E-book
22.05
drukowana A5
45.86
Luba

Bezpłatny fragment - Luba

Objętość:
132 str.
ISBN:
978-83-8273-292-4
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 45.86

„Tęsknię za krajem, którego nie ma, gdyż wszystko co jest, nie mam sił pożądać. Księżyc opowiada mi w srebrnych nekrologach o kraju, którego nie ma. Kraju, w którym wszystkie nasze życzenia będą cudownie spełnione, kraju, w którym spadną wszystkie kajdany, kraju, w którym schłodzimy okaleczone czoła w księżycowej rosie. Moje życie było namiętnym złudzeniem, ale jedno znalazłam i naprawdę wygrałam — drogę do kraju, którego nie ma. W kraju, którego nie ma idzie mój ukochany w lśniącej koronie. Kim jest mój ukochany? Jest ciemna noc i gwiazdy migoczą w odpowiedzi. Kim jest mój ukochany? Jak ma na imię? Niebiosa wznoszą się wyżej i wyżej, a młodzieniec tonie w niekończącej się mgle, nie znając odpowiedzi. Ale młodzieniec jest niczym innym, jak pewnością. I wyciąga swoje ramiona wyżej niż wszystkie nieba. I nadchodzi odpowiedź: Jestem tym, który cię kocha i zawsze będzie kochać.”


Edith Södergran (tłum. Ryszard Mierzejewski)

Lupa (łac. wilczyca)

Zanim jeszcze ludzie zamieszkali Księstwo Warmińskie, wilki już od dawien dawna znaczyły tutejsze leśne bezdroża. Pełno tu, na Warmii, gęstych, bujnych lasów, które stały się ich schronieniem, terytorium, królestwem. Nocami słychać było ich wycie, szczególnie przy pełni księżyca, pod czarnym niebem, pełnym srebrnych gwiazd. Mieszkańcy warmińskich wsi, którzy mimo przyjęcia chrześcijaństwa, dalej wierzyli, że w lesie mieszka Licho, a ogniki, które były dla nich światłem tajemniczego pochodzenia, hipnotyzowały nieświadomych podróżnych, którzy na oślep podążali za tymi punktowymi, migotliwymi światełkami. Zła natura ognika sprowadzała na wędrowców nieszczęście; najczęściej gubili oni drogę przez las i wpadali w bagna albo odmęty jeziora. A w jeziorze czekał już na nich Szpetny topich. Nie było przed nim ucieczki. Przyciągał on ludzi, wypływał z nimi coraz dalej i dalej od brzegu, aż gubił w głębokich toniach wód. Mieszkańcy tutejszych osad chętnie zajmowali się wróżbami i czarami. Najbardziej obawiali się zimnych ludzi. Były to nieznane, białe widma, nawiedzające duszę i krew, sprowadzające tajemnicze choroby. Zaraz po nich najwięcej strachu budziły wilkołaki, mieszkające w okolicznych lasach. Ludzie widzieli w wilkach wcielenie złego ducha, ale jednocześnie podziwiali w nich niezależność, wytrwałość i siłę, dbałość o potomstwo i łączenie się w pary raz jeden na całe życie. Podczas starych, słowiańskich rytuałów, które w skrytości przetrwały jeszcze przez długie lata, przejmowano siłę wilka, po to, by miejscowi myśliwi stali się sprytni i niezłomni jak one. Mieszkańcy Giław opowiadali sobie historię o świetlistym wilku, którego nazwano Bardulf. Najczęściej widziano go w samotnym biegu przez las, ale z czasem dołączyła do niego wilczyca, o srebrzystej sierści, jakby nadpalonej ogniem. Mówili o niej — Lupa.

Od wieków ścierało się ze sobą pogaństwo z chrześcijaństwem, dawne wierzenia z nauką Chrystusa, mroczne pragnienia z jasnym światłem.

A nad wszystkim, co się wtedy wydarzyło, i wydarza cały czas, był i jest Bóg. On jest wszędzie, bez początku i bez końca. Bóg był już wtedy, kiedy nie było nawet jednego ziarenka piasku na ziemi i będzie wtedy, gdy świata już nie będzie. Od Boga pochodzi wszelkie dobro istniejące na świecie. On dał ludziom pełną wolność, aby sami wybrali Boga, aby sami wybrali dobro. Kamienie nie czują niczego. Zwierzęta kierują się instynktami i tylko człowiek potrafi myśleć, kochać i wybierać pomiędzy dobrem i złem.

Warmia

Nazwa Warmia pochodziła od pruskich słów „Wormyan” lub „Wurmen”, oznaczających kolor czerwony. Warmia oznaczała więc czerwoną ziemię i była pierwotnie zamieszkała przez pruskie plemię Warmów. Pozostawili oni po sobie rzeźby wykute w kamieniu. Nazwano je babami, słowo to bowiem oznaczało przodka, praojca. Rzeźby te były niższe, niż naturalnej wielkości człowiek. Przedstawiały mężczyzn, często z wąsami lub brodami. Na większości posągów wyryte były rogi do picia, czasami także broń i elementy stroju. Powstały w XI wieku. Baby były ówczesnym sacrum. Przedstawiały zasłużonych zmarłych wojów lub kapłanów, od których żyjący oczekiwali opieki lub pośrednictwa w kontaktach z zaświatami i bogami. Ludność wiejska lubująca się w wymyślaniu historii, wierzyła, że baby były kiedyś ludźmi, którzy za swoje przewinienia zostali zamienieni w kamienie. Początki chrześcijaństwa w Prusach sięgają czasów św. Wojciecha, ale niestety jego pokojowa misja zakończyła się zabiciem kapłana. W 1009 roku na Warmię i Mazury wyruszył mnich niemiecki, św. Brunon z Kwerfurtu, który również zginął z rąk pogan. Plemiona Pruskie długo opierały się chrystianizacji. Dopiero w XIII wieku na nowo podjęto akcję misyjną. Uczynili to cystersi z klasztoru w Łeknie. Na czele misji stanął św. Chrystian, którego papież mianował w 1216 roku biskupem Prus. Dążył on do utworzenia państwa biskupiego, zależnego bezpośrednio od Stolicy Apostolskiej. Papież Innocenty IV wydał w 1243 roku dekret, na mocy którego dokonano podziału ziem pruskich na diecezje. Wsie warmińskie były zdominowane przez ludność chłopską wywodzącą się z polskich grup etnicznych oraz plemion dawnych Prusów. Miasta przedstawiały mozaikę etniczną kultury polskiej i niemieckiej. Na wsiach warmińskich doszło do spolszczenia plemion pruskich. Bogactwo wierzeń ludowych opierało się na ciągle skrycie kultywowanej wierze w słowiańskie demony. Diabeł warmiński miał cechy chrześcijańskiego złego ducha, jak i słowiańskiego demona.


Księstwo Warmińskie. Giławy, 1407 rok


Giławy założył w 1407 roku niejaki Jacob, syn Mykensa Sirwinthena, od jego nazwiska wzięła się nazwa tutejszego jeziora — Serwent. Syna Mykensa zwali Gillau, dlatego taką nazwę zyskała też wieś. Tereny tu były bujne; bogate w lasy, piękne, dziewicze. A wokół osady roztaczało się jezioro, wielkie, przejrzyste, czyste, z dnem piaszczystym, miłym dla stóp, o brzegach porośniętych wysokim, ciemnozielonym tatarakiem. Jezioro to przetrwało do dziś pod nazwą Serwent. Giławy należały do Księstwa Warmińskiego, które istniało w latach 1466—1772 w obrębie Korony Królestwa Polskiego. Obejmowało terytorium biskupstwa warmińskiego. Warmia posiadała wówczas dwa herby — herb biskupstwa warmińskiego, którego symbolem był Baranek Boży na białym tle i herb kapituły warmińskiej — półkrzyż i brama. Warmia miała swoją legendę, którą babki chętnie opowiadały swym wnukom w długie, jesienne wieczory. Wedle niej na tych terenach, bogatych w lasy i jeziora, mieszkała piękna, silna kobieta o imieniu Warmia. Wyszła za mąż z miłości za barczystego drwala — Mazura. Warmia i Mazur byli razem bardzo szczęśliwi. Zamieszkali razem w małej, drewnianej chatce na skraju lasu. Owocem ich miłości były dwie córki, którym dano na imię Łyna i Kirsna. Łyna miała długie włosy, jasne jak kłosy zbóż, a Kirsnia czarne jak skrzydła kruka. Mazur był drwalem, a Warmia zajmowała się domem i wychowaniem córek. Pewnej nocy Warmia miała sen, w którym zobaczyła, jak wielkie drzewo padało wprost na jej ukochanego męża. O poranku prosiła Mazura, by został w domu, bo czuje niepokój, że coś złego się zdarzy. Mazur odparł beztrosko, że wszystko będzie dobrze i poszedł do lasu, by drwa rąbać. A jednak przeczucie Warmii było słuszne. Kiedy Mazur ścinał wielki dąb, zasłabł nagle, a wtedy drzewo runęło na niego, przygniatając go śmiertelnie do ziemi. Kiedy Warmia dowiedziała się o śmierci męża z bólu pękło jej serce. Łyna i Kirsna zostały same, bez rodziców. Siostry wspierały się wzajemnie, pracowały i pomagały sobie. Niestety Kirsnia zachorowała. Łyna wiedziała, że musi zdobyć lek, żeby siostra wyzdrowiała. Wybrała się więc w daleką drogę przez las, by zdobyć potrzebne lekarstwo. W nocy, w lesie zatrzymali ją zbójcy i nie chcieli puścić w dalszą drogę. Łyna wpadła w rozpacz i zaczęła płakać, płakała tak długo i wylała tyle łez, że zamieniła się w strumyk, który wkrótce stał się długą, piękną rzeką. Kirsnia daremnie czekała na powrót Łyny. W końcu sama udała się do lasu na poszukiwanie siostry. Po kilku dniach błądzenia po lesie zmarła z wycieńczenia. Jej długie, czarne włosy przemieniły się w leśny strumyk. Wijący się przez cały las strumyk Kirsni dotarł w końcu do siostry; połączył się z Łyną, dokładnie w tym miejscu, w którym dziewczynki przyszły na świat. Na pamiątkę tej historii miejscowi ludzie nazwali tę tajemniczą, niezgłębioną krainę, pełną jezior i lasów Warmią, a główną rzekę, płynącą przez największe warmińskie miasto Olsztyn — Łyną, zaś jej dopływ Kirsną. I to tu, na Warmii swój dom miała znaleźć Ulva z dalekiej Norwegii.

Norwegia, 1499 rok

Ulva chciała koniecznie poznać swoją przyszłość. Często przychodziła nad brzeg morza, siadała na skalistej plaży, przy fiordach i szeptem pytała fal morskich; jaki los ją czeka. Morze jednak tylko szumiało, a poza tym wokół panowała cisza wielka i gdzieś daleko tylko słychać było przejmujący krzyk mew. Ale Ulva w tym niepojętym szumie wiatru i morza, w tej potędze natury, w nieskończonym pięknie, słyszała głos niewiadomo skąd przychodzący…

— Daleka podróż cię czeka. Ktoś cię pokocha i będzie ze sobą chciał zabrać, w swoje strony. A potem córkę będziesz miała, której dasz na imię Lupa, co znaczy wilczyca. Będzie się w niej ścierać jasne światło z ciemnym. Będzie ona Biblię czytać. Będzie na ziołach się znać. Będzie ona kochać bardzo mocno. Będzie niezależna, odważna, silna i samotna jak wilk…

Ulva zerwała się z miejsca i zatańczyła wokół siebie kreśląc długą suknią kręgi na ziemi, pomimo słów niejasnych i niepokojących, przepełniała ją radość wielka, bo ludzie często jej matce mówili, że Ulva jest dziwna i za mąż nie wyjdzie, dzieci mieć nie będzie, że czarownicą zostanie. A potem dosłownie kilka tygodni później Ulva — wbrew ludzkiemu gadaniu — poznała Jakuba… Zgodnie z przeczuciem czekała ją daleka podróż. Miała wkrótce wyruszyć do Księstwa Warmińskiego, choć jeszcze nawet nie wiedziała, gdzie leży ta kraina.

Ursula Serwent

Ursula z Giław nie urodziła się tutaj. Pochodziła z chłodnej, dalekiej Norwegii. Miejscowi Warmiacy nigdy o tym nie zapomnieli i traktowali ją zawsze jak obcą, mimo że przywiózł ją tutaj Jakub Serwent, syn największego gbura na całej Warmii. Samo słowo — gbur — oznaczało najbogatszego gospodarza, a kobieta, która zostawała jego żoną od razu zyskiwała poważanie i szacunek. Matka Jakuba zmarła, kiedy mały Jakub liczył sobie zaledwie siedem wiosen. Ojciec otoczył swego jedynaka zbytkiem, dobrobytem, mały miał wszystko, czego zapragnął, a kiedy dorósł i ojciec chciał mu gospodarstwo przekazać, bo czuł się już słabo i namawiał na ożenek, Jakub stwierdził, że żadna w Giławach nie jest dostatecznie ładna, dostatecznie mądra i ciekawa, by mógł się z nią ożenić. Wtedy powiedział ojcu, że w świat pojedzie, by poszukać żony. Był najpierw w Gdańsku, a tam na statek się zaciągnął płynący z kupcami do Skandynawii. Był w Danii, Szwecji, aż w końcu w Norwegii dostrzegł na targu kupieckim kobietę smukłą, wysoką, ciemnowłosą, która wzrok miała bystry, oczy czarne jak studnia skryte pod czarnymi rzęsami, ozdobione brwiami wygiętymi w łuki, czarnymi jak skrzydło kruka. Twarz miała bladą, wysokie kości policzkowe, usta, od których nie mógł wzroku oderwać, głos niski, melodyjny, przyjemny dla ucha, dłonie smukłe, delikatne, o długich palcach. Oglądała niebieskie tkaniny na suknię, a on wtedy podszedł i zaczął doradzać. Spojrzała na niego tymi swoimi oczami jak studnie a on w nich utonął, zawładnęła jego myślami, nie mógł tej nocy spać, tylko wciąż rozpamiętywał to spotkanie, rozmowę, jej wzrok pałający jakiś czarnym ogniem. Odnalazł ją następnego dnia, a ona powiedział, że pokaże mu klify. Podczas przechadzki skradł jej pocałunek, myślał, że ją przestraszy albo onieśmieli, ale ona zaczęła żarliwie mu pocałunki oddawać, była jak ogień i Jakub wiedział już, że tylko ona, tylko z nią może spędzić resztę życia. Przy niej czuł, że żyje, pulsuje, rozpiera go radość, energia, głód, życia. Ona miała na imię Ulva, co po norwesku znaczyło wilczyca. Kiedy Jakub przywiózł ją do rodzinnej miejscowości każdy oglądał się za tą posągową pięknością, ale jednocześnie wolał trzymać się od niej z daleka. Ulva po ślubie z Jakubem przybrała imię Ursula, by brzmieć bardziej po polsku. Pomimo zmiany imienia na swojsko brzmiące, mieszkańcy osady szemrali dalej gdzieś po kątach, jak to ludzie, wiecznie spragnieni obmawiania innych, żeby się ich kosztem wywyższyć, szemrali o niej „obca” albo „czarownica”, bo kiedy kilku gospodarzy szukało, gdzie by tutaj studnie postawić, Ursula zerwała gałązki wierzbowe chwyciła jeden jej koniec w prawą rękę, drugi koniec w rękę i ruszyła przed siebie, aż nagle gałązka wierzbową wygięła się sztywno ku dołowi, a wtedy Ursula powiedziała, że tu jest woda, tu trzeba kopać. Kilku mężczyzn posłuchało, wykopali dół aż dostali się do źródełka, które wybijało w górę, czystą, źródlaną wodę. Dzięki Ursuli kilkanaście studzienek tak wybudowano we wsi, ale ludzie żadnej wdzięczności i tak nie czuli, dalej szemrali, aż Jakub to uciął, a że kiermasy urządzał i gbur był z niego znaczący, ludzie zamilkli i zaczęli Ursuli szacunek jako taki okazywać. Wkrótce na świat przyszła ich córeczka. Jakub chciał, by dać jej na imię Maria na cześć najświętszej panienki, Maryi, matki Jezusa Chrystusa, ale Ursula wolała nazwać ją łacińskim słowem — Lupa, a Jakub zakochany w niej bez pamięci, zgadzał się na wszystko. Czy wiedział, że po łacinie Lupa oznacza wilczycę? Czy nie miał lęku, przed tym, że córkę tym imieniem naznaczy? Kiedy słyszał od swego ojca takie przestrogi, kiwnął tylko ręką, że to zabobony, a on jest pod Bożą Opieką i jego córka otrzyma na chrzcie drugie imię Maria. I tak została nazwana jedyna, ukochana córka Jakuba — Lupa Maria Serwent. Jednak dosyć szybko ojciec, mając dosyć ludzkiego szemrania — „co to za dziwne imię…”, zaczął córkę nazywać Luba i po wsi całej rozpowiadał to imię, także ludzie bardzo szybko zapomnieli, że nazwano ją Lupa. Została — Luba Maria, a że drugiego imienia nikt na co dzień nie używał — po prostu — Luba. Córka Jakuba miała ciemne włosy i oczy w przepięknej oprawie długich rzęs jak matka, ale twarz weselszą, iskierki radości w oczach, dołeczki w policzkach, śmiech perlisty, czarująca była, pełna wdzięku. Rosła zdrowo, ciesząc się każdym dniem.

Luba

W letnie, gorące dni, Luba codziennie boso szła przez łąkę nad jezioro. Kochała ten moment zanurzenia i poczucie wolności, kiedy płynęła coraz dalej i dalej, burząc dłońmi spokojną, czystą taflę wody.

Popołudniami chodziła z matką do lasu, znała tu wszystkie poletka pełne drobnych krzaczków bogatych w poziomki i jagody. Ursula zrywała gałązki wierzbowe, które potem suszyła. Uczyła Lubę jakie właściwości lecznicze ma skrzyp, krwawnik, głóg, liście babki. Dziewczynka uwielbiała te wędrówki po lesie. A wieczorami przed snem, kiedy matka zajęta była warzeniem ziół, ojciec siadywał przy niej i opowiadał opowieści o Warmii, olsztyńskim zamki, o astronomie, który tam przyjechał i gwiazdy bada. Jej wyobraźnia wybiegała daleko poza wieś, marząc o poznaniu czegoś więcej i więcej, czegoś ważnego. Ojciec, jakby przeczuwał, że w młodym umyśle mogą zrodzić się sny o rzeczach niezwykłych, zaczynał wtedy tłumaczyć.

— Wiele jest nauk, których nawet nie damy rady zrozumieć, wiele jest gwiazd, do których się nie zbliżymy, wiele jest marzeń i snów o niezwykłych wyprawach, nawiedzają nas sny o potędze, ale najważniejsze jest tutaj — Jakub dotknął najpierw głowy a potem serca — rozsądek i miłość. Rozsądek podpowie ci, jakie postępowanie jest dobre, a jakie złe, a serce nauczy kochać świat, ludzi, wszystkie chwile życia, w zwykłości zobaczysz wtedy niezwykłość. A między głową i sercem musi być nić, która je łączy w jedno — tłumaczył cierpliwie Jakub. Luba starała się to zrozumieć, zapamiętać, ale ludzie we wsi gadali co innego. Mówili na przykład, że serce nie sługa. Luba zapytała wtedy ojca o to.

— A mówią ludzie, że serce nie sługa i głowa jedno wie, a serce drugie chce.

— A właśnie, że serce to sługa. Sługa naszej mądrości, jeśli tak nie jest, to źle się dzieje — wyjaśnił córce Jakub — pamiętaj o tym, córko moja.

— Dobrze, ojcze, będę o tym pamiętać — odparła Luba, nie wiedząc jeszcze jak trudne jest czasem dotrzymywanie obietnic.

Luba była radością dla rodziców, a kiedy zdarzył się tamten… wypadek, Jakub jej ojciec pobladł jak papier, chwycił ją na ręce i biegł do znachorki. A wszystko to stało się przez to, że niepotrzebnie wilka do domu sprowadził. Zdarzało się, że Jakub brał udział w polowaniu, któregoś razu zabił wilczycę, a że żal mu się zrobiło małego wilczka, który skamlając trącał nosem martwą matkę, zabrał go do domu. Luba, kiedy go tylko zobaczyła nie odstępowała go na krok. Prosiła wiele razy o to, żeby mieć brata albo siostrę, ale Ursula stroniła od fizycznej miłości ze swym mężem Jakubem, a on popadł z tego powodu w nerwowość i smutek. Ursula wolała włóczyć się nad jeziorem, modlić się do — nikt nikt wiedział kogo, Jakub miał nadzieję, że odmawia „Ojcze nasz”, ale sam czasem w to wątpił. Całe dni zbierała zioła, z wieczorami upinała je w bukiety, suszyła, a potem robiąc zdrowotne wywary. Luba była samotnym dzieckiem, tęskniącym za rodzeństwem albo zabawą z rówieśnikami, od których rodzice ją odcinali, uważając się za lepszych od innych. Kiedy więc Luba dostała małego wilczka, przywiązała się do niego aż za bardzo, zapominając, ze to dzikie zwierzę. Kiedyś Luba zbierała kwiaty na łące do uplecenia wianka na noc Świętojańską, wilczek biegł przy niej, plącząc się jej pod nogami. Z wysokich kłosów żyta wyrósł nagle przed nią jasnowłosy chłopak o błękitnych oczach.

— Pomogę ci zerwać chabry, bo mają ostre łodygi i mogą ci ręce pokaleczyć — powiedział.

— O, dziękuję — ucieszyła się dziewczynka — Ja jestem Luba, a jak ci na mię?

— Radomir — odparł chłopak z powagą.

— Radomir to znaczy niosący radość i pokój, prawda?

— Czasem imiona pozostają tylko niespełnionym życzeniem — odparł ze smutkiem, wręczył jej kwiaty i odszedł.

— Zaczekaj — poprosiła Luba.

— Nie mogę, muszę wracać do pracy w gospodarstwie. Ale przyjdę tu jutro, koło południa, czekaj tu na mnie — fajny wilczek — dodał jeszcze i odszedł. Następnego dnia Luba czekała na Radomira zrywając w polu kwiaty do wianka. Przyszedł. Rozmawiali, śmiali się, bawili z wilczkiem.

— Jednak jesteś Radomir — rzekła Luba — niesiesz radość i pokój.

— Może przez chwilę jestem — odparł chłopak nagle poważniejąc. Przychodził tak przez dni następne, aż pewnego razu zapytał:

— Mogę cię dotknąć? Mogę dotknąć twoich włosów, są takie ładne…

— Tak — zgodziła się Luba.

Radomir ostrożnie rękę wyciągnął, uchwycił w palce kosmyki długich włosów dziewczynki, a potem zaczął ją gładzić po całej ich długości, aż dotarł ręką do ramienia, przesunął palce w dół, aż do piersi, aż Luba zadrżała z jakichś uczuć jej nieznanych, a chłopak pochylił się nad nią i pocałował ją w usta. Zrobiło jej się tak dobrze, szczęśliwie, ale strach też przyszedł i rzuciła się biegiem w kierunku domu. Następnego dnia Radomir nie przyszedł. Czekała na niego wiele godzin i smutek ją ogarnął. Nie zobaczyła już go potem, mimo że szukała go wzrokiem podczas niedzielnego nabożeństwa w kościele. Zniknął z jej życia równie szybko i nagle jak wilczek podarowany jej przez ojca. Kiedy zwierzak podrósł, a Luba go karmiła i chciała mu kość jeszcze jedną do miski dorzucić, niefortunnie zanurzył kły w jej małej ręce. Krew trysnęła, a mała osunęła się na ziemię jak nieżywa. Jakub kopniakiem wilka odgonił i chwycił córkę na ręce. Biegiem przez całą wieś biegł do znachorki mieszkającej pod lasem. Kobiecina zszyła ranę, ale niechlujnie, nierówno, także zagłębienie po kłach wilka, babrało się jeszcze przez dwa miesiące, ropiała, w końcu jednak zagoiła się, pozostała tylko gruba, biała blizna na przegubie dłoni. Jakub chciał siekierą rozbić łeb zwierzęciu, ale w nerwach ręce mu się trzęsły, chybił, świsnął tylko w powietrzu, a wilk czmychnął i wbiegł w leśną gęstwinę. Do wsi nigdy już nie wrócił. Luba kiedy tylko wyzdrowiała tęskniła za futrzanym przyjacielem, ale wkrótce inne sprawy ją zainteresowały. Razem z matką zbierała zioła i uczyła się przyrządzać zdrowotne mikstury, a ojciec ją do szkółki przykościelnej prowadził, gdzie nauczyła się czytać i pisać. Kochała oglądać obrazy w starej Biblii i czytać wersy, które coraz mniej trudu ją kosztowały, zastanawiała się nad znaczeniem słów, które przeczytała i cały świat wtedy zamykał się w tej ważnej księdze: „Kto przykłada rękę do pługa, a ogląda się wstecz, nie nadaje się do królestwa niebieskiego.” Zrozumiała wtedy, że jej matka nie czyni dobrze rozpamiętując bez przerwy swe życie w Norwegii, tęskniąc za tamtym krajem, zamiast tutaj przenieść swe serce i uczynić z niego pożytek dla męża, córki, i ludzi, którym mogłaby pomóc przez swą znajomość — na co zioła pomagają. Postanowiła wtedy, że ona sama poświeci się nauce i pomaganiu innym, pobożna była przy tym bardzo, chciała nadawać się do Królestwa Niebieskiego. A słowa Chrystusa jak słowa najlepszego przyjaciela zawsze potrafiły ją pocieszyć. Matka z niezadowoleniem na to patrzyła.

— Po co latasz tyle do tego kościoła, zostań lepiej ze mną, zioła będziemy całą niedzielę zbierać. Ojciec jak tylko zobaczy, ze jesteś taka pobożną i uległa za mąż cię wyda za jakiegoś prostego chłopa, który to podepcze, do roboty fizycznej zapędzi, nie będziesz już mogła uczyć się, czytać, pisać, a jesteś stworzona do rzeczy wielkich, a nie do małżeństwa! Jak wyjdziesz za mąż, utracisz wolność, nie będziesz mogła zielarką zostać, tylko izbę będziesz uprzątać. Jesteś silna, żaden opiekun ci nie jest potrzebny. Do spraw wielkich jesteś stworzona. Pamiętaj jesteś Lupa — wilczyca, a nie Luba tylko do miłości, jakby twój ojciec chciał!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 45.86