Prolog
Moje serce jest złamane!
Nie umiem już pisać
Słowa utknęły mi w dłoni
Wypaliły na skórze znamię
Poeta stał się człowiekiem
Pomyślał w przestrachu
Boże nie znaczę już nic
Chcę znów pisać
Chcę jeszcze żyć
Nie umiem już kochać
Bóg uczynił mnie kruchym
Pękły odlane ze szkła uczucia
Wszystko co miałem — odeszło
I zostawiło mnie w histerii
Tak zapłaciłem cenę kochania
Jak długo, Boże
Mam w takim stanie żyć?
Podniosę się z kolan
Tylko nie zostało we mnie
Nic
Patrz, moje serce jest
Złamane!
I w odłamkach daje radę
Bić!
Weź mą miłość
Weź kochanie
Ubierz w czerwień
Poślij w dal
Tylko daj znów
Poetycką siłę
Bo w kochaniu
Pozostanę sam
Jak długo, Boże
Mam z pustką żyć?
Wlej w duszę iskrę
Nim upomni się o mnie
Śmierć
Ja zbyt kruchy, zbyt słaby
Czerwień przystroję dziś
Będę się tułać
Wyrzeknę się miłości
Tylko pozwól mi pisać
Bo w swych słowach
Jeszcze żyję!
Jeszcze serce zdolne bić!
Część 1
Serce
Możecie mnie nazwać królem złamanego serca.
Możecie mnie nazwać straconym istnieniem.
Możecie mnie nazwać upadłym poetą.
Możecie mnie nazwać jak tylko chcecie.
Możecie mieć dość tych smutnych utworów
W których wypruwam z żył każdą emocję.
Lecz wiedzcie, że tamtego lutego
Moje serce naprawdę się złamało.
I pomrzeć musiało
By naprawdę zacząć bić.
Zapałki
Dałeś mi garść zapałek
I żadnego słowa wyjaśnienia
Zabrałeś swoje rzeczy
Wyniosłeś się którejś nocy
Osaczyły mnie wspólne zdjęcia
Siłą położyły do łóżka
Choruję na bezsens życia
Było mi przeraźliwie zimno
Poczułem oddech końca
Ścisnąłem mocniej zapałki
Prawie łamiąc je wpół
Krótki ich żywot
I marny jak me serce
Biją dzwony pogrzebowe
Miałem Cię pokochać
I w końcu znienawidzić
Miałem oddać Ci serce
W zamian za garść
Zapałek
Więc teraz wzniecę ogień
Z tego co zostawiłeś
I zapach ciężkiego dymu
Przypomni mi, że byłem
Ślepcem we mgle uczuć
Parzyło mnie w palce
Wierzyłem, że wrócisz
Gdy się wypalało
Błagałem!
Zabrałeś mi serce
Pożałowałem
I cóż mi zostało?
Daję Ci garść popiołu
Tyle po nas zostało
Spaliłem nasze rzeczy
Reszta została w głowie
Z garści zapałek powstała
Pożoga
I szkoda w tym serca
Kamieniem się stało
Jak krucha zapałka
Bardzo Cię kochało
Tyle nam zostało
Czerwony Zachód
Boję się nocy
Jak wyrok zapada nad głową
Ukrywam się przed osądem
Przed pustką
Boję się nocy
Z bezsenności rodzi się ból
A ból rozlewa się jak krew
Pompuje serce
Umiera dzień
By zrodził się dzień
Słońce zachodzi
By jutro miało wzejść
A moje serce
Boi się mroku
Poznało to miejsce
Nie zniesie tego więcej
Słońce zachodzi
Czerwień zalewa niebo
Co przyniósł mi dzień
Który umiera tak pięknie?
Boję się miłości
Tylko ona może zranić tak
Bym pożałował swego życia
Bym zginął
I mówią miłość
Zdoła przetrwać każdy ból
A jeśli mam już mało czasu
I tylko jedną szansę?
Umiera miłość
Co miłością nie była
Księżyc jaśnieje
Budzi trwogę
A moje serce
Już całe pogubione
Ty kochaj, nie kochaj
Ja czuję, rozsypuję się
Żegnaj kochane Słońce
Jestem wdzięczny
Choć rutyna zabija mnie
Spróbowałbym kochać
Lecz bardzo się boję
I umrę jak każdy dzień
Może równie pięknie
Może samotnie
Ćma
A Ty mnie, Boże
Tak stworzyłeś
Ponure mam skrzydła
Ledwo bijące serce
Budzę lęk w ludziach
I stworzyłeś mnie tak
Że jak oni wszyscy
Chcę kogoś kochać
Tęsknię do światła
W nim upatruję życie
Złamane mam skrzydło
Spadam w ciemność
Już się nie wznoszę
Potrzebuję tylko światła
Trochę innego serca
Moje stanęło lata temu
I nagle jak grom zabiło
Teraz wyzbyć się nie mogę
Przeklętej potrzeby kochania
A Ty mnie, Boże
Tak stworzyłeś
Po cóż dałeś to serce?
Świata nie zbawi
Siebie nie odkupi
I stworzyłeś mnie tak
Że za dużo mam wiary
Jestem nocą
Chłodem
Samotnością
Tęsknię do światła
Do zakazanych mi rzeczy
Moje szare skrzydła
Oblewają się szkarłatem
To ostatki mojej siły
Potrzebuję tylko światła
Ni wody, ni powietrza
Tylko jednego pocałunku
Jedynej nocy
Otulę Cię płaszczem
Zranionych skrzydeł
To moje wszystko
Gdy zrodzi się dzień
Odfrunę stąd
Nieszczęśliwy
Tamte Momenty
Nie mogę jeszcze wrócić
Do Tamtych Momentów
Sprawiają mi ból
Testują serce
Tamte Momenty bywały ciepłe
Dziś wywołują wielki chłód
Poczucie straty
Zaćmienie Słońca
W Tamtych Momentach
Wierzyłem w trwałość
I cóż, Fortuno?
Wszystko inne
Niech ktoś mi pozwoli
Drgnąć wskazówką zegara
Niech ktoś obudzi serce
Z chorobliwego letargu
Co na lata mnie zamknął
W pułapce rannej głowy
Mówię sobie szeptem
Przecież miłość istnieje
I za mało jej w świecie
Poszukuję
Święte Tamte Momenty
Wyniosę Was na ołtarze
Tęsknotę czuję
Mam cichy sentyment
Czego chcę się dopatrzeć
W minionych Momentach?
Może młodości
Większej beztroski
Bez Tamtych Momentów
Dziś inne serce bym nosił
Jestem zgubiony
Jak czas jestem
Stracony
Zabierzcie ode mnie zegar
Brońcie dotknąć wskazówki
Moje serce zdoła się obudzić
Gdy znajdzie podobne sobie
I chcę mówić szeptem
Przecież miłość istnieje
Za mało jej w tym świecie
W Tamtych Momentach
Było niewiele więcej
Tamte Momenty stworzyły
Nową szatę dla mnie
Teraz jestem samotnikiem
Do kiedyś
Z miłości
Z miłości piszę kilka słów
Właśnie się rozstaliśmy
I potrzebuję się pożegnać
Coś zrobiłem dla nas źle
Teraz osuwam się w cień
Z miłości drży mi serce
Zlękło się samotności
Muszę mu wytłumaczyć
Nie skradniesz mi już nocy
Nie mogę czekać Cię w progu
Z miłości padam na kolana
Składam ręce do modlitwy
I błagam Boga o litość
By odebrał ze mnie czucie
Zamienił mi serce na próżnię
Pozwól mi umrzeć
Z tęsknoty za Tobą
Miłości się nie zapomina
Nawet gdy przeżywa kres
I choć trzeba Ci odejść
W sercu Cię schowam
Pewnie niejedna myśl zaboli
Nie żałuję nas, o jedno proszę
Wymaż mnie z życia powoli
Powoli
Z miłości straciłem swe imię
Cały majątek dzieliłem na dwa
I proszę, nie oddawaj mi nic
Nie chcę zatracać się w wojnie
Nie chcę rozpaść się przy Tobie
Z miłości muszę wziąć lekcję
Przeżyć żałobę, ostudzić krew
Muszę umrzeć, żeby dalej żyć
I kiedy przestanie dławić mi głos
Zadzwonię, by spytać o zdrowie
Z miłości muszę Ci wyznać
Wiedz, że zawsze będziesz
Ważną częścią mojej duszy
I choć teraz widzisz jak płaczę
Obiecuję, to kiedyś minie
Zawalczę o siebie, przeżyję
Pozwolę sercu na inne kochanie
Pozwól mi umrzeć
Z tęsknoty za Tobą
Miłości się nie zapomina
Nawet gdy przeżywa kres
I choć trzeba Ci odejść
W sercu Cię schowam
Pewnie niejedna myśl zaboli
Nie żałuję nas, o jedno proszę
Wymaż mnie z życia powoli
Powoli
Z miłości dziś umieram
Z miłości kiedyś się ułożę
Może łatwiej jest nie kochać
Lecz gdybym nigdy nie kochał
Całe życie straciłoby sens
Toń
Za długo dźwigałem nas
Moja siła pękła jak kości
Grymas bólu przeciął twarz
Ugiąłem się przed słabością
Wybacz mi
Zapomniałem jak to jest
Grać w życiu człowieka
I teraz zmęczyłem się wielce
Wypuściłem wszystko z rąk
To koniec
Niech mnie porwie woda
Rozbije resztki o skały
I niech mnie pochłonie toń
Tak kończę kilka ostatnich lat
Połamany
Niech mi dziś wybaczy Bóg
Że już nie chcę tego serca
Łatwiej byłoby mi umrzeć
Niż dźwigać więcej pustki
Coś zgasiło oczy
Wypaliło
Została mi toń i łzy
Tonę we łzach
Nad ruiną
Nad zwłokami
Niech mi dziś wybaczy Bóg
Że popadłem w bezsilność
Wstydzę się własnego odbicia
Boję się dostrzec człowieka
Jak daleko jest brzeg
O który rozbiję się?
Walerianie, wybacz mi
Za długo dźwigałem nas