E-book
22.05
drukowana A5
48.34
LUIS Złamana nadzieja

Bezpłatny fragment - LUIS Złamana nadzieja


Objętość:
288 str.
ISBN:
978-83-8324-133-3
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 48.34

Rozdział pierwszy

NATASHA

— W powszechnej definicji znaczenia słowa „lekarz” znajdziemy zdanie, że jest to osoba posiadająca wiedzę i uprawnienia do leczenia. Ale czy aby na pewno? Czy lekarz może wyłączyć uczucia i udawać, że ratuje życie człowiekowi, który tak naprawdę jest zabójcą?

To jedyne zdanie, które dociera do mnie podczas dzisiejszych zajęć. Ostatni rok, a szczególnie ostatni tydzień studiów doktoranckich jest najcięższy. Ciągłe egzaminy i rezydentura w miejskim szpitalu, zabierają mi cały wolny czas. Chociaż może to i dobrze. Nie mam czasu rozmyślać o wydarzeniach sprzed kilku miesięcy. To, co się stało wyryło w mojej psychice wielką rysę, ale staram się żyć normalnie. Tata przywozi i odbiera mnie z zajęć, chociaż nie raz zapewniałam go, że już się nie boję. Noszę ze sobą gaz pieprzowy i mam zamiar zapisać się na kurs samoobrony, aby nigdy już taka sytuacja się nie powtórzyła. Wiem, że to nie ja byłam głównym celem, ale to, co widziałam i co przeżyłam zostanie w mojej pamięci na długo.

— To jest wasza praca domowa, pomyślcie nad tym pytaniem i omówimy to na kolejnych zajęciach. — Pani Dawson kończy zajęcia czym wyrywa mnie z zamyślenia. Wszyscy wstają i w pośpiechu opuszczają sale. Mi się nie śpieszy, więc powoli pakuję notatnik do torby i zamykam ją.

— Wszystko w porządku? — Pyta Mia, która siedzi ze mną w tej samej ławce od początku studiów. Nie mogę nazwać jej przyjaciółką, bo aż tak dobrze się nie znamy, ale lubię ją i jej poczucie humoru. Czasami rozmawiamy o babskich sprawach albo się sobie zwierzamy.

— A czemu pytasz? — Marszczę brwi.

— Odpłynęłaś na chwilę. Nadal myślisz o tym porwaniu? — Mia szepczę, żeby nikt nas nie usłyszał, chociaż sala prawie opustoszała. Oprócz niej nikt nie wie, co się wydarzyło kilka miesięcy temu. Nie chciałam plotek ani fałszywego współczucia.

— Nie. — kłamię — Już coraz rzadziej o tym myślę. — To akurat prawda.

Wychodzimy z sali i kierujemy się do wyjścia z budynku uczelni. Na dzisiaj to koniec zajęć, co bardzo mnie cieszy, bo w końcu trochę odpocznę i będę mogła spędzić wieczór z tatą. Po śmierci mamy, dbał o mnie najlepiej jak potrafił, z resztą nadal to robi. Staramy się spędzać ze sobą każdą wolną chwilę, chociaż coraz trudniej pogodzić nam swoje grafiki. Tata dużo pracuje w szpitalu, żeby zapewnić mi studia, ale wiem, że najwięcej pieniędzy otrzymuje z pracy dla Amadei. Kiedyś pracował dla Pedra i wtedy jeszcze nie wiedziałam, co tam robi, myślałam, że dorabia wieczorami w prywatnej klinice, a on mnie nie wtajemniczał w szczegóły. Jednak, kiedy dorosłam i okazało się, że na nazwisko „Biloxi” cały stan drży ze strachu, domyśliłam się co mój tata dla niej robi. Lubię Amę, zawsze jest dla mnie miła i nigdy nie przypuszczałabym, że jest szefem tutejszej mafii. Nawet próbowałam podpytać ojca o to, ale zbył mnie zmieniając temat. Dopiero kiedy na własne oczy ujrzałam jej zakrwawioną i obitą twarz, to zrozumiałam, że te plotki na jej temat są prawdziwe.

Potrząsam głową odganiając od siebie wspomnienia. Łapie się na tym, że w ogóle nie słuchałam co mówi do mnie Mia, ale na szczęście ona tego nie zauważa, bo przy wyjściu wpadamy na studentów architektury, Rayna i Davida.

Na widok tego drugiego, Mia się spina i przybiera sztuczny uśmiech, nerwowo poprawiając włosy. Wiem, że od dawna się w nim podkochuje, i za każdym razem, kiedy jej o tym mówię, ona odbija piłeczkę, że to Rayan podkochuje się we mnie. Być może ma rację, ale nie w głowie mi teraz flirty. Staram się skupić na studiach i na praktykach w szpitalu, a poza tym moje myśli krążą wokół Luisa. Nie wiem, być może to przez niego nie potrafię przestać myśleć o tym porwaniu. Ostatnie co pamiętam z tej przeklętej piwnicy, to jego przystojna twarz i silne ramiona. Chwilę później straciłam przytomność i ocknęłam się dopiero w jego mieszkaniu. Spędziłam tam kilka dni, ale głównie zajmowała się mną wynajęta pielęgniarka. Luis wracał tylko wieczorami, a jedyne o co mnie pytał, to jak się czuję. Nawet nie miałam okazji, żeby mu podziękować za uratowanie życia i pomoc. Z resztą chciałabym też go bliżej poznać, ale wydaję mi się, że on raczej nie byłby zainteresowany, a poza tym pracuje dla Amadei, co jest zupełnym przeciwieństwem mojego życia.

— Co o tym myślisz Nat? — Mia szturcha mnie łokciem w bok.

— Co? — otrząsam się. — Przepraszam, zamyśliłam się.

— No właśnie widzę. — Mia kręci głową. — Chłopaki proponują, wspólne wyjście do klubu. Dzisiaj. — akcentuje ostatnie słowo.

— No nie wiem. Miałam spędzić ten wieczór z tatą.

— Nie daj się prosić. — Rayan uśmiecha się szczerze. W międzyczasie koleżanka szturcha mnie łokciem, dając znak, że zależy jej na tym wyjściu, a bardziej na tym towarzystwie.

— Okay. — Zgadzam się po chwili namysłu.

— Świetnie. W takim razie widzimy się o dwudziestej pod Aportem?

— Tak. — kiwamy obie głowami i żegnamy się z mężczyznami.


***


Godzinę później docieram do mieszkania. Nie jest jakoś szczególnie wykwintne, ale ja mam swój pokój, tata swój, łazienka i mała kuchnia, w zupełności nam starczają. Otwieram lodówkę i sięgam garnek z zupą, którą ugotowałam dzień wcześniej. Stawiam naczynie na kuchence gazowej i podpalam palnik, a w tym samym momencie dzwoni mój telefon.

— Tak, tato. — odbieram.

— Cześć kochanie, dotarłaś bezpiecznie do domu?

— Tak. — wzdycham. — Mówiłam ci już, że nie musisz się o mnie martwić. — Dzisiaj to był pierwszy raz, kiedy tata nie przyjechał po mnie na uczelnię.

— Wiesz, jak jest. Muszę dzisiaj zostać na nocny dyżur w szpitalu, nie czekaj na mnie z kolacją.

— Dobrze. — Przez chwilę zastanawiam się, czy powiedzieć mu o moich planach na wieczór. Wiem, że nie będzie zadowolony, ale też nie chcę mieć przed nim żadnych tajemnic. — Tato, wychodzę wieczorem ze znajomymi do klubu. — Słyszę, jak wzdycha do słuchawki, ale dobrze wie, że nie mam już pięciu lat.

— Uważaj na siebie i bądź ostrożna, a jaki to klub?

— Aport.

— Dobrze, to klub Amadei, zadzwonię do niej, żeby miała cię na oku.

Nie wiem czemu, ale na tą wiadomość ogarnia mnie jakieś dziwne uczucie. Podekscytowanie? Tak to dobre słowo. Nigdy nie byłam w tym klubie i tym bardziej nie wiedziałam, że należy do Amy. A jak należy do Amy, to jest szansa, że spotkam tam Luisa. I po co ci to?

Rugam się w myślach. Taki facet ma lasek na pęczki więc po co miałby sobie zawracać głowę taką szarą myszką jak ja?

Zerkam na telefon. Tata już się dawno rozłączył, a zupa zaczyna bulgotać w garnku.

Z pełnym żołądkiem od razu czuję się lepiej. Od kilku minut przeglądam zawartość swojej garderoby i stwierdzam, że nie mam się w co ubrać. Na co dzień chodzę w stonowanych barwach, bo tego wymaga uczelnia i szpital, a imprezy to dla mnie rzadkość. Po mozolnym przerzucaniu ubrań dokopuje się w końcu do starych jasnych dżinsów. Przymierzam i o dziwo, pasują na mnie jak ulał. Nie przytyłam za wiele w ciągu tych kilku lat, ale wiadomo, że z mijającym czasem, nasza budowa ciała się zmienia. Spodnie delikatnie opinają mój tyłek, więc żeby go ukryć dopieram do nich czarną tunikę na krótki rękaw i dżinsową kurtkę. Idealnie. Przeglądam się w lustrze i zerkam na telefon, leżący na komodzie który wibruje. To Rayan.

— Plany się zmieniły? — pytam od razu.

— Nie Nat, chciałem cię tylko prosić o małą przysługę.

— A więc słucham.

— Czy mogłabyś dzisiaj wieczorem udawać moją dziewczynę? Wiem, że to dużo, ale będzie tam moja była i chciałbym utrzeć jej nosa.

— Yyy, zaskoczyłeś mnie i powiem szczerze, że nie wiem, czy to jest dobry pomysł. — To prawda. Nigdy nie miałam chłopaka na poważnie i nie wiem, jak to jest być w związku. Wstyd przyznać, ale nigdy nawet nie byłam z nikim w łóżku. Tak. Jestem, prawie trzydziestoletnią dziewicą zabawiającą się własnymi palcami.

— Proszę, ten jeden jedyny raz. — Rayan wydaję się naprawdę zdesperowany i słyszę po głosie, że bardzo mu zależy.

— Okay. — zgadzam się. — Ale bez całowania! — Zaznaczam stanowczo na samym początku, żeby nie było żadnych nieporozumień.

— Jak sobie życzysz. Do zobaczenia. — rozłącza się. Spoglądam w lustro i wzdycham ciężko. Oby tylko nie było z tego kłopotów.

Kilka godzin później, wykąpana, ubrana z lekkim makijażem, jestem gotowa do wyjścia. Swoje platynowe blond włosy, zostawiłam rozpuszczone, jedynie zakręciłam delikatnie końcówki. Na stopy wsuwam czarne balerinki i wychodzę przed blok, gdzie w taksówce czeka Mia.

— Hej. — witam się z nią. — Super wyglądasz.

— Ty też — szczerzy się głupio. — I dziękuję, że się zgodziłaś.

— Wiem, że ci zależy. A poza tym, tak długo nie byłam na imprezie, że to miła odmiana.

— Należy ci się Nat.

— Wiesz, że Rayan poprosił mnie żebym dzisiaj udawała jego dziewczynę? — Specjalnie o tym wspominam, żeby Mia nie wyobrażała sobie, że ja i Rayan jesteśmy razem.

— Wiem, bo sama mu to podpowiedziałam. — szczerzy się jak głupi do sera.

— Mia! — szturcham ją łokciem w bok.

— No co? — rozkłada ręce. — Wspomniał coś o natarczywej byłej, więc mu podsunęłam pomysł, a poza tym widzę, że on by wolał, żeby ten związek nie był udawany. — Przewracam oczami i milczę.

— Rayan to fajny facet, dlaczego nie chcesz dać mu szansy i sobie przy okazji? — Bo w moich myślach mieszka ktoś inny. Nie mówię tego na głos, bo znając moją koleżankę, podsuwałaby mi różne pomysły i pchała w stronę Luisa, a ja wiem, że mogę sobie jedynie o nim pomarzyć. Jeszcze pod jej wpływem mogłabym narobić sobie złudnej nadziei, która koniec końców i tak zostałaby złamana.

Podjeżdżamy pod klub i wysiadamy z auta. Chce zapłacić za kurs, ale Mia jest szybsza i nie chce nawet słyszeć o zwrocie kasy albo płaceniu na pół. Ustępuję i obiecuję postawić jej drinka. Spoglądam na długą kolejkę ludzi stojących do wejścia i wzdycham z rezygnacją. Dostanie się do środka zajmie nam dobrą godzinę, ale nie ma co się dziwić. Chodzą słuchy, że Aport to jeden z najlepszych klubów w tym mieście, a po generalnym remoncie jest w stanie pomieścić drugie tyle imprezowiczów, co przed remontem.

— Cześć piękne. — Dołączają do nas Rayan i David. Obaj ubrani w dżinsowe spodnie i luźne T-shirty. Zarówno u jednego jak i u drugiego na włosach błyszczy żel, a twarze mają wypielęgnowane jak pupa niemowlaka. Niby to dobrze, ale w moim mniemaniu wyglądają na nastolatków, a nie na prawdziwych mężczyzn.

— Hej. — Mia wdzięczy się tak słodko, że przewracam oczami. Nie wierzę, że można aż tak kajać się przed facetem, ale z drugiej strony, nie wiem jak sama bym się zachowywała w towarzystwie mężczyzny, na którym mi zależy. Lekko się wzdrygam, kiedy Rayan chwyta moją dłoń. W pierwszym odruchu chcą ją odtrącić, ale przypomina mi się, że to przecież udawane. Ruszamy w stronę wejścia, ale nie na koniec długiej kolejki tylko na sam jej początek.

— Cześć Carson. — Mój towarzysz wita się z jednym z potężnych ochroniarzy. Wymieniają uściski dłoni po czym olbrzym wpuszcza nas do środka.

— Znasz tego ochroniarza? — Próbuję przekrzyczeć dudniącą muzykę. Zdziwił mnie fakt, że Rayan zna ochroniarza, z klubu który de facto należy do mafii. Na moje pytanie chłopak nie odpowiada tylko ciągnie prosto do baru. Mia i David podążają za nami. Wypijamy po kilka szotów i mój nastrój zaczyna się poprawiać. Wiruje mi w głowie, ale nie na tyle, aby stracić czujność i nie hamować zapędów Rayana. Kilka razy zbliża swoje usta do moich, ale za każdym razem obracam głowę w drugą stronę, grożąc mu palcem.

— Spokojnie, rozumiem. — Unosi ręce w geście poddania.

— Idziemy na parkiet? — Mia wydaję się być podekscytowana. Jej oczy błyszczą niczym dwie iskierki. Nie wiem, czy to wina wypitego alkoholu, czy po prostu reakcja, na muzykę która płynie z głośników. Kiwam głową, bo moje nogi też nie chcą ustać w miejscu, więc przepychamy się przez spocone ciała wielkich facetów i półnagich tańczących lasek. Znajdujemy kawałek miejsca pośród tłumu i całą czwórką dajemy ponieść się muzyce. Rayan staje za mną i kładzie mi dłonie na biodrach, a swoją klatę przykleja do moich pleców. Nie podoba mi się ta bliskość, ale pocieszam się w myślach, że to tylko na niby. Muzyka zwalnia, a Rayan obraca mnie przodem do siebie i zarzuca dłonie na moją talie. Patrzy mi głęboko w oczy, po czym zniża wzrok na moje wargi. Czuje, że robi mi się duszno i za chwilę nastąpi coś czego nie chcę.

— Muszę do łazienki. — Odpycham go od siebie i chwytam za dłoń Mię, która robi urażoną minę, bo oderwałam ją od ust Davida. Mam to gdzieś. Ciągnę ją w stronę toalet. Nie znam rozmieszczenia tego klubu, ale chwała temu kto go projektował, bo z daleka widać neonowy napis „Toalety”. Wchodzimy do środka, a ja od razu podchodzę do umywalki i ochlapuję twarz zimną wodą.

— Natasha, wszystko w porządku? — Widzę w odbiciu lustra, zatroskaną twarz koleżanki.

— Tak, po prostu. — wzdycham ciężko. — Czuję się osaczona.

— Przez Rayana? — marszczy czoło.

— Poniekąd. Nie chce mu robić przykrości, bo sama zgodziłam się na tą szopkę, ale dziwnie się czuję, kiedy mnie przytula, a teraz jeszcze próbował mnie znowu pocałować.

— Do niczego się nie zmuszaj Nat. Fajna by była z was para, ale nic na siłę, może z czasem się do niego przekonasz. To dobra partia. — Na te słowa śmiesznie porusza brwiami, a ja swoje marszczę, nie wiedząc co ma na myśli.

— To syn gubernatora Anthonego Browna.

— Co? — Nie wierzę własnym uszom.

— Też myślałam, że to zbieżność nazwisk, ale sprawdziłam w google, a poza tym David to potwierdził.

Jestem w ciężkim szoku. Że też sama na to nie wpadłam, ale w sumie nie miałam takiej potrzeby. Rayan jest studentem takim samym jak każde z nas, a poza tym nie interesuje mnie to z jakiego domu wywodzą się moi znajomi. Kiedy emocje opadają, a bicie mojego serca wyrównuje rytm, wychodzimy z łazienki. Tym razem to Mia idzie pierwsza i ciągnie mnie za rękę, przepychając się przez tłum. W pewnym momencie czuję szarpniecie za włosy i syczę z bólu. Puszczam dłoń koleżanki i odwracam się w stronę osoby, która mnie zaczepiła. Widzę przed sobą niską brunetkę w czerwonej kusej sukience. Za nią stoją dwie inne laski i wbijają we mnie morderczy wzrok.

— Pojebało cię laska? Co jest z tobą nie tak? — wypalam rozmasowując głowę. Brunetka zakłada dłonie na biodra i przyjmuje bojową postawę. Jej koleżanki z resztą robią to samo.

— Odczep się od Rayana głupia pizdo. — Oho, to chyba racz panna „była”.

— A jak nie to, co? — Uśmiecham się sztucznie, żeby bardziej ją wkurzyć.

— To, to. — Doskakuje do mnie i próbuję uderzyć, ale jest za wolna i stanowczo za niska, żeby trafić mnie w twarz. Robię unik, a kiedy wracam do pozycji stojącej, to moja ręka trafia ją w głowę. Wiem. Nie powinnam dać się sprowokować, a tym bardziej nie powinnam wdawać się w bójki. Jako przyszły lekarz powinnam świecić przykładem, ale nie w tym przypadku. Nie pozwolę, żeby pierwsza lepsza lafirynda mnie zaczepiała. Zanim zdążę się obejrzeć do bójki dołącza się Mia i koleżanki brunetki. Szarpiemy się przez chwilę, aż ktoś łapie mnie za ramię i odwraca w swoją stronę po czym dostaje z liścia w twarz. Upadam na podłogę i łapię się za pulsujący policzek. Zszokowana tym, co się przed chwilą stało, siedzę nieruchomo, a do oczu mimowolnie napływają mi łzy. Mija kilka minut i czuję na sobie czyjeś dłonie. Chwytają mnie za głowę i obracają w swoją stronę. Zamieram, bo albo mam halucynacje, albo dar przyciągania kogoś myślami.

— Natasha. — Luis podnosi mnie z podłogi. — Nic ci nie jest? — Odrywa moją dłoń od policzka i przesuwa po nim kciukiem.

— Luis? — uśmiecham się przez łzy. — Znowu mnie ratujesz.


***


Chyba musiałam stracić przytomność, bo kiedy otwieram oczy, leżę na miękkiej skórzanej kanapie, a w środku panuję pół mrok. Łapię się za policzek i czuję pod palcami jakąś maź. Chyba nie jest opuchnięty, ale na pewno czerwony. Czuję, jak pali żywym ogniem.

— To maść na stłuczenia i obrzęki, nie powinnaś mieć lima. — Wzdrygam się na dźwięk tych słów, ale kiedy odwracam głowę i widzę siedzącą za biurkiem Amę, oddycham z ulgą. Wstaje i podchodzi bliżej.

— Ama, jesteś w ciąży? Nawet nie wiedziałam, moje gratulację. — Udaje mi się złożyć sensowne zdanie, kiedy widzę jej zaokrąglony brzuszek. Tata nie wspominał, że Amadea spodziewa się dziecka, ale… przecież on mi nie mówi o niczym, co dotyczy jego drugiej „pracy”.

— Dziękuję. — Uśmiecha się ciepło. I ona jest szefem mafii? Wciąż w to nie wierzę. Przysiada się obok mnie na kanapie, a ja przesuwam się lekko, żeby zrobić jej miejsce.

— Jak się czujesz?

— W porządku. — odpowiadam. — Nie wiem czemu zemdlałam, to chyba stres.

— Zawsze mdlejesz w ramionach Luisa. — stwierdza z uśmiechem. Dobrze, że moja twarz jest czerwona, dzięki temu nie widać rumieńcy, które pojawiły się na samo wspomnienie jego imienia.

— Przepraszam za tą bójkę, nie chciałam…

— W porządku. — przerywa mi — Mamy tu kamery i wszystko widziałam na monitorze. Nie martw się.

— A gdzie… — przełykam ślinę. — Luis?

— Musi coś załatwić, ale zaraz wróci i odwiezie cię do domu.

Przytakuję i już o nic więcej nie pytam. Domyślam się co, a raczej kogo musi załatwić Luis. Bo jeśli oni naprawdę są tym kim są, to wiem z filmów gangsterskich, że ten który mnie uderzył, zapewne teraz błaga o litość. Nie pochwalam przemocy, a tym bardziej na kobietach, ale mam nadzieję, że ten nieszczęśnik dostanie tylko po gębie. Rozmawiamy z Amą o moich studiach, jej ciąży i ogólnie o tym, co teraz dzieję się na świecie. Widzę po niej, że jest szczęśliwa, a związek i ciąża jej służą. Pomimo swojego diabelskiego wyglądu, mówię tu o czerwonych jak krew włosach i licznych bliznach na rękach i przedramionach, to piękna i mądra kobieta. Dobrze nam się rozmawia zresztą jak zawsze, a nawet udaje mi się wywołać u niej uśmiech, kiedy opowiadam o ciekawych przypadkach z praktyk w szpitalu. Po około czterdziestu minutach, drzwi do pomieszczenia otwierają się i do środka wchodzi mężczyzna, wysoki, umięśniony i dobrze ubrany, a zaraz za nim kroczy Luis. Moje serce zaczyna bić szybciej, ale uciekam wzrokiem w sufit.

— Jak sytuacja? — Ama zadaje pytanie, więc spoglądam na pierwszego z mężczyzn i dopiero zauważam, że koszulę pokrytą ma świeżą krwią, przenoszę wzrok na Luisa i również na jego ubraniu zauważam szkarlatynę. Przełykam głośno ślinę.

— Opanowana. — Odpowiada Luis i zerka na mnie. — W porządku?

— Tak. — kiwam głową. — Dziękuję. — Uśmiecham się delikatnie, ale on nie odwzajemnia tego gestu, tylko ściąga z siebie brudne ubrania. Głupia. Kretynka. Karcę się w myślach. Amadea wstaję z kanapy i pomaga mężczyźnie, który wszedł tu pierwszy, zdjąć koszulę. Muszę przyznać, że widok jego ciała robi wrażenie, ale nie skupiam się dłużej na nim, bo moją uwagę przyciąga nagi tors Luisa. Otwiera szafę stojącą w rogu pomieszczenia i przeszukuje wieszaki, a ja podziwiam jego napinające się przy każdym ruchu mięśnie. Ma szerokie ramiona, pokryte tatuażami, a kiedy się odwraca zauważam idealny sześciopak i kilka blizn. Są okrągłe więc jak mniemam po postrzałach. Zawstydzona przenoszę wzrok na Amadeę, która głaszcze się po ciążowym brzuchu, a mężczyzna obok wsuwa na siebie koszulkę i cmoka ją w usta. Olśnienie. To jej facet i zapewne ojciec dziecka.

— Luis, odwieziesz Natashę do domu? — Ama zwraca się do Luisa, który zawiązuje sobie buty. Ogarnia mnie wewnętrzna euforia, że będę mogła z nim spędzić choćby kilka minut, ale mój entuzjazm gaśnie, kiedy odpowiada.

— Nie.

— Nie? — Ama marszczy brwi i zakłada ręce na piersi. — Bo?

— Bo na Natashę czeka jej chłopak. — Odpowiada twardo i tak beznamiętnie aż mam ciarki na ciele. Pieprzony Rayan.

— Nat, masz chłopaka? — Tym razem wzrok Amy skupia się na mnie.

— Nie, to nie tak. — Zaczynam się jąkać, kiedy czuje na sobie lodowaty wzrok Luisa. — Pójdę już. — Pośpiesznie wstaje z kanapy i ruszam w stronę drzwi, ale nim nacisnę na klamkę, odwracam się w stronę Amadei.

— Dziękuję za pomoc i proszę, nie mów nic mojemu tacie, nie chce, żeby się denerwował. — Kiwa głową na znak zgody, więc wychodzę zatrzaskując za sobą drzwi. Dopiero kiedy jestem na korytarzu, pozwalam swobodnie spłynąć kilku łzom.


Nigdy nie pozwól, aby ktoś dwa razy zmarnował Twój czas.

Shelby.

Rozdział drugi

LUIS

— Co jest z tobą kurwa nie tak? — Oho czerwonowłosa żmija, zaczyna swój wywód. Pierwotnie taki miałem zamiar. Miałem zamiar odwieźć Natashę do domu, ale kiedy zaczepił mnie jakiś laluś twierdząc, że to jego dziewczyna, nie miałem wyboru. Musiałem odpuścić. Wiem, mógłbym go zajebać, pozbyć się ciała i po problemie, ale to nie o to chodzi. Nie chcę jej zranić. Nie jestem taki. Jeśli jest z nim szczęśliwa to życzę im jak najlepiej.

— Ama. — unoszę dłoń. — Proszę, nie dzisiaj, okay?

— Zaczynasz mnie wkurzać, ty i te twoje podchody. — grozi mi palcem. Nie chce się z nią kłócić, a tym bardziej jej wkurzać, bo wiem, że w każdej chwili mogłaby odstrzelić mi łeb bez mrugnięcia okiem, więc wzrokiem szukam ratunku u Mickeya. Oprócz niego chyba nikt nie ma takiego wpływu na Amadeę. Na szczęcie kumpel odczytuje moją niemą prośbę.

— Kotku, daj już dzisiaj spokój. Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Wracajmy do domu.

W jednej chwili bojowe nastawienie Amy się zmienia. Chwała ci Panie. Chwała ci Mickey. Odpuściła temat Natashy, ale wiem, że to tylko chwilowe. Będzie mi wiercić dziurę w brzuchu, za każdym razem, kiedy nadarzy się tylko okazja.

— Co zrobiliście z ochroniarzem? — pyta już spokojniejszym tonem.

— Odciąłem mu tą jebaną dłoń. — odpowiadam.


*


Budzę się rano i spoglądam na zegarek. Siódma. Idealnie. Za dwie godziny mam spotkanie z Jamalem. To nasz najlepszy diler, a do tego kubańczyk. Jest trochę szurnięty od nałogowego palenia maryśki, ale ma swoje kontakty i jako jeden z niewielu wyrabia trzy razy normę sprzedaży w miesiącu. Biorę szybki prysznic, a następnie nastawiam wodę na kawę. Cały czas w głowie mam obraz Natashy i jej kruche drobne ciało, które trzymałem w ramionach. Wiem. Nie powinienem o niej myśleć, zwłaszcza że ma chłopaka, ale to kurwa silniejsze ode mnie. Obiecałem sobie, że nigdy się nie zakocham, bo jak widać kobiety to same problemy i zamierzam dotrzymać tej obietnicy, ale ta dziewczyna, mąci mi w głowie. Piękne blond włosy, szafirowe oczy, średniej wielkości, ale naturalne piersi i jędrny tyłek. Marzenie każdego zdrowego faceta, a ja właśnie takim jestem. Ale kurwa, to córka Chada i nie mogę myśleć o niej, jak o kolejnej lasce do pieprzenia, a „żyli długo i szczęśliwie” to nie dla mnie. Nie mogę jej tego zapewnić.

Zaparzam kawę i z kubkiem w dłoni siadam na kanapie. Dłonią przeczesuje wilgotne jeszcze włosy i ciężko wzdycham. Myśli o Natashy znikają, a zastępują je inne. Mój ojciec. To dziwne, że słuch po nim zaginął. Od pewnego czasu zastanawiam się u kogo może się ukrywać. Tchórz. Wiem, że po porwaniu Amadei stracił szacunek wielu ludzi i dużo kontrahentów zerwało z nim umowy, ale od tego czasu minęło tyle lat, że teraz nie wiem kto z nim trzyma, a kto nie. Chwytam telefon leżący na stoliku i wybieram odpowiedni numer. Po kilku sygnałach słyszę znajomy głos.

— Luis, przyjacielu co mogę dla ciebie zrobić? — Lubię Damiana właśnie za to, że nigdy nie traci czasu na zbędne gadki. Od razu przechodzi do konkretów, a co najważniejsze jest skuteczny. Znamy się z dzieciństwa. To jedyna osoba z Dallas z którą utrzymuje kontakt, chociaż rodzina Damiana ma status „zdrajców”. Jego ojciec pracował jeszcze dla mojego dziadka. Przy pierwszym większym nalocie na magazyny, rozpruł się jak worek, wsadzając tym dona Maxima i jego ludzi do pierdla na długie lata. Tam dziadek nie wytrzymał presji i zżarł garść żyletek, oddając tym władzę mojemu ojcu. Eh, piękna historia.

— Mógłbyś się dowiedzieć, gdzie podziewa się mój ojciec? Mateo rozpłynął się w powietrzu.

— To prawda, nie widziałem go od kilku miesięcy. Jasne, powęszę trochę i dam ci znać. — Rozłączam się, dopijam kawę i wychodzę z mieszkania.

Godzinę później docieram na miejsce spotkania z Jamalem, a raczej do jego speluny. Gość zarabia u nas tyle kasy, że mógłby sobie kupić pałac, a mieszka w starym zapyziałym baraku. Smród stęchlizny uderza w moje nozdrza zaraz po tym, jak otwieram drzwi. Tak jak wspominałem, Jamal ma zryty beret. Siedzi na kanapie w kłębach dymu i kiwa głową w rytm kubańskiej muzyki. Dopiero kiedy wyłączam odtwarzacz, zwraca na mnie uwagę.

— Ktoś cię kiedyś tu napadnie. — oznajmiam kręcąc z rezygnacją głową.

— E tam, świat jest piękny przyjacielu. Pan nade mną czuwa. — wypuszcza dym z ust.

— Przestań jarać Jamal, dobrze ci radzę. — Siadam koło niego. — Jak sprawy? Dlaczego chciałeś się spotkać?

— Jest deal do zrobienia. — zaciąga się znowu skrętem. — Mój serdeczny przyjaciel z Kuby, Manuel ma dobry towar. Przysłał mi próbkę. — Jamal wyciąga z kieszeni torebkę z białym proszkiem. — Chcesz spróbować?

— Wiesz, że nie biorę tego gówna.

— Właśnie ja też nie. — kręci głową i rzuca torebeczkę na stolik. — Ufam mu, ale potrzebujemy kogoś kto to sprawdzi, a Manuel jest chętny na współpracę i ma lepszą cenę niż te ruskie hieny.

— Pogadam z Amą i przyślę kogoś do ciebie. A jak się można skontaktować z tym całym Manuelem?

— Przyjdź do mnie Luis, a wszystko ci podam.

Jak Boga kocham, czasami ten jego wyraz twarzy przeraża mnie bardziej niż facjata Pablo.

Żegnam się z Jamalem i wychodzę na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza. Słyszę za plecami jak kubańczyk pozdrawia mnie modlitwą, „Pan z tobą”. Przysięgam, że jego styki w mózgu kiedyś się przepalą od tego zioła. Wsiadam do SUV-a i odjeżdżam, a po drodze dostaję telefon od Damiana.

— Luis, chodzą słuchy, że twój ojciec się wyhuśtał, ale udało mi się przycisnąć Ashera, tego dupka, co pracuje dla Mateo i dowiedziałem się, że twój ojciec przebywa w Rosji, ale czy to prawda to musisz się już sam dowiedzieć.

— Dzięki. — Zaciskam dłonie na kierownicy i dociskam pedał gazu. Muszę jak najszybciej porozmawiać z Amą i Mickeyem. Pieprzony Mateo. Jeśli to prawda i faktycznie jest w Rosji to oznacza, że czeka nas kolejna wojna. Tylko prawdziwa i bardziej niebezpieczna niż ta z Williamem.

NATASHA

Z nadmiaru wrażeń i emocji, przez całą noc nie zmrużyłam oka. Podczas powrotu do domu, nie odezwałam się do nikogo ani jednym słowem. Byłam rozgoryczona, zawiedziona, a przede wszystkim zła. Tylko nie wiem na kogo bardziej. Na Mię, że mnie tam wyciągnęła? Na Rayna który udawany związek zamienił w swoim umyśle na prawdziwy? Na Luisa, który w to uwierzył i potraktował mnie chłodno? Czy na samą siebie, że zamiast wyjaśnić wszystko na miejscu, to uciekłam jak ostatni tchórz? Cała ta sytuacja, rozchwiała mnie emocjonalnie.

Zerkam na zegarek. Dochodzi siódma. Zwlekam się z łóżka, bo sen i tak już nie przyjdzie, a tak to będę mogła zjeść śniadanie z tatą. Powinien niedługo wrócić z dyżuru. Biorę szybki zimny prysznic. O tej porze w starej kamienicy nie ma co nawet marzyć o ciepłej wodzie, ale może to i lepiej. Woda ostudza moje rozgrzane ciało i od razu wraca mi energia. Wkładam na siebie luźny dres, osuszam włosy ręcznikiem i zabieram się za robienie śniadania. Przygotowuję naleśniki z czekoladą. To jedyne danie, które poprawia mi humor i jest lekiem na wszystkie rozterki. Kiedy byłam mała i miałam jakieś swoje małe problemy, mama wiedziała, jak poprawić mi humor. Po jej śmierci, tata przejął tą role, ale jego naleśniki nie smakowały już tak samo. Uśmiecham się na samo wspomnienie, sytuacji, gdzie zamiast cukru dodał do ciasta soli. Nie dało się tego zjeść, ale przynajmniej było zabawnie.

Chwilę przed ósmą, słyszę zgrzyt klucza i szczęk zamka w drzwiach. Tata wygląda na zmęczonego, ale się uśmiecha na widok zastawionego stołu.

— Ty już na nogach? Nie miałaś mieć później zajęć? — całuje mnie w czoło i siada na krześle.

— Dzisiaj nie mam w ogóle zajęć. Na uczelni trwają prace konserwatorskie i wszyscy mają wolne. — Wlewam sobie kawy do kubka i siadam naprzeciwko ojca. Przez chwilę mi się przygląda po czym marszczy brwi.

— Coś się stało? — pytam, przeżuwając kęs naleśnika.

— To ja chyba powinienem o to zapytać. Jesteś jakaś inna i ten czerwony policzek.

— Spałam na tym boku. — wzruszam ramionami.

— A te naleśniki?

— Tato, nie drąż. To jakieś przesłuchanie? Wszystko jest ok. — Ta rozmowa zaczyna mnie męczyć. Wracam do jedzenia a w kuchni zapada grobowa cisza. Siedzimy tak przez kilka minut aż tata odzywa się pierwszy.

— Ama, do mnie dzwoniła.

Zamieram. Prosiłam ją, żeby mu nic nie mówiła, a teraz będę się musiała gęsto tłumaczyć.

— Tato. — zaczynam niepewnie.

— Mówiła, że miała cię na oku i że świetnie się bawiłaś. Cieszę się, że odnalazłaś spokój. — Uff, dzięki ci Ama.

— Tak, to prawda. Staram się żyć normalnie.

— A czemu mi nie powiedziałaś, że masz chłopaka? — Zadławiam się kawą po tych słowach. Cholera! Odkasłuje kilka razy i przełykam ślinę.

— Bo nie mam. Rayan nie jest moim chłopakiem. Wczoraj tylko udawaliśmy, żeby jego była dała mu spokój.

— Mhm. — ojciec mruczy coś pod nosem i dziwnie się uśmiecha. — A jak się nazywa?

— Rayan Brown.

Ojciec robi zaskoczoną minę, a jego brwi szybują do góry.

— Tak, to syn gubernatora — dokańczam zdanie.

— Dobra partia. — Mamrocze pod nosem i upija łyk kawy. Nie chce mi się tego komentować, więc zmieniam temat.

— Tato co myślisz o Luisie? — Ojciec zastyga z kubkiem przy twarzy. Po chwili go odstawia i wzdycha ciężko.

— Nat, Luis podoba się wielu kobietom i nie dziwię się, że o niego pytasz, ale daj sobie z nim spokój. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich.

— Tylko zapytałam o twoje zdanie, nie powiedziałam, że mi się podoba.

— Zauważyłem ten błysk w twoim oku. — milknie na chwilę — Luis to dobry chłopak, z resztą tak samo jak Ama, ale to nie nasz świat.

— To, dlaczego dla nich pracujesz?

— Znałem Pedra od dzieciństwa, przyjaźniliśmy się. Po jego śmierci, Amadea przejęła stołek i nie chciała innego lekarza, więc zostałem z resztą jej płaca pozwala nam godnie żyć. Jestem już stary i wiele widziałem i uwierz mi, że praca dla maf… dla grupy przestępczej nie jest łatwa. Mi już jest wszystko jedno, ale ty masz świetlaną przyszłość przed sobą i lepiej żebyś trzymała się od nich z daleka. — Chwyta mnie za dłonie i kiwa głową. — Znajdź sobie chłopaka z kręgosłupem moralnym. Oni tego nie mają. U Amy za zdradę płaci się głową. — Kończy swój wywód, a ja jestem pod ogromnym wrażeniem, że mi to opowiedział. Pierwszy raz powiedział o Amie więcej niż jedno zdanie i przyznał wprost, że Biloxi i jej banda to jednym słowem „mafia”. Wiedziałam to już wcześniej, ale teraz się tylko w tym utwierdziłam i wiecie co? W ogóle mi to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. Chciałabym bardziej poznać ich świat i ich życie chociaż to zupełnie do mnie nie podobne. Przede wszystkim, chciałabym poznać lepiej Luisa.

Tata poszedł się położyć, a ja sprzątam ze stołu. Kiedy kończę wycierać ostatni talerz, jego komórka zaczyna dzwonić. Zerkam na wyświetlacz, to Amadea. Waham się czy odebrać, ale po kilku sekundach namysłu, biorę urządzenie w dłoń i przyciskam guzik.

— Tak, Ama. Tu Natasha, tata odpoczywa po dyżurze.

— A. Cześć Nat, jak się czujesz?

— W porządku. — odpowiadam łagodnym tonem. — Coś się stało?

— Potrzebuję pozszywać tu takiego jednego, ale to może zaczekać.

— Zaczekaj. Może ja mogłabym pomóc? — Po drugiej stronie słuchawki zapada cisza, ale na szczęście nie trwa długo.

— W sumie, jeśli masz czas.

— Tak! Niedługo będę! Gdzie mam przyjechać?

— Stary magazyn na obrzeżach Bourbon Strett.

Więcej informacji mi nie trzeba. Odkładam komórkę tam, gdzie leżała i biegnę do pokoju, żeby się przebrać. Wyciągam ciemne dżinsy, biały top i na ramiona wsuwam szarą bluzę. Nawet nie wiem skąd ją mam, ale teraz nie czas, żeby się nad tym zastanawiać. W przedpokoju z szafy wyciągam torbę lekarską ojca, zakładam buty i po cichu wychodzę z mieszkania.

LUIS

Podjeżdżam pod magazyn główny. Wiem, że o tej porze zastanę tu Amę. Przed „pracą” w fabryce, zawsze zajeżdża do magazynów, doglądać interesów. Nie mylę się. Jej lexus, stoi pod wejściem.

Witam się z Maksem, który pilnuje frontu i podążam w stronę biura. Wchodzę do środka. Ama stoi oparta o biurko i z ledwością powstrzymuje śmiech, a na krześle pod oknem siedzi Bobby i trzyma się za nogę, z której, ciurkiem leci krew.

— A temu co się stało? — pytam.

— Pogryzł go pies. — Ama parska śmiechem.

— Dwa! Dwa cholerne psy. — Warczy Bobby z grymasem bólu na twarzy.

— Oj przestań się mazać! Nie wiedziałam, że gubernator ma dwa rotwailery.

— Brown, nadal nie oddał kasy? — Siadam na krześle naprzeciwko Amy, która chwilę wcześniej zajęła swoje miejsce za biurkiem. Gubernator już od jakiegoś czasu wodzi nas za nos ze spłatą długu jaki zaciągnął w jednym z naszych kasyn. Dziwię się, że jeszcze grubas żyje, już dawno powinien gryźć piach.

— Część oddał, ale następnym razem wyślę tam ciebie albo Pabla. — Macha dłonią. — Co masz?

Zanim odpowiem na pytanie, rozglądam się w koło, ale nigdzie nie widzę Mickeya. Z tego co wiem, na dzisiaj nie mieliśmy zaplanowanych żadnych dostaw a to dziwne, że go tutaj nie ma.

— Gdzie Mickey?

Ama, wzdycha głośno.

— U matki. Po śmierci Williama, pieniądze na konto zakładu psychiatrycznego przestały wpływać, więc zaczęli szukać innych krewnych i tak znaleźli Mickeya.

— Tutaj go znaleźli? — Marszczę czoło, bo to niemożliwe.

— Nie, Baret dzwonił, że na posterunku byli przedstawiciele zakładu i szukali Mickeya. Zapewne William zostawił im takie informacje.

— Mickey zamierza za nią płacić? I w ogóle, dlaczego puściłaś go tam samego?

— Luis, wiesz, że kocham cię jak brata i podzieliłabym się z tobą wszystkim, ale facetem się dzielić nie będę. Znajdź sobie swoją połówkę. — Żmija wypina do mnie język. — Nie martw się o niego, da sobie radę, a poza tym puściłam za nim chłopaków. Co do matki to nie mam pojęcia co zrobi. — Wzrusza ramionami.

— Mogłem jechać z nim. — Zamyślam się na chwilę patrząc w okno. Mickey jest dla mnie jak brat, a Ama jak siostra i to chyba normalne, że się o nich martwię. Wiem, że ostatnio siedzę im na głowie, ale to jest jedyna rodzina jaką mam. Ta w Dallas. Nie wiem nawet po co o nich wspominam. Przez tyle lat, własna matka nie zadzwoniła do mnie ani razu a siostra? Lou pewnie mnie nawet nie pamięta. Miała sześć lat, kiedy zdradziłem ojca i uciekłem ratując Amadeę. Czy żałuję? Absolutnie nie. Mafia rządzi się swoimi prawami, ale także ma zasady, których musi przestrzegać, a które mój ojciec łamał nagminnie. Szala się przelała, kiedy porwał nastoletnią Amę i kazał torturować. To był początek jego końca.

Z otchłani myśli wyrywa mnie zgrzyt drzwi, a po chwili wchodzi Maks.

— Ama, jakaś kobieta do ciebie, mówi, że jest lekarzem.

— Wpuść ją do salki chirurgicznej. — Kiwa palcem i uśmiecha się szeroko spoglądając na mnie. Marszczę brwi, bo z tego co mi wiadomo to Chad nie zmienił płci. Podchodzę do Bobby’ego i pomagam mu wstać, a następnie prowadzę go do salki chirurgicznej. Otwieram drzwi, a moje zdziwienie sięga zenitu. Co do licha tu robi Natasha? Nie żebym się nie cieszył na jej widok, wręcz przeciwnie. Przeszywa mnie dziwna radość i to jest kurwa najgorsze. Nie powinienem się tak czuć, a jednak moje serce zaczyna bić szybciej. Staram się to ukryć więc uśmiecham się delikatnie do dziewczyny i sadzam Bobby’ego na stole zabiegowym.

— Pogryzły go psy. — Mówię spoglądając w jej szafirowe oczy. Rumieni się i ucieka wzrokiem na pogryzioną nogę.

— Zajmę się tym. — Odchrząkuje i zabiera się do pracy, a ja wychodzę zamykając za sobą drzwi i wracam do biura.

— Możesz mi powiedzieć co tu robi Natasha? — Pytam Amy po przekroczeniu progu. Siadam naprzeciwko niej wyczekując odpowiedzi.

— Chad odsypia nockę, a Nat była pod ręką, ale chyba ci to nie przeszkadza? — Unosi brew.

— Nie, tylko uważam, że nie powinna się tu kręcić.

— Bo?

— Bo to nie jest świat dla niej.

— A więc to o to chodzi. — Ama opiera łokcie o biurko i nachyla się w moją stronę. — Uważasz, że Natasha do nas nie pasuje, dlatego trzymasz ją na dystans.

— Nie, to znaczy tak, a poza tym ma chłopaka, więc…

— Chłopak nie ściana da się przesunąć. — Ama jak zwykle ma na wszystko odpowiedź, ale nie przekona mnie w żaden sposób. Koniec, kropka.

— Dobra, o czym chciałeś rozmawiać? Mam mało czasu, muszę jechać do fabryki.

— Byłem u Jamala, ma dobry kontakt na prochy z Kuby.

— Jakieś szczegóły?

— Nie wiele, trzeba sprawdzić towar, a później ewentualnie jechać na Kubę dobić targu. Podobno mają lepsze ceny niż Borisov, a tak swoją drogą dowiedziałem się, że Mateo prawdopodobnie przebywa w Rosji.

— Myślisz, że Rusłan mu pomaga?

— Nie mam pojęcia. — Wzruszam ramionami. Amadea wyciąga telefon po czym kładzie go na biurku i wybiera jakiś numer. Po kilku sygnałach odzywa się ta ruska menda Rusłan Borisov.

— Biloxi, kopę lat, coś nie tak z towarem?

— Potrzebuję informacji. — Ama nie owija w bawełnę tylko od razu przechodzi do konkretów. Mam tylko nadzieję, że ten stary dureń coś jej powie.

— Jakich?

— Mateo Santiago.

Borisov zaczyna się śmiać, a ja zaciskam pięści. Gdybym mógł to starłbym mu ten uśmieszek z mordy i posłał do piachu.

— To będzie kosztowało. — Odzywa się głos w słuchawce.

— Ile?

— Wiesz Ama, masz dwie siostry, a ja mam dwóch synów, moglibyśmy się dogadać. A tak swoją drogą, długo udawało ci się je chować przed światem.

Amadea parska śmiechem.

— Chyba cię pojebało Borisov. Aranżowane małżeństwa to przeżytek w mafii, a poza tym za nic w świecie nie oddałabym ci swoich sióstr.

— Nie to nie.

Skurwiel przerywa połączenie, a ja walę pięścią w biurko, aż wszystko w koło się trzęsie. Wiedziałem, że nam nie pomoże, a tylko jeszcze bardziej wkurwi.

— Zaczekaj. — Ama unosi dłoń. — Zmieni zdanie, kiedy odetnę go od dostaw części.

— Wywołasz tym wojnę.

— Trudno. Tak samo jak ty, pragnę dopaść Mateo i się z nim rozliczyć, a skoro Borisov go ukrywa to podzieli jego los. Ze mną się nie zadziera.

Gdybym nie znał swojej szefowej to powiedziałbym, że zwariowała, ale dobrze wiem, że Pedro podjął właściwą decyzje. Ama dbała o swoje interesy, a najbardziej dbała o swoich ludzi. Żaden z nas nie mógł narzekać, bo chociaż wymagania Amadei były wysokie to za każdym z nas skoczyłaby w ogień. Doceniam to i jestem jej wdzięczny, ale teraz kiedy jest w ciąży powinna myśleć o sobie, a nie ściągać nam na głowę Rosję i to jeszcze z powodu mojego ojca. Będę musiał coś wymyślić i dowiedzieć się, gdzie ukrywa się ten szczur bez wciągania w to Amadei i Mickeya. Oni powinni zadbać teraz o własne bezpieczeństwo.

— Co z wyjazdem na Kubę? Kogo tam wyślemy? — Pytam po chwili milczenia.

— Nicol i trzech chłopaków.

Zaskakuję mnie tą odpowiedzią, chociaż spodziewałem się, że nadejdzie taki moment, gdzie trzeba będzie rzucić Nicol na głęboką wodę. Pierwsze morderstwo ma już za sobą. Posłała Williama tam, gdzie jego miejsce, zniosła to dobrze, a nawet powiedziałbym, że normalnie jakby robiła to od zawsze. My z Amą byliśmy do tego szkoleni, a Nicol z marszu zabiła brata i z własnej woli chce dołączyć do naszej „małej” rodziny.

To dobry pomysł, zwarzywszy na to, że bliźniaczki za chwilę skończą osiemnaście lat i będą musiały wybrać jaką drogą chcą pójść. I chociaż wizja dwóch żmij w jednym zespole, przyprawia mnie o zawał serca, to cieszę się z takiego obrotu sprawy. Oby tylko nie przefarbowała włosów na czerwono.


***


Wieczorem siedzę w swoim mieszkaniu i popijam piwo. Pewnie dawno bym już spał, gdyby nie telefon od Mickeya. Kumpel chce się spotkać i wcale mnie to nie dziwi. Przez telefon nie brzmiał najlepiej, a to oznacza, że spotkanie z matką totalnie go rozbiło. Sam byłem przez cały dzień ciekaw jaką decyzję podjął w jej sprawie, więc ten telefon bardzo mnie ucieszył. Chwilę po dwudziestej słyszę dzwonek do drzwi, więc zwlekam tyłek z kanapy i otwieram wrota do swojego królestwa. Mickey stoi w progu, a w dłoni trzyma butelkę whisky i macha mi nią przed nosem. Uśmiecham się delikatnie, co ostatnio często mi się zdarza. Aż za często i wpuszczam go do środka.

— Sam? — Pytam zdziwiony, bo nigdzie nie widzę żmii, a w ostatnim czasie są nie rozłączni.

— Zawiozłem Amę do matki. Melania od tygodnia wydzwania, zafascynowana ciuszkami jakie kupiła dla dziecka. — Walker stawia butelkę na stoliku kawowym i siada na kanapie, a ja zamykam drzwi i idę do kuchni po szkło. — A ja nie jestem w nastroju wysłuchiwać tych słodkich pierdół, więc przyjechałem do ciebie.

— Ama, pewnie nie była zachwycona? — Stawiam szklanki do whisky obok butelki i siadam w fotelu.

— Była wkurwiona, ale nie na mnie tylko na matkę, że będzie musiała wysłuchiwać jej gadek.

— Domyślam się. — kiwam głową i sięgam po trunek, a następnie nalewam nam po porcji. — Opowiadaj, jak spotkanie z matką. — Zmieniam temat upijając łyk szkockiej.

Mickey robi to samo, po czym odchyla się do tyłu i wbijając wzrok w sufit głośno wzdycha.

— Nie wiem stary, nie poznałem jej w pierwszej chwili. Podobno William nakazał faszerować ją jakimś gównem, ale kiedy kasa przestała wpływać to i oni przestali podawać leki uspokajające, tylko że jak widać pozostawiły spustoszenie w jej organizmie. Jest chuda, blada i mało co kontaktuje.

— I co zrobisz?

Wzrusza ramionami.

— Zasługuje na to, co najgorsze i z miłą chęcią bym się jej pozbył, ale w końcu to moja matka.

Nic nie odpowiadam, zatapiając się w otchłań swojego umysłu. Chociaż minęło tyle lat to nadal mam twarz swojej matki przed oczami. Jest piękną kobietą i nigdy nie była podporządkowana mojemu ojcu. Na każdy temat miała swoje zdanie i nic ani nikt nie mógł na nią wpłynąć. Zawsze kierowała się swoim rozumem, dlatego ciężko mi zrozumieć, dlaczego przez tyle lat nie zadzwoniła do mnie ani razu. Wiem, że w Dallas jestem uważany za zdrajcę, chociaż zrobiłem to, żeby ratować nastoletnią wtedy Amę. Informacja na pewno szybko obiegła całe środowisko, bo ojciec został potępiony, ale zdrada to zdrada, nawet jak jest w dobrej wierze. Od tamtego czasu, mój numer telefonu nie zmienił się, a mimo to matka nie szukała ze mną kontaktu. Nawet gdyby ojciec wyraził sprzeciw, to znając jej charakter, by to zrobiła, gdyby tylko chciała. Najwidoczniej Lou jej wystarcza.

— Będę płacił za jej pobyt w ośrodku, ale nigdy już jej nie odwiedzę. — Głos kumpla wyrywa mnie z zamyślenia. Wypijam whisky do dna i kątem oka zauważam, że szklanka Mickeya też jest pusta, więc nalewam nam trunku.

— To rozsądne wyjście, aczkolwiek domyślam się, że decyzja nie była łatwa.

— Nawet nie wiesz kurwa jak bardzo. Nic oprócz życia nie zawdzięczam tej kobiecie, a jednak gdzieś tam w środku. — wskazuje na swoją klatkę piersiową. — Kiełkuje dla niej współczucie.

— Rozumiem cię, mam takie same odczucia względem swojego ojca, z tą różnicą, że Mateo to kawał skurwiela. On niszczy ludzi fizycznie i psychicznie, aby tylko osiągnąć swój cel. — Energicznym ruchem wstaję z fotela i ze szklanką w dłoni staję koło okna, zapatrując się w przestrzeń za szybą. — Za każdym razem, kiedy mnie katował, po wszystkim leżałem obolały w łóżku i wyobrażałem sobie jak podcinam mu gardło, a on wykrwawia się jak prosiak. Marzyłem o tym za każdym razem, kiedy próbował mnie szkolić. Powtarzał, że ból jest mi potrzebny, aby stać się dobrym gangsterem, ale rezultat był zupełnie inny. Chciałem uciec od tego mafijnego świata i żyć normalnie tylko, że problem polega na tym, że od tego nie da się tak po prostu uciec.

— Ale pomimo tego zostałeś tutaj. Dlaczego? — Mickey staje koło mnie i podąża wzrokiem, w miejsce któremu się przyglądam. Po drugiej stronie ulicy, przy świetle lampy stoi para i słodko sobie grucha.

— Kiedy trafiłem pod skrzydła Pedra, miałem wrażenie, że trafiłem do raju. Jego dom był normalny, a on sam mnie do niczego nie zmuszał, z resztą tak samo jak Amadei. Każdego dnia uczyliśmy się przy nim czegoś nowego. Ból oczywiście też był nam znany, ale on nas nie katował. Sprowadził trenera sztuk walki i to on nauczył nas jak radzić sobie z bólem i jak się bronić, żeby przeciwnik odczuł to każdym zakończeniem nerwowym. Pedro sprawił, że na nowo pokochałem mafię. — To była najszczersza prawda. Nie wiem, dlaczego aż tak otworzyłem się przed Mickeyem, ale ufałem mu a poza tym poczułem się lepiej, kiedy to z siebie wyrzuciłem. Ama jest dla mnie jak siostra, ale nigdy z nią nie rozmawiałem o swoich odczuciach względem przystąpienia do ich grupy i nie zamierzam tego robić teraz. Nie jestem dobry w okazywaniu uczuć, a tym bardziej w rozmawianiu o nich. Mickey jakby czytał mi w myślach.

— A co z Natashą? I nie mów, że nic, bo widzę co się z tobą dzieje.

Nie odpowiadam od razu. Nabieram głęboko powietrza do płuc i siadam z powrotem w fotelu, a kumpel zajmuje miejsce na kanapie i przygląda mi się w skupieniu. Nie będę ściemniał, bo wiem, że nie gadam z idiotą.

— Dziwnie się czuję, kiedy jest w pobliżu. Od pewnego czasu jej widok sprawia, że muszę się trzymać z daleka, bo boję się, że pewnego dnia nie opanuję żądzy jaka mnie ogarnia i zrobię coś czego później będę żałował.

— Dlaczego z góry zakładasz, że będziesz żałował? Przecież to fajna dziewczyna.

— I właśnie w tym problem. Całe moje życie to gangsterskie porachunki, rozlew krwi i zabójstwa, a Natasha zasługuje na normalne życie, bo jej świat jest normalny, a mój nie.

— A skąd wiesz czy ona właśnie tego nie chce? — Mickey nalewa nam do szklanek szkocką. — Wie, czym się zajmujesz, a mimo tego widziałem jak wtedy w klubie pożerała cię wzrokiem, kiedy się przebierałeś.

— Być może to tylko pociąg fizyczny, zmieniłaby zdanie, gdyby mnie lepiej poznała. Z resztą to córka Chada, nie mógłbym mu później spojrzeć w oczy. No i druga kwestia to to, że Nat ma faceta. Nie chcę psuć jej szczęścia. — Stwierdzam z żalem w głosie.

— Gówno prawda. Ama dzisiaj z nią rozmawiała i ten jej niby facet to syn gubernatora. Podkochuje się w Natashy od początku studiów, a wtedy w klubie zgodziła się udawać jego kobietę, żeby odstraszyć byłą narzeczoną Browna.

Na te słowa zakrztuszam się alkoholem, który właśnie przełykałem aż oczy wychodzą mi na wierzch. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy, a tym bardziej tego, że ten szczeniak jest synem gubernatora, który wisi nam sporą kasę. Taka wiedza może nam się bardzo przydać i podejrzewam, że Ama też się ucieszyła z tego faktu.

— Co nie zmienia faktu, że to córka naszego lekarza. — Wlewam zawartość szklanki wprost do gardła.

— Zrobisz ja zechcesz stary, tylko żebyś później nie żałował.

Mickey ma rację i to jest kurwa najgorsze. Jestem skurwielem, gangsterem z krwi i kości i już dawno pogodziłem się ze swoim losem. Taki facet jak ja musi mieć serce i tyłek z kamienia, a jakiekolwiek uczucia nie powinny wchodzić w grę. Miałem nadzieję, że nigdy żadna kobieta nie utkwi w moim umyśle dłużej, niż na jedną noc, a teraz ta nadzieja została złamana. Jakoś łatwiej mi było żyć z myślą, że Natasha kogoś ma, bo to nakazywało mi trzymać dystans. I chociaż cieszę się, że żaden obcy frajer jej nie dotyka, to z drugiej strony po tym co powiedział kumpel, będzie mi ciężko trzymać się od niej z daleka.

Mam ochotę dzisiaj popłynąć, dlatego wyciągam z barku kolejną butelkę whisky i stawiam na stole. Zamawiam nam żarcie i siadam koło Mickeya na kanapie, delektując się smakiem nie tylko alkoholu, ale także informacjami jakie dzisiaj uzyskałem.


Nigdy nie zawieraj ponownie znajomości z osobą, która próbowała Ci zaszkodzić. Wąż zrzuca skórę tylko po to, by stać się jeszcze większym wężem.

Shelby.

Rozdział trzeci

LUIS

Tydzień później.

Kiedy wychodzę od Jamala jest już późne popołudnie. Udało nam się dogadać w sprawie wyjazdu na Kubę, gdzie Nicol będzie negocjować warunki współpracy. Pablo potwierdził, że kubańczycy mają dobry towar, czyli koks w czystej postaci. Jako jedyny z naszej paczki wciąga to gówno, ale nie wnikam, najważniejsze, że dobrze wykonuje swoje zadania. A może to dzięki prochom jest taki twardy? Nie wiem i wolę nie wiedzieć.

Ustaliliśmy, że w delegację pojedzie Nicol, Danil, Pablo i Maks. Dziewczyna musi mieć dobrą ochronę i solidne wsparcie, które znajdzie u Maksa. Chłopak ma głowę na karku i na pewno nie da sobie w kaszę dmuchać, chociaż gdyby się tak głębiej zastanowić to Nicol ma większe jaja niż ta trójka razem wzięta. Ama upierała się żebym też pojechał, ale nie ma kurwa takiej opcji. Nie mam na to czasu. Muszę znaleźć ojca.

Wsiadam do swojego bmw i włączam radio. Mam zamiar zjeść porządną kolację i chciałbym nawet położyć się wcześniej spać. Ale muszę jeszcze pojechać do klubu. Amadea nie czuje się zbyt dobrze, a ktoś musi doglądać interesu. Wiem, że będzie musiała wskazać kogoś, kto będzie ją zastępował, podczas jej nieobecności po porodzie, ale mam kurwa nadzieję, że to nie będę ja. Lubię swoją pracę, ale nie do tego stopnia, aby zarządzać ludźmi i podejmować ostateczne decyzje.

Jestem wypompowany doszczętnie. Ostatnie dni nie należały do łatwych, zwłaszcza że odcięliśmy Borisova od transportu części. Tylko patrzeć, kiedy się o nie upomni, albo odetnie nas od prochów. To akurat najmniejszy problem, zważając na kubańczyków, ale mam co do tego złe przeczucia.


***


Do klubu docieram w idealnym momencie. Impreza dopiero się rozkręca, więc nie muszę się przeciskać przez tłum spoconych ludzi. Mógłbym wejść tylnym wejściem, ale wolę, żeby wszyscy pracownicy widzieli, że jestem na miejscu. Kiedy mają wolną rękę, nikt tu nad niczym nie panuje i robi się jeden wielki pierdolnik. Nawet menadżer sobie nie radzi z pracownikami, ale lubię tego gościa. Jest lojalny i co najważniejsze, to co najlepsze dla klubu, trzyma w garści.

Witam się z chłopakami na sali, następnie macham barmanowi i kieruję się schodami na piętro, gdzie jest biuro Amadei. W zasadzie nie mam tu co robić, bo papierkowymi sprawami zajmuję się sama szefowa, ale muszę czymś zająć czas, więc odpalam przeglądarkę w komputerze i wpisuję „Mateo Sandiego”. Mogłoby się wydawać, że mam na tym punkcie jakąś obsesję, ale znam swojego ojca. Bo chociaż nie widzieliśmy się tyle czasu aż od dnia, kiedy kilka miesięcy odwiedził mnie w magazynie, to wiem, że takie szumowiny jak Mateo się nie zmieniają. Charakter pozostaje ten sam. Dlatego nie wierzę, że to jego zniknięcie nie ma drugiego dna, a tym bardziej nie wierzę w jego śmierć.

W internecie nie ma za wiele informacji. Główne tematy to bale charytatywne i aukcje których sponsorami była rodzina Sandiego. Nigdy nie szukałem informacji o swojej biologicznej rodzinie, więc nawet nie wiedziałem jak teraz wygląda moja matka. Na jednym ze zdjęć stoi u boku ojca, w pięknej kremowej sukience. Włosy ma upięte w luźnego koka i uśmiecha się szeroko, ale ja wiem, że ten uśmiech nie jest szczery. Mama od zawsze była piękną i elegancką kobietą, ale przybierała różnego rodzaju maski. Pomimo upływu lat, nadal potrafię odczytać emocje z jej twarzy, a to zdjęcie ukazuje jaką wewnętrzną walkę musiała toczyć w tamtej chwili. Klikam na kolejne zdjęcie i moim oczom ukazuje się na pozór szczęśliwa rodzina. Mama ma ten sam wyraz twarzy co na poprzednim zdjęciu, a ojciec dumnie wypina pierś i obejmuje ją w pasie. Moją uwagę jednak przyciąga dziewczyna, a raczej kobieta stojąca po drugiej stronie ojca. To zapewne Lou. Kiedy ostatni raz ją widziałem była małą śliczną dziewczynką z dwoma kucykami po bokach głowy, teraz jest dorosłą, piękną kobietą, ale tak samo jak mama przybiera sztuczny uśmiech, a dłoń ojca na jej ramieniu jakby ją parzyła.

Wpisuję hasło o rzekomej śmierci Mateo, ale na ekranie nic się nie pojawia. Nie ma żadnej wzmianki o tym, co jest bardzo dziwne. Marszczę czoło i wyłączam okno przeglądarki, a po chwili słyszę pukanie do drzwi.

— Wejść. — Warczę, a drzwi otwierają i w progu staje Patrycja. Z tego co wiem, pochodzi z Polski i pracuje u nas od trzech lat.

— Wiedziałam, że cię tu znajdę. — Podchodzi kręcąc biodrami do biurka, przy którym siedzę i nachyla się w moją stronę tak, że przed oczami mam jej wielkie sztuczne cycki. To, co ma na sobie ciężko nazwać ubraniem, bo jedynie kawałek błyszczącego materiału zakrywa jej tyłek, a cycki wylewają się z koronkowego stanika. Patrycja jest tutaj tancerką, ale za dodatkową opłatą robi też różne inne rzeczy. Czasami korzystam z jej doświadczenia, bo nikt tak nie obciąga jak ona, a może to jej urok osobisty lub inne pochodzenie tak na mnie działa? Tak czy siak, jest jedyną pracownicą, z którą łączy mnie łóżko. A nawet nie łóżko tylko biurko lub ściana w kiblu, kiedy ją posuwam.

— Źle wyglądasz, ale ja wiem, jak ci poprawić humor. — Puszcza mi oczko i lubieżnie oblizuje wargi, a następnie przygryza dolną. Przez chwilę to działa, bo mój kutas drga lekko w spodniach, jednak szybko opada.

— Nie jestem w nastroju. — Odpowiadam nie spuszczając z niej wzroku. Dziewczyna składa usta w podkuwkę, ale na mnie to nie działa.

— Jestem taka spragniona, Luis.

Już chcę kazać jej spierdalać, kiedy znowu słyszę pukanie do drzwi. Tym razem osoba stojąca po drugiej stronie nie czeka na zaproszenie tylko uchyla skrzydło i do środka wkłada swój wielki łeb.

— Luis, spójrz w kamery.

Na szczęście to Maks, więc ma jebane szczęście i nie komentuję jego zachowania. Gdyby na moim miejscu siedziała Ama, to nigdy by tak nie wlazł bez pozwolenia, ale ze mną mieli inne układy. Zerkam na monitor, gdzie jest podgląd z kamer i marszczę czoło, bo nie wiem na co mam patrzeć.

— Loża pod didżejką. — Słyszę, a mój wzrok automatycznie wędruję na wskazane miejsce. Zamieram na ten widok, a moje serce przyśpiesza bicie.

— Pilnuj jej! Bądź jej jebanym cieniem. — Rozkazuję, nie odrywając wzroku od monitora.

NATASHA

Dzisiejszy dzień mogę zaliczyć do najbardziej udanych. Zaliczyłam egzamin końcowy studiów doktoranckich z wynikiem celującym i w końcu mogę nazywać się doktorem. Przede mną jeszcze tydzień praktyk w szpitalu i ordynator ma zadecydować, czy dostanę tam etat. Z jednej strony się cieszę, bo poznałam tu wielu wspaniałych ludzi, ale z drugiej wolałabym postarać się o pracę w jakieś bardziej ekskuzowanej klinice chirurgicznej niż zapuszczać korzenie w zapyziałym miejskim szpitalu. Tak czy siak, nic ani nikt nie jest w stanie mi dzisiaj popsuć humoru. Z tej okazji zjadłam z tatą uroczysty obiad w naszej ulubionej restauracji, a na wieczór umówiłam się z Mią, Davidem i Rayanem na imprezę do klubu. Na początku byłam sceptycznie nastawiona na ten pomysł, ponieważ ostatnia impreza nie skończyła się dla mnie dobrze, ale ostatecznie się zgodziłam. Kiedy szykowałam się do wyjścia słyszałam, że przyszedł Rayan. Domyśliłam się, że był to pomysł Mii, bo mieli czekać na mnie pod blokiem, ale moja koleżanka nie byłaby sobą, gdyby czegoś nie kombinowała. Przez zamknięte drzwi łazienki słyszałam, że tata prowadził zaciętą i poważną rozmowę z Rayanem, dlatego moje tępo nakładania makijażu było zatrważające. Oczywiście kiedy oznajmiłam, że jestem gotowa, tata zagwizdał z zachwytu, a Rayan nie spuszczał ze mnie wzroku. Nie odstawiłam się jakoś szczególnie ładnie, bo postawiłam na małą czarną sukienkę sięgającą mi przed kolana, a na stopy wsunęłam sandałki na koturnie. Wydawało mi się, że wyglądam normalnie, jak przeciętna kobieta wychodząca do klubu, ale najwyraźniej męska część towarzystwa była innego zdania. Ech, faceci.

Dotarliśmy do Aportu taksówką i tak samo jak ostatnio, weszliśmy omijając całą kolejkę ludzi czekających na wejście. Niektórym się to nie podobało, ale miałam to gdzieś. Dzisiaj akurat, nie przejmowałam się niczym ani nikim. Rayan złapał mnie za rękę, ale szybko ją zabrałam. Nie skomentował tego, tylko zaprowadził nas do zarezerwowanej loży.

Siadamy z Mią na wygodnej kanapie i odprowadzamy wzrokiem chłopaków, którzy poszli do baru po drinki. Mia jest tak podekscytowana, że aż ją roznosi tylko nie wiem jakiś jest powód jej zachowania.

— No wyduś to z siebie. — Trącam ją w ramię i rozciągam usta w szerokim uśmiechu.

— Chyba jesteśmy z Davidem parą. — Szczerzy się.

— Chyba? — Pytam marszcząc czoło.

— No tak, niby oficjalnie mnie nie poprosił o chodzenie, ale pisze do mnie rano z pytaniem jak spałam, a wieczorem życzy mi miłych snów i w ogóle jest taki kochany.

— Zazdroszczę — Wzdycham cicho, ale nie na tyle, aby umknęło to uwadze Mii.

— Z tego co wiem od Davida to Rayan ma wobec ciebie poważne plany, więc wszystko przed tobą. — Teraz to ona trąca mnie ramieniem, a ja przewracam oczami. Rayan mnie nie interesuje, wolałabym kogoś innego. Nie mówię tego na głos, bo nie mam ochoty na zbędne tłumaczenia, za to przechylam szota którego przed sekundą postawił przede mną Rayan. Alkohol przyjemnie pali moje gardło, a cztery kieliszki później jestem już w wyśmienitym humorze. Ciągnę Mię na środek parkietu i zaczynam tańczyć w rytm muzyki. Mam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Spoglądam na naszą loże, ale chłopaki zajęci są rozmową, a ich oczy skierowane są na podesty z półnagimi tancerkami. Lepiej, żeby Mia tego nie widziała, więc odwracam ją tyłem do loży i tańczymy naprzeciwko siebie. Mija kilka piosenek, a uczucie obserwowania mnie nie opuszcza. Nie mam czasu się nad tym zastanawiać, bo mój pęcherz daje o sobie znać. Przekrzykuję muzykę mówiąc koleżance, że idę do łazienki po czym kieruję się w stronę wielkiego neonowego napisu. Załatwienie potrzeby nie zajmuje mi wiele czasu, ale zamiast wrócić do loży, idę do baru i zamawiam sobie drinka. Wręczam barmanowi banknot studolarowy, ale on go nie przyjmuje.

— Na koszt firmy. — Uśmiecha się szeroko, po czym kieruje swój wzrok ze mnie na coś za moimi plecami. Automatycznie odwracam się za siebie i zauważam ochroniarza, którego widziałam w magazynie Amadei. Z tego co kojarzę ma na imię Maks i jego obecność w tym miejscu, jakoś szczególnie mnie nie dziwi. Posyłam mu uśmiech, a on go odwzajemnia, więc odwracam się w stronę swojego drinka i zaczynam sączyć cierpki płyn przez słomkę.

Trzy drinki później, które wypiłam w expressowym tempie, schodzę z barowego hokera, ale moje nogi odmawiają posłuszeństwa i czuję, że zaraz zaliczę glebę. W ostatniej chwili czuję, że ktoś łapie mnie w tali tym samym chroniąc przed upadkiem, a kiedy odwracam głowę, żeby podziękować swojemu wybawcy, napotykam facjatę Maksa.

— Dzięki. — Staram się mówić normalnie, ale zamiast słów z moich ust wypływa bełkot.

— Tobie już chyba starczy. — Stawia mnie na równe nogi, jednak one żyją własnym życiem i nieco jeszcze się chwieje. Irytuję mnie to, że Maks wyznacza mi granice mojego pijaństwa. Co on sobie wyobraża? Zbieram w sobie wszystkie siły jakie mam w zanadrzu i staje prosto na nogach. Zadzieram głowę do góry, a ręce zakładam na piersi.

— A kto tak powiedział? Ty? — Wskazuje na niego palcem i wybucham pijackim śmiechem.

— Posłuchaj. — Jego ostry ton oznacza, że to nie będzie miła pogawędka. Oblewa mnie zimny pot, a włoski na całym ciele stają dęba. Nie powinnam do niego pyskować, a jednak to zrobiłam i zaczynam tego żałować.

— Mam lepsze zajęcia, na przykład teraz powinienem bzykać jakąś chętną niunię, a zamiast tego pilnuję ciebie. Więc bądź tak uprzejma i nie utrudniaj mi zadania, bo w innym przypadku Luis urwie mi jaja. — Milknie i robi minę jakby karcił się w myślach za to, co przed chwilą powiedział. Może jestem wstawiona, ale na pewno nie pijana i na słuch mi jeszcze nie padło. Wcześniejszy strach wyparowuje, a zastępuję go wkurwienie. Luis kazał mnie pilnować jak jakieś małe dziecko? Mam dość tego, że wszyscy mnie właśnie tak traktują.

— Gdzie on jest? — Pytam po chwili milczenia. Biedny Maks pewnie myślał, że nie słyszałam ostatniego zdania, ale grubo się pomylił, co dowodzi jego zdezorientowany wyraz twarzy.

— Kto? — Próbuje strugać głupka, ale nie ze mną te numery. Wymijam go bez słowa i idę w kierunku schodów prowadzących na piętro, gdzie znajdują się pomieszczenia socjalnie w tym biuro Amy. Mam dobrą pamięć więc bez trudu trafiam pod odpowiednie drzwi i nim Maks zdąża mnie dogonić ja bez pukania wchodzę do środka.

LUIS

Ta natrętna Patrycja, wróciła godzinę po tym jak ją wyrzuciłem. Jest tak spragniona pieprzenia, że jej przymglony przez to mózg, nie przyswaja słowa „nie”. Zaczyna zdejmować stanik kręcąc przy tym zmysłowo tyłkiem, ale mój kutas ani drgnie.

— Sorry Pat, ale mój przyjaciel cię już nie lubi.

— Wrócę mu pamięć, kiedy wezmę go do ust. — Oblizuje czerwone usta i zmierza w moim kierunku, ale nagle drzwi do biura otwierają się z impetem, a w progu staje Natasha. Wygląda pięknie. W tej czarnej, krótkiej sukience jej długie nogi wydają się sięgać aż do nieba, a ściśnięte jędrne cycuszki aż krzyczą o pieszczoty. Dopiero na jej widok czuję drgania w rozporku, ale euforia opada, kiedy napotykam jej wściekły wzrok. Na policzkach ma rumieńce, a oczy płoną z wściekłości i jednocześnie lśnią. Wiem, że wypiła kilka szotów w loży i poprawiła drinkami przy barze, więc jej stan jest jak najbardziej wskazujący.

— Nie umiesz pukać? — Pierwsza odzywa się Patrycja.

— Pozbieraj swoje rzeczy i wypierdalaj. — Mówię krótko.

— Luis, chyba nie zamienisz mnie na tą wywłokę? Jak ona w ogóle wygląda. — Oburza się, ale posłusznie zbiera swoje rzeczy i kieruję się do wyjścia. W progu Natasha posyła jej mordercze spojrzenie i robi krok do przodu, żeby przepuścić Patrycję.

— Sorry stary. — W tej samej chwili w drzwiach zjawia się zdyszany Maks, ale uspokajam go kiwnięciem dłoni.

— Jesteś wolny. — Mówię, a kiedy zamyka drzwi, wstaję, okrążam biurko i opieram się tyłkiem o blat. Mrużę oczy wpatrując się w mojego gościa, a z niej jak by zeszło całe bojowe nastawienie.

— Nie musiałeś jej wyrzucać. — Odzywa się po chwili wbijając wzrok w podłogę.

— To tylko zwykła obciągara. — Na te słowa policzki Natashy czerwienieją jeszcze bardziej. — Przyszłaś tu w konkretnym celu? — Pytam spokojnym głosem, żeby jej nie wystraszyć.

— Po, co kazałeś Maksowi mnie pilnować? Powinien się bawić tak jak ty przed chwilą, a nie robić za niańkę.

— Jest w pracy.

— To nie zmienia faktu, że powinien się przejmować kimś takim jak ja. — W końcu unosi na mnie wzrok, a w jej oczach zauważam żal. Mówi trochę niewyraźnie, co utwierdza mnie w przekonaniu, że jest pijana.

— Chyba za dużo wypiłaś. Odwiozę cię do domu. — Odbijam się od blatu i ściągam z oparcia fotela swoją skurzaną kurtkę.

— Nie! Poradzę sobie! Przestań mnie kurwa niańczyć i zajmij się lepiej tą swoją zdzirą! — Zastygam w miejscu na wybuch dziewczyny. Normalnie powinienem być wkurwiony, że ktoś na mnie krzyczy. Oprócz Amy, nikt tego nie robi, bo wiedzą kim jestem i do czego potrafię się posunąć za brak szacunku, ale Natashy nigdy w życiu bym nie skrzywdził. Mrużę oczy, na co cała się spina. Zapewne dotarło do niej to, co przed chwilą powiedziała i zastanawia się jak teraz zareaguję.

— Przepraszam. — Wydusza i znowu spuszcza wzrok na podłogę, a po policzku spływa jej łza. Nie powinienem tego robić, ale niewidzialna ręka pcha mnie w jej stronę, więc podchodzę bliżej i biorę ją w ramiona. Wtula się w moją pierś i zaczyna łkać, a ja się spinam. Uczucie bliskości jest mi zupełnie obce. Nawet pieprząc Patrycję, nie pozwalam jej na całowanie i przytulanie, więc nie bardzo wiem jak się w tej chwili zachować. W końcu rozluźniam mięśnie i jedną dłonią gładzę Nat po plecach, a drugą po jej długich platynowych włosach.

— Chodź, odwiozę cię. — Odrywam jej głowę od swojej klatki piersiowej i widzę, że kręci przecząco głową, ocierając łzy.

— Nie mogę w takim stanie wrócić, tata jest w domu.

Niech to szlak. Ma rację, nie może teraz wrócić do domu, a tym bardziej nie ze mną. Chad urwałby mi łeb, gdyby zobaczył co się stało z jego córką. Wiem, że po porwaniu Natashy zrobił się jeszcze bardziej nadopiekuńczy, a zważając na jego wiek i stan zdrowia, nie mogę dokładać mu stresu. Zanim zdążyłem pomyśleć, słowa już opuszczają moje usta.

— Pojedziemy do mnie.

Mogę przysiąc, że na twarzy Natashy zauważyłem cień zadowolenia. Kiwa głową na znak zgody, więc zakładam jej na ramiona swoją kurtkę i wychodzimy z biura. Na dole, impreza trwa w najlepsze. Klubowy bit odczuwam w całym swoim ciele, z resztą nie tylko ja. Natasha tak mocno ściska moją rękę, że jestem pewny, że będę miał na niej odciśnięte paznokcie. Docieramy prawie do wyjścia, gdzie już muzyka jest trochę mniej odczuwalna, a na mojej drodze staje młody Brown. Nie mam zbytnio pamięci do twarzy, ale ten dupek wyjątkowo zapadł w moją głowę, zwłaszcza, że jest podobny do swojego ojca.

— Ej koleś to moja dziewczyna. — Rzuca w moją stronę.

— Nie wydaje mi się. — Stwierdzam i robię kilka kroków do przodu.

Skurwiel nie daje za wygraną i wyrywa z mojej dłoni, rękę Natashy.

— Rayan, zostaw mnie i nie opowiadaj głupot. Wracam do domu z Luisem. — Dziewczyna zaczyna się irytować. Wyszarpuje swoją dłoń i z powrotem wsuwa ją pod moje ramię. Rayan odpuszcza, ale posyła mi groźne spojrzenie, na co parskam śmiechem.

— Jeszcze się policzymy. — Słyszę za plecami. Odwracam się przytulając do swojego boku Natashę i ostatkiem sił powstrzymuję się, żeby nie dać mu w zęby.

— Od dzisiaj nie masz wstępu do tego klubu. A i pozdrów tatusia od Amadei Biloxi. Powiedz, że strasznie za nim tęsknimy. — Na te słowa wybałusza oczy, a krew z jego twarzy odpływa. Uśmiecham się triumfalnie. Jeden-zero dla mnie.

NATASHA

Całą drogę z klubu do mieszkania Luisa, przespałam. Nawet nie wiem, kiedy odpłynęłam. Chyba wypite drinki i emocje, które mną szargały, sprawiły, że organizm potrzebował krótkiej regeneracji. W sumie to dobrze, bo cały alkohol ze mnie wyparował.

Mieszkanie od mojego ostatniego pobytu tutaj, wcale się nie zmieniło, no może oprócz pościeli w sypialni, w której poprzednio spałam. Luis poszedł pod prysznic, a ja korzystam z okazji i zwiedzam kąty. Sama nie wiem, dlaczego zgodziłam się na przyjazd tutaj. Najpierw byłam na niego zła za Maksa, później, kiedy zobaczyłam go w towarzystwie tej cycatej tancerki, poczułam uścisk w sercu i coś na wzór zazdrości. Wiedziałam, że taki facet jak Luis cieszy się powodzeniem u kobiet, ale dopiero kiedy zobaczyłam to na własne oczy, zrozumiałam, że ja nie mam najmniejszych szans. Mój wygląd mocno odstaje od tej dziewczyny, a skoro on zwrócił na nią uwagę to oznacza, że jego typ kobiety jest zupełnie inny niż myślałam. Może dlatego też tak wybuchłam, kiedy zaproponował mi podwózkę do domu? Sama nie wiem, co się ze mną dzieje, ale w towarzystwie tego faceta, zupełnie nie panuję nad sobą.

— Zgubiłaś się? — Głos Luisa wyrywa mnie z zamyślenia, aż się wzdrygam. Dopiero po chwili orientuję się, że jestem nadal w jego sypialni, a już dawno nie powinno mnie tu być.

— Przepraszam. — To jedyne, co przychodzi mi do głowy. Mogłabym skłamać, że szukałam łazienki albo coś innego wymyślić, ale niestety od zawsze nie umiałam kłamać i tak jest do tej pory. Z resztą Luis nie jest głupi i wyczułby kłamstwo na kilometr.

— Nie musisz mnie ciągle przepraszać. — Posyła mi delikatny uśmiech, a mój wzrok zatrzymuję się na ręczniku, którym ma owinięte biodra. Czuję jak moje policzki zalewają rumieńce na samą myśl, co się pod nim kryje. Tatuaże na rękach i ramionach, wydają się budzić do życia z każdym napinającym się mięśniem. Kolorowe rysunki są tak fascynujące, że aż mam ochotę podejść i ich dotknąć, ale w ostatniej chwili powstrzymuję tą rządzę, bo Luis wsuwa na siebie koszulkę. Po chwili ręcznik upada na podłogę, a moim oczom ukazuję się idealny goły tyłek. Mam wrażenie, że wszystko w tym facecie jest idealne, począwszy od gęstych ciemnych włosów, po umięśniony brzuch, a skończywszy na łydkach, które też wydają się składać z samych mięśni.

Tyłek znika za gumką spodenek, a ja nadal wlepiam w niego wzrok. Muszę głupio wyglądać, bo kiedy Luis odwraca się w moją stronę, marszczy czoło po czym parska śmiechem.

— Masz minę jakbyś nigdy gołego tyłka nie widziała.

— Bo tak się składa, że nie widziałam. — Wypalam zanim zdążę pomyśleć. Znowu zalewam się purpurą, ale tym razem bardziej ze wstydu.

— Serio? To znaczy, że ty… — Szuka odpowiedniego słowa, na co ogarnia mnie fala frustracji, bo znowu rozmawia ze mną jak z dzieckiem.

— Tak, jestem prawie trzydziestoletnią dziewicą. Zadowolony!? — Wybucham zalewając się łzami i wybiegam z sypialni. Zatrzymuję się dopiero w kuchni, opieram łokcie o wyspę, a twarz chowam w dłonie. Po kilku minutach słyszę za plecami kroki. Jestem tak zażenowana, że nie potrafię unieść głowy, ani tym bardziej odwrócić się za siebie. Do moich nozdrzy dobiega zapach męskiego żelu, pod prysznic który z każdą sekundą jest coraz intensywniejszy, a to oznacza, że Luis znajduję się tuż za mną.

— Nat. — dotyka moich ramion, na co cała się spinam. — Przepraszam. — Wzdycha w moje włosy i obraca mnie przodem do siebie. Wstydzę się spojrzeć mu w oczy, więc wbijam wzrok w swoje stopy. Wkłada palec pod moją brodę i zmusza bym na niego popatrzyła, co właśnie robię.

— To żaden wstyd, a wręcz przeciwnie. To powód do dumy i świadczy tylko o tym, że nie jesteś jak te wszystkie inne kobiety, które do tej pory spotkałem. — Czuję jego ciepły oddech na swoich wargach i wystarczy tylko żebym zadarła lekko głowę, a nasze usta złączyłyby się w jedność. Ostatecznie nie robię tego i czekam na ruch Luisa, ale on odsuwa się ode mnie. Czuję na całym ciele potworny chłód, jakby ktoś otworzył mi przed twarzą zamrażalnik.

— Jest środek nocy, powinniśmy się położyć. — Stwierdza po chwili milczenia, na co przytakuję. — Jeśli nie chcesz spać w sukience, to w łazience położyłem ci swoją koszulkę. Czyste ręczniki są w górnej szafce. Dobranoc. — Dodaje i znika za drzwiami swojej sypialni. Postanawiam skorzystać z propozycji i pomimo zmęczenia wchodzę do łazienki i spoglądam w lustro. Wyglądam okropnie. Czarne rozmazane plamy tuszu do rzęs pod oczami, a na policzkach żywy ogień. Nie wiem, czy to efekt kaca, płaczu czy wstydu, ale wzdrygam się na ten widok. Rozbieram się do naga i wchodzę pod strumień ciepłej wody.

Pół godziny później wychodzę z łazienki odziana w koszulkę Luisa. Sięga mi do połowy ud, ale lepsze to niż spanie w sukience. Wchodzę do sypialni, którą zajmowałam poprzednim razem. Jak mniemam jest to pokój dla gości, bo oprócz łóżka i nocnych szafek, nie ma tu żadnych mebli. Wysyłam krótką wiadomość do taty, że nie wracam na noc i wsuwam się pod cieplutką kołdrę, jednak sen nie nadchodzi.

Mija godzina, później druga, a ja nadal kręcę się z boku na bok. Moje oczy są zmęczone i domagają się odpoczynku, natomiast mózg jest innego zdania. Próbuję myśleć o czymś innym, jednak na próżno. Cały czas nawiedzają mnie obrazy z ostatnich kilku godzin. Skopuje z siebie kołdrę i wychodzę na korytarz. W koło panuje ciemność i zupełna cisza. Idę po omacku przed siebie, aż nagle moja stopa napotyka przeszkodę w postaci jakiegoś posągu, który z hukiem przewraca się na podłogę, a ja razem z nim.

LUIS

Kurwa! Zdążyłem odpłynąć w sen co było nie lada wyczynem, a budzi mnie potworny huk. Zrywam się z łóżka i automatycznie łapię za broń, którą zawsze mam pod poduszką. Odbezpieczam ją i po woli podchodzę do drzwi, a następnie uchylam je i słyszę cichy damski jęk. Zapalam światło, w sypialni które daje poświatę na korytarz i oddycham z ulgą.

— Nat, co się stało?

Leży na podłodze i wygina twarz w grymasie bólu. Zaczyna powoli wstawać więc podchodzę do niej i wyciągam dłoń, ale jej wzrok zatrzymuję się na broni, którą nadal trzymam.

— Przepraszam. Nie jestem przyzwyczajony, że ktoś oprócz mnie przebywa w nocy w moim mieszkaniu, a narobiłaś niezłego hałasu. — Zabezpieczam pistolet i kładę go na podłodze.

— To ja przepraszam, nie chciałam cię obudzić. Nie mogę spać i chciałam posiedzieć w kuchni.

— Już dobrze. — Przerywam jej. — Twoja noga. — Wskazuję na stopę, która zaczyna sinieć. Natasha podciąga kolana pod brodę, przez co koszulka, którą ma na sobie opada odsłaniając jej piękne uda. Przełykam ślinę, bo czuje, że zaschło mi w gardle.

— Nic mi nie będzie. Jeszcze raz przepraszam. — Znowu próbuje wstać, a kiedy za pomocą mojej dłoni jej się to udaje, syczy z bólu. Biorę ją na ręce i zanoszę do swojej sypialni, a następnie sadzam na łóżku. Z kuchni przynoszę zimny okład, a po drodze zabieram z podłogi broń i wkładam ją pod poduszkę.

— Czy to konieczne? — Natasha wpatruje się w poduszkę, pod którą przed chwilą włożyłem gnata. Nie odpowiadam od razu tylko obchodzę łózko i kucam naprzeciwko niej, żeby przyłożyć okład do stopy.

— Nie wiem jakie masz wyobrażenia na mój temat, ale uwierz mi, nie jestem miłym facetem z sąsiedztwa. Jesteś inteligentną kobietą, więc na pewno zdążyłaś się już zorientować kim jestem i czym się zajmuję.

— Tak to prawda i chyba to właśnie, tak mnie do ciebie ciągnie. — Ja pierdole. Mickey miał rację mówiąc, że Natasha coś do mnie czuje. Nie wiem co, to jest, ale przed chwilą przyznała, że ją do mnie ciągnie. Gdybym prowadził normalne życie to skakałbym pod sam sufit z radości, ale niestety jestem tym kim jestem i nie mogę wciągnąć w to Natashy. Zwłaszcza że jest piękna, mądra i do tego dziewicą. Muszę przyznać, że zaskoczyło mnie jej wyznanie, a później odczułem ulgę na samą myśl, że żaden frajer jej nie miał. Jest czysta i nieskazitelna, nie mogę jej popsuć. Chyba za długo milczę, bo dziewczyna odpycha moją dłoń i próbuje wstać.

— Przepraszam. Nie powinnam była tego mówić. Nie jestem w twoim typie.

Przytrzymuję jej uda uniemożliwiając tym wstanie i marszczę czoło.

— Skąd taki wniosek?

— Widziałam w klubie jaki typ kobiet lubisz.

Parskam śmiechem, z resztą już drugi raz dzisiaj, ale albo się przesłyszałem albo Natasha jeszcze nie wytrzeźwiała.

— Uwierz mi, że Patrycja nie ma w sobie nic z mojego typu kobiety. Ja po prostu nie szukam związku, bo się do tego nie nadaję.

— Nie możesz tego wiedzieć, bo nigdy w żadnym nie byłeś.

Zaskakuje mnie tym stwierdzeniem, ale ma rację. Nigdy nie byłem w poważnym związku, a mało tego nie byłem w żadnym związku. Do tej pory nie czułem takiej potrzeby. Liczyło się tylko zaspokajanie rządzy. Czy to się teraz zmieniło? Raczej nie, aczkolwiek czasami smutno wracać do pustego mieszkania wiedząc, że nikt na mnie nie czeka. Oprócz Amy i Mickeya nie mam żadnej bliskiej rodziny, co nie zmienia faktu, że jestem kim jestem, a wpuszczając Natashę do swojego życia naraziłbym ją tylko na niebezpieczeństwo.

— Wiesz z czym się wiąże życie w grupie przestępczej? — Teraz to ja ją zaskakuje swoim pytaniem. Kręci przecząco głową. — To ciągła walka o życie. Gdziekolwiek bym nie był, muszę mieć oczy dokoła głowy, bo nigdy nie wiem, gdzie może czaić się wróg. Nie mogę cię skazać na takie życie, bo na to nie zasługujesz, Nat. Jesteś piękna, mądra i krucha. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś ci się stało z mojego powodu.

— Już raz mnie porwano i wyszłam z tego bez szwanku, bo mnie uratowałeś.

— To była zupełnie inna sytuacja, ale sama widzisz. Masz przedsmak tego jak może skończyć się znajomość ze mną.

— To nie była twoja wina Luis i dobrze o tym wiesz! — Zaczyna podnosić ton. — Ama jakoś potrafi żyć w związku, chociaż do tej pory tak uparcie się przed tym broniła. Zupełnie tak, jak ty teraz.

— Ja i Ama urodziliśmy się i wychowaliśmy w takich rodzinach, a Mickey był policjantem, więc ryzyko miał wpisane w zawód, zmienił tylko stronę. To jest niebezpieczny świat. Nie znasz go tak dobrze, jak ja więc wydaję ci się, że to zabawa, ale tak nie jest.

— Ta rozmowa nie ma sensu. Idę spać! — Odpycha mnie po czym wstaje i kulejąc na stłuczoną stopę, znika za drzwiami.

Okazywanie przy ludziach swoich emocji

jest jak krwawienie obok rekina.

Shelby.

Rozdział czwarty

NATASHA

Ostatni tydzień minął mi jak z bicza strzelił. Luis odwiózł mnie do domu na drugi dzień po tej felernej nocy i od tamtej pory go już nie widziałam. Z resztą tak samo jak taty. Nasze dyżury się mijają, więc w domu widzimy się tylko na „dzień dobry” i „miłej pracy”. Miałam sporo czasu na przemyślenia i nadal uważam, że Luis zbudował wokół siebie niewidzialny mur, a tłumaczenia, że nie chce nikogo narażać na niebezpieczeństwo, to tylko pretekst. Kiedy powiedział, że jestem piękna, mądra i krucha, a on nie wybaczyłby sobie, gdyby coś mi się stało, napełniłam się niesamowitą nadzieją. Myślałam, że mnie wyśmieje, kiedy powiedziałam, że ciągnie mnie do niego, bo długo milczał jednak tak się nie stało. Za to już zaczęłam rozumieć, dlaczego trzyma mnie na dystans. Uroił coś sobie i ślepo w to wierzy, zamiast otworzyć się na życie. Nie odrzucił mnie, a to oznaczało, że nie jestem mu obojętna, bo gdyby było inaczej, to raczej by się mną nie zaopiekował i nie kazał chronić Maksowi. Założyłam sobie za cel, dotrzeć do niego za wszelką cenę. Nie wiem, czy będę tego żałować czy też nie, ale jeśli nie spróbuję to się nie przekonam.

— Nat, pilne wezwanie na izbę przyjęć. — Głos pielęgniarki, wyrywa mnie z zamyślenia. Rozpoczęłam dyżur raptem pół godziny temu, a już mam pilne wezwanie. Zwlekam tyłek z krzesła i idę w stronę windy. O ile dobrze pamiętam to dzisiaj mam uzyskać decyzję od ordynatora w sprawie mojej dalszej pracy w tym szpitalu.

— Wchodzę do gabinetu zabiegowego i widzę młodego chłopaka siedzącego do mnie tyłem. Dopiero kiedy podchodzę bliżej poznaje kto to jest.

— Rayan? Co ci się stało? — Jego twarz jest opuchnięta, a z rozciętego łuku brwiowego sączy się krew.

— Cześć Nat, napadli mnie.

— Kto?

— Nie wiem. — wzrusza ramionami. — Może to ten twój kolega z klubu kazał mnie pobić. — Posyła mi mordercze spojrzenie.

— Coś insynuujesz?

— Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego kto to jest?

Prycham po czym uśmiecham się szeroko.

— Wiem, znam go od dawna. A teraz się nie ruszaj.

Rayan spełnia moje polecenie i też już więcej nie porusza tematu Luisa. Zakładam mu ostatni szew, a następnie naklejam opatrunek i wystawiam receptę, na maść która przyspieszy gojenie siniaków. Żegnam się z nim i wracam do gabinetu lekarskiego, ale nie jest mi dane wypicie kawy, bo dostaję wezwanie do gabinetu ordynatora.


— Dzień dobry, wzywał mnie pan. — Mówię cicho, kiedy docieram do celu. Ordynator jest starszym grubym i siwym panem, ale emanuje niezwykłym ciepłem i empatią. Zarówno wszyscy pacjenci jak i pracownicy bardzo go lubią, w tym także ja, dlatego jakąkolwiek podjął decyzję, nie będę na niego zła.

— Usiądź Natasho. — Wskazuje mi miejsce naprzeciwko, więc korzystam z zaproszenia. Wycieram spocone dłonie o fartuch i czekam na wyrok.

— Nie ukrywam, że decyzja nie była łatwa. Z całej załogi, która do nas dołączyła, to z ciebie jestem najbardziej zadowolony. — Ściska palcami nasadę nosa. Wiem, że ta rozmowa jest dla niego trudna, dlatego postanawiam skrócić jego męki.

— Wiem jaka jest sytuacja szpitala, dlatego nie mam żalu do pana. Jestem szczęśliwa, że mogłam się tu uczyć, poznałam wielu wspaniałych ludzi i z całego serca panu dziękuję.

Zaskoczyła go moja odpowiedź, a po chwili zauważam jak do oczu napływają mu łzy, Wstaje z miejsca i podchodzi, żeby wziąć mnie w ramiona.

— Wystawię ci najlepsze referencje.

— Dziękuję. — Odsuwam się od niego i wierzchem dłoni wycieram samotną łzę, spływającą po moim policzku. — Rozumiem, że dzisiejszy dyżur jest moim ostatnim, dlatego wracam do pracy i jeszcze raz panu dziękuję.

— Możesz wyjść wcześniej. Powodzenia Natasha.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 48.34