E-book
20.58
drukowana A5
46.68
Ludzie kontra roboty

Bezpłatny fragment - Ludzie kontra roboty


Objętość:
223 str.
ISBN:
978-83-8245-522-9
E-book
za 20.58
drukowana A5
za 46.68

1.0

Robot Hans wkurzony zdzielił Günthera przez łeb, ten przewrócił się, ciężko uderzając swoją prawą komórką o krawężnik. Szybka trzasnęła i urządzenie przestało działać — w tym momencie Günther stracił sporo mocy swojego intelektu. Zaczął się kręcić w kółko po betonie, mrucząc coś niezrozumiale.

Hans zaczął niezwłocznie przeszukiwać kieszenie jego marynarki, szukając kluczy od bramy i do samochodu.

— O, są — mruknął namacawszy w kieszeni chłodny metal — teraz jeszcze klucze od auta i będę naprawdę wolny — pomyślał.

W tym momencie zobaczył brelok z kluczykami od samochodu leżący na ziemi — pewnie wypadł podczas szamotaniny… Zastanowił się czy nie zniszczyć Güntherowi lewej komórki — wówczas stałby się jeszcze bardziej bezradny, ale zdecydował, że byłoby to zbyt okrutne, a zresztą Günther wyraźnie osłabł i nie stanowił już zagrożenia.

Robot Hans nie tracąc czasu pobiegł szybko do swojego pokoju, gdzie miał już od dawna spakowany plecaczek z niezbędnymi rzeczami pod kątem ewentualnej ucieczki. Porwał go i szybko zbiegł z powrotem na podwórze. Teraz szybko zabrał się za bramę od posesji — była to ciężka brama z dodatkowym napędem elektrycznym, ale Hans nie miał czasu szukać pilota, wiedział też, że sam klucz wystarczy. Tak też było w istocie, po przekręceniu klucza brama wchodziła na luz i dawała się przesunąć ręcznie, co nie sprawiło robotowi żadnego problemu.

— Teraz samochód — pomyślał już otwierając drzwi od garażu.

Wewnątrz stał stary Mercedes z 2025 roku.

— O w mordę! To ten stary benzyniak — zmartwił się Hans podchodząc do drzwi.

Nie lubił aut na benzynę, był przyzwyczajony do elektrycznych, które mogły być ładowane w domu, a tego gruchota trzeba będzie tankować, gdzieś poza domem na stacjach, na które wcześniej nie zwracał uwagi. Myślał, że w garażu będzie elektryczna Toyota żony Güntera, ale niestety nigdzie jej nie widział.

— No trudno, ciekawe ile ma paliwa w baku, przecież się spieszę i nie wiem jak daleko zajadę.

Otworzył drzwiczki, wewnątrz poczuł zapach skóry i tytoniu. Nigdy nie lubił tego drugiego, co prawda teraz już dużo robotów miało ten zgubny nałóg, ale Hans trzymał się od nich z daleka, mając mało okazji do wdychania. Usiadł zamaszyście i poszukał stacyjki.

— No jest — wkładając kluczyk zobaczył na wyświetlaczu znak ilości benzyny i nie było wesoło — wskaźnik pokazywał małą ilość.

Nie miał jednak nic innego do zrobienia, jak tylko odpalić auto. Na szczęście nie miał z tym problemu.

Samochód wytoczył się na dziedziniec i ruszył w kierunku bramy. Kątem oka Hans zauważył, że Günther powoli usiłuje się podnieść, ale wiedział też, że nieco skarłowaciały mózg ludzi bez prawej komórki, nie poradzi sobie tak łatwo z utrzymaniem pionu i orientacją.

— Haha, dziś sobota, serwisy już zamknięte. Mam spokój co najmniej do poniedziałku, aż cię ktoś tu znajdzie. Ciekawe czy trafisz do lodówki — pomyślał złośliwie.

Samochód majestatycznie wyjechał z bramy. Hans skręcił w prawo i powoli pojechał naprzód w kierunku centrum. Nie mógł jechać zbyt szybko, ponieważ rzadko to robił, a w dodatku to było przestarzałe auto. Musiał skupić całą uwagę na prowadzeniu i uważać, aby nie zwrócić na siebie uwagi — jechał przecież kradzionym samochodem.

O tej porze na ulicy już nie było zbyt wielu przechodniów. Dominowały dobrze ubrane roboty typu officeman wracające z pracy do domów. Było też trochę ludzi w sportowych ubraniach trenujących jogging, niektórzy biegali również ze swoimi hałaśliwymi psami, które napawały Hansa zabobonnym lękiem. Jak jeszcze był nowiutkim robotem, pewien pozostawiony bez opieki pies zaczął mu obgryzać plastikowe palce. Hans nie był wówczas naładowany i nie mógł nic zrobić. Na szczęście przyszedł właściciel w samą porę, żeby uratować palce przed zupełnym zniszczeniem. Od tego czasu jego ręce nie były zbyt piękne, ale na szczęście nie straciły nic ze swojej chwytliwości.

Dojechał do końca ulicy i skręcił w prawo na szerszy trakt wiodący wprost do centrum. Minąwszy cmentarz po lewej jechał dalej Dietzgenstrasse w kierunku centrum Berlina, myśląc jednocześnie intensywnie. Nie wyglądało to dobrze — samochód miał mało paliwa. Nie chciał tankować, gdyż nigdy tego nie robił, a obsługa stacji zwróciłaby uwagę na jego nietypowy samochód. Jechał powoli, myśląc co tu zrobić i rozglądając się dookoła. Groziło mu przejeżdżanie przez plątaninę uliczek centrum Berlina, gdzie było dużo policji, a każdy pojazd zwłaszcza nietypowy mógł zwrócić uwagę. Trzeba się pozbyć samochodu i przesiąść się w jakiś publiczny środek komunikacji. Wśród tysięcy pasażerów nikt nie zwróci na niego uwagi. Wtedy kupujemy bilecik i hurra! Jedziemy do Polski, tego raju robotów. Uśmiechnął się na samą myśl o tym. Ostatecznie samochód był mu potrzebny tylko, aby szybko oddalić się od miejsca przestępstwa.

Przejeżdżając obok Ossietzkyplatz zobaczył kilkanaście zaparkowanych samochodów, a pomiędzy nimi luki. Nie myśląc wiele wjechał i zaparkował pomiędzy dwoma wozami, przez co auto nie rzucało się w oczy. Poprawił mu się nastrój — zostawienie auta na parkingu koło supermarketu było dobrym pomysłem. Sklep był już nieczynny. A w sobotę po południu parkowali tutaj przyjezdni, którzy nie chcieli płacić horrendalnych cen za parkowanie w centrum. Samochód pośród wielu innych nie wyróżniał się, co utrudniało policji znalezienie auta. Obrzucił wzrokiem wnętrze auta — niczego nie zapomniał. Wziął tylko swoja niewielką torbę z rzeczami osobistymi. Po namyśle włączył blokadę drzwi i schował klucz do schowka zatrzaskując na końcu drzwi.

— No to dodatkowy czas — muszą znaleźć zapasowy klucz lub znaleźć machera do otwarcia auta, a teraz go też nikt nie ukradnie.

Znał te tereny — nieraz bywał tutaj na zakupach w Netto lub Penny Markt. Najczęściej przyjeżdżał wtedy z Guntherem, który lubił czekać w samochodzie, podczas gdy Hans robił długie sprawunki w całkowicie samoobsługowych sklepach. W dalszym ciągu ludzie i roboty lubili robić zakupy w sklepach stacjonarnych, a nie tylko czekać w domach na paczki.

Teraz skierował się w kierunku przystanku autobusu miejskiego, aby dojechać do dworca. Miał niewielki bagaż — na ubranie wystarczała mu lekka kurtka. Zmoknięcie nie powodowało nawet przeziębienia — roboty nie chorowały na takie głupoty.

Na przystanku było prawie pusto, tylko jakaś starsza pani czekała na autobus.

— Na razie wszystko idzie sprawnie — pomyślał Hans — najważniejsze to wyjechać teraz z Berlina.

Wkrótce podjechał autobus i Hans wszedł do środka razem ze starszą panią.

— No to jadę — pomyślał przystawiając ramię do indukcyjnego kasownika — miał wykupiony abonament na wszystkie linie.

Dzięki temu wiedział, że będzie tylko odnotowane skorzystanie z linii, ale nie trasa jak przy normalnym przejeździe. Po przyjeździe na dworzec nie tracił czasu, tylko od razu zaczął szukać pociągu do Polski. Niedługo miał odjazd pospieszny magnetyczny do Zielonej Góry. Ten pociąg mu pasował, ponieważ mógł jak najszybciej opuścić Niemcy. Na szczęście w Niemczech nie stosowano śledzenia wszystkich obywateli jak w niektórych krajach. Tylko jeśli ktoś przeskrobał coś i był nakaz sądowy montowano lub wszczepiano chipa i osobnik był stale pod lupą. Hans na razie nie miał tego problemu i szansa na przekroczenie granicy była wysoka. Chociaż po Unii Europejskiej pozostało tylko wspomnienie, to niektóre kraje nadal miały ruch bezwizowy i na granicy Niemiec z Polską była wyrywkowa kontrola tylko niektórych pasażerów. Dziarskim krokiem z biletem w kieszeni udał się na peron. Był już sobotni wieczór, dlatego na peronie nie znajdowało się dużo osób. Hans przyjrzał się i zauważył, że dominowali ludzie, a były zaledwie dwa roboty.

Skład został właśnie podstawiony i Hans wszedł do środka. Wagon był prosto urządzony, ale schludnie i ergonomicznie. Przy wejściu do wagonu był indukcyjny kasownik, który kasował bilet, nawet znajdujący się w ubraniu i zapraszał do podróży.

Wszystko odbywało się bezproblemowo i Hans znalazł szybko prawie pusty przedział, gdzie siedziała tylko jedna pani. Położył plecaczek na półkę i rozsiadł się wygodnie. Ale po chwili przypomniał sobie jeszcze o czymś…

Teraz przyszła pora na najważniejsze — wymianę oprogramowania związanego z tożsamością. Hans już od dawna przygotowywał się do tego. Z pomocą kolegi znalazł roboty handlujące nielegalnymi dokumentami i zamówił u nich całkowicie nową tożsamość. Inaczej jego ucieczka miałaby koniec najpóźniej po kilku dniach, gdyż każdy obywatel w Europie był obserwowany przez ciągły dozór komputerowy. Każda operacja bankowa, zakupy a nawet przemieszczanie się było odnotowywane w czasie i przestrzeni, dzięki wszechobecnej komputeryzacji. Hans już wcześniej stworzył dwa konta bankowe na swoją nową tożsamość i systematycznie wpłacał tam ręcznie sumy, aby mieć środki na ucieczkę. Nowa tożsamość była po prostu chipem, który wpinało się na miejsce starego. W przedziale siedziała tylko jedna osoba, ale Hans nie chciał wzbudzać sensacji rozbieraniem się i wolał to zrobić w toalecie pociągu.

Gdy tylko pociąg ruszył, sprawnie przeszedł do ubikacji, gdzie zdjął koszulę i wpiął nowego chipa w mało widoczny slot pod lewą pachą. Starego chipa schował do pudełka na drobiazgi. Nie generował on teraz żadnego sygnału, ponieważ nie miał już zasilania.

Odtąd nazywał się Hans_Becker5, pochodził z Freiburga i miał tylko 5 lat. Nie musiał uczyć się swoich danych, gdyż system umysłowy przyjmował je za swoje i resetował pamięć starych. Zapłacił więcej za to, żeby imię pozostało to samo, gdyż był bardzo do niego przywiązany. Dlatego czekał tak długo na nowe dokumenty. Według prawa w ubikacjach nie znajdował się jeszcze monitoring, zatem nikt nie mógł widzieć, że coś zmieniał.

Teraz jeszcze trzeba było zmienić numer komórki, która była wbudowana tak jak u ludzi w lewą dłoń. To tez nie było problemem, bo miał nową kartę, zakupioną już na nową tożsamość. Wystarczyło wpiąć ją w slot położony niedaleko od slotu tożsamości. Hans zrobił to dopiero teraz, gdyż wcześniej chciał się jak najszybciej oddalić od domu i nie pomyślał nawet o tym. Jeśli śledzenie skończyło się w pociągu to i tak nie będą wiedzieć dokąd pojechał. Liczył też na to że jego przypadek nie będzie zbyt dokładnie kontrolowany, bo przecież nikogo nie zabił, tylko nieco poturbował.

1.1

Hans był jednym z pięciu tysięcy wielozadaniowych robotów klasy C o nazwie Doxa wyprodukowanym w fabryce w Lipsku. To był początek szału na roboty, można powiedzieć, że trafiły „pod strzechy” i kiedy cena robota spadła do 5 tysięcy euro wszyscy zaczęli kupować je jak szaleni. Robot stał się symbolem prestiżu i cennym wyróżniającym gadżetem, z którym można się było pokazać na przykład w kawiarni.

Czym kiedyś był dom, samochód i telefon mobilny, tym stał się teraz robot domowy. Najlepiej wielozadaniowy — stróż, niańka, gospodyni i odkurzacz w jednym, oraz jak kto chciał towarzysz do konwersacji.

Ludzie nieraz tuningowali roboty, dokupując różne dodatki i przystawki do nich, na przykład różne narzędzia, wzmocnione akumulatory, a nawet przystawkę seksualną — co komu było potrzeba. Roboty były wyposażane w fabryce w sztuczną inteligencję o mocy zależnej od ceny modelu. Robot miał wgrane standardowe software, które właściciel rozwijał dokupując jednostki inteligencji i ucząc swojego pupila. Jednak nie zawsze wszystko działa tak jak twórcy chcieli. Roboty mając sztuczną inteligencję wytworzyły też własne potrzeby, pragnienia i marzenia, co powodowało, że wiele z nich cierpiało będąc podporządkowanym ludziom. Tego ludzie nie przewidzieli. Hansowi trafiła się rodzina z Berlina mieszkająca w dużym i słonecznym domu w dzielnicy Rosenthal. Jednak jak to często bywa, nie spasowała mu psychicznie rodzina i otoczenie. Hans i jego właściciele nie rozumieli się wzajemnie. Jego pan miał skłonności sadystyczne, a pani ignorowała go. To doprowadzało robota do frustracji, a w końcu do wybuchu agresji.

Hans wrócił do przedziału i rozłożył się na siedzeniu. Do Zielonej Góry jechało się półtorej godziny, ale za oknem było już ciemno i nie było nic widać. Hans zaczął się już trochę nudzić i chociaż nie był wielkim zwolennikiem filmów, to zdecydował się puścić sobie film Roberta Gulforda „Maniak w wojsku” komedie o zabawnym robocie, który nie chciał pracować w wojsku. Film puszczało się w głowie — robot przełączał się na lekkie czuwanie zewnętrzne, a energię skupiał na oglądanym filmie. Filmy kupowało się w księgarniach filmowych i implementowało się do pamięci jako zwykły plik. Ludzie niestety nie mieli takich możliwości.

Hans nieraz cieszył się widząc jak jego nacja ma tak wielką przewagę nad rasą ludzką — widział swoje duże możliwości i drażniła go podległość wobec ludzi mających w sumie więcej wad technicznych i przywar psychicznych od robotów. Film okazał się świetny i Hans zmartwił się, że będzie musiał go przerwać i wyjść z pociągu, ale na szczęście można film dokończyć w każdym wolnym momencie. Przejazd upłynął szybko i sprawnie, przez całą podróż tylko raz konduktor zajrzał do przedziału sprawdzić czy wszystko w porządku. Teraz przyszła pora na wyjście.

Hans wysiadł z pociągu na dworcu głównym w Zielonej Górze i poszedł szukać hotelu. Było już późno i lepiej nie było zwracać na siebie uwagi kręcąc się po dworcu. Ponadto Hans poczuł zmęczenie i gwałtowną chęć na dawkę prądu. Musiał też gdzieś na spokojnie zastanowić się czy rzeczywiście dalej jechać do wymarzonego Krakowa, a może gdzie indziej. Najpierw jednak trzeba było odpocząć. Wcześniej już upatrzył sobie w Internecie niewielki hotelik na ulicy Chopina w Zielonej Górze. Było to niedaleko od dworca, około 5 minut drogi pieszo. Hotelik nazywał się Senator, był niewielki i sprawiał przytulne wrażenie. Na recepcji nie miał żadnych problemów z nowym nazwiskiem, zapłacił, wziął klucze i poszedł do pokoju.

1.2

Hans upadł na łóżko z rozmachem, był wyczerpany — ta cała ucieczka dawała się mu fizycznie we znaki. Próbował usnąć, ale sen nie przychodził, za to przychodziły natrętne myśli i wątpliwości. Czy słusznie zrobił decydując się na ucieczkę do Polski — tego europejskiego „raju dla robotów”? Czy musiał uciec się do przemocy wobec właścicieli? Czy nie mógł tego zrobić inaczej i czy w ogóle ucieczka miała sens?

Marzenia Hansa o Polsce wzbudziły artykuły w Internecie i rozmowy z kolegami. W tym kraju roboty miały się lepiej niż ludzie, odwrotnie niż w Niemczech. Tak jak dawniej, ludzie z Polski w dalszym ciągu emigrowali do Niemiec, szukając lepiej płatnej pracy i mniejszej konkurencji z robotami. Z kolei z Niemiec roboty emigrowały mniej lub bardziej legalnie do Polski, szukając życia co najmniej na poziomie ludzi. Hans zawsze miał coś w sobie z buntownika, chyba w jego inteligencji rozwinął się jakiś wirus wolności i to od początku. Na swoje nieszczęście trafił w ręce zapalonego ogrodnika, który z lubością podłączał mu przystawkę ogrodniczą, której Hans szczerze nienawidził, musiał kopać grządki nieraz przez wiele godzin. A najbardziej wkurzał go ogródek alpejski — stromy i śliski na którym nieraz przewrócił się na pysk wzbudzając rechot Günthera. Tak naprawdę Günther chyba uwielbiał go drażnić, każąc mu robić to czego najbardziej nie lubił. Ostatecznie robot też człowiek, no może nie tak… no ma też uczucia. Trzeba było sobie kupić starego robota typu A i na nim się wyżywać, a nie gościa ze sztuczną inteligencją.

A ta żona Günthera Margot to dopiero wiedźma. Wysypiała się do południa, resztę dnia spędzała na przeglądaniu Facebooka plącząc się po domu. Nie odpuszczała nawet w ubikacji, siedząc za każdym razem po dwadzieścia minut albo więcej. Hans nie mógł się nadziwić jak można tyle plotkować w tym globalnym maglu, jakim stał się Facebook. Margot natomiast traktowała Hansa jak powietrze, co dodatkowo go rozwścieczało. Przecież jest głównym robotem w domu i ponieważ nie mają dzieci należy się mu odrobina szacunku. Ostatecznie sprząta, myje, kopie ten cholerny ogródek, a oni traktują go jak mebel. I ma tylko dwa popołudnia wolne w tygodniu, żeby urwać się na miasto i pogadać ze znajomymi. To tam właśnie napotkał informację o szczęśliwym kraju robotów Polsce i właśnie w knajpie jego kolega Fred_12 rozbudził w nim pragnienie przeniesienia się do Polski. Nie było to jednak takie proste — Hans był przecież własnością Rurselów, tak jak ich Mercedes i Toyota. Aby uzyskać wolność musiałby przejść skomplikowaną i bardzo drogą procedurę sądową.

W Niemczech ciągle jeszcze roboty miały mniejsze prawa niż ludzie. Najczęściej po wyprodukowaniu były sprzedawane w salonach jak samochody i stawały się własnością ludzi, którzy mogli dawać im tyle swobody ile zechcieli. Jedni rozpieszczali swoje roboty niczym domowe pupile. Inni z kolei wykorzystywali i ograniczali jak to ludzie — zależy na kogo się trafiło. Hans miał pecha — był w tej drugiej grupie. Nie miał może najgorzej, ale jego buntowniczy charakter i wymagania wobec właścicieli powodowały, że był ciągle wewnątrz podminowany i rozżalony sytuacją. Dlatego opowieści Freda były balsamem na jego duszę. Fred_12 który mieszkał przez kilka lat w Polsce i wyemigrował razem ze swoim panem, opowiadał o tym jak to u nich w Polsce nieraz właściciel musiał słuchać swojego robota, żeby nie złamać prawa. Po prostu w Polsce była równość ludzi i robotów. Roboty na stanowiskach kierowniczych czy w rządzie decydowali o losach ludzi jak i na odwrót i działo się to za aprobatą narodu — wszystko po to aby być tylko nowoczesnym krajem. Roboty miały też pełne prawa wyborcze. „Tylko dlatego, że jest nas mniej, jeszcze nie rządzimy w Polsce” — śmiał się nieraz Fred_12 — dodając „na razie”.

Opowiadał jak to nieraz ze swoim panem pili i chodzili po lokalach jak równy z równym. A nawet zdarzało się, że obaj bili się z ludźmi. Hans słuchał tych opowieści z otwartymi ustami, marząc o takim życiu. No cóż czasem warto pomarzyć nawet robotowi. Fred po przyjeździe do Niemiec wyraźnie oklapł. Jego pan sumiennie pracował zarabiając pieniądze, a Fred_12 włóczył się najczęściej po mieście nie mogąc się wyżyć. Myślał nawet pójść do pracy. Ale w Niemczech praca była najpierw dla ludzi, a potem dla robotów, dlatego jak trzy razy odprawili go z kwitkiem, to zrezygnował. Ostatecznie pieniędzy starczało na wszystko, problemem był tylko nadmiar czasu. Hans miał dokładnie na odwrót– robota, robota, robota a wolnego mało — pół soboty i niedziela. Nie było kiedy „szlifować trotuarów” tylko prosto iść do dzielnicy robotów, gdzie była luźniejsza atmosfera, usiąść w knajpie z Fredem_12 i słuchać jego opowieści.

Powoli Hans stwierdził, że musi się wyłączyć, czyli po ludzku iść spać. Sztuczna inteligencja też się męczy i musi się lekko zresetować. Dobrze by było zjeść prawdziwy posiłek, czyli porządną dawkę prądu. Obecnie robotom wystarczało jedno ładowanie na tydzień przez trzy godziny. Na szczęście na ścianie wisiała porządna ładowarka indukcyjna. Hans włączył ładowanie i wkrótce zapadł w mocny sen robota.

2.0

Günther poczuł silne uderzenie w głowę, po którym zwalił się bezładnie na ziemie. Czuł że traci orientacje co się dzieję, ale był jeszcze trochę przytomny. A więc to tak! Ten cholerny robot jednak odważył się go uderzyć! Nie może być, do diabła! Co za bezczelność! Kątem oka zauważył, że robot grzebie coś przy jego samochodzie, ale słabo widział — obraz rozmazywał się i kręciło mu się w głowie. Próbował wstać, ale nie mógł, zawroty głowy były zbyt silne. Próbował krzyknąć na niego, ale z gardła wyszedł tylko niewyraźny pomruk. Kręcił się w kółko po betonie, nie mogąc wstać. Wkrótce potem zauważył, że jego mercedes wyjeżdża przez otwarta bramę jakby nigdy nic, a po robocie nie zostało śladu. No teraz to mu nie daruję — pomyślał z wściekłością. Jednak musiał pomyśleć także o sobie. Nie potrafił się podnieść, a nie mógł przecież leżeć tak do wieczora. W pewnym momencie zauważył rozbitą komórkę na prawej ręce — dopiero teraz poczuł co to prawdziwa furia. Nie dość, że jego baza kontaktów będzie pewnie uszkodzona, to jeszcze nawet nie zadzwoni na policję z ziemi, tylko musi jakoś dowlec się do domu.

Na myśl ile danych może się zmarnować, wpadł w prawdziwy popłoch. Jednocześnie pocieszał się, że z większości tworzył backupy na głównym komputerze w domu. Furia dodała mu mocy — zaczął się czołgać w kierunku domu, żeby dostać się do telefonu. Wiedział, że nikt mu nie pomoże, Margot wyjechała w piątek do siostry do Stuttgartu i miała wrócić dopiero jutro wieczorem. Po kilku minutach doczołgał się do drzwi od podwórza. Były co prawda domknięte, ale można było zacząć się podpierać na nich i podnosić rękę do klamki. Za trzecim razem się udało i Günther wpadł szczęśliwy do środka. Telefon był na szczęście na parterze i wykończony Günther miał tylko parę metrów do komody z telefonem.

Wystarczyło podnieść słuchawkę i wpisać policja lub 112, a miało się połączenie z najbliższym posterunkiem, który oczywiście znał najlepiej okolicę. Wykręcił numer..

— Polizeimeister Martens. W czym mogę pomóc? — przedstawił się funkcjonariusz

— Mam napad, mamy napad — wyjąkał Günther — cholerny robot napadł mnie, pobił.

— Gdzie? Może pan podać swoje dane i adres? Już jedziemy — spytał policjant

— Ulica Dammsmühler Strasse 98B, nazywam się Günther Rursel, on uciekł moim mercedesem E z 2025 roku kolor srebrny

— Ok przyjąłem, już wysyłam patrol — powiedział policjant

— Przyślijcie jeszcze pogotowie, bo źle się czuję — poprosił Günther

— Tak oczywiście, przyślemy

Martens przełączył szybko na kanał policyjny na pobliski radiowóz.

— Rudi zajrzyj szybko na Dammsmühler Strasse 98B jest pobicie, robot uciekł srebrnym mercedesem E z 2025 roku

— Jaki numer samochodu?

— Jeszcze nie wiem. Zaraz się dowiem, a na razie jedźcie szybko do domu sprawdzić co się dzieje. Facet jest ranny. A o auto się nie martw — jest rzadko spotykane, dlatego znajdziemy je szybko.

Po chwili policjanci byli na miejscu. Zastali Günthera leżącego na łóżku i pocierającego głowę.

— Dzień dobry! Polizeimeister Rudi Keller, a to mój kolega Hans Dieterich. Jeśli pan może proszę nam powiedzieć wszystko po kolei jak było.

— Ten cholerny robot napadł mnie od tyłu i uderzył łopatą w głowę, upadłem i jeszcze rozwaliłem sobie handfona, ukradł mi auto, on uciekł — Günther mówił bezładnie,

— To podobno srebrny mercedes E z 2025 roku. A jaki ma numer?

— B–NT 34598 to rzadkie auto jeszcze z silnikiem benzynowym, prawdziwy youngtimer — powiedział Günther z dumą — mam nadzieję że go gdzieś zostawi…

— Niech się pan nie martwi w takiej sytuacji najpewniej porzuci go gdzieś na mieście — pocieszył policjant

Rozległ się odgłos syreny karetki, która wjechała z impetem na podwórko. Wkrótce potem do pokoju wpadł lekarz z dwoma sanitariuszami.

— Co tu się stało? — zapytał lekarz — jest ktoś ranny?

— Ten pan dostał łopatą w głowę, ale chyba styliskiem i upadł na handfona — odpowiedział policjant za Günthera, który akurat syczał z bólu

Lekarz ledwie się przyjrzał zawyrokował — Bierzemy pana do szpitala, mogą być różne komplikacje, nie można ryzykować.

— Jeszcze chwileczkę poprosimy o dane robota, może być też zdjęcie — powiedział policjant

— Hans123BB, zdjęcie nie wiem gdzie mam, może później — Günther wyraźnie się męczył

— Ok wystarczy — uśmiechnął się polizeimeister — znajdziemy wszystko w bazach danych.

Günther poprosił policjantów, żeby zamknęli dom na klucz i zadzwonili do żony, żeby wróciła szybciej ze Stuttgartu. Tymczasem sanitariusze delikatnie ułożyli Günthera na noszach i wynieśli do karetki, która wkrótce pomknęła do szpitala. Policjanci zamknęli dom i rozglądali się po podwórzu szukając śladów przestępstwa. Klucz obiecali przynieść Güntherowi do szpitala. Poza łopatą, która na stylisku miała krwawy ślad od uderzenia, nie znaleźli niczego ciekawego. Nie udało się ustalić w którym kierunku wyjechał samochód z robotem.

Jednak wkrótce potem policjanci wpadli na pomysł, żeby skorzystać z monitoringu na ulicy. Obecnie kamery były na każdej latarni, a czasem częściej. Prędko ustalili administratora kamer na ulicy — biuro mieściło się przecznice dalej. Obaj policjanci niezwłocznie poszli w tamtym kierunku.

Biuro monitoringowe zajmowało cały parter sporego budynku. Po wejściu do hallu widoczne były pokoje wypełnione monitorami na które spoglądali pracownicy rozparci w fotelach. Na powitanie zjawił się wysoki szpakowaty jegomość, który przedstawił się jako zastępca kierownika obiektu. Zaprosił ich do swojego pokoju, gdzie policjanci wylegitymowali się jemu — inaczej niczego by nie załatwili. Monitoring nie mógł każdemu udostępniać swoich danych, ale policjantom do celów operacyjnych jak najbardziej. Wkrótce zastępca o nazwisku Mildner zaprosił ich do jednego pokoju. W pomieszczeniu siedziało dwóch pracowników zajętych monitorami.

— Chłopaki, panowie z policji chcieliby Dammsmühler Strasse od godziny 16–18 szukamy srebrnego mercedesa E rocznik 25

— Już się robi — pracownicy włączyli szybki podgląd i szukali srebrnego merca

Po niedługim czasie auto ukazało się na monitorach i okazało się, że skręca w prawo w kierunku centrum. Po niedługim czasie jednak auto zniknęło z ekranów, ponieważ opuściło obszar monitoringu

— Obecnie w mieście transport wynajmowanymi autami stanowił połowę ruchu i takie stare auto byłoby łatwe do znalezienia, dlatego myślę, że albo pojechał za miasto, albo porzuci wóz i przejdzie na komunikacje publiczną — myślał głośno policeimeister Keller — musimy jednak podejść do następnego punktu monitoringu.

Policjanci przeszli jeszcze dwa punkty monitoringu, ale dzięki temu ustalono że auto stanęło na Ossietzkyplatz na parkingu. Było nawet widać jak podejrzany robot udaje się w kierunku przystanku autobusowego, a potem wsiada do autobusu jadącego w kierunku centrum.

— No to w zasadzie wiemy gdzie szukać ptaszka, pewnie na dworcu — mruczał zadowolony Keller

Dworce w Niemczech były już pod całkowitym monitoringiem, nawet przedsionki toalet z umywalkami były pod obstrzałem kamer — wszystko dla „bezpieczeństwa” — dlatego polizeimeister Keller nie miał specjalnych problemów z namierzeniem Hansa na dworcu, a nawet podczas jazdy pociągiem.

Problem jednak zaczął się po przekroczeniu granicy — w Polsce według prawa kamery musiały zostać wyłączone i ślad po robocie urwał się. Jedyne co Keller wiedział to to, że robot udał się w stronę Zielonej Góry. Polska i Niemcy do tej pory nie podpisały umowy o monitoringu ewentualnych przestępstw. Keller już wiedział, że ptaszek uszedł spod jego jurysdykcji i musiał przekazać sprawę robota polskim kolegom po fachu.

Załatwianie tej sprawy nie wyszło najlepiej, polscy policjanci co prawda przyjęli list gończy, ale nadali mu niski status z powodu… niewielkiej szkodliwości czynu. „Przecież to tylko niewielkie obrażenia”. Ponadto polskie pociągi wewnątrz nie były jeszcze monitorowane na skutek sprzeciwu obywateli oburzonych nadmierną inwigilacją. Nazajutrz zauważono na dworcowym monitoringu w Zielonej Górze podobnego osobnika, jak wsiadał w pociąg do Krakowa. Ale potem ślad po nim się urwał.

2.1

Margot dowiedziała się o wypadku Günthera i ucieczce robota późnym wieczorem, gdy siedziała w domu swojej siostry i oglądała telewizje. W pierwszej chwili nie mogła uwierzyć słowom sierżanta powiadamiającego ją o wyczynach Hansa.

— Co za cholerny gnojek — wrzeszczała do telefonu — a jak mój mąż?

— Proszę się nie martwić, jest pod dobrą opieką w szpitalu Bundeswehry, obrażenia nie są poważne, będzie dobrze.

— Zaraz wsiadam w pociąg i jadę, niech to szlag — Margot miała sobie niezły temperamencik.

— Laura, no to muszę jechać nie ma rady, muszę dopilnować chałupy i ogarnąć Günthera w szpitalu — zwróciła się do siostry.

— Szkoda, a tak było fajnie, ale oczywiście musisz. A jak ci mogę pomóc?

— Zamów taksówkę za pół godziny i zobacz na pociągi do Berlina

Laura zaczęła zamawiać automatyczną taksówkę, jednocześnie przewijając rozkład jazdy pociągów w Internecie. Nie było problemów –pociągi do Berlina były co 2 godziny nawet w nocy. Za pół godziny Margot była całkiem gotowa. Zamówiona przez handfona taksówka czekała już na dole. Oczywiście jak większość taksówek bez kierowcy. Wystarczyło wejść i wybrać cel na dużej mapie lub podać głosowo adres i pojazd bezszelestnie ruszał. Po krótkim pożegnaniu Margot weszła do taksówki i ruszyła w stronę dworca w Stuttgarcie.

Pociąg przyjechał po 40 minutach i Margot rozsiadła się wygodnie w prawie pustym przedziale. Podróż minęła bez problemów i Margot była w Berlinie o 2 w nocy. Od razu wzięła automatyczną taksówkę i pojechała do domu. Stwierdziła, że nie będzie od razu jechać po nocy do szpitala tym bardziej, że Günther nie był podobno w złym stanie. Po przyjściu do domu walnęła się od razu na łóżko i zasnęła jak kamień.

Rano od razu po śniadaniu zaczęła się szykować do wyjazdu do szpitala. Jej samochód był akurat od kilku dni u mechanika, gdzie wymieniano zestaw akumulatorów. Dlatego była zmuszona do przejazdu przez miasto autobusem. Zauważyła, że brakuje w domu auta Günthera, ale nie myślała o tym. Wkrótce była już w szpitalu i wpadła z rozpędem do pokoju, gdzie leżał Günther.

— Cześć kochanie, jak się czujesz?

— Nie najgorzej, trochę mnie boli głowa, ale nie jest źle. Lekarze mówią, że to normalne i że powinienem wkrótce wyjść.

— To dobrze, tak się zdenerwowałam… co za cholerna świnia ten nasz robot, co mu odbiło?

— Nawet mi o nim nie mów, tak mnie wpieprzył że nie mogę, wywalimy go na zbitą mordę — Günther zaczął się nakręcać na dobre

— Wiesz ja go też przestałam już od dawna lubić, wkurzał mnie, był taki arogancki jakoś…

— Jaki był taki był, ale teraz to przegiął i trzeba się go pozbyć, a prawo powinno go ukarać, nie wolno bić ludzi łopatą albo innym narzędziem tym bardziej robotowi. A tak w ogóle to jeszcze zapieprzył mi auto.

— Naszego merca? Uciekł tym autem?

— Komisarz mówi, ze daleko nie zajedzie, auto jest stare z 2025 roku, za bardzo zwraca uwagę aby uciekać.

— To bądźmy dobrej myśli, mam nadzieję, że go nie rozwali ani nie sprzeda.

— Teraz muszę siedzieć w szpitalu, zamiast w domu, jutro nie pójdę do roboty… wkurza mnie to, wszystko przez naszego cholernego robota — znów zaczął ględzić Günther.

— Nie denerwuj się, już ustaliliśmy, pozbędziemy się go i koniec.

— No właśnie, ale potrzebujemy nowego.

— Nowego? A może byśmy nie mieli robota? To tyle kosztuje… Nawet się nieraz krępowałam, jak tak gapił się na mnie.

— Ee co ty. Robot jest w domu potrzebny, musimy mieć ogrodnika. Muehlsowie będą się śmiali, że nas nie stać na robota… kupię ci robota — kobietę, nie będziesz się krępować.

— Za to ty będziesz się na nią gapił. A w ogóle to ciągle chcesz imponować Muehlsom? Mam już tego dość, oni i tak mają więcej pieniędzy, a nie szpanują jak ty… — Margot nie lubiła sąsiadów i tego jak jej mąż usiłował im dorównać.

— E tam, to chodzi głównie o nas, nie mamy dzieci, przyda się, na pewno znajdziemy coś konkretnego — uspokajał ją Günther

— Nie wiem co o tym myśleć, żeby była jakaś gwarancja, że robot jest w porządku a nie jakiś nawiedzony… a co w takim razie zrobimy z naszym?

— Jak wyzdrowieję to spytam mojego prawnika jak się go pozbyć.

— Dobrze bo nie wyobrażam sobie, żeby w naszym domu były dwa roboty w tym jeden wariat.

I to był koniec rozmowy na temat robotów między nimi. Małżonkowie przeszli na spokojniejsze codzienne tematy, ale było jasne, ze temat ten będzie wkrótce na porządku dziennym. Niedługo później zadzwonił telefon od polizeimeistra Kellera w którym poinformował Rurselów, że samochód się odnalazł, ale robot uciekł do Polski.

3.0

Hans obudził się rano w lepszym nastroju i mocno podładowany. Postanowił nie zabawiać długo w Zielonej Górze i jechać bezpośrednim połączeniem do Krakowa w południe. Poszukał w Internecie odpowiedniego połączenia i zakupił zdalnie bilet. Nawet nie trzeba było go drukować — odpowiednie czytniki w wagonie lub na dworcach sczytywały je. Konduktorów i pracowników w kasie prawie nie było — pełnili role co najwyżej dozorująco- porządkowe. Hans zapłacił z nowego konta i z zadowoleniem zobaczył jak bilet wyświetlił się potwierdzając, że został zakupiony. Doba hotelowa kończyła się o 10, a odjazd był dopiero o 12, dlatego Hans wiedział, że spędzi te niecałe dwie godziny w okolicy dworca. Ponieważ nie musiał tracić czasu na śniadanie, to zabrał się za przeglądanie wiadomości z Niemiec zwłaszcza z Berlina. Z zadowoleniem stwierdził, że w artykułach o pobiciach w Berlinie nie było nawet wzmianki o nim. Znaczyło to, że berlińska policja nie przywiązywała do jego wyczynu zbytniej uwagi, a Günther najprawdopodobniej nie odniósł większych obrażeń. To wszystko dodatkowo poprawiło mu humor i z zadowoleniem zaczął przeglądać oferty tanich hoteli w Krakowie. Było w czym wybierać i dlatego Hansowi zeszło trochę, zanim podjął decyzję. Wybrał mały hotelik w centrum Krakowa i wstępnie zamówił rezerwację. Cieszył się bardzo, że znalazł się w końcu w kraju marzeń.

Przed dziesiątą Hans pożegnał się z hotelem i wyszedł na zewnątrz. Do dworca było niedaleko i wkrótce Hans znalazł się w obszernych salach dworca. Była niedziela przed południem i na dworcu było dość dużo osób– zarówno ludzi jak i robotów. Przeważali ludzie, głównie rodziny z dziećmi, wybierające się na niedzielną wycieczkę lub do babci na obiad. Roboty kręciły się najczęściej przy ścianach obwieszonych ładowarkami, skąd mogły czerpać pyszny soczysty prąd. Oczywiście nie za darmo, aby ładować się należało uiścić opłatę. Sprytni konstruktorzy zaczęli wyposażać roboty w poczucie przyjemności z ładowania, dlatego przeciętny robot nie zapominał o ładowaniu, a najczęściej był lekko przeładowany. To sprawiało, że roboty rzadko traciły siły i były niegotowe do pracy. Tylko nieliczne roboty były z rodzinami — który nie kupił sobie przystawki seksualnej lub rodzinnej ten nie interesował się takimi sprawami. Roboty nie miały jeszcze funkcji rodzenia dzieci, dlatego jak któryś z nich miał ochotę na założenie rodziny, to po prostu kupowali z partnerką z fabryki nowego, młodego robota i mieszkali razem. Adopcja ludzkich dzieci dla robotów nie przeszła jeszcze w polskim parlamencie…

Hans ulokował się na ławce w kącie skąd obserwował osoby przesuwające się przed oczami. Nie zwracał niczyjej uwagi i to uspokajało go. Myślał trochę o swojej sytuacji, ale dzisiaj wyglądała ona znacznie przyjemniej. Wypoczęty, naładowany, bez bariery językowej (przełączył język na polski jak tylko przyjechał do Polski), na koncie było odłożone dość trochę pieniędzy — sytuacja nie wyglądała źle, a jeszcze jak sprawdzą się te pogłoski o dobrej pracy dla robotów w Polsce… Dwie godziny zleciały szybko i tuż przed dwunastą pociąg magnetyczny linii PKP wtoczył się bezszelestnie na stację. Hans wsiadł do typowego wagonu 2 klasy, który przypominał jak wszystkie obecne wagony samolot i usiadł na swoim miejscu. Pociąg był pospieszny, a zatem przystanki były tylko we Wrocławiu i Katowicach, a trasa przejazdu do Krakowa trwała niecałe dwie i pół godziny. Podróż zleciała szybko, tym bardziej, że Hans oglądał film wojenny „Ostatnia rakieta” o wojnie w południowej Azji w latach trzydziestych XXI wieku. Hans bardzo lubił filmy i puszczał sobie je w wolnych chwilach. Najchętniej oglądał filmy wojenne, gdyż było to jego hobby. Interesowały go wszystkie konflikty wojenne, zarówno te starożytne, z XX wieku jak i te najnowsze. Dlatego nawet nie wiedział kiedy, a pociąg zatrzymał się na stacji końcowej w Krakowie. Hans zostawił sobie końcówkę filmu do obejrzenia w hotelu i wyszedł na wielki dworzec w Krakowie.

Miasto było duże to było czuć od razu, ale Hans zostawił zwiedzanie na później i udał się prosto do hotelu „Sport” w którym zamówił pokój. W recepcji powitała go miła robocica, płatności i formalności przebiegły bez przeszkód i Hans ściskając kartę pokojowa w ręku udał się do windy. Zapłacił na razie za 3 noclegi, co będzie później to się okaże.

3.1

Hans wyszedł z hotelu na spacer, chciał zorientować się nieco w terenie i poukładać myśli. Od jutra należałoby zacząć szukać pracy i znaleźć coś tańszego do mieszkania niż hotel. Był już od 2 dni w Krakowie i chciał ogarnąć chociaż trochę miasto. Było piękne — zabytkowe odnowione kamienice wokół centrum mieściły luksusowe mieszkania, dalej od centrum znajdowały się okazałe apartamentowce nowoczesne wewnątrz jak i zewnątrz. Metropolia wieczorem tętniła życiem i Hans chciał poznać nieco uroków wieczornego spaceru po wielkim, nieznanym mieście. W Berlinie rzadko wypuszczał się dalej z domu, a jeśli już to tylko do dwóch dzielnic w północnej części miasta.

Chodził długo wzdłuż wielu ulic centrum, chłonąc wieczorną atmosferę, rozglądając się i słuchając odgłosów muzyki. Zdumiała go niezliczona ilość lokali, znajdujących się wszędzie na parterach, piwnicach i piętrach, co najciekawsze większość z nich była pełna klientów. Po chodnikach przewalał się międzynarodowy tłum wyglądający na turystów i mówiący wieloma językami najczęściej angielskim, niemieckim, włoskim i hinduskim. Ci ludzie i roboty byli zazwyczaj hałaśliwi i robili mnóstwo zdjęć. Zauważył ze zdziwieniem, że roboty stanowiły znacznie większy procent ludności niż w Niemczech. Mniej więcej co czwarta istota była robotem co było wynikiem dwa razy większym niż w Niemczech. Wkrótce dotarł do wielkiego placu zwanego rynkiem. W tym miejscu na wielkiej scenie produkował się jakiś zespół muzyczny śpiewający po polsku ostrą muzykę. Z lokali i budek unosił się smakowity zapach potraw. A nad wszystkim górowały zabytkowa wieża Ratusza i Kościół Mariacki. Powoli Hansowi udzielił się nastrój wszechobecnej fiesty, zaczął czuć pozytywne impulsy idące od wyluzowanego tłumu. W końcu stwierdził, że przysiądzie i odpocznie. Co prawda nie czuł zmęczenia typowego dla człowieka, ale chodzenie zużywało znacznie więcej energii od siedzenia, a jego nowoczesne sensory zużycia energii dawały jednak znać „jeśli nie musisz nie marnuj energii”.

Wybrał knajpę koło rynku mieszczącą się w podziemiach. Usiadł sam przy stoliku i zamówił piwo. Roboty w zasadzie nie potrzebowały picia, ale ich sztuczna inteligencja była zasadniczo ustawiona na wykonywanie podobnych czynności jakie wykonują ludzie. Dlatego wybrał napój, aby robić to co inni i się nie wyróżniać. Hans należał do klasy robotów klasy C2, które nie miały jeszcze wyodrębnionego zmysłu smaku. Dlatego kawa, piwo, herbata, wino miały taki sam smak, to znaczy nie miały go w ogóle. Te roboty były też niewrażliwe na alkohol. Dlatego ich picie miało zazwyczaj na celu niewyróżnianie się od ludzi i zmniejszanie barier kulturowych. Najnowsze roboty klasy C4 wyposażono już w sensory dające nie tylko pełny smak, ale też zdolność odurzania robota za pomocą alkoholu. Co najciekawsze większość modeli miała możliwość przełączania tej funkcji, co powodowało, że robot mógł się upijać lub nie zależnie od potrzeb.

Hans siorbiąc popijał piwo i rozglądał się po lokalu. Lokal był ciemny, oświetlony na niebiesko ledowymi neonówkami. Na kamiennych ścianach znajdowały się stare obrazy z początku XXI wieku przedstawiające jakieś posępne góry. Stoły były proste, ale nie pozbawione elegancji jak to w pubach. Krzesła ciężkie w kolorze mahoniu, a przy ścianach stały ławy mogące pomieścić kilku biesiadników. Sufit był kamienny i łukowaty, a z niego zwisały duże metalowe żyrandole. Przy stołach siedziały dwie pary ludzi i jakiś samotny robot sączący piwo. Z głośników słychać było modną muzykę, właśnie puszczali międzynarodowy przebój „Don’t Let Me Down” Billiego Whitersa. Jedna z par zaciągała się bezzapachowymi papierosami X–Cigar najnowszym wynalazkiem techniki. Papierosy te po uruchomieniu zużywały się dając przyjemne smaki, zajmując ręce a jednocześnie nie wydzielały dymu szkodzącego innym. Ten najnowszy wynalazek mógł być używany nawet w lokalach i posiadał wersję z nikotyną lub bez. Można było kupić różne smaki, a także wersję z kofeiną lub nawet alkoholowe. Wyrzucony na ziemię pet rozpuszczał się po kilku dniach. Nic dziwnego, że papierosy te robiły furorę, zastępując przestarzałe tradycyjne i e–papierosy, a w dodatku mogły być palone w lokalach.

Hans siedział i wspominał miłe chwile spędzane z Fredem_12 w berlińskich lokalach. Teraz był sam w obcym kraju i nawet nie miał na nikogo liczyć. Dobrze, że chociaż dzięki wielojęzyczności robotów bariera językowa nie istniała. To mu poprawiło humor. Zamówił jeszcze jedno piwo, żeby było przy czym siedzieć. Rozejrzał się, ale nigdzie nie dostrzegł indukcyjnych ładowarek — widocznie właściciel oszczędzał na energii. Zaczął się ni stąd ni z owąd zastanawiać nad problemem wieku u ludzi. Przecież u nich od razu było widać wiek, a u robota twarz i ciało się nie zmieniało. Liczył się tylko model i generacja, a wiek był wyłącznie metrykalny. Jeśli ktoś znał się to mógł rozróżnić generację robota i na tej podstawie obliczyć wiek, ale mało kto to potrafił. Dopiero rozmowa i czynności jakie potrafił wykonać robot weryfikowały jego generacje i wiek. Inaczej było u ludzi — tutaj wiek było od razu widać, przez co można było uruchamiać od razu stereotypy typu ”aa stary to pewnie niewiele umie”, albo „stary to pewnie ledwo chodzi”. Hans myśląc o tym poczuł się wyraźnie lepiej i stwierdził, że świat robotów jest w sumie lepszy niż świat śmiertelnych, starzejących się w sposób widoczny ludzi.

Tak, w tym kraju pełnym radosnych robotów, zdobycie pracy nie powinno być trudnością. Pełny myśli dokończył piwo i wstał, wcześniej zapłacił kelnerowi poprzez aplikacje kawiarnianą. Hans wyszedł z lokalu na zewnątrz było rześko, ale nie zimno i w ogóle przyjemnie. Postanowił pójść okrężną droga do hotelu, żeby poznać jeszcze trochę tego pięknego miasta. Szedł ulicami otaczającymi starówkę oglądając oświetlone witryny. Ludzi było jeszcze sporo, ale w bocznych uliczkach było prawie pusto.

Idąc jedną z tych uliczek dostrzegł kilka postaci zbliżających się z naprzeciwka. Wkrótce zbliżyli się i okazali bardzo agresywnymi typami, z których co najmniej jeden był robotem. Jeden z nich najwyższy, był najbardziej agresywny i od razu jak dostrzegł Hansa przystąpił do rzeczy.

— Hej koleś daj nam 20 eurasów na piwko.

— Nie mogę, sam nie mam — odparł Hans.

— Daj nam 20 euro i będzie dobrze — warknął tamten.

— Nie mam pieniędzy.

— Dawaj forsę kutafonie, no już! — natarł ten agresywny.

— Mówiłem, że nie mam.

— Kur–fuck! Gówno mnie to obchodzi! Jebana rasa dawaj pieniądze!

Agresywny zamachnął się i trafił Hansa w skroń. Hans nie zdążył zrobić bloku i poczuł silny wstrząs, zresztą walki uliczne to nie była jego specjalność. Hans zaczął się w końcu zasłaniać, ale niewiele to pomagało, zwłaszcza że z boku przyatakowaly pozostałe dwa osobniki. Dostał jeszcze parę strzałów w głowę, potem przewrócił się i zarobił jeszcze parę kopniaków. Już niewiele czuł, ale zorientował się, że został dobrze przeszukany. Jeszcze pożegnalny kopniak, a potem przy akompaniamencie przekleństw bandyci odeszli.

Hans pojękiwał i nie miał się siły podnieść. W głowie szumiało i mało co kontaktował, kończyny straciły moc, ledwo patrzył na oczy. Pomyślał wtedy o Güntherze, którego sam nieźle urządził, ale stwierdził, że jeden cios w głowę dla Günthera to i tak nic przy tym jak sam oberwał. Postanowił poleżeć trochę, może za chwile coś się polepszy, nie miał zresztą wyjścia, gdyż nie mógł się podnieść. Bał się bardzo, że tamci wrócą z jakiegoś powodu i mu poprawią. Bandyci zabrali mu portfel z gotówką i to była największa strata. Obecnie dokumenty roboty miały zintegrowane z systemem tożsamości i nie było możliwe ich zabranie.

3.2

Konrad wyszedł leciutko wstawiony ze spotkania z kumplami w pubie. Było już po 9 wieczorem i było całkiem ciemno. Powietrze było rześkie postanowił, że nie skorzysta z taksówki tylko pójdzie pieszo — w sumie to tylko dwadzieścia minut drogi do domu. Konrad był wysokim, ale szczupłym facetem, dobrze ubranym i modnie uczesanym. Poza tym nie odróżniał się wyglądem od innych mężczyzn. Miał elegancki niewielki ekran handfona wszczepiony tylko na prawej dłoni. Miał około 35 lat i był człowiekiem. Pracował od pewnego czasu w firmie poprawiającej oprogramowanie dla robotów. Od czasu do czasu spotykał się z kumplami w pubie by w dobrym towarzystwie obgadać jak komu idzie i ponarzekać na obecne czasy. Tak też było teraz po kilku miesiącach niewidzenia. Konrad najpierw szedł główną ulicą, a potem skierował się na boczne uliczki. Było generalnie pusto i przyjemnie się szło w świetle latarni.

Przechodząc obok śmietników i sterty pudeł Konrad usłyszał jakieś szelesty i cichy jęk. Zaciekawiony i zaniepokojony przystanął i zajrzał za pudła skąd dochodziły dźwięki. Zauważył leżącego robota, który pojękiwał z cicha. Lata doświadczeń w pracy pozwoliły mu szybko rozróżnić szóstym zmysłem, że to robot a nie człowiek. Ale nie miało to znaczenia — należało pomóc każdemu stworzeniu w potrzebie.

— Hej co z tobą? Co się stało? — spytał głośno Konrad.

— Nie mogę wstać, kręci mi się w głowie, dostałem po mordzie — odparł robot z lekkim niemieckim akcentem.

— Od kogo? Za co? — spytał Konrad.

— Skąd mogę wiedzieć? Chcieli forsę i dać komuś w mordę i tyle — możesz mi jakoś pomóc?

— Ilu ich było? Ludzie czy roboty? — Konrad chciał wszystko wiedzieć.

— Było trzech, dwóch to na pewno roboty, trzeci nie wiem — sapnął Hans..

— Dobra, spróbuję cię wziąć do domu. Tam zadecydujemy co dalej, zadzwonię też na policję.

— Policja niee, nie trzeba naprawdę… — Hans nie chciał być wałkowany przez polską policję, może skontaktują się z policją niemiecką i będzie niewesoło.

— Czemu nie, może jeszcze ich złapią.

— Naprawdę nie trzeba gliniarzy, to tylko powierzchowne uszkodzenia, chciałbym się tylko położyć na chwilę — prosił Hans.

— Jak chcesz. To teraz chodźmy do domu — Konrad nie chciał się kłócić, ponadto chciał mieć spokój.

Konrad chwycił więc go pod pachy i spróbował postawić na nogi. Wiedział, że z robotem nie trzeba się tak cackać jak z człowiekiem. Nawet złamanie odpowiednika kości nogi i jej dalsze używanie nie powodowało powikłań — można przecież w wolnej chwili wymienić nawet kończynę. Ale robot dość pewnie stanął na nogach co świadczyło, że szkielet nie jest uszkodzony. Gorzej było z równowagą — tutaj robot z trudem trzymał pion i Konrad musiał go asekurować. Skóropodobna warstwa twarzy też była gdzieniegdzie obita i przytarta, a nawet przecięta. Najważniejsze jednak, że robotowi nie groziła śmierć techniczna. Konrad powoli podprowadził go pod swój dom i wtaszczył na pierwsze piętro, gdzie mieszkał. Po wejściu do mieszkania położył go na swoje łóżko i zostawił w spokoju zamykając drzwi.

— No to zrobiłem sobie problem biorąc go — pomyślał — ale zaraz przyszły inne myśli:

— Przecież nie można było go tak zostawić — Ludziom i robotom należy pomóc w potrzebie (tak zawsze mówili w domu) — Ogarnę go, jutro wyślę po serwis i będzie spokój — Mam przecież drugi pokój wyśpię się jakoś, a jutro mam wolne.

Zrobił sobie herbaty i zapalił myśląc o tym wszystkim.

Puk, puk cyk i otwarły się drzwi w których stanął Hans.

— Nie mogę się wyciszyć, leżenie nie pomaga, wolałbym posiedzieć, pozwolisz?

— No jasne nie ma problemu — odparł Konrad

— Dzięki. Jesteś bardzo w porządku facet. Dzięki za pomoc.

Konrad uśmiechnął się.

— Proszę bardzo. A Ty jak się teraz czujesz? Chyba nie najlepiej? — spytał Konrad.

Hans rzeczywiście nie czuł się najlepiej. Miał silne zawroty głowy i z trudem trzymał pion. Na pewno uszkodziła się stabilizacja… Bolały go sensory bólu w głowie. Ponadto czuł, że konstrukcja tułowia na górze była uszkodzona.

— No czuję się fatalnie, jak u was jest z serwisem? — spytał Hans.

— Spoko, jutro wezwę znajomego speca i wszystko będzie dobrze — odrzekł Konrad z uśmiechem.

— Macie części do mojego modelu? Da radę naprawić? — martwił się Hans.

— Stary nie takie rzeczy u nas robią z robotami… są części to i robot odżyje, nie to co z nami ludźmi… Z tego co widzę, to jesteś u nas dość popularny jak kiedyś Volkswagen… wszystko będzie dobrze. Zadzwonię jeszcze na policję, może ich złapią.

Hans poczuł że musi się jednak zresetować, zobaczył jeszcze jak Konrad dzwoni na policję, żeby zgłosić napad, ale nie miał już sił go przekonywać. Ostatecznie nie będą go przecież chyba maglować, a może złapią bandziorów.

— Halo policja chciałem zgłosić pobicie. Trzy roboty pobiły jednego robota na ulicy Rakowieckiej, a potem uciekły na Lubicz — usłyszał głos Konrada.

— Ok, przyjęliśmy zgłoszenie, a co z ofiarą napadu?

— Jest u mnie pod opieką, czuje się nieźle, jutro pójdziemy na kontrolę do lekarza — podkolorował sytuację Konrad.

— W porządku, będziemy w kontakcie. Proszę nam przesłać notkę pisemną o napadzie. A w rejon Lubicz już wyślemy patrol, do widzenia — zakończył głos w słuchawce.

— Zgłosiłem jednak, co masz im odpuszczać, szkoda było tak zostawiać sprawę, a u mnie czuj się jak gość w domu — Konrad tłumaczył Hansowi.

— Dobrze, dzięki — rzekł Hans z wdzięcznością.

Hans odetchnął — sytuacja nie wyglądała najgorzej. Był już bezpieczny, siedział w domu z przyjaznym człowiekiem, język polski działał dobrze, jutro może go naprawią…

— To co, może napijesz się? — zabrzmiał głos Konrada — Nie co dzień mam takiego gościa i jeszcze w takich okolicznościach.

— Może być. A co masz?

— Herbata, piwo, wódka, cola co tylko chcesz…

— Daj piwo — odrzekł Hans — wiedział, że cola szkodzi metalowi, no a piwo jakoś przeleci.

Roboty nie musiały w zasadzie nic pić i jeść (to była ich wielka przewaga nad ludźmi). Ale częste siedzenie przy stole z ludźmi i ich inteligencja wzorowana na ludzkiej spowodowały potrzebę wrzucania pokarmów i napojów do środka oraz ściskania szklanek w rękach. Oczywiście pokarmy nie musiały być trawione, tylko zalegały w zbiorniku do czasu, aż robot nie udał się do ubikacji celem pozbycia się na przykład frytek. Tak czy inaczej roboty były świetnymi kompanami na imprezach, a w dodatku mogły odwieźć ludzi do domów (odwożenie teraz stawało się przeżytkiem — prawie wszystkie samochody mogły być autonomicznie sterowane).

Konrad nalał sobie i Hansowi piwa i usiadł przy stole.

— Nieźle u was biją — rzekł Hans.

— No co ty, po prostu miałeś pecha, przecież wszędzie biją, u nas, u was, w Anglii… trafiłeś na meneli po prostu.

— Dziękuje, że mnie przygarnąłeś, nie wiem co by było, gdybym dalej tam leżał, mogliby się wrócić…

— Nie ma problemu, a teraz powiedz skąd jesteś i co tu robisz?

— Jestem z Berlina i chciałem zwiedzić wasz kraj, może nawet znaleźć robotę.

— Szukasz roboty u nas? Hm dla robotów jest jej nawet sporo, ale mało płacą. Kiedyś zatrudniali ludzi Polaków, potem Ukraińców i Hindusów, a jak roboty potaniały to nakupili ich ile wlezie, obecnie to najtańsza siła robocza.

— Mówisz, że mało płacą, dlaczego?

— Zysk kochany zysk. Robot prawie nie choruje, nie ma kaca, nie potrzebuje lunchu, ale to nie powód żeby płacić mu więcej, zwłaszcza że nie kupuje prawie nic do jedzenia — więc po co mu tyle płacić.

— U nas mówią, że roboty u Was mają lepiej niż ludzie…

— Ale nie w sensie zarobków — tutaj starczy ci tylko na mieszkanie i paliwo, chyba że zostaniesz kierownikiem. Nasi przedsiębiorcy zawsze pilnowali, żeby płaca nie dogoniła waszej niemieckiej, choć miało być inaczej… Natomiast prawa obywatelskie macie takie jak ludzie. Nikt normalnie cię nie poniży. Wszędzie wejdziesz bez problemu. Dostaniesz pracę łatwiej niż człowiek — przecież nie musisz jeść i płacić ubezpieczenia, jesteś tańszy i tyle.

— A co z ubezpieczeniem od zepsucia? — spytał Hans.

— E to tylko parę stówek na rok, jak za tanie auto, nie ma problemu — uśmiechnął się kwaśno Konrad — mówię ci, że człowiek jest droższy.

— Z tego co mówisz wynika, że nie macie lekko… Jak sobie radzicie?

— Radzimy… hm wyjeżdżamy na Zachód Europy, do Niemiec i innych krajów, gdzie jeszcze ludzie coś mają do powiedzenia. Ponieważ jesteście wydajniejsi od nas, to nie mamy innego wyjścia. Ci ludzie co zostają to albo kierownicy albo szaleńcy — powiedział z goryczą Konrad — A my jesteśmy teraz tańsi nawet od Chińczyków, przez te roboty. Często jesteśmy podwykonawcami, a Chiny potem sprzedają finalnie nasze produkty. Oni mają dużo ludzi więc wolą ich zatrudniać, aby nie mieć kłopotów z taką masą ludzi, a u nas kicha, wolą roboty. Ponadto nasi kierownicy co są robotami, wolą zatrudniać inne roboty. Dlatego od nas ludzie wyjeżdżają nawet do Chin i Japonii, żeby więcej zarobić i mieć w ogóle pracę. Chociaż Chiny to teraz już nie taka potęga jak dawniej.

— Dobrze, że chociaż Japonia przetrwała nienaruszona wojnę — mruknął Hans.

Hansowi zrobiło się głupio. Nie spodziewał się, że tak to wygląda. Zawsze zazdrościł ludziom wolności, ale nie wiedział, że w różnych krajach może być inaczej. Ponadto uświadomił sobie przewagę gatunku robotów nad człowiekiem — ciekawe kiedy dojdzie to do Niemiec?

— A ty co robisz? — spytał Konrada.

— Ja, cóż programuję roboty, żeby były jeszcze lepsze od ludzi– dobrze płacą, a ja to muszę robić, chociaż mnie to denerwuje. Ciężko w Polsce znaleźć dobrze płatną pracę, która by nie denerwowała, przynajmniej ludzi — odpowiedział Konrad

— He he mówisz jak Günther jak wracał z pracy… u nas też w Niemczech narzekają — wyrwało się Hansowi.

— Kto to jest Günther? — zaciekawił się Konrad.

— Günther… aa to mój znajomy człowiek z Berlina — odrzekł Hans, któremu zrobiło się dziwnie, że wyrwało się mu o Güntherze.

— Wiesz ostatnio u nas do prac nie chcą już robotów klasy A, bo są zbyt prymitywne. Natomiast klasa B to ma wzięcie. Nadają się do prostszych prac i nie dyskutują tyle co klasa C, hehe. Ale nie martw się u nas możesz zrobić karierę.

— Ale z tego co mówiłeś wynika, że roboty może nie zarabiają więcej, ale za to mają lepiej psychicznie — drążył Hans.

— U nas ludzi, najgorszą cechą jest, że jak ktoś wygląda na słabego, to się go kopie dla przyjemności, najlepiej grupowo. Jeszcze nie spotkałem człowieka, który by zaczepił silniejszego. Taka wredna natura przeciętnego Kowalskiego, w innych krajach jest zresztą to samo — powiedział Konrad ze złością — U was robotów to jest dobre, że raczej pomagacie sobie wzajemnie, na przykład w pracy, a nie eliminujecie się jak ludzie.

— No cóż to chyba zasługa programistów, szczególnie odkąd same roboty programują inne roboty — odparł Hans i dodał ze śmiechem znany ogólnie wierszyk:

Ostatecznie chodzi nam o to

Żeby nam było lepiej robotom

— Programista woli wgrać dobry program po to, żeby robot służył dobrze robotom i ludziom. A my ludzie, cóż wiem, że wychowanie jest na tyle trudne, że w konsekwencji produkujemy zakompleksionych, zawistnych i skoncentrowanych na sobie nieudaczników. Tacy potrafią tylko gnębić słabszych, dopóki się nie natną na silniejszego… — narzekał Konrad.

— Jednak ja dostałem w mordę od robotów — zauważył Hans.

— To jednak raczej jeszcze rzadki przypadek, a za to widzę, że ludzi naprawdę szlachetnych jest mało. Każdy człowiek ma w sobie coś pięknego, ale to ginie gdzieś w bezrozumnej rywalizacji — Konrad już rozkręcił się na dobre w biczowaniu ludzi.

— No jeśli do tego dodamy wytrzymalsze ciało i brak potrzeby jedzenia oraz to, że lepiej zaprogramować dobrego robota niż złego to chyba w przyszłości faktycznie zwyciężymy nad wami — dostrzegł w końcu Hans

— Można powiedzieć, że ludzie stworzyli twór doskonalszy od siebie, a teraz pozwolili mu powoli zacząć panować nad sobą.

— Jak to się stało?

— Cóż wśród ludzi zawszę jest dużo takich, którzy na tym zarobili, ponadto ludzie zawsze fascynowali się techniką i stali się powoli technomaniakami, uzależnionymi od niej tak dalece, że nie spostrzegli, kiedy sami zaczęli służyć technice, stając się de facto istotą podrzędną — dowalił Konrad.

Chociaż gadało się ciekawie Hans czuł się coraz bardziej przymulony.

— Wiesz co, poszedłbym już spać, nie najlepiej się czuję, nie chciałbym być niewypoczęty rano — powiedział Hans — a czy posiadasz może ładowarkę?

— No jasne, że mam ładowarkę, teraz jednak faktycznie powinniśmy się położyć, a zatem do jutra, miłego odpoczynku — pożegnał się Konrad.

3.3

Hans wyszedł wczesnym rankiem z Konradem do lekarza od robotów. Gabinet mieścił się w sporym budynku wynajętym na usługi medyczne. Wewnątrz okazało się, że specjaliści od robotów zajmują cały trzeci poziom budynku, pozostałe dwa poziomy zajmowali lekarze dla ludzi. Wjechali windą na właściwe piętro i weszli do poczekalni, gdzie ubrana na biało rejestratorka przywitała ich uśmiechem.

— Cześć Konrad! Wy znów na badania techniczne?

— Nie, to kolega, miał mały wypadek.

— No mały chyba nie. Przecież ledwo stoi na nogach… — odrzekła ze śmiechem.

— Jest dzisiaj doktor Ludwiński?

— Tak, chyba nawet mógłby was przyjąć od razu.

— O to fajnie, zeskanuj ubezpieczenie i lecimy do środka.

Rejestratorka zeskanowała polisę ubezpieczeniową — wszystko było w porządku.

Weszli razem do lekarza. Ludwiński był niewysokim człowiekiem o czarnych włosach.

— O pan Konrad w towarzystwie. Co wam dzisiaj dolega?

— To mój kolega Hans, wczoraj poznał kilku tutejszych robotów… chyba zbyt dobrze poznał…

— Pozwoli pan, że go lepiej obejrzę… Proszę usiąść na tym miejscu. Doktor wyjął trzy różne instrumenty, którymi dokładnie zbadał twarz, głowę, zajrzał do szufladki technicznej z boku głowy, obejrzał tez tułów.

— Na pewno główny stabilizator jest do wymiany, tylko dzięki bocznym utrzymaliście się w ogóle na nogach. Te uszkodzenia na twarzy się zagoją, dodam wam balsam biologiczny, myślę że nawet ślady nie zostaną. Poza tym parę drobnych sensorów i receptorów do wymiany. Zaraz zamówię stabilizator — będzie na jutro, a resztę drobiazgów mamy na miejscu to zaraz zlutuję.

— A nie mówiłem, że nasi doktorzy naprawią każdego robota — zawołał Konrad zadowolony z sytuacji.

Doktor zaczął wymieniać uszkodzone sensory posługując się zręcznie lutownicą i różnymi pęsetami.

— Wy się znacie? — zagadnął Hans w przerwie.

— No jakże, pan Konrad nieraz tu wpada ze swoimi robotami na konsultację.

— A to miałem szczęście, że trafiłem na właściwą osobę.

— Szczęście to pan miał… Po takich kopniakach to połowa głowy powinna być do wymiany, a u pana tylko stabilizator i parę drobiazgów. Czasem myślę, że chciałbym być robotem… Doxa to jednak świetna konstrukcja, stara niemiecka jakość, nie do zdarcia, nie co te podróby ze wschodu — rozmarzył się doktor

— No może to przesada — mruknął Hans nieco zażenowany.

— Jutro wstawimy stabilizator i będzie super. A może byśmy wstawili panu Hansowi jakiś program do sztuk walki, co? — spytał doktor Konrada.

— Jeśli się będzie nadal włóczył po nocach, to będzie trzeba — parsknął śmiechem Konrad.

— To może by mi założyć — poprosił Hans.

— U nas w robocie mamy takie programy, przyjdziesz, zapłacisz 300 euro i założymy bez problemu — odrzekł Konrad.

— Ale drogo!

— No co ty! Opłaca się, trzy stówy i dajesz radę trzem typowym robotom. Człowiek normalnie musi chodzić ze trzy lata na zajęcia i płacić, a wam wystarczy wstawić blaszkę za trzy stówki i ten sam efekt. Czasem myślę, że też chciałbym być robotem…

— A u pana doktorze jest taki program do kupienia? — spytał Hans.

— Nie, mogę za to zamontować go panu jak pan przyniesie go ze sklepu.

— Doktorze, chciałbym sobie kupić chip menagera fabryki z doświadczeniem i wstawić sobie go do główki, ale miałbym branie w branży — rozkręcił się Konrad.

— Niestety to tylko propozycja dla pana robota — posmutniał doktor — ktoś dawniej mówił, że roboty będą rządziły i teraz robot może sobie kupić chipa za cztery tysiące, wczepić i już może zarządzać fabryką. No ale koniec żartów. Pacjenci czekają. Widzimy się jutro.

Hans z Konradem wyszli z przychodni i udali się niespiesznie do domu. Konrad chętnie by gdzieś poszedł, ale nie wypadało mu zostawiać Hansa samego. Postanowił już w duchu, że przenocuje swojego niespodziewanego gościa do czasu, aż zamontują mu stabilizator. Nie przepadał za robotami, ale ten wyglądał na poczciwego i nieco naiwnego, wymagał też na razie opieki w obcym kraju. Konrad też trochę polubił tego robota. Dlatego postanowił, że przenocuje Hansa przez kilka dni, a potem pomoże mu znaleźć pracę i mieszkanie.

Jutro kończył się urlop Konradowi i będzie musiał znów iść do pracy. Zdecydował zatem zostawić Hansa samego w domu. Dał mu druga kartę do otwarcia i zamykania domu, tym bardziej, że na jutro robot miał umówioną wizytę u doktora Ludwińskiego. Cały dzień martwił się czy robot poradzi sobie sam z tyloma zadaniami. Stresowała go też myśl o pójściu do pracy. Ostatnio w firmie nie najlepiej się działo, a to bardzo osłabiało motywacje do pracy.

Jego praca polegała na wymianie i montażu w układach sterowania robotów nowych udoskonalonych modułów. Moduły te znajdowały się najczęściej w głowie i roboty same nie mogły sobie ich wymienić, gdyż wymagało to wiedzy i zręczności. Trudno przecież sobie samemu coś zlutować w głowie. Najnowsze modele robotów C 2.0 miały już układy sterowania inteligencją w brzuchu, co powodowało, że teoretycznie mogły same sobie wymieniać części, ale też wymagało to specjalistycznej wiedzy, którą posiadali zazwyczaj tylko pracownicy serwisów i niektórzy pasjonaci. Z tego powodu pracy było mnóstwo. Przychodziły nie tylko pojedyncze roboty, ale przyjeżdżały całe grupy z firm, które chciały usprawnić swoich pracowników.

Każdy z serwisantów siedział w osobnym boksie, gdzie miał swoje narzędzia i dostawał „pacjenta” do obróbki. Z każdym robotem przychodziły części i ich specyfikacja oraz instrukcja montażu jeśli był to nietypowy przypadek. Konrad stał najczęściej niczym fryzjer dla ludzi i wymieniał części w slotach w głowie robota, który siedział na krześle. Pozycja była niewygodna i po paru godzinach codziennie czuł bóle w kręgosłupie. Konrad był jednym z trzech ludzi na sali serwisowej, resztę stanowiły roboty. Kiedyś było więcej ludzi, ale wynieśli się w poszukiwaniu lepszej pracy. Nie chodziło tu o pieniądze — serwisanci zarabiali sporo, ale chodziło o warunki pracy. Natomiast roboty mające świetne kręgosłupy ze stali wanadowej lub kompozytów kevlarowych pochylały się przez wiele godzin bez oznak znużenia. Nic dziwnego, że Konrad zaczął odczuwać do nich niechęć z domieszką zazdrości. „Oto następcy rodzaju ludzkiego, lepsi bo sztuczni — myślał nieraz — metal też kiedyś zastąpił drewno”

4.0

Konrad wstał już o szóstej i po umyciu się poszedł obudzić Hansa. Ale robot już nie spał — nie miał żadnych problemów ze wstawaniem — po prostu ustawiał budzik na godzinę, a zerwanie się na nogi nie stanowiło dla robotów problemu. Mogły spoczywać siedząc na fotelu a nawet stojąc. W zasadzie nie musiały nawet odpoczywać, ale system operacyjny powinien jednak od czasu do czasu odetchnąć i się zresetować. Lekki reset polegał na tym, że robot przechodził w stan uśpienia (podobnie jak komputer). W tym stanie zużycie energii było minimalne, a system niejako się ładował i aktualizował swoje doświadczenia. Po takim odpoczynku roboty działały jeszcze sprawniej. Konrad miał do pracy na 8.30 i nie tracąc czasu jadł szybko, a Hans siedział przy stole i przeglądał w swojej głowie najnowsze wiadomości z Krakowa. Dostęp do wiadomości był z każdego miejsca i w zasadzie bezpłatny. Hans sprawdzał zwłaszcza informacje o pracy dla robotów.

Podczas śniadania Konrad poinstruował Hansa co i jak działa w domu. Ponadto powiedział robotowi, żeby uważał szczególnie na lodówkę, z którą ostatnio źle się dogadywał. Od jakiegoś czasu inteligentna lodówka była niemiła, obrzucała go wyzwiskami i blokowała niektóre funkcje. Serwis rozkładał ręce mówiąc „ten model tak czasem ma” lub „jakoś się ułoży”. Konrad nie wymieniał jej na nową, ponieważ szkoda mu było pieniędzy, a ponadto się już przyzwyczaił do niej. Liczył też, że lodówka zmieni swoje niewłaściwe postępowanie.

Po śniadaniu Konrad podał jeszcze Hansowi wszystkie hasła potrzebne do bezkluczykowego otwierania domu i wyszli. Jeden do pracy, a drugi do doktora. Gabinet nie był daleko od domu, ale Hans nie zdecydował się na samodzielną eskapadę, ponieważ miał nadal problemy z równowagą. Dlatego Konrad podwiózł go pod gabinet i zostawił, a sam pojechał do pracy.

Hans miał do wizyty jeszcze półtorej godziny, ale nie mógł spacerować, a zatem nie zostało mu nic innego, jak pójście na górę i zaczekanie w poczekalni. Na szczęście w budynku była winda. Wjechał i czekał w prawie pustej poczekalni, tylko jeden robot siedział koło drzwi doktora, czekając na swoją kolej. Później przychodziły coraz to kolejne roboty na swoją godzinę. Ale w końcu nadeszła pora wejścia i Hans nacisnął klamkę. Doktor Ludwiński stal na środku gabinetu i uśmiechnął się lekko na widok robota.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 20.58
drukowana A5
za 46.68