E-book
1.47
drukowana A5
19.56
lustro — tomik poezji

Bezpłatny fragment - lustro — tomik poezji

czyli nowe podejście autora do poezji, nowe podejście autora do opisywania rzeczywistości


Objętość:
73 str.
ISBN:
978-83-8189-631-3
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 19.56

„So what if I’m crazier than crazy?
So what if I’m sicker than sick?
So what if I’m out of control?
Maybe that’s what I like about it”

~ Three Days Grace, „So What”

Wstęp

Witaj drogi Czytelniku!


Jest mi naprawdę niezmierni miło, że zdecydowałeś się przeczytać mój tomik poezji. Jednak zanim zaczniesz, mam do Ciebie kilka słów.

Przede wszystkim — nie bierz wszystkiego dosłownie i na poważnie. Nie miałem absolutnie na celu kogokolwiek urazić, a jeśli jednak to zrobiłem, naprawdę przepraszam. Ale moim celem nie było stworzenie bezpiecznego, uniwersalnego i zrozumiałego dla wszystkich tekstu. Nie. Może i są tacy, którzy to lubią i którzy się w tym spełniają — ja jednak do nich nie należę. W pisaniu oraz ogólnie pojętej sztuce wysoce cenię sobie wolność. To, że gdy mam ochotę na przykład rozładować na kimś swoją złość, mogę bez problemu przelać tę chęć na papier, bez żadnych problemów z prawem czy przykrych konsekwencji. Dlatego właśnie to kocham — bo, przynajmniej w dużej mierze, mam wolność. Nikt nie narzuca i nikt nigdy nie narzuci mi co mam pisać. Bo gdy tak się stanie, co obiecuję i sobie i Wam, porzucę pisanie w kąt. (Nie mówię tutaj oczywiście o różnych konkursach, prośbach, propozycjach; mam na myśli zmuszanie mnie do czegoś, a konkretniej — do pisania o czymś, o jakimś konkretnym temacie itd.). Właśnie dlatego w tym tomiku przelałem to, co chciałem, tak jak chciałem. I efekt tego przelewania prezentuję Wam, właśnie tutaj, właśnie teraz. Proszę. Możecie to kochać, ale możecie to też nienawidzić. Proszę bardzo. Róbcie, co chcecie.

I jeszcze jedna rzecz — teraz będę całkowicie szczery — sam niekiedy nie rozumiem mojej poezji. Naprawdę. Piszę, a potem czytam, co napisałem i zastanawiam się, co właściwie mogło mi przyjść do głowy. Nie jest tak zawsze, absolutnie. Ale jest kilka takich wierszy, których nawet ja, jako autor, nie umiałbym poprawnie zinterpretować. Lecz tak właściwie — po co to robić? Po co rozumieć jakiś tekst, obraz, film itp.? Uważam, że dopóki odbiorca czerpie przyjemność z danego rodzaju rozrywki, jego rozumienie i poprawna interpretacja nie jest konieczna. I tej filozofii jak najbardziej trzymałem się, pisząc ten tomik. Także nie zrażajcie się, jeśli czegoś nie rozumiecie, jeśli na próżno poszukujecie jakiejś odpowiedzi w moich wierszach. Bo całkiem możliwe, że ta odpowiedź po prostu nie istnieje.

To by było chyba na tyle. Bez zbędnego przedłużania, zapraszam do czytania!

~ Szymon Czardybon, autor

1. „Gdy zamykam oczy, widzę przyszłość”

Opieram zmęczone ręce na zimnej umywalce

I podnoszę wzrok na lustro

Stare

Brudne

Popękane i porysowane


Widzę w nim siebie

Widzę zmarszczki

Blizny

Siwiejące włosy


Widzę przeszłość


Dawne błędy

Złe decyzje

I ludzi

Którzy odeszli już na zawsze


Widzę trasę jaką biegło moje życie

I dobrze wiem

Że raczej nie należę do szczęściarzy


Każda twarz mija mi przed oczami

Co zadziwiające

Od zawsze miałem do nich wyjątkowy zmysł


Słyszę głosy

W mojej głowie czy nie

To nie ważne


Starym ludziom pozwala się na więcej szaleństwa


A czy jestem już stary?


Pamiętam czasy tak odległe

Że mógłbym pisać książki o historii


Jednak dalej czuję się

Jakby to wszystko było jedynie krok ode mnie


Gdybym cofnął się zaledwie o metr

Znów poczułbym zapach dzieciństwa


Gdybym wystarczająco się skupił

Znów ujrzałbym jej żywą twarz


Ale nie

Tego już za dużo


Zamykam oczy

I widzę tylko przyszłość


Siebie z gromadką dzieci

U boku nieznanej mi jeszcze żony


Piękny dom

Z ogromnym ogródkiem


Wypasiony samochód

Którego zazdrościliby wszyscy sąsiedzi


Widzę przyszłość

Która na pewno jeszcze się kiedyś wydarzy


Widzę przyszość

Którą pamiętam od tak dawna


Znowu otwieram te przeklęte oczy

Czemu akurat one muszą dalej działać?

I rozglądam się w około


Gdybym miał określić to jednym słowem

To

Cóż


Sam nie wiem

Burdel?

Bałagan?

Syf?


Widzę strzępki mego życia

Porozrzucane po brudnej podłodze


Widzę połamane meble

Które nie oparły się szaleńczej furii


I widzę lustro

Które zaraz znowu dostanie porządną nauczkę

Chociaż

Pięści bolą mnie już od bicia

Z poranionych knykci leje się krew


Właściwie nigdy nie byłem w tym dobry

Chociaż

Może kiedyś zostałbym bokserem

Hmm

Może


Kiedyś jeszcze spojrzę na to z daleka i uśmiechnę się pod nosem

Tak

Tak będzie


Powiem sobie

Co za dziwak

Przejmował się takimi błahostkami


I pomyślę to

Leżąc o boku wspaniałej żony

Gdy dzieci będą spały za ścianą


O tak

Gdy dzieci będą spały za ścianą

Wtedy będę myśleć o przeszłości


Już nie ważne

Że dalej za nią tęsknie

Nie

Przejdzie

Tak?

Wszystko przejdzie


Będę starszy

Dojrzalszy

I będzie dobrze


Dokładnie

Znajdę sobie dobrą pracę

O wiele lepszą od tamtej


I tam

Tak

Właśnie tam

Będzie moje miejsce


Nie

Nie będą się ze mnie śmiać

To było kiedyś

Kiedyś to tak się ze mnie śmiali

Że aż szkoda gadać


Kiedyś

Kiedyś to w ogóle byłem okropnym człowiekiem


Ale kiedyś

Kiedyś będę tak wspaniały

Że postawią mi pomnik


O tak

Pomnik w środku miasta


Ale to kiedyś

Na razie

Cóż


Chyba dalej tkwię w syfie

Ale jak to mówią

Pierwsze kilka…

Kilkanaście…

Kilkadziesiąt lat życia przeżyj w nędzy

By potem rozkosz była słodsza

Tak

Tak będzie


Odsuwam się od lustra

To będzie dobre życie

Zacznę od jutra

A dzisiaj?


Hmm

Dzisiaj opiję mój przyszły sukces

O tak

Wczoraj i przedwczoraj już to robiłem

Ale nie ważne

To nie było to


Dzisiaj

Dzisiaj opiję go tak

Że wszystko mi kiedyś wyjdzie


Uśmiecham się do siebie

Tak

Wszystko mi kiedyś wyjdzie


Wyjdzie mi tak

Że życie już przestanie być ciągłą udręką


Co nie?


Będzie mi tak dobrze

Że nawet ból pleców odpuści

A smutek?

Hm

Też

Po co będzie dalej mnie nawiedzać jak będę szczęśliwy?


Nie to co teraz

Nie

Teraz to to nie życie


To raczej koszmar

Z którego szybko się obudzę


Dokładnie tak!

Jutro wstanę jakbym miał zacząć nowe życie


Zapomnę o troskach

A o przeszłości

Jak ustaliłem

Będę myśleć gdy dzieci pójdą spać za ścianą


Skoro plan już mam

Chyba lepiej pójdę go opić


Odchodzę od lustra

I sięgam po butelkę czystej wódki


Za moje zdrowie!

Za zdrowie moje przyszłej żony!

Za zdrowie moich przyszłych dzieci!


Za błędy przeszłości!

Za wszystkie zmarnowane okazje!

Za wszystkich za którymi tęsknię!


Za nowe

Wspaniałe życie!

2. „Lista ludzi, do których bym strzelał”

Załóżmy

Że mam pistolet

A do niego osiem naboi


Tylko osiem naboi

Nie za dużo

Nie za mało


Gdybym nie chybił ani razu

O co byłoby raczej ciężko

Starczyłoby na ośmiu ludzi


Ja jednak ograniczę się do sześciu

Sześć na osiem

Chyba właśnie takim strzelcem jestem


Obracałbym go powoli w dłoni

Głaskał

Przerzucał z ręki do ręki


Nie wiem czemu

Ale to wydaje mi się całkiem zwyczajną reakcją


Coś jak głaskanie konia zanim się na niego wsiądzie

Nie żebym zajmował się jeździectwem

Po prostu tak mi się wydaje


Ale wracając

Pistolet

Osiem naboi

Sześciu do odstrzelenia


Bo tak

Podjąłem już decyzję

Że będę strzelał


Sześciu ludzi

Hmm


Raczej ciężko będzie tak bez planu

Łapię więc za ołówek i piszę wielkimi literami

„LISTA LUDZI, DO KTÓRYCH BYM STRZELAŁ”


Z zadowolenia oblizuję wargi


Dobrze

To kto na pierwszy ogień?


Na pewno ja gdzieś bym się tam znalazł

Ale to na końcu

Pośmiertnie nie pociągnę za spust


Moja lista nie będzie chronologiczna

To by było zbyt proste

A wydaje mi się

Że strzelanie do ludzi nie powinno być proste


O nie

Jeśli już mam pozbawić kogoś życia

Niech przynajmniej ma świadomość

Że trochę się przy tym wymęczyłem


Ale dobra

Hmm

„Ja” wpiszę na trzecie miejsce

Chyba tak będzie dobrze


Drugie

Może moja była?


Zdradzała mnie

Szmata


Chociaż

Właściwie też ją zdradzałem

Może nie powinienem być tak surowy


Albo

Ja poniosę moją karę

Ona też

Tak będzie sprawiedliwie


Tak

Tak będzie sprawiedliwie

Myśląc to zapisuję „Moja była” na drugim miejscu

Nawet nie pamiętam jej imienia

Ale nie ważne

Nie ja będę robić nagrobek


Miejsce pierwsze

To chyba zostawię na koniec


Czwarte

Jedyne co przychodzi mi do głowy to nauczyciel

Strasznie mnie męczył


Ale czy zasługuje na śmierć?


Przyjrzałem się jeszcze raz liście

Powiedzmy

Najwyżej go skreślę


Piąte

Kolega

Nie oddał kilku złotych


Naprawdę kończą mi się pomysły

Hmm

Zostawię go

Tak na przestrogę dla innych


Zginie heroiczną śmiercią

O!

Tak mi się ten wyraz spodobał

Że aż zapisałem go na marginesie

„Heroiczna śmierć”


Szóste chyba skreślę

Uznajmy

Że ręka tak mi się będzie trząść z poddenerwowania

Że chybię aż trzy razy

Tak będzie lepiej


I pierwsze miejsce

Tu będzie ktoś przypadkowy


Czemu właściwie nie wolno mi wyjść na ulicę i kogoś od tak zastrzelić?


Może ma coś na sumieniu

Pewnie jest złym człowiekiem


O tak

Jest paskudny

Okrutny

Okropny


To też mi się spodobało

„Zły człowiek”

Tak

Na pewno trafię na kogoś z nieczystym sumieniem


No dobra!

Lista skończona

Zostaje tylko przeładować i zacząć strzelać


Ale ah

No tak

Zapomniałem


To tylko hipoteczna sytuacja

No cóż

I takie rzeczy się zdarzają


Pociąłem kartkę i wrzuciłem do kominka

Patrzyłem jak płonie


Pewnie już nigdy nie będę planować zabójstwa aż sześciu osób na raz

Przepraszam

Aż pięciu osób na raz


Pewnie już nigdy nie wrócę do tego wspomnienia


Ale jakby co

W głowie dalej mam listę

I jakby kiedyś dostał mi się w ręce pistolet


Przynajmniej wiem już

Do kogo mam strzelać


Zakładając oczywiście

Że umiałbym strzelać


Że umiałbym strzelać…

3. „Czasami mam ochotę zniknąć”

Czasami tak myślę

Że w sumie

Dobrze byłoby tak zniknąć


Rozpłynąć się w powietrzu

Puf!

I mnie nie ma


Ale nie umrzeć

Śmierć to poważne przedsięwzięcie

Są kwiaty

I goście


Nie

Śmierć jest zbyt wyrafinowana


Gdy umrzesz

Każdy patrzy na twoje ciało z żalem

I mówi

„Och! Jak go szkoda”


A ja nie chciałbym

Żeby gapili się na moje ciało


Jak mówiłem

Chciałbym zniknąć


Prosta sprawa

Jestem

Cyk!

I już mnie nie ma


Chociaż

Może nie zniknąć na zawsze

Bo na zawsze to całkiem długo

Nawet jeden dzień strasznie mi się dłuży

A co dopiero ich nieskończoność?


Zniknąć tak

Na dłuższą chwilę


Gdy zniknę

Nie będę mógł upaść


O tak!

Nawet gdy będę chciał

Nie uderzę twarzą w twardy grunt


Nawet gdy z rozpędu wbiegnę w ścianę

Nic mi się nie stanie


Nawet gdy przyłożę nóż do krtani

Krew nie poleci


Nie będę musiał nic

Bo nawet mnie nie będzie


Serce zaczyna mi szybciej bić

Bo to tak ekscytująca myśl!


Przyjdzie kurier i zadzwoni do drzwi

A ja nie otworze

Zrezygnowany zostawi awizo

A ja nigdy nie odbiorę paczki


Potem przyjdzie stara znajoma

O jak się zdziwi

Że mnie nie ma!


Chyba dalej myśli

Że każdy jest wieczny


A to kłamstwo

Chyba

Bo raczej nie mi to oceniać


Dobra!

Już pomyślałem

Zaplanowałem

Czas przejść do działania!


Tabletki już zaczynają działać

Rozłożę się wygodnie i


Puf!


Zniknę


A wrócę gdy będę mieć ochotę


Najwyżej wezmę

Inne ciało


Ooo tak


O wiele lepsze

Od tego truchła


Nadszedł czas


Cyk!


I już mnie nie ma

4. „Pusto jak w lodówce niedzielą”

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 19.56