Dla moich Córek
Elżbiety i Alicji
z ogromną wdzięcznością.
Dziękuję, że jesteście.
Bez Was trudno byłoby mi zrozumieć,
czym naprawdę jest Miłość.
Wprowadzenie
Życie jest piękne. Życie jest dobre. Będę te słowa powtarzać co chwilę, ponieważ moja ścieżka wiedzie poprzez dobro i cud istnienia. Poprzez dostrzeganie wspaniałości we wszystkim, co nas otacza. Mam świadomość, że im więcej w nas zachwytu, tym wyższe nasze wibracje i tym bliżej jesteśmy oświecenia. Moja droga rozwoju to podnoszenie energii poprzez radość, miłość i zauważanie dobra w każdym skrawku istnienia. To powierzanie siebie wysoko wibracyjnym Istotom i wybieranie za każdym razem piękna i miłości.
Wierzę i wiem, że każdą chwilę można wypełnić po brzegi dobrem, kochaniem, radością, akceptacją. Zazwyczaj to tylko kwestia wyboru. Życie jest jak wielka karta dań zapełniona rozmaitymi emocjami. Scenariusze, które rozgrywają się przed naszymi oczami to tylko gry umysłu, które mają nas sprowokować do płaczu lub śmiechu. Kupujemy to, wierzymy w ich prawdziwość i jak marionetki pogrążamy się w tym, co iluzoryczne obrazy wpisują w naszą percepcję wszechświata. Ale można też bawić się rzeczywistością jak plasteliną i tworzyć po swojemu to, czego pragniemy. Można kochać i wypełniać się Światłem. Można odnajdować zachwyt i spokój. Wystarczy zaufać mądrości swojej Duszy i wykorzystać to wszystko, co przygotowała dla nas na aktualne wcielenie.
Doceniam wiedzę i wykształcenie — to zawsze budzi w moich oczach podziw. Ale najbardziej zachwycam się Dobrem. Czuję całą sobą, że to prawdziwa boska jakość. Ono płynie z inspiracji Duszy, wskazując naszą prawdziwą naturę i to, Kim W Istocie Jesteśmy. Kiedy zanurzamy się w spontanicznych aktach dobroci i życzliwości, przenosimy się na poziom naszego naturalnego jestestwa. Łączymy się z wymiarem, w którym rezyduje nasza Dusza. Wierzę, że każdy z nas doświadczył tego wielokrotnie. To nie jest egzotyczna wiedza, to kawałek codzienności, w której ze spokojem dotykamy Boskiego poziomu, będącego naszą niezbywalną jakością. Jest dostępny zawsze, kiedy tylko zechcemy.
Uważam, że ludzie w sposób oczywisty są dobrzy, ale czasem boję się to okazywać. Zranieni, skrzywdzeni gubią cząstki swojej Duszy i zamykają w twardej skorupie bólu. Lękają się ponownego urazu, ponownego odrzucenia, wyśmiania, okaleczenia. Tymczasem dobroć jest bezcenna sama w sobie. Pełne miłości czyny są dla nas — dla tych, którzy je wykonują, a nie dla tych, którzy nas nadużywają czy odrzucają. Asertywność nie oznacza zamknięcia swojego serca na cztery spusty w klatce urazów, tylko skierowania oczu w inna stronę. Kiedy zrozumiemy, że od doświadczania szacunku i uwagi oddziela nas tylko wąska linia kochania samych siebie, zakończy się wieczna ucieczka przed bólem. Dostrzeżemy rozwijający się przed nami wachlarz wielu możliwości i poszukamy naszych własnych dróg do zachwytu.
Powrót do Duszy pozwala wygoić rany i napełnić je Światłem. Odzyskujemy pamięć o tym, że jesteśmy wielkim, bezgranicznym i bezwarunkowym kochaniem, które jest w stanie uzdrowić wszystko. Pojmujemy, że cała moc wszechświata spływa w nasze dłonie i możemy kształtować doświadczenia, niezależnie od innych i nie oglądając się na nikogo. Zaczynamy świadomie wybierać pozytywne myśli. To droga jednocześnie mądra i przyjemna, nasycająca nasze zmysły pięknem. To także zmiana perspektywy i dostrzeganie dla siebie nieograniczonych możliwości odczuwania miłości i szczęścia.
Ta książka nie jest dla wszystkich. Z całą pewnością nie jest dla miłośników cierpienia, straszenia i ustawicznego rozgrzebywania przeszłości w celu rzekomego poznania siebie. Nie lubię straszyć i zasilać tego, co pochodzi z mroku. Lubię natomiast zauważać i wyolbrzymiać dobro, ponieważ wiem, że w naszym życiu zwykle manifestuje się to, w co wierzymy i na czym skupiamy uwagę. Odkryłam w tym fantastyczny sposób na przyciąganie do swojego życia tego, czego pragnę doświadczać. To piękna i pełna miłości droga.
Wierzę, że każdy z nas zasługuje na dobrostan bez żadnej pokuty, bez żadnej kary i bez żadnej spłaty. Wiem, że każda walka zasila to, z czym walczymy, a każda pogarda dla innych zabiera nam samym życiową energię. Rozumiem, że można w prosty sposób wzrastać duchowo i doświadczać szczęścia. Wystarczy pokochać siebie. Miłość bezwarunkowa rozpuszcza stare zapisy i oczyszcza nas z negatywnych emocji. Możemy kochać bez cierpienia, bez karania siebie, bez posypywania głowy popiołem.
Ta książka to zapis tego, co widzę i czuję poza zmysłami. Co jest dla mnie ponadczasowym przekazem, cennym we wszystkich epokach na Ziemi. Im dłużej pracuję z Kronikami Akaszy, tym więcej sobie przypominam. Widzę też coraz więcej Starych Dusz, które tak jak ja ze zdziwieniem rozglądają się wokół siebie, odkrywając iluzje tworzone przez młode dusze. Ale nade wszystko starają się z miłością przyjmować wszystko, cokolwiek się pojawia, bo wiedzą, że wszystko jest w harmonii. I wszystko jest dokładnie takie, jak być powinno. Wszechświat jest dobry, a Dusze ludzkie są mądre. Jeśli czasem nam się wydaje, że jest inaczej, to tylko chwilowe zapomnienie naszej prawdziwej boskiej natury.
Myślę, że to lektura dla każdego, kto chce być szczęśliwy w prosty i nieskomplikowany sposób. Kto chce doświadczać dobra i świadomie wybierać piękne ścieżki, omijając po drodze fałszywe pułapki mroku. Kto chce kochać całym sercem i nie boi się słów o miłości, bo nie kojarzy ich z lukrem, lecz z potężną Boską Mocą, która jest w zasięgu naszych rąk. Dobre życie jest proste i nie wymaga od nas skomplikowanych działań, wielu lat nauki czy zaawansowanych medytacji. Jest dostępne dla każdego.
Moim zdaniem ta książka może być szczególnie cenna dla Starych Dusz. Odnajdą w niej to wszystko, czego potrzebują, by poczuć się jak w domu. Jest ona o miłości, wybaczaniu, rozumieniu każdego, także tego, kto zabija albo kradnie. Jest o rozumnej pokorze i akceptacji. Jest o szacunku dla życia i świata w takiej wersji, w jakiej ośmielił się zamanifestować przed naszymi oczami. Jest o ludzkiej Mocy, o byciu Jednością i pełnym czułości połączeniu ze Wszystkim Co Jest. Jest o Boskości w nas i o tym Kim W Istocie Jesteśmy.
Piękno Duszy
Definicje
Pojęcie Duszy wymyka się wszelkim definicjom i na tym właśnie polega jej ogromna magia i moc. Człowiek ze swoją wnikliwością i potrzebą systematyzowania wszystkiego natychmiast ustawiłby Duszę na półce z określonymi napisami albo zamknął w szufladce. A czy można zamknąć w pudełku samego Boga? Wieczność? Bezwarunkową Miłość? Ponadczasowe prawdy nawleczone na sznur zdarzeń?
Dusza może jawić się Wszystkim Co Jest, a może też być tylko kroplą w morzu religijnych uniesień. To od nas zależy, jak zechcemy postrzegać tę magiczną cząstkę wszechświata. Myślę, że im dalej od naukowych pojęć, tym bliżej jesteśmy swojej boskiej natury. Chcemy wiedzieć i rozumieć, a przecież nie o to chodzi w ludzkim życiu. Korzystamy z inteligencji i umysłowych możliwości, by rozumem ogarnąć wszystko, co jest nam dane na rozmaitych poziomach naszego istnienia. Tymczasem jesteśmy tu na Ziemi po to, by kochać, odczuwać i przeżywać.
Nie umniejszam roli nauki i wiedzy. To one prowadzą nas w intelektualnym wzrastaniu, które zawsze sprzyja temu, co dobre. Mądrość prowadzi do właściwych wyborów. Klaruje nasze ścieżki i pozwala na rozróżnianie tego, co płynie ze Światłem, od tego, co prowadzi w stronę mroku. Jednak warto rozumieć, że ostateczna decyzja zawsze należy do człowieka. Są wśród nas mędrcy, udekorowani dyplomami, honorowani przez uczelnie, którzy nie pojmują miłości bezwarunkowej. Bo w ostatecznym rozrachunku nie jest ważna nauka, tylko odczuwanie na poziomie serca i łączenie się ze swoją prawdziwa naturą. Wiedza ma być filarem, który nam w pomaga dosięgnąć boskiej istoty w nas. Nie zawsze to się udaje.
My ludzie jesteśmy jak Koziołek Matołek opisany przez Kornela Makuszyńskiego — błąkamy się po obcych światach i poszukujemy tego, co mamy w sobie: mądrości własnej Duszy. Powtarzają to po Makuszyńskim inni autorzy i zyskują sławę, kiedy z zachwytem usłyszymy od nich, że gdzieś coś dzwoni! Och, dzwoni nam w tym właśnie rytmie, który jest ważny, bo przecież zeszliśmy w materię po to, by znaleźć… Rozpoznajemy dźwięk i szukamy dalej. Bo słyszenie lub czytanie a zrozumienie to dwie odległe galaktyki istnienia. Czasem potrzeba wielu wcieleń, by pokonać tę odległość.
Jednak poszukiwanie napełnia nasze życie piękną treścią i zawsze będzie czymś szczególnie cennym w dotykaniu wzrastania. Kto szuka, doświadcza spełnienia, ponieważ na swojej drodze spotyka wiele zjawisk otwierających serce i połączenie z Duszą. Czasem to właśnie droga jest celem samym w sobie. Nie musimy szukać oświecenia. Ono jest w nas i czeka, aż je wybierzemy. Mądre podążanie w stronę Światła, pojmowanie zasad rozróżniania zapala w nas lampę olśnienia. Im wyższe nasze wibracje, tym szerzej uchylają się wrota do ponadczasowego pojmowania istnienia. Wystarczy cierpliwie wznosić energię myślą, słowem, działaniem, praktyką i wracamy do swojej prawdziwej boskiej natury.
Jest to zatem w istocie tak, że wszystko ma sens i wszystko jest we właściwym miejscu i czasie. Wartość ma zarówno nauka, jak i intuicja. Słusznym jest uczyć się i analizować, ale równie cenne jest samo doświadczenie. Czasem wystarczy po prostu być całym sobą w obecnej chwili. Olśnienie przychodzi najczęściej wtedy, kiedy nie naciskamy, nie odczuwamy presji, nie staramy się za wszelką cenę. Po prostu pozwalamy sobie istnieć w ciszy. W jasności. W miłości. Poza wszelką kontrolą. To, co na pewno pomaga, to podnoszenie wibracji miłością, radością, zachwytem, dobrem.
Jedyny opis Duszy, w którym odnajduję harmonię, to przekaz, jaki otrzymałam któregoś dnia z Kronik Akaszy. Powiedziano mi wtedy, żebym wyobraziła sobie Najwyższe Źródło jako ocean Miłości. Dusza jest jak kielich wody nabrany z tego oceanu. Nawet jeśli zostanie zabrana daleko, to zachowa wszystkie cechy oceanu: smak, zapach, kolor. Będzie tym samym, czym jest ocean. Nasza świadomość może być jak perła zanurzona w tym kielichu. Kiedy woda zostanie wylana, połączy się z oceanem. Nawet jeśli wyleje się bardzo daleko, na środku lądu, przepłynie poprzez warstwy ziemi i któregoś dnia wraz z rzeką lub podziemnym nurtem dołączy do oceanu. Nasza boska natura pozostaje niezmienna.
To, na co warto zwrócić uwagę: jako określona ludzka świadomość zawieramy się w Duszy, nie odwrotnie. Czasem może nam się wydawać, że to my mamy Duszę, że jest gdzieś w nas, w jakiejś części ciała, może w sercu? Tymczasem to my jesteśmy wewnątrz czegoś większego, jak perła zanurzona w kielichu pełnym wody. Ta woda daje nam życie, dzięki niej istniejemy. Dzięki niej łączymy się z oceanem, ponieważ ona zawsze jest jego częścią. To nasza prawdziwa istota.
Człowiek prawdziwie duchowy jest zawsze blisko Najwyższego Źródła. Korzysta z mądrości Duszy, by być jak najbliżej oceanu. W chwili śmierci od razu zanurza się w jego falach. Nie musi przepływać przez warstwy gruntu i szukać rzeki, która go zaprowadzi do Boskości. To jeden z powodów, dla których warto interesować się wewnętrznym wzrastaniem. Będąc blisko Najwyższego Źródła, mając wiedzę i wiarę, powierzając się, nie męczymy się po śmierci w ślepych zaułkach „międzyświata”. Kto jest świadomy swojego Światła, kto kocha, zanurza się w tym Świetle Miłości bez wahania. Wie, że wraca do Miłości, z której przyszedł. To jak powrót do domu po długiej wędrówce.
W kwestii definicji istnieje jeszcze jedno rozróżnienie, na które pragnę zwrócić uwagę. Niektórzy nauczyciele uważają, że istnieje „Duch” — świadoma boska cząstka, idealna jak Najwyższe Źródło — oraz dusza, która jest czymś w rodzaju duchowej podświadomości. Według tej koncepcji dusza gromadzi zapisy z rozmaitych wcieleń nie oceniając ich ani nie analizując. Działa zatem podobnie jak nasza psychologiczna podświadomość. Jednak w mojej książce nazywam Duszą tę boską świadomą część, która dla niektórych może być tożsama z „Duchem.” I co ważne — jest w moim pojmowaniu naszą prawdziwą istotą.
Przewodnictwo Duszy
Dusza ma konkretny plan. Schodzimy na Ziemię, by zrealizować wybrane przez nią określone lekcje. Program Duszy jest wyraźnie odczuwalny przez człowieka. Każdy w głębi siebie wie, co lubi, co chciałby zrobić, czym się zająć, co wybrać. Nie zawsze jednak podążamy za głosem serca. Życie nas wabi na tysiąc sposobów i pokazuje tyle możliwości, że stajemy z otwartą buzią jak dziecko w sklepie ze słodyczami. Czasem wybieramy wielkiego kolorowego lizaka, który okazuje się smakować jak mydło. A przecież obok leżały rodzynki w czekoladzie, małe, niepozorne, a takie pyszne. Mogliśmy też wybrać pachnące owocowe galaretki, ale schowały się za lizakiem.
Kiedy schodzimy z właściwej ścieżki i nie realizujemy planu Duszy, czujemy się tak właśnie, jakby został nam w ręce wielki lizak bez smaku. Z żalem oglądamy się przez ramię i próbujemy przypomnieć sobie, co jeszcze można było w życiu wybrać. Na szczęście Dusza nie obraża się na nas. Działa jak GPS w telefonie — przelicza drogę na nowo i pokazuje, jak wrócić na właściwą trasę. Tylko od nas zależy, czy nie przegapimy skrętu i nie zjedziemy na kolejne błędne ścieżki.
Czasem człowiek uparcie na przekór samemu sobie idzie w przeciwną stronę niż prowadzi go Dusza. Bo chce być sławny. Bo chce być lubiany, Bo chce zaimponować innym czymś, co jego zdaniem jest wyjątkowe. Kiedy nie kochamy siebie, wybieramy ślepe uliczki — zwykle ze wstydu i braku wiary w swoje piękno. Ale też właśnie po to, by popisywać się cudzym programem i zbierać nikomu niepotrzebne oklaski. Kiedy patrzymy na innych ludzi, których oczy błyszczą sukcesem, naiwnie wierzymy, że jeśli ubierzemy się tak samo, będziemy mówić to samo, czy wykonywać ten sam zawód, to automatycznie osiągniemy spełnienie.
Tymczasem to tak nie działa, ponieważ każdy z nas jest inny i wbrew pozorom nie cieszy nas to samo. Jesteśmy absolutnie unikalni. Właśnie dlatego warto podążać swoją ścieżką i słuchać swojego serca. Jesteśmy do tego odpowiednio przygotowani również przez określone talenty, które posiadamy. I chociaż niejeden z nas chciałby być sławny jak niegdyś Elvis Presley, to tylko niewielu posiada odpowiedni głos, słuch i umiejętność poruszania się na scenie. Nasze uzdolnienia to narzędzia starannie dobrane przez Duszę do realizacji określonego planu. Realizując cudze programy bez niezbędnego talentu z góry skazujemy siebie na porażkę.
Poprzez rozpoznawanie tego, co sprawia nam przyjemność, co lubimy i umiemy robić, odnajdujemy swoją indywidualną ścieżkę samorealizacji. To jest coś ogromnie ważnego. To gwarant szczęścia i dobrego życia. Satysfakcja. Radość spełnienia. Poczucie wewnętrznego pokoju. To nagroda za odrobienie lekcji zgodnie z programem Duszy. To wypełnienie swojej absolutnie wyjątkowej i niepowtarzalnej misji. Każdy ją posiada, chociaż każdy inną. Właśnie po to schodzimy na Ziemię. Tak wygląda sens życia z perspektywy Duszy.
Kiedy nie wierzymy w siebie, szukamy na zewnątrz jakiegoś sposobu na to, by poczuć się lepiej. Najczęściej naśladując innych ludzi. Celebrytów. Vlogerów. Sportowców. Gwiazdy ekranu. A nawet sąsiadów, którzy są lubiani i podziwiani. To dość powszechne. A przecież nie można być kimś, kim się nie jest. Można być tylko sobą. Każdy człowiek jest unikalny, jak jego odcisk palca. I każdy ma tu na Ziemi do opowiedzenia niepowtarzalną historię. Warto zrozumieć i docenić samego siebie i program swojej Duszy, który zawsze jest idealnie dobrany.
Niska samoocena wpędza człowieka w pułapkę naśladowania innych i szukania piękna, mądrości, wartości poza sobą. To iluzja. Wszystko mamy w sobie i każdy człowiek może osiągnąć mistrzostwo w jakiejś dziedzinie, jeśli tylko otworzy się na prowadzenie Duszy. Ważne, by wyjść poza potrzebę imponowania innym. Żyjemy tu dla siebie i dla swojego szczęścia. Kiedy realizujemy swoje programy, to szczęście wpada nam samo w dłonie. Kochanie siebie pozwala dostrzec swoją doskonałość w każdym calu i zaufać prowadzeniu serca. To najdoskonalszy przewodnik, jakiego można mieć. Pomaga docenić siebie i zrozumieć, że nikogo nie musimy udawać. Wysokie poczucie własnej wartości to niezawodna jakość, która pozwala żyć dla siebie i słuchać wewnętrznego głosu — głosu Duszy.
Czasy są teraz trudne dla rozwoju. Internet, telewizja, wszechobecne smartfony — wszystko krzyczy do człowieka: „to jest modne, to jest dochodowe, takim trzeba być”. A człowiek jako istota społeczna nade wszystko pragnie być podziwiany. Udaje, że nie słyszy głosu swojego serca. Wydaje mu się, że stanie się szczęśliwy, kiedy inni będą patrzeć na niego z zachwytem albo mu zazdrościć. Ubiera się w cudze buty i próbuje w nich stąpać cudzą drogą, pomimo że potyka się co chwilę, a źle dopasowane trepy ocierają mu do krwi palce. Aż któregoś dnia przewraca się jak długi i rozbija sobie nos, czoło, kaleczy ręce i kolana. Bywa wtedy i tak, że przychodzi zrozumienie: „to nie moja droga, nie moje przeznaczenie, nie tego chce moja Dusza”. Ustawia swoją trasę na nowo i wkracza na właściwą dla siebie ścieżkę, która prowadzi do spełnienia.
Ale nie zawsze. Czasem człowiek na oślep brnie przed siebie w gęste chaszcze cudzych programów. Potrzeba zaimponowania innym pcha go w kierunku, który nie realizuje programu Duszy. Wtedy bywa i tak, że życie przewraca się do góry nogami. Pojawia się bolesna strata albo ciężka choroba. Człowiek doświadcza rozstania, odrzucenia lub innego cierpienia, które ma za zadanie wepchnąć go we właściwą koleinę losu. Kiedy przygnieciony bólem zadaje sobie pytanie: „dlaczego mnie to spotyka i co mogę z tym zrobić?”, odnajduje swój drogowskaz usłużnie podsunięty przez Duszę. To nie jest kara, tylko poprowadzenie we właściwym kierunku.
Można jeszcze zapytać, po co Duszy nauka, skoro jest częścią Najwyższego Źródła i jako taka, jest mądra? Otóż dla doświadczenia. Jeśli nigdy nie skakaliśmy ze spadochronem, ktoś może nam opisać, jak to wygląda i co się wtedy czuje. Już wiemy. Ale to nie jest tym samym, co własne doświadczenie, co osobiście wykonany skok. Możemy malowniczo opisać, jak smakuje arbuz czy brzoskwinia, ale czymś zupełnie innym jest poznanie tego smaku przez skosztowanie owocu. Najbarwniejsze słowa nie zastąpią zmysłów.
Duszy nie wystarcza wiedza. Ziemia jest wielopoziomowym poligonem, na którym można dotknąć rozmaitych doznań. Życie umożliwia niesamowite zmysłowe i emocjonalne wędrówki, dzięki którym teoria zamienia się w prawdziwe peregrynacje, wznoszące Duszę w rozwoju. Bo Dusza — chociaż z poziomu ludzkiego doskonała — także chce poznawać, doświadczać i rozwijać się.
Jest taka piękna hipoteza, która mówi o tym, że Najwyższe Źródło po stworzeniu wszechświata podzieliło się na miliardy cząstek, aby za ich pośrednictwem móc doświadczać całego wachlarza emocji, uczuć, fizycznych przygód. Każda cząstka to czyjaś Dusza, która poprzez ludzkie życie dotyka istnienia na tysiąc sposobów. W ten sposób, kiedy człowiek cierpi, to Bóg czuje jego ból — dosłownie. Kiedy się cieszy, kiedy kocha, kiedy wybacza, kiedy tęskni to w istocie razem z człowiekiem wszystko przeżywa Najwyższe Źródło. Każdy z nas jest taką cząstką. Ale jednocześnie wszyscy mamy w sobie boską naturę, o której tak łatwo zapominamy.
Czy taka wizja przemawia do naszej wyobraźni? Czy nie jest logicznym uzasadnieniem naszego boskiego dziedzictwa, o którym tyle się mówi? Czy nie wyjaśnia w najprostszy sposób, dlaczego w ogóle schodzimy na Ziemię i czego tu szukamy, skoro w „Niebie” jest tak błogo, słodko i bezboleśnie? Czy możemy odnaleźć w tym sens swojego życia na tej planecie? Czy nie tłumaczy klarownie, dlaczego wszyscy jesteśmy w swojej naturze prawdziwie boskimi istotami? Każdy sam musi sobie odpowiedzieć na takie pytania. To tylko jedna z wielu duchowych opcji postrzegania wszechświata i naszej w nim roli.
Połączenie z Duszą
Niektórzy twierdzą, że Dusza posiada swoje niepowtarzalne imię. Aby je odnaleźć, trzeba oczywiście zapytać o nie swoją Duszę. Dusza udzieli takiej odpowiedzi i będziemy wiedzieć z całą pewnością, że to właśnie to. Kiedy podniesiemy wibracje miłością i radością, możemy dotrzeć do tego punktu, w którym to połączenie jest mocne i wyraźne, a odpowiedzi oczywiste. Poznamy je po tym, że imię Duszy przestanie mieć dla nas znaczenie.
Poza Ziemią energie rozpoznają się po wibracji. Wibracje są niepowtarzalne jak odcisk palca. Wysoko wibracyjne istoty nie mają imion, bo ich nie potrzebują. Nazwy, imiona, słowa — to domena umysłu a nie Duszy. To umysł potrzebuje klasyfikacji i układania wszystkiego na półeczkach. Dusze czują. To im wystarcza. Dlatego też Aniołowie, Mistrzowie w Kronikach Akaszy, Oświecone Istoty, Dusze nie używają nazw. Każdy wie Kim Jest.
Pomimo tego poznaliśmy mnóstwo archanielskich i anielskich imion. Ktoś kiedyś poprosił w Kronikach o imiona Nauczycieli i także je dostał. Te imiona są dla nas — ludzi, ponieważ żyjąc w umyśle nie umiemy odróżniać wibracji. Nie poradzilibyśmy sobie na tym etapie istnienia bez nazywania czy numerowania. Dlatego Dusza też poda nam swoje imię, jeśli poprosimy. Zrobi to dla nas. Wybierze coś, co poprzez swoją energetykę będzie nam pomagało w tworzeniu pomostu i połączeniu się z jej mądrością.
Czy na pewno musimy łączyć się z Duszą, skoro w istocie jesteśmy Duszą? Otóż jest coś, co nas odcina od wszechogarniającego Źródła Miłości. To nasz umysł. Jawi się szklaną klatką, w której chowamy się ze swoimi mniej lub bardziej sensownymi poglądami. Utożsamiamy się poprzez jego działanie z byciem Zosią, Bożenką, Adasiem, Karolem. Czujmy się kobietą lub mężczyzną, nauczycielką, strażakiem, kupcem, matką, córką, poszukiwaczem… Zapominamy, że jesteśmy Duszą pełną miłości, która za pomocą świetlnych impulsów postrzega świat. To my odczuwamy świat poprzez Duszę, a nie odwrotnie. To Dusza pobiera informacje, a nasz umysł zaczyna je analizować.
Umysł wcale nie jest zły, jest nam potrzebny, ale tak mocno wszedł w swoją rolę analitycznego pojmowania świata, że odciął nas od naszej prawdziwej natury. To pozorne rozdzielenie umożliwia nam spojrzenie z innej perspektywy. Gdybyśmy stale pamiętali Kim Jesteśmy W Istocie nie byłoby tej cudownej zabawy zwanej życiem. Nie byłoby żadnych wyzwań. A przecież cała sztuka polega na tym, że poszukujemy i przypominamy sobie to wszystko, co zostało przed nami ukryte. Że nie pamiętając o byciu Miłością, wybieramy jak Miłość, a nie jak nienawiść. Dusza pragnie takiego doświadczenia.
Schodzimy na Ziemię dobrowolnie — warto to tutaj przypomnieć. Zatem to nie jest tak, że ktoś na siłę obdarza nas amnezją. To Dusza decyduje, że z pomocą wybranego ciała i umysłu spróbuje odnaleźć samą siebie. My zwyczajnie zapominamy Kim Jesteśmy W Istocie. Czy to nie śmieszne, kiedy spotykamy człowieka, który z powagą mówi: „nie wierzę w dusze i te inne ulotne historie”? To tak jakby spotkać mówiącego psa, który z wiarą powiada do nas: „nie wierzę w psy, one nie istnieją”. „To kim jesteś? — zapytamy. A pies odpowie: „Kaczką, to przecież widać”.
Taki paradoks jest możliwy tylko u ludzi, którym dobrze w iluzji umysłu. Ludzie są Duszą, ale niektórzy w ogóle nie wiedzą i wiedzieć o tym nie chcą. Nie chcą nawet na ten temat rozmawiać. Zwierzęta w przeciwieństwie do nas doskonale wiedzą Kim Są. Dlatego żaden pies nie czuje się kaczką. Zwierzęta fenomenalnie odbierają energię i rozpoznają nasze myśli. Ci, którzy mają koty lub psy, mogą uważnie przyglądać się swoim pupilom, żeby dostrzec swoją energetykę.
Ale można też spędzając czas ze swoim psem lub kotem nauczyć się rozpoznawać pieśń swojej Duszy. Zwierzę prowadzi nas zwykle w tę stronę, gdzie możemy czegoś cennego się nauczyć. Niemal dosłownie. Nawet wtedy, kiedy pies ciągnie smycz, bo zobaczył innego psa i koniecznie chce go obwąchać, pokazuje nam, jak ważne są bezpośrednie relacje i wymiana doświadczeń. W świecie smartfonów, kiedy każdy chodzi z nosem w komórce, to niezwykle cenna lekcja.
Koty z kolei to najmądrzejsi nauczyciele miłości. Ich przekorna niezależność i inteligentna złośliwość pokazują nam, czym jest miłość bezwarunkowa. Bo kochamy je pomimo tego, że zawsze robią nam na opak, nie chcą jeść tego, co mają w miseczce, ale wytrwale koczują pod lodówką i udają, że mdleją z głodu, chociaż dostały całe mnóstwo zdrowego i starannie dobranego jedzenia. O kotach można napisać całe tomy, ale najważniejsze lekcje są widoczne gołym okiem. Koty dużo śpią, rozciągają ciało, szukają dla siebie komfortu i zawsze patrzą na nas z wysokim poczuciem wartości. Nawet wtedy, kiedy zwymiotują na środek świeżo odkurzonego dywanu nie tracą pewności siebie i domagają się szacunku oraz wyszukanych pieszczot. Miłości do siebie zawsze można się od nich nauczyć.
Kochanie siebie jest kluczem do połączenia z Duszą. Prawdziwa miłość podnosi nam wibracje i sprawia, że umiemy wyjść poza ramy analitycznego umysłu. Poprzez pokochanie siebie sięgamy do naszej prawdziwej istoty i zaczynamy podążać za mądrością Duszy. Zatapiamy się wówczas w jeszcze większej miłości, ponieważ Dusza kocha nas bezwarunkowo i przeogromnie. Kocha przecież samą siebie. Dlatego każdy, kto nauczył się miłości do siebie, staje się jednością ze swoją Duszą. Nawet nie musi tego wiedzieć ani rozumieć, nie musi tego w żaden sposób nazywać, jednak wszystko co mówi i robi płynie z poziomu jego Duszy.
Dusza potrafi uwolnić nas od lęku, ponieważ prawdziwa miłość wyklucza lęk. To dwa przeciwieństwa. Dusza jest najlepszym przyjacielem naszej umysłowej tożsamości i pomaga jej wybrnąć ze wszystkich problemów, w które się uwikłała. W gruncie rzeczy po tym właśnie rozpoznajemy czy podążamy właściwą drogą, czy jesteśmy w harmonii z własną Duszą. Kiedy życie zaczyna prowadzić nas na manowce cierpienia, to sygnał, że wypadliśmy z tej harmonii.
To co szczególnie ciekawe — warto wiedzieć, że cierpienie jest zawsze naszym wyborem. Doświadczamy różnych sytuacji, ale każda reakcja wynika z naszej suwerennej decyzji. Wiem, że na chwilę obecną nie każdy jest gotowy na taką lekcję. Najczęściej działamy nawykowo. Mówimy z żalem: „No, jak nie cierpieć, kiedy on mnie zostawił?!” „No, jak nie cierpieć, kiedy ona mnie okradła?!” Otóż, można. To nasz wybór. Kto połączy się ze swoją Duszą, zrozumie. Ponieważ spojrzy z ponadczasowej perspektywy i dostrzeże w tych osobach inne przyjazne, kochane Dusze, które pomagają nam pokochać samych siebie. Z duchowego punktu widzenia możemy odczuwać wdzięczność zamiast cierpienia.
To jednak przyjdzie samo właśnie wtedy, kiedy zaczniemy częściej być w wibracji naszej Duszy i pozwolimy jej się otulić, ukochać, uzdrowić. Nic na siłę. Pamiętajmy, że analizowanie, kontemplowanie, rozkminianie przenosi nas w stronę umysłu i oddala od Duszy. Droga do Duszy wiedzie przez miłość, powierzenie, radość, zachwyt. Im więcej w nas kochania, pozytywnych myśli, optymizmu, umiejętności cieszenia się chwilą — tym bliżej jesteśmy swojej prawdziwej boskiej natury. Nie jest trudno być osobą pełną miłości, życzliwości, pogody i łagodności, ponieważ tacy właśnie jesteśmy w swojej prawdziwej istocie. Podnoszenie wibracji jest powrotem do samego siebie.
Pozytywne myślenie jako nawyk i sposób na życie jest nauką szczęśliwego istnienia. To zawsze najlepszy wybór, nie mam co do tego wątpliwości, ponieważ to właśnie od dawna praktykuję. Mam dobre doświadczenie i rozumiem, że w ten właśnie sposób podążamy ścieżkami wytyczonymi przez naszą Duszę. Jeśli chcemy częściej się z nią łączyć, wystarczy podnosić wibracje. To łatwe. Jest na to wiele sprawdzonych sposobów.
Z KRONIK AKASZY
Kroniki Akaszy to miejsce dostępne dla każdego człowieka, który pragnie wzbogacić swoją relację z Najwyższym Źródłem. Który chce lepiej słyszeć i odbierać przekazy także od własnej Duszy. To, co człowiek może w Kronikach usłyszeć, będzie zawsze zgodne z pieśnią jego Duszy. Zatem nie ma rozbieżności pomiędzy tym, co dostanie w odczycie, a tym, co próbuje mu przekazać jego własna Dusza, aby poprowadzić go najlepsza dla niego droga do szczęścia. Ale także do realizacji własnego unikalnego programu.
To, co ważne — kiedy człowiek chciałby nauczyć się słyszeć własną Duszę, to konieczne jest podniesienie wibracji. To bardzo pomaga. Dusza jest w zasięgu ręki, mowy, słuchu każdego człowieka. Bo Dusza jest w rzeczywistości każdą ludzką istotą. To Dusza odbiera, odczuwa poprzez ludzkie ciało, poprzez zmysły, poprzez ludzką percepcję. Z łatwością można się do niej dostroić poprzez podniesienie wibracji. A na podniesienie wibracji metod jest mnóstwo. Zawsze będą one wiązać się z radością, z optymizmem, z pozytywnym nastawieniem do świata, z dobrem płynący z centrum serca.
(spisała Bo Andrzejewska)
Mądrość życia
Gra
Życie jest grą. Od zawsze. Nikt tego nigdy przed nami nie ukrywał. I każdego dnia na nowo rozgrywamy kolejne partie na planszy lub szachownicy. Zdarza się nam wygrać, zdarza przegrać. Bywają i paty, w których nie umiemy nawet ocenić, czy spotkało nas coś dobrego, czy też nie ma to żadnego większego znaczenia. Pewna nieuchronna sprawiedliwość istnieje w naprzemienności tych wydarzeń, co sprawia też, że życie nigdy nie bywa nudne.
Mogłoby się wydawać, że najprościej jest nabyć odpowiedni podręcznik i nauczyć się perfekcyjnie grać. Jednak rzecz nie w tym, by wygrywać kolejne rozdania. Och, wcale nie chodzi o to, by wygrywać, bowiem stała wygrana pozbawia grę radości i całego ukrytego, skomplikowanego sensu.
Rzecz w tym, by nauczyć się cieszyć każdą chwilą istnienia. Dar dla niektórych całkiem niedostępny, ponieważ wielu ludzi uważa, że każda rozgrywka to presja do pokazania, że jest się lepszym lub chociaż średnio dobrym. Trudno im pojąć, że gra się dla radości, a żadna wygrana niczego nie przesądza. A jeszcze trudniej, że nikomu niczego nie trzeba udowadniać. Gramy nie po to, by przekonywać wszechświat o własnej doskonałości, bo wszechświat to świetnie widzi. Gramy, by czerpać radość z własnej mocy i mądrości.
Sztuka życia to radość z każdej chwili, to świadomy zachwyt każdym doświadczeniem. To docenianie siebie i swojego piękna nie tylko na podium, ale też w upadku. Największa Moc człowieka to umiejętność podnoszenia się z ziemi, wspieranie drugiego i podawanie mu ręki, kiedy upadnie. Największe piękno drzemie w słabości, która przeistacza się w potężną siłę właśnie wtedy, kiedy przegrywamy kolejne rozdanie i wracamy znowu na planszę. Odwaga nie jest brakiem strachu, lecz zmierzeniem się z nim, spojrzeniem mu prosto w oczy i pokonaniem go, działaniem pomimo lęku. Moc nie jest martwym tkwieniem wśród zwycięzców, ale mierzeniem się ze swoimi upiorami. I upartym próbowaniem każdego dnia na nowo. Siła pojawia się wtedy, kiedy nie poddajemy się, chociaż wszystkie pionki są już poza szachownicą. Jest wiarą w siebie i swoje wewnętrzne Światło. Jawi się jako blask, który zwycięża wszystkie przeciwności.
Ale jest coś więcej, o czym część ludzi zapomina. Dusza schodzi na Ziemię, aby odkrywać Kim Jest W Istocie. Zakłada cielesne ubranko głównie po to, by doświadczać rozmaitych scenariuszy, które jej mają w tym pomóc. Sprawdza siebie samą w sytuacji, kiedy nie może użyć boskiej magii, więc jej szuka na tysiąc sposobów. Niezależnie od wyzwań, z którymi się mierzy, zawsze podąża w jednym najważniejszym celu — rozpoznaniu swojego wewnętrznego Światła, swojej boskiej natury. Można powiedzieć w pewnym uproszczeniu, że celem życia jest przypominanie sobie siebie.
Kiedy podnosimy wibracje, krok po kroku uzyskujemy coraz większy dostęp do naszej boskiej Mocy. Im więcej w nas kochania, tym więcej twórczego wpływu mamy na otaczającą nas rzeczywistość. Im łatwiej wybaczamy, tym szybciej pozbywamy się balastu, który zatrzymuje nas w niskich energiach. A im wyżej wznosimy swoje jestestwo, tym łatwiej przypominamy sobie to, po co zeszliśmy na tę materialną planetę. Każde życie jest drogą do Miłości.
Nade wszystko nasze cudowne życie to niezwykła gra, w której zapomnieliśmy, że jesteśmy graczami. Wchodzimy w swoje role tak mocno i tak głęboko, że tracimy z pamięci swoją prawdziwą istotę. Z jednej strony pozwala nam to być uczciwym wobec scenariusza i zaangażować się w pełni w każde doświadczenie, w każdą decyzję, w każde zjawisko, którego dotykamy. Możemy dokonywać ludzkich wyborów z poziomu nasyconego emocjami serca. Czasem to nas gubi, a czasem ratuje.
Z drugiej strony — doświadczamy całkowitej amnezji tego, Kim W Istocie Jesteśmy tylko po to, by potem spróbować na nowo to odkrywać raz za razem w kolejnych wcieleniach. Czasem zapominamy na wiele inkarnacji. Krążymy w kółko po samsarze, jak pies za własnym ogonem, nie wiedząc, że tuż obok są drzwi do Miłości. Największej i najpiękniejszej Miłości, z jakiej się zrodziliśmy. Życie jest jak skok na głęboką wodę. Nie wiadomo zupełnie, kiedy wypłyniemy na powierzchnię.
Jednak Dusza ryzykuje z odrobiną mądrości — ustawia zabezpieczenia, mocuje liny i uchwyty, rozrzuca wszędzie znaki, które pomagają człowiekowi odzyskać swoją boską świadomość. Taką liną są na przykład Archaniołowie, którzy podprowadzają nas pod same drzwi, kiedy tylko zechcemy Ich słuchać. Jednak zdarza się i tak, że człowiek nie wierzy w anielską pomoc, tylko pokrzykuje butnie, że to iluzja, że Anioły są złe, że trzeba słuchać siebie, czyli w istocie własnego, ogarniętego amnezją „ego”. To jak zerwanie pomocnej liny.
Innym wsparciem na drodze do Miłości są Kroniki Akaszy, w których człowiek jest mądrze prowadzony do przebudzenia przez Mistrzów. Kiedy odkryłam tę Moc, pomyślałam, że odtąd już nikt nie będzie błądził, każdy doświadczy przebudzenia. Myliłam się. Samostanowienie pozwala ludziom na ignorowanie Światła i wymyślanie niesamowitych argumentów na to, że wszystkie zabezpieczenia i znaki ustawione przez duszę są tylko złudzeniem.
Dlatego niektórzy wcielają się bez końca, nie rozumiejąc zupełnie, po co i dlaczego doświadczają tyle bólu. Im bardziej człowiek odsuwa się od Światła i tego, co do Światła prowadzi, tym bardziej wpada w pułapki emocji. Zagubiony w gniewie, żalu i rozpaczy przeskakuje w kolejne inkarnacje i zaplątuje się w rozmaite więzy karmiczne, które wciągają go w pełne cierpienia rozgrywki. W jakimś momencie całkiem gubi swoją boską naturę i żyje w przekonaniu, że wszystko musi być okupione męczarnią.
Był taki czas, że dziwili mnie ludzie, którzy przyjmując tu na Ziemi rolę przewodników, odpychali i wyśmiewali Światło. Krzywdzili przecież nie tylko siebie, ale skazywali na cierpienie wiele innych dusz. Z mojego punktu widzenia Starej Duszy to nie powinno mieć miejsca. Jednak każdy sam może wybrać to, co chce. Podjęcie decyzji skierowania się w stronę blasku lub w stronę mroku jest lekcją nie mniej ważną, jak wszystkie inne wyzwania. Kto wie, czy nie największą? Mamy sami odnaleźć swoją boskość albo przynajmniej drogę do niej. Wszystko wolno Duszy, która zaryzykowała istnienie w tej dualnej rzeczywistości. Istota życia na Ziemi to błąkanie się w ciemności i poszukiwanie drzwi do Miłości. One są tuż pod dłonią. Ale można przecież odwrócić się w stronę mroku i wybrać inną ścieżkę.
Ktoś, kto widzi energie, staje zadziwiony ludzkimi wyborami, ale one są czymś naturalnym. Poszukiwanie jest naszym celem i sensem ludzkiej egzystencji. Nie są ważne sukcesy, sława czy pieniądze. Ważne jest tylko, komu zaufamy, w którą stronę pójdziemy i jak szybko uwolnimy się z kołowrotu wcieleń. Możemy szczerze życzyć każdemu niezmierzonych bogactw, sławy i chwały, bo często właśnie wtedy ludzie odkrywają, że to nie ma żadnego znaczenia. Że celem życia jest coś całkiem innego — zakończenie gry, wyjście z niej i powrót do Miłości.
Ale to nie oznacza wcale, że nie możemy cieszyć się zmysłowym doświadczaniem. Jesteśmy wszyscy poza domem, na wyprawie w obcy świat, w którym zdajemy najważniejszy egzamin istnienia. Możemy w tym czasie hodować pachnące kwiaty, malować obrazy, tańczyć, kochać się i smakować pyszne owoce. Piękno i zachwyt zbliżają nas do Miłości. Taniec i muzyka również. A najbardziej rozświetla nas przeglądanie się z uczuciem w oczach ukochanej osoby.
To, co nas oddala, to zaplątanie w trudnych emocjach. To strach, gniew, obrażanie się, nadymanie, zamartwianie, rozżalanie i użalanie się. Będziecie setki razy czytać „mądrości” o tym, że wszystkie emocje są dobre. Nie są. Jedne zbliżają Was do Światła. Inne odpychają i wkręcają w kolejne bolesne wcielenia. Natomiast mamy prawo do przeżywania każdej emocji — każda jest ludzka i skoro się pojawia, to coś nam pokazuje. W tym znaczeniu każda jest w porządku. Jednak kluczem do oświecenia jest pokój i wyjście poza emocje. Kiedy patrzę na świat przez pryzmat energii, dostrzegam tysiące drogowskazów pozostawionych przez Duszę i proste, nieskomplikowane życie, które łatwo zrozumieć, kiedy podąża się za Światłem.
Nasze życie jest pełne magii, którą odkrywamy niezamierzenie dzień po dniu, chwila po chwili. Przychodzi ona do nas w niesamowitych przebłyskach olśnienia, zrozumienia i dostrzegania tego wszystkiego, co potwierdza niezmienną harmonię wszechświata. Pozwala odnaleźć spokój, poczucie bezpieczeństwa, zaufanie w Dobro, które nas otacza. Pozwala usłyszeć szum anielskich skrzydeł nad naszymi głowami i poczuć wokół siebie falę opiekuńczej, pięknej energii.
Nie omija nikogo. Dotyka każdego, kto zechce otworzyć oczy i nie tylko patrzeć, ale też widzieć to wszystko, co płynie ponad czasem i poza wymiarem. Niesie w sobie niezmierzone Piękno tego, co ludzie chcą nazywać Prawdą. W Istocie wymyka się nazwom i pojęciom. Jest częścią naszej naturalnej istoty, która zwyczajnie sięga po swoje Boskie Dziedzictwo. Przypomina, że jesteśmy zawsze częścią Wszystkiego Co Jest, a w głębi serca posiadamy Moc kształtowania rzeczywistości. W tym znaczeniu pozwala doświadczać zdrowia, obfitości, miłości i dobra.
Kluczem do tej Mocy jest uświadomienie sobie, że już to w sobie mamy. Nie musimy na to zasługiwać, nie musimy spełniać żadnych warunków, nie potrzebujemy niczyjego przyzwolenia ani osiągnięcia wysokiego poziomu rozwoju, liczonego w jakikolwiek wyszukany sposób. Przywykliśmy do stawianych wszędzie granic i wymagania od nas wysiłku. Przywykliśmy do oceniania nas i zatwierdzania naszego poziomu zasługi wobec kogoś lub czegoś. Częściej niż godni miłości czujemy się bezwartościowi. Bez końca stawiamy sobie samym zadania do wykonania i powtarzamy, że nadal nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, by poczuć w sobie Boskość. A ona zwyczajnie jest w każdym i czeka cierpliwie, aż otworzymy zaspane oczy i pozwolimy sobie zamanifestować naszą prawdziwą naturę. Wystarczy wiedzieć. Wystarczy uznać to, co już jest.
Podążamy cierpliwie ku temu, co mamy w sobie. Najczęściej krętymi drogami, które uczą nas przy okazji wspaniałości i magii wszechświata. Każda droga jest dobra, każda jest ciekawa. Każda ma głęboki sens i każda jest przygodą. I nie zmieni tego prosta prawda, że nie potrzebujemy żadnych dróg, bo dokładnie tu, w tym miejscu, gdzie jesteśmy, mamy wszystko.
Tworzenie
Magia rodzi się na styku wiedzy i niewiedzy. Pojawia się jak szmer wiatru, by zabarwić codzienność tęczowym odbiciem światła w kropli rosy. Jawi się jako brama do niezwykłości i ucieczki od szarych chwil w stronę tego, co może być fantastyczną przygodą. To magia jest osią większości niesamowitych historii, niosąc nadzieję na zmianę tego, co trudne i bolesne na to, co dobre i piękne.
Jednocześnie magia to wiara w potężną moc, do której człowiek może mieć dostęp, jeśli tylko pokona jakiś warunek. To może być pocałowanie żaby albo magiczny pierścień, kosmiczny pył lub czarodziejska różdżka. Chyba każdy jako dziecko wierzył, że magia jest dostępna w tej formie dla każdego i wystarczy zdobyć określony artefakt, by uzyskać dostęp do zmiany rzeczywistości.
Wierzę, że jest to zakorzeniona głęboko w każdym z nas świadomość naszej stwórczej mocy. To przeczucie potężnej siły naszego umysłu, który odpowiednio trenowany może zmieniać naszą rzeczywistość. Baśń o czarodziejskiej różdżce nie jest niczym innym, jak przypominaniem nam na bieżąco o tym, że możemy uzdrawiać nasze ciała i wypełniać swoje życie dobrobytem. I chociaż sztuka nie polega na tym, by zamieniać ropuszkę w pięknego księcia, to już rozbicie w pył kamienia w woreczku żółciowym jest całkiem przyzwoitym czarem, dostępnym jak sądzę dla każdego.
Często spotykamy się z przekornym dialogiem: „Jak zobaczę, to uwierzę”. „Nie — jak uwierzysz, wtedy zobaczysz”. I to jest kwintesencja magii — zrozumienie, że moc jest w nas. Aby ją wydobyć na światło dzienne, trzeba uświadomić sobie, że jest częścią nas. Dopóki wkładamy magię między baśnie, pozostaje poza naszym zasięgiem, jak opowieść na długie zimowe wieczory. Aby jej doświadczyć, trzeba dać sobie do tego prawo. Otworzyć się na to, czego nie rozumiemy i spróbować przyjąć do swojego logicznego pojmowania zarówno wielowątkowość wszechświata jak i jego wielowymiarowość.
Żyjemy w Tu i Teraz, w takim magicznym i pełnym Mocy wymiarze, o którym mówią wszystkie duchowe pisma. Powtarzają też, że nie ma niczego poza tym, a w iluzji czasoprzestrzeni liczy się tylko chwila obecna. Ta chwila, w której jesteśmy. W której patrzymy, słyszymy, myślimy, podejmujemy decyzję lub zastanawiamy się, co powinniśmy zrobić. Magia tego momentu zasadza się na świadomości, że właśnie teraz możemy wszystko, czego zapragniemy.
Tu i teraz to najważniejszy czas, w którym możemy uzdrawiać swoje życie i siebie. Możemy podejmować decyzje w istotnych sprawach. To ten punkt bytu, w którym dzieje się wszystko, co ma jakiekolwiek znaczenie, ponieważ to moment właściwego doświadczania. To chwila, kiedy nasze zmysły odczuwają, serce przeżywa i kocha, umysł ogarnia sytuację, a uczucia pulsują w nasz swoim silnym rytmem. Teraz.
Prawo Przyciągania wykorzystuje chwilę obecną do budowania tego, co będzie. W tym punkcie rzeczywistości iluzja czasu staje się realnym doświadczeniem tak samo, jak pojawiające się w kącikach oczu delikatne zmarszczki od ciągłego śmiechu. Prawo to bazuje na konsekwencji i podobnie jak osławiona Zasada Karmy mówi: „co zasiejesz — to zbierzesz”. Siejemy więc mniej lub bardziej nieświadomie każdego dnia różne myśli, a wszechświat cierpliwie odzwierciedla te wibracje. Beznamiętnie, nie dzieląc ich na dobre i złe. Cokolwiek wysyłamy dzisiaj — jutro wraca.
Świadomość istnienia przyszłości może pomóc w doborze myśli i przekonań. Wiedząc, że lęk może wykreować to, czego się boimy, sięgamy po uzdrowienie i wyzwolenie z lęku. Bo wiemy, że to najskuteczniejszy sposób, by zapobiec temu, czego nie chcemy doświadczyć. Wiedząc, że narzekanie może wpędzić nas w stan braku, unikamy go i zastępujemy pozytywną afirmacją obfitości. Wiedząc, że brak wiary w siebie może zablokować planowany sukces, zawijamy rękawy, by popracować nad podniesieniem poczucia wartości. Bo tylko wtedy jutro będzie dobre.
Zasady są proste w teorii. Chyba nikogo nie trzeba dziś uczyć zasady lustra. A jednak w praktyce często się poddajemy, bo łatwiej jest pisać niż działać. Godzinami powtarzamy piękne afirmację, by potem w jednej chwili roztrzaskać cały słup świetlistej energii o jedną awanturę, o jedną złość, o jeden żal. Każdego dnia na naszej drodze staje bezwzględny tester rozwoju, który podważa naszą miłość, wiarę w siebie, zaufanie w dobro wszechświata. Rozbija w pył wszystko, w co wierzyliśmy i ze śmiechem zostawia nas na kupce gruzu.
Dlaczego na to pozwalamy? Bo działamy nawykowo. Jak każdego innego dnia. Ilość przeczytanych mądrych książek nie zmienia naszych zapisów, tylko rozjaśnia umysł. A podświadomość reaguje jak małe dziecko, którym przecież jest w istocie. Maluch nie korzysta z mądrości, tylko płacze, krzyczy, użala się nad sobą albo w złości tupie nóżkami. Bo takie ma nawyki, czyli programy, czyli wzorce, czyli zapisy.
Tutaj pojawia się miejsce do pracy nad sobą. Ona najczęściej wcale nie wymaga od nas skomplikowanej nauki. Wiedzę z reguły mamy poukładaną na półkach teorii. Ale wiedza pęka w zderzeniu z wzorcem w podświadomości. Kiedy ktoś mówi do nas coś przykrego, to zwykle dlatego, że ma zły dzień, jest zmęczony, cierpi z jakiegoś powodu, działa w emocjach. Logicznie rzecz biorąc należałoby to zlekceważyć lub na spokojnie obejrzeć przekaz z każdej strony — co dla mnie niesie w sobie ta inwektywa? Ale podświadomość jest szybsza. Pojawia się złość i popycha do krzyku, arogancji albo do łez i poczucia żalu.
Praca z podświadomością, to cierpliwe układanie w niej pozytywnych zapisów. To wyrzucanie lęku, niechęci, pogardy i smutku, by zastąpić je poczuciem bezpieczeństwa i bycia kochanym. Im więcej dobrych jakości w naszym wewnętrznym dziecku, tym łagodniejsze reakcje, tym więcej akceptacji, tym lepsze życie.
Zatem w każdej chwili istnienia tworzymy swoją rzeczywistość. To nie tylko piękna teoria. Każdy, kto ma odrobine wglądu, może zobaczyć wachlarze tysięcy możliwości, które rozwijają się u naszych stóp. Z każdego punktu, w którym aktualnie jesteśmy, wychodzi mnóstwo kolorowych ścieżek na wszystkie strony wszechświata. Podobnie jak stojąc na środku wielkiej leśnej polany mamy możliwość podążenia w każdą, dosłownie w każdą stronę. A kiedy zrobimy krok, ponownie możemy pójść w każdym kierunku, a nawet wrócić po własnych śladach.
Nie ma złych ścieżek, ponieważ każda wnosi nam w prezencie jakieś ciekawe doświadczenie. Ale życie jest na pewno bardziej przyjemne, kiedy lekcje są miłe, a nie bolesne. Zatem bardziej istotne jest dla człowieka, jak wybierać takie działania, które przyniosą poczucie szczęścia. Wybieramy według wzorców poukładanych w naszej podświadomości. Trochę nawykowo. Nawet jeśli świadoma myśl jest piękna, to i tak może zdecydować silny, negatywny kod schowany głębiej.
I tu pojawia się miejsce na praktyczną mądrość Prosperity. To nie jest bajka dla grzecznych dzieci, ale nauka tworzenia pozytywnych nawyków. Właśnie takich, które pozwalają z wachlarza kolorowych ścieżek wybierać te, które są zgodne z naszymi oczekiwaniami. Kiedy zakotwiczymy w sobie radość życia i wiarę w Dobro, zaczynamy spontanicznie wybierać pozytywne dla nas ścieżki, dzięki którym doświadczamy przyjemnych zjawisk.
Często powtarzam, że bez względu na to, jak wiarygodna wydaje nam się nauka radości, lepiej jest śmiać się niż płakać. Lepiej jest planować szczęście niż obawiać się problemów. Lepiej jest wierzyć w Dobro niż narzekać na zły świat. Lepiej jest dostrzegać w każdym człowieku Światło niż wyliczać wrogów.
Kiedy stajemy gotowi do spełnienia, warto zadać sobie pytanie: czego pragnę? Co jest dla mnie naprawdę ważne? Na co mam ukierunkować twórczą energię wszechświata? Blokujemy się na Dobro najczęściej dlatego, że wcale nie wiemy, czego chcemy. Powiedzieć sobie: „chcę być szczęśliwa” to za mało. Bo czym jest szczęście dla mnie? A czym dla ciebie? Czym dla niego? Ogólniki nie są twórcze. Zapychają moc podświadomości, jak piasek wsypany do odpływu wody. Pierwszą rzeczą w tym materialnym wymiarze jest nauka werbalizowania swoich najgłębszych pragnień.
Dobrym sposobem bywa wypisanie ich na kartce, staranne nazywanie każdej jakości czy rzeczy, której pragniemy. Jeśli szukamy miłości, warto wymienić wszystkie cechy wymarzonego partnera. Starannie przyglądając się sobie i swoim wizjom pięknego związku. Jesteśmy różni jak śniegowe gwiazdki. Jeden szuka wyciszenia i kogoś, z kim podyskutuje o książkach, inny doskonałego tancerza, z którym zawiruje w sambie, a jeszcze inny chce zwiedzać świat z plecakiem i w ubłoconych butach. Warto to wyraźnie nazwać, opisać i pokazać wewnętrznemu twórcy, naszej podświadomości. Niech wie, dokąd wysłać energetyczne zaproszenie.
Jeśli tęsknimy za nowym przestronnym domem, warto opisać jego kształt, wielkość, położenie. Pomyśleć, jaki ma być rozkład pokoi. Zaplanować wyposażenie kuchni i aranżację ogrodu. Wybrać kolor zasłon i farby na ścianach. Cokolwiek jest dla nas ważne, warto to nazwać, opisać, poczuć w emocjach i w radosnym biciu serca. Bo może być i tak, że serce wcale radośnie nie zabije. Może to wcale nie dla nas? Zdarza się, że kiedy z zaangażowaniem budujemy w myślach swoją przyszłość, przychodzi błysk olśnienia i wycofujemy się z tego, co wydawało się bardzo ważne. Nie wszystko jest tym, czym chcemy je widzieć. Zdarza się puste marzenie, zbudowane na zasłyszanych stereotypach, na modzie, a nawet na wizji innej osoby, która nie czuje zupełnie tego, co my. A co gorsza ma zupełnie inne pragnienia i upodobania.
W samym tworzeniu pomaga też zobaczenie swoich pragnień wewnętrznym okiem. To nasze marzenia. Czasem od rzeczywistości dzieli je wyciagnięcie ręki. A czasem lata pracy. Ale ważne, że istnieją i pozwalają nam kreować nasz świat. Naukowo nazywane wizualizacją są twórczym przejawem człowieka i piękną mocą zabarwiającą nasze istnienie wszystkimi kolorami tęczy. Z radością pozwalam sobie marzyć i nie stawiam w tym zakresie żadnych ograniczeń wierząc, że nasz umysł także jest nieograniczony. Marzenia to nie tylko odskocznia od codzienności, to także mapa dla naszej podświadomości. Mapa, dzięki której uczy się ona naszych prawdziwych pragnień i kieruje w ich stronę twórczą energię.
Czasem wydaje nam się, że to tylko zabawa, ale w istocie marzenia są procesem, który tworzy dla nas świat. Być może nie każde marzenie się spełni, bo nie każde zmieści się w programie duszy, ale większość jawi się jako coś prostego do zdobycia i zupełnie naturalnego dla nas. Moim zdaniem to właśnie marzenia zakreślają ramy naszych realnych doświadczeń. Im odważniej marzymy, im mocniej wierzymy, że mamy prawo do pewnych zjawisk i rzeczy, tym szybciej się spełniają. Warto wyjść poza postawę słynnego Dyzia, który leżąc na łące wcale nie ufał swoim marzeniom i kiedy z tej łąki wstawał, zostawiał je wszystkie za sobą. Warto przekuwać je w plany i cele istnienia. I marzyć ponownie. Istnienie daje nam tyle możliwości. Nie zobaczymy ich wszystkich, jeśli nie odważymy się uruchomić swojej wyobraźni. Marzenia są dla nas czymś niezbywalnym, co dodaje nam sił i wiary w to, że życie jest dobre i pełne miłości.
Zatem tak — spełniam marzenia, a moje życie jest dobre i pełne miłości. Ale piszę o tym, aby przypomnieć, że jest to dane każdemu. Kiedyś o wszystko walczyłam, bo wydawało mi się, że muszę. Żyłam zgodnie z wprogramowanymi wzorcami: „tylko ciężką pracą cokolwiek można osiągnąć”. Albo: „pilnuj swojego chłopa, żeby ci go inna nie odebrała”. Przeszłam piekło trudnych doświadczeń, bo na własne nieświadome życzenie układałam wszystko „pod górkę”. Patrzyłam na szczęśliwych ludzi ze zdziwieniem: „jak oni to robią? To w ogóle możliwe?”. Wierzyłam, że wszechświat nieuczciwie rozdaje karty — jednym wszystko, innym nic.
Dopóki nie zrozumiałam, że powielanie niektórych nawyków moich rodziców i dziadków to ślepa uliczka. Dopóki nie wymyśliłam, że będę robić to, co chcę i lubię, a nie to, co zdaniem innych „powinnam”. Dopóki nie nauczyłam się kochać siebie, żyć dla siebie i szukać w życiu powodów do radości. Dopóki nie rozluźniłam uścisku i nie powiedziałam sobie, że puszczam wszystko, aby zostało tylko to i tylko ci, którzy naprawdę chcą. Dopóki nie uwolniłam przeszłości i nie pozwoliłam jej odejść na zawsze.
Kiedy zaczęłam uśmiechać się dla samej siebie i cieszyć tym, że po prostu wstał nowy dzień, moje życie zatańczyło na nowo. Dzisiaj mam setki sposobów i narzędzi, aby każdego dnia być bardziej szczęśliwą, bez względu na wszystkie wyzwania i lekcje, które na życzenie Duszy przynosi mi życie. Kochanie siebie stało się moim Świętym Graalem, który daje mi spełnienie marzeń, miłość mojego ukochanego, cudowne córki, twórcze zdolności, wspaniałych przyjaciół i mnóstwo materialnych prezentów niemal każdego dnia.
Ale faktem jest też, że czasem to kochane życie nas zaskakuje i przekracza nasze nieśmiałe pragnienia, jakby chciało nas zachęcić do sięgania po więcej. Doświadczamy tego z otwartą w zachwycie buzią i nie zauważamy, że nieświadomie udało nam się wejść w proces powierzenia. Zapragnęliśmy, zaplanowaliśmy i zostawiliśmy wszystko do zrobienia dla wszechświata. Dzieje się tak najczęściej wtedy, kiedy coś nas rozproszy i zamiast naciskać z niecierpliwością, odwracamy się w zupełnie innym kierunku, a rozpędzone marzenia lecą jak kula śniegowa nawijając na swoją energetyczną strukturę coraz więcej materii. I nagle stajemy przed cudownym efektem, który wygląda o wiele lepiej, niż chcieliśmy. Bo my mamy w sobie tysiące ludzkich ograniczeń, a wszechświat zwyczajnie się bawi, osiągając mistrzostwo we wszystkim, co robi.
Warto więc zostawić trochę przestrzeni, by się działo. Warto dać się prowadzić i zaufać mądrości naszej Duszy, która najlepiej wie, co sprawi nam najwięcej radości. Bywa, że z uporem małego dziecka domagamy się czegoś, co zobaczyliśmy u kogoś innego. Chcemy tego, wierząc szczerze, że to wypełni nas szczęściem. Nie zdajemy sobie sprawy, że zachłysnęliśmy się energią zachwytu tamtej osoby, a nie wibracją tego przedmiotu. Nie dostrajamy się do niego, nie rozpoznajemy, że wcale z nami nie rezonuje i kiedy wreszcie zdobywamy tę upragnioną rzecz, ona wcale nas nie cieszy. Czujemy w sobie smutek, pustkę i wypełnia nas rozczarowanie. Rzucamy zabawkę i szukamy czegoś całkiem innego.
To nie musi być przedmiot, tylko stanowisko pracy, miejsce wakacji, samochód, a nawet sposób na spędzanie wolnego czasu. Warto szukać tego, co spójne z nami. Nie iść za modą, nie podglądać innych, nie powielać stereotypów, tylko uczciwie pytać siebie kładąc dłoń na sercu: co jest dla mnie najlepsze? Pomaga w tym głos Duszy, której wybory zawsze napełniają nas szczęściem i radością. To uczucie trudne do opisania, ale pod każdym względem piękne. Kiedy po wielu miesiącach udało mi się skompletować zestaw mis kryształowych, spełniłam jedno ze swoich wielkich marzeń. Zachwyt wypełnił mnie po brzegi, a moje serce roztańczyło się w uniesieniu. I chociaż od tamtej pory minęło kilka lat, nadal uśmiecham się ze wzruszeniem, kiedy delikatnie dotykam kryształowych brzegów. Każdego dnia uśmiecham się, kiedy patrzę na moje cudowne misy i rozpływam się ze szczęścia, kiedy gram. Po tym poznajemy prawdziwe pragnienie Duszy. Ono jest stałe. Ta rzecz nam się nigdy nie nudzi. Cieszy nawet po latach.
Kiedyś marzyłam o podróży na Santorini. Pojawiło się to marzenie nagle i nieoczekiwanie. Zobaczyłam w sieci zdjęcie malutkiej księgarni w Oia i zaiskrzyło we mnie tak, jakbym się zakochała. Przez trzy długie lata robiłam wszystko, co umiałam, aby wykreować tę wyśnioną wycieczkę. Któregoś dnia zupełnie niespodziewanie udało mi się zorganizować wyjazd. Znalazły się pieniądze i wszystko, czego potrzebowałam. Na Santorini dotarłam w sposób przypadkowy, nieprzewidywalny, zaskakujący mnie kompletnie. Wcale nie z biurem podróży, lecz ze wspaniałymi ludźmi i oprócz bajecznych widoków doświadczyłam fantastycznego szkolenia i przeszłam głęboką energetyczną metamorfozę. Odkryłam swoją ogromną siłę, kiedy samotnie, nie znając języka greckiego, przemierzyłam wiele kilometrów nadmorską promenadą z Thiry do Oia. Okazało się, że wystarczył angielski, aby w klimatycznej kafejce na wulkanie wypić mrożoną czekoladę. Odkryłam wtedy magiczne miejsca, w których z zachwytu łzy dosłownie napływały mi do oczu.
Doskonale dziś rozumiem, dlaczego to jedno zdjęcie zrobiło na mnie takie wrażenie. Rzekłabym, że Santorini mnie zawołała do siebie, a ja z zachwytem poszłam za tym wołaniem. Kiedy w wąskich uliczkach Oia zobaczyłam tę magiczną księgarnię, aż podskoczyłam z radości i poczułam ciarki na całym ciele. Tak właśnie spełniają się marzenia. Warto pozwolić się prowadzić. Wszechświat maluje nasze życie najpiękniejszymi kolorami, jeśli tylko odważymy się powierzyć Wyższej Sile.
Przez całe dwanaście dni pobytu na tej cudnej wyspie chodziłam z rozmarzonym uśmiechem na twarzy. Przez całe dwanaście dni byłam niezmiernie szczęśliwa. A kiedy po raz pierwszy zobaczyłam kalderę skąpaną w blasku słońca, łzy same popłynęły mi z oczu. Nigdy wcześniej w swoim życiu nie przeżyłam takiego uniesienia i nie doświadczyłam tak ogromnego zachwytu. To było jedno z prawdziwie moich miejsc na Ziemi. I chociaż minęło już sporo czasu od tamtej chwili, nadal noszę w sercu wibracje tych uczuć. Moja mądra Dusza pokazała mi, co mnie uszczęśliwi, dając przy okazji kilka innych wspaniałych doświadczeń. Od tamtej pory jestem zupełnie innym człowiekiem.
Teraz stale jeżdżę w różne piękne miejsca. Jedne bardziej mi się podobają, inne troszkę mniej. Czasem coś sobie wymarzę i wydaje mi się, że to także pieśń mojej Duszy. Ale rzeczywistość ściąga mnie z obłoków na Ziemię. Nie ma zachwytu, nie ma uniesienia, nie ma czarownej chwili, która wydaje się zatrzymywać czas. I wtedy wiem, że to jest tylko mój kaprys. Ale innym razem, kiedy położę dłoń na sercu znajduję cichą podpowiedź. Podążam za nią i trafiam znowu do wyjątkowego wymiaru. Ponownie doświadczam tego cudownego przepływu energii, w którym jednoczę się z piaskiem i wodą, ze słońcem wyświetlającym serce nad moją głową, z powiewem wiatru i zapachem lasu. Cała mądrość Duszy skupia się wówczas w moim zachwycie i niewyobrażalnej wdzięczności, za to, co jest mi dane dotykać w tej jednej chwili najgłębszą moją istotą. Życie jest cudem, kiedy pozwalamy się prowadzić Duszy.
Harmonia
Wszechświat jest pełen harmonii. Potrafi nam o tym przypomnieć także wtedy, kiedy tej harmonii w ogóle nie widać. Czasem przychodzi dzień trudny i smutny. Dzień, kiedy wydaje się, że wszystko sprzysięgło się przeciw nam, że nic nie idzie tak, jak powinno i wygrywa zło, pogarda, manipulacja i interesy tych najsilniejszych i zarazem najgorszych, którzy czerpią radość z naszego cierpienia. Wystarczy jednak tylko zmienić optykę i okazuje się, że nic nie jest takie złe, na jakie wygląda.
Uważam, że to nie doświadczenia są trudne, tylko nasze myśli na ich temat. To nasze myśli nakreślają rodzaj emocji, które przejmują władzę nad naszym umysłem i ustawią nastrój nierzadko na cały dzień. Zamartwianie się rzeczami, na które nie mamy wpływu jest jak sypanie piasku do morza, aby je zasypać. To się po prostu nie uda, stracimy jedynie czas i energię.
Co zatem robić, kiedy jest źle? Kiedy nic nie wychodzi tak, jak powinno? Odpuścić. Zająć się czymś innym — tym co dobre, miłe, inspirujące. Jeśli bardzo chciałam zjeść lody, a ich nie ma, to mogę zjeść jabłko albo rzodkiewkę. Cóż z tego, że jabłko nie smakuje jak pomarańczowe lody z bitą śmietaną? Może być pyszne, jeśli skupię się na tym, jak smakuje. Uwielbiam jabłka, mogę ten zachwyt odnaleźć w sobie także wtedy, kiedy bardzo chciałam lody.
To tylko metafora, ale bardzo ładnie sprawdza się w życiu. Kiedy jest mi źle, pytam wszechświat, co zrobić z tym bólem w sercu? A on usłużnie mi podpowiada i pokazuje mnóstwo cudownych rzeczy i sytuacji. Pokazuje, że mogę namalować obraz, napisać wiersz lub kolejny rozdział książki, że mogę obejrzeć dobry film albo porozmawiać z przesympatyczną osobą. Mogę kupić sobie nowe buty — tak bardzo po kobiecemu. Albo zrobić coś dobrego dla moich ukochanych córek. Np. upiec im ulubione ciasto.
Te wszystkie inspiracje przychodzą do mnie od wszechświata, kiedy od niechcenia przeglądam internet. Jestem prowadzona do tego, by być szczęśliwą. Zawsze. Wystarczy słuchać i z ciekawością otwierać się na Dobro, które nas otacza i wybierać spomiędzy setek cudów, dostępnych na zawołanie.
Czasem wydaje nam się, że musimy zrezygnować z czegoś, by dostać coś na czym nam zależy. Chcemy handlować z wszechświatem i próbujemy wytargować najlepszą cenę za jakąś namiastkę szczęścia. Powtarzamy sobie, że potrafimy zrezygnować z pełni szczęścia, by dostać chociaż jakiś malutki kawałek dobrobytu. Nie chcemy uwierzyć i zrozumieć, że nie da się targować ani z Bogiem, ani z własną Duszą. Naszym zadaniem nie jest wątpienie i żebranie, tylko wiara i rozwijanie własnej mocy, mocy miłości, która wszystko potrafi stworzyć.
Tymczasem my powtarzamy sobie ze smutkiem, że ideały nie istnieją, szczęścia nie ma, że nie można mieć tego, czego się pragnie. Na przykład tkwimy w kiepskim związku, aby nie szarpać się samotnie z życiem. Nie dopuszczamy myśli, że związek może być dobry, pełen miłości i można mieć obok siebie kogoś, kto nas kocha, komu naprawdę na nas zależy. Kiedy piszę o szczęśliwym małżeństwie, kobiety komentują, że to tylko mrzonki, fikcje, że to nie istnieje naprawdę.
Dlaczego? Bo nie wierzymy, że może być inaczej. Bo doświadczone bolesną przeszłością kurczowo trzymamy się starych programów myślowych. Zakładamy, że dobrych partnerów nie ma, miłość jest iluzją, a każdy chce egoistycznie wyrwać z życia to, co najlepsze i uciec jak najdalej. I ze łzami przyjmujemy to, co do nas przychodzi w odpowiedzi na takie pokręcone wzorce. Pokazujemy palcem swoje przykre doświadczenia, próbując wmówić wszystkim, że Dobra nie ma. A skąd ma przyjść, skoro wszechświat jest tylko zwierciadłem naszych myśli?
A jeśli jednak otwieramy się na inne możliwości i zaczynamy wierzyć, że istnieje miłość, to i tak nic się nie zmienia. Dlaczego? Bo w głębi duszy nie wierzymy, że zasługujemy na szacunek, odwzajemnioną miłość i szczęście. Nie jesteśmy przecież wystarczająco piękne, mądre i dobre. Te cudne historie spotykają wyłącznie urocze księżniczki w bajkach.
A jeśli podnosimy poczucie wartości i uczymy się doceniać siebie, to nadal nic się nie zmienia. Dlaczego? Bo jesteśmy nauczone, że za wszystko trzeba płacić. Nic nie ma za darmo. Ten wzorzec bywa najsilniejszy i najgłębiej schowany. Wierzymy, że aby coś dostać, trzeba zrezygnować z czegoś innego. Wybieramy więc łagodnego, uczciwego partnera, chociaż w ogóle nam się nie podoba jako mężczyzna, by złożyć na ołtarzu swoje pożądanie i zasłużyć na spokojny dobry związek. Lub odwrotnie: rzucamy się w relację pełną uniesień wiedząc z góry, że któregoś dnia zostaniemy porzucone dla młodszej. Świadomie płacimy, wyrzekamy się, rezygnujemy ze szczęścia, aby dostać choć trochę dobra od przekornego losu.
A przecież można inaczej. Można być z kimś, kogo naprawdę kochamy i pragniemy. Możemy być w tej relacji szczęśliwe i spełnione. Możemy doświadczać szacunku, kochania, czułości i ciepła. Jeśli tylko zrozumiemy, że miłości czy związku nie trzeba kupować. Nie trzeba płacić daniny od spełnionych marzeń. Wystarczy otworzyć serce i poczuć się częścią szczęśliwego dobrego wszechświata, w którym wszystko jest pełne harmonii.
Jednak warunkiem jest uwierzenie w tę harmonię, dostrzeżenie jej, zaufanie w pozytywny obrót życia. I w coś jeszcze: w naszą potężną moc kreowania swojego istnienia. Kiedy nam się uda poskładać w całość wszystkie kawałki układanki, to okazuje się, że życie może być całkiem szczęśliwe. Odnajdujemy sens wydarzeń i radośnie podążamy ścieżką fascynujących doświadczeń.
Większość z nas lubi stare schematy i utarte ścieżki życia. Wiążą się ze strefą komfortu i spokojną pewnością o to, co i gdzie można zobaczyć. Wystarczają nam drobne niespodzianki w postaci nieoczekiwanego spotkania dawnego znajomego, słońca zamiast deszczu, ciekawego koncertu czy najnowszego filmu w kinie. Czujemy się bardzo dzielni, kiedy spontanicznie wybierzemy się na wycieczkę czy zapiszemy na kurs, o którym dopiero przed chwilą dostaliśmy informację.
A życie wydaje się nie lubić naszego poczucia bezpieczeństwa i jakże często funduje nam gwałtowne nieprzewidziane wydarzenia i zmiany, po których trudno nam się otrząsnąć. Wcale nie muszą być dramatyczne, bo wszechświat ma to do siebie, że lepiej od nas wie, co dobre dla nas. Czasem zatem spotyka nas nieoczekiwane, które owocuje dobrem od razu. Bywa, że na pozytywne owoce trzeba poczekać. Niektóre zdarzenia są jak zapakowany prezent, który czas cierpliwie odpakowuje, żebyśmy po miesiącach lub latach mogli je docenić.
Ja tak mam. Czuję przez całe życie Opiekę nad sobą i wokół siebie. Widzę, jak byłam chroniona w najtrudniejszych momentach. Ile dobrych rzeczy odwracało moją uwagę od dramatów, nad którymi nie miałam czasu płakać. Ile życzliwych Istot pojawiało się przy mnie wtedy, kiedy praktycznie powinnam zakopać się pod kołdrą i zapomnieć o tym, że istnieję.
I nagle wszechświat pokazywał mi prostą prawdę o tym, jak bardzo mnie kocha, jak ogromnie się o mnie troszczy i jaka muszę być dla niego ważna, skoro w tak skomplikowany sposób poukładał wydarzenia, aby mnie serdecznie wesprzeć. A może to nie wszechświat, tylko mądrość Duszy, która z miłością mnie prowadzi?
Świat jest w harmonii, a trudności dookoła są po to, abyśmy nauczyli się rozumieć i rozumnie wybierać. Abyśmy zauważyli ważne lekcje i nauczyli się współpracować, ustępować dla wyższego Dobra, nie domagać się uznawania naszej racji, lecz szukać zgody i kompromisu. Za nikogo niczego nie mogę się nauczyć, bo życie na Ziemi polega na samostanowieniu. Mogę tylko przyglądać się temu, co robią inni, aby zmienić bieg wydarzeń. Mogę wierzyć w mądrość ich duszy. Mogę też skupić się na sobie i pilnować własnego podwórka, dbać o radość, piękno, dobrą energię, zdrowie i świeże kwiaty na stole. Mogę ciepło myśleć o ludziach i posyłać im mnóstwo serdecznych błogosławieństw.
Życie jest przecież zbyt krótkie, żeby przeżyć je w szarych kolorach. Kiedy jesteśmy młodzi, wydaje nam się, że wszystko przed nami i dla nas. Mamy wielkie marzenia, które czasem udaje nam się realizować, a czasem idziemy kompletnie inna drogą, niż zaplanowaliśmy. Tak czy owak — za szybko odkrywamy, że życie przeleciało jak mgnienie oka. Zostają wspomnienia. U schyłku życia liczą się tylko te chwile, które były barwne jak tęcza, wypełnione pięknem i miłością.
Dobro życia
Magia życia. Ponad niesamowitą mocą wewnętrzną unoszą się dobroczynne siły, które włączają dzwonek na przerwę i pozwalają złapać oddech. Dla mnie tym dzwonkiem jest wiosenny śpiew ptaków. Zachwyca mnie niezmiennie od lat. Wydobywa mnie na powierzchnię nawet w najtrudniejszym czasie pozwalając uświadomić sobie, że świat, na którym brzmią ptasie trele i szczebioty, jest dobrym i pięknym miejscem. Ten dźwięk budzi mnie do radości i podnosi mi energię, zachęca do życia z rozwiniętymi na całą szerokość skrzydłami.
Patrząc z boku widzę w ludzkich losach gonitwę za pieniędzmi, za sukcesem, za sławą, za akceptacją ludzi, których często nic nie obchodzimy. Za wydarzeniem, które możemy sfotografować i umieścić w portalu społecznościowym. Tracimy mnóstwo czasu na niepotrzebną nikomu rywalizację, na rzeczy bez znaczenia. W pewnym momencie możemy wpaść w szarość, z której nie wydobędziemy ani jednej kolorowej nitki. Kiedy mija młodość, wiele priorytetów przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
Myślę, że każdy z nas powinien zadbać o siebie na tyle, by uzbierać całą kolekcję kolorowych chwil. Takich — tylko dla siebie. Cudownych. Bajecznych. Wielobarwnych. To oczywiście mogą być wspomnienia z podróży i widoki miejsc, które wypełniają nas zachwytem na wiele lat. To mogą być pełne miłości chwile w ramionach ukochanych osób, migawki z rodzinnych uroczystości, narodziny dziecka, czy przeprowadzka do nowego domu. To może być wydanie swojej pierwszej książki czy udział w wielkim koncercie. To mogą być rozmaite sukcesy zawodowe — oczywiście możliwości są bezgraniczne. Każdy może sam wybierać to, co dla niego najważniejsze i czego pragnie doświadczyć, aby życie stało się spełnione.
Chcę jednak podzielić się z Wami piękną i zaskakującą refleksją o nieoczekiwanej zmianie priorytetów. Otóż zauważyłam któregoś dnia, że do najpiękniejszych zaliczam te momenty, kiedy miałam czas dla siebie i mogłam iść do parku, pochodzić boso po trawie i wpatrywać się w promienie słońca przenikające przez liście. Mam stale pod powiekami te chwile, kiedy mogłam usiąść pod drzewem i niczym się nie przejmować, tylko skupić na miękkim dotyku trawy. Albo wtulona w męża obserwować w górach malownicze zachody. I oczywiście wszystkie wakacyjne dni, kiedy pływałam w jeziorze obserwując migoczące na powierzchni fal odbicia promieni słońca. Te drobne i słodkie momenty, których w żaden sposób nie można udostępnić w sieci i pochwalić się innym swoim szczęściem. To one trwają we mnie jak najpiękniejsza muzyka, która nigdy nie cichnie…
Jedną z największych pułapek obecnych czasów jest działanie na pokaz, zamiast radosnego życia dla siebie. Nie każdy ma odwagę szyć, piec ciasto czy hodować kwiaty tylko dlatego, że to sprawia mu radość. Przestaje liczyć się pasja. Liczy się to, co jest modne i podziwiane. Taka prosta pułapka, w którą wielu wpada. A życie przecieka w niej przez palce, bezlitośnie goniąc upływający czas.
Tymczasem każdy z nas może kolekcjonować szczęśliwe chwile i składać z nich najpiękniejszą mozaikę istnienia. Moje życie było i jest dobre. Pomimo wszystkich burz i wyzwań mam w sobie tysiące kolorowych migawek, które mogę bez końca oglądać na nowo. Zbieram je jak klejnoty. Są dla mnie ważniejsze niż wszystkie problemy i wyzwania, z którymi sobie tak dzielnie poradziłam. I chociaż to sukcesy nas kształtują, a trudności wzmacniają, to dla mnie zawsze najważniejsze jest piękno, którego kiedykolwiek doświadczyłam i zapisałam w swojej przestrzeni.
Kocham wiosenne słońce, pachnący wiatr i cudowny śpiew ptaków za oknem. Kocham budzącą się przyrodę. Kocham ciepło rozpuszczające śnieg i mróz. Któż nie kocha, pomijając zamiłowanych narciarzy, którzy cały rok szukają na świecie zimnych, białych miejsc, gdzie mogą oddać się swojemu ulubionemu szaleństwu. Poza tym jednak wszyscy lubimy wiosnę. Otwieramy szeroko ramiona, ale czasem zapominamy, że nowy początek przynosi też niespodzianki. Mogą być miłe lub nie. Wyskakują nieoczekiwanie zza rogu i śmieją się do nas jak niesforne chochliki. Warto pamiętać, że kiedy zakwitają nowe wiosenne kwiaty, to każdy jest inny niż ten, który zachwycał nas w ubiegłym roku.
Nowy początek to także zmiana. Trudno z góry oceniać, czy na lepsze, bo to zwykle zależy od naszej akceptacji i mądrego wykorzystania pojawiających się możliwości. W ogólnym pojmowaniu świata każda zmiana jest ważnym elementem rozwoju, więc z założenia jest zjawiskiem pozytywnym. Człowiek, który wzrasta świadomie, poszukuje rzeczy nowych i sprawdza siebie samego w zmienionych scenariuszach. Dzięki odmienionym sytuacjom odkrywamy siebie, swoją kreatywność, pomysłowość i swoje nieograniczone możliwości. Jeśli zmiany nie następują, to wpadamy w rutynę i automatyzm. Brniemy przez życie na autopilocie i gubimy po drodze nasze najpiękniejsze jakości.
Pomimo tego wielu ludzi boi się zmian. Postrzegają je jako zagrożenie, bo dla niektórych to, co schowało się za zakrętem losu, ma wielkie przerażające oczyska. Z jednej strony to zrozumiałe, lecz z drugiej warto pamiętać, że człowiek jest zawsze silniejszy od wszystkiego, co go spotyka. Mamy w sobie moc pokonywania przeszkód, a tylko dzięki swojej odwadze i pomysłowości możemy się rozwijać i doświadczać niezwykłych rzeczy. W tym także tych pięknych i szczęśliwych. Utknięcie w wygodnym fotelu niczemu nie służy, a po pewnym czasie i tak zaczną boleć nas plecy. Dla własnego komfortu i zdrowia trzeba wstać i pójść na spacer, aby powitać wszystkie zmiany i niespodzianki.
Moje sposoby na szczęście
Kochać siebie
Nie jestem idealna. Nigdy nie byłam. Kiedy staję przed lustrem, widzę swoje zbędne kilogramy i pierwsze zmarszczki wokół oczu. Kiedy staję przed życiem, mam podobnie. Dostrzegam te wszystkie rzeczy, których nie umiem i które kompletnie mi nie wychodzą. Dostrzegam też błędy, które popełniam i wszystkie niepotrzebne emocje, które zabrały mi uwagę i zmarnowały mój cenny czas. Ale wiem też, że życie nie jest walką o to, kto jest najpiękniejszy i najmądrzejszy. Życie jest zbieraniem doświadczeń w drodze ku miłości do samej siebie. Życie jest dla mnie i będzie dobre w każdej postaci. Bo nic nie muszę, wszystko mogę.
Zatem lubię siebie taką jaką jestem — ze swoimi zmarszczkami i zbędnymi kilogramami. Lubię siebie ze swoimi słabościami, z nadmierną wrażliwością i przejmowaniem się zmartwieniami innych ludzi. Lubię siebie, pomimo że nie mam siły do uprawiania sportów, nie umiem wystarczająco dobrze angielskiego i nie mam cierpliwości do gry w szachy. Umiem wybaczyć sobie swoje potknięcia i nieprzejednanie wobec tych, którzy z premedytacją krzywdzą innych, a potem wzruszają ramionami, że nic się nie stało. Pozwalam sobie poczuć się dobrze ze sobą i uczę się zachwycać tym, co dobre we mnie i w innych. Bo chociaż nie bardzo wychodzi mi malowanie akrylami, to udaje mi się pisać książki, które podobają się Czytelnikom. Chociaż mam za dużo centymetrów w pasie, to mam zgrabne nogi. Chociaż nie mam cierpliwości do tych, którzy dowartościowują się cudzym kosztem, to niosę w sobie mnóstwo współczucia dla tych, którzy popełniają rozmaite błędy. Ja też je popełniam i daję sobie do tego prawo. Umiem być sobą, dokładnie taką, jaką jestem, z całym dobrodziejstwem inwentarza. I umiem kochać siebie, dostrzegając w sobie Światło, które lśni przecież w każdym człowieku. Umiem cieszyć się tym, co potrafię, w czym jestem naprawdę dobra. Umiem docenić siebie za swoje talenty i wybaczyć sobie to, co kompletnie mi się nie udaje. Z radością uśmiecham się do siebie samej, bo jestem tu właśnie dla siebie. W zasadzie nie mają dla mnie znaczenia żadne wymyślone przez ludzi standardy. Są ich, nie moje. Ja jestem dla siebie doskonała taka, jaka jestem.
Oczywiście nie jestem tym opiewanym przez wszystkich ideałem i nigdy nim nie będę. Nie umiem. A nawet gdyby — to najbardziej cenię w ludziach, a więc i w sobie, swoje człowieczeństwo. Takie prawdziwe człowieczeństwo pełne słabości, ludzkich emocji, wad, pomyłek, zabawnych gaf. W moim wyobrażeniu ideał jest sztywny i poważny, jak na metrykę przystało. Zawsze wie dobrze co wypada, a co nie wypada. Tymczasem ja uwielbiam się wygłupiać. Zawsze jest dla mnie odpowiedni czas na kupę śmiechu i bajeczną zabawę, która — patrząc dorosłym okiem — zupełnie nie licuje z moim wiekiem. I tak jest mi dobrze, nie zamierzam tego zmieniać, bo żyję tutaj dla siebie, a nie dla sztywnych norm.
To nie oznacza, że łamię wszelkie zasady. Nie, ale nie mam ich wiele. Jedna z nich to nie krzywdzenie innych ludzi. Druga to cieszenie się życiem i radosne uczenie się na każdym kroku tego, co życie przynosi. Trzecia to szukanie sposobności do kochania w największej nawet ciemności. I czwarta — najważniejsza — staram się nigdy nie gubić swojego wewnętrznego Światła. Nawet kiedy los sprowadza mnie do piekieł, to staram się tam lśnić, jak tylko się da. Bo każdy z nas doświadcza czasem bólu, ale sztuka życia polega na tym, by pomimo tego nadal pielęgnować swój blask.
Dlatego właśnie kocham Anioły i anielskie tematy, bo pomagają mi wtedy, kiedy jest najtrudniej. To absolutnie najbardziej niezawodne wsparcie. I kiedy obrywam od życia po głowie, kiedy tak bardzo chce mi się płakać, to udaję się do nich po dobre słowo i ono zawsze się pojawia. Uwielbiam tę anielską niezawodność i zachwycają mnie te wszystkie chwile, kiedy rozdziawiam ze zdziwienia buzię, bo proszę, zawierzam i… bach! Staje się.
Anioły są też wśród nas. Piszą do nas ciepłe listy, robią nam Reiki, pomagają w zakupach i sprzątaniu, obdarowują prezentami, doceniają nas bez zazdrości i lepią najlepsze pierogi we Wrocławiu. Anioły doceniają to, jaka jestem i potrafią dostrzec we mnie takie piękno, którego ja sama nie umiem zobaczyć. To dzięki nim każdego dnia uśmiecham się do życia. To dzięki nim łatwiej mi wierzyć w siebie i w sens tego, czym się zajmuję. Wdzięczność ludzka wypełnia moje serce taką mocą, którą nawet trudno opisać. Ale to dla niej pokonuję ogromne czasem zmęczenie i z prawdziwą pasją rzucam się na pracę.
Ale ja sama też doceniam siebie. Tak zwyczajnie — za bycie kobietą, matką, żoną, pisarką, poszukującą na drodze duchowego wzrastania. Za bycie człowiekiem. Po prostu za to, że jestem tutaj, wnosząc swoją malutką cegiełkę do istoty wszechświata. Kocham siebie za to, że urodziłam się tu na Ziemi i odważnie przemierzam życie. Jestem — to wystarczy, by kochać. To jedyny warunek, by doświadczać cudu bezwarunkowej miłości, która uzdrawia nas na wszystkich poziomach. To jedyne, czego potrzebuję, by doświadczać radości, ciepła i zrozumienia. Moje życie jest dobre i pełne tej miłości. To mnie stwarza każdego dnia na nowo.
Nie muszę być ósmym cudem świata ani rekordzistką. Nie muszę być znaną artystką. Nie muszę zbawiać nikogo ani dokonywać naukowych odkryć. Nic nie muszę. Mogę cieszyć się życiem, patrząc na słońce za oknem, spacerując, głaszcząc kota, przytulając się ukochanej osoby. Mogę tulić się do drzew i wąchać pachnące kwiaty, zachwycać się śpiewem ptaków i rozkoszować dotykiem wody na skórze. Mogę słuchać ulubionej muzyki, tańczyć w deszczu i farbować włosy na różowo. Mogę szukać tego, co jest naprawdę moje i wydobywa na światło dzienne moją wyjątkowość.
Życie jest dla mnie, a nie przeciwko mnie. Nic nie muszę. Wystarczy być i kochać. Przede wszystkim siebie. Wystarczy wiedzieć, że wartość posiada każda osoba, niezależnie od tego, co potrafi, co robi czy co posiada. Zasługuję na miłość tylko dlatego, że istnieję. Tu i teraz, a nie wtedy, gdybym była sławna albo bogata, albo zdobyłabym rekord świata w jakiejś dyscyplinie. To ważne, by wiedzieć, że nie trzeba być kimś wielkim, aby być wartościowym. Nasza wartość płynie ze Światła, które lśni wewnątrz nas. W każdym bez wyjątku.
Czasem zastanawiam się, dlaczego tak trudno nam uwierzyć w siebie i swoje możliwości. Wysokie poczucie wartości wydaje się towarem skrajnie deficytowym. O wiele łatwiej nam narzekać na siebie i innych, niż spokojnie i s przekonaniem powiedzieć o sobie: „jestem świetny”, jestem dobra i mądra”.
Obserwuję przy tym różne sytuacje, w których ktoś tak bardzo się stara i troszczy o innych, a w zamian dostaje po głowie. Im więcej wysiłku, im więcej życzliwości wkłada, tym mocniej obrywa. To wydaje się być wręcz nagminne. Ta pozorna niesprawiedliwość zniechęca nas do bycia jeszcze lepszymi niż jesteśmy i może utwierdzić w przekonaniu, że do niczego się nie nadajemy.
Użyłam słowa „pozorna”, bo w istocie ten proces jest zgodny z Prawem Przyciągania. Im bardziej się staramy i zabiegamy o dobre słowo, tym mniej w nas przekonania, że jesteśmy wspaniałymi ludźmi. Wszechświat rezonuje z tą wątpliwością i obnaża wszystkie lęki. Na dodatek działa tu też pewien brak równowagi. Im więcej dajemy z siebie, tym bardziej szkodzimy sobie. Czasem budzimy w tej drugiej osobie postawę roszczeniową: „skoro daje, to mi się należy” i nigdy nie doczekamy się uznania. A czasem biorca wpada w poczucie winy i racjonalizuje swoje uczucia, pomagając sobie agresją. Też znany schemat.
Może więc przestać się starać i zabiegać o cudze uznanie? To nie oznacza, że nie mamy życzliwie pomagać. To oznacza, żeby wszystko robić dla siebie i bez oczekiwania, że ktoś nas doceni. Ja tak robię. Jeśli chcę coś dla kogoś — nawet więcej niż trzeba — to tak działam. Ale czerpię radość z własnego uznania faktu, że jestem ok. I nie oglądam się przez ramię, czy ktoś mnie docenił. Doceniam sama siebie i uważam, że to klucz do spokojnych szczęśliwych relacji. Ale też do podnoszenia poczucia wartości. Nikt nie może odebrać mi pozytywnych myśli o mnie samej. Nie słucham nikogo, tylko siebie. I wbrew pozorom — nie oznacza to braku szacunku dla drugiego człowieka. Im bardziej szanuję siebie, tym więcej mam życzliwości dla innych. Ale to, co robię dla kogoś, robię z potrzeby serca, a nie po to, aby ktoś mnie bardziej lubił czy pochwalił. Nie potrzebuję pochwał. Nauczyłam się chwalić sama siebie.
Ale w tym wszystkim jest oczywiście magia wszechświata. Bo im bardziej sami siebie doceniamy, tym więcej doceniania przychodzi od innych. Przychodzi spontaniczna wdzięczność i setki dobrych słów od ludzi. Tak to działa. Wiara w siebie jest niezmiernie ważną częścią naszej duchowej ścieżki i naszego wzrastania. Bez tej wiary trudno jest cokolwiek osiągnąć, ponieważ z góry dzielimy doświadczenia na te przeciętne — dla nas i te wspaniałe — dla innych. Tymczasem zasługujemy na wszystko, co najlepsze. Nie musimy być sławni czy zasłużeni dla ludzkości, by otrzymywać z rąk wszechświata cudowne dary i spełnienie naszych marzeń. Każdy z nas zasługuje na miłość i dobro. Każdy z nas jest piękną, świetlistą i mądrą istotą.
Myślę też, że to już wielki czas, by zakotwiczyć w sobie wielką prawdę — mam nadzieję, że całkiem oczywistą dla niektórych — o naszej własnej niewinności i bezgrzeszności. Nic, cokolwiek zrobimy, nie jest w stanie pozbawić nas naszej boskiej natury. Jesteśmy w drodze do odkrywania naszego prawdziwego Światła — bez mapy, bez instrukcji obsługi, a jedynie z wrażliwym sercem, które pokazuje nam właściwe ścieżki. Zdarza się nam z tych ścieżek schodzić w chaszcze, ale zazwyczaj boleśnie podrapani wracamy na tę dobrą drogę. I tyle. To nie oznacza, że jesteśmy źli czy grzeszni, to tylko droga. Jak każda obfituje w zakręty.