Dałaś mi wieczność
Bunt
Uciekła z hospicjum do którego oddała ją rodzina.
Błądziła po ulicy nocą.
Obdarta z sukni wystawnych jakie zwykła co dzień nosić
przez wszystkie dziesięciolecia swojego za długiego
jak niektórzy uważali istnienia,
stąd koniec nie godny, nie nagły, rozciągnięty
ze wszystkimi akcentami drogi krzyżowej.
Z włosami rozdartymi, wiatr je do nieba czarnego unosił.
Zmarła kilka dni potem.
Przed tym dotarła do domu.
Odwieziono ją stamtąd z powrotem do hospicjum.
Z hospicjum w trumnie do domu.
Z domu wystawnego jak jej suknie
ostatecznie na okoliczny cmentarz.
DPS
Z Domu Pomocy Społecznej
także co rana po przebudzeniu uciekali starcy.
Łapano ich zazwyczaj w połowie drogi do miasta,
aplikowano leki i wkładano z powrotem do żelaznych łóżek
nakrytych zszarzałą pościelą,
w których latami leżeli,
zazwyczaj aż do śmierci.
Pedagogiem tu jestem,
jak ludzki los odmienić?
W pielusze wychodzimy ku światu
i w niej wracamy do siebie,
po cichu starcy jak dzieci bezradnie umieramy.
Dzieci w Oświęcimiu
Nauczyciele zabrali nas do Oświęcimia.
Pokazywali na wielkich jak my zdjęciach
postaci dzieci. Byliśmy do nich podobni
w przerażonych spojrzeniach.
Czuliśmy ich sfotografowaną nagość,
poddani eksperymentowi edukacyjnemu…
* * *
Nagie drzewa,
pustka horyzontalna mnie otacza,
błądzisz w niej.
Postać blada
naga
kobiety.
Obdarty ze snów
stoję
człowiek.
Jak słup dymu
do nieba się unoszę.
Domy
Ludzie bezdomni przyrządzają w swych domach posiłki.
Co niedzielę spotykają się w gronie rodziny.
Zasypiają na pięści zaciśniętej dłoni
w swoim łóżku obcym,
obok swojej obcej żony
jaka w ścianę patrzy.
Ludzie bezdomni nie wiedzą, że są bezdomni
i choć mają domy to ich nie mają.
Mieszkają w długich powrotach do siebie,
kiedy są sobą.
Mijają w drodze bezdomnych, którzy są
w swych zajęciach sobą.
Wspólnie błądzą w d r o d z e d o d o m u
pod rozgwieżdżonym niebem,
która, który nigdy nie ustaje.
Pusty dom
Stoi pusty dom Julii na wsi.
Bluszcz przebija kratkę strzępów czarnych szyb,
wędruje do wewnątrz
i wraca z otchłani ku słońcu.
Julia miała 76 lat.
Wychodziła na balkon co rana
i wieszała na balustradzie ze spróchniałego drewna
wielkie, białe poduchy.
Przez resztę dnia patrzyła przez okno, które jej one
właśnie zasłaniały.
Przez okno zarastające za jej życia bluszczem.
Przed bluszczem ona je wybiła.
Wyskoczyła przez nie nocą, bo — mówiła — odwiedził ją
jej zmarły mąż.
Julia już nie wróciła do swojego domu.
Rodzina zabrała ją do siebie.
Julia chodzi nocą po kościołach w mieście.
Mówi, że chodzi za nią zmarły mąż.
Kiedy żył wszystko w ich domu się tłukło.
Rzucali do siebie naczyniami, następnego dnia szli pod
ramię.
Teraz Julia przewraca wszystko w swoim pokoju
i mówi
że
to
on…
Konika i banany
Joannie Szczęsnej i Annie Biknot
Do garnków już zaglądnięto, ktoś to musiał zrobić.
Ach, tak, więc koniak i banany —
śniadanie Noblistów, nie na trawie.
Ach, odnotowano — w szpilkach podawane, nie tańcząc
boso na rozgrzanym piasku.
Tak, na stół, tradycyjnie.
A ludzie idą po swoje bułki.
Mam 25 lat
Przeżywałam II wojnę światową,
dwa obozy… Ze wspomnień żywych po dziadku.
Śni mi się w nocy obóz.
Pot spływa po czole.
Widzę kominy długie do nieba,
jedyną drogę ocalenia —
uciekam w pasiaku,
ale przestrzeń się obraca
i wpadam do komory… Sen zawsze tak się kończy,
jak w życiu kuzyna dziadka…
Piszę dużo o wojnie,
jakbym ją przeżyła.
Mój pierwszy tomik
był pisany rozstrzelanymi słowami
jak w „Pamiętniku z Powstania Warszawskiego”.
Opisałam tam swoje życie,
wszystko działo się szybko.
Rozpoczął się wiek XXI, na ekranie wybuchły dwie wieże.
My wtedy zaczęliśmy dorastać, w erze zamachów na
wszystko
jak wielkie promocje, które skoro są sobą
to nie są sobą.
To co nie logiczne stało się jedyną słusznie
wyznawaną logiką,
uczciwą, będącą sobą, skoro nie logiczną.
Pod ostrzałem czasu
rozrastaliśmy się jak drzewa na niebie
tworząc pajęczynę
na ulicy
swojej podwórkowej tożsamości.
Świat już nigdy nie był taki sam, spokojny, pewny.
Czas przyśpieszył. Z 11 lat zrobiło się 25.
Wyrosłam na boisku pod dziurawym niebem.
Patrzymy na niebo na którym jest smog,
choć jesteśmy oddaleni od Krakowa, mieszkamy na wsi.
Nie da się ukryć, bo to widać nawet na niebie
że oszukano nas. Oddychamy nawet śmiercią,
spożywamy ją, pijemy,
jest nawet na wigilijnym stole.
Podajemy ją sobie z rąk do rąk
a na stole biały opłatek, symbole życia, nadziei…
Nie trzeba karabinów i bomb,
obozów zagłady,
by zniszczyć świat.
Wojna w Europie trwa,
inaczej gazeta dla której piszę nie wysyłałaby
mnie relacjonować zdarzeń
z obszaru walk, gdzie giną każdego dnia w starciach ludzie.
Z Księgi Powtórzonego Hioba
Hiob pokochał miłością Gombrowiczowską,
umiłował świat i ludzi.
Hiob ma 25 lat.
Hiob żyje w zgodzie i cieszy się szacunkiem.
Nie wie nikt co myśli Hiob, kiedy myśli.
Nikt nie zna Hioba tak jak Pan zna Hioba.
Wystawił go na próbę jeszcze raz,
choć wiedział, że Hiob nie będzie mu złorzeczył,
iż stworzony Hiobem
żyje jak Hiob.
Kołysanka
Jest 1 listopada.
Ksiądz mówił na cmentarzu, że niedługi jest czas
kiedy nasze ciała zostaną złożone w grobie,
ale nie powinno nas to przerażać.
W drodze z cmentarza mijając mnie powiedział,
że po śmierci nasze życie się nie zmieni,
będziemy robić to co tu teraz, czyli — dodał —
że tam też będę studiować.
Będę chodzić w długich promieniach słońca,
potykać się o liście
o kolorze orzecha
i będę jak on
pękać na połowę
i rodzić się w odległych
tylko wspomnieniach,
Bliskich Obcych.
Na pustyni nieba
Nie ma mnie tam, gdzie szukasz mego spojrzenia
jakie utkwiło w pustyni nieba.
Błądzę świadomie, z wyboru.
Kochać jest rzeczą ludzką, ale nie tak
jak uważa świat
i wszyscy jego fałszywi prorocy…
Pisząc wiele o tej miłości
nie napisano prawie nic.
Zdarza się nam.
Kochać i udawać obcość.
Zamknij już oczy i nie myśl o tym, że jesteś pedagogiem,
skoro nim jesteś.
Mów do siebie jak człowiek.
Człowiek który przeistacza się.
Złorzeczy Ci świat w imię miłości swojej.
Błogosławieni którzy kochali jak umieli,
tym bardziej im bardziej im urągano z tego powodu.
Ten czas
Myślisz że te czasy są lepsze od wszystkich innych czasów,
a tu dalej trwają wojny, epidemie panoszą się po świecie
i głód.
Sam jesteś jeden
a obok Twój dom
jak pusta skorupka orzecha
z jakiej się dopiero wylągłeś.
Cmentarzem Twoim się staje,
Twój dom.
Umierasz
powoli jak lato gaśniesz,
przemijasz jak jesienne deszcze
choć jeszcze brakuje Ci wiary.
Jesteś taki mały.
Nawet kiedy Twoje niebo nie wybucha
i nie poprzecinane jest pociskami,
żyjesz w spokojnej części świata —
a jednak trafia Cię
atom
nowotworu
i giniesz na raz cały.
Samotność
Wiesz czym jest samotność?
Że budzę się w Twojej zimnej pościeli
nad ranem
owinięta w nią
a Ty udajesz już w firmie, którą kierujesz
że miłość Ciebie nie dotyczy.
Wiesz czym jest samotność?
Że budzisz się po pracy w moich wystygłych ramionach,
kiedy wychodzę pośpiesznie
udawać Ciebie.
* * *
Nie wyróżniam się niczym.
Dla świata jestem człowiekiem,
który każdego dnia wraca do swojego domu,
ale nie zdaje pytań
dlaczego
dopiero o świecie.
Odpowiadam mu w snach —
bo tam robi się pusto,
kiedy ona rozwiesza na ścianach fotografie
z obcym mężczyzną
i starannie je poprawia.
To wygląda dobrze.
Można zapraszać gości,
którzy patrzą i widzą co widzą,
czyli nic,
bynajmniej to
czego nie ma.
* * *
Przestajesz mieć znaczenie.
Zaczynasz mi śpiewać, kiedy zasypiam obok.
Nie umiesz śpiewać i opowiadać bajek na dobranoc.
Nie miałaś dzieci. Mówią że to człowiek stracony dla świata.
Nie jestem dzieckiem od wielu lat.
Zaczynasz wierzyć w to co mówią ludzie
myląc mnie
z Twoim dzieckiem
na ulicy w świetle wymokniętej latarni.
Większy jest w Tobie strach
niż on w Tobie jest.
Zaśpiewaj mi czarną piosenkę
która kołysze się nad miastem
stadem odlatującego stąd ptactwa.
Nie wszystkie powroty
będą możliwe.
Rozsypię ziarna za sobą, żebyś wiedziała
jak się do siebie wraca po dalekiej podróży. Wraca.
Tylko nie spożywaj tej miłości w samotności,
żeby nie napełniła Cię gorycz rozstania
które jest jak długie powroty.
Skracaj drogę odmierzając czas
i wierz że mijamy się
by możliwe były spotkania.
Oddalenie
Więzieniem myśl własna.
Klatka wspomnień
szamocząca się
jak liść,
kwiat
na wietrze.
Proste porównania są najlepsze.
Wychodzisz wgłąb siebie na spotkanie ze sobą.
Klepsydra czasu obraca się do połowy.
Wszystko staje się możliwe, spotkanie siebie,
tylko nasza miłość
jest wciąż mało realna,
słabsza jest niż strach,
praca,
bycie pedagogiem,
człowiekiem,
zakonnicą,
księdzem,
ale to nie znaczy że jej nie ma.
Samobójstwo
Żyły wytrzeszczone
kręte
długie
ciało spinające
pękły
w mojej głowie.
To nie był sen poety, wariata,
człowieka.
Pedagogiem jestem,
własną śmierć rozważam
jaka zdarzyła się w dniu narodzin,
w jakiś piątek.
Ukrzyżowany
własną ręką
wiszę powieszony
człowiek,
pedagog.
Pedagog człowiek
pępowiną z życiem spojony.
Umarłem w dniu narodzin.
W dniu śmierci się odrodzę.
Tam
Daleka jest droga
tam
gdzie księżyc po niebie wędruje z wolna.
Nie pokazuj nikomu swoich wierszy,
jeśli chcesz sobą wśród innych pozostać.
Daleka wciąż jest droga
gdzie obecny jest niebyt.
Obcy
Świat był nie mój, obcy był.
Psycholog powiedział że matka mnie nie kocha.
Świat przyciskał mnie do piersi.
Psychiatra zwariował.
Powiedział że nigdy chory nie był.
Człowiek wyzdrowiał
mimo schizofrenii
w jakiej żyjemy.
Śmierć
Umrę, wiesz co to znaczy?
Bo ja jeszcze tego nie wiem.
Wyobrażam sobie tylko swoje istnienie
oderwane od sztucznego bytu,
którego od pierwszej chwili
ktoś pierwszy lepszy
mógł mnie pozbawić,