenie. Podniosłem się, aby położyć się obok i pocałowałem ją namiętnie. Jęczała cichutko, gdy znów moje usta zmiażdżyły jej wargi w gorącym pocałunku. Żar i namiętność, jaką mnie obdarzyła, rozpaliły i tak niespełnione ciało. Naprałem całym sobą. Była rozpalona i gorąca i taka nienasycona. Dłonią sięgnąłem krągłych pośladków, a ona rozsunęła raz jeszcze uda, pozwalając mi wejść w nią. Ustami wodziłem po szyi, dekolcie, zatrzymując się na piersiach. Lizałem je lekko i powoli, przygryzając delikatnie sutki, które odpowiedziały na pieszczotę, twardniejąc. Równie twardy był już mój członek, który wsunął się w nią. Przyjęła go w sobie chętnie, wypychając biodra ku moim biodrom. Nasze ciała złączyły się, a ja zaciskając kurczowo dłonie na jej pośladkach, zacząłem się poruszać. Wchodziłem w nią mocno, intensywnie i głęboko. Razem złączeni gorączką pożądania, rozpalaliśmy się coraz to mocniej, zatraceni w ekstazie i oddani jej całkowicie. Chciałem być tylko jej, w jej ramionach wstępować żywcem do nieba. Zatracać się bez reszty.

Odwróciłem ją tak, że teraz siedziała na mnie okrakiem, a ja leżałem pod nią. Spoglądając sobie głęboko w oczy, całowaliśmy się jak szaleni, trwając przez chwilę tylko w tych pocałunkach, jakby cały świat skupił się na nich. Byliśmy tylko my oboje, zawieszeni w późni, między niebem a ziemią, między pożądaniem a spełnieniem, nadchodzącym powoli. Zaczęła się poruszać. Nadawałem temu rytm, obejmując ją jedną dłonią w talii, a drugą za biodra. Odchyliła się do tyłu, abym mógł całować smukłą szyję i pełne piersi.

— Tak — prosiła, kiedy coraz szybciej się poruszałem. — Chcę to poczuć raz jeszcze, nie przestawaj.

Obiema rękoma objąłem piersi, lekko je ściskają, palcami pieszcząc, niczym klawisze fortepianu. O tak, zdecydowanie słyszałem niebiańską muzykę w uszach, kiedy prowadziłem nas ku spełnieniu. Czułem, jak drży i sam już drżałem z rozkoszy, kiedy jednym silnym pchnięciem wyzwoliłem nas obojga. Orgazm wstrząsnął nami i czułem, jak wypełniam ją swoją ciepłą spermą, kiedy pozwoliła mi szczytować w niej.

— Kocham cię — wyszeptaliśmy oboje jednocześnie.

Po dłuższej chwili wypuściłem ją z ramion, pozwalając iść pod prysznic. Sam wyciągnąłem się w łóżku. Błogostan, jaki mnie ogarnął, przerwał dźwięk telefonu. Jej telefonu. Zerknąłem na wyświetlacz. To był Tadashi. Odebrałem czym prędzej, czując jak nagły niepokój wkrada się w tę cudowną, sielankową wręcz chwilę.

— Juni? — Wcale nie był zdziwiony. — Gdzie Joan?

— Pod prysznicem.

— Kuso… — zawahał się.

— Co się dzieje? Coś nie tak?

Skoczyłem na równe nogi, wdziewając przy okazji spodnie, ramieniem podtrzymując telefon przy uchu.

— Nie wiem, wydaje mi się, że ktoś czai się w bloku naprzeciwko. Podejdź do okna, sam zobacz.

— O czym ty…? I gdzie ty w ogóle jesteś?

— Stoję na dole — padła odpowiedź.

Podszedłem do okna. Od dawna wiedziałem, że ktoś może chcieć jej śmierci. A może i mojej? Odsłoniłem roletę i uważnie rozejrzałem się dookoła. Spojrzałem na budynek naprzeciwko. Wyglądał znajomo. Mieszkałem w podobnym. Ten był jednak opuszczony. Wiedziałem, że zburzą go, by wybudować parking dla hotelu. Idealna kryjówka. Czujne oko w mig wyłapało krótki błysk w oknie na wyższym piętrze. Tadashi miał rację. Ktoś tam był. Szybko policzyłem, siódme piętro, drugie okno od lewej, ilość schodów do pokonania i ewentualne wejścia do mieszkania. Znałem rozkład klatki schodowej, była niemal bliźniacza do mojej własnej. Z łazienki dobiegał szum lejącej się wody. Joan właśnie brała kąpiel. Nie usłyszy, nawet jeśli na chwilę wyjdę. Po cichu włożyłem buty i kurtkę, i wybiegłem w mrok nocy. W lobby zastałem tylko recepcjonistę i boya hotelowego. Nie zwrócili na mnie żadnej uwagi.

Na ulicy drogę zastawiła mi grupka podchmielonej młodzieży. Wyminąłem ich i czym prędzej wbiegłem do budynku naprzeciwko. W wejściu natknąłem się na kogoś.

— Ale mnie wystraszyłeś — wyszeptałem na widok Tadashiego.

Ochroniarz tylko przyłożył palec do ust i wskazał dłonią na górę. Na szczęście klatka schodowa nie posiadała samozapalającego się światła. Zresztą prąd chyba dawno już odcięli. W zupełnej ciemności, przeskakując po dwa, trzy stopnie na raz, szybko osiągnąłem cel. Tadashi bezszelestnie biegł za mną. Nie pomyliłem się też co do lokalizacji mieszkania, którego lekko uchylone drzwi zapraszały wręcz, aby wejść do środka. Co za idiota?! A już myślałem, że mamy do czynienia z profesjonalistą. Ulżyło mi. Lekko pchnąłem drzwi. Na szczęście nie skrzypiały. Sportowe buty zapewniły bezszelestne poruszanie się. Jednak ostrożnie stawiałem kroki, czując za plecami spokojny oddech Tadashiego. Wprawdzie pamiętałem układ mieszkania, a mężczyzna pewnie tkwił przy oknie i to od dłuższego czasu, jednak wolałem nas nie zdradzić. Nigdy nie wiadomo z kim ma się do czynienia. Jedno wiedziałem na pewno. Tamten był sam. Tacy zawsze działają sami, w pojedynkę, po cichu, bez świadków. Jednak niedomknięte drzwi ewidentnie świadczyły o braku profesjonalizmu. Ja bym tak nie zrobił. Tadashi pewnie też nie. Uśmiechnąłem się, słysząc spanie dobiegające z pomieszczenia po prawej. Spojrzałem wymownie na milczącego towarzysza. Nas było dwóch. No cóż! Siedzenie kilka godzin w jednej pozycji z ciężkim sprzętem na kolanach czy ramieniu jest na dłuższą skalę meczące. Ciekawe, jakiej broni używa? To było czysto zawodowe zainteresowanie, a nie obawa. Tadashi cicho przeszedł na drugą stronę, asekurując mnie. Przylgnąłem do ściany i powoli wyjrzałem zza futryny otwartych do wewnątrz pokoju drzwi. Był tam. Siedział na szerokim, niskim parapecie z jedną nogą opartą o krzesło podsunięte do okna, drugą opierał o podłogę. Na kolanach trzymał chyba Royala, w ciemnościach nie do końca umiałem rozpoznać model. Twarz miał skierowaną w stronę otwartego okna. Doleciał mnie zapach niedawno padającego śniegu i odór miasta. Zimno ciągnęło z zewnątrz i facet chyba za grubo się ubrał, co potęgowało dyskomfort w każdej mierze. Zauważyłem lornetkę przypiętą do lufy. To był kolejny błąd tamtego. Zawodowiec z tej odległości trafia bez takiego wspomagania. Więc to chyba albo amator, albo poczatkujący. To przeważyło szalę na naszą korzyść. Oceniłem sytuację jednym spojrzeniem, gestem nakazując Tadashiemu, aby wyjął broń i wskoczyłem do pokoju. Wystraszony mężczyzna obrócił się ku nam gwałtownie. Trzasnęło skrzydło otwartego okna. Nagle zobaczyłem wyciągniętą ku sobie broń. Walther albo Glock. O cholera! Chyba się starzeję, skoro nie zauważyłem gnata, którego tamten najwyraźniej chował za pazuchą. Przez krótką jak mgnienie oka chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Chłopak był o wiele za młody na płatnego zabójcę. Czyli totalny laik. Tak myślałem. Tadashi skoczył przede mnie, zaskakując mnie kolejny raz. Bez zastanowienia złapał za lufę i szarpnął. Tamten był tak zdziwiony, że nie zdążył nawet nacisnąć na spust. To dobrze. Huk wystrzału mógłby zaalarmować ludzi. Tadashi wyszarpał broń z dłoni chłopaka i doskoczył do niego. Nie bronił się, wyrazie zaskoczony atakiem. Ochroniarz jednym, ruchem pchnął tamtego w moją stronę. Przez krótką chwilę zobaczyłem w jego oczach strach i zrozumienie, że to już koniec. Jednak tego, co stało się potem, żaden z nas nie mógł przewidzieć. Chłopak wyrwał się i z rozpędem wyskoczył przez otwarte na oścież okno. Usłyszeliśmy tylko świst powietrza, a po nim głośne plaśniecie ciała uderzającego o chodnik. W samochodzie stojącym nieopodal zawył alarm. Rozległ się czyjś krzyk. Tadashi zamknął szybko okno, nie wyglądając na zewnątrz. Nie trzeba było sprawdzać, aby stwierdzić, że chłopak nie żyje. Spoglądaliśmy na siebie bezradni. Już nie dowiemy się, kto to był i na czyje zlecenie działał. I kogo miał zabić. Ani czemu wolał poświęcić życie, niż dać się złapać. Jedno było pewne, tylko ktoś bez kasy wynajmuje takiego amatora. Więc to chyba nikt z członków Kyokuto-kai.

W milczeniu powoli zeszliśmy na dół. Kółko gapiów zgromadzone dookoła ciała pozwoliło nam niezauważalnie wymknąć się z budynku na ulicę. Nie patrząc w tamtym kierunku i nie oglądając się za siebie, Tadashi przeszedł na drugą stronę. I nim ktokolwiek zwrócił na niego uwagę, zniknął w mroku bramy naprzeciwko. Podążyłem za nim, wkurzony do granic, już wyjmując telefon, żeby wezwać kogo trzeba. Ochroniarz jednak powstrzymał mnie gestem dłoni.

— To nie jest dobry pomysł.

Miał rację. Musiałabym zaczekać na patrol, tłumaczyć się bogowie wiedzą z czego, co nie było nikomu teraz potrzebne. A wręcz szkodliwe. Zwłaszcza dla Joan.

— Co teraz? Masz jakiś pomysł? — byłem ciekaw, co wymyśli.

Tadashi wzruszył ramionami.

— Masz swoje wtyki. Jutro dowiedz się, kto to był, ale dziś…, dziś bądź przy niej. I nie pozwól jej skrzywdzić. Ja powęszę. Jak się uspokoi, wrócę tam po jego broń. Może tak czegoś się dowiemy. — Spojrzał w dół ulicy, skąd słychać było sygnał nadjeżdżającej karetki i policyjnego radiowozu. Widać ktoś z gapiów jednak zadzwonił. — Musimy znikać — dodał — wrócę rano. Ty idź do Joan.

Skinąłem głową i ruszyłem do hotelu. Przed wejściem zatrzymałem się na chwilę i uspokoiłem oddech. Po czym pchnąłem szklane drzwi.

Całe szczęście Joan nadal była w łazience. Powiedziały mi o tym: skłębiona para wydobywająca się ze szpary pod drzwiami i lekki, mydlany zapach, który wzmocnił się, gdy drzwi wreszcie się otworzyły. Zapachniało fiołkami i wanilią. Zdążyłem na szczęście zdjąć ubranie, zostając tylko w spodniach i usiąść w fotelu obok okna. Weszła do pokoju ubrana w kusy, satynowy, krwistoczerwony szlafroczek i z ręcznikiem na głowie. Poczułem ciepło emanujące od niej.

Gdzieś w oddali wciąż brzmiały echa syren. W oknach zamigotały światła kolorowych kogutów. Tych policyjnych i tych z pogotowia. Już mu raczej nie pomogą, nieboracy. Na szczęście nie zwróciła na to żadnej uwagi. Podniosła pytająco brwi.

— Nadal się nie gniewamy? — zawadiacki uśmiech zagościł na jej ustach. — Bo może znajdziesz jeszcze jakiś powód do przepraszania?

Roześmiałem się, aby chociaż tak ukryć narastający niepokój.

— Chodź do mnie — wyciągnąłem ku niej dłoń.

A ona podeszła ochoczo, nie zdając sobie sprawy z tego, że jeszcze kilka chwil wcześniej ktoś dybał na jej życie. Albo i na moje. To trzeba było ustalić.

Chiny, Hongkong, kilka lat wcześniej

Seijuro


Pierwszy raz jechałem do Chin. Ojciec wreszcie się zgodził, bym mógł zająć się szkoleniem dziewczyn. Yamada-sama był podobnego zdania. Dopiero co objął stanowisko wiceprezesa w AKI & Oil. Był też prawą ręką ojca w organizacji. Nie przepadałem za nim, a i on nie darzył mnie sympatią. Tyle że w ogóle mi na tym nie zależało. Tak, jak na względach ojca. Postanowiłem zbudować własne imperium. Zebrać zaufanych ludzi dookoła siebie i zgromadzić tyle środków, bym nie był zależny od nikogo, a już na pewno nie od potwora, który mienił się moim ojcem.

Susumu marudził, bym zabrał go ze sobą. Nie mogłem. Nie mogłem mu nawet powiedzieć, po co tam jadę. I to pewnie dlatego się obraził. Myślał, że jadę korzystać z domów uciech, jakie to były w posiadaniu Kyokuto-Kai na mocy umowy z Triadą. Przewodził jej w Hongkongu Wang Ying, przyjaciel mojego ojca. Miał syna kilka lat starszego ode mnie o imieniu Hao. I to on właśnie miał być moim przewodnikiem i gospodarzem w Chinach. Nasi ojcowie liczyli pewnie, że się zaprzyjaźnimy. I o dziwo, nie pomylili się.

Hao był przystojnym młodzieńcem, który lubił pieniądze, seks, narkotyki i władzę. Podobnie jak mnie, szykowali go na przyszłego bossa mafii. Tyle że jego organizacja była znacznie potężniejsza niż moja. Władała całym Hongkongiem.

Kiedy zajechał po mnie najnowszym modelem porsche, aż się roześmiałem. Przyleciałem do Hongkongu prywatnym samolotem ojca i Hao odbierał mnie z lotniska.

— Witaj Seijuro. Miło mi cię wreszcie poznać — uśmiechnął się szeroko, prezentując szereg białych jak śnieg zębów.

Miał na sobie zwykłe dżinsy, T-shirt z postacią z kreskówki i trampki. Gdyby nie wysiadł z Porsche 918 Spyder w kolorze krwistej czerwieni, pomyślałbym, że to zwykły chłopak na posyłki. Może nieco bardziej urodziwy i zadbany, ale na pewno nie dziedzic fortuny i syn szefa Triady. Gdy tylko usiadłem w skurzanym, pachnącym fotelu, od razu zapragnąłem mieć taki wóz. A gdy ruszył z piskiem opon, aż poczułem podniecenie.

— To, gdzie teraz? — zapytał ani na chwilę nie spuszczając wzroku z drogi. — Do hotelu, do mnie, czy…

— Do pierwszego burdelu, jaki tu macie najbliżej — przerwałem mu.

— Już cię lubię — roześmiał się i przyspieszył.

Odwzajemniłem uśmiech, bo spojrzał na mnie krótko i znów powrócił do prowadzenia, a robił to, jak sam demon. Nogę miał ciężką i już w parę chwil wjechaliśmy w centrum miasta.

Hongkong posiada dwa lotniska. Jedno niemal w centrum miasta, wcześniej zbudowane Kai Tak, które nie mogło obsłużyć narastającego ruchu lotniczego. Powstało więc nowe, zbudowane nieco dalej, zaprojektowane przez brytyjskie biuro architektoniczne. Hong Kong International Airport znajdował się przy wyspie Lan Tau i do centrum było jakieś pół godziny drogi. My pokonaliśmy ją w kilkanaście minut i to nawet mimo korka. Trasa wiodła przez kilka mostów, w tym malowniczy Tsing Ma, a potem kolejny — Stonecutters. Był początek lata, z krystalicznie czystego nieba oślepiało nas słońce. Mimo szybkiej jazdy podziwiałem widoki i z trudem opanowywałem narastającą ekscytację. Miałem tu zostać miesiąc. Miesiąc bez ojca, katorżniczych ćwiczeń, poniżania przeplatanego z uświadamianiem mi jak ogromny zaszczyt mnie czeka i kim się stanę w przyszłości. Szkoda, że dziadek już nie żył. Szkoda, że nie było przy mnie mojej małej Kitsune. Nie było dnia, bym za nią nie tęsknił i o niej nie myślał. Jednak minęło już te kilka lat, odkąd opuściłem Dom Dziecka w Hiroo, a co za tym idzie i ją. Nie miałem wyboru. Nie miałem nawet prawa oprotestowania tego, że nas rozdzielono. I nie miałem możliwości, aby dowiedzieć się, co się teraz z nią dzieje. Kiedy po raz pierwszy przekroczyłem próg domu mojego dziadka i ojca, nie miałem już nic. Prawa głosu, decydowania o sobie, a co najgorsza — nie miałem przy sobie mojej Kitsu. Jedyne co mi pozostało, to pragnienie zemsty, które narastało z każdą mijającą minutą, godziną, dniem, tygodniem.

Hao zgodnie z moim życzeniem zabrał nas do domu uciech. Nazywał się „Wężowy jad” i cholernie pasowała ta nazwa. Dziewczyny tu były drapieżne, drinki mocne, narkotyki najlepsze, a seks — jak zapewniał mnie mój nowy znajomy — ostry i niekiełznany. Luksus i przepych już aż tak mnie nie dziwiły, jak wtedy, gdy znalazłem się pierwszy raz w takiego rodzaju przybytku, który był własnością Kyokuto-Kai, a w którym przestałem być prawiczkiem. Od tamtej chwili seks towarzyszył mi każdego dnia i nie powiem, bym się od niego powoli nie uzależniał. To wciągało. Podobnie jak pieniądze i władza. A dla młodego, nastoletniego chłopaka, w którym kipiał testosteron, było jak manna z nieba.

Hao dobrze wiedział, po co przyjechałem aż z Tokio. Dlatego też przy drinkach nie rozmawialiśmy wiele o interesach. Teraz miałem się tylko zabawić. Choć nie powiem, chciałem też sprawdzić możliwości tego domu uciech. Faktycznie, dziewczyny były i piękne, i seksowne, i wyzywające, a co najważniejsze — kompetentne. Gdy po dłuższym czasie, mocno już podpici, mimo wczesnej pory dnia, wylądowaliśmy z trzema panienkami w jednym z pokoi, nie mogłem narzekać. Wręcz przeciwnie. Panienki robiły wszytko, co im kazaliśmy. Pieprzyły się z nami i ze sobą nawzajem, zaspokajając nasze najbardziej wyuzdanie zachcianki i żądze. Z wyczerpania nie miałem siły nawet się ruszyć z obleczonego w czerwony jedwab łoża rozmiarów połowy pokoju, a nie był to mały pokój. Dziewczyny już odprawiono. Hao wszedł, właśnie, gdy rozważałem, czy nie pospać kilka chwil i zregenerować siły, czy się ruszyć. Leżałem jakiś czas. Byłem pijany i wściekle głodny. W głowie mi się nieco kręciło.

W tym momencie drzwi znów się otworzyły i stanął w nich Hao ubrany w jedwabny szlafrok. Czarny w złote smoki. Włosy miał mokre, co świadczyło, że brał prysznic.

— Nie mów, że masz dość Seij-chan? — roześmiał się. W dłoniach trzymał butelkę whisky i dwie szklanki. — Coś na rozluźnienie?

Zauważyłem na dnie szklanek małe, okrągłe pastylki.

— Co ty mi tu…? — poniosłem się nieco, gdy stawiał szklanki na szafce obok łóżka.

Nie odpowiedział, tylko nalał szczodrze, uśmiechając się przy tym.

— No nie mów, że nie wiesz? Poznałem nieco twoich możliwości i nie powiem, spodobało mi się to, co dziś zobaczyłem i przeżyłem. Zanim jednak dopuszczę cię do interesu, a co za tym idzie, do szkolenia moich dziewczyn, muszę sprawdzić coś jeszcze… — podał mi drinka.

Zaciekawił mnie tym. Wiedziałem, a raczej przypuszczałem, co to za dragi wrzucił do szklanki. Być może jego możliwości były większe niż moje? Spodziewałem się kolejnych dziewczyn, ale Hao zamknął drzwi. Z ogromnej szafy stojącej obok drzwi wyjął sziszę.

— Zapalimy fajkę pokoju? — mrugnął do mnie.

Roześmiałem się. Wprawdzie tytoniu nie paliłem, papierosy wręcz mnie odrzucały, ale szisza to było coś innego. To ceremoniał dla Chińczyka równie ważny, co parzenia herbaty dla Japończyka. Zazwyczaj palono w nich smakowy tytoń, a kiedyś, gdy było to legalne, opium. Miałem jednak nadzieję, że Hao nie jest tak lekkomyślny, żeby mieszać narkotyki o działaniu pobudzającym z tymi rozluźniającymi. Chyba że lubił eksperymentować lub był nieodpowiedzialnym młokosem. Nie znałem go przecież wcale. Poznałem go zaledwie tego ranka, a już zaliczyłem z nim szaleńczą jazdę przez miasto, kilka wyuzdanych panienek, a teraz to. Postanowiłem jednak dać się wciągnąć w tą grę, o ile to była gra i iść na żywioł. Chyba mnie tu nie zaćpie na śmierć? Gdyby chciał mnie wykończyć, kulka w łeb całkowicie załatwiałaby sprawę. Nie marnowałby na mnie najlepszych panienek, narkotyków i czasu. Hao podał mi drinka i ustawił sziszę na podłodze. Tradycja nakazuje, aby tak robić, bo stawianie jej na stole grozi kłótnią i oznacza po prostu brak szacunku dla palących. Upiłem drinka, w którym tabletka już się rozpuściła. Alkohol miło zapiekł mnie najpierw w gardle, potem w przełyku, ostatecznie kumulując się gorącem w moim żołądku, który nieco się ścisnął na takie traktowanie. Ostatni posiłek zjadłem w samolocie. Nie chciałem jednak ani kłopotać teraz mojego gospodarza, ani być niegrzecznym. Hao rozpalił fajkę dość sprawnie i właśnie zaciągał się dymkiem. To też należało do tradycji, by to gospodarz pierwszy kosztował, sprawdzając tym samym, czy dobrze jest rozpalona. Usiadł, a właściwie położył się obok mnie, podając mi ustnik i nic sobie nie robiąc z tego, że jestem nagi i okrywa mnie jedynie szkarłatny jedwab kapy. Przyjąłem ustnik, mocno się zaciągając, kiedy on sięgnął po alkohol. Nigdy wcześniej nie paliłem wodnej fajki. Pierwsze wrażenie po tym, jak przestałem się krztusić, ku uciesze mojego towarzysza, to totalny zawrót głowy. Poza wyraźnym aromatem anyżu i mięty wyczułem coś jeszcze. Lekko gorzkawy, choć ledwie wyczuwalny smak, nabierający wyrazistości z każdym kolejnym zaciągnięciem się. Opium! Niemal natychmiast oddałem mu ustnik. Roześmiał się i zaciągnął.

— Myślałem, że lubisz nowe wyzwania.

— Owszem — stwierdziłem — jednak nie chcę przedwcześnie zejść z tego świata.

— Spokojnie — pomachał ustnikiem — dawka jest tak niewielka, że nic nam nie będzie. To tylko dla rozluźnienia się. Zaufaj mi.

Teraz to ja się roześmiałem. Narkotyk w alkoholu i opium w fajce, nawet jeśli nie było go wiele, powoli zaczynały już działać.

— Prosisz, bym zaufał komuś, kogo poznałem zaledwie dziś rano? A kto jest następcą bossa Triady?

— I z kim całkiem nieźle się zabawiałeś jeszcze niedawno, a teraz pijesz alkohol i zażywasz narkotyki.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 67.95