Odkrycie
Jest drugi maja 2025 roku, Czarek już piąty rok pracuje w firmie transportowej jako kierowca. Obecnie korzysta z dni wolnych, do pracy wraca dopiero szóstego maja. Korzysta z czasu wolnego i odstresowuje się. W pracy lubiany, ceniony przez szefostwo. Doceniany fachowiec, nie stroniący od niesienia pomocy, całkiem normalny człowiek. Lubiący popiwkować kiedy można, kiedy jest więcej wolnego czasu obala kilka flaszek ze znajomymi, w końcu trzeba trzeba zrzucić z siebie nieco napięć zza kierownicy, pobyć ludźmi. W takich chwilach wie, że żyje i otoczony jest życzliwymi ludźmi. Według siebie jest bliski szczęścia, nie ma żony ani dzieci czy rodziny. Nikt mu nie mlaska nad uchem jak bardzo zbliża się czas ustabilizowania sobie życia. Jest samotny, ale nie sam. O stałym związku nie myśli, dzięki swej atrakcyjności i doświadczeniu, często ma jakąś pannę przy sobie. Nawet dzisiaj Jest w pokoju, nie stroniąca o popijawy i tym podobnych atrakcji.
Po wizycie w łazience podchodzi do lustra w pokoju. Dziś szósty dzień picia i lustro to bezwstydnie pokazuje. Chwilę przygląda się swoim opuchniętym i zaczerwienionym oczom. Chyba w tych dniach nieco przekroczył limit, ale to nie powód do zmartwienia. Jutro zakończy z piciem, by przez kolejne dni dojść do siebie i spokojnie ruszyć w trasę. Tym razem do Gdańska, później się zobaczy. Choć trochę trzeba się zregenerować.
Która to może być godzina? Teraz dopiero zaważa puste wyro, więc panna wybyła. Chyba na śniadanie. Gdzie oni w ogóle są. To wyleciał mu z głowy. Na pewno Rościszów i gdyby go wywieźć z zasłoniętymi oczami, to nawet po kilku miesiącach pozna drogę odbijającą od głównej. Nazwa miejsca nie zatrzymała się w jego pamięci na dłużej, ale droga dojazdu jak najbardziej.
Niespodziewany, dziwny skurcz w bebechach informuje o potrzebie wskoczenia do łazienki. Jednak rzyga do umywalki. Jakoś inaczej mu się teraz wymiotuje, jakby było we flakach jakieś dodatkowe miejsce nie biorące nigdy udziału w rzyganiu. W zlewie jest ślina i coś jeszcze. Jest intensywnie żółtego koloru. Dziwne to doznanie. Trochę dziwnie robi się w ustach. Natychmiast odkręca kran, by tą żółć zmyć. Całkiem nowe doświadczenie. Słyszał kiedyś od jednego zaawansowanego alkoholika o rzyganiu żółcią. No co z tego, nawet jemu mogło się to przydarzyć. Pewnie zjadł coś żółciopędnego.
Postanawia się wykąpać, odpuszcza śniadania. Zamiast tego się wybyczy. Żałuje braku refleksu u znajomych. Zbyt późno postanowili zarezerwować miejsca, dlatego zamiast majówki w Polanicy jest to. Faktycznie jest to na uboczu, może większość znajomych zamiast łazęgowania po mieście jest gdzieś na spacerach, choć w to wątpi.
Po kąpieli położył się jeszcze do łóżka. Zamiast drzemki były jakieś koszmary senne, najgorsze w nich było brak pamięci o ich treści. Pamiętał ich nastrój tylko dlatego, że on został mu w pamięci i teraz mimo kilku godzin snu nie wypoczął. Sen zmęczył go bardziej, tak samo niemal jak picie poprzedniego dnia i części nocy.
Tylko się obudził i jako tako przygotował do obiadu, w pokoju pojawia się panna. Wcale nie mająca jakichś pretensji za jego nieobecność, wręcz przeciwnie. Promieniowała zadowoleniem i humorem, odebrał to jako znak szybkiego rozstania. Pewnie była z jakimś kolegą i teraz jest zadowolona. Do wyjazdu jeszcze będzie przy nim, po powrocie będzie fru i odleci do tamtego albo innego. Nie ma jej co trzymać przy Czarku, teraz tylko przy nim trzyma ją transport powrotny. Niech tam jej będzie. Jest z niej zadowolony, ale nie tak, by czuć po rozstaniu jakąś tęsknotę za nią. Sam widzi jak ich nastroje są całkiem różne.
Po obiedzie już nie potrafił sobie znaleźć miejsca. Poszedł z kilkoma znajomymi do lasu, ale nie za daleko. Każde skierowane w jego stronę słowo, niezależnie jak życzliwe, wzbudzało w nim zdenerwowanie i skrywaną agresję. Często taki nastrój przydarzał mu się po którymś dniu picia i przydarza mu się z tym jakieś takie otumanienie. Jeszcze tylko dzisiaj przy ognisku popije, ale tak w miarę rozsądnie. Już kiedyś to dziwne otumanienie przetrwało w nim jeszcze kilka dni po piciu, oj, nie było fajnie. Kiedy się tylko chodzi i nie trzeba zwracać uwagi na innych pieszych, można to jakoś wytrzymać, znieść można. W czasie jazdy ciężarówką otumanienie takie i irytacja, nawet czasem pojawiająca się wściekłość na bogu ducha winnych kierowców, potrafi męczyć i wycieńczać. Czarek nie lubi tego stanu, dopiero tu w Rościszowie zaczyna sobie powoli uświadamiać jak często takie otumanienie w jego życiu się pojawia. Na szczęście potrafi sobie z tym poradzić, tylko nie zdawał sobie sprawy z długości trwania tych stanów. Naprawdę tyle czasu to trwa, oczywiście z przerwami różnej długości. Kiedyś spokój był u niego stanem naturalny, czasem przerywany takim otumanienie. Od jakiegoś czasu jest tylko dłuższą lub krótszą przerwą w czasie bycia kołkiem.
***
Kolejny poranek po nie hamowanym pijaństwie. Tym razem szybko zauważa brak panny w łóżku, pojawiają się jakieś urywki wspomnień z poprzedniego wieczora. Na pewno w jedną całość tego nie poskłada. Zmęczony i obolały siada na łóżku, wstaje i bez kapci i lezie do łazienki. Kiedy sięga do klamki i za nią chwyta, patrzy w oniemieniu na swoje dłonie. Trzęsą się. Nie czuje jakichś dodatkowych efektów, zauważa to otumanienie. Ma wrażenie jakiejś jego inności, jest jakieś kłębowisko myśli. Chyba związanych z telepiącymi się rękami. Patrzy na nie i trudno mu uwierzyć. Trzęsą się same, bez żadnego wysiłku i przymusu. Nic nie daje napinanie mięśni czy koncentracja na dłoniach.
Nie dość tej dziwnej telepawki jakiej doświadcza pierwszy raz w życiu, to jeszcze pociągnęło go na rzyganie. Dziś też wypłynęła żółć. Zanim to się stało, tym razem nad muszlą tak jak być powinni, to poskręcało go niemiłosiernie. Dopiero jak nie miało z niego co wypływać znowu pojawiła się żółć. Wytarł twarz papierem toaletowym i spuścił wodę. Jakiś czas w łazience utrzyma się ten aromat, ślad po tym wydarzeniu zniknie. Kiedy podniósł się i spojrzał w lustro zobaczył coś bardziej tragicznego. Niemal oniemiał na ten widok. Jedyna myśl jaka się w nim pojawiła, to zrozumienie dziewczyny. Kiedy on smacznie spał być może radośnie pochrapując, dziewczyna mogła zobaczyć jakiegoś Quasimodo, jakąś nieludzką postać. Nic dziwnego, że umknęła. Wracając do pokoju widzi jak zwykle bardzo chwilowa jest jej ucieczka. Cały jej bagaż jest w pokoju, więc wróci.
Dopiero po chwili zauważa jak bardzo boli go całe ciało, na szczęście ręce już się nie trzęsą. Ten pijacki ból zna bardzo dobrze. Jest obolały i czuje się jak wypite jajko, takie skorupka to wydmuszka. Z daleka widzi się samą skorupkę myśląc, że to jajko, z bliska stwierdza się błąd. Chciałby pójść do kuchni napić się gorącego rosołu lub zjeść coś ciepłego. Jednak ma jeszcze odruchy estetyczne i wstydu przed pokazaniem się ludziom w takim stanie. Podchodzi do okna.
Patrząc przez się tempo w podwórko, z bezmyślnoći wyłania się pytanie w jakiś sposób będące odpowiedzią. Raczej odpowiedź rodzi chwilkę po zadaniu pytani. Czarek tego pytania nie zadał z rozmysłem. Tempa pijacka bezmyślność trwała tak długo aż wreszcie coś się z myślowej masy zaczęło wyłaniać. Jak ląd powstały po erupcji podmorskiego wulkanu. Najpierw widzi się bulgotanie wody i dymy oraz czuje gazy, następnie wyłania się nad powierzchnią jakaś skamieniała skorupa czas jakiś nawarstwiająca się na wcześniej powstałej. Kiedy wszystko się stabilizuje i ochładza wiatru przynoszą piasek i drobinki gleby. Jakiś ptaszek jeden z drugim zrobią na niej kupkę, w której są niestrawione nasionka jakichś roślinek. Po czasie ktoś stwierdza na powierzchni bezmiaru wód bezludną wyspę.
Tym sposobem, tylko wiele szybszym, powstaje w głowie Czarka myśl.,, Od kiedy taki jestem?,,. Z początku stwierdza, że taki stan otumanienia i jakichś zmian rysów twarzy zaczął się jakieś trzy lata temu. Były to zmiany tak powolne, że aż niezauważalne i można sądzić, że taki był zawsze. Tyko spotkał ludzi nie widzianych od kilku lat i oni zauważali zmiany. Znajomi na fotografiach też je widzieli. Kiedy tak się koncentrował, wchodzi w głąb tych wniosków, obok pojawiały się następne spostrzeżenia, których nawet nie brał pod uwagę, nawet nie podejrzewał ich istnienia w sobie. One z pewną niespodziewaną dla Czarka i bezwzględnością mówiły o jeszcze wcześniejszych zmianach i obserwacjach. Cofały Czarka do wcześniejszych okresów i tak krok po kroku aż zaczął się w nim budzić i lęk, by się w nim nie zapaść musiał przerwać ten wodospad myśli, wspomnień i impulsów.
Po powrocie do domu pokłócił się z panną, w pracy z mechanikiem. Panna odeszła od niego, nie musiała szukać powodów, sam je jej podsunął i musiałaby idiotką niepohamowaną być, aby nie wykorzystać sytuacji podsuwanych przez Czarka. W czasie kłótni często się uśmiechała i w jakiś niepojęty sposób uśmiechając się zapędziła Czarka w kozi róg, który sam dla siebie i jej argumentów stworzył. W nim się ukrył jego zdaniem i panna spokojnie mogła sobie pójść.
W pracy pokłócił się z mechanikiem. Właściwie mechanik dotąd zawsze uśmiechnięty i życzliwy, często pokpiwujący z innych ludzi, zdenerwował się z jakiegoś powodu na Czarka. Kilkoma zdaniami poniżył go i kiedy ten chciał jakoś się wytłumaczyć, ten stwierdził, że zabiera się do pracy i nie będzie słuchał wywodów jakiegoś głupola. Nie było przy rozmowie świadków. Kilka minut później Czarek poczuł się jakby został przez niego opluty i obrzygany. Kilka razy w życiu czuł się podobnie, ale nigdy z taką intensywnością.
W czasie wyjazdu do Gdańska czuł się fatalnie. Po prostu zdał sobie sprawę z bycia nikim, cała pewność siebie gdzieś z niego wywędrowała. Na drodze dawał upust swej złości, raczej bezradności. Każdy niezdecydowany ruch jakiegoś kierowcy przed nim wykorzystywał do plucia jadem i pogardą w tamtą stronę. Każdy pieszy wchodzący na jezdnię wymuszający zdjęcie nogi z gazu przez Czarka, witany był najwymyślniejszymi przekleństwami. Kiedy na światłach piesi nie zdążyli całkiem zejść z pasów, a światła się już zmieniły, w stronę tych ludzi leciała wiązka, litania cała wyzwisk, przekleństwa i złorzeczeń. Po powrocie do bazy był wycieńczony psychicznie. Dodatkowa zdawało mu się jakby każdy z pracowników już wiedział jak zelżył go mechanik, jakim nikim i nic nie wartym człowiekiem śmieciem jest Czarek. Czuł się osaczony przez tą domniemaną wiedzę. Zdawało mu się, że kiedy wychodził skądś i obracał się do ludzi plecami, ci automatycznie dzielili się ze sobą sobą porozumiewawczymi spojrzeniami i drwiącymi uśmiechami. Cieszył się z wolnego dnia nazajutrz.
Trop
Dzień przerwy w wyjazdach wykorzystał jak potrafił na odstresowanie i znieczulenie bolących, a niewidocznych ran. Leczył się piwem, ale niejednym. Musiał też zachować umiar, by za kierownicą być na pewno trzeźwym. Cały dzień starał się nie wychodzić z domu, mieszkając w Ścinawce każdy człowiek był kolegą lub znajomym. Takich spotkań chciał uniknąć, zapomniał tylko o telefonie. Ten odezwał się. Skoro go nie wyłączył postanawia odebrać. To kolega zadzwonił, wiedząc o jego wolnym dniu, próbuje wyciągnąć go na dwór. Odmawia, tamten lekko nalega co powoduje u Czarka wzrost zdenerwowania. Szczęściem rozmowa skończyła się przed otwartym wybuchem agresji, której powodu sam nie pojmował. Do niedawna takie drobiazgi Czarka nie poruszały, teraz coś się w nim zmieniło. Cokolwiek mało istotnego, potrafi go doprowadzić niemal do furii. Tylko nieco wcześniej w takich telefonach żaden znajomy nie musiał nalegać czy używać sztuczek, by Czarka z domu wyciągnąć. Ten najczęściej natychmiast korzystał z zaproszenia. Nie trzeba było używać wobec niego żadnych wybiegów do wywabienia go z domu.
Przegląda internet dla uspokojenia się, to zamiast go uspokoić zwiększa falę zdenerwowania, sięga po kolejne piwo. Wie by już zakończyć picie, otwiera tylko okno. Chociaż śpiew ptaków i powiem wiosny wprowadza nieco ulgi i jakiejś refleksji.
***
Kolejny wyjazd nie przynosi żadnej ulgi. Zwiększa wręcz obciążenie. Już nawet do zwykłych ludzi w sklepie nie odzywa się inaczej jak z dodatkiem obciążającej drwiny, tak by ludzie automatycznie czuli poniżeni aby zamilkli. Bardzo szybko zdaje sobie sprawę, że coś jest nie tak. Nawet chcąc być w miarę przyjemnym i tak w jego słowa wdziera się jakaś dwulicowość z agresją. Są sytuacje kiedy chciałby powiedzieć lub postąpić jakoś życzliwiej wobec kogoś, a i tak wychodzi co najmniej kiepsko.
Zrobił jeszcze dwa kursy do Czech. W czasie powrotu z drugiego kursu zrobił coś czego nie spodziewał się zrobić nigdy. W drogę powrotną wyruszył nietrzeźwy. Po kilkunastu kilometrach wystraszył się na dobre i zjechał na parking, zasłonił okna i położył się do snu. Jednak przez wiele godzin nie zasnął. Nieustannie przechodziły mu przez głowę myśli najróżniejsze i nie ważne, takie po prostu nie pozwalające mu zasnąć. Niezwykle natarczywe i agresywne biorące się nie wiadomo skąd, jakby w sobie miał fabrykę myśli od jego woli absolutnie niepodległą, niemożliwą do wytropienia i powstrzymania ich produkcji.
Wreszcie zasnął, co z tego kiedy w regenerujący sen wdarł się bezwzględnie dzwonek telefonu, to z pracy. Pytano się czy wszystko w porządku. Gps pokazał postój kilkadziesiąt kilometrów przed granicą. Podał proste i wiarygodne kłamstwo, w zamian otrzymał informację o jutrzejszym kursie w nocy.
Pobudzony informacją traci ochotę na sen. Jego koledzy wożą ze sobą alkomaty, on nigdy czegoś takiego nie potrzebował, dlatego czegoś takiego nie ma. Jest raczej pewny braku alkoholu we krwi i wydychanym powietrzu.
Dziwi się, zauważa teraz w trakcie jazdy pojawiające się myśli mające sens. Tamte męczące, trapiące i bezsensowne chyba się wyczerpały dając miejsce tym z sensem. Teraz jest zadowolony, częściowo wrócił lepszy nastrój. Myśli te nie nastrajały zbyt optymistycznie, ale chociaż miały wartość. Próbuje spomiędzy nich wydobyć jakiś trop i ten trop nieustannie na końcu pokazuje sens z którym nie chce i nie potrafi tak do końca się zgodzić. Stara się z każdej strony do nich podejść, a myśli te i tak na końcu trafiają w to samo miejsce. Koniec z alkoholem. Co za idiotyczny wniosek wynikający z każdego ciągu tych myśli. Przecież dotąd w niczym alkohol mu nie przeszkadzał, tylko trzeba było uważać, nie jeździć pod wpływem, nie wdawać się w byle jakie dyskusje mogące się nie wiadomo jak skończyć. I tyle, czym więcej się przejmować. Zdrowie dopisuje, kondycja też. Zresztą gra od czasu do czasu na boisku w nogę. Ma rower i często z niego korzysta. Objeździł nim wszystkie góry otaczające ziemię kłodzką. Ze znajomymi wybiera się czasem do Czech, jak czas pozwala. Ten wniosek by kończyć z alkoholem jest przesadzony i przedwczesny, dotąd uważał i było w porządku. Za kilka lat można o tym pomyśleć. W tej chwili przypomina mu się rzyganie żółcią i drżenie rąk. Uznał to za pożyteczne doświadczenie, chwalić się tym nie będzie a panna? Będzie następna.
***
Po kolejnym kursie stan Czarka jest opłakany. Na siłę trzyma gardę. Maska jaką przybrał w chwilach potrzeby działa znakomicie. Dopiero w domu może ją w pełni porzucić i poczuć się jak wyżęta szmata. Podbudowuje się jeszcze zakupioną wcześniej małpką. Nigdy nie przypuszczał robić czegoś takiego, jednak ona trzyma go w pionie. Kiedy szykował się do snu dzwoni dzwonek do drzwi domu.
— Kurwa, do chuja mać. — na głos pozdrowił gościa, który bezwiednie napatoczył się na jego słabość.
Znajomi wiedzą jak jest po kursach, trzeba dać człowiekowi odpocząć. Mimo to postanawia otworzyć. Nie zastanawia się kto to może być, kto będzie to będzie. Otwiera drzwi i widzi Mariolę. Ta uśmiecha się, ale Czarek widzi jak zauważa jego zmęczenie.
— Nie w porę przyszłam?
— Wejdź jak już jesteś. Przed chwilą wróciłem z pracy.
Wchodzą do kuchni, Czarek stawia czajnik na gaz.
— Zmęczony jesteś. Gdzieś daleko jechałeś?
— Nie, tak jakoś od dłuższego czasu mam. Jakoś pozbierać się nie potrafię po tej majówce.
— Masz teraz wolne.
— Można zapomnieć. W chuj jazdy teraz kurwa. Zaorać się dałem. — sięga do lodówki po piwo.
Po chwili wypija jedną puszkę. Mariola jest dziewczyną, którą od lat darzy sympatią, nigdy nic ze sobą nie mieli. Nawzajem się lubią, czasem spotykają idąc gdzieś na spacer.
— Naprawdę nie za dobrze wyglądasz. Teraz na wiosnę tak kiepsko się prezentujesz, co będzie dalej. A gdzie panna.
— Chcesz zastąpić jej miejsce? — odpowiada z niekrytym sarkazmem.
— Nie zmieniaj tematu. Byłeś kiedyś na przełęczy woliborskiej?
— Przejeżdżałem. Dawniej tam się jeździło na rajdy. Ostatnio wiozłem do okulisty kolegę. Masz jakiś podstępny plan zwabienia mnie do lasu?
— Znam fajną trasę. Chyba coś około dwunastu kilometrów. Decydujesz się?
— A co ty taka wesoła jesteś?
Mariola śmieje się. Lubi ten jej radosny śmiech.
— Poznałam chłopaka. Istne cudo. Fura, skóra i komóra. Jest niesamowity. Dziś jest pierwszy dzień kiedy go nie ma. Dlatego znalazłam czas dla ciebie. Dosłownie jest go pełno wokół mnie. Ma te same zainteresowania, hobby. Niewiarygodne, ale lubi to co ja. Boję się, że może to być mój ideał. Od miesiąca mnie nie opuszczał. Coś się stało, że dziś go nie ma. No trudno.
Jak zwykle Mariola potrafi zarazić Czarka swym optymistycznym podejściem do tematu. Uległ jej namowom i obiecał za dwa tygodnie w sobotę pojechać z nią na tą przełęcz.
***
Sobota rano. Czarek powoli szykuje się do wyjazdu z Mariolą. Stara się nie rozpaść do chwili wyjazdu, wszystko sprawia mu trudność. Chodząc po domu pochyla się jak niosący na plecach worek zboża na strych. Nieustannie fale najróżniejszych myśli rozbijają się w jego głowie, jakieś absolutnie mu obce. Po mieszkaniu chodzi jak błędny rycerz nie mogący znaleźć sobie miejsca. Krótko po byciu gotowym słyszy samochód podjeżdżający po dom. Bierze plecak i wychodzi.
Tylko kiedy ruszyli Mariola odzywa się.
— Na drugi dzień po naszej rozmowie przyjechał mój idealny facet. Do rany przyłóż. Żałuję, że się nie poznaliście. Kocham go i podziwiam całym sercem. Tylko moja babcia widząc go patrzy tak dziwnie. Kiedy jesteśmy same pytam jej dlaczego z taką rezerwą podchodzi do niego. Mówi żebym jeszcze poczekała i tyle. Jest stara i klepki się je poprzestawiały, a on jest taki kochany. Byłam z nim u wszystkich koleżanek i każda mi go zazdrości. Jest taki uśmiechnięty. Każdą sprawę załatwia z lekkością. Co dla innych jest problemem jemu przychodzi to z łatwością. No po prostu ideał. Jak będziesz miał ze dwa dni wolnego wpadniemy do ciebie, żebyście mogli się poznać.
Dopiero po wjechaniu na serpentyny za Woliborzem Mariola milknie dla zachowania koncentracji. Czarek rozjechany przez walec zachwytu i optymizmy dziewczyny, chłonie ogrom otaczającej ich zieleni. Mariola mimo skupienia na krętej drodze i tak wewnątrz siebie przeżywa swoje szczęście. Czarek milczy, woli się nie odzywać, nie ryzykując tym samym przeniesienia rozmowy na obiekt zachwytu koleżanki. Bardzo dawno nie jechał tą drogą, w góry jakimi pójdą wie tylko, że istnieją. Kiedyś jechał nawet ich fragmentem, ale było to dawno. Była to wycieczka z przełęczy woliborskiej, tylko w stronę Kalenicy.
Wreszcie są na parkingu. Gdzieś po prawej jest twierdza w Srebrnej Górze. Mariola patrzy radośnie na Czarka. Wysiadają zabierając ze sobą wszystko co będzie im potrzebne, Czarek dodatkowo wyłącza telefon, by nikt z pracy nie zaskoczył go jakąś nagłą potrzebą jego obecności w pracy.
Przechodzą na drugą stronę drogi i już są na szlaku. Z początku droga jest szersza, za chwilę staje się wąska lekko kamienista i dość stroma pod górę. Niemal pod koniec podejścia Czarek ma już dość, z ledwością łapie jako taki rytm. Oddech powoli staje się równy. Nie wie czy iść dalej czy wracać. Mariola idzie przodem i nie widzi zafrapowanej miny kolegi, który po kilkudziesięciu krokach zaczyna mówić.
— Ja już nie mogę.
Zdziwiona dziewczyna zatrzymuje się odwracając się w stronę Czarka.
— No nie mów, że masz dość, bo nie uwierzę. Taki byczek rozpłodowy. Coś ci dolega? — ostatnie słowa wypowiada z niepokojem — Może masz raka. — przykłada sobie dłoń do ust jak wystraszona.
— Mam coś gorszego.
Podchodzi do niego zaniepokojona kładąc mu rękę na ramieniu.
— Ale co może być gorszego od raka? — jest autentycznie zdziwiona.
Aby nie trzymać przerażonej tym wyznaniem Marioli, odpowiada ściszonym głosem.
— Boje się, za zwariowałem.
Mariola wybucha śmiechem odchodząc nieco na bok. Jest naprawdę rozbawiona tłumacząc swoje postępowanie.
— Co to za wariat co mówi, że zwariował. Popatrz ilu prawdziwych wariatów jest w sejmie. Co ci tak naprawdę dolega?
Czarek uśmiecha się do rozbawionej i jednocześnie zaniepokojonej dziewczyny.
— Idźmy powoli. Opowiem co mi dolega. Tylko proszę nie śmiej się.
— No co ty. Wyglądasz na przemęczonego, ale nie na wariata.
Szczerość i naiwność Marioli zawsze działała na Czarka rozbrajająco, teraz też się uśmiecha widząc jednocześnie uśmiech i zmieszanie koleżanki.
— Ale nie będziesz chciał mi zrobić krzywdy.
— Boże. No oczywiście. — odpowiedział szczerze i lekko co zdziwiło go samego.
Ruszają, dróżka nie pozwala iść obok siebie?
Uśmiechnął się do dziewczyny, jest już spokojna.
— Wszystko zaczęło się jeszcze przed majówką. Ten wyjazd do Rościszowa tak wszystko dramatyczne przyśpieszył. Nie wiem czy to przez alkohol czy co innego. -Żadnych drag nie tykam. Na pewno też nic mi nie dali. Od jakiegoś czasu miałem taką nerwowość. Wiesz, ciągłe jakieś zmiany przepisów i to co na tych drogach się dzieje. Zwłaszcza na drogach, to budzi się wkurwienie, ale po tej majówce jest szok. W żaden sposób nie mogę dojść do tego co się dzieje. Z kilkoma ludźmi się posprzeczałem, powchodziłem w konflikty. To co dzieje się na drogach. Ile ludzi przekląłem, zwyzywałem. Na szczęście nie słyszeli mnie z kabiny, nawet nie podejrzewali wciskając się na trzeciego. Nie miałem potrzeby hamowania się z tym. Kurw i tak nie słyszeli. Jeszcze teraz mnie wściekłość bierze jak o tym myślę i to wcale nie mniejsza.
Tu naprawdę Czarek aż się zagotował, mimo sporej odległości od drogi i jeszcze większej odległości w czasie. Przerwał na chwilę monolog nie wstrzymując marszu. Otacza ich w tej chwili las głównie świerkowy z domieszką buka. Powoli dochodzą do miejsca wolnego od drzew. Rozpościera się rozległy widok. Pejzaż niemal bajkowy. Są na szczycie grzbietu, w dól biegną tylko zbocza tworzące poniżej kilka znacznie niższych górek. W oddali wioski, zdaje się tak od siebie odległe. Leżą między polami. Z tej odległości wszystko jakby leżało na całkowitej równinie, choć tak nie jest. Teren lekko pofałdowany, to perspektywa daje złudzenie i ten kolor. Jest po deszczu i wszystko jest pokryte niebieskawo szarą barwą, takim muślinem delikatnym i rozległym jak okiem sięgnąć. Podwieszony jest on do chmur, które w kilku miejscach spuszczają woal deszczu, który jest dla tej dwójki całkowicie niegroźny, odległy o dziesiątki kilometrów. Widok jego barwa i odcień kontrastują z zielenią lasów. Te najdalsze fragmenty zieleni w sposób niezauważalny zabarwiają się tym niebieskawo szarym odcieniem. Tracąc swą zieloność, odcień kradnie ich nasycenie. Kiedy się już napatrzyli ruszają bez słowa. Czarek kontynuuje. Znając wartość kilkuminutowej przerwy jaką zwykle stara się zagłuszyć Mariole, stwierdza jej zainteresowanie.
— Z każdym dniem było gorzej. Zacząłem kłócić się z kolegami z pracy. Zaczęły trapić mnie jakieś fantomowe bóle.
— Co to znaczy?
— No, nie potrafię ich inaczej określić. One nie były umiejscowione w ciele. Jakby były nad bolącym miejscem i jest to niewymownie uciążliwe i niewiarygodne, jak się tego słucha. Jesteś pierwszą osobą jakiej to mówię. Czujesz to? To jeszcze nie koniec. Ciągle to czuje. Drapanie nic nie daje. Kilka dni temu pokłóciłem się z kilkoma osobami i od tej pory mam wrażenie zasiedzenia mnie przez coś. Dosłownie jakieś istoty i, to na pewno nie kosmici tylko tu mogę je określić jako węże, tego jestem pewien. Przez te kilka dni odchodzę od siebie, ledwie udaję normalnego. Wszystko i każdy mnie drażni do nieopisanej wściekłości. Chętnie zatłukłbym niektórych.
— I te węże coś ci robią?
— One są i wyraźnie je czuję jak wpełzają we mnie. Czasem jak wracam, siadam na fotelu i bezsilnie obserwuję jak się we mnie się wpijają, wpełzają i sadowią wiercąc się. Zajmują dogodną pozycję i zapominam o nich, one jednak są we mnie. Każdego kolejnego dnia wszystko się powtarza, Nie wiem czy jest ich więcej. Chyba tak. To jest koszmar. Ledwie żyję. Nie wiem co dalej robić. Chyba wezmę urlop, tylko czy to coś da. Boże jak trudno z tym żyć. Chyba tylko psychiatra mnie ratuje Co ja mówię. Psychiatra może mnie tylko pogrążyć. Da leki, po których nie można prowadzić auta. Jestem w prawdziwej kropce.
Zatrzymują się przy kolejnym miejscu ogołoconym z drzew, to zasługa nadleśnictwa. Patrzą na pejzaż, ale myślami są gdzie indziej. Zastanawiają się dlaczego tutaj się znaleźli. W końcu ruszają w milczeniu. Czarek myśli nad tym dokąd zabrała go Mariola, jest jej wdzięczy. Ufa jej, chociaż jak każda kobieta jaką zna, chętnie podzieli się nowinkami. Na Marioli nigdy się nie zawiódł, nigdy nie zawiodła jego zaufania. Podobnie on w stosunku do niej. Sytuacja dla niego jest o tyle poważna, że teraz ociera się o prawdziwe szaleństwo, albo już mu uległ.
Milczą w czasie marszu kilkanaście minut. Na dość stromym zejściu Czarek zauważa drżenie dłoni u siebie. Po zejściu na równiejszy teren przygląda się dłoniom. Ma jeszcze na tyle zdrowego rozsądku, by powiedzieć o tym Marioli. Otworzył się przed nią na tyle, że teraz nie będzie taił przed nią swego stanu.
— Zatrzymajmy się.
Mariola zatrzymuje się. Czarek wyciąga ręce przed siebie.
— Wdzisz. — patrzy na swoje dłonie — Drżą lżej niż ostatnio. Wtedy to była telepawka. Przecież nie piję tyle, by być alkoholikiem. Moja praca na to nie pozwala. W środku jestem bardziej roztrzęsiony. Nie zabrałem żadnego piwa ze sobą. Od rana nie piłem i co, dopiero teraz naszła mnie delirka?
Mariola pyta zdecydowanie.
— Załatwię ci na poniedziałek wizytę u psychiatry w Nowej Rudzie. Chcesz? To co mi powiedziałeś. Kwalifikuje cię moim zdaniem na wizytę.
Czarek zastanawia się moment. A jak okaże się, że będzie musiał porzucić pracę? Zadaje pytanie.
— Widzisz w jakim jestem stanie. Przenocujesz dzisiaj u mnie? Boję się. Nie wiem czy sam siebie, czy tego co jest we mnie.
— Poczekaj chwilę, zatelefonuję gdzieś. Zgadzam się na propozycję.
Odchodzi na kilkadziesiąt metrów wyjmując telefon. Po kilku minutach wraca oznajmiając.
— Na poniedziałek na godzinę dziesiątą dwadzieścia, jesteś zarejestrowany u psychiatry w szpitali w Nowej Rudzie.
Kierunek
Mariola czuwała w domu nad Czarkiem. Na szczęście nie działo się nic niepokojącego. Następnej nocy było podobnie, chłopak wydawał się pogodzony z tym, że po wizycie u psychiatry może dojść do sytuacji, kiedy wszyscy znajomi w jakiś czarodziejski sposób dowiedzą się o jego przypadłości i będzie musiał zmienić pracę. Praca jakiegokolwiek kierowcy będzie wykluczona. Ponownie w Czarka głowie lęgły się myśli najprzeróżniejsze, biorące się znikąd, przecież on ich nie wymyślał ani nimi nie kierował. Nie mógł się ratować piwkiem, momentami o nim myślał. O żadnym konkretnym, byle tylko łyknąć, napić się, poczuć to zimno i rozchodzący się w ustach aromat.
Aż nadszedł poniedziałek. Do miasta pojechał sam, czuł się na tyle dobrze i w czasie jazdy rozmyślał nad sobą. Zapisany był do lekarza w Kłodzku, psychiatra przyjmował w Kłodzku i Nowej Rudzie, tylko w niej psychiatra był na fundusz. W samym noworudzkim szpitalu w głównym budynku nigdy nie był. Zastanowienie budziła w nim jego konstrukcja jako obiektu. Poniżej głównego budynku jest budynek kilku przychodni tym psychiatrycznej. Styl budownictwa socjalistyczny. Na zboczu wyżej, stoi główny budynek szpitalny, chyba jeszcze dziewiętnastowieczny. Powyżej niego stoi dom pogrzebowy. W Czarku zawsze budzi takie rozmieszczenie budynków uśmiech pomieszany z niedowierzaniem. Ludzie ciężko chorzy wchodząc do szpitala czuli podskórnie swój koniec w budynku powyżej. Chyba tylko geniusz bezmyślności mógł wymyślić coś podobnego. Nic bardziej dołującego człowieka chorego nie mogło lepiej pozbawić resztek nadziei od domu pogrzebowego nad jego łóżkiem.
Auto zostawił na parkingu przy ulicy prowadzącej pod górę w pobliżu szpitala. Nie chciał się cisnąć na malutkim parkingu przy szpitalu. Idąc trochę się zagapił i podszedł do szpitala od strony bocznego wejścia przez furtkę. Kiedy ją otworzył zauważył z drugiej strony podchodzącego staruszka z wnuczkiem, postanawia ich przepuścić. Kiedy się mijają starszy człowiek patrzy dziwnie na Czarka, kiedy mają pójść każdy w swoją stronę, staruszek odzywa się.
— Przepraszam młody człowieku. Chcę zwrócić panu uwagę.
— Słucham. — Czarek odpowiada nie bardzo wiedząc o co starszemu panu chodzi.
— Widzę w panu ból i cierpienie. Coś wkręcającego się w pana ciało, pańska dusza jest za daleko. Ona jest opuszczona i pan przez to samotny. Dam panu adres do człowieka, on za kilkaset złoty pomoże.
Podaje Czarkowi karteczkę z zapisanym adresem. Ten bez oporu ją bierze. Nim wczytał się w adres internetowy oraz imię i nazwisko, wszystko pisane odręcznie, ale wyraźnie, patrzy się za staruszkiem z dzieckiem. Po nich ani śladu, na pewno nie byli przywidzeniem, karteczka jest w jego ręku. Charakter pisma nie należy do niego. Przyglądając się jej kilka chwil zastanawia się co zrobić. Postanawia wracać.
Kiedy tylko wchodzi do domu siada przy komputerze, bardzo szybko odnajduje stronę tego człowieka, specjalizuje się on w odnajdywaniu dusz. Sprawdza cennik, koszt czegoś takiego w zależności od problemu wynosi co najmniej sześćset złotych, czyli może być drożej. Chyba dał się wkręcić gangowi staruszków, zaraz też myśli o swoim błędzie w wejściu na teren szpitala.
Trzeba mu przesłać swoje zdjęcie z widocznymi oczami, nie może być innych osób w tle, tylko sam klient. Do tego imię i nazwisko oraz rok, miesiąc i dzień urodzenia. To wszystko przesłać meilem na podany adres z opisanym problemem i dodatkowymi pytaniami. Odpowiedź będzie do dwóch tygodni. Bardzo szybko robi wszystko co trzeba i zaczyna odliczać czas. Zrobiło mu się lżej na sercu. Tłumaczy sam sobie rezygnację z wizyty u psychiatry. Będzie też musiał się wytłumaczyć Marioli. Powiedzieć jej o tym staruszku spotkanym przy furtce, przecież spotkał go tylko dlatego, że zamiast wejść głównym wejściem dotarł do całkiem bocznego wejścia, nieczęsto używanego. Myśli też o tym jak w pewnych sytuacjach w życiu przeglądał internet i nigdy nie natknął się w nim na nazwisko człowieka niosącego pomoc dla jemu podobnych. Szukał w odwrotnym kierunku, w cenach droższych alkoholi hoteli i panienek.
Tego samego dnia zatelefonował do Marioli, mówi o tym co go spotkało, ciesząc się z takiego zbiegu okoliczności. Mariola jest nieco sceptycznie do tego nastawiona, ale godzi się na wybór dokonany przez Czarka. Dodatkowo wie o jego materialistycznym nastawieniu do życia i konsumpcjonizmie. Cieszy się, że będzie mógł spróbować czegoś nowego.
W pracy też jest inaczej nieco. Dalej jest wkurw i życie w napięciu, ale teraz jest światełko nadziei, że wszystko dobrze się skończy. Nie trzeba będzie korzystać z pomocy psychiatry. No chyba jakby ten ktoś nie oddzwonił, ale w tym przypadku Czarek i tak nie będzie finansowo stratny i będzie mógł naśmiewać z podobnych sobie naiwniaków.
***
Po tygodniu będąc w sklepie dowiaduje się o olbrzymiej depresji Marioli. Idzie do niej do domu. Marioli brat powiedział jak bardzo ucieszona była z tego chłopaka. Po cichu planowała ślub, tylko tamten już był żonaty. Nikt nie pamiętał numerów jego bentleya. Przy domu nie mieli zamontowanych kamer, podobnie jak sąsiedzi. Chodzić po znajomych czy urzędach nie było sensu. Numer telefonu nie odpowiadał. Rodzinie bardziej zależało na zdrowiu córki niż rozdrapywaniu jej ran i zagłębianiu we wszystko. Została oszukana jak pewnie wiele kobiet, podobnie jak jego własna żona. Czarek odwiedził Mariolę w jej pokoju. Zachowywała się jakby nigdy nic, tylko bywały chwile odpłynięcia w myślach i taka jej nieobecność. Widoczne są też zmiany na jej twarzy, nie ma tam uśmiechu i optymistycznej, zarażającej innych radością i niezwykłą naiwnością, otwartością na drugiego człowieka. Jest jak zdeptany nogą człowieka kwiat na łące. Łodyżka nie jest złamana, kilka liści uszkodzonych. Z czasem się podniesie, ale już może nie być tak uroczy.
Idąc do domu Czarek zastanawia się, że chyba teraz Mariola, by jak najszybciej mogła dojść do siebie, sama będzie potrzebowała psychologa. Nie zna się na tym, po wizycie zdaje sobie sprawę, że nie jest to ta sama Mariola, spacerująca z nim po górach. Wie tylko, że nie może teraz się angażować w pomoc dla koleżanki mając większy problem ze sobą, byłoby to nieetyczne wobec siebie. Chyba, że tamten facet nie oddzwoniłby, wtedy w sprawie Marioli jakoś by zareagował.
W piątkowy poranek akuratnie przed samym wyjazdem z parkingu w dalszą część trasy do Bratysławy dzwoni telefon. Przedstawia się jakiś facet.
— Tak, tu Czarek Zawiła. Jak pisałem, o panu się dowiedziałem przez całkowity przypadek, w wejściu do szpitala od staruszka z dzieckiem. — zdał sobie sprawę żeby za bardzo się odsłonić, tak aby druga strona nie miała ułatwienia.
— Dobrze, to przejdę do sprawy najbardziej pana interesującej. Pańskiej duszy przy panu nie ma od około pięciu lat. Każda dusza jest z człowiekiem połączona dwudziestoma połączeniami, pozwalającymi duszy w najgłębszy sposób uczestniczyć w życiu człowieka. Pan z duszą ma tylko dwa połączenia i te pozwalają na dalsze życie, nawet bez reszty połączeń z duszą. Przez te dwa połączenie do serca i układu trawiennego może pan żyć dalej. Na braku reszty połączeń traci pana dusza i pan.
Kiedy ten zamilkł odzywa się Czarek.
— I co w związku z tym? — pyta zdezorientowany.
— Trzeba będzie zapłacić siedemset złotych. Pańska dusza będzie odesłana do szpitala dusz. W nim spędzi około dwa tygodnie. W tym czasie przeprowadzę egzorcyzm. Widać wyraźnie żerowanie na panu węży astralnych…
— Tak, tak proszę pana. Bardzo proszę o uwolnienie mnie od tych stworów. Nie bardzo wiem o czym pan mówi, ale właśnie miałem doznanie jakby jakieś węże we mnie wpełzały i mościły sobie miejsce. Nawet miałem być u psychiatry w Nowej Rudzie i w furtce do szpitala zatrzymał mnie staruszek z dzieckiem i powiedział coś o mojej duszy.
Nastąpiła kilkusekundowa przerwa w rozmowie po, której pierwszy odzywa się ów człowiek.
— Dobrze, Czy mam się zająć pana duszą?
— Tak.
— Wpłaci pan na moje konto siedemset złotych. Do tej pory, do następnego kontaktu zalecam panu afirmację, pan wie co to jest?
— Tak.
— Brzmi ona: Wspieram siebie. Szanuję siebie. Kocham siebie. Będzie pan ją powtarzał tysiąc razy dziennie. Można wieszać sobie karteczki z jej treścią w każdym pomieszczeniu albo nagrać w rytmie zapętlonym, tak aby ciągle nawet nie mówiąc słownie afirmacja była przy panu. Uważać w czasie jazdy autem. Robić przerwy w słuchaniu jej aby nie wpaść w trans. Powtarzanie testu przyda się też pana duszy, zwróci jej uwagę na pana. Obecnie znajduje się ona w wysokim astralu i jest tak półprzytomna. Tu jest początek pana pracy nad sobą.
— Mam Jeszcze pytanie do pana. Mam koleżankę…
Tu człowiek ten przerwał wypowiedź Czarka.
— Jeśli nie ma fotografii, to proszę skoncentrować się i wyobrazić jak najbardziej obrazowo tą osobę. Już może pan to robić.
Czarek skupia się i wysila, w pewnej chwili nachodzi go wspomnienie ze spaceru z Mariolą w górach. Jest emocjonalne, ale to tylko przebłysk.
— Dobrze. To wystarczy. Niech pan słucha. Dziewczyna była zakochana. Jej własna dusza dała się oszukać duszy psychopaty, albo narcyza. Jest osobą otwartą, podobnie do swojej duszy. Teraz jest zrozpaczona, a uczucie depresji jest doznaniem jej własnej duszy. A jej się zdaje, że to jej ból.
Czarkowi opada szczęka, by po chwili się odezwać.
— Skąd pan to wie???
— To jest efekt pracy z własną duszą. Jeszcze wrócimy do pana.
Mężczyzna mówił, ale Czarkowi gdzieś te słowa umykały i niezbyt wiele zapamięta. Po zakończeniu rozmowy wyszedł z pomieszczenia i poszedł do kuchni, w pokoju zrobił kilka kółek wokół niego, myśląc jak to możliwe. On sobie coś pomyślał, a ten człowiek powiedział mu więcej niż wiedział on o dziewczynie jakiej nawet na oczy nie widział. Słyszał o takich ludziach. Rodzice opowiadali mu o Filipku, już kilkanaście lat temu zmarłemu na ziemi kłodzkiej. Teraz ma świadomość życia takich ludzi dziś w Polsce, nie gdzieś w buszu w Afryce, tylko tu niemal pod nosem.
Po zakończeniu rozmyślań zaczyna mówić na głos zadaną mu afirmację i nie znudziło mu się to przez kilka godzin, mówił ją w zapamiętaniu z emocja i silną wiarą. Myślał o swojej duszy i chciał się dowiedzieć gdzie jest ten wysoki astral. Czy to w Polsce, na ziemi czy gdzieś w kosmosie w jakiejś odległej galaktyce. Tego wszystkiego chciał się dowiedzieć i nawet więcej. Przecież ten człowiek nie powiedział mu wszystkiego. Jak on wyśle jego duszę do szpitala? Jak zrobi egzorcyzm? Rodzi się w Czarku pytanie. Czy egzorcyzm dotyczy jego czy duszy i czym tak naprawdę jest dusza. Pamięta jeszcze salki katechetyczne, lekcje religii, ale na przypomina sobie żadnego wykładu o duszy. Tak naprawdę nie wie czym ona jest. Może jest nim. Tylko jeśli jest nim, to gdzie ten szpital. Przecież jeśli dusza ma być do niego zabrana, to chyba nie jest nim. Na jakiej zasadzie są połączeni i jak jego uczynki magą wpłynąć na duszę, jej ewentualne potępienie. Na religii nikt tego nie tłumaczył.
***
Czarek nie rezygnował z pracy, z towarzystwa kolegów, ale zdecydowanie odmawiał kiedy częstowano go piwem. Z czasem powoli rezygnował z sytuacji, które narażały go na propozycje znajomych do uczestnictwa w imprezach czy spotkaniach. Najpierw takich gdzie był alkohol i podobne narkotyki. Następne w kolejności były spotkania w jakich plotkowano o innych ludziach czy nieobecnych kolegach. Sytuacje i spotkania tego typu zaczęły go męczyć. Nie potrafił już też w nich się odnaleźć.
Po tygodniu stwierdził nagle i niespodziewanie, że nie ma wciskających się w niego węży. Natrętne myśli stały się odległym wspomnieniem, które bardzo szybko ze wspomnień zniknęły. Ich miejsce zajął spokój z dobrym, ale właśnie spokojnym nastrojem. Jakaś szeroka przestrzeń się w nim otworzyła, chwilami zdawała się bezgraniczna. Postanowił wysłać temu człowiekowi zdjęcie Marioli. Czekał na odpowiedź jednocześnie zauważając barwy świata. Wiele miejsc i sytuacji ciągnęło go ku sobie z innych szybko rezygnował.
Wreszcie po kilku dniach zadzwonił ten człowiek. Stwierdził, że od opętujących istot jest wolny, musi pamiętać, by przemyśleć własną postawę wobec znajomych i towarzystwa w jakim się obraca. Z niektórych ludzi na pewno warto zrezygnować, w ich miejsce z czasem pojawią się nowe znajomości, tym bardziej wartościowe im uczciwiej siebie traktuje.
Otrzymał też kolejne zadanie w formie napisania listu do duszy. Ma się składać z dwóch części. Pierwsza dotyczy przeprosin duszy za to co robił, człowiek ten wyjaśnił, że dusza odeszła od Czarka nie bez powodu, choć go nie wyjaśnił. Druga część listu to zezwolenie duszy na jej działania dla dobra ich dobra, z czasem Czarek zacznie używać określenia My, przynajmniej w myślach, na początek. Napisze to po to, by mieć na papierze własną zgodę co do działań duszy, aby nie wypierać się jej działań. Na zakończenie zapytał się co ten człowiek wyczytał ze zdjęcia Marioli. Odpowiedź Czarka nieco rozczarowała. Dowiedział się aby najpierw sobą się zajął. Przyjdzie czas, to się dowie. Ma zadzwonić za tydzień, by dowiedzieć się o kolejnym zadaniu. Trzeba się trochę postarać o zaufanie duszy.
Kolejny tydzień ubiegł na pisaniu listu do duszy i systematycznym powtarzaniu afirmacji. Zauważył też poprawę w nastroju Marioli. On jak i jej bliscy zauważyli zmianę u dziewczyny, sama też to czuła. Został jeszcze ból i wielka chęć zrozumienia co ją spotkało i dlaczego, kiedy dała temu człowiekowi całą siebie, oz zrobił coś takiego wobec niej. Najdziwniejsze było to, że nie chciała go dorwać, by się zemścić. Bardziej obwiniała siebie i nikt z bliskich tego nie rozumiał.
Listy
Czarek z dużą zawziętością zabiera się za pisanie listu do duszy, intensywnie afirmuje. Wiąże się to z inną gospodarką czasową. Uczy się w codzienności z czego rezygnować na rzecz pracy nad sobą. Wiąże się to z określeniem wśród znajomych, że zrobił się jakiś dziwny. Nie starał się znajomym tłumaczyć swojego postępowania, nie zrozumieliby. Niektórzy zauważyli jak szybko zachodzą w Czarku zmiany i nie pojmują ich sensu.
Czarek w międzyczasie podejmuje decyzje o wytropieniu i dołożeniu temu, który tak postąpił z Mariolą. Musi zapamiętać żeby innej kobiecie nie zrobił czegoś podobnego, nawet jeśli jest jego żoną.
Najwięcej czasu zajmuje Czarkowi praca nad listem do duszy, nieustannie wprowadza poprawki, zmienia często szyk zdań. Okazało się jak bardzo dużo czasu zyskał rezygnując z jałowych posiedzeń przy piwku. Nawet gdyby zamiast pracy nad sobą co innego robił, to i tak zmiany byłyby pozytywne w jego życiu. Odpadło piwkowanie, narzekanie, plotkowanie i puste gadanie, by nieobecnego poniżyć, zmniejszyć czyjąś wartość bez dania temu komuś możliwości obrony.
Przyszedł wreszcie wieczór kiedy odebrał telefon od tego mężczyzny. Chwilę porozmawiali na tema zdrowia Czarka i nadeszła chwila na przeczytanie listu. Początek, kilka zdań popłynęło gładko. Po nich zaczęło się łkanie, płacz i Czarek nie wiedział skąd to się wzięło. Zatykało go, czytał list płacząc. Mężczyzna słuchał, kiedy Czarek zakończył ponieważ nastała kilkunastosekundowa cisza. Przerwał ją ten człowiek, zaczął mówić o sprawach dnia codziennego. Powiedział jak bardzo utkwiła w Czarku siła afirmacji, dodał, by ten powtarzał ją jeszcze co najmniej dwa tygodnie z takim samym zaangażowaniem. Później wystarczy tylko codziennie powtarzać ja kilkanaście razy.
Na zakończenie dał Czarkowi kolejne zadanie. Aby dusza wróciła w pełni, konieczne jest wymazanie wszystkim razów kiedy nastąpiło w Czarku zaparcie się Boga. Czarek w swym życiu zaparł się Boga czterdzieści siedem razy i teraz będzie musiał to z siebie wymazać. Problem w tym, że Czarek jak i inni ludzie często nie mają pojęcia o swym zaparciu się wobec Boga. Człowiek ten tłumaczy, że większość takich razy jest ludziom nieznana, ale dusza wie kiedy taki fakt miał miejsce i Czarek musi się od tego co zrobił wobec Boga uwolnić. Pomoże mu w tym jego własna wyobraźnia, w końcu wyobraźnia tworzy w człowieku niemal wszystko. W tym przypadku odda ona Czarkowi bardzo dużą przysługę, jej skuteczność zależeć będzie od zaangażowania Czarka.
Musi sobie wyobrazić każdą taką myśl czy działanie jak czarną rysę czy kreskę na szybie w oknie i musi ją zetrzeć. By to działanie było najbardziej skuteczne przekazuje Czarkowi kolejną afirmację do zastosowania i bodziec fizyczny, to ułatwi uwolnienie się od takich obciążeń. Czarek musi te czynności wykonać w ciągu następnego tygodnia. Czarek prosi o przedłużenie terminu do dwóch tygodni ponieważ ma też pracę, w której sporo czasu będzie spędzał. Termin kolejnej rozmowy przeniesiono na za dwa tygodnie, tylko Czarek musi sam zadzwonić.
Czarek ponownie bardzo intensywnie zajmuje się zadaniem. Czuje jak bardzo robi je dla siebie, jak coraz więcej czasu poświęca sobie. Jak bardzo jego życie staje się ponownie jego własnym życiem. Dzięki takiemu swemu postępowaniu nie czuje braku i pustki po tym z czego zrezygnował.
***
Mariola czuje się znacznie lepiej. Dochodzi do równowagi zadziwiająco szybko, jednak ślad po tamtym człowieku w niej pozostał, co budzi złość Czarka. Upadlające postępowanie tamtego gościa wobec Marioli, jego efekt jest coraz słabszy, co też ją samą dziwi. Musi czekać, by następnym razem nie dać się tak łatwo podejść. Na razie pamięć po postępowaniu tamtego i ruina jej marzeń i zdrowia, to pierwszy raz kiedy spotkała się z tak bezwzględnym wykorzystaniem. Teraz po czasie zauważa pewne zachowania chłopaka na jakie wcześniej nie zwracała uwagi, jakby jakoś uśpiona była jej czujność.
Wdzięczna jest Czarkowi za odwiedziny i rozmowy, ale i on sprawiał wrażenie oddalenia się od niej, zaczął więcej zajmować się sobą. Jakoś ją to nie dziwiło. On zawsze był egoistycznie nastawiony do świata, choć ostatnimi dniami jakby złagodniał.
***
Dwa tygodnie upłynęły szybko. Czarek z zaangażowaniem robi wszystko co zalecił ten człowiek. Jest zapatrzony tylko w to zadanie i w siebie. Musi uważać podczas jazdy aby myślami nie odpływać do zadanego tematu. Jednocześnie wykonuje zadanie nie wiedząc dokładnie od czego się uwalnia. Z tego co powiedział ten człowiek wystarczy, by dusza wiedziała, a on uczciwie to wykonywał.