Dla moich kochanych rodziców
prolog
Strachu kwiat liście wypuszcza
nieśmiała w oddali idzie kaczuszka.
Świat przepełniony pięknem
nie przekonuje nikogo wdziękiem.
Idzie tłum, gdzieś w oddali
jeden za drugim, jako poddani.
Krok za krok, wpatrując w coś wzrok
świecąca cegła ciągnie ich w mrok.
Tłum się zbliża, więc kaczuszka ucieka
nie ma co ryzykować, a piękno poczeka.
Kwiat usycha, a ludzkość wymiera
ich nikt już nie pozbiera.
Zatraceni w technologii świata
ludzkość moralnością pomiata.
Oto krok ku przyszłości
nie chciej tej przyjemności.
I: W CIENIU LASU
„Dążymy do światła, pragniemy jednak, żeby otoczyły nas cienie”.
Zoran Drvenkar, Ty
Wysoka temperatura nie sprzyja myśleniu, sprawia, że człowiek nie potrafi logicznie myśleć i podejmować najprostszych decyzji. Dlatego nienawidzę upałów, ale tym razem to wina leży w mojej podświadomości. Piekielne powietrze, chyba tak należy określić przeklęte ciepło, które wydobywa się z kaloryfera znajdującego się tuż przy mojej lewej nodze. Kocham jesień, ale nienawidzę konsekwencji, jakie niesie ze sobą jej przyjście. Bo kolorowe liście i piękny zapach świeczek wieczorową porą, nie sprawi, że temperatura będzie sprzyjająca. Na zewnątrz chłód, a wewnątrz piekło. Najchętniej otworzyłbym okno, ale nie mogę tego zrobić. Inni pasażerowie pomyślą, że zostałem tu zesłany przez samego szatana.
Rozpinam kurtkę i zaczynam ją zdejmować. Wzrokiem szukam haczyka, który powinien znajdować się przy oknie. Mam wrażenie, że za chwilę spłonę żywcem. Inni pasażerowie pewnie uznają mnie za idiotę, bo większość siedzi opatulona w swoje zimowe kurtki. Uderzam się otwartą dłonią w czoło, bo mam wrażenie, że siedzi na nim jakiś insekt. Oczywiście tylko mi się wydawało i nieświadomie się zbłaźniłem. Dziewczyna na siedzeniu obok odrywa wzrok od czytanej książki i patrzy wprost na mnie. Próbuję udawać, że jej nie widzę, ale mi się nie udaje. Nasze oczy spotykają się, uśmiecham się do niej żałośnie, a ona odwzajemnia to jeszcze bardziej żałośnie.
Co za debil — zapewne pomyślała.
Robię skwaszoną minę i odwracam głowę. Na szczęście tego nie dostrzegła, bo wróciła do czytania lektury. Opieram się łokciem o podłokietnik, a moja dłoń podtrzymuje moją wyjątkowo ciężką głowę. Zaczynam wpatrywać się w las, moje ciało przeszywa coś w rodzaju dreszczyku. Próbuję zapomnieć o kompromitacji sprzed kilku chwil, ale wiem, że to niemożliwe i wspomnienia będą wracały do mnie w najmniej odpowiednich momentach. Leśne drzewa zaczynają pochłaniać się w ciemności, a niebo, które było częściowo zachmurzone, zaczyna przybierać czarną barwę.
Wracam do rzeczywistości, ze swojej wyobraźni, która wielokrotnie zatraca mnie w dziwnych myślach. Ta dziewczyna, którą czyta książkę, jest śliczna i wydaje się bardzo sympatyczna (pomijając ten żałosny uśmiech). Jest tylko jeden problem. Przez cały czas czyta książkę, a ja słyszałem, od wielu fanatyków książek, że nie wolno przerywać czytania. Nie mam pojęcia, czy zostanie wtedy rzucona na mnie klątwa rodem z Harry’ego Pottera i nieszczególnie chciałbym się przekonać. Podziwiam ją, osobiście też bardzo lubię czytać książki, w szczególności fantastykę i kryminały, ale nie potrafiłbym pogrążać się, w książkowej rzeczywistości, w miejscu publicznym. Czułbym na sobie wzrok innych ludzi, którzy uznaliby mnie za dziwnego, ponieważ czytanie książek nie jest obecnie modne, a co gorsza, jest na drodze do całkowitego wyginięcia.
Moje myśli zeszły na inny tor, tak samo, jak pociąg, którym jadę. Zacząłem zajmować się teraz bardzo podniecającą sprawą. I nie myślcie, że chodzi o tę dziewczynę, bo nawet gdyby zwróciła na mnie uwagę, to i tak nie nadaję się do wchodzenia w związki. Jestem skazany na bycie singlem, a później starym kawalerem.
Postawiłem sobie cel, obiecałem sobie zrealizować pewnego rodzaju zadanie. Od bardzo dawna chciałem to zrobić, ale zabrakło we mnie odwagi. Od jutra zaczynam biegać. Ta informacja zmieniła moje życie — pomyślało dziewięć na dziesięć osób, które czytają ten pamiętnik, ale tak naprawdę to ta informacja miała zmienić nie wasze, lecz moje życie. Wymagała ode mnie przemyśleń pod każdym aspektem. Potrzebowałem motywacji do zmian, które nie przychodziły mi łatwo. Chciałem się trochę rozluźnić po całym dniu siedzenia w szkole. Sport nie jest moją pasją i zainteresowaniem, ale skoro kawa i sen nie pomagają — warto spróbować czegoś zupełnie nowego. W życiu zmiany są potrzebne. Może nie zawsze, ale często pomagają. Jeśli przebieg życia nie jest według ciebie odpowiedni, spróbuj przesunąć szafę w pokoju. Czy wierzę, że to coś da? Oczywiście, w małym stopniu, ale wierzę. Czuję się mały w tym ogromnym świecie, dlatego nie zaszkodzi mi wzmocnienie kondycji. Może nawet pokuszę się o siłownię, ale na razie nie chcę o tym myśleć. Oczywiście przemyślałem wszystko, dlatego miejsce do biegania nie może być niebezpieczne. Postawiłem na las, pobliską puszczę drzew, która na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżnia od pozostałych. Mieszkam na wsi, więc lasów jest tu od koloru do wyboru, ale mój wybór był dla mnie samego niezrozumiały.
Las zawsze jest do ludzkiej dyspozycji, a taki owiany złą sławą tylko zachęci ciekawskich do swego wnętrza. O tym krążyło wiele plotek, historii i rzekomych faktów, które potwierdziło wielu starszych mieszkańców wsi. Ja raczej nie wierzę w takie historie, ale ciekawość zachęciła mnie do poznania tajemnicy lasu. Nie wiem, dlaczego i po co, ale to tam zacznę biegać.
Kiedy pociąg zahamował, uśmiechnąłem się pod nosem. Nie tylko dlatego, że jestem coraz bliżej domu, ale cieszyłem się z nowego wyzwania. Dziewczyna zamknęła książkę i schowała ją do plecaka, który wcześniej położyła na swoich kolanach. Poczekała jeszcze moment, wstała i zaczęła iść w kierunku wyjścia. To oznaczało, że przede mną jeszcze tylko jedna stacja. Podniosłem plecak spod siedzenia i położyłem go na siedzeniu obok. Teraz była mała szansa, że ktoś postanowi się dosiąść. Zwolniło się wiele miejsc, więc dlaczego ktoś miałby akurat usiąść koło mnie?
Czas wrócić do myślenia. Warto zachwycać się decyzjami, które mogą być dla nas przełomowe. Tym razem nie patrzę na pogrążający się w ciemności las, tylko zamykam oczy i zatracam się w swojej wyobraźni. Widzę siebie. Biegnę, mijam setki drzew i tysiące spadających różnokolorowych liści. Jedyne, co mnie goni, to czas, przed którym staram się uciekać. Jednak czas to coś, przed czym nigdy nie uciekniesz, nawet jeśli nie masz zegarka. On cały czas nieubłaganie płynie. W uszach słyszę ćwierk ptaków, szum wiatru i swój zmęczony oddech, który każe mi się zatrzymać i odpuścić. Nie mogę się zatrzymać! Wyzwanie możesz wygrać lub przegrać, nie ma niczego pomiędzy. Szum wiatru staje się coraz bardziej intensywny, a połączony z dźwiękiem jadącego po szynach pociągu sprawia, że totalnie zatracam się w swojej wyobraźni. Mam wysokie ambicje, nie poddaje się, choć coś próbuje mnie do tego nakłonić. Ambicje zawsze są wygórowane, ale to nie oznacza, że powinniśmy z nich zrezygnować. Dlatego się nie zatrzymuję, biegnę dalej i nie zwracam uwagi na otaczający mnie świat. W tym momencie powinienem istnieć tylko ja i mój cel. Z tyłu głowy pojawia się myśl o sprawdzianie z biologii i kartkówce z matematyki, ale kogo to teraz interesuje? Dobre momenty są po to, aby się nimi zachwycać.
Pisk hamulców szeroko otwiera mi oczy. Rozglądam się po wagonie, w którym większość pasażerów smacznie sobie śpi. Nadmieniam, że nie jest to wagon sypialny, tylko zwykła klasa ekonomiczna. W odpowiedniej chwili orientuję się, że to moja stacja i szybko muszę udać się do wyjścia, aby nie pojechać dalej. Wstaję, zabieram plecak i szybkim krokiem, prawie biegiem, opuszczam pojazd. Drzwi niemal mnie przytrzaskują, ale konduktor zauważa mnie chwilę przed gwizdkiem do odjazdu. Macham dłonią w podziękowaniu i głośno wypuszczam powietrze. Nigdy więcej nie chcę takiej sytuacji. Nie mogę — choć bardzo tego pragnę — zatracać się wyobraźni w pociągu. Idę w kierunku wyjścia z dworca. Nie muszę przechodzić przez budynek, który jest bardzo stary. Dziwię się, że jeszcze nie runął. Uwielbiam taką architekturę, lecz przydałaby się jakaś renowacja, choćby dla bezpieczeństwa. Dwukrotnie potykam się o stare deski, które wybrzuszone tworzą podłoże peronu. Zadbano też o tor przeszkód dla zmęczonych pasażerów. Semafor podnosi się, kiedy pociąg znika za horyzontem. Kolejne pociągi mogą ruszać, choć żadnych tutaj nie ma. Pustka. Totalna pustka.
Po kilkuminutowym marszu wchodzę na teren mojej wioski, lecz przymusowy spacer cały czas trwa, ponieważ mieszkam na samym końcu miejscowości. Ciemność robi się coraz gęstsza, przykrywając ostatnie oznaki dnia. Niektórzy mieszkańcy zapalają światła, a inni — niewzruszeni zapadającym zmrokiem — kontynuują swoje zajęcia. Nie, żeby szczególnie interesowało mnie życie innych, ale w ciemności jasność rzuca się oczy. Zresztą muszę się dokładnie rozglądać, aby w porę zauważyć tę jedną sąsiadkę, z którą trzeba się przywitać, bo w innym przypadku, moja reputacja może zostać na zawsze zachwiana. W uszach mam słuchawki, w których śpiewa mój ulubiony wykonawca. Nie wyobrażam sobie iść w ciszy. Muzyka jest częścią mojego życia i nigdy nic tego nie zmieni. Muzyka to coś pięknego, coś, co uspokaja i pozwala myśleć, że każdy kolejny dzień może być piękny.
Kiedyś, jeszcze przed mutacją głosu, potrafiłem bardzo ładnie śpiewać i rodzice mieli dla mnie ambitne plany na przyszłość. Kiedy oni rezerwowali mi największe sale koncertowe, ja zacząłem dojrzewać i mój talent przepadł na zawsze. Jestem smutny z tego powodu, bo marzę o nagraniu swojego własnego kawałka, ale z drugiej strony nie chcę, aby był niesłuchalny. Staram się nie myśleć przyszłościowo i, jak widać, w tym przypadku, była to świetna decyzja.
Docieram pod swój dom. Otwieram furtkę i wchodzę na podwórko. Podchodzę do drzwi i dzwonię domofonem. Pięć sekund, dziesięć sekund, dwadzieścia sekund. Czekam na dźwięk otwieranych drzwi, ale zdaje się, że to tylko żmudne oczekiwania. Jestem przekonany, że o tej godzinie wszyscy są w domu, więc to prawdopodobnie kolejna usterka domofonu. Dobrze, że mam klucz. Zdejmuję plecak, otwieram kieszonkę, w której powinien być klucz. Wyjmuję go, wkładam do zamka i przekręcam, otwierając drzwi do najbezpieczniejszego miejsca na ziemi.
Klatka schodowa pachnie płynem do mycia podłóg, to zapach kwiatów, nie wiem jakich, bo się nie znam. Dla mnie kwiaty to kwiaty, nie ma znaczenia ich wygląd i zapach. Trochę są bezużyteczne, bo więdną już po kilkudziesięciu godzinach od wstawienia do wazonu. Mama uwielbia porządek i bardzo często sprząta klatkę schodową, co uważam za bardzo dziwną czynność. Po to ona jest, aby na niej ewentualnie nabrudzić. Ona jednak uważa, że porządek musi być zawsze i wszędzie.
Wspinam się po schodach, próbując nasłuchiwać dźwięków z naszego mieszkania. Natomiast słyszę tylko głośny dźwięk telewizora, dochodzący z mieszkania babci. Kobieta mieszka centralnie pod nami, więc w budynku znajdują się dwa mieszkania.
Zdejmuję buty i zawieszam kurtkę. Naciskam klamkę, otwieram drzwi i natychmiast uderza we mnie fala gorącego powietrza. Cisza. Naprawdę nikogo nie ma w domu. Ciekawe, gdzie oni wszyscy się podziali. Zapalam światło tylko w przedpokoju i udaje się do swojego najpiękniejszego miejsca na ziemi. Otwieram drzwi i magiczną mocą sprawiam, że mój pokój zaczynają oświetlać różnokolorowe LEDY. Żartuję, tak naprawdę kliknąłem tylko odpowiedni włącznik. Kładę plecak na podłodze i siadam na łóżku. Przypominam sobie o moim postanowieniu, co natychmiast wywołuje uśmiech na mojej twarzy i sprawia, że marzę o tym, aby jutro nastało szybciej niż zwykle.
Położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem, ale obudziło mnie pukanie do drzwi. Podniosłem się na równe nogi, wystraszony, a próg mojego pokoju przekroczyła mama. Wygląda na to, że podczas mojej drzemki w domu pojawili się wszyscy domownicy.
— Zrobiłam kolację, chodź — powiedziała kobieta.
— Nie jestem głodny — odparłem i nie było to kłamstwo.
Naprawdę nie miałem ochoty na nic do jedzenia, nie zamierzałem tego ukrywać i jeść na siłę.
— Piotrek…
— Dobra, idę — zdecydowałem, nie chcąc sprawić mamie przykrości. Może jednak jestem odrobinę głodny? Sam nie wiem, jestem niezdecydowanym człowiekiem.
Prawda jest taka, że spałem kilka godzin i w ten sposób nie udało mi się wypełnić wszystkich dzisiejszych obowiązków. No trudno, nie miałem zbyt wielu planów, więc prawie nic straconego. Opuściłem pokój i udałem się do stołu, gdzie siedzieli i jedli wszyscy domownicy.
— Cześć — powiedzieli równo mój ojciec i brat.
— Dobry wieczór — przywitałem się kulturalnie.
Usiadłem na swoim miejscu i zacząłem spożywać posiłek. Mama przygotowała jaja gotowane i pyszną sałatkę warzywną. Mimo tego, że nie byłem głodny (albo może trochę), to wszystko zjadłem z wielkim smakiem. Moja rodzina prowadziła rozmowy na temat naszej sąsiadki, która rozwiodła się ze swoim mężem. Nie dołączyłem do rozmowy, bo nie interesowały mnie rozmowy o innych ludziach. A oni, dosłownie, żyli ich życiem. Po zjedzonym posiłku wstałem od stołu, zasunąłem krzesło, podziękowałem i wróciłem do swojego pokoju.
Usiadłem przy biurku i zerknąłem w swój terminarz. Tak jak sądziłem — nie miałem w tym dniu żadnych wpisów, oprócz przypomnienia o zadaniu domowym z angielskiego i sprawdzianie z biologii, na który, zresztą, uczyłem się w weekend. Zamknąłem kalendarz, wstałem od biurka i chwyciłem plecak, który po południu położyłem przy łóżku. Wypakowałem wszystkie książki i zapakowałem te, które przydadzą mi się jutro.
Oczy same mi się zamykały, nie wiem dlaczego, skoro drzemałem przez kilka godzin. Zrobiłem szybko zadanie i poszedłem wziąć szybki prysznic. Marzę o tym, aby położyć się na łóżku i zacząć myśleć o cudownych chwilach, które czekają mnie jutro. To będzie wyjątkowa doba, pełna nowych doświadczeń.
Nareszcie nastał ten moment, gdzie mogłem po prostu leżeć i myśleć. Próbowałem tak szybko nie zasnąć, ale wiedziałem, że nie będzie to takie proste. Poddałem się szybko, przykryłem kołdrą i obróciłem na prawy bok.
Rano, po długiej nocy, obudził mnie głośny dźwięk budzika. Zawsze zapominam odrobinę go ściszyć, bo mam wrażenie, że oprócz mnie, budzi wszystkich ludzi w promieniu kilkuset metrów. Spałem dobrze, prawie dziesięć godzin. Byłem z tego powodu zadowolony, ponieważ się wyspałem i mogłem dobrze zacząć kolejny listopadowy dzień. A ta doba nie będzie rutynowa — dzisiaj idę realizować swoje wyzwanie.
Podnoszę się z łóżka i podchodzę do biurka, gdzie leży telefon podłączony do ładowarki. W nazwie budzika widnieje informacja, o której nigdy bym nie zapomniał — „Dzisiaj idę biegać”. To chyba podchodzi pod obsesję, ale nie przejmuję się tym. Obsesja jest normalna, dopóki nie zaczyna stanowić zagrożenia. Ta informacja motywuje mnie do działania i pozwala, w bardzo szybki sposób, wykonać swoją poranną rutynę. Modlę się, aby czas spędzony w szkole przeminął szybciej, niż zwykle. Uwielbiam przebywać w tym budynku, ze względu na moich znajomych, którzy są naprawdę cudownymi ludźmi, ale dzisiaj chcę być w domu i zacząć tworzyć nowy rozdział w swoim życiu.
Wychodzę z domu, idę na dworzec, jadę do szkoły pociągiem, w którym ponownie mam ochotę ściągnąć kurtkę. Po dotarciu do szkoły rozpoczynam kolejny dzień, często żmudnych i bezsensownych lekcji. W międzyczasie świetnie się bawię w towarzystwie moich znajomych. Po prostu rutyna, która jest, bo musi być. Po zakończonych lekcjach wybiegam szybko ze szkoły. Nie zamierzam dzisiaj na nikogo czekać, bo chcę zdążyć na wcześniejszy pociąg. Całe moje popołudnie jest teraz zależne od czasu, który, jak zwykle, płynie nieubłaganie szybko. Nogi zaczynają mnie boleć od stawiania dużych kroków.
Ostatnie minuty do odjazdu. To moment, w którym wszystkie samochody i przechodnie powinni zniknąć. Ten świat powinien być teraz tylko i wyłącznie dla mnie. Muszę zdążyć, nie ma żadnego planu B, bo nie dopuszczam do świadomości, że powinien istnieć.
Wchodzę do pociągu w ostatnich sekundach. Dokładnie dwadzieścia sekund po moim wejściu, pociąg rusza w trasę. Przede mną kilkanaście minut spokoju, ciszy i po prostu czasu na myślenie. Tylko nie mogę dopuścić do sytuacji z wczoraj, bo nie chcę organizować sobie transportu powrotnego po przegapieniu swojej stacji. Nic nie może być ważniejsze niż zmiany, nawet myślenie o nich.
W pociągu trwa rutyna, po wyjściu z niego rozpocznie się nowe życie, nowe doświadczenia i nowa rzeczywistość.
Tym razem nie mam problemu z poczuciem czasu i orientacji. Wysiadam na swojej stacji i bez zbędnego oglądania, ruszam w stronę swojego domu. W słuchawkach oczywiście lecą kawałki mojego ulubionego artysty, który prowadzi mnie do domu. Po wejściu do mieszkania rzucam plecakiem w kąt i otwieram szafę z ubraniami. Wzrokiem poszukuję idealnych dresów i bluzy do biegania. Nie zastanawiam się długo, po prostu zakładam to, co wpadnie mi jako pierwsze w ręce. Chwytam zieloną bluzę i czarny dres, które kolorystycznie są do bani, ale kogo to interesuje? Rozbieram się do bielizny i zakładam ubrania do biegania. W szafie znajduję bidon, którego nie używałem naprawdę długo. Idę do kuchni, dokładnie go myję i nalewam świeżą, przefiltrowaną wodę. Wracam do pokoju i zaczynam szukać czarnej nerki, która posłuży mi do schowania telefonu i zamocowania bidonu. Na szczęście szybko ją znajduję i teraz jestem w pełni gotowy. Z biurka biorę jeszcze tylko słuchawki.
Najpierw idę do salonu, gdzie siedzi mama, która dziś wyjątkowo skończyła wcześniej pracę. Informuję ją o tym, że idę biegać do lasu.
— O proszę, mój synek bierze się za siebie — powiedziała dumnie.
Uśmiechnąłem się i opuściłem mieszkanie. Na korytarzu włożyłem buty sportowe, które już wczoraj wygrzebałem z szafy. Zszedłem szybko po schodach i wyszedłem z budynku.
Mam wrażenie, że moje nogi samoistnie prowadzą mnie w stronę lasu. Zanim odpaliłem muzykę w słuchawkach, miałem wrażenie, że las woła mnie do siebie i zaprasza na tajemniczą ucztę. Nie ma jak to popadać w obłęd na samym starcie. Mam ochotę biec i się nie zatrzymywać, jednak powstrzymuję się, dopóki nie przekroczę leśnej granicy. Dopiero, kiedy wejdę do lasu i poczuję wolność — zacznę biec. Ten las jest tylko dla mnie i mogę robić to, co mi się żywnie podoba. Wolnoć, Tomku, w swoim domku — uwielbiam to przysłowie, bo sprawia, że czuję się bardziej pewny siebie w tym czasami szarym świecie.
Las przywitał mnie miotającymi gałęziami na drzewach. Niektóre przypominają ręce, które zapraszają mnie do dalszej drogi. Uważam, że las to miejsce dla wszystkich, wystarczy zachowywać się z szacunkiem i możesz być jego wiecznym gościem. Zwalniam trochę i wyjmuję telefon z przyczepionej nerki. Odpalam aplikację, która będzie liczyć mi pokonane kilometry. Muszę mieć kontrolę nad swoim wyzwaniem. Teraz nie interesuje mnie zupełnie nic. Nie zwracam uwagi na otoczenie, choć jestem w tym lesie po raz pierwszy. Gdybym się zgubił, mam GPS w telefonie, a w tym miejscu niełatwo go zgubić. Biegnę i biegnę, czasami omijając ogromne gałęzie, napotkane na mojej trasie. Słucham mojej ulubionej muzyki i brnę przed siebie. Mknę przed siebie już naprawdę długo, a wcale nie jestem zmęczony.
Zatrzymałem się. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale to zrobiłem. Chciałem się napić wody, odpocząć? Nie wiem, na pewno coś z tych rzeczy. Wyciągnąłem bidon i wziąłem kilka łyków wody. Kiedy go schowałem, otworzyłem kieszonkę nerki i wyciągnąłem smartfona. Spojrzałem na liczbę pokonanych kilometrów, a ich liczba wynosiła dokładnie dwa i pół, co było dla mnie wspaniałym sukcesem. Uśmiechnąłem się pod nosem i schowałem telefon do kieszeni. Podniosłem wzrok i zacząłem obracać się wokół własnej osi. Ten las jest piękny, ale nie ma tu niczego nadzwyczajnego. Po prostu drzewa i długa ścieżka, ciągnąca się w nieskończoność. Z tego, co widzę, to za chwilę będzie skrzyżowanie, więc będę musiał podjąć decyzję, w którą stronę kontynuować bieg.
Coś nie pozwala mi biec. Nie, to ja sobie nie pozwalam biec. Stoję i nie wiem na co czekam. Na cud? Ponownie wyciągam bidon, wmawiając sobie, że to przez suchość w ustach. To niemożliwe, przecież przed chwilą piłem wodę. Co mnie hamuje? Zaczynam czuć zimne powietrze. Czuję się tak, jakby nagle zmienił się klimat. Moja zielona bluza zaczyna nie wystarczać. Biec dalej, czy zawrócić?
Cele to nie śmieci, które można sobie tak po prostu porzucić. Ponownie wyciągam telefon z nadzieją, że widniejąca na nim liczba zmotywuje mnie do działania. Niestety, nic z tego, w głowie cały czas mam potężny dylemat. Jutro też jest dzień. Mogę tu wrócić. Tak! Cele poczekają! Zawracam. Po prostu zawracam z powrotem do domu. Sam podjąłem taką decyzję, jednak czuję, że zostałem do tego zmuszony. Tym razem gałęzie nie prowadzą mnie do wyjścia, tylko zastygają w miejscu. Zimne powietrze znika, a decyzja, którą podjąłem kilkaset metrów temu, wydaje się nielogiczna i bez sensu.
Dlaczego zawróciłem? Mogłem biec i biec, a jednak teraz kieruję się w stronę wyjścia z lasu. Zatrzymuję się i zastanawiam nad powrotem w tamto miejsce. Muszę wykorzystywać takie okazje, nie mogę się poddawać. Spojrzałem w niebo z nadzieją, że ujrzę tam cytaty motywacyjne, ale jedyne, co zobaczyłem, to ciemniejące kolory. Muszę uciekać, bo ciemność mnie przeraża. Nie chcę tu zostać.
Po powrocie do mieszkania i wejściu do swojego pokoju zdjąłem przepocone ubrania i usiadłem na łóżku w samej bieliźnie. Wróciłem myślami do sytuacji w lesie i zrozumiałem, że niczego nie rozumiem. Mogę teraz wyjść, może nie w tym mocno skromnym stroju, ale mogę i mam siłę do działania. W tym lesie było coś, co zabrało mi wszystkie chęci do realizowania celu. Nie mogłem postawić kolejnego kroku i robić tego, co zaplanowałem. Co to, do cholery, było?
Coś zabrało mi ambicje, szczęście i chęć do życia. Nie byłem zmęczony, ale nie mogłem zrobić kilku kroków do przodu. Kazano mi się cofać. Wolnoć, Tomku, ale tylko do pewnego momentu. Położyłem się całym ciałem na łóżku, kiedy zrozumiałem coś, czego wcześniej nie rozumiałem.
Nie pobiegłem dalej, bo czułem strach…
II: MROK BEZSILNOŚCI
„Największą dla nich udręką była bezsilność: choć pragnęły pomagać ludziom, na zawsze straciły moc czynienia dobra”.
Charles Dickens, Opowieść wigilijna
Ze snu wyrywa mnie głośny dźwięk budzika, którego, po raz kolejny, zapomniałem ściszyć. Podnoszę się z łóżka i niezbyt chętnie siadam na jego krawędzi. Patrzę przed siebie. Na ścianę.
Tam, wczoraj w tym lesie, czułem strach. Wracają do mnie wspomnienia z wczorajszego treningu i chyba pragnę o nim zapomnieć. To wszystko było dziwne, zbliżający się mrok i strach, który mi towarzyszył, był wyjątkowo przerażający.
Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy z ubraniami. Zacząłem wybierać swój dzisiejszy strój, który założę do szkoły. Lubię każdego dnia być kimś innym, dlatego zdarza się, że raz zakładam dres, a innym razem koszulę i eleganckie jeansy. Popadam ze skrajności w skrajność, ale to moje życie, które bardzo lubię. Patrzę na zegar ścienny i zdaje sobie sprawę, że powinienem zacząć się śpieszyć. Za dwadzieścia minut muszę wyjść z domu, a chcę jeszcze zjeść pożywne śniadanie. Nie mam na razie czasu na myślenie o wczoraj, zostawię sobie tę wątpliwą przyjemność na później.
Do pociągu wchodzę kilka sekund przed odjazdem, ale zdarzało mi się gonić odjeżdżający pojazd, więc nie jest tak źle. Wchodzę do pierwszego wagonu i siadam na najbliższym wolnym miejscu, oczywiście przy oknie. Rozsiadam się wygodnie i odwracam głowę w stronę lasu. Miejsca, w którym wczoraj przeplatała się ekscytacja z przerażeniem. Niby natura nie może być zdradliwa, a tu proszę! Zaproszono mnie na ucztę, po czym postanowiono mnie wyrzucić od stołu. Z niewiadomych powodów. Pociąg rusza, a ja wsłuchuję się w dźwięk kół uderzających o szyny. Ten dźwięk jest taki kojący i daje poczucie bezpieczeństwa. Pociąg całkowicie zanurza się w lesie, a ja, po raz kolejny, próbuję o tym nie myśleć. Nikt nie rozmawia. Panuje grobowa cisza. Nawet komunikaty w głośnikach odtwarzane są w przyciszonej wersji.
Mam wrażenie, że jestem tutaj zupełnie sam, w ogromnym wagonie, jednak ludzi można dostrzec prawie na każdym siedzeniu.
— Dzień dobry, bilety do kontroli — kobiecy głos wyrywa mnie z zamyśleń, a większość pasażerów z płytkiego, porannego snu.
Odwracam głowę w przeciwną stronę i widzę szczupłą kobietę w konduktorskim uniformie. Na oko, nie ma więcej niż trzydziestu lat, a na głowie ma długie, brązowe włosy, jej oczy są piękne, zielone. Przy każdej kontroli promieniście się uśmiecha. Widać, że uwielbia tę pracę. Zdejmuję plecak z siedzenia, kładę go na swoje kolana i zaczynam w nim grzebać. Za każdym razem to samo. Nigdy nie pamiętam, do której kieszonki włożyłem swój bilet miesięczny. Kobieta podchodzi do mnie, a ja uśmiecham się z wyrzutami sumienia, że musi czekać.
— Mam — mówię pod nosem.
Pokazuję jej bilet i legitymację, a ona z uśmiechem dziękuje i odwraca się w stronę innego pasażera, który — jak większość — przed chwilą musiał przerwać swoją poranną drzemkę. Schowałem bilet, spróbowałem zapamiętać kieszonkę, a potem zapiąłem ją i położyłem plecak na siedzeniu.
Strach. Znowu poczułem strach. Oparłem się nerwowo o siedzenie i zacząłem się niepokojąco odwracać. Nikt nie stanowi dla mnie zagrożenia, nic się nie dzieje, ale czuję to samo, co wczoraj w lesie. Coś każe mi się bać i nie pozwala na chwilę zaznać upragnionego spokoju. Zamknąłem oczy z nadzieją, że to wszystko za chwilę się skończy.
Dzień w szkole minął mi całkiem przyjemnie. Nawet sprawdzian z matematyki, którego się obawiałem, poszedł mi bardzo dobrze. Wszystko szło po mojej myśli i nie było miejsca na nieścisłości. Uczucie strachu powróciło jeszcze kilka razy, ale szybko przeminęło. Jednak kiedy myślę o kolejnym treningu w lesie, znowu pojawiają się dreszcze na plecach. Czy to moja podświadomość próbuje odciągnąć mnie od zamierzonego celu? W takim momencie mam ochotę odwracać się nerwowo i czekać na to, aż ktoś powie, że wszystko będzie dobrze. Nie mam pojęcia, dlaczego się to dzieje…
Do domu docieram z kilkunastominutowym opóźnieniem, co prawie przekreśla moje szanse na kolejny trening. Szczerze mówiąc — bardziej cieszyłbym się, gdybym nie musiał tam iść, ale z drugiej strony, to jest wyzwanie i nie mogę go olewać przez bezsensowne wytłumaczenia. Po wejściu do pokoju, od razu podchodzę do szafy i wyciągam te same ubrania, które miałem wczoraj. Bez zbędnego, kolejnego zastanawiania, zakładam ciuchy, nalewam wodę, przyczepiam nerkę, biorę słuchawki z biurka i po prostu wychodzę. Tym razem nikogo nie ma w domu, więc nie muszę nikogo informować o moim wyjściu. Serce zaczyna mi szybciej bić, a myśli ponownie wracają do wczoraj. A co, jeśli sytuacja znowu się powtórzy? Nie chcę się poddawać…
Po opuszczeniu domu po raz kolejny mam wrażenie, że nogi same zmierzają w tamtą stronę. Choć jest to nielogiczne, to mózg i serce mówi mi, żebym stamtąd uciekał. Nie wiem, co mi każe tam iść i chyba nigdy nie chcę tego wiedzieć. Idę powoli, nie śpieszę się, bo wiem, że w pewnym momencie będę musiał użyć siły i samodyscypliny. Mianowicie chodzi o tajemnicze miejsce, gdzie osiągnę dwa i pół kilometra. Po wejściu do lasu gałęzie zapraszają mnie do integrowania się z naturą, ale ja i tak nie zamierzam się wycofać. Ciemność, choć jeszcze nie zapada mrok, cały czas wisi w powietrzu i każe pamiętać o tym, że w każdym momencie może przykryć świat. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że prędzej zapanuje wieczna ciemność, niż jasność.
Świat jest mrocznym miejscem, pełnym tajemnic i strachu. To ciemność jest królem w tym królestwie i nikt nigdy nie zastąpi jej miejsca. Przede mną rozciąga się leśna dróżka, która w pełni należy do natury. Pozostawione na niej niespodzianki, gałęzie, przeszkadzają w przemieszczeniu się po niej, ale widocznie tak miało być. Wyciągam telefon, odpalam aplikację treningową i zaczynam biec. Pierwsze kroki, pierwsze metry, a za kilka minut, pierwsze kilometry.
Niesamowite. Bieganie w lesie jest niesamowite.
W uszach oczywiście rozbrzmiewa mój ulubiony artysta, który sprawia, że nie muszę kontrolować tego, czy biegnę, tylko jak szybko biegnę. Teraz nic mnie zatrzyma, nie ma nawet takiej opcji! Ścieżka ciągnie się w nieskończoność i chyba nigdy się nie skończy — tak może pozostać. Mój organizm przypomina mi o odpoczynku i piciu wody, ale udaję, że go nie słyszę, bo nie zamierzam się teraz zatrzymywać.
Wiecie, co mnie może teraz zatrzymać? Tylko magiczna moc.
Zatrzymuję się. Cholera, po raz kolejny moje nogi same zahamowały. Chcę biec, ale znowu nie mogę. Nie! Błagam nie! Łzy napływają mi oczu, wyciągam telefon i mam ochotę się popłakać… ze strachu. Dwa i pół kilometra. Po raz kolejny. Jeszcze przez kilka sekund wpatruję się w dwójkę, przecinek, piątkę i zero. To tylko cholerny zbieg okoliczności. Chowam telefon do kieszeni i wyciągam bidon, aby wziąć kilka łyków wody. Dlaczego znowu się zatrzymałem? Czuję strach otaczający mnie z każdej strony. Drzewa ponownie zamarły w bezruchu i mam wrażenie, że patrzą na mnie ze złością. Znajduję się dokładnie w tym samym miejscu, co wczoraj. Tak, to tylko cholerny zbieg okoliczności, nie mogę myśleć inaczej. Przede mną znajduje się skrzyżowanie ścieżek, do którego jeszcze nigdy nie dotarłem. Tak bardzo chcę wrócić do domu.
Biorę głęboki wdech i uderzam się w otwartą dłonią w twarz. Tak samo, jak w pociągu, tylko teraz nikt — oprócz drzew — nie patrzy na mnie z zażenowaniem. Nie tym razem, nie mogę teraz ulec i się cofnąć. Jeśli będę biegł do tyłu, to w końcu porzucę to wyzwanie i nigdy więcej tu nie wrócę. Niczego nie jestem pewny, ale wyciągam telefon i wznawiam trening, który wcześniej zatrzymałem. Robię kilka kroków do przodu w celu przebicia tajemniczej bariery. Liczba zero zmienia się w jedynkę, co oznacza, że magiczna siła mnie puściła i tak naprawdę popadam w obłęd, sądząc, że coś mnie zatrzymuje. Chowam telefon do kieszeni i zaczynam biec. Na skrzyżowaniu skręcam w lewo. Cały czas coś czuję, mam wrażenie, że las mnie obserwuje i śmieje się z moich decyzji. Zatrzymuję się po kilkunastu sekundach, tym razem nie dlatego, że coś poczułem, tylko po to, aby sprawdzić, czy licznik kilometrów poprawnie działa. Pożałowałem tego i miałem ochotę rzucić telefonem w głąb lasu.
Na ekranie widnieje przerażająca liczba: dwa i pół. To niemożliwe. Przecież pokonałem tę barierę, liczba zmieniła się, a teraz znowu jest w punkcie wyjścia. To się nie dzieje. To jakiś obłęd. Na pewno połączenie GPS zostało przerwane, a ostatnia jedynka okazała się błędem. To jedyne logiczne wytłumaczenie. To nie jest ważne, w końcu ta aplikacja jest dla mnie i to ja mam widzieć postępy. Chowam telefon do kieszeni i biegnę dalej.
— Połączenie GPS zostało przerwane — wybrzmiał komunikat z mobilnej aplikacji.
Zatrzymałem się i wyjąłem telefon. Teraz to wszystko zaczynało mieć sens, widocznie komunikat przyszedł z opóźnieniem. Bez połączenia nie będę miał wskazanej prawidłowej odległości oraz ewentualnej możliwości powrotu z aplikacją. Nie szkodzi, pamiętam, w którą stronę skręcić. Ponownie schowałem telefon i zacząłem biec. Mam wrażenie, że moje ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa i krzyczy, żebym się zatrzymał. Strasznie chce mi się pić, więc postanawiam spełnić to żądanie. Wyciągam bidon i biorę kilka łyków wody. W drugą rękę biorę telefon i zerkam na licznik kilometrów. Wszystko bez zmian, cały czas brak połączenie GPS. Ponadto w pasku powiadomień pojawił się komunikat, który jeszcze bardziej przyśpieszył rytm mojego serca: jesteś w strefie sieci, której nie obsługujemy. Pierwszy raz widzę taki komunikat i z tego, co wiem, często pojawia się za granicą kraju. Choć nie zawsze, bo sieci często są międzynarodowe. No cóż, wygląda na to, że znajduję się w naprawdę odizolowanym miejscu.
To dziwne. Co prawda, jestem w lesie, ale mam wrażenie, że w okolicy znajduje się otwarta przestrzeń. W gąszczu drzew zasięg był, a kiedy wybiegłem na bardziej otwartą przestrzeń, to nagle zniknął? A zresztą, walić to, biegnę dalej. Po kolejnych kilku minutach biegu, po raz nie wiem który, zatrzymałem się, i tym razem, szybkim ruchem wyciągnąłem słuchawki z uszu. Znowu poczułem strach, ale miałem wrażenie, że coś za chwilę mnie zaatakuje. Rozglądam się w panice, ale nikogo nie widzę. Moje ciało drży i nie ma siły stać. Muszę usiąść, szybko, bo upadnę.
Siadam przy pobliskim drzewie i zamykam oczy. Próbuję myśleć o wszystkich przyjemnych rzeczach, które mnie spotkały w życiu, ale coś nie pozwala mi tego przypomnieć. Wytężam umysł, ale nic się nie zmienia. Otwieram oczy, do których napływają łzy. Chyba zaczynam wariować, może to początkowe stadium schizofrenii: zapomnę o wszystkich chwilach, potem rzeczach, a na końcu ludziach. Tylko nie to. Boże, tylko nie to. Czuję się cholernie bezsilny. Mam wrażenie, że nie wstanę spod tego drzewa i nawet, wolnym krokiem, nie wrócę do domu. Po pomoc nie zadzwonię, bo nie mam zasięgu. Umrę tu, po prostu umrę.
Nie, Piotrek, musisz się ogarnąć. Podnoszę się powoli i zaczynam biec w przeciwnym kierunku, do domu. Dostałem nagłego przypływu adrenaliny i teraz będę biegł, dopóki nie położę się na łóżku. Próbuję myśleć o czymś dobrym, ale mam wrażenie, że moja wyobraźnia zapełnia się gęstą ciemnością. Nie przegapiłem skrętu w prawo, który poprowadzi mnie prosto do ciepłego domu.
— Połączenie GPS zostało wznowione — wybrzmiał głos aplikacji.
Omal nie przewróciłem się na ziemię. Cholera jasna, zostawiłem tam słuchawki, pod tym drzewem. Tylko nie to, nie mogę tam wrócić. Zatrzymuję się, bo za chwilę upadnę i coś sobie złamię. Zaczynam odwracać się nerwowo i myśleć o tym, co należy teraz zrobić. Wrócę po nie jutro, mam nadzieję, że nie będzie padać. Nie zerkam już w telefon, mam w dupie to, że połączenie zostało wznowione. Po prostu biegnę w stronę swojej wioski, do swojego domu, do najbezpieczniejszego miejsca na ziemi.
Po kilkunastu minutach dostrzegam wyjście z lasu, dla którego jeszcze bardziej przyśpieszam swój bieg. Mam wrażenie, że słyszę szepty drzew, które żegnają mnie ze smutkiem i zapraszają na kolejną ucztę. Oddycham z ulgą, kiedy wybiegam na ulicę w swojej wiosce. Teraz nie biegnę, tylko idę w stronę swojego domu. Tym razem w środku jest moja mama, dlatego najpierw idę się z nią przywitać, a potem zaszywam się w swoim pokoju. Odpinam nerkę i zdejmuję przepoconą koszulkę. Wyciągam telefon i sprawdzam aplikację, tym samym kończąc dzisiejszą sesję treningową.
Nie wierzę własnym oczom. Końcowa liczba kilometrów wynosi cztery i pół, czyli dwa kilometry przebiegłem za tym dziwnym miejscem, w którym połączenie zostało przerwane. Ha! Czyli aplikacja działa bez GPS-u, ale wynik można zobaczyć po ponownym połączeniu. Zaraz. To niemożliwe. Czas treningu się nie zgadza i nie ma żadnej możliwości, aby mógł być prawidłowy. Osiem godzin i czterdzieści minut — to rzekomo czas dzisiejszego treningu. Patrzę na godzinę startu, która wskazuje, że rozpocząłem bieganie punktualnie o szesnastej. Patrzę na bieżącą godzinę. Jest osiemnasta. Zatem biegałem niecałe dwie godziny, więc jak to możliwe? Ta aplikacja ma naprawdę wiele błędów. Ten kwalifikuje ją do najgorszych aplikacji treningowych. Klikam mapę, która pozwala mi zobaczyć, jak przebiegała dzisiejsza trasa. Nie wierzę w to, co się dzieje. Mapka pokazuje las, ale nie w całości. W pewnym momencie mapa się kończy. Tak po prostu. Ponadto czas biegu jest liczony w nielogiczny sposób. Między dwa i pół kilometra, a trzy i pół kilometra miały minąć prawie dwie godziny. Próbuję przesunąć mapę w górę, ale na marne. Dalej nic nie ma.
Byłem w miejscu, które nie istnieje?
III: SZEPT DRZEW
„Ten ucieleśnia szept, kto szeptu słucha”.
Johann Wolfgang von Goethe, Faust
Urodziłem się w roku dwa tysiące piątym, co oznacza, że kiedy to czytacie, mam siedemnaście lat. Moje dzieciństwo było beztroskie, ale nie chcę się na ten temat rozpowiadać. Po prostu musicie wiedzieć, że nie miałem żadnych problemów, a rodzice byli na każde moje zawołanie. Chciałbym przejść do technologii, bo to o niej chcę wam powiedzieć. Pewnie nie raz słyszeliście słowa waszych rodziców, że za ich czasów pojawiały się pierwsze telefony stacjonarne, w telewizji były dwa kanały, a o komputerach to można było tylko pomarzyć. Przez jedno pokolenie technologia rozwinęła się tak bardzo, że czterdzieści lat temu nikt nie uwierzyłby w to, że wszystko, co dzisiaj mamy, jest rzeczywiste.
Jednak to prawda, niezaprzeczalna.
Wracając do mojego dzieciństwa, urodziłem się w bardzo fajnych czasach i uważam, że to rok urodzenia ma duży wpływ na naszą przyszłość. Mój pokój zaopatrzony był w naprawdę wiele fajnych zabawek, niektóre z nich mam do dziś. Nie korzystam z nich, ale po prostu są i ich widok sprawia mi przyjemność. Wychowałem się na płytach DVD i bajkach, które tylko na nich były dostępne. Radość, która towarzyszyła mi za każdym razem, kiedy taką dostałem, była nie do opisania. Uwielbiałem włączać DVD i oglądać wszystkie nowości, które dostałem. Nie było innej opcji, właściwie była, bo internet był już w jakimś stadium rozwoju, ale ja po prostu nie wiedziałem o jego istnieniu. Ponadto w domu mieliśmy jeden komputer stacjonarny i to było jedyne urządzenie z internetem, z którego czasami korzystali rodzice.
Mam nadzieję, że powróciły do was wspomnienia. Teraz przenosimy się do rzeczywistości, bo to o niej chcę wam powiedzieć. Przenosimy się do roku dwa tysiące dwudziestego drugiego. To trzeci rok pandemii, ale to nie o niej dzisiaj. Chciałbym was przestrzec przed tym, co się dzieje i jakie może mieć to konsekwencje.
Mianowicie chodzi o technologię.
Załóżmy, że Bartek urodził się w marcu dwa tysiące piętnastego roku. Wszyscy są szczęśliwi przyjściem na świat nowego członku rodziny. I wiecie co? Mimo tego, że dzieli nas tylko dziesięć lat różnicy, jego dzieciństwo zaczyna wyglądać zupełnie inaczej. Do każdego posiłku Bartek ogląda bajkę na kanale telewizyjnym, a ich liczba wynosi ponad tysiąc. Chłopiec nie umie jeszcze trzymać poprawnie łyżeczki, karmi go mama, kiedy on bezmyślnie wpatruje się w telewizor, w bajkę, z której nic nie rozumie. Animację, do której wplecione są poglądy twórcy, który pokazuje młodemu widzowi swoje polityczne upodobania. Po zjedzonym posiłku Bartek idzie pobawić się zabawkami, właściwie to jeszcze nie umie chodzić, więc pełza na czworaka.
Dwa lata później, Bartek zaczyna chodzić do przedszkola, gdzie uczy się wulgarnych słów używanych przez jego rówieśników. Jak to możliwe? Wszyscy z nich oglądali przecież bajki. Mały wraca do domu i siada do obiadu. Telewizor nie jest już atrakcyjny, dlatego do ręki dostaje smartfona z nieograniczonym dostępem do internetu. Oczywiście umie już z niego korzystać, ponieważ dostawał go wcześniej. Może oglądać sobie, co mu się żywnie podoba, nie umie jeszcze pisać i czytać, ale bez problemu znajduje interesujące go treści. Poznaje nowe słowa, nowe zachowania, nie widzi moralnych granic, bo często autorzy filmików je przekraczają. W wieku ośmiu lat jest uzależniony od internetu. Wkrótce dostanie własnego smartfona i wyjdzie spoza jakiejkolwiek kontroli. Jak Bartek poradzi sobie w życiu, skoro od młodych lat jest zależny od internetu?
Tragedia? Dramat? Rzeczywistość?
Od młodych lat zaprzyjaźniamy się z technologią, powoli uzależniając się od jej istnienia. To te dzieci, w przyszłości, będą pierwsi do kupowania wymyślnych urządzeń, które zaspokoją ich życiowe potrzeby. To oni będą świadkami rozwoju sztucznej inteligencji i konsekwencji, jakie za sobą niesie. To ostatni moment, żeby się obudzić, i to zmienić.
Otwieram mapy Google w swoim telefonie, bo ta treningowa wydaje się mieć wiele błędów. Przesuwam palcem w stronę lasu i próbuję znaleźć ścieżkę, którą dzisiaj biegłem. Dostrzegam białą, cienką linię i jestem pewny, że to to, czego szukam. Odszukuję miejsce skrzyżowania dróg, to tam treningowa mapa pokazuje nicość. To nie koniec świata, bo las ciągnie się dalej. Widzę to dokładnie i utwierdzam się w przekonaniu, że aplikacja treningowa nie jest warta korzystania. Szukam logicznych wyjaśnień. Szukam. Niby można stwierdzić, że to wina przerwanego połączenia GPS, ale kilometry naliczały się dalej. To bez sensu, coś tu nie gra…
Co może być nie tak ze zwykłym lasem? Dlaczego moja podświadomość każe mi odczuwać strach i bezsilność? Gaszę ekran i odkładam telefon na stolik nocny. Nie mam zamiaru marnować na to więcej czasu. I tak muszę tam jutro wrócić po moje słuchawki, których zapomniałem. Podnoszę się z łóżka i bezpośrednio kieruję do łazienki. Najpierw się wykąpię, a potem wykonam wszystkie obowiązki. Po wyjściu z łazienki przebieram się w piżamę i siadam na krześle, przy biurku. Wpatruję się z zaciekawieniem na jutrzejszy plan lekcji. Jutro trzy najgorsze lekcje — matematyka, fizyka i chemia. Nienawidzę przedmiotów, na których trzeba cokolwiek liczyć. Mam duszę humanisty.
Wzrok przesuwam w róg biurka, na którym stoi laptop. Urządzenie służy mi głównie jako narzędzie do realizowania swoich pasji. Uwielbiam tworzyć muzykę i nagrywać podcasty. Mogę to robić cały dzień i całą noc. Delikatnie odsuwam krzesło i zaczynam rozpakowywać plecak, który wcześniej oparłem o biurko. Niektóre zeszyty przeglądam, aby dowiedzieć się o ewentualnym zadaniu domowym. Gdy niczego nie dostrzegam, zamykam zeszyt, dobieram do niego podręcznik i chowam z powrotem do plecaka. Bądź do szafki. Po zakończonym pakowaniu wstaję od biurka i podchodzę do okna. Lubię sobie stać pod oknem i wpatrywać się w ciemność. Dłońmi opieram się o parapet. Próbuję dostrzec w oddali las, ale czarność jest zbyt gęsta. Puszcza drzew zostanie odsłonięta dopiero przy wschodzie słońca.
Drzewa, czyste powietrze i spadające liście. To wszystko bardzo mi pomogło, kiedy mój stan psychiczny nie był najlepszy. Mianowicie chodzi o lockdown, który spowodowany był pandemią koronawirusa. Co prawda, ona cały czas trwa, ale chyba nie grozi nam powtórka z rozrywki. Cieszę się, że mam to za sobą, bo nie wyobrażam sobie zaczynać wszystkiego od nowa. Praktycznie codziennie, po zakończonych lekcjach zdalnych, chodziłem na krótkie bądź długie spacery do pobliskich lasów. Co ciekawe — ten, w którym obecnie biegam, zawsze omijałem i nie ciągnęło mnie do niego. W przeciwieństwie do dziś, bo coś mnie tam ciągnie. Las leczy psychicznie, ale jak widać — może też wywoływać obłęd. Wyrywam się z zamyśleń i wracam do biurka.
Pukanie do drzwi. Do pokoju wchodzi mama, która zapewne ma do mnie oczywiste pytanie.
— Jesteś głodny? — zapytała.
Uśmiechnąłem się pod nosem dumny z siebie, że znam swoją mamę najbardziej na świecie.
— Nie — odparłem.
— Na pewno? — zapytała.
Wspominałem, że łatwo nie daje za wygraną?
— Mamo, jeśli będę głodny, to po prostu pójdę zrobić sobie coś do jedzenia — odpowiedziałem złośliwie.
Kobieta uśmiechnęła się i opuściła pokój. Tak bardzo ją kocham, jest dla mnie oparciem w trudnych sytuacjach. Nigdy się na niej nie zawiodłem.
Dźwięk powiadomienia. Chwytam telefon w dłoń i widzę powiadomienie z aplikacji treningowej. To pytanie, bardzo nieodpowiednie, biorąc pod uwagę, czego doświadczyłem podczas ostatniego treningu: Jak podobał ci się dzisiejszy trening? Zgasiłem ekran i odłożyłem telefon na biurko. To bardzo miłe z ich strony, ale nie dzisiaj. Próbuję zapomnieć o dziwnej mapie treningowej, znikającym zasięgu i strachu, którego doświadczyłem podczas wizyty w lesie. Jednak wiem, że to nie będzie takie proste, w końcu jutro muszę tam wrócić po słuchawki.
Kilka chwil później położyłem się do łóżka. Zamknąłem oczy i zacząłem wyobrażać sobie rzeczy niestworzone, niemające szansy istnienia w rzeczywistości. Chyba że to nie będzie nasza rzeczywistość. Przykrywam się kołdrą, ponieważ chłód sprawia, że moje stopy powoli zamieniają się w bryłę lodu. Tym razem, jestem na piaszczystej plaży, na wyspie, lecz nie mam pojęcia, gdzie się znajduje. Wygląda jak typowa wyspa na oceanie. Nie jest duża, jest malutka i przytulna. Siedzę na piasku i wpatruję się w horyzont, ciepły wiatr rozwiewa mi moją bujną grzywę i bawi się moją rozpiętą koszulą. Taką hawajską jak na filmach. Wszystko jest idealne, wokół nie ma żywej duszy, więc przypuszczam, że jestem na tej wyspie całkiem sam. I to mi się podoba.
Otwieram oczy i wracam do rzeczywistości. Nie mogę zapomnieć, że moja wyobraźnia nie zawsze przekłada się na coś realnego. A szkoda, bo w głowie moglibyśmy stworzyć świat idealny, utopię, w której się zatopimy. Klimatu dodaje lampka na stoliku nocnym, która świeci na czerwono, a świeczka na parapecie sprawia, że w pokoju unosi się słodki zapach. Tu też jest pięknie, lecz nie idealnie. Delikatnie podnoszę się z łóżka i biorę smartfona do ręki. Wchodzę w przeglądarkę internetową w celu wyszukania informacji o pobliskim lesie. I choć nie wiem, jak bardzo udawałbym, że wszystko jest dobrze i absolutnie nie interesuje mnie sprawa tajemniczości tej puszczy, to prawda jest inna i sam nie potrafię się oszukiwać. Postanawiam wpisać nazwę mojej miejscowości z dopiskiem „las”. Myślę, że gdy będą jakiekolwiek informacje na ten temat, to zostaną wyszukane.
Nie ma nic na ten temat. Żadnej wzmianki, żadnego zaginięcia, żadnego morderstwa. To las bez historii, przynajmniej tej zapisanej. Muszę to zakończyć, tego szukania dziury w całym. Popadam w obłęd i chyba muszę zacząć to akceptować.
Biegnę wzdłuż leśnej ścieżki, bardzo szybko. Za słynnym oraz tajemniczym „dwa i pół kilometra” skręcam w prawo. Zatrzymuję się nagle, ponieważ znowu czuję paraliżujący strach. Żadnych emocji i uczuć — pozostał tylko strach. Wyciągam telefon, widzę tę przeklętą liczbę i chowam go do kieszeni. Patrzę na zegarek, który zaczyna wariować i co chwilę pokazuje inną godzinę. Szybko odrywam od niego wzrok i patrzę przed siebie. Nogi się pode mną uginają.
Wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu. Wpatruje się we mnie.
— Mogę w czymś pomóc? — zapytałem.
Facet patrzy dalej, a jego wzrok nie zdradza niczego.
— Uciekaj, ucie… — urywa w połowie.
— Wszystko w porządku?
Dla bezpieczeństwa zrobiłem dwa kroki do tyłu.
— Witaj w naszym świecie, Piotrze — uśmiechnął się, ale to nie był normalny ludzki uśmiech…
— Słucham? — zapytałem.
Mężczyzna zaczął się śmiać. To był pusty śmiech, taki wymuszony.
Budzi mnie głośny dźwięk budzika. Wyskakuję z łóżka przerażony, nawet nie pamiętam, kiedy wczoraj zasnąłem. Stałem przed łożem do czasu, aż się nie uspokoiłem. Usiadłem i schowałem twarz w dłonie. To był koszmarny sen, przesycony realizmem i poczuciem niebezpieczeństwa. Kim był ten mężczyzna? Dlaczego zaczął mnie witać w „swoim świecie”? Z pewnością miałem więcej pytań, niż odpowiedzi, bo tej nie miałem ani jednej. Ten sen to był zwykły przypadek, czy ma mi pokazać, że mam szukać dalej informacji na temat tego lasu? Jestem lekko skołowany, ale próbuję wrócić do normalności i rozpocząć poranną rutynę. W mojej głowie nieustannie pojawia się obraz mężczyzny, a w uszach słyszę jego przeraźliwy i pusty śmiech. Wyrobiłem się zgodnie z czasem, co prawda, wracając po telefon, który zostawiłem na stoliku nocnym, ale nie spóźniłem się na pociąg. Chyba zaczynam patrzeć na ten las inaczej, od początku wydawał się nie do końca typowy, ale teraz zaczyna przekraczać każdy aspekt logicznego myślenia. Koniecznie muszę przeszukać internet bardziej szczegółowo, aby znaleźć wszystkie — bez wyjątku — informacje na jego temat. Ponadto muszę tam wrócić, zostawiłem słuchawki pod drzewem. Przeraża mnie wizja powrotu w to miejsce, ale ekscytacja odkrycia czegoś niesamowitego przewyższa strach i poczucie niebezpieczeństwa.
W pociągu, który wyruszył ze stacji początkowej kwadrans po piętnastej, modlę się o to, aby jeszcze bardziej przyśpieszył i jak najszybciej dotarł do mojej stacji. Jestem podekscytowany, ale równocześnie strasznie się boję. Muszę odzyskać moje słuchawki, lecz nie tylko dlatego zdecydowałem się wrócić w tamto miejsce. Ten las zachwyca mnie swoim sekretem, którego za żadne skarby nie zamierza zdradzić. On coś ukrywa, ja to wiem.
Pociąg się zatrzymuje, a ja z niego wyskakuję i bardzo szybkim krokiem zmierzam w kierunku domu. Brnę przed siebie, nie zwracając uwagi na spokojnie idących ludzi wpatrzonych we mnie z zainteresowaniem. Do domu docieram szybciej niż zwykle. I nic dziwnego — zdenerwowałbym się, gdybym miał posunięcie czasowe. Drzwi wejściowe otwieram z impetem, a do pokoju wchodzę z prędkością światła. Plecak rzucam w kąt i podchodzę do szafy z ubraniami. Wyciągam ten sam dres i bluzę, co przez ostatnie kilka dni. Przebieram się w błyskawicznym tempie, zabieram nerkę, wodę, słuchawki i opuszczam pokój, a potem zamykam drzwi. Wkładam buty i wychodzę z domu. Uświadamiam sobie, że zapomniałem zabrać kurtkę, więc cofam się po nią zirytowany. Jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy. Biorąc pod uwagę miejsce, do którego idę, to przysłowie jest zbyt dosłowne.
Wychodzę z podwórka i zamykam furtkę. Widzę z daleka puszczę drzew, która zaprasza mnie na kolejną ucztę z naturą. To nowe doznania i kolejne tajemnice skrywające się pośród drzew. Nie zatrzymuję się, nie oglądam za siebie. Nie interesują mnie sąsiadki z zaciekawieniem spoglądające przez okna. Sprawiam wrażenie chłopaka idącego przez pustynię, widzącego tylko jedną rzecz — swój cel. Do lasu wchodzę z nadzieją, strachem i ekscytacją. Mam wrażenie, że drzewa nie witają mnie tak uroczyście, jak zawsze. Tym razem gałęzie nie kołyszą się na wszystkie strony świata. Czas się zatrzymał. Towarzyszy mi cholernie złe przeczucia, ale nie zwalniam, lecz idę dalej. W międzyczasie wyciągam telefon i odpalam aplikację z mapą. Studiuję każdy jej fragment, aby wyłapać wszystkie błędy w tej treningowej. Tym razem nie dam sobie wmówić, że byłem w miejscu, które nie istnieje. Po kilkunastu sekundach zamykam mapę i odpalam trening.
Do biegu. Gotowi? Start.
Biegnę przed siebie, po raz trzeci przemierzam tę ścieżkę. Drzewa stoją w bezruchu. Mam wrażenie, że zamarły na wieki i nigdy więcej wiatr nie poruszy żadną z gałęzi. Każdy mój ruch jest obserwowany przez milczącą naturę, która wie, że coś zaczyna się zmieniać. Biologia jest piękna i skomplikowana. Biegnę, biegnę i biegnę. Kusi mnie telefon w kieszeni. Najchętniej sprawdziłbym, jaka liczba widnieje na ekranie. Zadaję sobie pytania w głowie, czy rzeczywiście chciałbym znowu zobaczyć „dwa i pół kilometra”.
Chyba jestem coraz bliżej. Za chwilę przekroczę granicę, za którą wszystko zaczyna się zmieniać. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że nie jestem gotowy na normalność. Tam musi się coś wydarzyć. Próbuję skupić wzrok w jednym punkcie, bo na wprost mnie znajduje się słynne skrzyżowanie, za którym wszystko staje się tajemnicą.
— Połączenie GPS zostało przerwane — wybrzmiał głos z telefonu.
To ten moment. Jestem w miejscu, w którym chciałem być. Na początku zwalniam, ale w końcu całkowicie się zatrzymuję. W tym lesie potrzebny jest rozsądek, którego brak może doprowadzić do dramatu. Wyciągam butelkę z wodą i biorę kilka łyków. Odpinam nerkę i chwytam telefon w rękę. Na ekranie widnie „dwa i pół kilometra”. I mimo że się tego spodziewałem — poczułem ciarki na plecach. Nie ma zasięgu i sieci. To miejsce, w którym telefon na nic się zda. W niczym mi nie pomoże, zostałem tu wyłącznie sam. Wszystko rozgrywa się tak samo, jak wczoraj. Nadzieja każe wierzyć, że nic więcej się nie wydarzy. Znajdę słuchawki i jak najszybciej zniknę z tego miejsca. Biorę głęboki wdech i zaczynam biec, na skrzyżowaniu skręcam w lewo. Tak na pamięć — w połowie drogi powinienem znaleźć słuchawki. Jeśli ich nie będzie, znajdę sobie logiczne wytłumaczenie i wrócę do domu. Niemożliwe zdarzenia nie są abstrakcyjne, jeśli sobie je logicznie wytłumaczymy. Próbuję znaleźć to drzewo, pod którym urządziłem sobie krótki odpoczynek. Pamiętam, że było charakterystyczne, ponieważ miało ciemniejszą barwę niż wszystkie pozostałe. Nie ma szans, że go nie rozpoznam.
Widzę! Drzewo jest dwieście metrów przede mną, więc przyśpieszam, aby jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Zatrzymuję się centralnie przy nim i próbuję wzrokiem odszukać słuchawek, które powinny leżeć na ziemi, lecz ich nie ma nigdzie w pobliżu, nie widzę czegoś podobnego. Obchodzę drzewo i teren w zasięgu kilku metrów i zaczynam tracić nadzieję, że zostaną odnalezione. Zapewne jakieś zwierzę sobie je zabrało i teraz… słyszę szelest gałęzi. Odwracam się gwałtownie, ale niczego nie dostrzegam. Moje serce bije jak szalone, a podświadomość każe uciekać.
— No gdzie jesteście? — mówię pod nosem z nadzieją, że mnie usłyszą i magicznym sposobem pojawią się przede mną. Chociaż z drugiej strony nie wiem, czy…
Znowu szelest gałęzi. Tym razem dochodzi z głębi lasu.
— Halo? Jest tam kto? — zapytałem z nadzieją, że nikt mi nie odpowie.
Odpowiedziała mi cisza, więc odetchnąłem z ulgą. Rozejrzałem się jeszcze trochę, ale niczego nie zauważyłem. Wracać? Biec dalej? Szukać? Nie szukać? Miałem sporo możliwości, ale wydaje mi się, że tylko jedna z nich jest najbardziej rozważna.
Wracam do domu.
Zacząłem biec w kierunku domu. Mniej więcej wiedziałem, kiedy skręcić, więc nie obawiałem się zgubienia. Jestem sam i dla siebie. W oddali — nie więcej niż sto metrów ode mnie — leży coś czarnego. To chyba żmija. Mamy w Polsce czarne żmije? Albo mój wzrok po prostu szwankuje…
Do jasnej cholery. To niemożliwe. Słuchawki leżą na ziemi, w dodatku wyglądają podobnie do moich. Jednak są jakieś inne…
IV: ODDECH PUSTKI
„Nie ufałam ciemności: nie wierzyłam, że jest pusta”.
Tara Hudson, Pomiędzy
Coraz bardziej wierzę, że wszystko jest możliwe. Nawet jeśli jest to tak abstrakcyjne, że mam wrażenie, że żyję w wymyślonej rzeczywistości, a całe moje życie to tylko sen.
Nie wierzę w bajki, ale ta zaczyna być rzeczywistością.
I nie mogę temu zaprzeczyć.
Przede mną leżą słuchawki, których kilka minut temu jeszcze w tym miejscu nie było. Coś musiało podrzucić je w to miejsce. Kim lub czym jest to coś? Czego chce? Dlaczego zamienia moje życie w abstrakcję?
Słuchawki są zardzewiałe. Leżą tu kilka minut, a wyglądają, jakby przeleżały tu trzy pokolenia. Ponadto ktoś zabrał je z pierwotnego miejsca i przeniósł kilkaset metrów dalej. Tylko po co? Chcą mnie nastraszyć i wypędzić z lasu? Nie ma sprawy, wystarczy powiedzieć, a sam bardzo chętnie się stąd wyniosę. Podniosłem je, wyjąłem telefon i spróbowałem je podłączyć. Wejście nie pasuje, ponieważ rdza doszczętnie je zniszczyła. Zresztą nie wyglądają na takie, z których usłyszę jeszcze jakąkolwiek piosenkę. Zostawiłem je w lesie na jeden dzień. Nie padał nawet deszcz, a one są zardzewiałe i zniszczone, wyglądają na zabytek.
— Popadam w paranoję — szepnąłem do samego siebie.
Czas, szalejąca aplikacja, nieistniejąca mapa i zniszczone słuchawki. Jak to wszystko wyjaśnić w logiczny sposób? W tym lesie na bok odchodzą wszystkie zasady logiki i pozostaje pełna abstrakcja. A ja potrzebuję logicznych wyjaśnień, i to jak najszybciej.
Siadam pod najbliższym drzewem, próbując wszystko poukładać sobie w głowie, ale nie potrafię. Zbyt wiele „x”, aby rozwiązać to równanie. Ponadto brakuje znaku „równa się”.
Nic się z niczym nie łączy. Nie składa się w całość.
Czuję przepływ bezsilności psychicznej i determinacji fizycznej. Wstaję i zaczynam biec w stronę domu. Zanim tam dotrę, zatrzymam się w pewnym miejscu i spróbuję potwierdzić swoją teorię. W tym lesie istnieje granica między logiką a absurdem.
Nie zwracam uwagi na komunikaty wydobywające się z telefonu, które każą mi wznowić trening, kiedy wykonuję jakikolwiek ruch. Cholerna aplikacja, która potrafi pokazywać tylko jedną liczbę i nie umie zrozumieć, że droga nie może skończyć się tak nagle. Dobiegam na skrzyżowanie ścieżek leśnych i skręcam w prawo. Pięć, może sześć metrów przede mną znajduje się „granica”, choć nie widać żadnych jej oznak. Nie wiem, czego się spodziewałem: wielkiego znaku informacyjnego, czy może ostrzeżenia, że wchodzę na własną odpowiedzialność? To głupie, że pomyślałem o istnieniu takich znaków przy takich leśnych i tajemniczych granicach, o których istnieniu nikt nie ma pojęcia. O ile ona naprawdę istnieje i nie jest bujną wyobraźnią, popadającego w obłęd nastolatka.
Poszedłem kilka kroków do przodu i przekroczyłem „granicę”.
— Połączenie GPS zostało wznowione — wybrzmiał dochodzący z kieszeni głos aplikacji treningowej.
Dobrze to oszacowałem. Pół metra za mną znajduje się granica. Odwróciłem się twarzą w jej stronę, próbując dostrzec nieprawidłowości otoczenia. Obszedłem ją kilka razy, sprawdzając deformację drzew, gleby i roślinności. Nic nie znalazłem. Wróciłem do miejsca, w którym rozpocząłem swoje poszukiwania. Podrapałem się po podbródku i lekko przechyliłem głowę.
— Nie zwariowałem, nie zwariowałem, nie zwariowałem — powtarzam sobie jak mantrę, próbując naprawdę nie zwariować.
Tu nic nie trzyma się kupy. Przechodzę na drugą stronę w celu obejrzenia granicy z dwóch perspektyw. Tu też nic nie widać.
— Co ty tu robisz? — usłyszałem głos dochodzący zza mnie.
Podskakuję zaskoczony obecnością innego człowieka. Bardziej spodziewałem się demonów i potworów niż ludzi.
— Chyba jednak zwariowałem — powiedziałem szeptem tak, aby ten ktoś stojący za mną niczego nie usłyszał.
Odwróciłem się w stronę tajemniczego kogoś z męskim głosem. Byłem przygotowany do ucieczki, powtarzając sobie w głowie, w którą stronę muszę biec, aby dotrzeć do domu. Ten ktoś to tylko wysoki mężczyzna w czarnym ubraniu, lecz trochę dziwnie patrzy mu z oczu.
— Dzień dobry — mówię drżącym głosem, bo nie ma to, jak sympatyczne spotkania w lesie, przy dziwnej, trochę wyimaginowanej granicy.
— Cofnij się — powiedział szorstko mężczyzna.
— W którą stronę? — zapytałem, a potem uświadomiłem sobie, że to było najgłupsze pytanie, jakie mogłem w życiu zadać.
— Nie bądź głupi — odparł mężczyzna i nic dziwnego, że uznał mnie za debila, który zadaje głupie pytania.
Niepewnie robię krok w tył. Odnoszę wrażenie, że wszystko, co się dzieje za tą granicą — staje się absurdem. Ten facet, być może, też nim jest. Mężczyzna wpatruje się we mnie pustym wzrokiem. I to dobre określenie, bo jego oczy nie wyrażają żadnych emocji.
— Co tu robisz? — zapytał ponownie.
— Biegałem, a teraz chciałbym wrócić do domu — odpowiedziałem.
— Tu nie wolno przebywać — powiedział stanowczo.
— Nie wiedziałem — odrzekłem, a on parsknął śmiechem.
Przeszły mnie ciarki. To nie był normalny śmiech i bardzo mocno przypominał ten z mojego dziwnego snu. To nie był sen, tylko przyszłość?
— Dlaczego nie mogę tu przebywać? — zapytałem, a on natychmiast zmienił wyraz twarzy.
— Nie udawaj głupiego — odpowiedział szorstko.
Staliśmy naprzeciwko siebie, a on cały czas na mnie patrzył. Modliłem się, aby ten facet rozpłynął się w powietrzu. Chyba teraz rozumiem, dlaczego nikt tu nie przebywa: dziwne anomalie i tajemniczy mężczyzna nie zachęcają do spokojnych, popołudniowych spacerów.
— Mogę odejść? — zapytałem, a mężczyzna nie spuszczał ze mnie wzroku.
— Najpierw powiedz mi, co tutaj robiłeś — odrzekł.
— Nic złego, przysięgam — powiedziałem błagalnie.
— Wynocha! — krzyknął przeraźliwie.
Zerwałem się i zacząłem biec w stronę domu.
Boże, on biegnie za mną.
— Pomocy! — krzyknąłem.
Biegłem tak szybko, jak potrafiłem. Czułem, że facet siedzi mi na „ogonie” i jak tylko mnie złapie — będzie po mnie. Adrenalina uderzyła w moim ciele bardziej niż przeraźliwa panika i strach. Przyspieszyłem, ale poczułem, że upadam na leśną glebę.
Korzeń! Ten cholerny korzeń stanął mi na drodze!
Poczułem przeszywający moje ciało ból i nie wiem, czy krzyknąłem z bólu, czy z bezsilności. Mężczyzna podbiegł do mnie i mocno chwycił za ramiona, przywierając do ziemi.
— Co robisz, co robisz, ty głupcze! — krzyczał do mnie.
Udało mi się odwrócić twarzą w jego stronę. Patrzyłem na jego oczy i niemal krzyknąłem ponownie. To był tak pusty wzrok…
— Puszczaj mnie! — próbowałem wyrwać się z uścisku.
Zauważyłem, że mężczyzna nie przytrzymuje mi rąk i mogę swobodnie nimi poruszać. Zacisnąłem dłoń w pięść i wymierzyłem mu cios prosto w twarz. Mężczyzna krzyknął i przewrócił się na lewą stronę, puszczając moje ramiona i dając mi swobodne pole do wstania i ucieczki. Wstałem i zacząłem biec. Odwracałem się co chwilę, ale mężczyzna cały czas leżał, aż w końcu zniknął mi z pola widzenia.
Boże, mam nadzieję, że go nie zabiłem.
Nie miałem już siły, ponieważ adrenalina trochę opadła. Zatrzymałem się i padłem przy najbliższym drzewie. Próbowałem złapać oddech, ale nie mogłem wziąć solidnego wdechu świeżego powietrza. Kto to był i czego ode mnie chciał? Czy on chciał mnie zabić?
— Ja chyba zwariowałem, potrzebuję iść do psychiatryka, niech mnie tam zamkną i nigdy w życiu nie wypuszczają — mówiłem do siebie w natłoku paniki i strachu, które cały czas mi towarzyszyły.
Podniosłem się i zacząłem biec w stronę domu. Teraz nie mam wątpliwości, że ta granica skrywa za sobą pewną tajemnicę, której boją się wszyscy mieszkańcy. Nie wymyśliłem sobie tego, nie ubzdurałem sobie, że istnieje granica, bo ona jest i coś się za nią stało. Kim był ten facet? Nie wyglądał na strażnika leśnego, a jego wzrok nie przypominał człowieka z ludzkimi emocjami. Muszę jeszcze bardziej przeszukać internet i spróbować znaleźć informacje na ten temat. Gdzie tabliczka? Gdzie znaki ostrzegawcze? Czy to nie takie rzeczy powinno się stawiać, gdy w lesie czeka na ludzi zagrożenie? Mieszkańcy mojej wioski nie wypowiadali się szczegółowo na temat tego miejsca. Krążą tylko plotki o jakiejś wiedźmie w środku lasu, ale to tylko bajki wciskane dzieciom, aby te same nie wchodziły w głąb lasu. Choć pokuszę się o stwierdzenie, że ten facet był gorszy od wiedźmy. One przynajmniej próbują sprawiać pozory, a on otwarcie wyrażał swoją nienawiść.
Może to był obłąkany pacjent psychiatryka, który z niego uciekł i zadomowił się w lesie? Może nie ma żadnego związku z „granicą” i gadał od rzeczy? Jednak pewności mieć nie mogę. Na razie sam muszę wybadać teren i poszukać informacji na temat tego miejsca. Wiem, że sam świata nie zbawię, ale warto samemu zrozumieć sytuację, zanim powiem o tym komuś innemu.
Po dotarciu do domu próbowałem skupić się na wypełnianiu dzisiejszych obowiązków, ale nic nie szło po mojej myśli. Przed oczami widziałem twarz mężczyzny, który wpatruje się we mnie pustym wzrokiem.
Słyszę pukanie do drzwi. Domyślam się, że to mama wróciła z pracy, więc zgadzam się na wejście. Nie myliłem się.
— Cześć — powiedziała kobieta.
— Cześć — odpowiedziałem.
— Jak ci minął dzień? — zapytała i usiadła na łóżku.
— Dobrze, a tobie? — zapytałem.
— W miarę — uśmiechnęła się.
Dom to miejsce, w którym dobroć wylewana jest wiadrami. Słyszałem wiele historii o rodzinach, w których głównie wylewany jest strach, a domownicy czują wieczne niebezpieczeństwo. U mnie jest zupełnie inaczej, ale zacznę od początku.
Od mojego beztroskiego dzieciństwa.
Urodziłem się szesnaście lat temu i jestem pierwszym dzieckiem moich rodziców. Cztery lata później urodził się mój brat, ale o nim, kiedy indziej. Z racji tego, że byłem tym pierwszym — moje dzieciństwo polegało na tym, że każdy biegał wokół mnie i spełniał każdą moją zachciankę. Miałem wszystko, co było najważniejsze dla małego dziecka: zabawki, rodziców, szczęśliwy dom i poczucie bezpieczeństwa. Nie pamiętam żadnych traumatycznych momentów z tamtego czasu. Było idealnie.
Kiedy poszedłem do przedszkola, u moich rodziców pojawiła się duma i szczęście, jakiego nigdy wcześniej nie doznali. Ich pierworodny syn zaczyna swoją edukację i wkrótce zacznie mówić o wymarzonych zawodach, które chciałby wykonywać w przyszłości. Dodatkowo był to czas, kiedy urodził się mój brat. Po okresie przedszkolnym wkroczyłem do szkoły podstawowej, do klasy pierwszej. Rodzice mówili, że jestem już duży i muszę powoli się usamodzielniać, ale i tak cały czas obok mnie skakali. Mama poświęcała mi swój czas, ale tylko na odrabianie zadań domowych. Było jej zdecydowanie mniej w moim życiu niż wcześniej, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić i zacząłem sobie to normalizować.
Nic się nie zmieniało. Po napisaniu egzaminów ósmoklasisty i na oficjalnym zakończeniu podstawówki, moi rodzice się nawet nie pojawili. Twierdzili, że nie mają czasu, ale ja wiem, że prawda jest zupełnie inna. Tak naprawdę nie mieli ochoty i uważali, że samotność też daje lekcję życia, która może przydać mi się w przyszłości. Oczywiście było mi przykro, ale postanowiłem być silny i nie miałem im tego za złe. Moją edukację w liceum przeplatała edukacja zdalna, lockdown i zasadniczo cyrk na kółkach. Poznałem nowych ludzi, z którymi relacja kształtowała się głównie na drodze internetowej. To smutne, ale to czasy, gdzie rzeczywistość jest równoległa z wirtualnym światem.
Jaka jest moja relacja z rodzicami? Nie przyjechali na jeden z ważniejszych dni w moim życiu, nie wspierali mnie tak, jak powinni. Nie mamy zbyt silnej relacji, ale ich kocham.
Otwieram laptopa i wchodzę w przeglądarkę internetową. Nie mogę pozbyć się przeczucia, że ten las posiada wiele tajemnic. Jestem prawie przekonany, że po bardziej szczegółowym przeszukaniu internetu będę miał okazję natknąć się na ciekawe artykuły. A co, jeśli zmienią moje życie i uświadomią mnie, że za każdym razem zmierzałem w stronę piekła? Może las naprawdę jest poważnym zagrożeniem, a ja za każdym razem kusiłem los i ryzykowałem swoje życie? Obłąkany facet. Co robił w lesie i dlaczego? Z tego, co wiem, w okolicy nie ma żadnego szpitala psychiatrycznego, właściwie nie mamy żadnej placówki medycznej w okolicy. Przyjechał pociągiem? Szukał w lesie schronienia przed szukającymi go służbami? Zatem dlaczego mówił takie głupoty i mnie zaatakował? To musiało być bardzo poważne zaburzenie, stwarzające niebezpieczeństwo dla innych ludzi. Jak i dla niego samego — może nie jest świadomy tego, gdzie jest i co w danym momencie robi.
Wpisuję odpowiednią frazę i zaczynam przewijać stronę w poszukiwaniu artykułów. Czytam każdy nagłówek, ale żaden nie wskazuje na to, że mowa jest o tym konkretnym lesie. Nie spodziewałem się kilkustronicowych artykułów na ten temat, ale w internecie nie ma dosłownie niczego. Liczyłem na cokolwiek, nawet krótką, nic niewnoszącą głupotę. Przewijam z góry na dół, przechodząc na kolejne strony. Powoli tracę nadzieję na potwierdzenie swoich przypuszczeń i poznania, choć częściowej, prawdy.
Anomalie czasowe w lesie. Naukowcy próbują zrozumieć, dlaczego czas szaleje — Nareszcie! To musi być artykuł o tym lesie, w dodatku bardzo stary, przeszukałem naprawdę wiele stron, zanim na niego trafiłem. Klikam w link i rozpoczynam czytanie.
Anomalie czasowe w lesie na jednej z polskich wsi wzbudziły zainteresowanie światem nauki.
Pod tytułem znajduje się zdjęcie, które utwierdza mnie w przekonaniu, że znalazłem prawidłowy artykuł. Przedstawia wejście do „tego” lasu.
Kilka dni temu wysłano wiadomość do Uniwersytetu Warszawskiego z jednej polskiej wsi (nazwy nie możemy wymienić), w którym autor opisuje sytuację w pobliskim lesie. Wiadomość została przekazana najlepszym warszawskim naukowcom, którzy na tyle zainteresowali się sprawą, że wyruszyli z wizytą na ten teren. Jako pierwsi dowiedzieliśmy się o sprawie i udaliśmy się z wizytą, aby spróbować porozmawiać z autorem listu. O dziwo — był skory do współpracy i chciał udzielić nam wywiadu pod warunkiem zachowania pełnej anonimowości (jak i nazwy miejscowości).
R — reporter
A — autor listu
R: Chciałbym z panem porozmawiać na temat tajemniczych wydarzeń w pobliskim lesie, którymi zainteresowali się polscy naukowcy. Jak pan odkrył, że w lesie dzieje się „coś dziwnego”?
A: To było podczas zwykłego spaceru. Nie wiem, może kilka tygodni temu. Na początku nic z tym nie robiłem, nikomu o tym mówiłem, bo wydawało mi się, że popadam w paranoję. Zegarek zaczął wariować, wyszedłem na spacer po obiedzie, a on wskazywał godzinę 20:45.
R: Jest pan pewny, że to nie był błąd zegarka? Może jest coś nie tak z jego konstrukcją. Sprawdzał pan to?
A: Oczywiście, wielokrotnie. Czasami brałem kilka zegarków, od reszty mojej rodziny, i sprawdzałem każdy po kolei. Na każdym było to samo, a kiedy wracałem w stronę wioski, to godzina się zmieniała na prawidłową.
R: No dobra, ale jest listopad. Z pewnością przed dwudziestą pierwszą musiało być ciemno. Przez ten cały czas było jasno jak w dzień?
A: Zastanawiałem się nad tym, ale tak, nie było ciemno, tylko te wskazówki zmieniały swoje położenie.
R: Ma pan na to jakieś wytłumaczenie?
A: Nie, nic z tego nie rozumiem. Wie pan, bo kiedy jestem w tym lesie, to czuję strach i czasami przechodzą mnie dreszcze.
R: Strach? Czego i dlaczego się pan boi?
A: Boję się tego lasu i wiem, że jest z nim coś nie tak. Mam nadzieję, że naukowcy to zbadają, a moje odkrycie będzie przełomem w świecie nauki.
R: Co ma pan na myśli?
Po tym pytaniu autor opuścił pomieszczenie, w którym odbywał się wywiad, a chwilę później stwierdził, że nie ma niczego więcej do powiedzenia.
Mam ochotę zamknąć przeglądarkę, ale muszę sprawdzić jeszcze jedną, bardzo kluczową rzecz. Kiedy to było? Artykuł pochodzi z lokalnej gazety wydanej dnia 18 listopada 1982 — natrafiam na tę informację po zjechaniu na sam dół strony. Cholera jasna, to wydarzenie sprzed kilkudziesięciu lat, a wszystko wygląda identycznie, obecnie przeżywam to samo. Wyznania „autora” są prawdziwe i nie mam co do tego wątpliwości. Na dole pojawia się link do kolejnego artykułu, tym razem pochodzącego z gazety wydanej kilka tygodni później.
Naukowcy wracają do domu. Anomalie czasowe z listu, który trafił na Uniwersytet Warszawski, nie zostały udowodnione.
Dzisiaj zakończyły się badania w lesie na jednej z polskich wsi, w której miały zostać zaobserwowane tajemnicze anomalie czasowe. Przeprowadziliśmy wywiad z naukowcem, który kierował grupą badaczy.
R — reporter
N — naukowiec
R: I co odkryliście w tym lesie?
N: Dosłownie nic. Wszystko jest w porządku, nie zaobserwowaliśmy niczego odbiegającego od względnie określonej normy.
R: Przeprowadzaliście specjalistyczne testy, czy opieraliście się głównie na zeznaniach autora listu i podstawowych eksperymentach z zegarami?
N: Oczywiście, że przeprowadzaliśmy specjalistyczne badania, niczego nie odkryliśmy. Były też próby z zegarami, ale nic nie odbiega od normy.
R: Rozmawialiście już z autorem listu? Powiedzieliście mu, że popadł w paranoję i niczego w tym lesie nie ma?
N: Rozmawialiśmy, ale powiedzieliśmy to bardziej delikatnie. Nie jesteśmy tak bezpośredni, jak pan reporter.
R: Co chciał osiągnąć, wysyłając ten list do Warszawy? Macie może jakieś swoje przypuszczenia i teorie?
N: Oczywiście, szuka rozgłosu. To młody chłopak i pragnie sławy, a proszę mi uwierzyć, że zapisałby się w historii.
R: Dlaczego?
N: To byłoby naprawdę nietypowe zjawisko, ale oczywiście okazało się fałszywym tropem. Wracamy do Warszawy. Dziękuję.
R: Bardzo dziękuję za wywiad.
Nic nie znaleźli, a to, oczywiście, jest niemożliwe. Wierzę, że ten „młody chłopak szukający sławy” mówi prawdę, ale jak się z nim skontaktować? Ile on ma teraz lat? To szukanie igły w stogu siana. Tylko dlaczego nigdy więcej nie powtórzyła się podobna sytuacja. Nikt więcej tam nie wchodził, czy co?
Potrzebuję innego źródła informacji.
Nasuwa się też kolejne pytanie. Czy naukowcy mogą kłamać i manipulować informacjami? Jeśli odkryli coś niepokojącego… Nie chcą ujawniać tego światu, bo jaka byłaby reakcja? Panika? Strach? Czy może anarchia i koniec naszej cywilizacji? Jestem pewny, że coś tam jest, a oni to odkryli, lecz nie zamierzają ogłaszać tego publicznie. Zachowali tę wiedzę dla siebie i nie zamierzają zmieniać tego stanu rzeczy. Zdecydowali — to świat będzie żył w kłamstwie, a tylko ich genialne mózgi mogą znać prawdę.
Jaka jest prawda? W jaki sposób mam ją poznać? Jedyne czego jestem pewny to tego, że muszę porozmawiać z kobietą, która historię tej wioski zna najlepiej na świecie — moją prababcią.
V: ŹRÓDEŁKO NADZIEI
„Miej nadzieję na najlepsze, przygotuj się na najgorsze”.
Kendare Blake, Anna we krwi
Chciałbym wyrzucić to z głowy i nigdy więcej nie próbować szukać odpowiedzi i rozmyślać o wydarzeniach w lesie. Nie mogę przestać analizować sytuacji i próbować znajdować rozwiązań. A co, jeśli nie ma rozwiązania, a tajemnica pozostanie tajemnicą na zawsze?
Z jednej strony marzę o tym, aby zapomnieć, ale z drugiej strony nie mogę odpuścić, kiedy tak bardzo zdążyłem zagłębić się w tę sprawę. Po powrocie ze szkoły wchodzę do pokoju o wiele spokojniej niż wczoraj. Nie przebieram się, wcale się nie śpieszę. Opuszczam mieszkanie i udaję się w stronę domu mojej kochanej prababci.
Nie widzę innej możliwości. Potrzebuję dowiedzieć się prawdy, nawet gdyby ta miała być bardzo brutalna. Nie wiem, czy mam tak silną psychikę, żeby jeszcze kiedykolwiek się tam udać, więc myślę nad zmianą miejsca treningów. Bo biegać nie przestanę, nie porzucę swojego celu.
Moja prababcia ma dziewięćdziesiąt lat i historię wioski zna jak własną kieszeń. Jest w stanie szczegółowo opowiedzieć każde wydarzenie, które wydarzyło się na przestrzeni ostatniego wieku. Jeśli nie była czegoś świadkiem, wszystko opowiadała jej babcia. Jak widać — historia naszej wioski ciągnie się od wielu pokoleń, a więc prawda na pewno jest w zasięgu ręki. Jestem tego prawie pewien. Pokonuję kolejne metry mojej małej ojczyzny i jestem coraz bliżej domu babki. Muszę się przełamać i iść jeszcze szybciej. Im dłużej tam będę, tym więcej się dowiem. Tak naprawdę mógłbym porozmawiać z mamą, powiadomić naukowców i zacząć kręcić spiralą od nowa. Efekt będzie dokładnie taki sam — szukam rozgłosu i mam wybujałą wyobraźnię. W końcu jestem tylko nastolatkiem, a oni sami nie wiedzą, czego chcą. Zależy nam tylko na polubieniach zdjęć, sławie i wielbieniu przez innych użytkowników. To stereotyp, że każdy nastolatek chce być influencerem. Kim oni właściwie są? Ludźmi, którzy promują produkty za kilka tysięcy złotych. Ludźmi, którzy za sławę są w stanie zrobić naprawdę wszystko, potrafią się skompromitować dla kilku minut rozgłosu i uwielbienia przez tych samych użytkowników, którzy za kilka lat będą niewolnikami nowoczesnej technologii.
Świat zmierza ku upadkowi i taka jest prawda.
Mieszkańcy wsi obserwują mnie uważnie z okien. Założę się, że większość z nich wie, do którego lasu chodzę i są zdziwieni tym, w którą stronę się dzisiaj udaję. Typowi mieszkańcy wsi. Interesuje ich bardziej życie innych niż własne. Nie potrafią przyjąć do wiadomości, że każdy ma prawo żyć, jak chce, a powszechnie niedozwolone zachowania, są tylko zakłamaną częścią naszej podświadomości. Wiecznie skupieni są na innych, a nie na sobie. Potrafią rozpowiadać plotki, nieznajdujące żadnego potwierdzenia w rzeczywistości i wierzyć, że to prawda.
Dlatego nienawidzę wsi. To koszmarne miejsce dla introwertyków i ludzi, którzy chcą być sobą. Przed sobą widzę dom prababci i staram się nie zwracać uwagi na ciekawskich, którzy dalej stoją w oknach. Nie ma sensacji, to sobie sami ją wymyślą. To ten dzień, gdzie Piotrek od tych i tamtych poszedł nie w tę stronę, co zawsze. Cholerne odstępstwo od normy, które wywoła sensację.
Docieram do domu mojej babki. Stary, drewniany dom stojący w sąsiedztwie innych, bardziej nowoczesnych budynków. To ta nowoczesność niszczy klimat tego miejsca. Dom prababci jest mały, ale w przeszłości mieszkała tu wielodzietna rodzina. To niesamowite, że teraz potrzebujemy, nie wiadomo, jakich luksusów, a kiedyś każdy cieszył się z każdego skrawka pokoju, który miał.
Zmieniliśmy się. I to bardzo.
Otwieram furtkę, która nie posiada klamki. Wystarczy mocniej popchnąć, a sama się otworzy. Usłyszeć można przy tym nieznośny pisk, ale prababcia i tak nie usłyszałaby, że ktoś wchodzi. Przechodzę na przestronne podwórko, które jest opustoszałe. Prababcia miała kiedyś całe gospodarstwo, ale po śmierci jej męża i coraz większym doskwieraniu starości — postanowiła przestać je prowadzić, lecz wszystko pozostało i tylko wpędza mnie w nostalgię. Kieruję się w stronę drzwi wejściowych, które znajdują się tylko od strony podwórka. Dzwonię kilka razy dzwonkiem. Dokładnie to trzy razy, bo prababcia wtedy wie, że to ktoś znajomy i na pewno ma dobre zamiary wobec niej.
Po ponad minucie oczekiwania drzwi się otwierają i dostrzegam w nich prababkę Zosię. Wita mnie radosnym, lecz ochrypłym okrzykiem.
— Piotruś! — jej wyraz twarzy przechodzi z obojętnego na szczęśliwy. — Wchodź, wchodź — wskazuje dłonią w głąb domu.
Wchodzę do środka i odwzajemniam uśmiech. Znajduję się w nieogrzewanym przedsionku domu, który służy babci też za piwnicę, w którym trzyma słoiki z zapasami. Zdejmuję buty i przechodzę do mieszkania, gdzie uderza we mnie fala gorącego powietrza. Słyszę, że prababcia zamyka drzwi na klucz, a ja powoli zmierzam w stronę salonu. Nie mam pojęcia, czy powinienem na nią poczekać, czy po prostu iść i usiąść w fotelu. Postanawiam poczekać i ruszam, dopiero kiedy prababcia próbuje mnie wyprzedzić. Przechodzę do pokoju dziennego, w którym rozbrzmiewa telewizyjny popołudniowy program rozrywkowy. Rozsiadam się w fotelu i czekam na wejście prababci. Niespodziewanie szybko kobieta staje w drzwiach do salonu.
— Herbatki? — zapytała.
— Nie, dziękuję — odrzekłem z uśmiechem.
— Pozwól, że ja sobie zaparzę — powiedziała ze śmiechem prababcia, a ja skinąłem głową, dając jej do zrozumienia, że nie mam nic przeciwko.
Przeszła do kuchni, a ja usłyszałem dźwięk odkręcanej wody i włączania palnika gazowego. Wyprostowałem się, ponieważ plecy bolały mnie po całym dniu siedzenia na niewygodnym, szkolnym krześle. Rozejrzałem się po pokoju, nie bywałem tu zbyt często, dlatego za każdym razem zauważałem nowe, właściwie stare, ale niewidoczne dla mnie wcześniej, przedmioty. Pokój był bardzo mały, ale przytulny. Mam same dobre wspomnienia z nim związane, ponieważ to tutaj słuchałem ciekawych historii prababci sprzed wielu lat. Naprzeciwko mnie znajduje się mały telewizor, który nie nadaje pewnie więcej niż kilku kanałów. Widocznie nie potrzebowała więcej, zresztą czasami nawet lepiej nie mieć dużego wyboru. W lewym rogu znajduje się kanapa, a po mojej lewej stronie drugi fotel. Zakładam, że prababcia na nim usiądzie i nie będę musiał rozmawiać z nią z prawie drugiego końca pokoju.
Słyszę gwizd czajnika i wiem, że woda właśnie się zagotowała. Z kuchni dochodzą ciężkie kroki prababci, która wyciąga filiżankę z szafki, zalewa torebkę i zaczyna iść w stronę pokoju dziennego. Przygotowuję się do rozmowy i bardzo wygodnie opieram się o oparcie, tym samym zachęcając ją, żeby wybrała fotel. Kobieta przekracza próg pokoju i omija mój fotel, delikatnie się uśmiechając. Stawia filiżankę na ławie i siada na posłaniu. Ręce kładzie na podłokietnikach, dając do zrozumienia, że jest gotowa.
— Co tam u ciebie, Piotruś? — zapytała.
No to zaczynamy karuzelę odpowiedzi i niekończących się pytań. Teraz to ona ma swoje kilka minut, ale za chwilę wszystko się odwróci.
— Wszystko w najlepszym porządku — uśmiechnąłem się — zresztą będziemy dzisiaj trochę o mnie rozmawiać — dodałem z niepewnością.
— Nareszcie — odrzekła kobieta z entuzjazmem. — Nie wiem i nie chcę wiedzieć, ile to ja swoich historii już ci opowiedziałam — zaśmiała się.
— Ale ja uwielbiam twoje opowieści — uśmiechnąłem się.
— Miło mi to słyszeć — powiedziała kobieta i sięgnęła po filiżankę.
Zanim przejdę do sedna, zacznę od podstawowych pytań.
— Jak się czujesz, babciu? — zapytałem.
Kobieta głośno przełknęła herbatę.
— Bywało gorzej, bywało lepiej — odparła z obojętnością.
Uśmiechnąłem się. Podziwiałem tę kobietę za to, w jaki sposób patrzyła na życie. Potrafiła patrzeć na wszystko optymistycznie mimo swojego — nie ukrywajmy — podeszłego wieku.
— Babciu, mam do ciebie kilka pytań — powiedziałem.
— O, pytania! — krzyknęła z entuzjazmem kobieta.
— Tak, tak — odparłem. — Uważam, że jesteś osobą, która powinna znać na nie odpowiedź.
— Skąd ta pewność? — zaśmiała się prababka.
Pewności nie miałem, ale miałem nadzieję, że będzie znała odpowiedź na wszystkie moje pytania. W końcu dotyczyły jej najbliższego środowiska i całego okresu jej życia.
— Chodzi o las — wydusiłem z siebie.
— Och, a jaki las, dziecko? — zapytała, zaskoczona moim pytaniem.
— Ten, gdzie były anomalie czasowe — powiedziałem.
Prababcia zamilkła, a jej źrenice się rozszerzyły. Odłożyła filiżankę z herbatą na ławę, jakby bała się, że ją upuści.
— Ach, ten — powiedziała pod nosem i się oparła.
— Kiedy ostatnio w nim byłaś? — zapytałem szybko.
— Jakie masz pytanie…
— Dawno temu w nim byłaś? — zapytałem, wchodząc jej w zdanie, ale nie miałem innego wyboru. Musiałem dowiedzieć się prawdy.
— Nigdy nie byłam w tym lesie — odparła prababcia.
Czułem, jak gorące powietrze przepływa przez moje ciało. Babka mieszka na tej wsi od urodzenia i nigdy nie odwiedziła tego lasu… Bała się, wszyscy się boją…
— Omijam go szerokim łukiem — wydusiła z siebie.
— Dlaczego? — zapytałem, choć po części znałem odpowiedź.
— Od lat krążą na jego temat legendy i różne pogłoski — stwierdziła, wyduszając z siebie to zdanie z ogromną trudnością.
— Myślałem, babciu, że nie jesteś przesądna i nie wierzysz w pogłoski — odrzekłem z ironią.
— Och, bo nie wierzę — powiedziała z wyrzutem — ale to wszystko, co się o nim mówi, to prawda — stwierdziła.
— A co się o nim mówi? — zapytałem.
Kobieta wzięła głęboki wdech, ponownie sięgnęła po filiżankę z herbatą i oparła się o fotel.
— Nie pamiętam, kiedy to dokładnie było, ale coś około czterdziestu lat temu. Syn mojej koleżanki wyszedł do tamtego lasu na spacer — odchrząknęła — miał wrócić na obiad, czyli w okolicach godziny czternastej…
— Nie wrócił? — przerwałem jej.
Skinęła głową.
— Na początku wszyscy myśleli, że widocznie mu się przedłużyło i wróci do czasu zapadnięcia zmroku. Jego mama, jako pierwsza, wpadła w panikę i zaczęła poszukiwania na własną rękę, jeszcze przed zmrokiem. Sąsiedzi i inni mieszkańcy byli bardziej spokojni i próbowali wyjaśnić kobiecie, że niedługo wróci do domu. Kiedy zapadł zmrok…
— Poszli go szukać? — zapytałem.
— Dokładnie tak. Niektórzy uważali, że to bez sensu, bo w mroku i tak niczego nie zobaczą, ale oni się uparli — wzięła mały łyk herbaty.
— Oni? — zapytałem.
— Większość mieszkańców wsi. Byli też przeciwnicy, ale to raczej ludzie młodzi, którzy uważali, że chłopak uciekł do miasta i wróci jutro rano. Oczywiście matka w to nie wierzyła, bo Janek był przykładnym chłopcem, który zawsze wracał na czas…
— Janek? Tak miał na imię? — zapytałem.
— Tak, Janek. O ile dobrze pamiętam — prababcia chwyciła się za podbródek. — Grupa poszukiwawcza wróciła przed północą bez żadnych informacji. Szukanie mieli wznowić od rana, razem z milicją.
— Wszystko poszło zgodnie z założeniami? — zapytałem.
— Można tak powiedzieć. Rano przyjechała milicja i zaczęła przesłuchiwać każdego z mieszkańców po kolei… jak mielibyśmy mieć cokolwiek z tym wspólnego. Poszukiwania trwały, ale nie przynosiły efektów.
— Kiedy go znaleźli? — zapytałem.
Prababcia zamilkła i wzięła głęboki wdech.
— Tego chłopaka nie znaleziono do dzisiaj — powiedziała.
Mam wrażenie, że wszystkie moje organy zaczęły płonąć. Anomalie, tajemnicze zaginięcie i co jeszcze?
— Dlatego nikt nie wchodzi do tego lasu? — zapytałem.
— Ależ skąd! — prychnęła kobieta. — Ludzie przebywają tam cały czas, często nieświadomi historii tego lasu. A ona potrafi przerazić…
— Ile dni szukali tego chłopaka? — zapytałem.
Prababcia zaczęła liczyć w myślach, a ja czułem, że tak naprawdę ta rozmowa jest bardzo kluczowa dla sprawy, bo o zaginięciu media nie wspomniały ani słowem. Dlaczego?
— Nie mam pojęcia — odpowiedziała w końcu. — Nie trwało to długo, milicja szybko odpuściła i chętnych też zaczęło brakować.
— A jego matka? — zapytałem.
— Ona walczy do dziś. Jest już stara, ale każdego dnia próbuje poznać prawdę o zaginięciu swojego syna. Tak go kochała…
— Kochała? — złapałem ją za słówko.
— Ten chłopak na pewno nie żyje, od wielu lat — powiedziała.
Pokręciłem głową. Nie wierzyłem, że chłopak tak po prostu rozpłynął się w powietrzu, a grupy poszukiwawcze nie trafiły na żaden ślad.
— Ten las nie jest duży — stwierdziłem. — To niemożliwe, że grupy poszukiwawcze złożone z tylu osób nie znalazły żadnego śladu…
— Piotrek! — przerwała mi prababcia. — Ten chłopak z pewnością nie zaginął w tym lesie, jest w innym miejscu, znaczy… jego ciało.
— Jak to w innym miejscu? — zapytałem.
— Został porwany — powiedział babcia z pewnością.
— Przez kogo? — moje źrenice się rozszerzyły.
— Nie mam pojęcia, ale został porwany i wywieziony za granicę… nikt nie mówi o tym głośno, wolą żyć w nadziei, że kiedyś się odnajdzie…
— To bez sensu — stwierdziłem. — W środku lasu? W czasach PRL-u? W spokojnej i małej polskiej wsi?
— Wiem, jak to brzmi…
Pokręciłem głową, bo nie wierzyłem w fakty przedstawiane przez moją prababcię. I to jest błąd. Nie wierzymy w prawdę, dajemy sobą manipulować i jesteśmy oszukiwani na każdym kroku. Babcia mogła się mylić, owszem, ale ja czułem, że zna prawdę, tylko nie chce mi jej przedstawić.
— Ten las skrywa tajemnicę, Piotruś — odparła prababcia, wyrywając mnie z przemyśleń na temat prawdy i kłamstwa.
— Co masz na myśli? — zapytałem.
— Tak naprawdę jest ogromny. Poszukiwacze mówili, że nigdy nie widzieli tak ogromnej puszczy drzew — powiedziała — jestem zdolna im uwierzyć — dodała, wzdychając głośno.
— Jakie skrywa tajemnice? — zapytałem, domyślając się, że kobieta zgubiła wątek i zapomniała odpowiedzieć na moje pytanie.
Prababka pochyliła się w moją stronę i ściszyła głos.
— W tym lesie czas nie istnieje — powiedziała.
Nie zadawałem głupich pytań i udawałem zaskoczonego. Wiedziałem o tym więcej niż ktokolwiek.
— Znalazłem w internecie artykuł na ten temat. Został wydany czterdzieści lat temu na łamach jakiejś lokalnej gazety. Pisali o liście mieszkańca wsi, prośby wysłanej do Warszawy. Pisali o naukowcach, którzy rzekomo niczego nie odkryli. Pisali o tych anomaliach jak o bujdzie.
— Niczego nie znaleźli — prychnęła prababka.
Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
— Gadali, że jesteśmy nienormalni i szukamy sensacji, ale ja wiem… i wszyscy wiedzą, że tak naprawdę znaleźli coś niepokojącego.
— Coś niepokojącego? — zapytałem przerażonym głosem.
— Nie wiadomo, czym to coś jest, ale mało kto wierzy w to, że tamtego dnia nic nie odkryto, a zaginięcie jest zwykłym przypadkiem.
— Więc co się stało z tamtym chłopakiem? — zapytałem. — Wcześniej twierdziłaś, że go porwali — dodałem.
— Nie wiedziałam, że masz tak wiele informacji — powiedziała — moim zdaniem z tym chłopakiem stało się coś, co wykracza poza nasz umysł — dodała i wzięła kolejny łyk herbaty.
VI: DRZEWA TAJEMNIC
„Ale tak właśnie jest z tajemnicami — rzadko kiedy są radosne”.
Jennifer Estep, Dotyk Gwen Frost
Myślę, że nie istniało bardziej trafne określenie niż „coś, co wykracza poza nasz umysł”. Twierdziłem tak samo i wiedziałem, że ta wersja zdarzeń miała w sobie wątek pewnego rodzaju absurdu. Kłamstwa naukowców być może przyczyniły się do zaginięcia Janka. Gdyby od razu powiedziano o zagrożeniu — może nigdy by się to nie wydarzyło.
— Babciu, mogę ci zaufać? — zapytałem, choć tak naprawdę znałem odpowiedź. Nikomu nie ufałem bardziej niż jej.
— Oczywiście — odparła prababcia.
— Byłem w tym lesie kilka razy — powiedziałem. I to te słowa spowodowały nagły kaszel babci i wzrok niedowierzania.
— Po co? — zapytała, kiedy udało się jej odkaszleć.
— Zacząłem biegać i pomyślałem, że zrobię to w tamtym lesie — odpowiedziałem i spuściłem głowę.
— Czyli dobrze przeczuwałam — odparła babcia dumna z siebie.
— Co takiego? — zapytałem.
— Kiedy tu przyszedłeś i zacząłeś wypytywać o las, wiedziałam, że byłeś w nim przynajmniej jeden raz — wyjaśniła.
— Zawsze, kiedy do niego wchodzę, czuję strach i bezsilność. Biegam z aplikacją, która liczy kilometry, więc wiem dokładnie, ile przebiegłem. W pewnym momencie liczba zatrzymywała się na dwa i pół, a połączenie gwałtownie się przerywało. Ponadto czas wariował i pokazywało, że biegłem prawie dziewięć godzin. Na jedną noc zostawiłem tam słuchawki, a nazajutrz były zardzewiałe… Mam dość tego wszystkiego!
— Już, spokojnie — przerwała mi prababcia.
Próbowałem złapać oddech, ponieważ miałem jeszcze do opowiedzenia historię o niebezpiecznym i obłąkanym mężczyźnie.
— Wczoraj spotkałem tam mężczyznę, który mówił, że mam się wynosić. Kiedy zacząłem biec, rzucił się na mnie i się ze mną szarpał. Na szczęście udało mi się uwolnić i uciec.
— O boże, wnusiu! — krzyknęła babcia przerażona. — Mówiłeś komuś o tym zdarzeniu? To trzeba natychmiast zgłosić!
— Nie, babciu, proszę.
— Piotrek, to nie jest zabawa — powiedziała poważnie prababcia — to rzeczywistość, którą można zmienić.
— Nie chcę zawiadamiać policji. Obiecuję, że nigdy więcej nie pojawię się w tym lesie, ale cały czas będę próbował znaleźć odpowiedzi — powiedziałem niezbyt pewnie.
Prababcia wpatrywała się we mnie i pewnie zastanawiała się, czy jest sens wierzyć w moje obiecanki.
— Skoro tak mówisz — powiedziała w końcu.
— Obiecuję, obiecuję, obiecuję…
— No dobrze, już dobrze — przerwała mi — musisz powiedzieć o tym wszystkim swoim rodzicom, chociaż mamie.
— Na razie nie, ale kiedyś to zrobię — obiecałem po raz kolejny. Ja wiedziałem, że to puste obietnice. I ona to wiedziała.
Drzewa są koloru czerwonego, właściwie, to bordowego. Mam wrażenie, że wszystko zaczyna przypominać krew. Natura próbuje mi zgotować piekło i nie zamierza tego ukrywać.
Nie przekraczaj granicy! — słyszę głośne szepty wokół siebie, mam wrażenie, że to drzewa mnie ostrzegają. Co się stanie, kiedy przekroczę granicę i jakie będą tego konsekwencje?
Budzę się cały mokry. Próbuję złapać oddech i uświadomić sobie, że to wszystko to tylko koszmar. Ale czy na pewno? Czy granica to coś wyimaginowanego? Wdech i wydech. Jeszcze przez kilka chwil próbuję otrząsnąć się po śnie, który wydawał się tak realistyczny. Gdybym się nie obudził, po prostu bym umarł. Jestem tego prawie pewien.
Wstaję z łóżka i rozpoczynam poranną rutynę, która w piątki przeważnie różni się od pozostałych dni. Mam inne nastawienie do dzisiejszego dnia, ponieważ wiem, że po jego zakończeniu będzie już weekend. Ponadto w piątki piję kawę do śniadania, co nie zdarza mi się w żaden inny dzień tygodnia. Z domu wychodzę planowo, mam dobre kilkanaście minut, aby dotrzeć na dworzec i wsiąść do pociągu. Po drodze przyglądam się drzewom, które znajdują się w tajemniczym lesie. A co jeśli granica, to coś, co dawno przekroczyłem?
Może ten sen nie był koszmarem, tylko rzeczywistością?
Co tak naprawdę ciągnie mnie w stronę tego lasu? Mam za mało problemów? Próbuję sobie coś udowodnić? Nie wierzę w cuda, zawsze mam na wszystko racjonalne wyjaśnienie. To coś chce mi pokazać, że mój światopogląd od zawsze był fałszywy. Załóżmy, że w lesie dzieje się coś dziwnego, coś, co należy jak najszybciej zbadać. Jak mam to wykorzystać? Naukowcy uznają mnie za idiotę, który szuka sensacji, a nawet gdyby moje odkrycie było przełomem — nie chcieliby, aby prawda wyszła na światło dzienne. Mówienie głośno o czymś, czego wielu ludzi nawet nie przyjmie do świadomości, nie ma sensu. Muszę zachować to dla siebie. Ewentualnie dla prababci. Nikt więcej nie może wiedzieć o tym, co dzieje się w tym lesie.
Ale czy to nie jest egoistyczne? Patrzenie tylko i wyłącznie na swoje korzyści, emocje i uczucia? Nie chcę sławy z tytułu idioty, ale nie robiąc z tym absolutnie nic, zamiatam sprawę pod dywan. Równocześnie mam prawo mieć żal do naukowców i mieszkańców, że tajemnica lasu dalej jest tematem tabu. Wytyczyli sobie granicę i jej nie przekraczają?
Wchodzę do pociągu kilka minut przed odjazdem i siadam na najbliższym wolnym miejscu, tradycyjnie przy oknie. Lasu nie można nie zauważyć. Jest bardzo duży i otacza mnie z każdej strony, dając do zrozumienia, że niełatwo zapomnę o tym, co się w nim dzieje.
Jesteś głupi, Piotrek. Muszę przestać o tym myśleć. To nie może zdominować mojego życia. To tylko cholerny las z tajemnicami. Każdy z nas ma tajemnice, to coś zupełnie normalnego. Nigdy więcej tam nie wejdę. Muszę zaprzestać rozwiązywać zagadkę, której rozwiązanie nie istnieje.
Las szepcze. Jest zły, bardzo zły, że nic nie robię sobie z jego ostrzeżeń. Krzyczy, błaga i rozkazuje. NIE PRZEKRACZAJ GRANICY.
— Piotrze!
Budzi mnie głośny krzyk nauczycielki chemii i śmiech wszystkich uczniów przebywających w klasie.
— Przepraszam — mówię, kiedy zrozumiałem, że zasnąłem w trakcie lekcji.
— Widzę, że chemia cię nudzi — kobieta podrapała się po głowie. — A może jednak się zaprzyjaźnicie, bo teraz zapraszam cię do tablicy — podała mi marker, a ja posłusznie wstałem, podszedłem i zacząłem rozwiązywać zadanie z dysocjacji jonowej.
Po zakończonych lekcjach, kiedy schodziłem do szatni po kurtkę, podszedł do mnie Krystian — mój kolega z klasy. Miałem o nim swoją własną opinię, wydawał się dojrzały i inteligentny, ale nie zamierzałem z nim nawiązywać żadnej relacji. Nie chciałem też być chamski, to nie w moim stylu. Przywitałem się.
— Siema, co cię gnębi? — zapytał chłopak.
Nie wydawało mi się, żeby to była jego sprawa. Ponadto byłem pewny, że tak naprawdę wcale go to nie interesuje. Poznałem się na ludziach przez te kilkanaście lat życia w społeczeństwie.
— A nic — odpowiedziałem.
— Przecież widzę — odparł.
Miałem ochotę powiedzieć, że to nie jego sprawa i poprosić, aby przeszedł do sedna, ale się powstrzymałem.
— Po prostu dużo myślę — uśmiechnąłem się ironicznie.
— Rozumiem — odparł. — Chcesz o tym porozmawiać?
Powstrzymałem śmiech. Dlaczego miałbym chcieć z nim porozmawiać na temat moich przemyśleń? To dość osobisty temat, jak na fakt, że ja nie ufam mu, a on nie ufa mi.
— Nie chcę — odpowiedziałem pewnie.
— Pomyślałem…
— Do sedna — powiedziałem bardziej ostro.
— Jakie masz plany na weekend? — zapytał.
On nie przestaje. Cały czas w to brnie.
— Nie mam — przewróciłem oczami.
— Piotrek, mam do ciebie prośbę — powiedział w końcu.
Gdyby od razu przeszedł do sedna, mogliśmy wszyscy zmierzać w kierunku swoich domów i cieszyć się rozpoczynającym weekendem. A tak muszę udawać, że interesuje mnie ta rozmowa.
— Jaką? — zapytałem.
— Jadę z kilkoma znajomymi na koncert do Warszawy — powiedział podekscytowany.
— Super — udawałem ucieszonego tym faktem.
— Jeden chłopak, z równoległej klasy, też bardzo chciał z nami jechać, ale jego rodzice się na to nie zgodzili…
— I jaki mam w tym udział? — przerwałem mu, bo miałem dość tych podchodów.
— On bardzo kocha las, tak samo, jak ty. Może poznałbyś się z nim i pokazał mu lasy w swojej okolicy? — zapytał.
Zabrzmiał całkowicie poważnie. Zaśmiałem się z nadzieją, że to żart, ale Krystian nie zmienił wyrazu twarzy. Wręcz przeciwnie — wyglądał, jakby zaczął tracić nadzieję.
— Jak ty to sobie wyobrażasz? — zapytałem.
— Nie wiem, może się z nim dogadasz…
Czym jest granica i dlaczego Krystian nie postanowił nigdy sobie jej wyznaczyć? Rozmawia ze mną pierwszy raz od kilku miesięcy i wyskakuje z taką propozycją. Żałosne? Śmieszne? Smutne? Nie spodziewałem się takich słów. Patrzyłem na niego z zażenowaniem, ale podziwiałem za odwagę.
— Wiesz, że to jest okropne? — zapytałem.
— Dlaczego? — zapytał.
Zamknąłem oczy z nadzieją, że to się tak naprawdę nie dzieje. Może za chwilę obudzę się na lekcji chemii.
— Dlatego, że to nie wynagrodzi mu wyjazdu do Warszawy, ponadto poczuje się źle, że to ty mu szukasz rozrywek…
— Proszę cię, Piotrek — powiedział łagodnym głosem Krystian.
Nie musiałem się zgodzić. Ponadto coś mi podpowiadało, że to bardzo zły pomysł. Może ten chłopak będzie się na mnie wyżywać za nieudany weekend, a ja nie będę mógł nic z tym zrobić. Mam iść do lasu z obcym chłopakiem? Skąd mam wiedzieć, do czego jest zdolny?
— Zawaliliśmy Piotrek. Jesteśmy beznadziejnymi kolegami i nigdy nie próbowaliśmy mieć z tobą dobrego kontaktu, ale…
— Dobra, daj spokój — przerwałem mu, bo nie zamierzałem słuchać wydukanych formułek przygotowanych na wypadek, gdybym się nie zgodził. Wiedziałem, że niczego nie żałuje i niczego nie chce zmieniać.
— Przepraszam…
— Niech będzie — odparłem — daj mi na niego namiary, pójdę z nim do lasu, porozmawiamy trochę i będzie fajnie.
Chciałem jeszcze dodać, że porozmawiam z nim o jego beznadziejnych kolegach, ale się powstrzymałem. I tak przekroczyłem swoją granicę, bo zgodziłem się na coś, co od początku nie wydawało się dobrym pomysłem. Ale co mogłem zrobić? Zostawić tego chłopaka w potrzebie? Krystian może i jest inteligentnym idiotą, ale nie mogę oceniać innych przez jego pryzmat. To bardzo niesprawiedliwe.
— Jezu! Nawet nie wiem, jak ci dziękować — chłopak wyraziście się uśmiechnął i wyciągnął telefon z kieszeni — tu masz jego profil, napiszę mu, żeby się do ciebie odezwał.
Przepisałem dane do facebookowej wyszukiwarki i dodałem Igora do znajomych. Nie miał zdjęcia profilowego, ale po jego postach wydawał się sympatycznym i bezpiecznym człowiekiem. Może to szansa na zdobycie dobrego przyjaciela?
Szansa, która przyszła do mnie sama.
Igor napisał do mnie kilka minut przed końcem ostatniej lekcji. Odpisałem mu od razu po wyjściu ze szkoły.
— Hej Igor! Może od razu pojedziesz ze mną? Spotkajmy się na dworcu kolejowym, tylko się pośpiesz, bo pociąg nie będzie na ciebie czekał.
Dodałem na końcu śmiejącą się emotkę. Miałem nadzieję, że chłopak rzeczywiście zdecyduje się na spędzenie tego czasu ze mną. Z jednej strony miałem wiele obaw, ale z drugiej uwierzyłem, że to szansa od losu na poznanie nowej osoby i zawarcia dobrej przyjaźni.
Igor odczytał wiadomość, ale nic już nie napisał. Przewidywałem, że idzie w stronę dworca, dlatego schowałem telefon do kieszeni i również ruszyłem w tym kierunku. Kiedy dotarłem na peron, chłopaka nie było nigdzie w pobliżu. Jeśli nie zjawi się w ciągu kilku minut, to pociąg odjedzie, a ja nigdy nie będę miał szansy na jego poznanie. W oddali zobaczyłem chłopaka podobnego do tego ze zdjęcia. Wytężyłem wzrok i byłem pewny, że to Igor. Zacząłem do niego machać, ale mnie nie zauważył. Wyciągnąłem telefon i wystukałem wiadomość. Chłopak odczytał i nareszcie mnie zauważył. Ruszył w moją stronę.
Miał włosy w odcieniu ciemnego blondu. Na sobie zimową, żółtą kurtkę, przynajmniej na taką wyglądała, ciemnozielone spodnie i czarne buty. Nie znam się na modzie i nawet nie będę uważał, że jest inaczej, ale jego styl wydawał mi się uniwersalny. Nie nosił tego, co wszyscy noszą. I to mi się podobało, bo moda nudzi mnie szybciej niż słaby film.
— Cześć, Igor — podszedł do mnie i wyciągnął dłoń na powitanie. Jego dłoń była ciepła jak na warunki, które panowały na zewnątrz.
— Hej, Piotrek — uścisnąłem jego dłoń, a potem z powrotem schowałem ją do kieszeni, bo była wyjątkowo lodowata.
— Dziękuję, że się zgodziłeś — podziękował chłopak. — Miałem takie świetne plany, ale rodzice w ostatniej chwili się rozmyślili — na jego twarzy zawitał ogromny smutek.
— Życie lubi zaskakiwać, nie musisz traktować tego, jako czegoś negatywnego — próbowałem okazać współczucia, ale na razie nie potrafiłem pokazywać przy nim wszystkich emocji. W ogóle nie potrafiłem niczego okazać.
— To prawda, ale to był koncert mojego ulubionego artysty — na chwilę się uśmiechnął, ale potem znowu posmutniał. — O której przyjedzie ten pociąg? — zmienił temat.
Spojrzałem na zegarek, choć tak naprawdę wiedziałem, że będzie dokładnie za minutę.
— Za chwilę — odrzekłem.
Kiedy pociąg przyjechał, wsiedliśmy do niego i zajęliśmy miejsca tuż przy tylnym wejściu do pojazdu. Igor nic nie mówił.
— Czeka nas dwadzieścia minut jazdy — powiedziałem informacyjnie, a chłopak spojrzał na mnie z obojętnością.
— Spoko — odparł, a pociąg ruszył.
Chłopak nie mówił zbyt wiele przez pierwsze minuty, a ja miałem czas na rozmyślanie. To dobrze, że się zgodziłem?
— Jeszcze raz dziękuję — powiedział Igor, odwracając głowę w moją stronę.
— Nie ma za co, naprawdę — zapewniłem go.
Muszę mu powiedzieć o moich odczuciach. Jeśli mamy się zaprzyjaźnić, uświadomię mu, że Krystian przekroczył granicę.
— Nie uważasz, że propozycja Krystiana była niemoralna? — zapytałem, a on spojrzał na mnie zaskoczonym wzrokiem.
— Co masz na myśli?
— Zaproponował ci nasze spotkanie, aby mieć czyste sumienie. Kiedy on będzie w drodze na wymarzony koncert, ty będziesz przemierzał las z obcym typem — powiedziałem z uśmiechem.
On się nie zaśmiał. Wręcz przeciwnie.
— Mogłeś powiedzieć, że to problem…
— Nie! — krzyknąłem, kiedy zrozumiałem, że źle to zinterpretował — nie chodzi o mnie i o ciebie, tylko o samą propozycję Krystiana — wyjaśniłem.
— No w sumie — zastanowił się chłopak — masz rację, ale tak naprawdę nie zależy mi na świetnej relacji z nimi, bardziej chodziło o sam koncert.
— Jak to? — jego słowa mnie zaskoczyły.
— Po prostu. Mam czasami wrażenie, że mentalnie mają trzynaście lat, zachowują się jak debile, a ja nie nadaję się do ich towarzystwa — powiedział to z łatwością.
— Nie zależy ci na nich? — zapytałem.
— Raczej im nie zależy na mnie — wyjaśnił chłopak — tak naprawdę wcale się nie przejęli moją nieobecnością na koncercie, bo jestem tym jednym, co zawsze psuje zabawę — stwierdził gorzko, a mi zrobiło się go żal.
— Psujesz zabawę? — zapytałem.
— No wiesz, alkohol — odpowiedział.
— Nie pijesz? — zapytałem, choć już znałem odpowiedź.
Igor pokręcił głową, a ja postanowiłem, że nie będę dalej ciągnął tego tematu. Zaczęło mi się podobać jego podejście do życia.
— Mój tata jest alkoholikiem, właściwie był — powiedział z niezwykłym trudem, a ja szybko pożałowałem tego pytania.
Zamknąłem oczy zły na siebie, że zadałem to cholerne pytanie. Jeszcze niczego nie dowiedziałem się o Igorze, a już zostałem poinformowany, że jego ojciec nie żyje. Przerażający początek.
— Przykro mi — odparłem, choć wiedziałem, że to nigdy nie łagodzi bólu, a tylko sprawia, że poszkodowany czuje jeszcze większą pustkę.
Na szczęście Igor zmienił temat. Rozmawialiśmy o szkole, obgadaliśmy kilku nauczycieli i kilka „szkolnych gwiazd”. Czułem, że nadajemy na tych samych falach i wkrótce złapiemy bardzo dobry kontakt. Nasza podróż i rozmowa dobiegła końca, a kiedy pociąg zatrzymał się na stacji, pognaliśmy do wyjścia i opuściliśmy pojazd. Zacząłem prowadzić Igora w stronę swojego domu. Zjemy coś, a potem ruszymy do lasu. Tylko do którego? Na razie odrzuciłem tylko jeden. Tam na pewno go nie zabiorę…
— Witaj w królestwie lasu i nędzy — powitałem go prześmiewczo, kiedy przekroczyliśmy znak z nazwą mojej miejscowości. Byliśmy mniej więcej na wysokości wejścia do tajemniczego lasu. Poczułem dreszcz.
— Tam jest mój dom, ten z czerwonym dachem — wskazałem na budynek w oddali, odrywając wzrok od tajemniczego lasu.
Szedłem dalej, ale w pewnym momencie zobaczyłem, że chłopak nie idzie za mną, tylko stoi w miejscu i wpatruje się w las. Poczułem gęsią skórkę.
— Igor? — przestraszyłem się tej sytuacji, może mu drzewa też szepczą coś do ucha i zaraz zacznie biec w głąb lasu.
— To ten las, do którego chciałeś mnie zabrać? — zapytał.
Przełknąłem ślinę.
— Nie — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
— Czy to jest ten las? — zapytał, nie odwracając głowy.
Bardzo dobrze wiedziałem, o co mu chodzi. On też coś wiedział, i to było najgorsze. To był temat tabu, ale legendy szybko się rozchodzą. Co Igor wiedział o lesie?
— Anomalie czasowe i zaginięcie — sprecyzował.
Omal nie ścięło mnie z nóg. Co mam mówić? Co mam odpowiadać? Wiem coś o tym lesie, czy też nie wiem nic? Znam go od godziny, a już mam mu zaufać i sprawić, że wydarzenia z lasu pozna trzecia osoba? Chłopak odwrócił głowę, więc wykorzystałem to i skinąłem swoją. Wielka gula w gardle nie pozwalała mi wydobyć słowa, a dreszcze i strach nie chciały, abym podejmował racjonalne decyzje.
— To prawda? — zapytał.
Chciałem zadać głupie pytanie „z czym?”, ale dobrze wiedziałem, o co mu chodzi, po prostu nie chciałem i bałem się odpowiadać.
— Raczej tak — odparłem z nutką niepewności.
— Niemożliwe — stwierdził chłopak i usiadł na zimnej ziemi.
Nie dziwiłem mu się, bo sam miałem wrażenie, że za chwilę się przewrócę. Nie tak to miało wyglądać, miałem nigdy więcej nie wracać do lasu, nawet myślami.
A moja głowa znowu w nim jest.
— Musimy tam iść — stwierdził.
Umarłem, czy jeszcze żyję?
Podejmowanie głupich decyzji jest na porządku dziennym. Propozycja Igora przebiła wszystko i sprawiła, że granica dawno została przekroczona. Jak walczyć z ciekawością?
— Nie ma opcji — powiedziałem stanowczo.
— Boisz się — stwierdził Igor.
Będzie próbował wjechać mi na psychikę, a ja miałem swoje, bardziej przerażające powody, aby mu odmówić.
— Nie — odparłem.
— Byłeś w nim nieraz, prawda? — zapytał, choć miałem wrażenie, że w głowie sam sobie odpowiedział.
— Tak — potwierdziłem.
— Co się tam wydarzyło? — zapytał.
Czułem, że dreszcz przeszywa moje ciało, a twarz zaczyna blednąć. Powiedzieć mu, czy zamilknąć na wieki?
— To nie jest dobre miejsce na taką rozmowę — stwierdziłem.
— Dobra, pójdziemy do twojego domu, opowiesz mi o wszystkim, a potem tu wrócimy — postanowił i wstał z ziemi.
Skinąłem głową. Liczyłem na to, że chłopak po poznaniu mojej historii nawet nie pomyśli o powrocie w to miejsce. Straciłem nadzieję, kiedy powiedział, że jest fanem zjawisk paranormalnych.
— Interesuję się tym lasem od dwóch lat, to chyba najciekawsze miejsce, o którym kiedykolwiek słyszałem — stwierdził.
Chciałem zaprzeczyć, ale wiedziałem, że do niego i tak już nic nie dotrze, więc odpuściłem.
— To raczej nie zjawiska paranormalne — wypaliłem.
— Jak to? — zapytał.
— To coś na zasadzie anomalii zasad fizyki, żadne duchy — powiedziałem i szybko zacząłem żałować, że w ogóle cokolwiek wyszło z moich ust. Po co się tym dzielę?
— Nic tam nie straszy? — zapytał z nutką zawodu.
Zamknąłem oczy, bo w tym lesie straszył sam strach.