Paweł Błażejczyk
Autor, dla którego pisanie stało się nie tylko pasją, ale i sposobem na dzielenie się światem wyobraźni. Po debiutanckim Broken Heart wraca z nową powieścią, bogatszy o doświadczenie i jeszcze większą pewność w kreowaniu historii. Na co dzień uwielbia podróżować, tworzyć rzeczy własnoręcznie i odkrywać inspiracje w codzienności.
Dedykacja
Dla wszystkich złamanych serc — bo każde z nich zasługuje na drugą szansę. Niech ta opowieść przypomni, że nawet w cieniu przeszłości można odnaleźć światło, a miłość — choć trudna i bolesna — ma moc, by ocalić nas przed samymi sobą.
Welcome to…
Poznajcie dalszą historię Aurelii i Ethana — dwójki ludzi, których serca raz już zostały złamane, ale wciąż biją w rytmie przeznaczenia.
To opowieść o miłości, która nie zna granic, a jednak ciągle musi mierzyć się z ciężarem przeszłości. O zaufaniu wystawionym na próbę, o demonach, które nie pozwalają zasnąć, i o sile, jaką trzeba w sobie odnaleźć, by nie poddać się ciemności.
Czy serce raz złamane może jeszcze zaufać? Czy miłość wystarczy, by przezwyciężyć ból, który nigdy nie odchodzi?
Wejdźcie w świat pełen emocji, niebezpieczeństw i trudnych wyborów. Tutaj granica między nadzieją a rozpaczą jest cienka jak nigdy dotąd.
***
Miłość potrafi być najpiękniejszym darem — ale także największym przekleństwem. Czasem trzeba przejść przez piekło, by odnaleźć własne światło. Aurelia wie o tym najlepiej — bo choć jej serce nauczyło się bić dalej, przeszłość nie daje o sobie zapomnieć.
Każda droga zaczyna się od wyboru. Każda miłość — od ryzyka. Aurelia chciała zostawić za sobą demony, lecz dawne sekrety i nowe zagrożenia wciągają ją jeszcze głębiej. Między rodziną, która potrzebuje prawdy, a uczuciem, które wciąż rani, musi zdecydować, komu zaufa.
To opowieść o sile i o słabości, o cienkiej granicy między miłością a bólem, nadzieją a rozpaczą. O tym, że nawet złamane serce potrafi bić dalej — ale czasem każdy krok w przyszłość wymaga zmierzenia się z ciemnością, która czai się tuż obok.
Ostrzeżenie
Drogi Czytelniku,
Wydarzenia opisane w tej książce są fikcją literacką i nie należy ich naśladować. Powieść porusza trudne i bolesne tematy, takie jak przemoc wobec dzieci i nastolatków, manipulacja psychiczna, znęcanie się, a także próby samobójcze.
Jeśli jesteś osobą wrażliwą, proszę, zastanów się, czy chcesz sięgnąć po tę historię. Jeśli sam zmagasz się z problemami w domu, cierpieniem czy poczuciem bezradności — pamiętaj, że nie jesteś sam. Choć może to brzmieć banalnie, zawsze możesz poprosić o pomoc i zostać wysłuchanym.
Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111
Prolog
Czasem myślę, że śmierć to nie koniec.
Że są rzeczy, które zostają — nawet gdy wszystko inne znika.
Głosy w pamięci. Dotyk w snach. Miłość, która nie umie odejść.
Kiedyś sądziłam, że to, co już raz zostało utracone, nie wraca.
Że jeśli ktoś odchodzi, jeśli znika z twojego życia, to znaczy, że tak miało być.
Że pustka po kimś wypełnia się z czasem — ludźmi, nowymi nadziejami.
Ale potem… on wrócił.
Ethan.
A z nim wszystko, co udało mi się z siebie wyrwać — znów zapuściło korzenie.
Nie miałam pojęcia, jak bardzo można tęsknić za kimś, kto kiedyś złamał ci serce.
I jak szybko można znowu je oddać — w ciemno, mimo ran, mimo ostrzeżeń w głowie.
Myślałam, że będzie inaczej.
Że jeśli życie dało nam drugą szansę, to tym razem nie pozwoli jej zaprzepaścić.
Ale rzeczywistość nie zna litości. A miłość…
…ona nie zawsze jest wybawieniem.
Bo czasem to, co piękne, nie przychodzi po to, by zostać.
Czasem jest jak błysk — wystarczy, by coś w nas zapłonęło, ale zbyt krótko, by ogrzać na zawsze.
Wrócił jak burza, a ja znowu stałam w jej oku — nieruchoma, z sercem wystawionym na zniszczenie.
Z nim u boku czułam wszystko: ogień, strach, nadzieję… i w końcu rozpacz.
Bo to, co miało być nowym początkiem, okazało się preludium do końca.
Nie tylko naszej miłości. Nie tylko mnie.
Były chwile, w których chciałam wierzyć, że wszystko się ułoży.
Że tym razem los będzie łaskawszy. Że przeszłość nas nie dopadnie.
Ale były też takie, w których czułam, że znów idziemy ku ciemności.
Że tym razem możemy już nie wrócić.
Miłość nauczyła mnie wiele.
Ale dopiero ból przypomniał mi, jak cienka jest granica między tym, co prawdziwe, a tym, co trwałe.
Jak łatwo można wszystko stracić…
…w momencie, gdy w końcu myślisz, że masz wszystko.
To opowieść o tym, co zostaje w ciszy po ostatnim krzyku.
O miłości, która nie potrzebuje doskonałości, by być najważniejsza.
O nadziei, która wraca, nawet jeśli się jej nie wzywa.
I o tym, że czasem najbardziej kochamy tych, których nigdy nie powinniśmy byli poznać.
Więc jeśli właśnie zaczynasz tę historię — bądź gotów.
To nie będzie opowieść o perfekcyjnej miłości.
To będzie opowieść o tej, która przetrwała przez złamane serca.
Która nie zawsze była łatwa, ale była prawdziwa.
Jeśli zdecydujesz się wejść do tej historii… pamiętaj jedno:
Nie chodzi o to, jak się zaczyna.
Ani nawet o to, jak się kończy.
Chodzi o to, co czujesz po drodze.
Bo czasem serce nie pęka od razu.
Czasem pęka… krok po kroku.
A mimo to nadal bije.
I właśnie wtedy trzeba go słuchać najmocniej.
Rozdział 1
Tam, gdzie czas się zatrzymał
3 lata później (27.06.2025 r.)
~Aurelia~
Pakowałam ostatnie rzeczy do kartonu, z trudem zamykając kolejne pudełko. Stojąc chwilę w milczeniu, patrzyłam na przestrzeń, którą przez te lata nazywałam swoim domem. Ściany, kiedyś pełne zdjęć i wspomnień, teraz wydawały się już tylko częścią przeszłości. Mieszkanie, które kiedyś czuło się jak moje jedyne schronienie, teraz stawało się obce. Wiatr lekko szarpał firaną, wpadając przez uchylone okno, a w tym prostym, cichym geście dostrzegałam coś, czego nie potrafiłam zignorować — to uczucie wolności.
Minęły już trzy lata. Trzy lata, które, choć pełne wyzwań, stały się fundamentem mojego życia. Niedawno wprowadzałam się do nowego mieszkania, by zamieszkać razem z Tiną, a teraz miałam zamieszkać w zupełnie nowym mieszkaniu z moim starszym bratem Aaronem. Billy i Tina od pół roku mieszkali razem, co dało mi poczucie, że teraz i ja powinnam zrobić krok w tę stronę. Nie chciałam mieszkać sama, nie po tych wszystkich zmianach, które zaszły w moim życiu. Razem z Aaronem znaleźliśmy przytulne, ale wygodne mieszkanie, które wydawało się idealnym miejscem do rozpoczęcia nowego etapu. Choć z jednej strony czułam ekscytację, to nie mogłam pozbyć się drobnych obaw. Mimo że znałam Aarona tylko dwa lata, życie we dwójkę w jednym mieszkaniu to jednak coś w stylu wyzwania. Czasami zastanawiałam się, jak będzie wyglądała nasza codzienność, czy potrafimy znaleźć balans między byciem rodzeństwem, a współlokatorami.
Mój świat zmienił się nie do poznania przez te trzy lata. Za mną już trzeci rok studiów medycznych, które choć niełatwe, przyniosły mi poczucie stabilności i niezależności. Pierwszy rok był pełen obaw, ale z każdym kolejnym semestrem stawałam się coraz pewniejsza siebie. Moje marzenia o pracy w medycynie były coraz bliżej, a życie zaczęło nabierać wyraźniejszego kształtu.
Relacje z rodziną, które kiedyś były napięte, teraz były silniejsze i bardziej szczere. Z mamą i babcią rozmawiałam częściej, a każde spotkanie dawało mi spokój, którego przez te lata tak bardzo potrzebowałam. Moje więzi z bliskimi stawały się stabilniejsze, pełne zaufania, a to, co kiedyś wydawało się trudne, teraz było czymś naturalnym.
A Aaron… Z nim zawsze było trochę inaczej. Nasza relacja, choć czasami niełatwa, ewoluowała w coś, czego nie potrafiłabym teraz zdefiniować w prostych słowach. Był dla mnie oparciem, kimś, na kogo mogłam liczyć w każdej sytuacji. Z jego pomocą nauczyłam się, że czasami trzeba po prostu zaufać drugiemu człowiekowi, by znaleźć wewnętrzny spokój.
To dziwne, ale mimo że o jego istnieniu dowiedziałam się zaledwie trzy lata temu, a znam go raptem dwa, czuję z nim więź, jakbyśmy dorastali razem. Śmierć ojca — ta jedna, bolesna chwila — nie tylko brutalnie przerwała nasze dotychczasowe życie, ale i w przedziwny sposób połączyła nas wszystkich. Mnie i Aarona, mnie i Ashley, całą naszą, tak długo podzieloną rodzinę. Z Ashley, po latach napięć i wzajemnych pretensji, zawarłyśmy coś w rodzaju rozejmu. Może nie była to jeszcze siostrzana bliskość, ale na pewno pierwszy krok ku czemuś lepszemu.
Aaron przeprowadził się na stałe do Chicago. Zaczął tu nowe życie, razem z nami. Po pogrzebie ojca wszystko zaczęło wyglądać, jakby powoli wracało na swoje miejsce. Jakby świat postanowił dać nam chwilę wytchnienia.
Właśnie… wyglądało. Chyba zapomniałam, że szczęście w moim przypadku nigdy nie trwa długo.
Mimo to, w tych chwilach ciszy, kiedy pakowałam rzeczy, czasami wracały do mnie wspomnienia o Ethanie. Czułam, że ten temat nigdy do końca nie zniknął z mojego życia, choć nauczyłam się z tym żyć. Wspomnienia o nim wracały, jak cień, którego nie da się całkowicie odrzucić, ale teraz potrafiłam spojrzeć na to z dystansem. Myśli o nim, choć bolesne, były już tylko fragmentem mojej przeszłości. Przyzwyczaiłam się, że o nim nigdy nie zapomnę, ale nauczyłam się żyć bez tego wspomnienia, pozwalając sobie na to, by ruszyć do przodu.
Właśnie pakowałam stare zdjęcia i pamiątki z moich początków w Chicago. Ach… 2022 rok, był przedziwnym rokiem. Zdarzyło się w moim życiu tak dużo, że chyba nigdy tego nie zapomnę. Zdjęcia, pełne kurzu chowałam do kartonu, szczelnie układając, by nie stłukły się oprawy ramek, w których się znajdowały. Przez moje dłonie przemknęły zdjęcia moje z Tiną.
Ze łzami w oczach patrzyłam, nie dowierzając, że widzę… siebie. Tamta dziewczyna miała długie, kręcone blond włosy — zupełnie inne niż teraz. Włosy wciąż były długie, ale już nie blond, niekręcone. Przefarbowałam je na ciemny brąz i wyprostowałam. Ta zmiana była dla mnie czymś więcej niż tylko kwestią wyglądu — była symbolem tego, co przeszłam, kim się stałam. Podobała mi się ta nowa wersja siebie. Właściwie nie tylko mnie — większości osób w moim otoczeniu również. Większości… bo prawie to bardzo znaczące słowo. Nickowi się nie spodobało.
A skoro już o nim mowa… Dziś jest moim najlepszym przyjacielem, kimś, na kogo mogę liczyć w każdej chwili. Ale trzy lata temu? Byliśmy wrogami. Dosłownie. Nick nie chciał nawet stać obok mnie, unikał mnie jak ognia. Miał mnie za zdrajczynię, osobę, której nie można ufać. Patrzył na mnie z pogardą, jakbym była winna wszystkiemu, co złe. Czułam to z każdej jego reakcji — chłód w głosie, spojrzenie pełne rezerwy, milczenie, które mówiło więcej niż słowa.
Wszystko zmieniło się po wyjeździe Ethana. Tamta pustka, którą zostawił, sprawiła, że oboje zostaliśmy niejako zmuszeni do tego, by spojrzeć na siebie inaczej. Bez uprzedzeń. Bez starych ran. Zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw z niechęcią, potem z ciekawością… aż w końcu — z potrzebą. Nick zaczął mnie dostrzegać taką, jaka naprawdę jestem. A ja — zaczęłam dostrzegać jego.
Od tego momentu powoli, niemal niezauważalnie, nasza relacja zaczęła się zmieniać. W miejsce wrogości pojawiło się zaufanie, zrozumienie, troska. I chociaż wciąż czasem się przekomarzamy, wiem, że jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Paradoksalnie, ktoś, kto kiedyś mnie nienawidził, dziś zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny.
Odkładałam już jedno z ostatnich zdjęć do kartonu, aż w moje dłonie, trafiło to jedno zdjęcie. Całe zakurzone, lecz pod warstwą tego kurzu, znajdowały się wspomnienia, może nie za bardzo przyjemne i do których nie chciałabym wracać, ale były na pewno piękne.
Było to zdjęcie sprzed trzech lat, kiedy po próbie samobójczej Ashley byłam w Castle Combe. Niestety nie byłam tam sama. Zdjęcie to pokazywało mnie upitą w ramionach Ethana Harringtona. Tak to była ta impreza w klubie, po której po sieci latały moje, prawie że nagie nagrania. Poczułam jak kolejna łza spłynęła po moim policzku, nie tylko przez wspomnienie o tym wieczorze, ale i przez tęsknotę, jaką do dziś czułam do Ethana. Mimo że nienawidziłam go i nie chciałabym się z nim więcej spotykać, to bardzo za nim tęskniłam i nie zmienię tego.
W końcu usłyszałam dzwonek do drzwi, szybko schowałam zdjęcie z Ethanem do pudła i natychmiast je zamknęłam. Podniosłam się z podłogi i poszłam w stronę drzwi. Ktoś dzwonił jeszcze przez piętnaście sekund, jakby nie mógł się doczekać, zobaczenia mnie.
— Już idę! — wiedziałam, że za drzwiami stał Aaron. Miał dziś przyjechać i pomóc mi pakować jedne z ostatnich rzeczy.
Otworzyłam drzwi, a Aaron wszedł nawet bez przywitania i podbiegł do łazienki. Kiedy z niej wyszedł rzuciłam mu pytające spojrzenie, a on w odpowiedzi się tylko zaśmiał.
— Przepraszam siora, że tak bez przywitania, ale musiałem się szybko odlać — zaśmiał się, a następnie podszedł do mnie i pocałował mnie w czoło, co mnie bardzo rozczuliło, choć witał mnie tak za każdym razem, to zawsze to kochałam. Czułam wtedy jakąś piękną bliskość między nami.
— Nie przepraszaj, tylko spakuj wszystkie moje książki do tego ogromnego pudła — powiedziałam, wskazując mu pudło obok mojej biblioteczki.
Aaron poszedł do mojego pokoju, a potem jęknął z przerażenia, a kiedy do niego podeszłam, wyglądał, jakby miał, właśnie wykonać jakąś niewykonalną pracę.
— A ty co? Nigdy książek nie widziałeś? Chociaż po tobie, to można się tego spodziewać — zaśmiałam się, ale jemu chyba nie było do śmiechu.
— To nie było miłe. Ale nie o to mi chodzi, Tu jest z tysiąc książek! — jęknął jeszcze głośniej z przerażenia, a ja jeszcze bardziej się zaśmiałam.
— Tak dokładniej to dziewięćset pięćdziesiąt trzy książki, nie dramatyzuj. — odpowiedziałam, a Aaron wyglądał teraz, jakby miał zaraz zejść na zawał.
Przez te trzy lata, nie ukrywam, że nazbierało mi się trochę książek, szczególnie że w ostatnim czasie przywiozłam wszystkie z Castle Combe, do tego mieszkania.
Ja w tym czasie pakowałam pamiątki z różnych podróży, aż do głowy przyszła mi myśl.
— Aaron, mam nadzieję, że nie zapomniałeś kupić biletów lotniczych na Bahamy? — zapytałam, lekko przerażona, zdając sobie sprawę, że on mógłby zapomnieć.
Brat spojrzał, na mnie jakby, zobaczył ducha, jego wzrok ruchy ręki zatrzymały się, a jego ciało zdrętwiało.
Czyli jednak zapomniał. Miał tylko jedno zadanie i jeszcze musiał to spierdolić!
— Spokojnie zamówiłem, nie bój się, ale miałaś minę, żałuj, że nie widziałaś — odpowiedział po chwili, a mój chwilowy zawał minął, a miałam ochotę go już zatłuc. Bilety pierwszą klasą na drugą po południu. Dlaczego myślisz, że jestem aż tak nieodpowiedzialny?
— Może dlatego, że Harper mi opowiadała, jak kiedyś zaplanowałeś „niesamowitą” randkę i zarezerwowałeś stolik w najdroższej restauracji w mieście. I wszystko byłoby naprawdę romantyczne, gdybyś nie złożył tej rezerwacji na następny rok — odpowiedziałam z udawaną powagą, a Aaron natychmiast zamilkł. Wiedział, że mam rację. Zresztą — ja zawsze ją mam. Aaron jest strasznie nieodpowiedzialny i wiecznie coś zapomina. Ale może właśnie za to wszyscy go lubią. Albo przynajmniej mu to wybaczają.
A skoro już mowa o Harper… To nowa przyjaciółka Aarona, choć — prawdę mówiąc — to ja ją poznałam jako pierwsza. Pracowałyśmy razem w barze, jeszcze zanim Aaron w ogóle wiedział o jej istnieniu. Miałyśmy te same zmiany, więc szybko złapałyśmy kontakt — najpierw rozmowy za barem między drinkami, potem wspólne powroty, aż w końcu prawdziwa przyjaźń. W naturalny sposób wprowadziłam ją do naszej paczki, a reszta to już historia.
Od tamtego momentu zaczęłam ich „shipować” — ona i Aaron. Idealne przeciwieństwa. On — wiecznie rozkojarzony, trochę roztrzepany, ale z wielkim sercem. Ona — konkretna, niezależna, z ostrym językiem i dużym dystansem do ludzi. Nawet jeśli Aaron próbuje ją oczarować swoim „brakiem wszystkiego”, jak sama to ujęła, to mam wrażenie, że wcale nie jest na to gotowa. Unika tematów związanych z uczuciami, jakby coś trzymało ją na dystans. Może po prostu boi się wplątać w coś, co mogłoby zaboleć. Albo — co bardziej prawdopodobne — wie, że z Aaronem nigdy nie jest nudno. A to nie każdemu pasuje.
Z Harper dogaduję się teraz lepiej niż z Tiną. Tina trochę się od nas odsunęła — odkąd zamieszkała z Billym, coraz rzadziej się spotykamy. Nasza paczka trochę się rozjechała, każdy zajął się swoim życiem, więc ten wyjazd na Bahamy to będzie pierwszy od dłuższego czasu wspólny wypad. Taki nasz mały powrót do dawnych czasów — kiedy jeszcze wszystko było prostsze, a my mieliśmy wrażenie, że świat należy do nas.
— A ty też nie jesteś taka święta. Mogę się założyć, że zapomniałaś o dzisiejszej kolacji u Eliany i Archera. — odgryzł się Aaron, czym mnie naprawdę zagiął.
Naprawdę zapomniałam, dobra może ja też jestem leciutko taka, jak Aaron, ale tylko leciutko!
— Jasne, że pamiętam! Jak mogłabym zapomnieć! — próbowałam się bronić, choć moja wcześniejsza reakcja zdradziła moje kłamstwo. Nie drążyłam dalej tematu, bo wiedziałam, że pogrążę, się tylko bardziej.
***
Do wieczora udało nam się spakować naprawdę sporo rzeczy, choć patrząc na stertę kartonów w salonie, miałam wrażenie, że to wciąż dopiero początek. Zmęczona, ale zadowolona, wsiadłam do samochodu, gdzie czekał już na mnie Aaron.
— Gotowa? — rzucił, zerkając na mnie spod kierownicy.
Westchnęłam, zapinając pas.
— Gotowa to może za dużo powiedziane, ale możemy jechać.
Silnik cicho zawył, a Aaron sprawnie wyjechał na główną drogę.
Za oknem przesuwały się znajome ulice, jednak z każdą kolejną minutą otoczenie zmieniało się — z gwaru miasta przenosiliśmy się do cichszej, elegantszej dzielnicy. Latarnie rzucały miękkie światło na brukowane chodniki, a budynki stawały się coraz bardziej imponujące. W końcu, po kilkunastu minutach jazdy, samochód wjechał na długą, żwirową alejkę prowadzącą do posiadłości Walterów.
Rezydencja prezentowała się tak, jak ją zapamiętałam — imponująca, ale z klasą. Wysokie, zdobione okna lśniły w blasku ciepłego światła, a zadbany ogród otaczający posiadłość wyglądał jak wyjęty z katalogu. Automatyczna brama otworzyła się powoli, wpuszczając nas na teren posesji. Aaron podjechał pod główne wejście i zgasił silnik.
Rezydencja wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętałam, jednak coś było inaczej. Brakowało mi jednego, nieodłącznego elementu — mojego ojca.
Aaron zerknął na mnie kątem oka, parkując samochód przed rezydencją.
— Znowu boisz się tych nieśmiesznych pytań ze strony rodziny? — zapytał, gasząc silnik.
Przypomniał mi tym, że na naszych rodzinnych spotkaniach zawsze przewija się ten sam zestaw złotych klasyków: „Znalazłaś już jakiegoś kawalera?” albo „Nie uważasz, że to już najwyższy czas?”.
Skrzyżowałam ramiona i spojrzałam na niego z udawaną powagą.
— Nie, wcale. Po prostu uwielbiam rodzinne zjazdy, podczas których moje życie prywatne staje się tematem ogólnonarodowej debaty.
Aaron zaśmiał się cicho.
— Och, zapowiada się świetna zabawa. Może sam dorzucę coś od siebie. Powiem, że planujesz zostać zakonnicą.
Przewróciłam oczami, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
— Bardzo śmieszne.
— Wiem. Jestem w tym naprawdę dobry.
— W czym? W doprowadzaniu mnie do szału?
— Też. Ale głównie w ratowaniu cię z niezręcznych sytuacji.
Spojrzałam na niego z teatralną wdzięcznością.
— Cudownie. Więc jeśli Ashley znowu zacznie wypytywać, dlaczego nie mam chłopaka, rzucisz się dramatycznie na stół i przewrócisz pół zastawy?
Aaron oparł się o kierownicę i zmarszczył brwi, udając głębokie zamyślenie.
— Hm… brzmi efektownie, ale szkoda talerzy. Może lepiej powiem, że wstąpiłaś do tajnej organizacji i nie możesz się z nikim spotykać.
Parsknęłam śmiechem i pokręciłam głową.
— Wchodźmy już, zanim twoja wyobraźnia przejdzie w tryb katastrofy międzynarodowej.
Wysiedliśmy z auta, a chłodne powietrze natychmiast owionęło moją skórę. Spojrzałam na masywne drzwi rezydencji i przez ułamek sekundy poczułam znajome ukłucie w sercu. Mój ojciec uwielbiał te kolacje. Minęły już dwa lata, odkąd go zabrakło, ale wciąż czułam jego brak w takich chwilach.
Nie zdążyłam jednak zanurzyć się w myślach na dłużej, bo drzwi rezydencji otworzyły się szeroko, a w progu stanęła Eliana Walter z promiennym uśmiechem.
— Nareszcie! Wchodźcie, kolacja już czeka!
Weszliśmy do środka, a ciepłe światło holu od razu otuliło nas swoim blaskiem. Zdjęliśmy buty i ruszyliśmy korytarzem w stronę jadalni, skąd dobiegał przyjemny zapach świeżo przygotowanego jedzenia.
— Mam nadzieję, że nie będzie nic z dynią — rzucił Aaron, wkładając ręce do kieszeni. — Niby wszyscy ją uwielbiają, ale ja wciąż uważam, że smakuje, jak słodka ziemia.
— Może tym razem specjalnie dla ciebie podali ją w trzech różnych wariantach — odparłam z rozbawieniem.
— Jeśli tak, to w ramach rewanżu zamawiam pizzę.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo w połowie drogi do jadalni, na korytarzu pojawił się Archer — elegancki jak zawsze, choć z rozpiętym guzikiem koszuli, jakby zdążył już zdjąć formalną maskę gospodarza domu.
— W końcu jesteście! — zawołał dziesięciolatek, rozkładając ramiona w geście powitania. — Myślałem, że Aaron znów postanowił ominąć kolację.
— Wiesz, że nie mógłbym odmówić sobie twoich rodzinnych spotkań. Zwłaszcza jeśli jest coś innego niż dynia — odpowiedział Aaron z udawaną powagą, podając mu dłoń.
— Eliana wiedziała, że przyjeżdżasz, więc może ci się poszczęściło — zaśmiał się Archer, a potem zwrócił się do mnie. — Aurelia, świetnie cię widzieć.
— Ciebie też, młody — uśmiechnęłam się, odwzajemniając uścisk.
Archer miał na sobie idealnie wyprasowaną, śnieżnobiałą koszulę, kamizelkę w delikatną jodełkę i spodnie w kant. Na stopach eleganckie, wypolerowane buty, a w dłoni trzymał niewielki notes, jakby w każdej chwili miał zanotować listę gości lub plan posiedzenia zarządu.
Zawsze mnie bawiło, jak bardzo był dystyngowany — jak mały dorosły, który z jakiegoś powodu utknął w dziesięcioletnim ciele.
A potem spojrzałam na Aarona, który właśnie zsunął rękawy bluzy, bo zrobiło mu się „za ciepło”, i ledwo powstrzymał ziewnięcie.
— Czasem mam wrażenie, że Archer powinien być moim starszym bratem — mruknęłam pod nosem, ale Aaron musiał to usłyszeć, bo posłał mi krótkie spojrzenie.
— Przynajmniej nie jestem jeszcze na etapie notatek i krawatów — odparł, wskazując brodą na chłopca.
— Tylko dlatego, że zgubiłbyś krawat w pralce — rzuciłam, uśmiechając się pod nosem.
Razem ruszyliśmy do jadalni, gdzie już nakryto do stołu. Właśnie wtedy zobaczyłam Ashley, która z wprawą przynosiła na stół kolejne półmiski z gorącymi potrawami. Jej ciemne włosy były lekko upięte, a na twarzy malował się spokój i radość. Dzięki temu, że teraz też byłam brunetką, wyglądałyśmy jeszcze bardziej jak siostry.
Patrząc na nią teraz, widziałam kobietę, która naprawdę ułożyła sobie życie. Wyszła za mąż, miała własny dom, rodzinę, którą stworzyła od zera, krok po kroku — jakby po latach burz w końcu trafiła na spokojny brzeg. Na twarzy Ashley malował się spokój, którego kiedyś jej brakowało, i radość, która nie wyglądała na wymuszoną. Była szczęśliwa. Nie tylko „na zdjęciach”, ale naprawdę. Czasami trudno mi było uwierzyć, że to ta sama dziewczyna, która jeszcze kilka lat temu nie wiedziała, czego chce od siebie, od świata… ani od nikogo. A teraz — miała wszystko to, co podobno „przychodzi z czasem”. Może i powinnam brać z niej przykład.
— Aurelia, Aaron! — zawołała, stawiając na stole miskę z czymś, co pachniało rozmarynem i czosnkiem. — Cieszę się, że już jesteście!
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, do pokoju wszedł jej mąż, Zane. Wysoki, z ciemnymi włosami i łagodnym uśmiechem, od razu wyciągnął rękę do Aarona, a mnie objął lekko ramieniem w serdecznym, krótkim uścisku.
— Miło was widzieć. Mam nadzieję, że jesteście głodni, bo Eliana przygotowała prawdziwą ucztę.
— Jeśli tylko nic nie jest z dynią, to jak najbardziej — rzucił Aaron, unosząc brwi.
Zane roześmiał się krótko.
— Chyba będziesz zadowolony. Tym razem obyło się bez niej.
Dla tych, którzy jeszcze tego nie wiedzą: Aaron nie znosi dyni. Widok zupy dyniowej czy pieczonej w kostkę sprawia, że rozważa rzucenie wszystkiego i zamówienie pizzy. Albo sushi. Cokolwiek, byle niepomarańczowe.
W tej samej chwili usłyszeliśmy cichy, radosny śmiech. Po chwili w ramionach Ashley pojawiła się ich córeczka — drobna, jasnowłosa Milce, zaledwie półtoraroczna, która z uwagą i ciekawością przyglądała się zgromadzonym gościom, jakby próbowała ustalić, kto nadaje się do zabawy, a kto do ignorowania.
— Nie płacz, Mila — powiedziała Ashley do swojej córki, kołysząc dziewczynkę lekko na rękach.
— No proszę, już taka duża — uśmiechnęłam się, wyciągając do niej dłoń. Milce spojrzała na mnie wielkimi oczami, po czym ukryła twarz w ramieniu mamy i dalej płakała.
— Aaron, chcesz ją potrzymać? — zapytała Ashley, z błyskiem rozbawienia w oczach.
— Jeszcze nie jestem gotowy na takie wyzwania, jeszcze zasmarka mi koszulę — mruknął Aaron, robiąc krok w tył, co wywołało śmiech u wszystkich.
Wszyscy zasiedli do stołu, a ja powędrowałam do kuchni, gdzie teraz była moja siostra. Ubrana była w czerwoną sukienkę, a jej czerwone szpilki dodawały jej kobiecości.
— Pomóc ci w czymś? — zapytałam, zanim zdążyłam wejść do kuchni, która była swoją drogą była przestronna i elegancka, ale jednocześnie przytulna. Jasne drewniane szafki kontrastowały z marmurowymi blatami, a ciepłe światło lamp nad wyspą kuchenną nadawało wnętrzu domowego charakteru.
— Jeszcze pytasz? Weź ten makaron i zanieś na stół — po tych słowach, od razu wykonałam jej polecenie, wzięłam makaron, przysypałam go dodatkowo parmezanem i zaniosłam na stół.
Jakby tak pomyśleć o mojej relacji Ashley, to byłoby ciężko to opisać. Jeszcze trzy lata temu, niemalże była moim wrogiem, jednak po takim upływie czasu inaczej zaczęłyśmy patrzeć na świat. Po śmierci ojca wszystko się zmieniło, nagle pogodziłam się z Ashley, ona niebawem wyszła za mąż i zaszła w ciąże. Wspierałam ją przez ten cały czas. Jedyne czego żałuje, to nasz stracony czas, którego było wiele przez rozwód rodziców.
Położyłam półmisek z makaronem na stole i usiadłam obok Aarona, który już zdążył rozsiąść się wygodnie, jakby był tu u siebie. Wokół panowała radosna atmosfera, wszyscy rozmawiali, śmiali się i wymieniali uwagi na temat potraw. Przez chwilę tylko słuchałam ich rozmowy, próbując nadążyć za tematem. Po kilku minutach zorientowałam się, że chodzi o Aarona. A dokładniej — o jego brak dziewczyny.
— …więc Aaron, skoro już niedługo będziesz mieć nowe mieszkanie, może czas pomyśleć o kimś, z kim mógłbyś je dzielić na stałe? — rzuciła Eliana z rozbawieniem, nakładając sobie sałatkę.
Aaron westchnął ciężko i spojrzał na nią z politowaniem. — Eliana, nie zaczynaj. Przecież będę je dzielić z Aurelią. Jedna kobieta i tak starczy.
Spiorunowałam go wzrokiem, a on się tylko zaśmiał.
— Nie, no bo naprawdę — wtrącił się Zane, zerkając na niego z udawanym współczuciem. — Masz już dwadzieścia siedem lat, stary. Twój zegar biologiczny tyka.
— Ha-ha, bardzo śmieszne — prychnął Aaron. — Może tyka, ale ja go nie słyszę.
— Bo go ignorujesz — dorzucił Archer.
— Ty to młody, lepiej interesuj się swoimi sprawami — odciął się Aaron
— Wiesz, Aaron — zaczęła Eliana, opierając się łokciem o stół — im dłużej będziesz zwlekał, tym trudniej będzie ci kogoś znaleźć.
— A wiesz, kto jeszcze zwleka? — wtrąciła Ashley, która właśnie usiadła do stołu z kubkiem herbaty. Spojrzała na mnie z chytrym uśmieszkiem. — Aurelia.
Podniosłam brwi.
— Słucham?
— No bo spójrzcie na nią — Ashley rozłożyła ręce, jakby przedstawiała jakiś oczywisty fakt. — 23 lata prawie, a nadal singielka. Zegar tyka, Aurelio.
Już wiedziałam, do czego to zmierza. Ich pytania zawsze kończyły się tak samo.
— Cudownie, teraz mnie też się czepiacie — mruknęłam, kręcąc głową.
— Po prostu się o ciebie martwimy — dodała Eliana, jakby to było najzupełniej normalne.
— Serio? — Wzięłam łyk wody i spojrzałam na nich z udawaną powagą. — Bo wygląda to bardziej jak jakiś rodzinny spisek.
— Ale przyznaj, nie jest łatwo znaleźć kogoś, kto dorównałby niemu — rzuciła nagle Ashley.
Przez moment przy stole zapadła cisza. Z tych niezręcznych, kiedy nawet sztućce wydają się za głośne. Poczułam, jak moje mięśnie się napinają — zupełnie odruchowo — ale szybko się opanowałam. Wiedziałam, że prędzej czy później ten temat się pojawi. Zawsze wracał, jak bumerang, którego nikt nie prosił o powrót.
Nie spojrzałam na nią.
— Myślę, że to akurat nie ma tu nic do rzeczy — odpowiedziałam spokojnie, choć w środku zaczynało się we mnie gotować. Odłożyłam widelec z przesadną ostrożnością, jakby groził wybuchem.
W głowie już byłam gdzie indziej. Wspomnienia przyszły nagle, zbyt wyraźne, jakby ktoś przewinął taśmę w starej kamerze: Ethan, jego głos, ten uśmiech, który znałam aż za dobrze. Wiedziałam, że o niego chodziło Ashley. Zawsze o niego chodziło. Czasem zastanawiałam się, czy przypadkiem nie stworzyli sobie z niego jakiegoś mitu rodzinnego — takiego, co to uciekł, zostawił te dobre, jak i złe wrażenie i wygodnie zapisał się w historii jako „ten jedyny”. Dla mnie — niekoniecznie. Dla nich — najwyraźniej.
A teraz znowu grzebała w tym, jakby wyciąganie Ethana z przeszłości mogło cokolwiek naprawić. Jakby po tylu latach miała jeszcze prawo mówić mi, co powinnam czuć.
Aaron rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.
— Oczywiście, że nie ma — wtrącił szybko. — Może zmieńmy temat, zanim Aurelia uzna, że najlepiej będzie rzucić w ciebie tym makaronem.
— No co? — Ashley wzruszyła ramionami z udawaną niewinnością. — Nie mówię, że ma za nim tęsknić, ale po prostu…
— Po prostu nie rozmawiajmy o tym przy kolacji — uciął Archer z taką powagą, jakby zarządzał spotkaniem zarządu, a nie siedział na krześle z poduszką w gwiazdki.
No po prostu kocham tego dzieciaka. Uratował mnie od następnych głupich pytań. Miał dziesięć lat, a i tak miał więcej wyczucia niż niektórzy dorośli przy tym stole.
Ashley westchnęła, ale ostatecznie się wycofała. Atmosfera rozluźniła się, a temat związków odszedł w niepamięć, zastąpiony rozmowami o pracy, podróżach i wszystkim, co było znacznie neutralne. Jednak gdzieś w głębi czułam, że słowa Ashley jeszcze przez chwilę będą dźwięczeć mi w głowie. Nie miałam jej tego za złe, ale wiedziała, że dla mnie to wrażliwy temat i nie powinna go poruszać, po raz setny raz.
Po dłuższym czasie siedzenia w miejscu znudziło mi się słuchanie ich rozmów, które, jak zwykle, prowadziły do drobnych sprzeczek i przekomarzań. Miałam dość tej przewidywalnej dynamiki, więc postanowiłam na chwilę się oddalić. Wstałam od stołu, rzucając krótkie:
— Zaraz wrócę.
Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam przez korytarz, który pogrążony był w półmroku. Światło kinkietów rzucało miękkie cienie na ściany, na których wisiały liczne portrety. Mijałam twarze przodków, znanych i nieznanych, ale mój wzrok zatrzymał się na dwóch obrazach. Jeden przedstawiał mojego ojca. Jego spojrzenie, surowe, a zarazem ciepłe, wydawało się przeszywać mnie na wskroś. Obok znajdował się portret Ashley z czasów, gdy miała mniej więcej dwadzieścia lat. Westchnęłam cicho i odwróciłam wzrok.
Zatrzymałam się przed drzwiami łazienki, ale coś kazało mi spojrzeć w prawo. Tuż obok znajdował się gabinet ojca. Przez chwilę walczyłam ze sobą, nie wiedząc, czemu właściwie chcę tam wejść. Nie byłam pewna, czy w ogóle powinnam. Ale ciekawość zwyciężyła.
Nie myśląc zbyt wiele, nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły z cichym skrzypnięciem.
Gabinet wyglądał tak, jakby czas się w nim zatrzymał. Wszystko było dokładnie w tym samym miejscu, jakby ojciec mógł tu wrócić w każdej chwili i kontynuować swoją pracę. Drewniane biurko stało przy oknie, na nim elegancki kałamarz. Regały pełne książek tworzyły wysoką, niemal monumentalną ścianę wiedzy. W powietrzu unosił się zapach starego papieru i skóry.
Nagle coś przykuło moją uwagę.
To był tylko błysk. Odbicie światła na klamce szuflady w biurku. Ale wystarczyło. Poczułam, jak coś we mnie drgnęło. Jakby wspomnienie, którego nie chciałam, obudziło się po latach.
Zamarłam.
Na klamce widniało znajome logo — wijący się wąż.
Black Serpents.
Serce przyspieszyło. Powietrze zrobiło się gęstsze, jakby nagle zabrakło w nim miejsca na spokój. Mój mózg jeszcze próbował walczyć z tym, co podpowiadała intuicja. Jeszcze próbował zaprzeczyć.
Ale podświadomość już układała puzzle.
Król.
Szakal.
Cichy.
Ethan.
Nie chciałam tam wracać. Nie chciałam tego dotykać. A jednak… coś mnie zmuszało.
Jeszcze nie wiedziałam, że to wszystko zaczynało się na nowo.
A przecież ojciec…
Ojciec odszedł od tego stowarzyszenia ponad dwadzieścia lat temu.
Zostawił to życie. Wyrzekł się go. Przysiągł, że to koniec.
Zbudował wszystko od zera. Tutaj. W tym domu.
Tylko że… ten dom nie miał dwudziestu lat.
Był nowy. Wzniesiony dopiero kilka lat po tym, jak odszedł od Black Serpents.
Więc dlaczego, do cholery…?
Dlaczego ta klamka miała ich znak?
Dlaczego ich cień nadal wisiał nad nami?
Nie zastanawiając się dłużej, otworzyłam szufladę. Palce lekko drżały. Nie ze strachu, jeszcze nie. Ale z tego dziwnego, niezrozumiałego napięcia, które powoli rozlewało się po moim ciele, jak trucizna.
Na samej górze leżał list.
Nie był zaadresowany do nikogo.
Żadnego nazwiska. Żadnego „dla mojej córki”
Na pierwszej stronie — jedno zdanie.
Krótko.
Prosto.
Jak uderzenie.
I właśnie wtedy ból wrócił. Ten stary, głęboko zakopany. Taki, którego nauczyłam się ignorować. Bo przecież byłam silna. Przeszłam przez to wszystko. A jednak wystarczyło jedno słowo, jeden symbol, jedno wspomnienie… żeby znów poczuć, że pod tą siłą ciągle coś krwawi.
Nie chciałam tego otwierać.
Ale musiałam.
Bo przecież to nigdy naprawdę się nie skończyło.
„Jeśli to czytasz, znaczy, że jest za późno, by cię ochronić. Ale może nie za późno, byś ochroniła innych”.
Pod listem znajdował się notatnik. Serce waliło mi w piersi, gdy powoli rozkładałam kartkę i zaczęłam czytać zawartość listu.
Przez moment myślałam, że zaraz dostanę zawału. Serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe, a oddech stał się płytki i urywany. Ten list… był do mnie. Nie pomyłka, nie przypadek. Ojciec pisał te słowa z myślą o mnie.
Ale nie to przeraziło mnie najbardziej.
„Zaufaj tylko sobie”.
To jedno zdanie uderzyło mnie mocniej niż cokolwiek innego. Znaczyło więcej, niż chciałam przyznać.
Black Serpents.
Czy naprawdę wrócili?
A może… może nigdy nie odeszli?
Oparłam się dłonią o biurko, próbując uspokoić oddech. I wtedy dotarło do mnie coś jeszcze.
Ojciec musiał napisać ten list tuż przed swoją śmiercią.
To było jego ostatnie ostrzeżenie. Ostatni gest. Ostatni ślad człowieka, który przez całe życie próbował mnie chronić — i który do końca wiedział, że nie wszystko zostało zakończone.
Skoro napisał to wtedy, wiedział, że coś się zbliża.
Może nawet… że ktoś po niego idzie.
Ta myśl przeszyła mnie na wskroś.
Zadrżałam, niemal instynktownie sięgając po notatnik ojca. Kartki szeleściły cicho pod moimi palcami, ale nie byłam w stanie się skupić. Umysł krzyczał. Serce waliło mi w piersi jak bęben alarmowy. Szukałam czegokolwiek — odpowiedzi, wyjaśnienia, mapy z drogą ucieczki.
I wtedy…
Drzwi do gabinetu otworzyły się z przeciągłym, cichym skrzypnięciem.
Podskoczyłam jak poparzona, zaciskając dłonie na notatniku, jakby ktoś próbował go wyrwać mi z rąk. Serce na ułamek sekundy zamarło — i dopiero po chwili znów ruszyło, szybciej niż wcześniej.
W progu stała Ashley.
Jej spojrzenie — ostre, podejrzliwe — najpierw spoczęło na biurku, potem na moich rękach, a na końcu wwierciło się w moją twarz.
W jednej sekundzie cały świat zwęził się do jednego pytania:
Czy już wie?
Czy widzi w moich oczach panikę? Czy domyśla się, co trzymam? Czy zaraz odbierze mi to, co może być jedynym tropem po ojcu?
A ja… ja nie byłam jeszcze gotowa niczego oddać. Ani prawdy. Ani notatnika. Ani tej historii, która — choć miała zostać zamknięta — właśnie zaczynała się od nowa.
— Aurelia… co ty tu robisz?
Zamarłam.
Ashley stała w progu. Jej sylwetka zarysowana w świetle korytarza wyglądała jak cień przeszłości, która nigdy nie umarła. Jej głos — zwykle twardy, ostry jak nóż — tym razem zabrzmiał inaczej. Cicho. Krucho. Jakby coś w niej pękło, zanim zdążyła to ukryć.
— Ja… — zaczęłam, ale słowa zamarły mi na języku. — Po prostu… chciałam… być sama.
Ashley zamknęła drzwi i ruszyła w moją stronę powoli, ostrożnie, jakby bała się, że każdy krok może wywołać lawinę. W jej oczach dostrzegłam coś, czego nie widziałam tam od lat. To nie był gniew. Nie była to kontrolowana irytacja. To był strach.
Jej wzrok przesunął się po pokoju. Zatrzymał się na uchylonej szufladzie. Na moich dłoniach. Na notatniku. Tego nie dało się już ukryć.
— O Boże — wyszeptała, podchodząc bliżej. — Znalazłaś go. Eliana mówiła, że nic tam specjalnego nie znajdziemy…
Eliana.
Serce mi zadrżało.
Eliana mówiła.
Ale przecież w liście ojca, tym, który leżał w tej szufladzie, było napisane coś zupełnie innego.
„Nikomu nie ufaj. Nawet tym, których kochasz. Zwłaszcza im”.
A więc… Eliana kłamała?
Czy tylko próbowała mnie chronić?
Czy naprawdę coś wiedziała?
Czy tylko grała swoją rolę… jak wszyscy?
Ashley spojrzała mi w oczy.
Zbyt uważnie. Zbyt przenikliwie. Jakby próbowała coś we mnie odnaleźć. Albo coś potwierdzić.
— Powiedz mi, że nie zamierzasz znowu w to brnąć — powiedziała cicho, jakby błagała. — Powiedz, że nie zamierzasz znów grzebać w przeszłości. W ich przeszłości.
W ich. Nie w naszej.
Zacisnęłam palce na notatniku. Trzymałam go tak, jak tonący trzyma linę. Jakby mógł mnie utrzymać nad powierzchnią. Jakby cokolwiek w nim było odpowiedzią.
Ale nie odpowiedziałam. Bo nie umiałam.
Nie ufałam nikomu.
Nie Elianie. Nie Ashley.
Nie sobie.
Nie wiedziałam, czy dobrze robię, szukając prawdy. Czy dobrze robię, kłamiąc im prosto w twarz. Ale jedno wiedziałam na pewno:
Coś tutaj się nie zgadzało.
Ten dom.
Ten znak.
Ten list.
I wszystko, co miało zostać zapomniane — znów zaczęło oddychać.
Ashley zrobiła krok bliżej.
— Aurelia… — odezwała się znowu, głosem złamanym. — Ty nie rozumiesz, co to znaczy. Ty widziałaś tylko kawałki. Złamane fragmenty. Ale ja… ja pamiętam wszystko. Jak to się zaczęło. Jak kończyło się za każdym razem.
A ja stałam tam w ciszy, z notatnikiem w dłoniach i tysiącem znaków zapytania w głowie, i po raz pierwszy w życiu poczułam, że jestem już za daleko.
Że cofnąć się — to stracić szansę.
A iść dalej… to być może stracić wszystko inne.
Zacisnęłam palce na okładce notatnika. Jej słowa trafiały celnie — może nawet zbyt celnie. Ale to, co mówiła, nie gasiło ognia we mnie. Tylko go podsycało.
— Wiesz, jak skończył ojciec — ciągnęła dalej, a w jej głosie pojawił się gniew. Strach przebrany za złość. — Wiesz, co się stało z Ethanem. Z nami wszystkimi. Oni niszczą wszystko, czego się dotkną. Wszystko, Aurelio. Czy naprawdę chcesz przechodzić przez to jeszcze raz?
Gdy wypowiedziała jego imię, Ethan, coś we mnie drgnęło. Nie był przeszłością. Nigdy nią nie był. Był raną, która nigdy się nie zabliźniła.
— To nie jest gra. To nie jest przygoda — powiedziała, stając tuż przede mną. Jej głos zadrżał. — To jest… piekło. A ono zawsze wraca po swoje.
Po raz pierwszy od dawna zobaczyłam ją nagą z emocji. Bez masek. Przestraszoną. Zmęczoną.
— Nie chcę stracić też ciebie — wyszeptała. — Błagam. Odetnij się od tego. Zostaw to.
Ale coś w niej… coś było nie tak. Zbyt nerwowe spojrzenie. Zbyt znajomy sposób, w jaki dotknęła brzegu biurka. Jakby… sprawdzała, co już wiem.
Czy naprawdę się bała o mnie?
Czy może… wiedziała więcej, niż chciała powiedzieć?
Zacisnęłam zęby, walcząc z drżeniem w piersi.
— Masz rację — odpowiedziałam miękko, patrząc jej prosto w oczy. — Nie będę w to brnąć.
To zdanie spłynęło ze mnie zbyt gładko. Jak obca myśl, która tylko przeszła przez moje usta.
Pierwsze kłamstwo, jakie powiedziałam jej od lat.
I bolało.
Bolało bardziej, niż się spodziewałam.
Bo była moją siostrą. Bo przez chwilę naprawdę chciałam, żeby mi uwierzyła.
I jednocześnie — chciałam, żeby nie uwierzyła. Żeby zobaczyła, że gram. Że coś ukrywam. Że to wszystko… dopiero się zaczyna.
Przez ułamek sekundy widziałam, jak Ashley szuka czegoś w mojej twarzy.
Prawdy?
Wahania?
Cienia wątpliwości?
Ale nic nie powiedziała. Po chwili odetchnęła z wyraźną ulgą, jakby właśnie zrzuciła z ramion ciężar, którego nosić już nie mogła.
— To dobrze — szepnęła. Jej dłoń spoczęła na moim ramieniu, lekka, jakby bała się, że się rozpadnę. — Naprawdę dobrze.
Potem odwróciła się i wyszła. Drzwi zamknęły się z miękkim kliknięciem — zbyt cichym, jak na to, co zostawiła po sobie.
Zostałam sama.
W jednej ręce trzymałam list, w drugiej notatnik ojca.
Palce mi drżały.
Ale nie ze strachu.
Ze świadomości, że właśnie wypowiedziałam największe kłamstwo swojego życia — i nie zamierzałam się z niego wycofać.
To nie była przeszłość, którą mogłam zostawić za sobą.
To była mapa.
Zaczynający się labirynt.
To była ścieżka prowadząca gdzieś dalej — być może w miejsce, z którego nie będzie już powrotu.
I wiedziałam jedno:
Nie zamierzałam się cofać.
Bo niektóre prawdy, choć bolesne, są jedyną drogą do odzyskania siebie.
A jeśli czasem trzeba kłamać, by dotrzeć do światła —
to zrobię to.
Nawet jeśli po drodze… wszystko inne będzie gasło.
Rozdział 2
Echo Czarnych Węży
~Aurelia~
Obudziłam się wcześnie rano w moim starym mieszkaniu, które jeszcze do niedawna dzieliłam z Tiną. Przez chwilę leżałam bez ruchu, wsłuchując się w ciszę poranka, jakbym chciała zatrzymać ten moment na dłużej. Dziś był ważny dzień — dwudziesty ósmy czerwca, czyli ceremonia zakończenia roku studenckiego. Nadal trudno było mi uwierzyć, że kończyłam już trzeci rok medycyny.
Wstałam i ruszyłam do kuchni, gdzie pierwszym krokiem było zaparzenie kawy. Jej intensywny aromat szybko wypełnił całe pomieszczenie, działając na mnie niemal jak budzik. Przygotowałam sobie szybkie śniadanie — chrupiące tosty z jajkiem — i zjadłam je w spokoju, starając się nie myśleć o nadchodzącej ceremonii.
Po posiłku nadszedł czas, by się przygotować. Wyjęłam z szafy elegancką, minimalistyczną sukienkę w odcieniu głębokiego granatu. Była prosta, ale doskonale skrojona, podkreślając moją sylwetkę w subtelny sposób. Postawiłam na klasykę — delikatne złote kolczyki i cienką bransoletkę.
Makijaż ograniczyłam do minimum — lekka warstwa podkładu, odrobina różu na policzkach i muśnięcie rzęs tuszem. Chciałam wyglądać świeżo i naturalnie, nie przyciągać uwagi przesadnym wizerunkiem. Na koniec rozczesałam włosy i pozwoliłam im swobodnie opaść na ramiona.
Spojrzałam w lustro, poprawiając ostatnie detale. To był moment, w którym uświadomiłam sobie, że kolejny etap mojego życia dobiega końca. A co przyniesie przyszłość? Tego nie mogłam być pewna.
Kiedy byłam gotowa, narzuciłam na siebie krótką kremową marynarkę i włożyłam buty. Gdy wyszłam z mieszkania, musiałam pojechać po Tinę i Billy’ego. Razem mieliśmy pojechać na ceremonię, a zaraz po niej mieliśmy lot na Bahamy. Szybko musieliśmy się uwinąć i mam nadzieję, że rektor nie będzie przedłużał, bo dziś nie mamy wyjątkowo na to czasu.
Wsiadłam do mojego białego mercedesa i ruszyłam do owego mieszkania Tiny, w którym mieszkała z Billym już od ponad roku.
W czasie trasy dużo myślałam, tak naprawdę o wszystkim, ale najczęstsze przewijające się myśli, były o moim ojcu, stowarzyszeniu, aż w końcu po Ethana.
W drodze zadzwoniła mama. Na ekranie pojawiło się jej imię, przez chwilę zawahałam się, zanim odebrałam. Nie rozmawiałyśmy od kilku dni, a znałam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że będzie wściekła, jak nie odbiorę.
— Hej, mamo — powiedziałam, próbując brzmieć naturalnie.
— Aurelia, kochanie! Nareszcie odebrałaś. Już zaczynałam się martwić. Wszystko gotowe na dzisiejszy dzień? — Jej głos brzmiał znajomo ciepło, ale też nieco spięcie, jak zwykle, kiedy coś ją niepokoiło.
— Tak, wszystko gotowe. Sukienka wyprasowana, tosty zjedzone, kawa wypita — zaśmiałam się cicho.
— I nie zemdlejesz z nerwów przed rektorem? — zapytała z uśmiechem w głosie.
— Nie tym razem. Po tylu egzaminach mam wrażenie, że ceremonia to będzie najłatwiejszy punkt programu.
Przez chwilę obie milczałyśmy, wsłuchując się w siebie przez ocean.
— A co z wakacjami? Na, kiedy macie ten lot? Dzisiaj, prawda?
— Tak, zaraz po ceremonii. — powiedziałam, próbując wlać w te słowa więcej entuzjazmu, niż faktycznie czułam.
— Zazdroszczę ci, wiesz? — westchnęła mama. — Słońce, plaża, bez książek i nocnych dyżurów. Ale obiecaj mi jedno.
— Co?
— Że odpoczniesz naprawdę. Nie będziesz myśleć o uczelni ani o… wszystkim innym.
Wiedziałam, co ma na myśli, choć nie powiedziała tego wprost. Słyszałam troskę w jej głosie. Może wyczuwała, że coś się we mnie zmienia, że coś mnie dręczy.
— Postaram się — odpowiedziałam cicho.
— A babcia? — zapytałam, żeby zmienić temat. — Jak się czuje?
— Dziś akurat miała dobry dzień. Pytała o ciebie rano jak zwykle. Kazała ci przekazać, żebyś uważała na słońce i nie piła wody kranowej, bo opęta cię jakiś mściwy demon — dodała mama, śmiejąc się krótko.
— To brzmi jak babcia w pełnej formie — uśmiechnęłam się pod nosem.
— Daj o sobie znać po ceremonii, dobrze? Chcemy zobaczyć zdjęcia! I daj znać, kiedy wylądujecie.
— Jasne, odezwę się. Kocham cię, mamo.
— Też cię kocham, Aurelio. I jestem z ciebie dumna, bardziej niż myślisz.
Rozłączyłam się i na chwilę w aucie zapanowała cisza. Spojrzałam na zegar. Tina i Billy już pewnie czekali.
Kiedy już faktycznie dojechałam Tina i Billy naprawdę już czekali gotowi, jak ja ich już znam. Obok nich stały dwie walizki, które zapewne były już przygotowane na Bahamy.
Otworzyłam im przyciskiem bagażnik, a oni od razu wpakowali swoje walizki, po czym wsiedli do samochodu.
Tina, jak zwykle pełna energii, zajęła miejsce z przodu, a Billy rozsiadł się z tyłu, nonszalancko zapinając pas.
— Hejka! — rzuciła Tina z szerokim uśmiechem. — Dłużej się nie dało jechać?
Westchnęłam cicho, starając się ignorować irytację, która powoli we mnie narastała.
— Były straszne korki, ciesz się, że zdążymy na ceremonię — odpowiedziałam sucho.
Na moment zamilkła, ale jak to Tina, cisza nie mogła trwać długo.
— Dobra, już się nie bulwersuj. Pamiętaj tylko, że po ceremonii szybko jedziemy po Harper i Aarona, bo w końcu nie zdążymy na lotnisko. — Jej ton brzmiał jak przypomnienie dla małego dziecka, co tylko podniosło mi ciśnienie.
Serio? Jakbym nie wiedziała. Boże, czemu wszystko mnie dziś denerwuje?
Zacisnęłam dłoń na kierownicy.
— Tak, wiem, Tina. Mam mózg, w przeciwieństwie do Aarona, więc myślę. Nie musisz mi powtarzać tego dwudziesty raz! — warknęłam, po czym od razu tego pożałowałam. Nie powinnam była tak traktować mojej przyjaciółki, ale nerwy grały mi na każdym możliwym polu.
Tina speszyła się i przez chwilę wyglądała, jakby bała się, że zaraz ją wysadzę i każe jej iść pieszo.
— Kobieto, zluzuj. Okres masz czy co? — zaśmiał się Billy, wyciągając telefon z kieszeni marynarki.
Rzuciłam mu krótkie, lodowate spojrzenie w lusterku.
— Nie, Billy, po prostu od trzech lat cierpię na alergię na idiotyzm i dziś mam wyjątkowo silną reakcję.
Tina parsknęła śmiechem, a Billy uniósł ręce w obronnym geście.
— Dobra, dobra, już nic nie mówię — mruknął, rozbawiony.
Po kilkunastu minutach jazdy dotarliśmy na miejsce. Budynek uczelni prezentował się dostojnie w świetle porannego słońca, a przed wejściem kłębił się tłum studentów w eleganckich strojach, ich rodzin i wykładowców. Atmosfera była pełna ekscytacji i dumy — wszyscy świętowali zakończenie kolejnego etapu w swoim życiu.
Sala, w której odbywała się ceremonia, była przestronna i udekorowana w barwach uczelni. Na ścianach wisiały flagi akademickie, a scenę zdobiła długa, ciemnogranatowa kotara. Na środku ustawiono podium, przy którym za chwilę miał stanąć rektor, by wygłosić swoje przemówienie.
Zajęliśmy miejsca w jednym z rzędów i czekaliśmy, aż uroczystość się rozpocznie. Rozmowy cichły, gdy rektor wszedł na scenę i spojrzał na zgromadzonych.
— Drodzy studenci, wykładowcy, rodziny i przyjaciele — zaczął spokojnym, ale pełnym powagi tonem. — Dziś kończycie kolejny ważny etap w swoim życiu. Przez te lata zdobywaliście wiedzę, doświadczenie, przyjaźnie, które, mam nadzieję, zostaną z wami na długo.
Jego przemówienie było pełne wzniosłych słów o przyszłości, odpowiedzialności i trudach, jakie czekają nas na kolejnych etapach. Słuchałam, ale nie mogłam powstrzymać się przed lekkim rozproszeniem. Myślami krążyłam wokół ojca, Black Serpents i tego cholernego notatnika, który znalazłam w jego gabinecie.
Kolejno wyczytywano nazwiska studentów, którzy mieli odebrać swoje dyplomy. Kiedy usłyszałam swoje imię, wstałam i ruszyłam w stronę sceny. Czułam na sobie wzrok setek ludzi, ale ignorowałam to, skupiając się na drodze do rektora. Jednak moim uszom obiły się niektóre komentarze typu: „To ta od gangu” lub „To dziwka Ethana”. Starałam się tego nie słuchać, ale każdy komentarz tego typu bolał jakoś inaczej.
Rektor podał mi dyplom i uścisnął dłoń, mówiąc:
— Gratuluję, Aurelio. Przyszłość stoi przed tobą otworem.
Uśmiechnęłam się grzecznie, choć jego słowa wywołały we mnie ukłucie ironii. Przyszłość? Być może. Ale na razie miałam wrażenie, że zamiast przed siebie, cofam się w przeszłość.
Kiedy wszyscy odebrali swoje dyplomy, nadszedł czas na finałowe przemówienia, pożegnania i brawa. Ludzie wstawali, ściskali się nawzajem, gratulowali sobie.
Billy podszedł do nas i rzucił z szerokim uśmiechem:
— No dobra, mamy już te dyplomy, to teraz możemy chociaż udawać, że coś wiemy?
Tina zaczęła się śmiać, a ja pokręciłam głową z rozbawieniem.
— Billy, ty od trzech lat udajesz, że coś wiesz, choć w twojej głowie świecą pustki — skwitowałam, na co on tylko wzruszył ramionami.
Śmiejąc się, ruszyliśmy w stronę wyjścia. Czas było się zbierać. Bahamy czekały.
Zgodnie z planem, wyruszyliśmy po resztę grupy. Nick pojechał własnym autem, bo zwyczajnie nie zmieścił się w moim. Trochę przykre, ale prawdziwe — w końcu mój mercedes miał swoje limity.
Najpierw pojechaliśmy po Aarona i Harper. Modliłam się w duchu, żeby byli gotowi, bo czas nas gonił, a ja naprawdę nie miałam ochoty na kolejne opóźnienia.
Na szczęście, gdy podjechałam pod mieszkanie Aarona, zobaczyłam ich już czekających na parkingu — gotowych, z bagażami u stóp.
Dzięki Bogu cud się wydarzył.
Otworzyłam bagażnik, a oni bez słowa wrzucili swoje walizki. Oboje wpakowali się do tyłu, a ja ruszyłam z piskiem opon.
— Siema, ludzie! — rzucił Aaron z przesadnym entuzjazmem, jakby właśnie wchodził na scenę jakiegoś talk-show.
Spojrzałam na niego w lusterku i uniosłam brew.
— O rany, Aaron, twój poziom kreatywności mnie poraża. Naprawdę długo nad tym powitaniem myślałeś?
Harper parsknęła śmiechem, a Aaron przewrócił oczami.
— A ty znowu musisz się czepiać, co?
— Po prostu liczyłam na coś bardziej błyskotliwego — westchnęłam teatralnie.
Spojrzałam kątem oka na Harper. Jej rude włosy opadały swobodnie na ramiona, a jasne piegi na lekko kanciastych rysach twarzy dodawały jej charakteru. Miała na sobie prostą, białą koszulę i dżinsowe szorty, wyglądała naturalnie, ale… była jedną z tych osób, które przyciągają wzrok, nawet gdy na to nie liczą. Miała w sobie coś surowego, jakby była ponad całym tym zamieszaniem, które nas otaczało. Jej błękitne oczy szybko przeszywały rozmówcę na wylot, a cięty język potrafił sprawić, że człowiek dwa razy zastanowił się, zanim coś powiedział.
— Możemy już przestać, czy komuś nagle zachce się skomentować moją obecność? — zapytała, zapinając pas.
— Spokojnie, Rudzielcu, nikt cię tu nie ocenia — odezwał się Aaron z rozbawieniem.
Harper powoli obróciła głowę w jego stronę, jej spojrzenie mówiło jedno: śmierć w oczach.
— Ile razy mam ci mówić, żebyś mnie tak nie nazywał?
Aaron uniósł ręce w obronnym geście, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu.
— Oj tam, czemu od razu ta agresja? Rudzielcu, brzmi uroczo. Jak z bajki.
— Ta bajka zaraz zamieni się w horror — mruknęła, ale w kąciku jej ust zatańczył cień uśmiechu.
— Nie wiem, czy mam być przerażona, czy rozbawiona — rzuciłam.
— Z tobą to nigdy nie wiadomo — odpowiedziała, odwracając wzrok. Ale znałam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że ten cień uśmiechu to jej sposób na pokazanie, że kogoś lubi.
W samochodzie panowała luźna atmosfera. A jednak, mimo tych śmiechów, czułam się… dziwnie oddzielona. Jakbym oglądała nas wszystkich zza szyby. Może to przez notatnik ojca, a może przez to, że coś wisiało w powietrzu. Niepokój, który nie chciał mnie opuścić od wczorajszej wizyty w gabinecie ojca.
W tle leciała jakaś letnia playlista, którą Billy zaczął podśpiewywać pod nosem, co od razu skomentowała Tina:
— Billy, błagam, nie rób tego. Mam delikatny słuch.
— A ja mam delikatne serce, a jakoś mnie nie oszczędzasz — odparł, co wywołało ogólny śmiech.
Harper poprawiła koszulę i westchnęła:
— Mam tylko jedną prośbę… błagam, nie zróbcie przypału na lotnisku.
— Harper, znamy się nie od dziś — powiedziałam, rzucając jej krótkie spojrzenie. — Wiesz, że to niemożliwe.
Aaron wychylił się z tylnego siedzenia.
— Ej, ale serio… Może w tym roku nie zaczniemy wakacji od awantury z obsługą lotniska?
— To wy się awanturowaliście, ja byłam niewinna — odparła Harper, krzyżując ręce na piersi.
— Jasne, bo jak nawrzeszczałaś na tego gościa z ochrony, to on po prostu się na ciebie uwziął — zakpił Aaron.
— Aaron, jeszcze jedno słowo, a serio zostawię cię na najbliższym poboczu — rzuciła Harper z przekąsem, zerkając na niego spod rzęs. W jej głosie pobrzmiewało ostrzeżenie… choć z odrobiną rozbawienia.
— Tylko że to nie twój samochód — odparł Aaron, rozciągając usta w niewinnym uśmiechu. — A moja cudowna siostra nigdy nie pozwoliłaby mi tak po prostu zginąć w dziczy… prawda?
Zerknął na mnie z nadzieją.
— Nie byłabym tego taka pewna — odpowiedziałam spokojnie, opierając się wygodniej w fotelu. — Więc może jednak posłuchaj Harper i po prostu… siedź cicho.
Ich przekomarzanki zawsze wyglądały jak flirt przebrany za sarkazm. Ale cokolwiek między nimi było — nigdy nie eksplodowało. I może to właśnie było najgorsze. Bo niedopowiedziane rzeczy wracają, gdy najmniej się ich spodziewasz. Z jakiegoś powodu jednak nigdy nie wyszło im bycie razem. Być może oboje byli zbyt uparci albo po prostu los miał wobec nich inne plany.
Patrząc na nich, nie mogłam się jednak oprzeć myśli, że mimo wszystko… byłoby fajnie, gdyby w końcu się ogarnęli.
***
Odprawa na lotnisku była zaskakująco szybka i — o dziwo — przebiegła bez żadnych dramatów. Cała nasza grupa przeszła przez kontrolę bezpieczeństwa bez zbędnych kłótni z obsługą, co było dużym osiągnięciem, biorąc pod uwagę naszą zeszłoroczną historię.
Rok temu wszystko wyglądało zupełnie inaczej. To była pierwsza nasza wspólna podróż, jeszcze wtedy nie do końca wiedzieliśmy, jak funkcjonować jako zgrana ekipa. Harper, z natury bezpośrednia i wybuchowa, wdała się w ostrą wymianę zdań z ochroniarzem, który — według niej — zbyt dokładnie sprawdzał jej torbę. Aaron oczywiście dolał oliwy do ognia, próbując ją rozśmieszyć w najmniej odpowiednim momencie, co skończyło się tym, że Harper wrzasnęła na cały terminal:
„Aaron, jak się nie zamkniesz, to przysięgam, że cię tu zostawię!”.
Ostatecznie obeszło się bez większych konsekwencji, ale obsługa lotniska miała nas już na radarze.
Dziś jednak obyło się bez ekscesów. Może dorastaliśmy? A może po prostu byliśmy zbyt zmęczeni, by się kłócić.
Po wejściu na pokład okazało się, że nasze miejsca są ustawione w dwóch grupach — ja, Harper, Aaron i Nick siedzieliśmy razem, natomiast Tina i Billy zajęli miejsca nieco dalej, wyraźnie ciesząc się swoją prywatnością.
Samolot wzniósł się w powietrze, a ja w końcu mogłam odetchnąć. Lot miał trwać cztery godziny, co oznaczało cztery godziny zamknięcia w metalowej puszce na wysokości dziesięciu kilometrów.
— Dobra, skoro mamy tu kawał czasu, to może opowiem wam historię o tym, jak przypadkiem trafiłem na prywatną imprezę rosyjskich oligarchów w Stambule? — odezwał się Nick, rozsiadając się wygodnie i zakładając ręce za głowę.
— Nie — odpowiedziała Harper bez chwili zawahania.
— No weź, Rudzielcu, będzie zabawnie — wtrącił Aaron z rozbawieniem.
— Jak jeszcze raz nazwiesz mnie Rudzielcem, to zamienię twój pas bezpieczeństwa w pętlę na szyję — warknęła Harper, ale kąciki jej ust drgnęły w lekkim uśmiechu.
— Okej, okej, bez agresji — Aaron uniósł dłonie w geście poddania.
— Wracając do mojej opowieści — Nick przewrócił oczami — wszystko zaczęło się od tego, że pomyliliśmy klub…
— My? — Harper uniosła brew. — Czyli jak rozumiem, nie byłeś sam?
— To nieistotne — machnął ręką Nick. — Ważne, że nagle znaleźliśmy się w sali pełnej gości w garniturach droższych niż mój samochód.
— A ty się w to wpasowałeś idealnie, co? W twoim słynnym podkoszulku z Batmanem? — Harper oparła łokieć na podłokietniku i spojrzała na niego z kpiną.
— Ej, po pierwsze — to była koszula. Po drugie nie doceniasz moich umiejętności adaptacyjnych.
— Właśnie, Harper — wtrącił Aaron, rozbawiony. — Nick to kameleon. Wchodzi do rosyjskiej elity i po pięciu minutach wszyscy myślą, że jest jednym z nich.
— Dokładnie — Nick rozłożył ręce w teatralnym geście.
Harper tylko przewróciła oczami.
— I co, jak się skończyła ta twoja historia?
— Cóż… w pewnym momencie ktoś się zorientował, że nikt mnie nie zna, a ochroniarze zaczęli się do mnie zbliżać. Więc zrobiłem to, co zrobiłby każdy w mojej sytuacji.
— Uciekłeś? — zgadłam, unosząc brew.
Nick spojrzał na mnie z oburzeniem.
— Nie! No dobra… tak. Ale zrobiłem to z klasą.
— Wyskoczyłeś przez okno? — dopytywał Aaron, tłumiąc śmiech.
— Wyszedłem głównym wyjściem, ale bardzo szybko — poprawił go Nick, czym wywołał salwę śmiechu wśród nas.
Harper tylko pokręciła głową, ale mimo wszystko uśmiechnęła się pod nosem.
— To był jeden z najgłupszych monologów, jakie miałam okazję usłyszeć w tym miesiącu — podsumowała, spoglądając przez okno.
— A miesiąc już się kończy, to ileż ty tego usłyszałaś? — odezwał Aaron, szturchając ją lekko.
— Strasznie dużo i już mam dość, a najwięcej tych monologów należy właśnie do Nicka, lub do ciebie — westchnęła teatralnie, ale widać było, że dobrze się bawi.
Rozmowy toczyły się przez większość lotu, przerywane krótkimi drzemkami i zamówieniami stewardess. Tina i Billy, choć siedzieli daleko, od czasu do czasu zerkali w naszą stronę, śmiejąc się ze swoich prywatnych rozmów.
Czułam, jak ogarnia mnie błogi spokój. Cokolwiek miało się wydarzyć na tych wakacjach — na razie byliśmy razem, a to było najważniejsze.
***
Samolot wylądował na Bahamach kwadrans po szóstej wieczorem. Kiedy wyszliśmy na płytę lotniska, uderzyło w nas ciepłe, tropikalne powietrze, a przed nami rozciągał się widok, jak z pocztówki — turkusowa woda, białe plaże i palmy kołyszące się na lekkim wietrze.
— No dobra, to teraz rozumiem, czemu wszyscy się tu pchają — mruknął Aaron, przeciągając się.
Podróż do hotelu trwała krótko, a kiedy dotarliśmy na miejsce, wszyscy zamilkli na moment, podziwiając budynek. Był ogromny, nowoczesny i pełen przeszklonych powierzchni, które odbijały ciepłe światło zachodzącego słońca.
W recepcji szybko się zameldowaliśmy.
— Pokoje dwuosobowe, tak jak było w rezerwacji — powiedziała recepcjonistka, podając nam karty. — Miłego pobytu!
— Dzięki! — uśmiechnęła się Harper, zgarniając klucz i od razu spoglądając na mnie. — Gotowa na wspólne mieszkanie, księżniczko?
— Jak tylko nie chrapiesz — rzuciłam, a ona parsknęła śmiechem.
Nick i Aaron również odebrali klucz do swojego pokoju, a Tina i Billy już nawet nie słuchali, zajęci sobą.
Każdy udał się do swojego pokoju, żeby szybko rozpakować najpotrzebniejsze rzeczy. Nasz pokój był przestronny, z balkonem wychodzącym na plażę. Harper natychmiast rozrzuciła swoje rzeczy na jedno z łóżek.
— Szybka organizacja, widzę — skomentowałam.
— Po co tracić czas? Plaża czeka!
Po szybkim odświeżeniu i rozpakowaniu, wszyscy wyszliśmy, żeby zwiedzić teren hotelu. Luksusowe baseny, bary przy wodzie, a kawałek dalej — szeroka, niemal pusta plaża. Piasek był miękki i przyjemnie chłodny pod stopami, a woda miała idealny odcień błękitu.
— No dobra, teraz oficjalnie zaczynamy wakacje — rzucił Nick, rozkładając ręce.
I faktycznie — wszystko wskazywało na to, że to będą wakacje, których długo nie zapomnimy.
Ja na pewno długo nie zapomnę…
Patrzyłam na moich przyjaciół i uśmiechnęłam się do siebie. To były kolejne wakacje z moją paczką i choć czasami byli dziecinni, kochałam ich takimi, jacy są. Nie chciałam, by cokolwiek się zmieniało.
Nie miałam jednak pojęcia, że już niedługo wszystko rozpadnie się na kawałki.
Wzrok zawiesił mi się na horyzoncie. Słońce powoli chowało się pod taflę oceanu, malując niebo w odcieniach różu i pomarańczu. Wtedy poczułam, jak czyjeś dłonie oplatają moje biodra. Z początku nie zareagowałam, ale gdy odwróciłam głowę i zobaczyłam Nicka, moja ręka sama powędrowała w górę, wymierzając mu solidnego plaskacza.
— A to za co?! — syknął, rozcierając policzek.
— Za to, że jesteś bezczelny — burknęłam, zakładając ręce na piersi.
Nick parsknął, ale zaraz jego spojrzenie stało się bardziej poważne.
— Jakoś nie miałaś pretensji, gdy tak samo obejmował cię… ten człowiek.
Zamarłam. Znowu to robił. Znowu wracał do tematu Ethana. Serce zaczęło mi bić szybciej, a w środku narastała wściekłość.
— No kto? No powiedz, Nick, nie krępuj się — rzuciłam chłodno, unosząc brew.
Nick westchnął, jakby nagle stracił ochotę na tę rozmowę.
— Nieważne — mruknął. — Chciałem tylko zapytać, czy zagrasz ze mną w siatkówkę plażową, ale w sumie… Nie da się z tobą nic zrobić. Nic dopóki ciągle o nim myślisz. Nic dopóki nadal masz nadzieję, że wróci. Ale nie wróci, Aurelia… już nigdy.
Zacisnęłam usta, czując ścisk w sercu. Nick odwrócił się i ruszył w stronę hotelu. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale zanim zdążyłam się powstrzymać, krzyknęłam za nim:
— I tak byśmy nie zagrali, bo robi się ciemno!
Nick nie zatrzymał się ani nie odwrócił. Dopiero po chwili dotarło do mnie, jak idiotyczne było moje usprawiedliwienie — przecież cały teren hotelowy był oświetlony, a na plaży nawet teraz widziałam grupkę ludzi grających w siatkówkę przy sztucznym świetle.
Zacisnęłam powieki i westchnęłam ciężko. Byłam idiotką.
Nie chcąc zostać sama, podeszłam do Harper, która właśnie wyciskała wodę z końcówek swoich rudych włosów.
— Coś cię gryzie? — zapytała, zerkając na mnie kątem oka.
— Można tak powiedzieć — wymamrotałam, kopiąc lekko piasek.
— Nick?
Kiwnęłam głową. Harper westchnęła i skrzyżowała ramiona.
— Wiesz, że on nie mówił tego złośliwie.
— Może — przyznałam niechętnie. — Ale nie miał prawa mnie tak pouczać.
— Boże, wy dwoje to jakiś dramat. Ty nie chcesz słuchać, on nie umie trzymać języka za zębami… Niech was ktoś zamknie w jednym pomieszczeniu i zmusi do wyjaśnienia wszystkiego, zanim się pozabijacie.
— Nie zabijemy się — burknęłam.
— Nie? To ciekawe, bo wasza wymiana zdań brzmiała trochę jak początek wojny.
Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Harper miała tę cudowną zdolność rozbrajania mnie, kiedy byłam wściekła.
Po kilku minutach reszta grupy zaczęła zbierać się w stronę hotelu. Słońce niemal całkowicie zniknęło za linią horyzontu, a na ciemniejącym niebie zaczynały migotać pierwsze gwiazdy. W ciszy wróciliśmy do budynku, gdzie każdy rozszedł się do swoich pokoi.
Jutro zaczynał się nasz pierwszy pełny dzień na Bahamach. I miałam nadzieję, że będzie lepszy niż ten wieczór.
***
Minęło kilka godzin.
Pokój pogrążył się w półmroku, a jedynym dźwiękiem, jaki mnie otaczał, był równomierny oddech Harper. Zasnęła jakiś czas temu, zwinięta w kłębek, z lekko zmarszczonym czołem, jakby nawet we śnie coś ją irytowało. Zazdrościłam jej — mnie sen nie chciał przyjść.
Leżałam na plecach, wpatrując się w sufit, ale myśli w mojej głowie były zbyt głośne, zbyt natrętne. Po kilku minutach bezczynnego gapienia się w ciemność, w końcu się podniosłam. Powoli, ostrożnie, by nie obudzić Harper, sięgnęłam do torby leżącej obok łóżka. Moje palce natrafiły na znajomy chłód — stary list ojca i jego notatnik.
Zacisnęłam na nich dłonie, ale coś sprawiło, że uniosłam wzrok w stronę okna.
Na zewnątrz panowała cisza, tylko delikatne światła ogrodu łagodnie rozlewały się po ścieżkach. I wtedy go zobaczyłam.
Mężczyzna.
Stał nieruchomo po drugiej stronie dziedzińca, częściowo ukryty w cieniu palmy. Nie poruszał się. Nie miał telefonu ani aparatu. Po prostu… patrzył. Wprost na moje okno.
Zadrżałam, ale zmusiłam się, by nie odwracać wzroku zbyt gwałtownie. Może to był tylko turysta, który wyszedł się przewietrzyć. Może personel. Może po prostu źle zinterpretowałam ten cień.
Postanowiłam to zignorować.
Nie chciałam, by moje myśli znów popłynęły w stronę paranoi. Nie dziś.
Skupiłam się na tym, co miałam przed sobą — na papierze, który pamiętał dłonie ojca. Na notatniku, w którym kryło się więcej, niż byłam gotowa przyznać.
To były jedyne ślady, jakie po nim zostały.
Otworzyłam notatnik, przesuwając palcami po pożółkłych stronach. Serce biło mi szybciej. Miałam wrażenie, że odpowiedzi, których szukałam, były na wyciągnięcie ręki. Przewertowałam kilka pierwszych stron pełnych chaotycznych zapisków, aż w końcu trafiłam na coś, co sprawiło, że zamarłam.
Imiona. Adresy.
Niektóre dobrze znałam — Richard Mitchell, David Thomson, Hayden Hartman, aż w końcu nawet… Ethan Harrington. Ludzie, którzy od zawsze byli powiązani z Black Serpents. Ale inne imiona były mi zupełnie obce: Viktor Mikhailov, Luca Moretti, Carmen Duvall. Kim byli? Nowymi członkami? Sojusznikami? A może kimś, kogo powinnam się bać?
Poczułam, jak zaciska mi się żołądek.
— Kłamałeś… tato — szepnęłam w pustkę.
Przez całe życie próbował mnie przekonać, że zerwał z Black Serpents. Że to przeszłość, że odszedł. Ale to była iluzja. Kłamał. On nigdy nie odszedł.
Tak samo, jak ja.
Zacisnęłam powieki, biorąc głęboki oddech. Myślałam, że jeśli przestanę o nich myśleć, to przestaną być częścią mojego życia. Że jeśli się odsunę, oni mnie zostawią w spokoju. Ale prawda była inna. Nikt nie odchodził. To była iluzja.
Przerzuciłam kolejną stronę i poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
Eksperymenty.
Opisy testów, które były tak nieludzkie, że brzmiały jak fragment chorej powieści science fiction. Wzmianki o handlu ludźmi. Ludzie, którzy znikali bez śladu. Stare daty, ale wciąż zbyt realne.
A potem przejrzałam na oczy.
To nie był już tylko cień podejrzenia. To była pewność. Nagle wszystko zaczęło się układać. Obraz, który do tej pory był zbiorem chaotycznych znaków, zamazań, urwanych wspomnień i niejasnych sugestii — zaczął się wyostrzać. Kropki zaczęły się łączyć. Jedna po drugiej.
To on tym wszystkim kierował.
Nie był zwykłym członkiem. Nie był tylko trybikiem w maszynie. Mój ojciec nie był pionkiem — był władcą mroku.
Serce mi zamarło, jakby ktoś nagle zamknął je w szklanej kuli lodu. A potem zrobiło mi się niedobrze.
Nie przez to, co odkryłam. Ale przez to, że tak długo nie chciałam tego zobaczyć. Przez to, że ufałam.
Przez całe życie patrzył mi w oczy i kłamał. Mówił, że zostawił to wszystko za sobą. Że chce spokoju. Że to, co było, należy do przeszłości. Udawał ojca, który pragnie dla swojej córki normalności. Bezpiecznego życia. Wolności.
Ale to były tylko słowa. Zręcznie podane, ubrane w ciepło i pozory. Prawda była inna. Okropna.
To on pociągał za sznurki.
To on kierował tym wszystkim, kiedy ja byłam dzieckiem i myślałam, że potwory mieszkają tylko pod łóżkiem. Tymczasem prawdziwy potwór siedział przy moim stole. I pytał, czy wszystko w szkole w porządku.
Dłonie mi drżały, gdy przewróciłam kolejną stronę notatnika.
Na samej górze, nieco koślawym, pospiesznym pismem, widniało tylko jedno zdanie:
„Nowa Głowa — Scara”.
Zamarłam. To brzmiało jak wyrok. Jak zmiana epoki. Jak przekazanie berła w królestwie, którego nie chciałam być częścią.
Żadnego nazwiska. Żadnego opisu. Żadnych szczegółów.
Tylko ten jeden przydomek.
Scara.
Powtórzyłam je w myślach, jakby mogło coś mi powiedzieć. Jakby miało rozbrzmieć echem w mojej pamięci i nagle wszystko wyjaśnić.
Ale nie wyjaśniło.
Ten przydomek był mi obcy. Obcy i niepokojący. Brzmiał jak cień. Jak rana. Jak coś, co zostawia ślady, których nie da się wymazać.
Kim był? Kim mogła być osoba, która przejęła schedę po moim ojcu?
Ile wiedziała? Ile zrobiła? Jak bardzo była niebezpieczna?
Czy był tylko kolejnym pionkiem… czy może kimś, kto mógł zniszczyć wszystko, co jeszcze zostało?
W jednej chwili poczułam, że mimo wszystkich odpowiedzi — mam jeszcze więcej pytań. A jedno z nich paliło mnie najmocniej:
Dlaczego ojciec nigdy o nim nie wspomniał?
Może nie zdążył.
A może… po prostu nie chciał, żebym kiedykolwiek znała ten przydomek.
Ale teraz znałam.
Przesunęłam dłonią po twarzy, czując, jak chłód wpełza mi pod skórę. Jakby to nie tylko powietrze było zimne — ale prawda, którą właśnie odkryłam.
Na niemal każdej stronie notatnika powtarzało się jedno, uderzająco znajome zdanie:
„Oni nigdy nie przegrywają. I nigdy nie zapominają”.
Słowa wżerały się w papier, jakby miały przetrwać każdą próbę wymazania. Jakby ktoś chciał się upewnić, że nie da się ich zignorować.
Przełknęłam ślinę, czując suchość w ustach. Każda myśl była cięższa od poprzedniej. Głębsza. Mroczniejsza.
Ashley miała rację. Powinnam to zostawić. Zamknąć notatnik, wrzucić go do oceanu i nigdy więcej do niego nie wracać. Zniknąć razem z ciszą, którą obiecywała przyszłość, jeśli tylko odpuszczę.
Ale… nie potrafiłam.
To było we mnie zbyt głęboko. Jak oddech. Jak cień. Jak pytanie, które nie przestaje brzmieć, nawet jeśli zakryjesz uszy.
Powoli zamknęłam zeszyt, jakby był świętością, a nie przekleństwem. Odłożyłam go na szafkę, ale nie odsunęłam się od niego. Nie tym razem.
Wstałam i podeszłam do okna. Plaża była zalana światłem latarni. Spokojna. Cicha. Zbyt piękna, by pasowała do tego, co właśnie odkryłam.
Fale uderzały o brzeg równym rytmem, jak bicie serca świata, który nie miał pojęcia, co noszę w sobie.
Ten widok powinien mnie uspokajać. Ale nie robił tego. Nie tym razem.
Bo w środku już wiedziałam.
To nie była historia, którą można zamknąć. Ani zeszytem. Ani milczeniem. Ani nawet ucieczką.
To była opowieść, która dopiero otwierała oczy.
Nie wiem, co mnie czeka.
Ale wiem jedno.
To nie jest koniec.
To dopiero początek.
Początek prawdy.
Początek wojny.
Początek końca.
Rozdział 3
Oni są wszędzie
~Aurelia~
Poranek na Bahamach był wyjątkowo spokojny, a zarazem ciepły. Powietrze pachniało solą morską i tropikalnymi kwiatami, a zza bambusowych żaluzji wpadało złociste światło porannego słońca. Leniwie otworzyłam oczy i przez chwilę po prostu leżałam, chłonąc dźwięki otoczenia — szum fal, dalekie śmiechy turystów i delikatny szelest palm poruszanych wiatrem.
Powoli podniosłam się z łóżka, czując, jak chłodna podłoga koi moje rozgrzane stopy. Przemyłam twarz zimną wodą, umyłam zęby i nałożyłam lekki makijaż — odrobina korektora, tusz do rzęs i błyszczyk wystarczyły. Nie chciałam wyglądać jak zmartwychwstały zombie po całonocnym maratonie horrorów.
Zerknęłam na Harper, która leżała na brzuchu, z ręką pod głową, a na jej twarzy błąkał się delikatny uśmiech.
Może śni właśnie o Aaronie?
Nie zdziwiłoby mnie to. Ich relacja była dziwna. Niby się przekomarzali, ale czasem Harper patrzyła na niego w sposób, który mówił więcej niż tysiąc słów.
Postanowiłam jeszcze chwilę poleżeć i tylko na moment przymknęłam oczy…
***
— AURELIA, WSTAWAJ! — Harper dosłownie wyrwała mnie ze snu, gwałtownie mną potrząsając. — Już dziewiąta! Wszyscy czekają na nas na śniadaniu!
Otworzyłam oczy, kompletnie zdezorientowana.
— Co? — wybełkotałam, zerkając na telefon. 9:00.
Zamarłam.
— Jakim cudem jest już DZIEWIĄTA?! — zerwałam się na równe nogi. — Przysięgam, przymknęłam oczy na trzy sekundy!
— Tak, tak, klasyka — Harper przewróciła oczami, sięgając po swoje ubrania. — Ubieraj się, bo Nick już zdążył mi napisać, że Aaron chce zjeść nasze porcje, jeśli się nie zjawimy. I tak zjadł już nasze manga.
— Co za drań — mruknęłam, łapiąc torebkę. — To było moje mango.
Szybko wskoczyłam w lekki, biały crop top i krótkie, jeansowe szorty, które doskonale eksponowały moją opaleniznę. Pod ubraniem miałam czerwone bikini — skąpe, ale efektowne. Harper miała na sobie luźną lnianą koszulę i pasujące do niej białe szorty, a pod nimi swój jasnozielony strój kąpielowy.
— Dobrze, że kupiłyśmy te stroje razem, przynajmniej wiadomo, że mamy ten sam gust. — Uśmiechnęła się, patrząc na swoje odbicie w lustrze.
— Tylko nie myśl, że teraz będziemy wyglądać jak siostry bliźniaczki. — Zaśmiałam się, zbierając swoje rzeczy.
— Ty masz brązowe włosy, ja rude. Jesteśmy jak ogień i woda. — Wzruszyła ramionami i poprawiła swoje piegowate policzki w lustrze.
Kiedy byłyśmy gotowe, zeszłyśmy na śniadanie, gdzie reszta grupy już siedziała. Wszyscy rozlokowali się wokół dużego, okrągłego stołu, który stał w cieniu palm. Słoneczny poranek wypełniały rozmowy, śmiech i delikatna muzyka płynąca z głośników hotelowej restauracji.
— O, nasze śpiące królewny raczyły się zjawić! — rzucił Billy, unosząc brew.
— Miałyśmy długą noc, co nie, Aurelia? — Harper rzuciła mi zadziorne spojrzenie.
— Tak, nie mogłaś przestać mówić o Aaronie — odparłam niewinnie.
Harper kopnęła mnie pod stołem, ale nic nie powiedziała, bo właśnie podszedł kelner, stawiając przed nami nasze śniadanie. Tropikalne owoce, naleśniki z syropem klonowym, świeżo wyciskane soki i aromatyczna kawa.
— Bahamy to idealne miejsce, by sobie kogoś znaleźć, przynajmniej na wakacje tutaj. Co nie, Aurelia? — Aaron rzucił niby od niechcenia, ale zerkał przy tym na Nicka.
Przewróciłam oczami, wsuwając kawałek mango do ust. Jednak było ich więcej.
— Może lepiej spójrz na siebie, Aaron. Jesteś starszy ode mnie i też nikogo nie masz.
— Może dlatego, że mam zbyt wysokie standardy? — rzucił, opierając się wygodnie na krześle.
— No tak, dlatego wciąż jesteś sam — Harper poklepała go po ramieniu ze współczuciem, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
— Ej, skoro jesteśmy w takim raju, to może wybierzemy się na jakiś rejs? — zaproponował nagle Billy. — Wynajmiemy łódź, jakiegoś kapitana i popłyniemy na jedną z pobliskich wysp.
Aaron od razu się zainteresował.
— Jestem za o ile nie będę musiał niczego sterować.
— Wynajmujemy kogoś do sterowania, geniuszu — parsknęła Harper.
— Brzmi jak dobry plan — przyznała Tina.
— To dogadane! — Billy klasnął w dłonie. — Po śniadaniu ogarniemy szczegóły.
Dokończyliśmy posiłek, delektując się jeszcze kawą i ciastkami. W powietrzu unosił się zapach kokosa i wanilii, a ja już nie mogłam się doczekać, co przyniesie ten dzień. Czułam, że to były wakacje, które były mi potrzebne.
***
Po śniadaniu jeszcze z resztkami smaku mango na języku całą paczką poszliśmy na basen. Był dosłownie kilka kroków od restauracji, więc nie było sensu wracać do pokoi — zwłaszcza że wszyscy mieliśmy pod ubraniami stroje kąpielowe.
Kiedy tylko dotarliśmy na miejsce, Harper pierwsza zrzuciła koszulę i wskoczyła do wody z głośnym pluskiem.
— No, na co czekacie?! — zawołała, przeczesując mokre włosy.
Basen był ogromny, miał kształt motyla, a dookoła rosły tropikalne rośliny. Kilka małych wodospadów wpadało do wody, tworząc przyjemny szum. Ludzi było sporo, mimo że jeszcze wcześnie. Najwyraźniej każdy chciał wykorzystać dzień na maksa.
Nie zastanawiając się długo, ściągnęłam top i rzuciłam ją na jeden z leżaków. Czerwone bikini pasowało do mojej nowej opalenizny i brązowych włosów. Wskoczyłam do wody, czując przyjemny chłód na skórze.
I wtedy się zaczęło.
Aaron wpadł na genialny pomysł, żeby wrzucać ludzi do basenu. Zaczął od Billy’ego, ale potem postanowił podnieść poprzeczkę i Aaron… wrzucił Nicka.
— SERIO?! — Nick wyłonił się z wody, wycierając twarz. — Wrzucasz własnego kumpla? To jakaś wojna domowa!
Billy i Tina w tym czasie rozgrywali mecz piłki wodnej, a Harper… cóż, Harper zdecydowała, że jej dzisiejszym celem jest robić salta do wody.
— Daję dziewięć na dziesięć! — krzyknął Nick, gdy Harper wylądowała idealnie w basenie.
— Tylko dziewięć? — Uniosła brew, wynurzając się. — Co było nie tak?
— Twoja mina przed skokiem wyglądała, jakbyś miała zaraz się zesrać.
— Wypraszam sobie, to było perfekcyjne salto! — Harper zrobiła teatralny foch i zanurkowała, omijając Aarona, który próbował ją złapać.
Obserwowałam ich z boku, leżąc przy masażerze wodnym. Wszyscy się świetnie bawili, śmiali, wygłupiali… A ja?
Czułam, jak znowu dopada mnie to, co zawsze próbowałam zepchnąć na dno umysłu. Black Serpents. Notatnik ojca. Ethan.
Westchnęłam, zamykając oczy na chwilę.
— Hej, wyglądasz świetnie w swoim jasnozielonym stroju. — Głos Aarona wyrwał mnie z zamyślenia.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na Harper, do której podpłynął Aaron. Harper przewróciła oczami, ale nie wyglądała na niezadowoloną.
— Wow, Aaron, dzięki. Komplement z samego rana? Coś kombinujesz?
Aaron wzruszył ramionami z niewinną miną.
— Ja? Nigdy. Po prostu podziwiam widoki.
Harper uniosła brew, ale nim zdążyła coś odpowiedzieć, Aaron nagle złapał ją delikatnie za dłoń i nachylił się, jakby chciał ją pocałować.
Ale Harper to nadal była Harper, nie dała się.
— Nie jestem taka łatwa do zdobycia, jak myślisz. — W ostatniej chwili odwróciła głowę i… podtopiła Aarona w wodzie.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Aaron, kiedy tylko się wynurzył, rozejrzał się i spojrzał na Nicka. Kiwnął do niego głową w moim kierunku.
Przewróciłam oczami.
Czy on serio właśnie dał mu jakieś tajne męskie porozumienie, żeby do mnie podpłynął? Co za żenada.
I, oczywiście, Nick nie byłby sobą, gdyby nie podjął wyzwania.
Zanim się obejrzałam, poczułam jego palce na moich plecach. Przejechał opuszkami wzdłuż paska mojego stanika od bikini, jego dotyk był lekki, ale wyczuwalny.
— Nie jesteś zmęczona po locie? — zapytał, pochylając się bliżej. — Mogę ci zrobić masaż.
To było w stylu Nicka. Subtelne, niby niewinne, ale zawsze miało drugie dno. Zgodziłam się tylko dlatego, by nie był obrażony. Po wczorajszym się wkurzył i nie chciałam, by nasza relacja ucierpiała przez takie bzdety.
Westchnęłam cicho, czując, jak jego dłonie zaczynają powoli masować moje ramiona. Gest był delikatny, niemal ostrożny — jakby badał granice, sprawdzał, jak daleko może się posunąć. Przez krótką chwilę pozwoliłam sobie na rozluźnienie. Tylko na moment. Tylko tyle, ile trwa mrugnięcie.
Ale potem…
— Czerwony to zawsze był twój kolor — powiedział cicho, głosem, który miał brzmieć intymnie. — Myślę, że niektóre rzeczy się nie zmieniają. Tak samo, jak ty i ja.
Zesztywniałam. Każde słowo, które wypowiedział, uderzyło mnie jak kamień wrzucony w spokojną taflę wody. Zrobiło się niezręcznie. Za blisko. Za szybko. Zbyt… znajomo. Zbyt celnie.
Zerwałam się gwałtownie, odwracając do niego z udawanym uśmiechem, który pewnie wyglądał równie nienaturalnie, jak się czułam.
— Wiesz co, Nick? Chyba pójdę do Tiny.
Nie czekałam, aż odpowie. Nie chciałam słyszeć, co jeszcze miał do powiedzenia. Musiałam się odsunąć. Natychmiast.
Zanurkowałam, jakby woda mogła zmyć to, co właśnie między nami zawisło. Wynurzyłam się obok Tiny, która właśnie poprawiała gumkę od włosów i odgarniała ją za ucho.
— Ej, co jest? — zapytała, marszcząc brwi, gdy zauważyła, że zbliżam się zbyt szybko i zbyt sztywno.
Oparłam głowę o brzeg basenu i przymknęłam oczy.
— Ugh, Nick — westchnęłam.
— Co znowu zrobił?
— Próbował być tajemniczy. I flirtujący — rzuciłam, czując, jak gorąco zaczyna znów wspinać mi się po szyi.
Tina przewróciła oczami.
— Oczywiście. I to jest wielki problem, bo?
Otworzyłam oczy, zerkając na nią bezradnie.
— Dziewczyno, czy ty naprawdę nie widzisz, że mu zależy? Czemu nie dasz mu po prostu szansy?
Pokręciłam głową, czując, jak narasta we mnie znajome napięcie. To nie była kwestia okazji. Ani przypadkowego dotyku. To był ciężar przeszłości, którego nie dało się wymazać tylko dlatego, że ktoś nagle zmienił ton.
— Bo go nie kocham — powiedziałam cicho, ale pewnie. — I to się nie zmieni. Nie zmusi mnie, bym się w nim zakochała. Nie teraz. Nie po tym wszystkim.
Tina zamilkła, widząc, że to nie czas na dalsze naciski. Zmieniłyśmy temat. Powoli. Ostrożnie. Jakbyśmy wspólnie próbowały uciszyć coś, co krzyczało we mnie głośniej, niż chciałam przyznać.
I przez chwilę… naprawdę udało mi się zapomnieć. Przynajmniej trochę. Przynajmniej na moment.
Ale tamta scena wracała do mnie w myślach. Jego głos. Jego dotyk. Jego słowa, zbyt miękkie, zbyt pewne.
Przecież Nick jeszcze trzy lata temu mnie nienawidził. Życzył mi wszystkiego, co najgorsze. Teraz — flirtował. Jakby zapomniał, co było między nami. Jakby można było wszystko wymazać jednym spojrzeniem.
Wiedziałam, że nasze relacje się poprawiły. Ale nigdy nie myślałam, że aż tak.
I nie byłam pewna, czy jestem gotowa wiedzieć, co on tak naprawdę czuje.
A jeszcze bardziej… nie byłam pewna, co ja czuję.
***
Słońce stało już wysoko na niebie, a upał stawał się coraz bardziej nieznośny. Powietrze było gęste, pachniało solą morską i rozgrzanym piaskiem. Żar lał się z nieba, a ja czułam, jak pot powoli spływa mi po plecach. Marzyłam o tym, żeby znaleźć się na wodzie i poczuć chłodny powiew wiatru.
— Dobra, ludzie, co robimy? — zapytał Billy, wycierając czoło ręką. — Basen jest super, ale mamy całe Bahamy do odkrycia!
— A może… teraz zróbmy ten rejs? — zaproponowała Tina, przeglądając coś na telefonie. — Jest opcja wynajęcia motorówki na kilka godzin. Można popłynąć na Andros, tam są jakieś ukryte plaże i jaskinie.
— Andros? — powtórzyła Harper, podnosząc się z leżaka. — Brzmi super.
— Podobno kiedyś ukrywali się tam piraci.
— Piraci?! — Aaron aż podskoczył. — Nie wierzę, ale wchodzę w to.
Zaśmiałam się pod nosem, widząc jego ekscytację. W sumie… czemu nie? Wakacje to idealny czas na przygody.
Godzinę później wszyscy byliśmy już na łodzi motorowej, którą prowadził Hektor — starszy facet o skórze spalonej słońcem i siwych włosach, związanych w mały kucyk. Wyszczerzył do nas zęby w szerokim uśmiechu.
— No dobra, dzieciaki! Czas na przygodę!
Silnik zawarczał, a łódź gwałtownie ruszyła. Morskie powietrze uderzyło mnie w twarz, rozwiewając moje włosy. Wystawiłam rękę za burtę, pozwalając, by chłodna woda musnęła mi skórę.
Harper i Aaron, którzy siedzieli razem, zaczęli się kłócić o… istnienie piratów.
— Aaron, błagam cię, oczywiście, że piraci istnieli! — Harper przewróciła oczami.
— Taak, ale wiesz, że ci z filmów to bujda? — Aaron uniósł brew. — Nie biegali z małpkami na ramieniu, nie mieli skarbów zakopanych na wyspach…
— Oczywiście, że mieli! — Harper była oburzona. — A Jack Sparrow?
— Harper, on jest wymyślony.
— A skąd wiesz?
Aaron otworzył usta, ale nie znalazł odpowiedzi.
Tymczasem Nick stał z tyłu łodzi, robiąc zdjęcia krajobrazom.
— Nick, a ty co myślisz o piratach? — zapytał Aaron, szukając sojusznika.
Nick nawet nie oderwał wzroku od aparatu.
— Ja wierzę w dobre kadry. I w piękne zdjęcia z wakacji.
Łódź sunęła po wodzie, a Hektor nagle przerwał ich rozmowę.
— No dobra, dzieciaki! Wiecie, że Andros to wyspa pełna tajemnic? Dawno, dawno temu… — jego głos przybrał konspiracyjny ton — żyli tu piraci. Niektórzy mówią, że ich duchy wciąż strzegą skarbów.
Parsknęłam śmiechem, ale nie przerwałam mu — w sumie fajnie było słuchać takich opowieści.
— Podobno w jednej z jaskiń znajdowała się kryjówka kapitana Reynoldsa. Kiedy brytyjska flota przypłynęła, żeby go złapać, zniknął bez śladu. Nie znaleziono ani jego, ani jego skarbu…
— Oczywiście… — mruknął Aaron, a Harper uderzyła go łokciem w bok.
Po około czterdziestu minutach dopłynęliśmy do wyspy Andros. Już z oddali wyglądała jak z pocztówki — złocisty piasek, palmy pochylone nad wodą i skały otaczające ukrytą zatoczkę.
— O mój Boże, tu jest przepięknie! — wykrzyknęła Harper, wskazując na lazurową wodę i okolice obok.
Hektor wprowadził łódź bliżej brzegu, gdzie odkryliśmy ukrytą plażę — wyglądała, jakby nikt tu nigdy nie był.
— I to wszystko dla nas? — zapytał Billy.
— Właśnie tak. — Hektor uśmiechnął się — ale to nie wszystko. Chodźcie, pokażę wam coś lepszego.
Poszliśmy za nim między skały, aż dotarliśmy do naturalnych basenów w skale. Woda w nich była tak przejrzysta, że wyglądały jak surrealistyczny obraz.
— No dobra, to jest kosmos. — Nick uniósł aparat, by zrobić zdjęcie.
Gdy już byliśmy w naturalnych basenów, coś mnie tknęło. Nie wiedziałam co — może układ skał, może zapach powietrza… coś tu było znajome. A potem go zobaczyłam.
W tym momencie coś przyciągnęło mój wzrok.
Na jednej ze skał, niedaleko wejścia do jaskini, zauważyłam wyryty w skale symbol… węża.
Serce zaczęło bić mi szybciej. To nie mogło być przypadkowe.
Black Serpents
Zrobiło mi się gorąco, ale nie przez upał.
Czy oni tu byli? A może… są nadal?
Nie powiedziałam nic grupie. Nie chciałam psuć atmosfery. Ale wiedziałam jedno — muszę to sprawdzić.
Wszyscy śmiali się, robili zdjęcia, zachwycali się widokiem. A ja patrzyłam na ten znak — jak wbity pazur przeszłości, który przypomniał mi, że oni są wszędzie.
***
Wracaliśmy do hotelu, gdy słońce zaczęło chować się za horyzontem, malując niebo w odcieniach pomarańczu, fioletu i różu. Ciepłe, tropikalne powietrze stało się cięższe, a pierwsze wieczorne bryzy przyniosły odrobinę ulgi po upalnym dniu. Byłam zmęczona, skóra wciąż pachniała solą morską, a włosy były lekko wilgotne po kąpielach w oceanie.
Kolację zjedliśmy przy basenie. Blask lampionów i subtelne światło świec odbijały się w wodzie, tworząc niemal magiczną atmosferę. Jednak ja nie potrafiłam się nią cieszyć.
Siedziałam przy stole, dłubiąc widelcem w sałatce, ale prawie jej nie jadłam. Obraz węża wyrytego w skale nie dawał mi spokoju. Mój umysł nieustannie wracał do pytania: czy to tylko przypadek? Czy może… coś więcej?
— Hej, Aurelia, wszystko okej? — Harper spojrzała na mnie podejrzliwie, odrywając się od rozmowy z Aaronem.
— Tak, po prostu jestem zmęczona.
— Na pewno? — Nie wyglądała na przekonaną.
— Tak, serio. — Wymusiłam uśmiech, ale nawet ja czułam, że wyszedł sztucznie.
Nie czekałam, aż reszta skończy kolację. Potrzebowałam pobyć sama. Wstałam od stołu, rzuciłam krótkie „do zobaczenia” i ruszyłam do pokoju hotelowego.
Pokój był cichy i przyjemnie chłodny od klimatyzacji. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie na chwilę, wciągając głęboko powietrze.
Notatnik.
Przez cały dzień tkwił gdzieś z tyłu mojej głowy. Otworzyłam torbę i wyciągnęłam go, siadając na łóżku. Skórzana okładka była zimna w dotyku. Przesunęłam palcami po jej powierzchni, czując pod opuszkami lekko wytarte krawędzie.
Otworzyłam go.
Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak samo, jak wcześniej — chaotyczne zapiski, schematy, symbole, strzępy informacji, które próbowałam poskładać w całość.
Aż nagle…
Coś było nie tak.
Przerzuciłam kilka stron i wtedy to zobaczyłam.
Jedna ze stron została wyrwana.
Serce podeszło mi do gardła.
To nie mogło być przypadkowe.
Strona, która mogła zawierać kluczowe informacje, była teraz nieosiągalna. Kto ją wyrwał? Kiedy? I co na niej było?
Poczułam, jak moje dłonie stają się lekko wilgotne.
Przesunęłam wzrok na sąsiednią stronę — na marginesie drobnym, niemal niewidocznym pismem widniało zdanie:
„Oni są wszędzie. Wszędzie, gdzie ich cel”.
Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach.
Czy to znaczyło, że ja byłam ich celem?
Czy ktoś… mnie obserwował?
Wstrzymałam oddech. W pokoju było cicho, jedynie klimatyzacja cicho szumiała w tle. Nagle każda najmniejsza rzecz — skrzypienie mebli, cień przesuwający się za oknem — wydawała mi się podejrzana.
Czy oni tu byli?
Czy to możliwe, że ktoś wszedł do mojego pokoju, zabrał stronę i zostawił ten przekaz? Czy to tylko moja pieprzona wyobraźnia i strony już wcześniej nie było?
Zacisnęłam notatnik w dłoniach i zamknęłam go gwałtownie.
Podniosłam się z łóżka i podeszłam do okna. Oparłam czoło o chłodną szybę, wpatrując się w spokojną taflę wody. Księżyc odbijał się w basenie, jego blask lekko falował, jakby tańczył na powierzchni.
Ale ja nie czułam spokoju.
Czasem mam wrażenie, że przeszłość jest jak ocean — spokojna z wierzchu, a w środku… pełna prądów, które potrafią wciągnąć cię bez ostrzeżenia.
A ja znowu zaczynam tonąć. Tak jak trzy lata temu.
Za szybą noc wyglądała na spokojną. Palmy kołysały się delikatnie, jakby wszystko było na swoim miejscu. Ale ja wiedziałam, że coś się zmieniło. Coś przyszło razem z nami na tę wyspę.
I być może już tu było, zanim się pojawiliśmy.
Nie mogłam przestać myśleć o wyrwanej stronie. O zdaniu na marginesie.
„Oni są wszędzie. Wszędzie, gdzie ich cel”.
Serce znów zaczęło bić szybciej.
Podeszłam do drzwi i sprawdziłam zamek. Dwa razy.
Potem odsunęłam zasłony i zerknęłam na balkon. Nikogo. Ale cień poruszył się w ogrodzie. Albo może tylko liść.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
Muszę być ostrożna. Bardziej niż kiedykolwiek.
Bo jeśli oni naprawdę tu są…
To znaczy, że gra znowu się zaczęła.
Rozdział 4
Tam, gdzie tonie szczęście
~Nicholas~
Noc na Bahamach była ciepła i spokojna. Siedziałem na balkonie naszego hotelowego pokoju, opierając się o poręcz i patrząc na rozciągający się przede mną ocean. Woda wydawała się czarna, tylko księżyc rzucał na nią srebrzystą poświatę. W oddali migotały światła innych hoteli, a gdzieś w tle słychać było muzykę z baru przy basenie. Powinienem się cieszyć tym widokiem, ale nie potrafiłem.
Myślałem o niej.
Aurelia była… inna. Cholernie uparta, ale jednocześnie niemożliwa do zignorowania. Przez cały dzień miałem ją obok siebie, a jednak czułem, że jej myśli były gdzieś daleko. I to mnie wkurzało.
Usłyszałem szum otwierających się drzwi łazienki, a chwilę później Aaron wszedł do pokoju, ociekając wodą. Miał na sobie tylko biały ręcznik owinięty wokół bioder, a drugim wycierał włosy. Krople wody spływały mu po torsie, a on wyglądał, jakby właśnie wyszedł z sesji zdjęciowej dla jakiegoś luksusowego magazynu.
— Czemu masz taką minę? — rzucił, strzepując wodę na podłogę. — Wyglądasz, jakbyś właśnie dostał wyrok dożywocia.
Parsknąłem cicho i odchyliłem głowę do tyłu, opierając ją o oparcie fotela.
— Nie wiem, o czym gadasz.
Aaron rzucił ręcznik na łóżko, którym przed chwilą wycierał włosy i przeciągnął się leniwie, jakby właśnie odbył jakiś cholernie męczący trening, a nie zwykły prysznic. Spojrzał na mnie z tym swoim luzackim uśmieszkiem, którego szczerze nie znosiłem.
— Chodzi o Aurelię, prawda? — zapytał, jakby znał już odpowiedź. — Weź ty, w końcu do niej podbij. Już od dwóch lat czekam na wasz happy end, ale na razie nic takiego nie widzę.
Westchnąłem ciężko, przetarłem twarz dłonią i odchyliłem się na krześle.
— To nie takie proste, Aaron. — Pokręciłem głową, wbijając wzrok w sufit. — To Aurelia ciągle mnie odpycha, wciąż myśli o tym przeklętym Ethanie i nigdy o nim nie zapomni. On jest blokadą, przez którą ona nigdy nie będzie szczęśliwa. Przez to ja też jestem nieszczęśliwy i przez to jestem jej nagrodą pocieszenia. A ja nie chcę być niczyją cholerną nagrodą pocieszenia.
Nastała cisza. Aaron przestał się uśmiechać, jakby w końcu dotarło do niego, jak bardzo ta sytuacja mnie męczy. Przejechał dłonią po mokrych włosach i westchnął. Myślałem, że powie coś mądrego, może rzuci jakąś swoją filozoficzną myśl w stylu „czas leczy rany”. Ale nie.
Aaron, z tym swoim luzackim uśmiechem podniósł z łóżka ręcznik i ponownie wytarł nim włosy, po czym odwrócił się do mnie i zadziornie mrugnął. Nie minęła sekunda, a ręcznik spadł z bioder — kompletnie nagi, jakby to było zupełnie normalne.
W pierwszej sekundzie mój mózg jeszcze nie ogarnął, co się właśnie stało. Ale w drugiej? W drugiej Aaron stał tam kompletnie nagi, wycierając drugim ręcznikiem swoje włosy, jak gdyby nigdy nic, w pełnej okazałości, z kompletnym brakiem wstydu.
— Do cholery jasnej, Aaron! — Odruchowo odwróciłem głowę, czując, jak całe moje ciało przeszywa niezręczność. — Czy ty właśnie… czy ty właśnie rozebrałeś się przy mnie?!
Aaron tylko wzruszył ramionami i sięgnął po bokserki, które leżały na łóżku.
— Jesteśmy facetami, Nick. — Zaśmiał się, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. — Mamy to samo pod bokserkami.
— To nie znaczy, że mam ochotę oglądać twojego pieprzonego kutasa — Urwałem, bo nie mogłem się zmusić do dokończenia zdania.
Aaron wyjął bokserki z szuflady, po czym je wciągnął na siebie. Usiadł na łóżku i spojrzał na mnie z absolutną dezorientacją, jakby kompletnie nie rozumiał, dlaczego w ogóle przejmuję się tą sytuacją.
— O co tyle hałasu? — zapytał z udawaną niewinnością. — Nigdy nie widziałeś penisa? Nie ma się czego wstydzić. Gdy byłem w drużynie koszykarskiej, każdy facet tam miał do siebie dystans.
Zatkało mnie.
— Ja pierdolę, Aaron. — Przetarłem twarz dłonią, starając się wymazać ostatnie pięć sekund z mojej pamięci. — Serio?
— No co? To tylko ciało. Trzeba mieć dystans. — Oparł się na rękach i spojrzał na mnie, jakby oceniał, czy zaraz wyskoczę przez balkon, byleby uciec od tej rozmowy.
— Brakuje ci paru klepek, człowieku — mruknąłem, starając się skupić na czymkolwiek innym niż to, że przed chwilą zobaczyłem więcej Aarona, niż kiedykolwiek chciałem zobaczyć.
Aaron roześmiał się i pokręcił głową, a potem nagle zmienił temat:
— A co z Harper?
Spojrzałem na niego zdziwiony.
— Co nie tak jest z Harper?
— No wiesz, ona też nie jest jakoś specjalnie dostępna. — Wzruszył ramionami. — Może nie bawi się w odpychanie, jak moja ukochana siostra, ale nadal daje mi do zrozumienia, że nie jestem tym, czego szuka.
Prychnąłem pod nosem.
— I co? Nie poddajesz się?
— Nigdy. — Aaron uśmiechnął się w swój charakterystyczny sposób. — Może jeszcze coś z tego będzie.
Przez chwilę nic nie mówiłem. W końcu westchnąłem ciężko i podsumowałem całą sytuację:
— Nie wiem, co jest gorsze. Twoja siostra, która mnie ciągle ignoruje, czy ty paradujący po pokoju nago. Obie sytuacje są równie beznadziejne.
Aaron wybuchnął śmiechem, a ja pokręciłem głową. To był jeden z tych momentów, kiedy miałem ochotę po prostu wyjść z pokoju i udawać, że nic się nie wydarzyło. Ale niestety, to było niemożliwe.
***
~Aurelia~
Obudziłam się wcześnie jak zwykle.
Może miałam problemy ze snem? Możliwe.
Albo po prostu moje myśli nie pozwalały mi odpocząć. Wciąż czułam niepokój — Black Serpents, notatnik, brakująca strona… Nie mogłam przestać o tym myśleć.
Przetarłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Harper była już przytomna, choć nadal leżała pod kołdrą, wpatrzona w telefon. Z ekranu dobiegały urywki dźwięków — TikToki jak zwykle.
Przynajmniej dzisiaj nie groziło nam zaspanie na śniadanie.
Wyszłam z łóżka i niemal po omacku poszłam do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą, licząc na to, że wreszcie się obudzę, a potem wróciłam do pokoju, gdzie Harper dalej leżała w tej samej pozycji.
— Harper, możemy porozmawiać? — zapytałam, siadając na skraju mojego łóżka, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie, choć w środku czułam się trochę spięta.
Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem, ale szybko zgasiła ekran telefonu i podniosła się do pozycji siedzącej. Jej oczy błyszczały niepewnie.
— Jasne — odpowiedziała cicho, trochę jakby się zastanawiała, czy naprawdę chce rozmawiać.
Wzięłam głęboki oddech, zbierając myśli. Nie chciałam brzmieć nachalnie ani jak ktoś, kto wchodzi w cudze życie bez zaproszenia.
— Wiem, że to może nie moja sprawa, ale… widzę, jak Aaron na ciebie patrzy. I wiem też, że ty nie jesteś mu obojętna.
Harper spuściła wzrok na dłonie, które mocno zaciskała na kołdrze. Jej palce drżały lekko.
— Wiem — szepnęła cicho, jakby sama z sobą walczyła, żeby to powiedzieć. — Ale to skomplikowane.
Spróbowałam dodać otuchy, więc uśmiechnęłam się lekko, choć w środku bolało mnie, że widzę ją taką zranioną.
— Aaron bywa czasem… impulsywny, ale jest dobrym człowiekiem. Widać, że mu zależy. I skoro ty też coś do niego czujesz, to co cię powstrzymuje?
Chwila ciszy rozciągnęła się między nami. Harper spojrzała na mnie, w jej oczach pojawiła się niepewność i ból.
— To nie jest takie proste — powiedziała wreszcie, głos miał taką miękkość, że aż mnie ścisnęło w sercu. — Aaron jest… ciepły, uroczy, ale ja… ja nie jestem gotowa.
Powietrze zrobiło się ciężkie, a ja poczułam, jak serce zaczyna mi szybciej bić z troski.
— W przeszłości… — zaczęła, po czym na moment zamilkła, wpatrując się w swoje dłonie. — Byłam w toksycznym związku. Nie, nie tylko toksycznym. Byłam w relacji, w której byłam zmuszana do rzeczy, których nie chciałam… — jej głos pękał, a palce zaciskały się mocniej. — Znęcał się nade mną. Fizycznie. Psychicznie. Wykorzystywał mnie.
Serce ścisnęło mnie tak mocno, że na chwilę zapomniałam, jak się oddycha.
— Harper… — zaczęłam cicho, ale ona szybko mnie uprzedziła.
— On siedzi w więzieniu — powiedziała, szczęka napięta, jakby wypowiadając te słowa, dawała sobie siłę. — Ale to nie zmienia faktu, że takich ludzi jest dużo. I ja wciąż się boję.
Widziałam, jak w jej oczach błyszczą łzy, które kurczowo starała się powstrzymać. Samo patrzenie na nią sprawiało, że czułam, jak coś w środku pęka.
— Przykro mi, Harper — powiedziałam cicho, ściskając jej dłoń mocniej. — Naprawdę nie zasłużyłaś na to, co cię spotkało.
Jej ciało lekko zadrżało na mój dotyk. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, która mówiła więcej niż słowa.
— I… nawet gdyby tego wszystkiego nie było — szepnęła, zbierając resztki odwagi — boję się, że jeśli spróbujemy z Aaronem i to się nie uda, to stracę nie tylko coś nowego, ale i przyjaźń. Boję się, że wszystko się rozpadnie.
Widziałam, jak jej oczy pełne są tłumionych łez, ale nie pozwalała im wypłynąć.
— Harper — odezwałam się miękko, próbując przekazać jej całą swoją troskę — Nie musisz się bać sama. Masz mnie. Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała wsparcia, ja tu jestem. A jeśli Aaron kiedykolwiek zrobi ci krzywdę, to ja zadbam o to, żeby to był jego ostatni błąd.
W jej oczach pojawił się cień uśmiechu, a pierwszy raz od dłuższego czasu jej twarz rozjaśniła się choć trochę.
— Dzięki, Aurelia… — powiedziała cicho. — To wiele dla mnie znaczy.
— Teraz chodźmy na śniadanie, bo Nick i Aaron już pewnie obmyślają, jak zjeść wszystko, zanim się tam zjawimy — zażartowałam, próbując rozładować napięcie.
Harper parsknęła cichutko, a ja poczułam, że chociaż na chwilę przestała być sama ze swoimi demonami.
Wstałyśmy razem, a ja wiedziałam, że to dopiero początek naszej rozmowy, ale już czułam, że się zbliżyłyśmy.
Jadalnia hotelowa była już pełna gości. Z daleka dostrzegłam Nicka i Aarona przy jednym ze stolików. Nick miał przed sobą kubek z kawą i wyglądał, jakby analizował coś bardzo intensywnie.
Harper zerknęła w jego stronę, a potem szturchnęła mnie łokciem.
— Aurelia — zaczęła z rozbawieniem. — Powinnaś coś z tym zrobić, zanim zacznie wspinać się na palmy, żeby być bliżej ciebie.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o co jej chodzi, dopóki nie spojrzałam na Nicka.
Patrzył na mnie.
Nie ukradkiem. Nie przez chwilę.
Patrzył na mnie intensywnie, jakby próbował rozgryźć coś, czego nie rozumiał.
Nie wiedziałam, co mam z tym zrobić.
***
Popołudnie zapowiadało się ekscytująco — wyprawa nurkowa brzmiała jak idealna odskocznia od wszystkiego, co działo się w mojej głowie. Wynajęliśmy łódź, która miała zabrać nas w jedno z najpiękniejszych miejsc do nurkowania w tej części Bahamów. Morze było spokojne, a słońce odbijało się od powierzchni wody, tworząc migotliwe refleksy na naszej skórze.
Kapitan naszej łodzi, Hector, dokładnie ten sam, który wczoraj zrobił nam wycieczkę na Andros.
Gdy wypłynęliśmy dalej od brzegu, zaczął opowiadać o podwodnym świecie, który mieliśmy zobaczyć — o rafach koralowych pełnych życia, o zatokach, w których można było spotkać płaszczki i żółwie morskie.
— Ale są też inne historie, nie tylko o piratach — dodał tajemniczo, zerkając na nas, jakby sprawdzał, czy jesteśmy gotowi na coś więcej. — Mówi się, że gdzieś tu, wśród podwodnych jaskiń, leżą tajemnice, których nikt nie powinien odkrywać.
— Tajemnice? — powtórzył Aaron, unosząc brew.
Hector uśmiechnął się lekko.
— Kto wie? Może dziś coś znajdziecie.
Zignorowałam jego słowa, uznając je za część show, które robił dla turystów, ale w mojej głowie od razu pojawiły się obrazy — nieznane głębiny, zatopione ruiny, coś, co czeka na odkrycie.
Niedługo później byliśmy już gotowi do nurkowania. Przypięłam pas z balastem, sprawdziłam aparat tlenowy i zsunęłam maskę na twarz.
Serce waliło jak oszalałe, mieszając ekscytację z lekkim dreszczem niepewności. Woda otuliła mnie chłodem, ale pod jej powierzchnią czułam, jak z każdym oddechem staję się częścią czegoś większego, tajemniczego i pięknego.
Kiedy w końcu skoczyłam do wody, chłód otoczył moje ciało, ale po chwili przyzwyczaiłam się do temperatury.
Pod wodą wszystko wyglądało jak z innego świata. Woda była tak przejrzysta, że mogłam widzieć dziesiątki metrów w głąb. Kolorowe ryby mknęły wokół nas, rafy koralowe falowały w rytmie prądów, a słońce przebijało się przez powierzchnię, rzucając hipnotyzujące wzory na dno. Czułam się lekka, wolna. Jakby wszystkie moje problemy zostały na powierzchni, a tutaj, w tej podwodnej krainie, nie miały nade mną władzy.
Przez chwilę płynęłam obok reszty grupy, ale kiedy zbliżyliśmy się do większej formacji skalnej, coś przyciągnęło moją uwagę. Zatrzymałam się, zostając trochę w tyle.
Na jednej ze skał coś się poruszyło.
Zmrużyłam oczy.
Był tam wąż.
Cienki, czarny, wijący się wokół koralowca.
Serce zaczęło mi bić szybciej. To nie było możliwe.
Przecież to…
Symbol Black Serpents
Zamrugałam gwałtownie. Gdy ponownie spojrzałam na skałę, węża już tam nie było.
Nic.
Tylko koralowiec, w tym samym miejscu, nieruchomy.
Poczułam, jak coś ściska mnie w żołądku. Oddychałam szybciej przez aparat tlenowy, próbując się uspokoić, ale fale wspomnień uderzyły we mnie z całą siłą. Black Serpents. Ojciec. Ethan. Tajemnice, które nigdy nie powinny wyjść na światło dzienne.
To było złudzenie, prawda? Musiało być.
Nie mogło być prawdziwe.
Ponownie nikomu nie powiedziałam. Po prostu wzięłam kilka głębszych oddechów i ruszyłam za resztą grupy, starając się ignorować pulsującą niepewność w mojej klatce piersiowej.
W międzyczasie Aaron — jak to Aaron — próbował zaimponować Harper. Niestety jego maska przeciekała, a każde jego gwałtowne ruchy wyglądały bardziej jak desperackie machanie płetwami niż eleganckie pływanie. Harper niemal się zakrztusiła od śmiechu, gdy próbował złapać równowagę i prawie przewrócił się w wodzie.
Tina i Billy, jak zawsze, byli pełni energii — pływali wśród ryb, próbując ich dotknąć, i robili sobie podwodne selfie, które zapewne trafią na ich media społecznościowe, zanim jeszcze wrócimy na łódź.
A Nick… Nick był blisko mnie przez większość czasu. Krążył niedaleko, jakby czuwał, ale ja byłam zbyt zamyślona, by zwracać na niego większą uwagę.
Po wynurzeniu wszyscy byli podekscytowani, wymieniając się wrażeniami. Śmialiśmy się z Aarona, który twierdził, że jego maska była „wadliwa”, ale Harper wciąż chichotała, co sugerowało, że nie do końca mu wierzyła.
Ja jednak wciąż czułam się trochę… odłączona od rzeczywistości.
— Dobra robota, ekipo — skomentował Hector, gdy wszyscy już zdjęli sprzęt i usiedli na pokładzie. — Widać, że dobrze sobie radzicie w wodzie.
Nie miał pojęcia, że przez chwilę byłam w zupełnie innym świecie. W świecie, w którym węże pojawiają się i znikają, a przeszłość nie pozwala mi zapomnieć.
***
Kolacja była dokładnie tym, czego wszyscy potrzebowaliśmy po dniu pełnym wrażeń. Na stole pojawiły się grillowane krewetki, soczyste steki i pieczone warzywa, a do tego zimne drinki i świeże owoce. Powietrze było ciepłe, przesycone zapachem ogniska i soli morskiej. Atmosfera powoli się rozluźniała, choć w oczach niektórych wciąż migotało ukryte napięcie. Śmiech co jakiś czas wybijał się ponad rozmowy, ale nie zawsze był szczery — czasem zdawał się bardziej maską niż prawdziwą radością.
Po kolacji przesunęliśmy się bliżej ogniska. Drewno trzaskało głośno, rzucając na nasze twarze ciepłe, pomarańczowe światło. W powietrzu unosił się zapach dymu i soli morskiej. Harper uniosła kieliszek, a w jej oczach pojawił się błysk.
— Co powiecie na grę w „Prawdę czy wyzwanie”? — zaproponowała z lekkim uśmiechem.
Wszyscy spojrzeli po sobie, a po chwili zgodnie kiwnęli głowami.
Pierwsza padła ofiara — Tina. Billy spojrzał na nią z uśmiechem, a ona już wiedziała, że nie zamierza jej oszczędzać.
— Wyzwanie — rzuciła niemal od razu, z błyskiem w oku, jakby nie chciała dać nikomu szansy na zmianę decyzji.
Tina spojrzała na Billy’ego, mrużąc oczy.
— Dobra, pocałuj mnie tak, żeby wszyscy musieli się odwrócić.
Billy nie czekał na zachęty — od razu złapał ją w talii i przyciągnął do siebie, całując tak namiętnie, że po kilku sekundach zaczęliśmy gwizdać i śmiać się, odwracając głowy. Tina oderwała się od niego, triumfalnie unosząc brew.
— No, tak to można grać.
Kolejna runda przeszła przez naszą grupę, a pytania i wyzwania robiły się coraz trudniejsze. Harper spojrzała na Aarona z tajemniczym uśmiechem.
— Prawda — powiedział Aaron.
— Czy naprawdę myślisz, że moglibyśmy być razem?
Przez chwilę zapanowała cisza. Aaron przestał bawić się butelką piwa, a jego twarz na moment spoważniała.
— Tak — odpowiedział bez wahania. — Ale nie będę cię naciskał.
Nie wiedziałam, czy Harper się tego spodziewała, ale nie skomentowała. Po prostu napiła się wina i odwróciła wzrok.
Potem przyszła moja kolej.
— Prawda czy wyzwanie? — zapytał Nick, patrząc na mnie uważnie.
Wiedziałam, że i tak nie mam dobrego wyboru.
— Wyzwanie.
Uśmiechnął się lekko.
— Pozwól mi potrzymać cię za rękę przez całą następną rundę.
Zaskoczył mnie tym. Spodziewałam się czegoś bardziej szalonego, ale może właśnie w tym tkwił haczyk — w czymś tak prostym, a jednocześnie intymnym. Kiwnęłam głową i poczułam, jak jego palce owijają się wokół mojej dłoni. Były ciepłe, mocne, a ten dotyk — choć niewinny — sprawił, że poczułam się trochę nieswojo.
Następne pytania były coraz bardziej osobiste.
— Harper — zaczęłam, patrząc na nią. — Czy boisz się zaangażowania?
Harper wzięła głęboki oddech.
— Tak — przyznała cicho. — Boję się, że jeśli coś pójdzie nie tak, stracę więcej niż tylko związek. Stracę bliską osobę.
Cisza, która zapadła po jej słowach, była ciężka, ale prawdziwa. Wszyscy to rozumieliśmy.
Nick w końcu ją przerwał.
— Aurelia, jaki jest twój ulubiony serial z dzieciństwa?
Uśmiechnęłam się lekko, próbując rozluźnić atmosferę.
— „H2O — Wystarczy jedna kropla”.
Nick uniósł brew, jakby nad czymś myślał, a potem jego usta wygięły się w złośliwym uśmiechu.
— Czy jakbyśmy teraz uprawiali seks i spadłaby na ciebie moja kropla potu, zamieniłabyś się w syrenkę?
Cała grupa wybuchnęła śmiechem, ale ja poczułam, jak moje policzki robią się gorące.
— Nick! — rzuciłam, uderzając go w ramię, ale on tylko wzruszył ramionami.
— No co? Logiczne pytanie.
— Może powinniście sprawdzić — dodał Aaron z udawanym namysłem, a Harper parsknęła śmiechem.
— Nie, dzięki — odpowiedziałam szybko. — Wolałabym nie sprawdzać tego w praktyce.
Nick ścisnął moją dłoń trochę mocniej i puścił mi oczko.
— Może kiedyś zmienisz zdanie.
Ognisko trzaskało, śmiech mieszał się z nocnym powietrzem, a ja wiedziałam jedno — ta gra wymknęła się spod kontroli.
***
Ognisko dogasało, a ja czułam, jak zmęczenie w końcu zaczyna mnie doganiać. Była już prawie druga w nocy, a nasze powieki robiły się coraz cięższe. Harper również wyglądała na wykończoną, choć jej uśmiech sugerował, że wino, ciepła noc i gra sprawiły, że miała wyjątkowo dobry nastrój.
— Wracamy? — zapytałam, przeciągając się leniwie.
— Chyba czas najwyższy — odpowiedziała Harper, ziewając.
Ruszyłyśmy w stronę hotelu, śmiejąc się jeszcze z głupot, które padły przy ognisku. Gdy wsiadłyśmy do windy, oparłam głowę o ścianę, czując, jak alkohol lekko krąży mi w żyłach, a zmęczenie powoli przejmowało kontrolę nad moim ciałem. Byłam gotowa tylko na jedno — na sen.
Ale wtedy to zobaczyłam.
Czarna koperta.
Leżała tuż przed drzwiami naszego pokoju, idealnie wyśrodkowana, jakby ktoś bardzo się postarał, żebyśmy na pewno ją zauważyły.
Przez ułamek sekundy mój mózg odmówił przetworzenia tego, co widzę. Jakby chciał mnie ochronić przed prawdą. Ale wystarczył jeden krok do przodu, bym dostrzegła szczegół, który momentalnie ściągnął ze mnie całe ciepło i beztroskę tego wieczoru.
Stempel.
Wężowy symbol.
Black Serpents.
Świat wokół mniej zwolnił, jakby czas zatrzymał się na chwilę. W gardle poczułam lodowaty uścisk, a serce zaczęło mi walić w piersi, jak oszalałe. Moje ręce zdrętwiały, mimo dusznej, tropikalnej nocy. Każdy oddech był coraz trudniejszy, jakby powietrze nagle zrobiło się zbyt gęste, by oddychać swobodnie.
Nie. To niemożliwe.
— Ooo, co my tu mamy? — Harper podniosła kopertę, zanim zdążyłam ją powstrzymać. — Czyżby Nick zostawił ci miłosny list? Jak romantycznie — zachichotała, kompletnie nieświadoma, że właśnie trzyma w rękach coś, co sprawiło, że wszystkie moje organy wewnętrzne właśnie się skręciły.
— Tak, naprawdę… urocze — wykrztusiłam, ale mój głos był pusty, bezbarwny.
Nie mogłam oderwać wzroku od tego pieczęci.
Czarny wąż wijący się w kształt nieskończoności.
Znak, którego nigdy więcej nie powinnam zobaczyć.
Black Serpents nie istniało. Black Serpents umarło wraz z moim ojcem.
A jednak… byli tu.
— Ej, wszystko w porządku? — Harper w końcu spojrzała na mnie, unosząc brew.
— Tak — odpowiedziałam zbyt szybko. — Po prostu… padam z nóg.
Zabrałam od niej kopertę i szybko otworzyłam drzwi, niemal wpychając ją do środka.
— Dam ci znać, co tam jest, okej? Ale… najpierw przeczytam to sama.
Harper wzruszyła ramionami, nie widząc w tym nic dziwnego.
— Jak chcesz. Ale jak to faktycznie list miłosny, to masz mi wszystko streścić — rzuciła jeszcze z rozbawieniem, zanim padła na swoje łóżko.
Ja natomiast usiadłam na swoim, nadal ściskając czarną kopertę, jakby mogła się zaraz rozpaść w moich palcach.
Wzięłam głęboki oddech i w końcu ją rozerwałam.
Drżącymi palcami wyciągnęłam ze środka pojedynczą kartkę. Czarny atrament na kremowym tle:
Przez plecy przebiegł mnie zimny dreszcz.
To było ostrzeżenie.
Groźba.
Serce dudniło mi w piersi, a wzrok utkwiony w słowach na kartce nie chciał się oderwać. Myśli kotłowały się w mojej głowie, zbyt szybkie, zbyt chaotyczne.
Czy to ten mężczyzna, który obserwował mnie na plaży pierwszego dnia? Skąd wiedzieli, że mam notatnik? Jak do diabła mnie znaleźli?
Spojrzałam na drugą rękę, w której nadal trzymałam ten przeklęty, stary notes. To nie mogła być przypadkowa kartka.
To było ostrzeżenie od kogoś, kto wiedział.
Ktoś, kto należał do Black Serpents.
Przeszłość miała umrzeć razem z moim ojcem. A jednak cokolwiek to było, wracało. Silniejsze. Bardziej niebezpieczne niż kiedykolwiek. Black Serpents wróciło do mojego życia. To już było pewne.
Rozdział 5
Obserwator w cieniu
~Aurelia~
Promienie słońca wdzierały się do mojego pokoju przez niedokładnie zasunięte zasłony, a ja wpatrywałam się w sufit, nie mogąc zmusić się do ruszenia z łóżka. Czarna koperta wciąż leżała na nocnym stoliku obok mojego notatnika, przypominając mi o wszystkim, czego próbowałam uniknąć.
„Oddaj notatnik, zanim będzie za późno”.
Te słowa pulsowały w mojej głowie, odbijały się echem w moich myślach. Ktoś wiedział i ktoś obserwował mnie przez cały czas. Czy to znaczyło, że byli tu cały czas?
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Harper.
— Schodzisz? — zapytała wesoło. — Już się zbieramy na turniej!
Turniej siatkówki plażowej — prawie o nim zapomniałam.
Westchnęłam, podnosząc się z łóżka. Może ruch i śmiech grupy oderwą mnie od tych myśli. Może ruch i śmiech grupy oderwą mnie od tych myśli, a może to tylko moja wyobraźnia podpowiada mi, że ktoś mnie obserwuje.
W końcu nikt nas nie obserwował, prawda? Prawda…
***
Na plaży tłum ludzi już się zbierał wokół prowizorycznych boisk. Organizator przez mikrofon wywoływał drużyny, a nasza ekipa stanęła w kręgu, planując strategię. A raczej — sprzeczając się.
— Harper, musisz grać bardziej ofensywnie! — Aaron przewrócił oczami. — Nie możesz tylko stać na tyłach i czekać, aż piłka sama do ciebie przyleci.
— Przynajmniej nie jestem jednym wielkim chaosem na boisku, jak ty! — odparła Harper, wkładając ręce na biodra.
— Może po prostu przestańcie się kłócić i zacznijcie grać? — Nick westchnął, rozcierając kark.
Mecz się rozpoczął, a ja starałam się skupić na grze, ale ciągle czułam na sobie czyjś wzrok. Każdy dźwięk zza boiska sprawiał, że moje mięśnie się napinały. Być może to tylko tłum, ale co jeśli nie? Przez moment odwróciłam się w stronę palm, jakby spodziewając się tam dostrzec sylwetkę kogoś, kto mnie obserwuje. Ale nic tam nie było.
— Aurelia, lewa! — krzyknęła Tina.
Zbyt późno. Piłka uderzyła mnie w ramię, a ja upadłam na piasek. Głosy wokół wypełniły się śmiechem. Spojrzałam na Nicka, który usiłował ukryć rozbawienie, ale jego drgające usta go zdradziły. Jakby dla równowagi, chwilę później sam próbował efektownego odbicia, ale potknął się i zaliczył widowiskowy upadek twarzą w piasek.
— Nie martw się, Nick. Przynajmniej wyglądało to heroicznie! — zaśmiała się Tina, przybijając piątkę z Billym.
Rozgrywka stała się coraz bardziej zacięta. Aaron i Harper nieustannie się sprzeczali, w którym momencie powinien być blok, a w którym atak. Billy i Tina działali jak zgrana maszyna, odbijając piłkę niemal intuicyjnie. Ja starałam się dać z siebie wszystko, mimo że moje myśli krążyły gdzie indziej.
Ostatecznie zajęliśmy drugie miejsce. Harper nie mogła tego przełknąć.
— Gdyby Aaron słuchał, a nie popisywał się jak paw, to byśmy wygrali — burknęła, krzyżując ręce na piersi.
— Gdybyś ty przestała planować jak generał na wojnie, a zaczęła grać, też byśmy wygrali — odgryzł się Aaron.
— To może w ramach rewanżu jutro gramy w ping-ponga? Może Aaron mniej się tam popisywać — zaśmiał się Billy, a wszyscy parsknęli śmiechem.
Stałam w milczeniu, próbując wchłonąć atmosferę tej chwili. Być może nie byłam w stanie uciec przed przeszłością, ale teraz, przez tę jedną chwilę, mogłam chociaż udawać, że wszystko jest normalne.
Harper padła na piasek jak rażona piorunem, ciężko oddychając. Jej twarz była czerwona — nie wiadomo, czy bardziej od wysiłku, czy od wściekłości. Patrzyła na nas jak nauczycielka, której uczniowie właśnie oblali najprostszy sprawdzian w historii szkoły. Ktoś tu ewidentnie nie znosił przegrywać.
Z jednej strony ją rozumiałam — dawała z siebie wszystko, biegała, wrzeszczała, organizowała grę jak prawdziwy kapitan. A z drugiej… no cóż, reszta drużyny traktowała ten mecz bardziej jak zabawę niż sport. A zwłaszcza Aaron i Nick, którzy wyglądali, jakby grali w siatkówkę po raz pierwszy w życiu.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, Aaron ruszył w stronę Harper i klapnął obok niej na piasku. Na chwilę wyglądało to nawet uroczo — jakby szedł ją pocieszyć, pokazać swoje troskliwe oblicze. Ale błagam… to Aaron. Nie mógłby być po prostu miły.
— Hej, nie przejmuj się — zaczął, kładąc dłoń na jej ramieniu. — Mogę ci dać nagrodę pocieszenia.
Harper zerknęła na niego podejrzliwie.
— Jaką?
— Darmowy masaż — oznajmił dumnie, ale zanim Harper zdążyła się ucieszyć, dodał z szelmowskim uśmiechem: — Ale jest jeden haczyk… musisz być naga.
Harper zamarła. Ja też. Cała grupa zresztą spojrzała na nich z zaciekawieniem.
Aaron zaśmiał się, ale Harper wręcz przeciwnie. Zmrużyła oczy i spojrzała na niego z miną, która mówiła za siebie.
— A ty mógłbyś choć raz myśleć mózgiem, a nie kutasem? — rzuciła, a po chwili, jakby to było najbardziej naturalne na świecie, wymierzyła mu lekkiego, ale precyzyjnego ciosa w krocze.
Aaron jęknął teatralnie, skulił się i złapał za miejsce uderzenia, jakby faktycznie oberwał mocniej, niż było w rzeczywistości.
— Harper… — wychrypiał, udając konanie.
— Och, daj spokój, nawet cię nie trafiłam — prychnęła i zaczęła rozmasowywać sobie barki.
Aaron podniósł na nią błyszczące oczy.
— Czyli co, jednak bierzesz moją ofertę pod uwagę?
Harper westchnęła i przewróciła oczami.
— No dobra, możesz zrobić mi masaż, ale zapomnij o tej swojej chorej wizji mnie nagiej.
Aaron natychmiast się rozpromienił.
— Jak sobie życzysz, pani kapitan. Ale ostrzegam, moje dłonie działają cuda…
Harper posłała mu spojrzenie, które mogło zabić, ale nie powstrzymało to Aarona przed szelmowskim uśmiechem.
Patrzyłam na nich, lekko zazdrosna. Nie o Aarona — o to, że Harper miała kogoś, kto potrafił ją tak rozbawić, kto po przegranej potrafił przekuć jej wściekłość w coś lżejszego, coś zabawnego. Ja… nie miałam takiej osoby.
Automatycznie pomyślałam o Nicku. Przypomniałam sobie, jak patrzył na mnie podczas meczu, jak próbował mnie rozśmieszyć swoimi niezdarnymi ruchami na boisku. Jak zawsze był blisko.
Ale to nie to samo.
Bo wciąż czułam tamtą pustkę.
Bo wciąż, gdzieś na dnie serca, wciąż słyszałam imię, którego nie powinnam już wypowiadać.
Ethan.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech.
Nie, Ethan to przeszłość.
Przeszłość, która miała umrzeć razem z jego wyjazdem.
Po meczu wszyscy byliśmy wykończeni, ale w dobrym sensie. Piasek palił w stopy, słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, a zmęczenie powoli rozlewało się po ciele. Idealny moment, żeby odpocząć.
Zasiedliśmy przy stolikach pod szerokimi parasolami baru na plaży, gdzie kelnerzy krążyli między turystami, serwując kolorowe drinki i lokalne przekąski. W powietrzu unosił się zapach grillowanych owoców morza i świeżego kokosa.
— No i tak kończy się nasza wielka sportowa kariera — westchnął Billy, podnosząc swoją szklankę z mrożoną margaritą. — Za drugie miejsce!
— Czyli za porażkę — mruknęła Harper, mieszając leniwie swoją piña coladę słomką.
— Za dobrą zabawę — poprawił ją Nick, podnosząc brew. — Nie bądź taka, Harper. Wszyscy widzieliśmy, że miałaś frajdę.
— Frajdę? — Harper rzuciła mu spojrzenie pełne niedowierzania. — Może twoja definicja frajdy obejmuje oglądanie Aarona robiącego fikołki w piasku i ciebie obijającego się o własne nogi, ale moja nie.
— Wow, ktoś tu ewidentnie potrzebuje rozładować napięcie — wtrącił Aaron, opierając się wygodnie na krześle. — Mogę się tym zająć.
Harper spojrzała na niego, mrużąc oczy, ale w kąciku jej ust zatańczył lekki uśmiech.
— Przynajmniej tym razem nie proponujesz mi masażu w negliżu.
Aaron wzruszył ramionami.
— Dostosowuje swoje oferty do sytuacji. Ale jak zmienisz zdanie, moja oferta jest aktualna.
Reszta grupy wybuchła śmiechem, a ja mimowolnie spojrzałam na Nicka, który obserwował ich z cieniem irytacji na twarzy.
— Boże, weźcie już sobie wspólny pokój — mruknął, przewracając oczami.
— Może weźmy — odpowiedziała mu Harper z przesadnym uśmiechem, a Aaron teatralnie zerwał się z miejsca.
— Już biegnę rezerwować najdroższy apartament — zaśmiał się, na co Harper popchnęła go lekko łokciem.
Zamieszałam w swoim drinku, próbując nie zwracać uwagi na to, że Nick patrzył na mnie zbyt intensywnie. Ostatnie, czego teraz potrzebowałam, to jego prób zdobycia mojej uwagi.
Zanim zdążył coś powiedzieć, przy naszym stoliku pojawił się starszy, barczysty mężczyzna z siwą brodą i skórą tak opaloną, że wyglądała jak stara skóra żółwia. Miał na imię Manuel i był właścicielem baru, a także — jak szybko się dowiedzieliśmy — lokalnym gawędziarzem.
— Nie jesteście pierwszą grupą, która tu siedzi po meczu — zaczął, opierając dłonie na stole. — Ale widzę w was coś więcej niż zwykłych turystów.
— Coś więcej? — powtórzyłam, unosząc brew.
— Macie w oczach ciekawość — odparł Manuel, po czym wskazał na wzgórza w oddali. — Czy słyszeliście kiedyś o Grocie Węży?
Nie musiał mówić więcej. Moje ciało momentalnie zesztywniało, a palce zacisnęły się mocniej na szklance.
Black Serpents.
Czarne Węże.
Czy to tylko zbieg okoliczności?
— Mów dalej, staruszku, uwielbiam takie historie — powiedział Billy, pochylając się z zainteresowaniem.
Manuel uśmiechnął się tajemniczo i zaczął swoją opowieść.
— Mówi się, że w jednej z jaskiń na wyspie ukryty jest skarb. Nie zwykłe złoto i perły, ale coś cenniejszego. Coś, czego szukali piraci, handlarze niewolników i… inni ludzie, o których lepiej nie mówić na głos.
Miałam ochotę zapytać, kim byli ci „inni ludzie”. Ale nie zrobiłam tego.
Bo odpowiedź znałam aż za dobrze.
Black Serpents byli wszędzie. Wszędzie, gdzie ja.
***
Nadszedł wieczór, a my postanowiliśmy w końcu zanurzyć się w nocne życie Bahamów. Pierwsza impreza odbywała się na plaży, tuż po zmroku — cała przestrzeń tonęła w ciepłym, złotawym świetle kolorowych lampionów, które delikatnie kołysały się na wietrze między palmami. Powietrze pachniało wilgotną solą i kwiatami hibiskusa, a w tle rozbrzmiewały egzotyczne rytmy bębnów i gitar.
Muzyka na żywo wypełniała każdy zakamarek plaży, mieszała się z rozmowami i śmiechem. Ludzie tańczyli boso, zatraceni w rytmie, który zdawał się mieć własne życie. Kolorowe drinki z palemkami krążyły między stolikami, a z nich unosił się zapach słodkiego rumu i cytrusów. Barwne światła odbijały się w soczystych owocach i grillowanych przysmakach, które kusiły na stołach rozstawionych wzdłuż plaży.
Stojąc na uboczu, trzymałam w dłoni delikatny koktajl, który był zdecydowanie za drogi, ale smakował jak tropikalny raj. Obserwowałam tańczących ludzi, ale moje myśli krążyły daleko gdzie indziej. Tajemniczy list, Black Serpents, przeklęty notatnik — te myśli spinały mnie jak niewidzialne kajdany, których nie potrafiłam zrzucić. Próbowałam się skupić na muzyce i kolorach, ale im bardziej się starałam, tym mocniej czułam ciężar niepokoju.
— Aurelia, chodź do tańca, nie stój jak kołek! — przerwał moje rozmyślania głos Aarona. Stał obok mnie z Harper, oboje rozgrzani po wcześniejszych tańcach, z uśmiechami, które kontrastowały z moim ponurym nastrojem.
— Dzięki, ale jakoś nie mam dzisiaj nastroju — odpowiedziałam, starając się ukryć zmęczenie.
Aaron wzruszył ramionami, nie naciskając, a Harper rzuciła mi spojrzenie mówiące: „Twoja strata”, po czym pociągnęła go z powrotem do wiru tańca.
Wzdychając, skupiłam się na spokojnej chwili przy stoliku, ale ta cisza była tylko pozorna.
— Hejka! — usłyszałam nagle za plecami. Nicholas Lane pojawił się jak zjawa, z lekkim uśmiechem i rumianymi policzkami. Pachniał alkoholem i słoną bryzą.
— Co tak sama stoisz? Chodź, zatańcz ze mną! — powiedział z rozbawieniem, robiąc niezgrabny gest, który prawie rozlał mi drinka.
— Nick, jesteś pijany — westchnęłam, przewracając oczami.
— Nieprawda, po prostu się rozluźniłem — odparł, wyciągając do mnie rękę i patrząc tym swoim łobuzerskim spojrzeniem.
Chwila wahania. Wiedziałam, że odmowa nic nie da. Westchnęłam ciężko i podałam mu dłoń.
— Jeśli po sekundzie będę żałować, przysięgam, że cię zabiję.
Nick uśmiechnął się szeroko i pociągnął mnie na „parkiet” — rozgrzany piasek pośród tańczącego tłumu.
Na początku czułam się spięta, poruszałam się sztywno, jakbym nie znała kroków. Nick jednak był pewny siebie, prowadził mnie swobodnie, jakbyśmy tańczyli od lat.
— Nie myśl o niczym — szepnął mi do ucha, a jego ciepły oddech musnął moją skórę. Poczułam dreszcz.
Pozwoliłam sobie odpłynąć w rytm muzyki, moje ciało zaczęło się poruszać bardziej naturalnie, biodra falowały, a napięcie, które trzymało mnie wcześniej, powoli rozpuszczało się w muzyce.
Nick patrzył na mnie intensywnie, jakby wygrywał jakąś niewidzialną walkę. Jego wzrok przeszywał mnie na wskroś, prowokujący i elektryzujący.
Nagle kątem oka dostrzegłam sylwetkę, która nie pasowała do reszty.
Na skraju imprezy, oparty o pień palmy, stał mężczyzna. W średnim wieku.
Przynajmniej wyglądał na osobę w średnim wieku.
Wtedy nie wiedziałam, jak bardzo mogłam się mylić.
Ubrany był na ciemno, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jego twarz była poważna, a zimne, przenikliwe spojrzenie wciąż nie spuszczało mnie z oczu.
Serce zaczęło bić szybciej, a krew odpływała z twarzy.
Mężczyzna nie ruszał się, nie robił nic podejrzanego — po prostu stał i patrzył.
Czułam, jak moje ruchy stają się coraz bardziej sztywne.
Nick zauważył zmianę i zmarszczył brwi.
— Hej, wszystko w porządku? — zapytał.
Zerknęłam w stronę palmy. Mężczyzna wciąż tam był.
Black Serpents? Czy to ktoś z nich?
Czy już mnie znaleźli?
Nick ścisnął moją dłoń.
— Aurelia?
Spojrzałam na niego, próbując się uspokoić.
— Muszę na chwilę usiąść.
Wstałam odrobinę przestraszona i ruszyłam w stronę stolików, ale gdy ponownie spojrzałam — mężczyzny już nie było.
***
Nick, widząc mój stan, prowadził mnie w stronę mojego pokoju hotelowego. Choć był wyraźnie pijany, zajął się mną lepiej niż ktokolwiek inny. Jego krok bywał chwiejny, ale pewnie trzymał mnie pod ramię, stabilizując nasz krok.
— Dobra, mała, tu jest twój przystanek. — Oparł się o framugę drzwi, przyciskając czoło do chłodnego drewna. — Musisz przyznać, że dziś byłem wyjątkowo czarujący.
Nie miałam siły się śmiać, ale lekko uniosłam kącik ust, próbując ukryć zmęczenie.
— Dzięki, Nick. — Moje słowa były ciche, ale szczere.
Nick spojrzał na mnie uważnie. Przez chwilę wydawał się trzeźwiejszy niż jeszcze minutę temu.
— Ej, wszystko okej? — zapytał, marszcząc brwi. — Na parkiecie wyglądałaś, jakbyś zobaczyła ducha.
— To nic. — Pokręciłam głową, próbując zabrzmieć przekonująco. — Zmęczenie. Po prostu potrzebuję snu.
Przez moment wyglądał, jakby chciał dopytać, ale ostatecznie westchnął i się wycofał.
— Dobra, ale jakby coś… jestem dwa pokoje dalej, pamiętaj o tym.
Pokiwałam głową, a on ostatecznie odwrócił się i ruszył korytarzem, zostawiając mnie samą.
I wtedy zobaczyłam ją.
Zamarłam.
Tuż przed drzwiami, na wycieraczce, spoczywała kolejna czarna koperta.
Serce zaczęło mi walić.
Nie musiałam się schylać, nie musiałam sprawdzać — już wiedziałam.
Czarna pieczęć, wytłoczony, znajomy znak.
Black Serpents.
Przez moment stałam w miejscu, próbując zmusić się do logicznego myślenia.
Może to przypadek. Może ktoś robi mi głupi żart. Może jestem zmęczona i wyolbrzymiam…
Ale nie.
Wiedziałam, że to nie przypadek.
Z drżącymi dłońmi sięgnęłam po kopertę. Była cięższa, niż się spodziewałam, jakby jej zawartość ważyła więcej niż tylko kilka słów.
Z trudem przełknęłam ślinę i weszłam do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Nie zapaliłam światła — księżyc wpadający przez okno wystarczył.
Usiadłam na łóżku, przyglądając się kopercie, jakby mogła sama z siebie wyjaśnić swoją obecność.
Zacisnęłam palce na papierze i rozerwałam pieczęć.
W środku znajdowała się pojedyncza kartka.
Kilka prostych zdań, napisanych czarnym atramentem.
Moje serce na chwilę się zatrzymało.
Palce zacisnęły się na pergaminie.
Notatnik.
Oni wiedzieli.
Nie miałam pojęcia, skąd, ale wiedzieli.
I co gorsza — wiedzieli, gdzie mnie znaleźć.
Przez moją skórę przebiegł dreszcz.
Oblizałam spierzchnięte wargi, próbując się uspokoić, ale im dłużej patrzyłam na to jedno, krótkie zdanie, tym bardziej czułam, jak zimny lęk wpełza mi pod skórę.
W głowie brzmiało mi jedno pytanie.
Skąd oni, do cholery, wiedzieli, że mam ten notatnik?
Mężczyzna z imprezy.
Czy to możliwe, że to on zostawił ten list?
Czy to możliwe, że obserwował mnie, bo już wtedy wiedział?
Może to on wyrwał stronę, której teraz brakuje?
Za dużo pytań, za mało odpowiedzi.
Mój oddech przyspieszył.
Próbowałam znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie, ale w głębi duszy wiedziałam, że jest tylko jedno.
To się zaczęło, znowu.
Przeszłość, od której tak desperacko próbowałam uciec, znów mnie dopadła.
Może tylko mi się zdawało. Może to był zwykły turysta. Ale dlaczego mam wrażenie, że jego spojrzenie mówiło coś więcej? I dlaczego czułam, jakby znał mnie lepiej niż ja sama?
Rozdział 6
Ślady, które nigdy nie zniknęły
~Aurelia~
Poranek po tej długiej nocy ciążył mi na barkach jak wielki głaz. Miałam wrażenie, jakby moja przeszłość stała się plecakiem z ołowiu — wbijała się w moje barki z każdym krokiem, nie pozwalając oddychać. Nie chciałam do niej wracać, ale ona wracała sama — bez zaproszenia, bez uprzedzenia.
Każdy cień, każdy szelest sprawiał, że podskakiwałam. Wciąż czułam na sobie czyjeś spojrzenie, choć kiedy się odwracałam, nikogo tam nie było.
Śniadanie powinno być chwilą wytchnienia, ale ja ledwo tknęłam swoje jedzenie. Grzebałam widelcem w naleśnikach, nie mając apetytu, co było do mnie niepodobne. Zamiast skupić się na rozmowie z przyjaciółmi, nieustannie rozglądałam się na boki, czujna na każdy ruch. Każdy ruch widziany kątem oka sprawiał, że sztywniałam jak spłoszona sarna, a moje serce biło zbyt szybko, jakby przeczuwało nieuniknione.
Nick nie spuszczał ze mnie wzroku. Widziałam, jak marszczy brwi, jak jego spojrzenie przeszywa mnie na wskroś, jakby próbował rozszyfrować moje myśli.
W końcu nie wytrzymał.
— Aurelia, możemy pogadać na osobności? — zapytał niskim głosem, przechylając lekko głowę, ale w jego tonie dało się wyczuć, że to wcale nie była prośba.
Uniosłam wzrok znad talerza i napotkałam jego spojrzenie. Było intensywne, badawcze… ale przede wszystkim pełne tej nieznośnej troski, której teraz nie chciałam. Zamiast mnie uspokajać, sprawiała, że czułam się jeszcze bardziej przyłapana. Odsłonięta.
Nie chciałam z nim iść. Nie chciałam być teraz sama z nikim, a już na pewno nie z kimś, kto znał mnie zbyt dobrze. A jednocześnie… to był Nick. On zawsze potrafił przebić się przez mój mur. Zawsze miał sposób, by mnie rozbroić. Prawie zawsze.
Westchnęłam cicho, czując irytację, która nie miała nic wspólnego z nim, ale odbijała się na nim całym ciężarem.
— Skoro musisz… — mruknęłam, odsuwając krzesło z ociąganiem, jakbym dopiero teraz zrozumiała, że nie mam już dokąd uciec.
Wstaliśmy niemal równocześnie. Szedł obok mnie w milczeniu, a ja czułam się, jakbym właśnie szła na przesłuchanie, a nie zwykłą rozmowę z przyjacielem. Kiedy dotarliśmy pod wysoką palmę, trochę na uboczu, gdzie inni nas nie słyszeli, Nick oparł dłonie na biodrach i spojrzał na mnie uważnie. Jakby próbował rozgryźć mnie kawałek po kawałku.
Nie powiedziałam nic. Czekałam, aż to on zacznie. Nie miałam siły, żeby grać w grę „domyśl się sam”. Nie dziś.
— Aurelia — zaczął ostrożnie, wyraźnie ważąc każde słowo. — Wszystko w porządku?
Zacisnęłam dłonie w pięści, czując, jak paznokcie wbijają mi się w skórę.
— Jasne — odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem, ale mój głos brzmiał jak kiepska próba udawania normalności. Jakbym czytała z kartki, nie czując żadnej z wypowiadanych fraz.
Nick przewrócił oczami i skrzywił się, jakby właśnie usłyszał coś wyjątkowo głupiego.
— Nie wciskaj mi kitu — powiedział już ostrzej, bez tej uprzedniej ostrożności. — Wiem, że coś się dzieje. Wystarczy na ciebie spojrzeć. Jesteś nieobecna, spięta, zachowujesz się jak cień samej siebie. Rozglądasz się co minutę, jakbyś się czegoś bała. Co się dzieje?
Zerknęłam w bok, udając, że nagle coś przykuło moją uwagę w piasku. Jakaś muszelka, patyk, wszystko było lepsze niż jego wzrok — ten zbyt czuły, zbyt dociekliwy, zbyt… znajomy.
— Nic się nie dzieje — powtórzyłam cicho, choć sama nie wierzyłam w te słowa.
Nick nie kupił tego ani przez sekundę. Zrobił krok w moją stronę, zmniejszając dystans, jakby chciał mi uświadomić, że nie pozwoli mi się wymknąć.
— Do cholery, Aurelia! — warknął nagle, a ja aż się cofnęłam, jakby jego słowa były ciosem. — Przestań udawać, że wszystko jest w porządku. To nie jest jakaś głupia gierka, jasne? Widzę, że coś cię gryzie. I nie wiem, co jest gorsze — to, że mi nie mówisz, czy to, że po tylu latach nadal nie ufasz mi na tyle, żeby się przede mną otworzyć!
Jego oczy płonęły rozczarowaniem i bólem. To nie była złość — nie tylko. To był zawód. Głęboki, prawdziwy. Taki, który bierze się z bliskości, z oczekiwań, które ktoś właśnie zawiódł.
Cisza między nami zgęstniała. Mogłam przysiąc, że słyszę własny oddech i bicie serca.
Wewnątrz trzęsłam się cała. Emocje kłębiły się jak burza, a ja próbowałam zachować, choć resztki opanowania. Ale jak miałam mu powiedzieć cokolwiek, skoro sama nie potrafiłam tego nazwać? Skoro wszystko, co chciałam ukryć, właśnie zaczynało się ze mnie wylewać?
— Nick… — zaczęłam z wysiłkiem, ale on już pokręcił głową. Nie chciał słuchać. Albo nie miał już siły.
— Wiesz co? Nieważne — powiedział chłodno, choć w jego głosie brzmiała nuta czegoś więcej niż chłodu. Rezygnacji.
Odwrócił się, jakby rozmowa była już skończona. I może faktycznie była.
— Może kiedyś przestaniesz traktować mnie jak obcego — rzucił przez ramię, bez patrzenia. — Ale chyba tylko się łudzę, że to w ogóle jeszcze możliwe.
Zaniemówiłam. Stałam w miejscu, jakby ktoś przykuł mnie do ziemi. Patrzyłam, jak jego sylwetka oddala się powoli w stronę stolików. Każdy jego krok był jak cichy wyrzut.
Zacisnęłam szczękę, czując rosnące napięcie pod żebrami.
Nick nie miał racji.
Nie miał.
Prawda była taka, że nie traktowałam go jak obcego człowieka.
Traktowałam go… jak kogoś, kto miał moc mnie zranić.
I właśnie to było najgorsze.
***
Po śniadaniu wyruszyliśmy na wycieczkę w głąb wyspy, by zobaczyć wodospady, o których wszyscy mówili. Podobno były jednymi z najpiękniejszych miejsc na Bahamach — ukryte wśród tropikalnej roślinności, z wodą tak czystą, że można było zobaczyć każdy kamień na dnie naturalnych basenów.
Podróż jeepami trwała dobrą godzinę, a ja miałam wrażenie, że moje kości za chwilę się rozsypią. Droga była wyboista, pełna zakrętów i momentów, w których zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zginiemy w jakiejś przepaści. Harper, oczywiście, była w swoim żywiole — co chwilę robiła zdjęcia, kręciła filmiki i ekscytowała się każdym egzotycznym ptakiem, którego dostrzegła między liśćmi.
— Patrzcie, patrzcie! To niebieska czapla! — zapiszczała, trzymając telefon przed sobą.
— Harper, jeśli zaraz nie przestaniesz mi tym telefonem machać przed twarzą, to skończy w rzece — jęknął Aaron, który siedział obok niej.
— A jeśli zaraz nie przestaniesz marudzić, to ty skończysz w rzece — odpaliła Harper, nawet na niego nie patrząc.
Zignorowałam ich przekomarzanie i zapatrzyłam się w tropikalny las, który nas otaczał. Coś w nim wydawało się… przytłaczające. Jakby był za cichy. Szum liści i odległe nawoływania zwierząt były naturalne, ale miałam nieodparte wrażenie, że ktoś nas obserwuje.
— Weź się w garść, Aurelia — skarciłam się w myślach.
W końcu dotarliśmy na miejsce. Już z daleka słyszałam huk wody spadającej z wysokości, a gdy wysiedliśmy z jeepów, moim oczom ukazał się widok jak z pocztówki — turkusowa woda rozbijała się o kamienie, tworząc maleńkie tęcze, a w dole rozciągał się naturalny basen otoczony skałami i gęstą roślinnością.
Billy i Tina nie czekali ani chwili. Zdjęli szybko ubrania, jakie mieli na sobie, pozostając w samych strojach kąpielowych. Z okrzykiem radości rzucili się w wodę, ochlapując wszystkich wokół.
— Serio?! — wrzasnęła Harper, próbując osłonić telefon przed wodą.
— A co, myślałaś, że tu się tylko patrzy? — zaśmiał się Billy i z pluskiem zanurkował.
Aaron zbliżył się do Harper, podając jej rękę, kiedy ta próbowała przejść po śliskich kamieniach.
— Może dla odmiany pozwolisz mi sobie pomóc? — zapytał z rozbawieniem.
— Jestem w stanie przejść sama — odparła, ale mimo to chwyciła jego dłoń.
Kiedy znaleźli się tuż pod wodospadem, Aaron spojrzał na nią z intensywnością, której rzadko u niego widziałam.
— Harper, ja… — zaczął, ale ona zmarszczyła brwi.
— Aaron, przestań, to nie jest dobry moment — powiedziała cicho, jakby przeczuwała, co chce zrobić.
Ale on nie dał jej dokończyć. Zanim zdążyła odsunąć się choćby o krok, Aaron po prostu ją pocałował.
Zaskoczenie na twarzy Harper trwało ułamek sekundy, a potem… odwzajemniła pocałunek.
Z boku obserwowałam tę scenę i poczułam, jak kącik moich ust unosi się mimowolnie.
— Chyba wczorajszy masaż udał się, aż za dobrze — pomyślałam ironicznie.
Właśnie wtedy coś zwróciło moją uwagę. W wodzie niedaleko mojej nogi zobaczyłam cień. Długi, smukły, sunący leniwie pod powierzchnią. Moje serce podskoczyło do gardła.
Wąż.
Cień sunął tuż przy mojej nodze — długi, śliski, nieludzki. Zamarłam. Woda zdawała się nagle zimniejsza. Mrugnięcie — i cień zniknął. Ale we mnie już został.
Może to tylko gra światła? Może moja wyobraźnia znów płatała mi figle?
Ale coś było nie tak.
Obraz węża w wodzie sprawił, że w mojej głowie odżyły wspomnienia. Black Serpents. Ojciec. Listy. Każda czarna koperta, każde ostrzeżenie. Czułam jakbym oszalała, miała zwidy. Miałam tego wszystkiego serdecznie dość. Moja przeszłość mnie wyniszczała.
Nie mogłam się już skupić na śmiechu przyjaciół. Mój umysł znów wracał do cieni przeszłości. A najgorsze było to, że czułam, jak te cienie się do mnie zbliżają.
***
Był już wieczór, a ja błąkałam się samotnie w blasku zachodzącego słońca. Moi przyjaciele rozeszli się do pokoi, zmęczeni całym dniem, ale ja nie potrafiłam usiedzieć w czterech ścianach. Potrzebowałam oddechu, chwili samotności, czegoś, co pozwoliłoby mi uporządkować myśli.
Szłam boso po mokrym piasku, a ciepłe fale muskały moje stopy, zostawiając po sobie przyjemny dreszcz. Lekka bryza owiewała moją twarz, rozwiewając włosy we wszystkie strony. Ten moment mógłby być idealny — cichy, spokojny, niemal magiczny — gdyby nie to, że poczułam na sobie czyjś wzrok.
Serce ścisnęło mi się w piersi.
Powoli uniosłam głowę i wtedy go zobaczyłam.
Stał w oddali, ledwo widoczny w półmroku, ale nie miałam wątpliwości. To był ten sam mężczyzna. Ten, który obserwował mnie pierwszego dnia. Ten, który śledził mnie na imprezie. A teraz? Teraz szedł za mną po plaży.
Nie, nie wyobrażałam sobie tego.
Nogi same zaczęły przyspieszać. Im szybciej szłam, tym szybciej on dopasowywał się do mojego tempa. Czułam, jak panika rozlewa się po moim ciele, jak lodowate palce strachu zaciskają się wokół mojego gardła.
Nie mogłam tego znieść.
Nagle odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w jego stronę. Serce waliło mi jak oszalałe, ale adrenalina była silniejsza.
— Dlaczego mnie śledzisz? — wyrzuciłam z siebie natychmiast, gdy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały. Mój głos był ostry, prawie krzykliwy. — Czego ode mnie chcesz?! Kim ty, do cholery, jesteś?!
Stał naprzeciwko mnie w zupełnym bezruchu, jakby moje słowa go nie poruszyły, jakby czekał na ten moment od dawna. A ja dopiero teraz mogłam naprawdę mu się przyjrzeć.
Był wysoki — o głowę wyższy ode mnie — z szerokimi ramionami i postawą, która kazała się cofnąć o krok, nawet jeśli nie uniósł ręki. Czarne włosy opadały mu lekko na czoło, niechlujne, jakby celowo niedbałe. Twarz miał surową, z ostrymi rysami — zbyt wyraźnymi, by można było je uznać za przystojne w klasyczny sposób. Były… niepokojące. Niespokojne. Na lewym policzku cienka, niemal elegancka blizna przecięła skórę w poprzek kości policzkowej, migocząc w świetle księżyca. Jak podpis. Jak ostrzeżenie.
Ale to oczy przebiły mnie na wylot.
Zimne. Stalowoszare. Nieprzeniknione.
Jakby patrzył nie na mnie — ale przez mnie. Jakby wiedział wszystko, zanim w ogóle otworzyłam usta.
— To, co masz — powiedział w końcu, jego głos był zaskakująco spokojny, wręcz łagodny, ale pod tą pozorną łagodnością czaiła się stal — nie należy do ciebie.
Zamrugałam.
— Chcę tylko odzyskać to, co nigdy nie powinno trafić w twoje ręce, Aurelio.
Zamarłam.
Imię.
Moje… imię.
On znał moje imię.
Zrobiłam krok do tyłu. Instynktownie. Głupio. Ale strach był szybszy niż rozsądek.
— Do ciebie to też nie należy! — wrzasnęłam, słysząc, jak mój głos pęka od napięcia. — Skąd mnie znasz?! Kim jesteś?!
Uśmiechnął się lekko — jak ktoś, kto właśnie obejrzał spektakl, którego zakończenie przewidział dawno temu. W jego uśmiechu nie było ani cienia sympatii.
— Nie mów, że mnie nie pamiętasz — odparł z ironią. Głos miał miękki, niemal przyjacielski, co tylko potęgowało niepokój. — Trzynaście lat temu. Castle Combe. Jezioro. Nadal nic?
Świat się zachwiał. Dosłownie. Jakby nagle ziemia pod stopami przestała być stabilna.
Trzynaście lat temu.
Castle Combe.
Jezioro.
Obraz przebił się przez teraźniejszość jak ostrze. Woda. Ciemna. Lodowata. Tamten dzień. Tamta noc. Moje ciało pogrążające się w głębinie, płuca krzyczące z braku tlenu. Chciałam zniknąć. Zniknąć na zawsze. I wtedy… pojawiły się ramiona. Silne. Uparte. Wyrwały mnie z objęć śmierci, chociaż ja już się poddałam.
Ale nie widziałam twarzy. Tylko ciemność, oddech. Dotyk.
Nigdy nie wiedziałam, kto mnie uratował. I nigdy się nie dowiedziałam.
A teraz…
— To… ty mnie uratowałeś — wyszeptałam.
Nie zaprzeczył.
Po prostu patrzył.
Jak ktoś, kto czekał trzynaście lat na te słowa.
— Ty… wyciągnąłeś mnie z wody — dodałam głucho, z niedowierzaniem. Serce waliło mi jak młot, myśli kotłowały się w głowie. Czy miałam mu dziękować? Uciekać? Krzyczeć? A może… może teraz przyszedł, by zrobić to, czego nie dokończyłam wtedy?
— Tak, to byłem ja — potwierdził, a jego głos brzmiał prawie łagodnie. Ale w jego oczach była już stal. — A teraz oddaj mi ten notatnik.
Patrzyłam na niego, jakby właśnie urwał się z innego świata.
Jeszcze przed chwilą bałam się, że chce mnie zabić. Teraz… domagał się czegoś. Czegoś, co — według niego — nigdy nie powinno należeć do mnie.
Zmrużyłam oczy.
— Dlaczego miałabym to zrobić?
Westchnął. Ciężko. Jak ktoś, kto już nie chce prowadzić tej rozmowy, ale wie, że nie ma wyboru.
— Bo ten notatnik zawiera informacje, które mogą zniszczyć Black Serpents. — Gdy wypowiedział te słowa, jego spojrzenie stwardniało. — Tak, wiem o nich. Jestem członkiem stowarzyszenia od ponad dwudziestu lat. Przez wiele lat współpracowałem z twoim ojcem.
Zrobiło mi się słabo.
— Co? — wyszeptałam, czując, jak krew odpływa mi z twarzy.
— Wiem, co ukrywał. Wiem, co ci zostawił. Po jego śmierci wszystko przepadło. Ale ty… ty masz coś, czego szukali wszyscy przez lata. I możesz mi pomóc. Dołącz do mnie, Aurelio. Razem możemy zniszczyć Black Serpents.
Parsknęłam śmiechem, który był bardziej desperackim wyrzutem niż jakimkolwiek rozbawieniem.
— Słyszałam już to wcześniej — powiedziałam, a moje gardło ścisnęło się jak imadło. — Wierzyłam w to. Kiedyś. Ale już nie wierzę.
Zrobiłam krok w tył. Piasek zaskrzypiał pod stopami.
— Wiesz, co się stało, gdy ostatnio próbowałam ich powstrzymać? — głos mi zadrżał, ale mówiłam dalej. — Wiesz, co to znaczy żyć ze wspomnieniami, których nie da się wymazać? Z widokiem na twarz kogoś, kto musiał odejśćł, bo myślał, że może coś zmienić?
Ethan.
Jego obraz był boleśnie wyraźny.
— Ethan wierzył, że możemy ich pokonać — powiedziałam. — I właśnie dlatego wyjechał z kraju, pozostawiając mnie samą. To nie my ich zniszczyliśmy. To oni nas zniszczyli. Mnie zostawili z traumą. Z ruinami. Z niczym.
Zacisnęłam pięści, czując, jak cały gniew i cały żal wylewają się ze mnie, jak lawa.
— Nie zamierzam znowu przez to przechodzić.
Chciałam odejść. Teraz. Natychmiast. Jak najdalej.
Ale on jeszcze raz przemówił:
— W takim razie oddaj dziennik. Sam coś wskuram.
Nie odpowiedziałam. Nie słuchałam już.
Odwróciłam się.
I zaczęłam iść. Każdy krok był jak cios w ziemię. Jak wybór. Ale nie mogłam się zatrzymać. Nie mogłam dać mu tego, czego chciał.
Nie tym razem.
Mężczyzna nie ruszył się z miejsca. Nie zawołał. Nie pobiegł za mną.
Stał tam tylko — cicho, nieruchomo — jak cień przeszłości, który właśnie o sobie przypomniał.
Nie obejrzałam się ani razu.
Szłam, dopóki nie poczułam już na sobie żadnego spojrzenia.
Dopóki nie zostałam sama z własnym drżeniem i z morzem, które znało prawdę lepiej niż ktokolwiek inny.
***
Minęło już dobrze ponad godzina, odkąd jego sylwetka zniknęła w mroku. Odkąd zostałam sama. Od tamtej chwili nie ruszyłam się nawet o krok.
Siedziałam na zimnym, przesiąkniętym wilgocią piasku, tuląc kolana do piersi, jakbym mogła się w sobie schować. Z każdą minutą noc zdawała się gęstsza, cięższa, bardziej namacalna. Mrok wypełniał wszystko — niebo, morze, mnie. A ja po prostu… siedziałam i płakałam. Cicho. Bezgłośnie. Jakby głośny szloch mógł coś we mnie ostatecznie złamać.
Nie potrafiłam przestać.
Łzy płynęły nieprzerwanie — strumienie gorące i piekące w kontrze do chłodnego wiatru, który bezlitośnie smagał moją twarz. Byłam sama. Zupełnie sama, chociaż jeszcze niedawno ktoś stał tuż przede mną. Ktoś, kto znał moje imię, moją przeszłość, moje traumy.
Chciałam tylko jednego: zacząć od nowa. Zbudować coś innego niż strach. Po wyprowadzce Ethana obiecałam sobie, że spróbuję — ale ta obietnica była pusta. Każdy dzień bez niego był tylko kolejną powłoką, za którą chowałam pustkę. Cieniem po życiu, którego już nie miałam.
Nie wiem, ile czasu minęło, zanim usłyszałam kroki.
Na początku wydawały się odległe, niemal zlewały się z szumem morza. Ale potem z każdym kolejnym uderzeniem stawały się coraz wyraźniejsze, cięższe. Nie miałam nawet siły się odwrócić — znałam je aż za dobrze.
Ten rytm. Ten sposób stawiania stóp. Zdecydowany, ale ostrożny. Pewny siebie, ale nie nachalny.
Nick.
Zacisnęłam powieki i ukryłam twarz w dłoniach, jakby to mogło mnie ochronić. Jakbym była dzieckiem chowającym się pod kocem, wierzącym, że jeśli czegoś nie widzi, to coś przestaje istnieć.
— Aurelia…? — Jego głos był cichy, przepełniony troską. — Hej, co ty tu robisz? Szukałem cię. Jest już późno. Dlaczego nie wróciłaś?
Nie odpowiedziałam. Nawet nie drgnęłam.
— Aurelia, jesteś cała? — W jego głosie pojawiło się napięcie. — Czy ty… płaczesz?
Zaczął iść szybciej, piasek chrzęścił pod jego butami. A ja wciąż siedziałam bez ruchu. Po prostu nie miałam siły udawać.
— Ej… powiedz coś, proszę. Nie rób mi tego.
Usiadł obok. Nie za blisko — jakby wiedział, że za dużo mojej przestrzeni już zostało naruszone tej nocy. Przez chwilę milczeliśmy.
— Aurelia, co się dzieje? I błagam, nie mów mi, że „nic”, bo to już mnie męczy. Wiem, kiedy coś jest nie tak. — Westchnął, przeczesał palcami włosy. — Znam cię.
Te słowa przelały czarę.
Zadrżałam. I nagle z mojego gardła wyrwał się szloch — krótki, urwany, jak dźwięk pękającego szkła.
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Zaschnięte łzy tworzyły słone ślady na mojej twarzy, ale kolejne już czekały, by popłynąć. Nie potrafiłam ich powstrzymać.
— Nick… ja… ja już nie mogę tego w sobie dusić — wyszeptałam, a mój głos był jak cień samej siebie. — Nie dam rady.
Nie przerywał. Nie komentował. Czekał.
I wtedy zaczęłam mówić. Powoli. Z początku niepewnie, ale z każdą kolejną chwilą coraz bardziej rozpaczliwie.
Opowiedziałam mu wszystko, no prawie. Powiedziałam mu o listach. O tym, że ktoś mnie obserwował, śledził. Że czułam się jak zwierzyna na celowniku. Nie powiedziałam mu tylko o notatniku, chyba za bardzo się bałam.
Powiedziałam mu o mężczyźnie z plaży. O tym, że był członkiem Black Serpents. Że znał mojego ojca. Że twierdził, iż pracowali razem. Że znał mój sekret — znał mnie.
Nick milczał. Ale jego milczenie nie było obojętne — ono słuchało. Było jak bezpieczna przestrzeń, której tak desperacko potrzebowałam.
Kiedy skończyłam, moje ciało było jak puste naczynie. Roztrzęsione, wyczerpane, pozbawione resztek energii.
Nick pochylił się i bez słowa objął mnie ramionami. Zrobił to powoli, delikatnie — jakby czekał, aż mu pozwolę.
I pozwoliłam.
Przytuliłam się do niego, zaciskając dłonie na jego koszulce. Jego obecność była ciepła. Stała. Pewna. Czułam jego oddech na moich włosach, jego rękę na moich plecach, która uspokajająco sunęła w górę i w dół.
To wtedy wszystko we mnie pękło.
Szloch wstrząsnął moim ciałem. Trzymał mnie mocno. Nie puszczał. A ja pozwoliłam sobie na to — pierwszy raz od dawna. Pozwoliłam sobie być słaba.
Minęły długie minuty, zanim się odezwał.
— Aurelia… — zaczął cicho, niemal szeptem. — To nie jest coś, z czym możesz walczyć sama.
Oparłam głowę na jego ramieniu, ale nie odpowiedziałam. Byłam zbyt wyczerpana, zbyt pełna lęku.
— Nie powinnaś przede mną tego ukrywać — dodał łagodnie, ale stanowczo. — Zwłaszcza przede mną.
Zadrżałam, a jego ręka zatrzymała się na moich plecach.
— Przecież oboje jesteśmy… — zawahał się. — W Black Serpents. A mimo to nie powiedziałaś mi nic. Ani słowa.
Poczułam, jak jego głos zmienia się — zaniepokojenie mieszało się z rozczarowaniem. Ale nie osądzał mnie. Po prostu… bolało go to.
Nie odpowiedziałam. Wciąż nie. Ale nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu nie potrafiłam. Byłam pusta i rozbita. I on to zrozumiał.
Tylko mnie przytulił jeszcze mocniej.
Spojrzałam na niego — tego chłopaka, który był obok mnie nawet wtedy, gdy robiłam wszystko, by go odepchnąć. Który mimo wszystko wracał. Nick był moją latarnią w nocy, którą sama wyłączyłam.
I wtedy dotarło do mnie coś jeszcze.
Moja przeszłość nigdy mnie nie opuści. Nie pozwoli mi odejść, nawet jeśli będę uciekać przez całe życie.
Może… może nadszedł czas, by przestać uciekać.
Ale czy byłam gotowa znów spojrzeć temu w oczy?
Czy byłam gotowa walczyć?
Jeszcze nie wiedziałam.
Ale przynajmniej nie byłam już sama.
Rozdział 7
Spokój, który nie trwa długo
~Aurelia~
Minęły trzy dni od chwili, gdy wyznałam wszystko Nickowi. Trzy długie dni chwilowego spokoju.
Tajemniczy mężczyzna zniknął. Nie widziałam go, nie słyszałam, nie czułam jego obecności… a przynajmniej próbowałam w to wierzyć. Bo prawda była inna — nadal miałam wrażenie, że jest gdzieś blisko. Czułam jego wzrok, przeszywający mnie na wskroś. Jego zapach — ledwie wyczuwalny, ale znajomy. I ten irracjonalny dreszcz na karku, jakby jego oddech dotykał mojej skóry, choć nikogo obok mnie nie było.
Paranoja? A może jednak intuicja? Może był znacznie bliżej, niż mi się wydawało?
Robiłam wszystko, by wrócić do codziennej rutyny. Do beztroskich rozmów, śmiechu, ciepłego słońca muskającego skórę. Do Bahamów, które przecież miały być ucieczką. Nick mi w tym pomagał. Od kiedy mu powiedziałam, poczułam ulgę — niewielką, ale prawdziwą. Kiedy Harper, Aaron albo ktoś inny zaczynał coś podejrzewać, Nick zawsze potrafił odwrócić uwagę. Chronił mnie.
A mimo to… nie potrafiłam się cieszyć. Nie potrafiłam zapomnieć.
Black Serpents. Ethan. Moja przeszłość.
To wszystko było jak cień — niepokojąco cichy, ale nieodparcie obecny.
Wiedziałam, że to tylko cisza przed burzą. Nie — przed huraganem, który mnie pochłonie i nie wypuści.
Czasem spokój jest bardziej przerażający niż chaos.
***
Poranek był nierealnie cichy. Cichy do tego stopnia, że aż niepokojący. Czułam, jak cisza otula pokój niczym za gęsta mgła — dusząca i złowroga. Harper jeszcze spała, skulona pod cienką kołdrą, oddychając spokojnie, jakby nic nie miało prawa zakłócić jej snu. A ja? Leżałam z otwartymi oczami już od godziny, wsłuchując się w bicie własnego serca i tykanie zegarka na nocnej szafce.
Było kilka minut po szóstej, gdy w końcu się podniosłam. Skóra na ramionach pokryła się gęsią skórką, mimo że w pokoju było ciepło. Oddech wciąż miałam płytki, rozedrgany, jakby sen, z którego się wyrwałam, wciąż nie wypuścił mnie do końca.
Znowu ten sam sen.
Ten, który wracał jak uparta fala przypływu. Ten, który znałam już na pamięć, choć za każdym razem czułam ten sam strach.
Woda.
Najpierw lodowata tafla, potem nagłe zanurzenie. Moje ciało przeszywał chłód, jakby tysiące drobnych igieł wbiły się w skórę jednocześnie. Oddychanie stawało się niemożliwe. Płuca paliły, krzyczały o powietrze, ale wokół była tylko głęboka czerń.
I głos.
Głos Ethana. Rozmazany. Odległy. Jak echo pod wodą.
A potem… pustka. Zawsze ta sama, nienazwana ciemność.
Wiedziałam, co znaczy ten sen.
Zawsze przychodził wtedy, gdy przeszłość nie dawała się dłużej ignorować. Gdy upominała się o mnie — brutalnie i bez ostrzeżenia.
Wsunęłam stopy w zimne klapki i podeszłam do aneksu kuchennego. Zaparzyłam mocną, czarną kawę — bez mleka, bez cukru, bez żadnych złudzeń. Upiorny aromat naparu nie niósł ze sobą ani ulgi, ani ukojenia. Przypominał raczej wyrok — zwiastun dnia, który już od początku zapowiadał się źle.
Z kubkiem w dłoni wyszłam na balkon.
Ciepłe, wilgotne powietrze Bahamów otuliło mnie z zaskakującą delikatnością. Powiew wiatru poruszył zasłonami, a pierwsze promienie słońca przebiły się przez niebo, oblewając dachy złotym blaskiem. Z jednej strony piękno tego poranka było nie do zaprzeczenia. Z drugiej — czułam się, jakby to był zaledwie miraż. Dekoracja zawieszona nad przepaścią.
Usiadłam przy stoliku i zamknęłam oczy, próbując uspokoić myśli. Pociągnęłam łyk kawy — gorzki, cierpki, drapiący w gardle. Jak wszystko, co próbowałam ostatnio przełknąć.
I wtedy to zobaczyłam.
Czarna koperta.
Leżała tuż przy progu balkonu, na granicy cienia i światła, niemal niewidoczna. Jakby celowo — ukryta, ale wystarczająco na widoku, by nie dało się jej zignorować. Serce ścisnęło mi się w jednej sekundzie. Krew odpłynęła z twarzy. W jednej chwili świat zwolnił.
Wpatrywałam się w nią, jakbym miała do czynienia z bombą.
Wszystko we mnie krzyczało, by się nie ruszać. Że to pułapka. Że jak tylko jej dotknę, coś się stanie. Coś, czego nie cofnę.
— Nie… proszę, nie… — wyszeptałam cicho, niemal bezgłośnie. Głos ugrzązł mi w gardle, a po karku przebiegł zimny dreszcz.
Podniosłam się z trudem. Nogi miałam jak z waty. Dłonie, które wyciągnęłam w stronę koperty, drżały — jakby nie chciały mnie słuchać.
Dotknęłam jej.
Szorstki papier.
Czarne logo.
Wąż wijący się w kształcie litery „S”.
Black Serpents.
Poczułam, jakby ktoś wylał mi wiadro lodu na kark. Wszystko we mnie się spięło. Rozerwałam papier, próbując nie dopuścić do głosu paniki. Z wnętrza koperty wysunęła się kartka — kremowa, czysta, z perfekcyjnie równym, chłodnym pismem.
Litery zaczęły się rozmazywać.
Nie dlatego, że płakałam — chociaż łzy właśnie wzbierały mi pod powiekami — ale dlatego, że wszystko wokół zaczęło wirować. Z trudem łapałam oddech. Każdy wdech był krótki, rwany, jakby powietrze nagle stało się zbyt gęste, by dało się nim oddychać.
To działo się naprawdę.
On tu był.
Był blisko.
Łzy spłynęły po moich policzkach, jedna za drugą, gorące, jakby wypalały ścieżki. Miałam ochotę krzyczeć. Uderzyć pięścią w stół. Rozbić coś. Zniknąć.
Ale wtedy pomyślałam o Nicku.
Nick powiedział, że mnie nie zostawi. Że jeśli coś się stanie — mam przyjść. Że nie muszę już walczyć sama.
Już kiedyś słyszałam te słowa. Ethan też je wypowiadał.
A potem zniknął. Zostawił mnie samą z koszmarem.
Ale Nick został.
Nick był tutaj.
I teraz go potrzebowałam.
Otarłam łzy wierzchem dłoni, zaciągając się płytkim, szarpanym oddechem. Wstałam, niemal rzucając krzesło na bok. Rzuciłam na siebie najbliższe ubrania — krótkie, postrzępione szorty i luźną białą bluzkę. Kartkę i kopertę ścisnęłam w dłoni tak mocno, że aż paznokcie wbiły mi się w skórę.
Wybiegłam z pokoju. Poranny chłód uderzył we mnie, lecz nie zatrzymał. Szłam szybkim krokiem, niemal biegnąc. Mój cień ślizgał się po ścianach, a echo stóp dudniło w uszach.
Pokój Nicka.
Zatrzymałam się przed drzwiami i zapukałam w nie.
Cisza.
Jeszcze spali.
Ale nie mogłam czekać.
Drzwi były otwarte.
Kurwa.
Wślizgnęłam się do środka. W salonie panował półmrok, rozświetlony jedynie bladym światłem przedzierającym się przez zasłony. Aaron półnagi tylko w bokserkach spał na kanapie, rozwalony jak śnięty łosoś, z ręką zwisającą poza oparcie. Obok — pusta butelka po piwie.
Zignorowałam go. Skierowałam się do sypialni. Drzwi były uchylone.
Weszłam.
Zapach męskich perfum, whisky i ciepłego ciała uderzył mnie w twarz. Łóżko Aarona było puste. Nick spał na drugim — rozciągnięty na plecach, półnagi, przykryty tylko połową kołdry. Jego ciało — umięśnione, spokojne — wyglądało tak beztrosko, jakby nie istniał inny świat niż ten sen.
Podeszłam bliżej.
— Nick — szepnęłam. — Wstawaj. Potrzebuję pomocy.
Brak reakcji.
— Nick… — powtórzyłam, tym razem głośniej. — Do cholery…
Cisza. Tylko jego równy, głęboki oddech.
Zacisnęłam szczęki.
— Kurwa, Nick!
Nic.
Zamachnęłam się i sprzedałam mu takiego plaskacza, że aż mnie własna dłoń zabolała.
Nick poderwał się z łóżka z takim impetem, że prawie spadł. Oczy szeroko otwarte, rozczochrane włosy, zdezorientowany wzrok.
— Co jest, do chuja…?! — wychrypiał, a potem spojrzał na mnie. — Aurelia? Co ty…?
Podałam mu kartkę. Bez słowa.
Widok jego twarzy, która w jednej chwili straciła resztki snu i rozluźnienia, był jak potwierdzenie.
To działo się naprawdę.
Przeczytał.
Szczęka mu się zacisnęła. Oczy zwęziły. Mięśnie ramion napięły się jak przed ciosem.
— To już nie są pierdolone żarty — powiedział zimno. — Ten skurwiel wie, że się boisz. Wie, gdzie jesteś. I próbuje cię złamać.
— I co mam zrobić?! — mój głos załamał się. — Nick, ja czuję, że on mnie… obserwuje. Cały czas. Ja nie mogę tak żyć.
Zmiął list w dłoni. W jego oczach była furia. Czysta, bezwzględna.
— Przysięgam, Aurelia. Jak tylko go znajdę… Zrobię wszystko, żeby pożałował, że kiedykolwiek się do ciebie zbliżył.
***
Przed dziesiątą zebraliśmy się wszyscy przy wspólnym stole na śniadaniu, choć to słowo brzmiało dziś niemal ironicznie. Powietrze było ciężkie, jakby napięcie zawisło między nami i osiadło na każdej filiżance, każdym talerzu i na każdym z nas. Nikt nie mówił na głos tego, co naprawdę czuł. Wszyscy udawaliśmy. Każdy na swój sposób.
Nick siedział naprzeciwko mnie, cichy, wyraźnie nieobecny. Wpatrywał się w swój talerz tak, jakby szukał tam odpowiedzi na pytania, których bał się wypowiedzieć. Jego ręka bezwiednie obracała widelec, przesuwając po omlecie, który zdążył już całkiem wystygnąć. Nie zjadł ani kawałka. Żaden mięsień na jego twarzy nie drgnął, ale znałam go już na tyle, by wiedzieć, że jego myśli wrzały. Że analizował wszystko — każdy szczegół, każdą możliwość, każdy cień niebezpieczeństwa.
Z kolei ja… starałam się grać swoją rolę. Być tą, która ma wszystko pod kontrolą. Która po prostu źle spała i teraz zmaga się z porannym zmęczeniem. Miałam nadzieję, że nikt nie zauważy, jak zaciskam dłonie pod stołem, próbując zatrzymać drżenie. Jak trudno mi przełknąć choćby kęs, kiedy w żołądku zalegała ołowiana kula strachu. Jak bardzo chciałam w tej chwili po prostu zniknąć.
To było kurewsko trudne.
— Aurelia, wszystko w porządku? — głos Harper wyrwał mnie z letargu. Brzmiała troskliwie, ale i ostrożnie. Jej spojrzenie było czujne, może nawet zbyt uważne. — Wyglądasz, jakbyś nie zmrużyła oka całą noc.
Bo nie zmrużyłam.
— Miałam zły sen — powiedziałam cicho, prawie szeptem, trzymając się wersji, która była prawdą… przynajmniej częściowo. — Po prostu nie mogłam zasnąć.
Na moment zapadła cisza. Ta niezręczna, ciężka jak beton, kiedy każdy słyszy, że to kłamstwo — ale nikt nie ma odwagi go podważyć.
Aaron, jak zwykle, spróbował przełamać napięcie. Rzucił jakiś żart, coś o turystach i Bahamach, kompletnie nie na miejscu, ale typowego dla niego. Nie słuchałam. Nie chciałam słuchać. Brzmiał jak odległy szum jak coś oderwanego od rzeczywistości. Śmiech nie przyszedł. Nawet cień uśmiechu nie pojawił się na żadnej twarzy. Wszyscy milczeli.
Ja czułam, jakby ktoś zacisnął dłoń na mojej klatce piersiowej i nie chciał puścić. Jakby każdy oddech musiał przeciskać się przez gęsty, lepki strach. Miałam ochotę wstać i wybiec, zostawić ten cholerny stół, ten pokój, ten ranek. Ale nie mogłam. Musiałam wytrzymać.
Nick nadal nie odezwał się ani słowem. Siedział sztywno, widelec w jego dłoni obracał się w tym samym rytmie. Widziałam, jak jego szczęka jest napięta, jak mięśnie drgają lekko przy każdym, najmniejszym ruchu. Wiedziałam, że analizuje wszystko. Że myśli o liście. O mnie. O nich. O tym, co trzeba będzie zrobić.
A ja wiedziałam jedno.
To nie był koniec.
To było zaledwie ostrzeżenie.
I wszyscy, prędzej czy później, mieli to poczuć na własnej skórze.
***
Cały dzień czułam się, jakbym miała zaraz eksplodować, ale z uśmiechem przyklejonym do twarzy udawałam, że wszystko gra. Reagowałam wtedy, kiedy powinnam — śmiałam się z żartów Aarona, kiwałam głową na pytania Harper, rzucałam nic nieznaczące komentarze, które brzmiały wystarczająco zwyczajnie, by nie wzbudzać podejrzeń.
A w środku? W środku byłam burzą. Wrzało we mnie. Każdy dźwięk wydawał się zbyt głośny, każdy dotyk — zbyt intensywny.
Nick też udawał. Niby był spokojny, niby rozluźniony, ale znałam go już wystarczająco dobrze, żeby widzieć, jak naprawdę się czuje. Te jego spięte ramiona, dłoń zaciskająca się zbyt mocno na kubku, spojrzenie zawieszone gdzieś w oddali… To wszystko było grą. Cholernie męczącą grą, w którą oboje musieliśmy grać.
Wieczorem usiedliśmy razem na balkonie mojego pokoju. Słońce już dawno zniknęło za linią horyzontu, zostawiając po sobie tylko pomarańczowo-fioletową poświatę. Z dołu dochodził szum fal, a powietrze miało w sobie ten specyficzny, słony zapach, który zazwyczaj mnie uspokajał. Dziś nie działał.
Nick siedział obok mnie, oparty łokciami o kolana, i obracał w palcach zapalniczkę. Metalowy klik-klak co jakiś czas przerywał ciszę, ale on nie zwracał na to uwagi. Wpatrywał się w ciemniejącą linię plaży z niepokojącym skupieniem.
— Musimy go wyśledzić — powiedział nagle, bez ostrzeżenia. Jego głos był niski, stanowczy, pozbawiony wahania.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
— Co proszę?
— Tego pieprzonego stalkera — powtórzył spokojniej, ale bez cienia wątpliwości. — Musimy się dowiedzieć, kto to jest. I czego, do cholery, od ciebie chce.
Zacisnęłam dłonie na krawędzi krzesła. Wiedziałam, że to prędzej czy później padnie. Ale wciąż miałam nadzieję, że może… jakoś to minie. Że to ostatni list. Że…
— A jeśli… — urwałam, nie wiedząc nawet, co dokładnie chcę powiedzieć.
Nick odwrócił się gwałtownie i spojrzał mi prosto w oczy.
— Jeśli co? — warknął z nutą zniecierpliwienia. — Jeśli będziemy siedzieć cicho i udawać, że nic się nie dzieje, to co? Myślisz, że da ci spokój? Że po tym liście się rozmyśli?
Zacisnęłam szczękę i spuściłam wzrok. Wiedziałam, że miał rację. Cholerną rację. Ten człowiek nie działał impulsywnie. On planował. Działał metodycznie. I nie przestanie.
Nick mówił dalej, już trochę ciszej, ale nie mniej intensywnie:
— Był wcześniej na plaży, prawda? Rozmawiałaś z nim. Może wróci. Musimy być tam. Musimy sprawdzić, czy się pojawi.
Zacisnęłam powieki. Nie chciałam tego. Wszystko we mnie krzyczało, żeby się wycofać, żeby odsunąć się od tego gówna jak najdalej. Ale jednocześnie… nie mogłam. Nie po tym wszystkim. Nie po tym, co już zrobił. Nie mogłam znów udawać, że to mnie nie dotyczy.
Nick nachylił się lekko w moją stronę. Jego głos był miękki, ale stanowczy.
— Musimy działać, Aurelia. Nie jesteś sama. I nie dam mu cię tknąć, rozumiesz?
Spojrzałam na niego. W jego oczach nie było wahania. Tylko determinacja.
I coś jeszcze. Coś, co sprawiło, że po raz pierwszy tego dnia poczułam, że może… może dam radę.
Westchnęłam cicho.
— Dobra — powiedziałam. — Zróbmy to.
***
Ciemność zsunęła się na wyspę jak ciężka, lepka zasłona.
Latarnie rzucały długie, nieregularne cienie, które tańczyły na piaszczystych ścieżkach niczym duchy. Ocean warczał gdzieś z oddali, rytmicznie rozbijając fale o brzeg, a księżyc — ostry jak klinga — przecinał powierzchnię wody zimnym światłem. Powietrze było gęste, duszne, przesiąknięte wilgocią, solą i zapachem roślinności, która pachniała zbyt intensywnie, jakby sama też była czymś na krawędzi.
Szliśmy w milczeniu. Krok za krokiem. Każdy szelest pod stopami wydawał się zbyt głośny. Serce waliło mi w piersi jak młot pneumatyczny — nie mogłam go uspokoić, nie mogłam złapać tchu. Nie wiedziałam, czy to strach, adrenalina, czy może paranoja, która oblepiała mi skórę niczym pot.
Nick szedł pierwszy. Jego krok był szybki, sztywny. Ramiona napięte, dłonie zaciśnięte w pięści. W całym jego ciele była gotowość. Agresja pod skórą. Jakby sam był zaraz gotowy wybuchnąć.
Zobaczyliśmy go niemal jednocześnie.
Siedział na ławce, w cieniu palmy, kilka metrów od zejścia na plażę. Sylwetkę miał rozluźnioną, nonszalancką. Jedną nogę wyciągniętą do przodu, drugą zgiętą, ręce luźno oparte o kolana. W palcach trzymał papierosa, którego końcówka żarzyła się leniwie w ciemności. Dym wznosił się pionowo, jakby nawet powietrze wokół niego było zbyt ciężkie, żeby się poruszyć.
Zamarłam.
Nick też.
Ale tylko na moment. Potem ruszył przed siebie, bez słowa, jakby coś w nim pękło.
— Nick — syknęłam, łapiąc go za ramię.
Nie zareagował.
— Nick, błagam, nie rób nic głupiego! — szarpnęłam go mocniej.
Odepchnął mnie gwałtownie. Nie brutalnie, ale stanowczo. Jakby był gdzieś indziej. Jakby już dawno podjął decyzję.
— Starczy — warknął przez zaciśnięte zęby. — Trzeba z nim kulturalnie pogadać.
— Kulturalnie pogadać?! Co ty, w ogóle mówisz Nick, on nas śledzi. On się włamał do mojego pokoju! On wie, kim jestem! On… wie kim był, mój ojciec. Nick… on jest do cholery niebezpieczny!
— Właśnie dlatego.
Ruszył naprzód, a jego krok był pewny, wściekły. Jakby każdy mięsień w ciele napinał się tylko po to, żeby wybuchnąć.
Nie słuchał mnie. Nie słyszał nic poza własnym gniewem.
Mężczyzna siedzący na ławce dopalił papierosa do końca, jakby nie istniało nic poza tym jednym oddechem dymu. Zgasił go o drewno, nie patrząc nawet w naszą stronę. Spokojny. Zbyt spokojny.
Nick stanął naprzeciw niego. Ramiona napięte. Pięści zaciśnięte. W oczach nie było strachu. Tylko furia. I coś jeszcze.
Zranienie.
— Dlaczego ją śledzisz?! Kim, do cholery, jesteś?! — jego głos był ostry jak szkło. — Jeśli jej coś zrobisz, przysięgam…
Facet w końcu uniósł wzrok. Ciemne oczy. Zimne. Uśmiech — leniwy, paskudny.
— Widzisz? — powiedział cicho. — Nawet nie wiesz, o co pytasz.
— Mów! — Nick zrobił krok w przód. — Bo cię rozjebię, słowo daję.
— Jesteś tylko dzieciakiem, który próbuje grać w grę, której zasad nie zna — odparł tamten z wyższością. — I nie rozumiesz, że już przegrałeś.
— Pieprz się.
Nick nie czekał. Rzucił się na niego z furią, jakby chciał w końcu komuś — komukolwiek — oddać cały ten strach, który przez tygodnie gromadził się w jego ciele.
Cios padł błyskawicznie. Prosto w szczękę. Głowa mężczyzny odskoczyła na bok, ławka zaskrzypiała pod jego ciężarem. Ale on się nie przewrócił. Zamrugał, oblizał zakrwawioną wargę… i spojrzał na Nicka z czymś, co wyglądało jak… rozbawienie.
— Już? — syknął. — To wszystko?
I wtedy oddał. Jeden, szybki cios w bok. Nick zgiął się z bólu, ale nie odsunął się. Wręcz przeciwnie — znów ruszył do przodu. W jego oczach nie było już człowieka. Był ogień. Instynkt.
Zaczął się chaos.
Nie bójka.
Rzeź.
Ciosy padały na oślep, ale z brutalnością, która nie miała nic wspólnego z kontrolą. Pięści ścierały się z twarzami, skórą, kośćmi. Każde uderzenie było jak wybuch. Jak krzyk. Jak gniew, który w końcu znalazł ujście.
Głowa Nicka uderzyła o ławkę z głuchym trzaskiem. Rozcięty łuk brwiowy otworzył się jak rana w papierze, a krew spłynęła mu po twarzy — gorąca, lepka, intensywna. Pociemniała mu koszulkę. Zakleiła rzęsy.
Szarpali się, tarzali po piachu, który wzbijał się w powietrze razem z potem, przekleństwami i jękami bólu. Dźwięk tłuczącego się szkła rozciął noc — zapalniczka Nicka wyleciała z jego dłoni i rozprysła się o kamień, zostawiając po sobie tylko zgrzyt i migotliwy blask ognia, który zgasł natychmiast.
— Przestańcie! — krzyknęłam, podbiegając bliżej. — Nick! Błagam!
Nie słuchali. Nie słyszeli mnie. Albo nie chcieli.
Nick zatoczył się, ale znów stanął na nogi. Z czoła ciekła mu krew, a w oczach płonęła wściekłość. Zadał cios. Prosto w brzuch. Tamten zgiął się, ale zamiast się cofnąć, złapał Nicka za kark i walnął nim o kant ławki z taką siłą, że aż usłyszałam trzask — nie wiem, czy drewna, czy kości.
— Kurwa… — syknął Nick przez zaciśnięte zęby.
Ale nie odpuścił.
Odepchnął go łokciem, zatoczył się, splunął krwią… i znów ruszył do ataku. Ostatni raz. Cios padł szybko. Celnie. W szczękę.
Mężczyzna cofnął się o krok, zachwiał… i uśmiechnął.
Zakrwawione zęby. Szkarłatne usta.
— Pieprzony gówniarz — warknął, ocierając krew z brody. — Masz jaja. Ale jaja nie wystarczą.
Zerknął na mnie.
I w tym spojrzeniu… coś mnie zatrzymało. Coś lodowatego. Nie była to złość. To było ostrzeżenie. Obietnica.
Wtedy przypomniałam sobie słowa ojca, które były napisane w liście zaadresowanym do mnie:
„To nie koniec, Aurelio. To dopiero początek”.
Ojciec chciał mnie ostrzec. Czyżby przed nim? Ale… oni byli wspólnikami. To wszystko było takie dziwne.
Po prostu się odwrócił. I zniknął. Wszedł w ciemność tak, jakby należała do niego. Jakby była domem.
Nick zrobił krok w jego stronę, ale złapałam go za rękę. Z całej siły.
— Nick! Nie! Zostaw go!
Zatrzymał się. Ciężko dyszał. Ręce mu drżały, pięści zaciskały się same. Przez chwilę myślałam, że się wyrwie. Że pójdzie za nim, bez względu na wszystko.
Ale nie poszedł.
Opadł na kolana.
— Kurwa mać… — wyszeptał. — Przepraszam. Nie chciałem…
— Wiem — powiedziałam cicho.
Spojrzałam na jego twarz. Na krew. Na rozcięcie przy brwi. Nie wiedziałam, co mnie przerażało bardziej — on, ten mężczyzna… czy to, co jeszcze mogło się wydarzyć.
Bo jedno było pewne:
To się dopiero zaczynało.
I nie mieliśmy pojęcia jak bardzo.
***
Wracaliśmy do hotelu w milczeniu.
Nogi miałam jak z waty. Każdy krok był jak przez gęsty miód, powolny, chwiejny. Dłonie nadal mi drżały, chociaż walka już się skończyła. Ale to nie ciało nie dawało sobie rady — to głowa. Serce dalej tłukło się o żebra, jakby chciało uciec. Adrenalina jeszcze nie zeszła. Jakby mój organizm nie potrafił odróżnić, że zagrożenie minęło. Bo, prawdę mówiąc… nie minęło.
Nick szedł obok, zgarbiony, obolały, oddychając płytko. Jedną ręką trzymał się za bok, jakby coś w nim pękło. Może żebro. Może coś głębiej.
Weszliśmy do środka i dopiero wtedy, gdy zamknęliśmy za sobą drzwi, cisza stała się jeszcze głośniejsza.
— Jeśli chcesz mi robić kazania, jaki to nieodpowiedzialny jestem, to proszę bardzo — mruknął. — Wal śmiało. Chcę mieć to z głowy.
Stałam przez chwilę w miejscu. Patrzyłam na niego. Na jego zakrwawioną koszulkę, rozciętą wargę, brwi zlepione potem i krwią. Nie, teraz nie chodziło już o kazania. To wszystko było o wiele większe. Grubsze. Cięższe niż jakiekolwiek wyrzuty.
Opadłam na sofę i schowałam twarz w dłoniach. Palce miałam zimne. Albo to ja byłam zimna.
— Nick… nie chcę cię oceniać za nic… — zaczęłam, ale głos miałam chropowaty, suchy. — Bo to ja nie powiedziałam ci wszystkiego. Ten notatnik… to nie są zwykłe zapiski.
Podniósł wzrok. Cały jego wyraz twarzy się zmienił — ze wkurwionego na czujny. Zmarszczył brwi, usiadł naprzeciwko mnie, nie spuszczając ze mnie oczu.
— Co masz na myśli?
Zacisnęłam dłonie na kolanach. Paznokcie wbijały się w skórę, aż poczułam ból. Przynajmniej coś prawdziwego.
— To… klucz. Do Black Serpents.
Zapadła cisza.
Gęsta. Lepka. Paraliżująca.
W końcu spojrzałam na niego. Widziałam, jak jego twarz nieruchomieje. Wzrok staje się pusty. Oczy szeroko otwarte. Próbował to przetrawić. Nie nadążał.
— Aurelia… — powiedział cicho, niemal szeptem. — Chcesz mi powiedzieć, że…
Przytaknęłam, ledwo widocznie. Przełknęłam ślinę. Gardło miałam jak z waty szklanej.
— Mój ojciec był ich liderem.
Zaciągnęłam się powietrzem, jakbym właśnie przyznała się do morderstwa.
Nick wciągnął oddech gwałtownie. Zaklął krótko, bezsilnie.
— Kurwa.
Wpatrywał się we mnie przez chwilę, a ja nie mogłam odczytać, co tam było — złość? Szok? Strach?
A może wszystko naraz.
— Aurelia, to nie są ludzie, z którymi można igrać — powiedział po chwili. Jego głos był niski, szorstki. — Jeśli ten notatnik naprawdę jest tym, czym mówisz, to musimy się go pozbyć. Od razu.
Zacisnęłam pięści, aż paznokcie wbijały się do krwi.
— Nie mogę.
Spojrzał na mnie ostro.
— Dlaczego?
— Bo to jedyne, co mi po nim zostało.
I wtedy coś pękło. W nim. We mnie. W tej pieprzonej chwili.
W jego oczach zobaczyłam coś, czego się nie spodziewałam.
Zrozumienie.
Nie litość. Nie współczucie. Prawdziwe, surowe zrozumienie. Takie, które nie mówi „będzie dobrze”, tylko mówi prawdę, że już nigdy nie będzie dobrze.
Nie powiedział nic więcej. Nie musiał.
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, oboje złamani w inny sposób.
A potem przyszło to uczucie. Powolne. Ciche. Jak cień. Jak coś, co wpełza pod skórę, zanim zdążysz zareagować.
Strach.
Nie taki, który krzyczy. Tylko ten, który zamraża. Taki, który odbiera głos i zostawia cię z myślą, że nie ma już nic, co możesz zrobić.
Czułam, jak rozlewa się po moim ciele, jak toksyna. Wnikał w żyły, w płuca, w serce. I nie chodziło o mnie.
To wszystko miało wrócić. Już wracało.
Jak zaraza, która nigdy nie znikła. Tylko czekała.
Znów miało uderzyć w tych, których kocham. W tych, którzy nie powinni być częścią tego chorego, pieprzonego koszmaru. Nick. Harper. Aaron. Niewinni. Bezbronni wobec przeszłości, która nie potrafiła mnie odpuścić.
A najgorsze?
Nie miałam już siły ich chronić.
Nie miałam już siły być tarczą.
Byłam pęknięta. I w środku… coś już dawno zaczęło się kruszyć.
I nie wiem, czy to przetrwa kolejny cios.
Rozdział 8
Ostatnie ostrzeżenie
~Aurelia~
Nadszedł koniec naszych wakacji na Bahamach. Powinnam czuć smutek, żal, nostalgię za tym błogim czasem beztroski, ale jedyne, co czułam, to ulgę. W końcu wracałam do normalnego życia — do Chicago, do pracy, do codzienności, która, choć nie była idealna, dawała mi choćby namiastkę stabilizacji.
Ostatnie dni w raju pozwoliły mi na chwilę zapomnieć o problemach, o czarnych kopertach, o poczuciu zagrożenia, które nie opuszczało mnie ani na moment. Jednak teraz, gdy stanęłam przed drzwiami mojego jeszcze starego mieszkania, wspomnienia uderzyły we mnie z pełną siłą. Te dobre — radosne chwile spędzone z Nickiem, Harper, Aaronem i resztą naszej paczki. I te złe — szepty z przeszłości, które odbijały się echem w mojej głowie.
Westchnęłam głęboko i przekręciłam klucz w zamku. Ciche kliknięcie rozbrzmiało w pustym korytarzu. Wsunęłam się do środka, wdychając znajomy zapach, który nagle wydał mi się obcy. Moje mieszkanie. A jednak czułam się tu jak intruz.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to kartony. Stały dokładnie tam, gdzie je zostawiłam przed wyjazdem — pełne moich rzeczy, wspomnień, starego życia, które jutro miało ostatecznie zniknąć.
Czekało mnie dokończenie przeprowadzki, którą zaczęłam jeszcze przed wakacjami. Nowy rozdział. Już jutro miałam zamieszkać z bratem — i choć perspektywa wspólnego mieszkania wydawała się wyzwaniem, to przynajmniej nie miałam być już sama.
Przesunęłam dłonią po krawędzi jednego z kartonów, czując znajome ukłucie w sercu. To miejsce było świadkiem mojej samotności, mojej walki, moich prób poskładania się na nowo po Ethanie, po wszystkim, co wydarzyło się trzy lata temu. A teraz? Teraz czułam, że coś nieuchronnie się kończy, ale nie wiedziałam, czy jestem gotowa na to, co nadejdzie.
Chicago miało być dla mnie bezpieczną przystanią. Ale czy na pewno?
Stałam pośrodku salonu, otoczona kartonami, które wyglądały jak świadkowie mojego dawnego życia. W dłoniach trzymałam stare zdjęcie — ja i Ethan, uśmiechnięci, szczęśliwi, jakby świat należał do nas. Palcami przejechałam po jego twarzy, czując bolesny ucisk w żołądku. Jakim cudem coś, co kiedyś było tak realne, mogło teraz wydawać się jedynie mglistym wspomnieniem?
Zgrzytając zębami, rzuciłam zdjęcie do jednego z pudeł i zatrzasnęłam pokrywę, jakby to mogło zamknąć przeszłość, jakby mogło sprawić, że Ethan i wszystko, co ze sobą przyniósł, przestaną mnie nawiedzać.
Mogłam być daleko od tego wszystkiego, gdyby nie on.
Zebrałam resztę ubrań i wrzuciłam je niedbale do walizki, starając się skupić na czymś innym. Ale im bardziej próbowałam odgonić myśli o nim, tym bardziej wracały — jego głos, dotyk, spojrzenie, które obiecywało bezpieczeństwo, zanim wszystko runęło w gruzy.
I wtedy usłyszałam pukanie do drzwi.
Zamarłam.
Mieszkanie było ciche. Za ciche. Żadnego radia, żadnej muzyki, żadnych sąsiadów za ścianą, którzy krzyczeliby na swoje dzieci. Tylko to uporczywe, spokojne pukanie.
Serce uderzyło raz, mocno, zbyt mocno. Palce mimowolnie zacisnęły się na klamce, jakby mogły powstrzymać rzeczywistość, która właśnie dobijała się do drzwi.
Powoli podeszłam do drzwi i zerknęłam przez wizjer.
Mogłam się tego spodziewać.
Mężczyzna. Ten sam, który był na Bahamach. Ten pierdolony cień, który przewijał się przez moje życie od tygodni.
Zacisnęłam pięści i otworzyłam drzwi tak gwałtownie, że niemal uderzyły o ścianę.
— Dlaczego, do cholery, znów mnie śledzisz?! — warknęłam, zaciskając palce na framudze drzwi.
Nie wyglądał na zaskoczonego moją agresją. Wręcz przeciwnie. Jakby spodziewał się tego powitania.
— Nie jestem twoim wrogiem. — Jego głos był spokojny, niemal łagodny. — Chcę tylko porozmawiać.
— A ja chcę, żebyś wypierdalał z mojego życia, ale jak widać, żadne z nas nie dostaje tego, czego chce. — Splunęłam jadem, nie ruszając się nawet o centymetr.
Mężczyzna westchnął, jakby był zmęczony tym wszystkim.
— To nie jest takie proste, Aurelia.
— Nie, to jest kurwa bardzo proste. Ja zamykam drzwi, ty znikasz, a ja udaję, że nigdy cię nie spotkałam. — Podniosłam brew, czekając na jego ruch.
Ale on nie odszedł.
Nie odwrócił się na pięcie, nie zniknął w mroku korytarza jak w moich wyobrażeniach.
Tylko stał. Patrzył.
A ja poczułam, że coś jest nie tak. Coś, czego jeszcze nie rozumiałam.
Mężczyzna wpatrywał się we mnie intensywnie, co sprawiło, że mimowolnie zmierzyłam go wzrokiem. Po raz pierwszy mogłam dostrzec go w pełnym świetle — nie tak jak wcześniej, gdy jego sylwetka ginęła w półmroku.
Był wysoki, z posturą kogoś, kto przez lata nie unikał fizycznej pracy. Jego twarz nosiła w sobie coś surowego — ostre rysy, wyraźnie zarysowana szczęka, lekki, kilkudniowy zarost. Krótkie, ciemne włosy przeplatane były gdzieniegdzie srebrnymi nitkami, jakby czas próbował odcisnąć na nim swoje piętno… ale nie do końca mu się udało. Bo mimo tych kilku siwych włosków, czegoś nie mogłam zrozumieć.
Miał wyglądać na około czterdzieści lat — jeśli rzeczywiście był wspólnikiem mojego ojca, musiał być w tym wieku. A jednak… nie wyglądał. W jego oczach nie było zmęczenia. Skóra — poza zarostem — była gładka, niemal młodzieńcza. W ruchach nie było ciężkości, która przychodzi z czasem.
Wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia kilka. Może trzydzieści. Może…
Ale na pewno nie czterdzieści.
I to właśnie było najbardziej niepokojące.
Ubrany był w czarną, skórzaną kurtkę — lekko znoszoną, jakby przeżyła z nim niejedno, ale wciąż wyglądającą solidnie. Spod niej wystawał ciemny t-shirt, który opinał się na sylwetce zdecydowanie zbyt dobrze, jak na kogoś, kto — według wszelkich logicznych wyliczeń — powinien być po czterdziestce.
Jego dłonie zwisały swobodnie wzdłuż ciała, ale nawet w tej pozornej obojętności było coś groźnego. Były duże. Silne. Z wyraźnie zarysowanymi żyłami, jak u kogoś, kto więcej walczył, niż mówił.
Był spokojny. Zbyt spokojny.
Jak ktoś, kto doskonale wie, gdzie jest, po co tu przyszedł… i że ma nad wszystkim kontrolę.
Stał w drzwiach, nieporuszony, jakby czekał, aż sama złamię ciszę. I choć jego ciało nie zdradzało napięcia, czułam, jak we mnie wszystko pulsuje — instynkt, serce, oddech. Jakby moja podświadomość już wiedziała, że ten człowiek jest niebezpieczny.
Coś mi w nim nie pasowało.
Coś… nie grało.
Bo jeśli miał być wspólnikiem mojego ojca, to powinien być starszy. Inny. Życie powinno odcisnąć na nim większe piętno. Tymczasem jego twarz, choć wyraźna, choć pełna charakteru, nie wyglądała na czterdzieści lat. Co najwyżej trzydzieści. A może nawet mniej.
Nie był tylko tajemniczy.
Był… nienaturalny.
I właśnie to przerażało mnie najbardziej.
Nie miałam ochoty na te gierki. Nie dzisiaj. Nie z kimś takim. Ale czułam, że jeśli mu nie pozwolę mówić… znajdzie inny sposób, żeby zostać usłyszanym.
— Dlaczego musisz być wszędzie tam, gdzie ja?! — warknęłam, zaciskając palce na framudze drzwi. — Czego znowu chcesz?
— Chcę porozmawiać — odpowiedział spokojnie, jakby moje zirytowanie zupełnie na niego nie działało.
— Ja nie chcę — syknęłam. — Więc lepiej powiedz szybko, o co chodzi, i spierdalaj.
Mężczyzna westchnął ciężko, po czym lekko przechylił głowę, jakby mnie analizował.
— Skoro już dałaś mi tę minutę, to może wypadałoby, chociaż poznać moje imię. Nazywam się Nathaniel Carter.
— No i chuj mnie to obchodzi, Nathanielu Carterze — rzuciłam, splatając ręce na piersi. — Mów, co masz do powiedzenia, i znikaj.
Mimo mojej pogardy nie wyglądał na urażonego.
— Byłem częścią Black Serpents — powiedział powoli, jakby ważył każde słowo. — Ale to było dawno temu. Teraz chcę ich zniszczyć.
Prychnęłam pod nosem, kręcąc głową.
— Jakbym nie wiedziała. Mów coś konkretnego albo wypierdalaj.
— Black Serpents rosną w siłę w Chicago — kontynuował, nie zważając na moje niedowierzanie. — A notatnik twojego ojca jest kluczem.
Serce mi przyspieszyło, ale twarz pozostała kamienna.
— Gówno prawda — parsknęłam. — Ten notatnik to tylko zbiór starych zapisków. Nic nieznaczących.
— Jesteś pewna? Bo ja wiem, co w nim jest. Wskazówki. Instrukcje, jak przejąć kontrolę nad całym stowarzyszeniem i rozbić je od środka.
Zaśmiałam się gorzko i pokręciłam głową.
— Próbowałam. Byłam tam. Widzisz? — podciągnęłam rękaw koszulki. Czarny symbol węża wijącego się wokół sztyletu wyglądał tak samo, jak wtedy, gdy wyryto go na mojej skórze tamtej nocy. To był mój bilet wstępu i jednocześnie wyrok, bo biletu powrotnego już nie było.
Nathaniel zamilkł, jego wzrok utkwiony w tatuażu, jakby wywołał wspomnienia, których wolałby nie odgrzebywać.
— To nie jest takie proste — powiedziałam ciszej, niemal bez siły. — Myślisz, że możesz to rozwalić? Próbowałam. I wiesz co? Tego się nie da zniszczyć. Stowarzyszenie jest… niezniszczalne. Przykro mi.
Zapadła ciężka cisza. Czułam jego spojrzenie na sobie, ale uparcie patrzyłam w podłogę, jakbym liczyła sęki w drewnie.
— Był ktoś, z kim kiedyś współpracowałam — wyrzuciłam z siebie w końcu, ostrożnie dobierając słowa. — I gdybym mogła cofnąć czas… nigdy bym go nie poznała.
Nie wypowiedziałam jego imienia, ale w mojej głowie dudniło jedno: Ethan.
Podniosłam wzrok i spotkałam jego spojrzenie.
— Nie interesuje mnie twoja misja. Nie interesuje mnie Black Serpents. Mam dość. — Zrobiłam krok w stronę drzwi. — Więc teraz wyjdź.
Nathaniel wpatrywał się we mnie jeszcze przez chwilę, jakby chciał coś dodać, ale w końcu skinął głową.
— Jeśli zmienisz zdanie… będę wiedział — powiedział spokojnie, po czym obrócił się i wyszedł, znikając w korytarzu.
Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami. Wciągnęłam powietrze, próbując uspokoić drżenie rąk.
Nie. Nie zmienię zdania. Nigdy więcej.
***
Nie minęło dziesięć minut od wyjścia Nathaniela, gdy przed budynkiem zatrzymał się dobrze znany mi samochód. Nick.
Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić. Nie chciałam, żeby coś wyczytał z mojej twarzy. Był jak cholerny wykrywacz kłamstw — jeden rzut oka i już wiedział, że coś jest nie tak.
Usłyszałam jego kroki na korytarzu, a chwilę później drzwi otworzyły się na oścież.
— No dobra, księżniczko, gotowa do przeprowadzki? — rzucił z uśmiechem, ale zaraz zmarszczył brwi. — Co jest, Aurelia? Widzę, że coś cię gryzie.
Westchnęłam ciężko, odwracając się na pięcie. Nie miałam siły udawać, że wszystko jest w porządku.
— Miałam gościa.
Nick zmrużył oczy.
— Gościa?
— Tak. Tego samego pieprzonego kolesia, który śledził mnie na Bahamach — powiedziałam, opierając się o stół. — Przyszedł tu, jakby nigdy nic, i oznajmił, że kiedyś należał do Black Serpents, ale teraz chce ich rozwalić.
Nick w mgnieniu oka spoważniał.
— Żartujesz sobie?
— Gdyby tak było, to byłby to najgorszy żart mojego życia — odparłam ponuro.
— Co jeszcze powiedział?
— Twierdzi, że notatnik mojego ojca jest kluczem do przejęcia kontroli nad stowarzyszeniem. Że są tam jakieś wskazówki, jak ich rozbić od środka.
Nick podrapał się po karku, ewidentnie próbując przetrawić tę informację.
— I co mu odpowiedziałaś?
— Że nie interesuje mnie jego oferta. Że chcę mieć to wszystko za sobą.
— Dobrze zrobiłaś — przytaknął, ale widziałam, że jest spięty. — Mimo wszystko musimy uważać, Aurelia. Tacy ludzie nie odpuszczają.
— Wiem — mruknęłam, przejeżdżając dłonią po twarzy.
Przez chwilę staliśmy w ciszy, aż w końcu Nick westchnął, klasnął w dłonie i rozejrzał się po mieszkaniu.
— Dobra, koniec tej mrocznej gadki. Masz jeszcze jakieś kartony, czy już możemy spieprzać stąd do nowego lokum?
Skinęłam głową w stronę ostatnich pudeł stojących pod ścianą.
— Te są do zabrania.
Nick podszedł do jednego z nich i uniósł je z lekkim trudem.
— Co ty tu masz, encyklopedie?
— Książki i trochę porcelany — wyjaśniłam, opierając się o framugę.
— No to nic dziwnego, że ledwo to ruszam — mruknął z półuśmiechem, idąc w stronę drzwi.
Mimo wszystko uśmiechnęłam się pod nosem. Na chwilę udało mu się rozładować napięcie.
***
Nowe mieszkanie pachniało świeżą farbą, jeszcze nieoswojonym kurzem remontu i… nowym początkiem. Każdy krok na drewnianej panelach odbijał się echem od pustych jeszcze ścian, jakby samo miejsce badało, kim jestem i czy naprawdę mam tu prawo być.
Wchodząc do środka, czułam ekscytację, ale gdzieś pod skórą tlił się też niepokój — cichy, trudny do uchwycenia. To uczucie, kiedy wszystko wydaje się zbyt dobre, zbyt lekkie, jakby los tylko czekał na chwilę nieuwagi, żeby rzucić kłodę pod nogi.
Na środku salonu, wśród kartonów, walizek i zapachu pizzy, stał Aaron. Rozłożył ramiona, jakby właśnie wygrał coś wielkiego.
— Witamy w nowym gnieździe, pani Aurelio — powiedział z teatralnym ukłonem. — W ramach powitalnego rytuału zamówiłem pizzę z twoją ulubioną oliwką i przygotowałem najlepszą playlistę na świecie. Twoją, oczywiście.
Z głośników rozbrzmiały znajome akordy — stara piosenka, której słuchałam kiedyś w aucie, w zupełnie innym życiu. Na chwilę poczułam ciepło gdzieś w klatce piersiowej.
— Nie musiałeś… — mruknęłam, choć kąciki ust same uniosły mi się do góry.
— A jednak to zrobiłem. Więc zamknij oczy, odetchnij i doceń moje starania, bo to rzadkość — odpowiedział z typowym dla siebie urokiem.
W tym momencie wszedł Nick, z kartonem w rękach, ledwie mieszczącym się przez framugę.
— No i jak? W końcu masz normalne mieszkanie — rzucił, stawiając pizzę na niskim stoliku. — Bez samotności, bez dziwnych sąsiadów, bez zacinającej się windy. Luksus.
Spojrzałam po nich obu i uniosłam brew.
— Jeśli „normalne” oznacza dzielenie przestrzeni z Aaronem, to… mam wątpliwości co do definicji tego słowa.
— Ej! — oburzył się Aaron. — Jestem całkiem cywilizowanym współlokatorem. Nawet mam rośliny doniczkowe i wiem, jak działa zmywarka.
— Tyle że twoja roślina zdechła po dwóch dniach — wtrąciłam, z ledwo powstrzymanym śmiechem.
— Szczegóły. — Wzruszył ramionami. — Z tobą to ja nie wiem. Trzeba mieć stalowe nerwy.
— Ty? Ze mną? — Uśmiechnęłam się kąśliwie. — Jeszcze zobaczymy, kto tu kogo zniesie.
Nick pokręcił głową, siadając na kuchennym blacie.
— Błagam, tylko się nie pozabijajcie w pierwszym tygodniu. A tak serio — skoro już zaczynacie nowy rozdział, powinniście to jakoś uczcić. Domówka?
— Hmm. To nie jest taki zły pomysł — przyznał Aaron, przełączając piosenkę. — Idealny moment, żeby zrobić pierwsze wrażenie… i może trochę narozrabiać.
— Żartujesz? — Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. — Dopiero się wprowadziliśmy. Kartony jeszcze nie rozpakowane, talerze się nie zgadzają, a ty już myślisz o imprezie?
— Właśnie dlatego — odparł z powagą, której po nim się nie spodziewałam. — Trzeba zacząć od czegoś dobrego. Ludzie nie pamiętają bałaganu, tylko śmiech.
W tym momencie drzwi zaskrzypiały, a do środka wpadła Harper, z rozwianymi włosami i uśmiechem, który zwiastował kłopoty.
— Słyszałam „domówka” i stwierdziłam, że przyszłam idealnie — oznajmiła, rzucając torbę na sofę. — Kiedy? Co trzeba kupić? Czy trzeba przemycić alkohol, czy gramy legalnie?
— My jeszcze nawet nie wiemy, czy chcemy coś organizować — jęknęłam.
— Oczywiście, że chcecie — odpowiedziała z entuzjazmem i puściła mi oczko. — To jak rytuał przejścia. Nowe mieszkanie, nowa energia, nowa wersja ciebie.
Usiedliśmy razem na podłodze, z pizzą, colą i brakiem sztućców. Mówiliśmy o wszystkim — o przeszłości, której nikt głośno nie nazywał, o planach, które brzmiały jak bajki, i o tym, jak bardzo wszyscy udajemy, że mamy życie pod kontrolą.
Po dłuższych negocjacjach ustaliliśmy, że zrobimy imprezę dokładnie 15 lipca — akurat na moje urodziny. Dwupak: świętowanie przeprowadzki i kolejnego roku, który jakoś przeżyłam.
Śmiech odbijał się od pustych jeszcze ścian i sufitu bez lampy. I choć to było tylko chwilowe, poczułam coś dziwnego i znajomego.
Jakby… dom.
Jakby naprawdę, po raz pierwszy od bardzo dawna, znalazłam się w miejscu, do którego przynależę. Miejsce, w którym w końcu nie będę sama.
***
Gdy wszyscy w końcu rozeszli się do swoich domów, salon nagle ucichł. Cisza była gęsta, niemal lepka, jakby ściany chłonęły każdy dźwięk, który jeszcze przed chwilą odbijał się echem od pustych kątów.
Oparłam się o futrynę i przez chwilę po prostu słuchałam — braku rozmów, śmiechu, muzyki. Zaskoczyło mnie, jak bardzo tego potrzebowałam.
Podeszłam do szklanych drzwi prowadzących na balkon. Przeszły z lekkim kliknięciem. Nocne powietrze było chłodne, pachniało deszczem, kurzem miasta i czymś nieokreślonym… czymś znajomym, ale niepokojącym.
Chicago rozciągało się przede mną jak żywy organizm — pulsujące światłami, z odległym szumem ruchu, który nigdy nie cichnie. Daleko w dole przejechała taksówka, ktoś zawołał kogoś na ulicy, a w tle słychać było pociąg metra, który mijał stację z metalicznym jękiem.
Zaczerpnęłam głęboki oddech i przymknęłam oczy. Przez moment naprawdę mogłam uwierzyć, że to nowy początek. Czysta karta.
Ale tylko przez moment.
Bo gdzieś pod powierzchnią tej nowej codzienności coś już pękało.
Moja przeszłość nie znikała. Nie wyparowała razem z przeprowadzką, z tatuażem, z próbą odcięcia się od wszystkiego, co bolało. Ona była tuż za mną. Albo przede mną. Może nawet obok.
Nie da się uciec przed czymś, co nosisz w sobie.
Oparłam dłonie o zimną balustradę, aż kostki pobielały. Nocne światła odbijały się w szybach wieżowców jak tysiące oczu. Wpatrywały się we mnie. Milcząco. Oceniająco.
— Nie wrócisz mnie złamać — powiedziałam cicho, jakby mówiła do miasta, do cieni, do samej siebie.
Nie tym razem.
Zbyt wiele widziałam. Zbyt wielu ludzi próbowało mnie kontrolować. Ojciec, jego tajemnice. Black Serpents, których znak wciąż nosiłam na skórze. Nathaniel, który pojawił się nagle i wiedział zbyt wiele.
Nie miałam pojęcia, komu ufać. Ale wiedziałam jedno — nie mogłam już być tą samą dziewczyną, którą byłam kilka miesięcy temu.
Musiałam być kimś innym. Twardszą wersją siebie.
W tej chwili, po raz pierwszy od dawna, nie czułam pustki. Czułam gotowość.
Nie miałam wszystkich odpowiedzi, ale miałam siebie. A może to było jedyne, co się tak naprawdę liczyło.
Westchnęłam cicho, prostując się i odwracając wzrok od miasta.
Za mną było światło salonu i cisza mieszkania, które miało stać się moim nowym domem. Przede mną — coś, czego jeszcze nie rozumiałam.
Ale jedno było pewne: cokolwiek miało się wydarzyć, nie zamierzałam być, tylko pionkiem w cudzej grze.
Nie tym razem.
Rozdział 9
Między nami siostrami
~Aurelia~
Poranek w zupełnie nowym dla mnie mieszkaniu był dziwny i wyjątkowo nieprzyjemny. Może dlatego, że rano dostałam okresu, a do tego bolały mnie plecy — pewnie po weekendzie spędzonym na przenoszeniu ostatnich rzeczy. Poszłam do łazienki, założyłam tampon, przemyłam twarz, żeby się trochę rozbudzić, a na koniec umyłam jeszcze włosy.
Dopiero gdy skończyłam swoją poranną rutynę, dotarło do mnie, że w końcu byłam na swoim. To było naprawdę cudowne uczucie — nie musiałam być sama w mieszkaniu, a jednocześnie nie musiałam znosić przypadkowego współlokatora.
W kuchni przygotowywałam śniadanie. Rozbiłam jajka na patelnię i zaczęłam je energicznie mieszać. Nastawiłam wodę na herbatę — nalałam trochę więcej, bo wiedziałam, że Aaron zaraz się obudzi.
I nie pomyliłam się. Chwilę po tym, jak skończyłam jajecznicę, Aaron wyszedł ze swojego pokoju. Czułam się nieco nieswojo, bo był w samych bokserkach. Jasne to mój brat, ale nie miałabym nic przeciwko, gdyby codzienne poranki nie zaczynały się od widoku jego półnagiego ciała. Zdecydowanie miał zbyt dużo śmiałości.
Przewróciłam oczami i rzuciłam mu kpiące spojrzenie.
— Gdybym wiedziała, że zamieszkam z kimś, kto półnagi paraduje przy swojej siostrze, to chyba rozważyłabym mieszkanie u Nicka albo u Harper.
Aaron jedynie się zaśmiał i oparł ręce na blacie.
— Oj, nie przesadzaj. To tylko bokserki, nie jestem przecież goły. Poza tym, po dwóch latach chyba już wiesz, że nie lubię się przegrzewać. A Nick? Serio? Myślisz, że byłoby lepiej? Pewnie też chodziłby po mieszkaniu w samych bokserkach albo jeszcze gorzej… Tylko że ja — tu wskazał na siebie z ironicznym uśmiechem — wyglądam zdecydowanie lepiej.
Zirytował mnie. Chciałam pogadać z nim jak człowiek, żeby więcej do takich sytuacji nie dochodziło, a on mnie wyśmiewał. No idealnie.
— Zachowujesz się jak… Nieważne. W każdym razie nie wyglądasz tak dobrze, jak ci się wydaje. Jesteś za bardzo zadowolony z siebie. Wy faceci to w ogóle macie jakieś turbo wybujałe ego — rzuciłam kąśliwie, krzyżując ramiona i próbując wyglądać na poważną.
Aaron nagle zrobił minę, jakby się oburzył — nie wiem, czy udawał, ale wyglądało to komicznie. Boże, z kim ja musiałam mieszkać?!
— Za bardzo? Aurelia, błagam cię. W całym Chicago nie znajdziesz takiego idealnego połączenia mięśni, inteligencji i… skromności.
Ta jego „skromność” tylko dobiła temat. Parsknęłam śmiechem i sięgnęłam po jabłko, ugryzłam je z satysfakcją.
— Skromności? Ty i skromność w jednym zdaniu? Błagam. A jeśli chodzi o mięśnie, to coś ci się chyba pomyliło. Widzę, że Harper dała ci nieźle w kość na tych Bahamach. Co się stało z twoją formą, wielki sportowcu?
Aaron też sięgnął po jabłko i nagle zamilkł. Chyba skończyły mu się teksty, bo przez chwilę wyglądał, jakby analizował, co powiedzieć, żeby się jeszcze bardziej nie pogrążyć.
— Daj spokój, jestem w życiowej formie. A Harper? No cóż… — przerwał z tym swoim podejrzanym uśmiechem. — Ona ma swoje sposoby, żeby trzymać mnie w ryzach.
Starałam się zachować powagę, ale w środku prawie płakałam ze śmiechu.
— Mówisz o trzymaniu w ryzach? To twoje bokserki zdają się z tym nie radzić. Jakoś dziwnie się naprężają, jak tylko wspominasz o Harper.
Aaron spojrzał w dół i parsknął cicho śmiechem.
— Przynajmniej mam poczucie humoru i styl. Poza tym erekcja to naturalna rzecz u mężczyzny. A ty? Zawsze musisz być taka kąśliwa? To jakaś twoja emocjonalna tarcza?
Nie chciałam ciągnąć tej dyskusji. Podałam mu talerz z jajecznicą i kubek herbaty, a on usiadł przy barku i zaczął jeść. Musiałam zakończyć tę wymianę z klasą.
— Nie, Aaron. To moja strategia przetrwania.
— No i dobrze, że mamy jasność. A teraz jedzmy, zanim oskarżysz mnie o coś jeszcze. Może zaraz powiesz, że to źle, że przespałem się z twoją najlepszą przyjaciółką?
Zakrztusiłam się własną śliną. Po co on mi to mówił? Domyślałam się, że coś między nimi było, ale czy musiał to potwierdzać? Moje życie było zdecydowanie lepsze, zanim o tym wiedziałam. Przysięgam.
— Aaron! Ty siebie w ogóle słyszysz?! To obrzydliwe… Jak możesz chwalić się tym, że pieprzyłeś moją przyjaciółkę?!
Wzruszył tylko ramionami z szerokim uśmiechem.
— Może i obrzydliwie szczery, ale przynajmniej nie udaję. Poza tym dobrze wiem, że i tak jestem twoim ulubionym bratem.
Przewróciłam oczami po raz kolejny.
— Jak już, to wolę Archera. On przynajmniej nie jest aż tak obrzydliwy, jak ty.
***
Praca w barze nigdy nie była moim wielkim marzeniem, ale po roku za barem nauczyłam się jednego — jeśli potrafisz z uśmiechem rozlewać drinki, jednocześnie słuchając o cudzych problemach, to poradzisz sobie z większością rzeczy w życiu.
Bar, w którym pracowałam, miał swój dziwny urok. W piątki było tu jak na koncercie rockowym — głośno, tłoczno i lekko agresywnym zapachem potu, alkoholu i rozlanej tequili. Ale poniedziałki? To zupełnie inna bajka. Ludzie przyszli raczej napić się piwa i ponarzekać na życie, a ja próbowałam nie zasnąć na stojąco. To też był mój najdłuższy dzień w tygodniu, co ironicznie oznaczało: więcej pracy za mniej napiwków. Super układ, naprawdę.
Za barem towarzyszyła mi Harper — moja partnerka w zbrodni, mistrzyni ciętej riposty i jedyna osoba, z którą dało się tu wytrzymać dłużej niż cztery godziny bez chęci rzucenia szklanką. Pracowałyśmy razem prawie od początku i choć dzieliłyśmy się obowiązkami, to ona zazwyczaj zgarniała najlepszych klientów, bo potrafiła ich omotać swoim urokiem. Ja byłam tą „bardziej nieprzystępną” — jak to kiedyś ujęła pewna stara babcia zamawiająca whisky z colą.
— Dzisiaj wyglądasz, jakbyś rozważała sens życia między jednym zamówieniem a drugim — rzuciła Harper, wycierając blat z gracją godną kelnerki w jakiejś francuskiej kawiarni.
— Może i tak jest. Albo po prostu czuję, że umieram od środka, bo Aaron znowu mnie zirytował z samego rana — mruknęłam, nawet nie odrywając wzroku od ekspresu do kawy, który miał w sobie więcej energii niż ja o tej porze.
Harper parsknęła śmiechem.
— No cóż, twój brat ma swoje zalety, jak i wady. Niektórym mogłoby się to spodobać.
— Nie jestem tą jedną z tych „niektórych”, Harper — rzuciłam, udając, że mnie to nie rusza. Ale serio, czy każdy musi się zachwycać Aaronem?
Właśnie miałam chwilę przerwy — złapałam wodę z lodem i usiadłam na chwilę w kącie zaplecza, gdy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu: Ashley. Westchnęłam. Moja starsza siostra. Kochana, ale miała tę cudowną umiejętność wyczuwania momentów, w których byłam absolutnie nie w nastroju do rozmów.
— No hej — odebrałam, starając się nie brzmieć jak wrak człowieka.
— Cześć, skarbie! Nie przeszkadzam? — zapytała swoim typowym, entuzjastycznym tonem, jakby właśnie wygrała los na loterii.
— Tylko trochę. Stoję nad trupem i zastanawiam się, gdzie go zakopać — odpowiedziałam sarkastycznie, opierając głowę o chłodną ścianę.
— Ach, czyli standardowy poniedziałek. Słuchaj, chciałam zaprosić cię dziś na kolację. Wpadnij po pracy. Będzie ci dobrze zrobić coś rodzinnego… i wiesz… Mila się za tobą stęskniła. Chciałaby się z tobą pobawić.
Zamilkłam na chwilę. Z jednej strony potrzebowałam wyciszenia, a z drugiej… moja siostrzenica zawsze poprawiała mi humor.
— Dobra. Może to mnie jakoś uratuje przed kompletnym wypaleniem. Będę po siódmej.
— Super! To do zobaczenia, kochana — odpowiedziała radośnie, a potem się rozłączyła.
Wróciłam za bar, gdzie Harper spojrzała na mnie pytająco, jakby wiedziała, że coś się dzieje.
— Ashley. Kolacja. Mila. Będę udawać odpowiedzialną członkinię rodziny — wyjaśniłam krótko.
— Okej, tylko nie zapomnij powiedzieć jej, że jej mąż ma najgorsze poczucie humoru na świecie.
— Już to zrobiłam. Trzy razy. Nie pomogło.
I tak wśród pustych szklanek, głośnych klientów i rozmów o życiu, mijał mój poniedziałek — powolnie, ale z odrobiną ciepła od tych, którzy mimo wszystko sprawiali, że nie zwariowałam.
***
Właśnie byłam w drodze do domu Ashley. Droga była dziwnie pusta jak na tę porę — zwykle to właśnie wtedy miasto dostawało jakieś nerwowe tiki i wszyscy nagle musieli jechać gdzieś w tym samym czasie. A teraz? Cisza. Jakby świat postanowił dać mi chwilę oddechu. No, miło z jego strony.
Zajechałam pod dom mojej siostry i zaparkowałam tuż przy ogrodzie. Dom wyglądał ciepło — nie tylko przez światła, które sączyły się przez zasłony, ale przez sam fakt, że wiedziałam, kto tam na mnie czeka. Wysiadłam z auta, poprawiłam włosy w lusterku bocznym, jakby to coś miało zmienić, i ruszyłam w stronę drzwi.
Zanim zdążyłam zapukać, drzwi się otworzyły.
— Ciocia Auuurelia! — wykrzyczała Mila, wpadając we mnie z impetem i energią, która z całą pewnością nie była legalna po dziewiętnastej.
— Hej, malutka! — złapałam ją w ramiona, obracając się z nią dookoła, aż pisnęła ze śmiechu.
Ashley stanęła w progu z kuchenną ściereczką w ręce i swoim klasycznym, matczyno-siostrzanym uśmiechem.
— Chodź, kolacja prawie gotowa. I nie daj się zmanipulować Milce, już próbowała wyciągnąć ciasteczka z szafki. Trzy razy.
— To twoje geny, nie moje — rzuciłam, idąc za nią do środka.
Wnętrze domu pachniało czosnkiem, pieczonymi warzywami i czymś, co przypominało lasagne. Ashley uwijała się w kuchni, jakby gotowanie było formą terapii (a może właśnie było), a ja w tym czasie bawiłam się z Milą, która koniecznie chciała pokazać mi wszystkie swoje rysunki z żłobka. Nawet te, które wyglądały bardziej jak sceny z horroru niż domki i słoneczka, ale nie zamierzałam jej tego mówić.
Kolacja minęła w zaskakująco miłej atmosferze. Jej mąż był jak zwykle grzeczny, trochę zbyt poprawny, ale nie miałam siły dzisiaj się z niego podśmiewać. Zresztą, i tak zaraz zniknął z salonu, tłumacząc się czymś o mailach i „ważnym kliencie”. Idealnie.
W końcu zostałyśmy same.
Ashley dopijała herbatę, a ja siedziałam z podkulonymi nogami na kanapie, nie do końca pewna, jak zacząć temat.
— Hej… Muszę ci coś pokazać — zaczęłam, sięgając do torebki po notatnik ojca. Już wcześniej miałam zaplanowane, by dziś jej to pokazać. — Nie wściekaj się, ale wtedy u Eliany, mimo twoich uwag nie mogłam zapomnieć o tym ot tak. Wzięłam ten notatnik. I… coś mi tu nie gra.
Otworzyłam go na stronie, gdzie wcześniej coś wyrwano. Ashley spojrzała na to przez chwilę bez słowa. Jej mina zrobiła się natychmiast poważna.
— Aurelia… Obiecałaś mi coś… Zawiodłam się na tobie. Miałaś odpuścić, już nie pamiętasz, co Black Serpents zrobiło z tobą trzy lata… co zrobiło ze mną. Naprawdę zapomniałaś? — jej głos był cichy, ale ciężki. Jakby mówiła przez zaciśnięte gardło.
Zrobiło mi się głupio. Nie dlatego, że zrobiłam coś złego — tylko dlatego, że znów jej przypomniałam o tym, czego obie wolałyśmy unikać. Ale to nie było już coś, co mogłyśmy dalej ignorować.
— Nie zapomniałam — powiedziałam cicho. — Ale udawanie, że nic się nie dzieje, nie sprawi, że to zniknie. Co, jeśli coś ważnego zostało ukryte? Co, jeśli tata… nie był tym, za kogo go brałyśmy?
Ashley westchnęła ciężko, sięgając po notatnik, jakby musiała się mentalnie przygotować, zanim w ogóle go dotknie.
— Wyrwana strona…? — zapytała, biorąc go ostrożnie, jakby mógł się rozpaść w rękach. — Myślisz, że coś ukrywała?
— Myślę, że to więcej niż „coś”. Po tym, co przeczytałam… Jest duża szansa, że tata był bardziej zamieszany w sprawy Black Serpents, niż myślałyśmy. I chyba… nie do końca był po właściwej stronie.
Ashley zamarła. Patrzyła na mnie tak, jakby po raz pierwszy usłyszała, że nasz ojciec był kimś więcej niż tylko „twardym, zasadniczym facetem z tajemnicami”. A przecież obie wiedziałyśmy, że miał ich mnóstwo. Tyle że do tej pory wypierałyśmy ich wagę.
— Boże… — wyszeptała. — Myślisz, że…?
— Myślę, że muszę przeszukać rezydencję Walterów. Może jego biuro jeszcze coś kryje. Jakieś odpowiedzi.
Ashley milczała przez dłuższą chwilę, wpatrzona gdzieś w przestrzeń. A potem powoli pokiwała głową.
— Aurelia… To szalone. Ale jeśli ktoś ma to zrobić, to właśnie ty. I jeśli naprawdę uważasz, że coś tam znajdziemy… to jadę z tobą. W piątek. Razem przeszukamy to biuro.
Zerknęłam na nią, zaskoczona. Nie spodziewałam się, że zgodzi się tak szybko. Ale może i ona czuła, że coś się nie klei. Że historia naszego ojca miała drugie dno, o którym nikt z nas nie miał pojęcia.
— Dzięki, Ash. Serio.
— Jesteśmy rodziną. — Jej głos był cichy, ale stanowczy. — I jeśli mamy odkryć prawdę, to tylko razem. Ale przysięgam ci… jeśli to się okaże jakąś twoją barmankową fantazją, wyciągniętą z jakiegoś dramatu na Netfliksie, to będziesz mi winna całą butelkę czerwonego wina. I tydzień opieki nad Milą. Bez dyskusji.
Uśmiechnęłam się pod nosem, czując, jak ciepło powoli rozlewa się po mojej klatce piersiowej.
— Deal — powiedziałam miękko, z trudem powstrzymując łzy.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałam. Na pewno nie z bólu. Ale teraz… teraz łzy płynęły cicho po policzkach, a ja nie chciałam ich powstrzymywać. To nie był smutek. To była ulga. Wzruszenie. Szczęście. Coś we mnie drżało — jakby ktoś właśnie naprawił we mnie coś, co przez lata było popsute.
Jeszcze trzy lata temu nie potrafiłyśmy ze sobą rozmawiać bez złośliwości. Nasza relacja była zimna, poszarpana jak stara mapa, która dawno straciła kierunek. Ashley przez długi czas patrzyła na mnie jak na obcą — z gniewem, z żalem, może nawet z pogardą.
A teraz… teraz siedziała obok mnie, gotowa walczyć ze mną ramię w ramię. Jej oczy mówiły więcej niż jakiekolwiek słowa. Była po mojej stronie. Bez warunków. Bez niedomówień. Bez murów.
Po kolacji wróciłam do mieszkania z głową pełną myśli, które kotłowały się we mnie jak burza w szklance wody. Notatnik. Ta jedna wyrwana strona. Ojciec. Jego puste zapewnienia, że odciął się od Black Serpents. Że to przeszłość. A teraz? Wszystko wskazywało na to, że kłamał. I to z premedytacją.
Aaron gdzieś zniknął, co wyjątkowo mi pasowało. Potrzebowałam tej ciszy, tego świętego spokoju, który pozwoliłby mi poskładać się na nowo.
Usiadłam na parapecie, oparłam czoło o chłodną szybę. Za oknem nocne Chicago świeciło tysiącem świateł. Jakby cały świat drżał w rytmie moich myśli.
Te światła tańczyły na mojej twarzy jak duchy wspomnień — natrętne, ciche, niezapowiedziane.
Westchnęłam głęboko, aż do środka duszy.
Coś we mnie się poruszyło. Jakby serce biło nieco inaczej. Mocniej. Głośniej. Jakby chciało się wyrwać z klatki. Jakby właśnie zaczynało rozumieć prawdę, której do tej pory nie chciałam widzieć.
Może to nie Black Serpents mnie prześladuje. Może to tylko przeszłość, która wciąż nie chce mnie puścić.
A może… — zacisnęłam dłonie na podłokietniku — to on.
Ethan.
Imię, którego nie wypowiadałam od miesięcy. Człowiek, którego nie chciałam już nigdy zobaczyć. Który zostawił po sobie coś więcej niż złamane serce — zostawił dziurę, przez którą cały czas przeciekałam.
Czasem myślę, że nawet gdy go nie ma, to i tak tu jest. W każdej ciszy. W każdym drgnięciu mojej złości. W tych nocach, kiedy nie mogę zasnąć, bo coś mnie ściska w środku.
Zacisnęłam zęby. Spojrzałam znów w okno, jakby miasto mogło dać mi jakąkolwiek odpowiedź.
Niektóre historie po prostu nigdy się nie kończą. Wracają. Po cichu, bez zaproszenia. Jak cień, który zawsze znajdzie drogę do twojego życia, nawet jeśli zamkniesz wszystkie drzwi.
Rozdział 10
Operacja Odrodzenie
~Aurelia~
Był ciepły poranek czternastego lipca, piątek.
Zapach kawy był jedynym ciepłem, które czułam tego poranka. Reszta — myśli, plany, nerwy — była zimna jak lód.
Siedziałam w kuchni, oparta łokciami o blat, czekając, aż kawa się zrobi. Aaron, ku mojemu zaskoczeniu, od rana miał na sobie normalne ciuchy — luźny, szary dres. Żadnych bokserków na widoku. Cud.
— Pamiętasz, że jutro robimy twoje urodziny, prawda? — zapytał, mieszając coś w kubku. — Pytam, bo zachowujesz się, jakby cię to kompletnie nie obchodziło.
Bo mnie to nie obchodziło.
— Po prostu mam za dużo na głowie, żeby zawracać sobie tym dupę. Po co ta impreza? Żeby znowu wszyscy upili się do nieprzytomności, a policja wjechała jak na pokazówkę? — rzuciłam, przypominając sobie zeszłoroczne „urodziny”. Aaron był tak zalany, że kiedy mundurowi pojawili się w drzwiach, nawet nie próbował się ogarnąć. Zamiast tego zapytał ich, czy przywieźli wódkę. Gdy usłyszał, że nie, kazał im, cytuję, „wypierdalać”.
— Oj, przestań, przecież wyciągnęliśmy z tego lekcję. W tym roku będzie bardziej kameralnie i bez policji — przewrócił oczami, jakby to wszystko było błahostką.
Wiedziałam, że z nim nie wygram. Zaproszenia SMS-em już poszły, alkohol zapewne się już chłodził, a Aaron był zaangażowany po uszy. Impreza i tak się odbędzie, niezależnie od mojego zdania.
— Dobra, niech ci będzie. Ale przysięgam, Aaron, jak znowu coś odjebiesz, to żadnych imprez więcej. Nawet nie spróbujesz mi wcisnąć, że to „tylko mała domówka”.
— Tak, tak… — zaśmiał się pod nosem, jakby moje groźby były warte tyle, co zeszłoroczny śnieg. — Już widzę, jak twój chłopak będzie mnie poganiał, żebym się trzymał od ciebie z daleka, żeby mieć cię tylko dla siebie.
— Nick nie jest moim chłopakiem, idioto. A ty, jak już robisz imprezę, to kup, chociaż coś więcej niż chipsy i flaszkę. Lodówka po ostatnim razie ma do ciebie odrazę.
Dostałam w końcu swoją kawę. Aromat był jedynym, co mnie w tej chwili trzymało w pionie. W głowie miałam zupełnie coś innego niż głupie urodziny. Dzisiaj miałam jechać z Ashley do rezydencji Walterów. Mieliśmy przeszukać gabinet ojca. To teraz było ważne.
Patrzyłam na niego, zastanawiając się, jak wiele jeszcze przede mną ukrywa. Może tylko udaje, że to zwykłe urodziny?
Myśl o tym ściskała mnie w żołądku. Aaron wciąż trajkotał coś o muzyce na jutrzejszy wieczór, ale ja już dawno przestałam go słuchać. Myślami byłam zupełnie gdzie indziej.
— A tak zmieniając temat, to wczoraj miałem ciężkiego klienta w pracy, tragedia. Rozumiesz, przyjechał z rozwalonym Ferrari 488, a on chciał, żebym naprawił to w godzinę. Ferrari, które wyglądało, jakby przejechało przez całą wojnę! — Aaron przewrócił oczami, szczerze irytując się na wspomnienie tej sytuacji.
Spojrzałam na niego, lekko uśmiechając się.
— Chłop przyszedł z Ferrari 488? To chyba nie taki klient, jakiego zwykle masz. — zaśmiałam się.
Aaron wzruszył ramionami, zerkając na mnie kątem oka.
— Tak, wiesz, to standard w mojej branży. Luksusowe auta, fani motoryzacji, którzy myślą, że mogą wszystko. — Zrobił pauzę, jakby się zamyślił. — A to przecież nie byle jakie auto. Renowacja Ferrari to wyzwanie. Cały ten silnik, nadwozie… wszystko w takich detalach, że nawet mały błąd może skończyć się katastrofą. Oczywiście, chciał, żeby naprawić go w godzinę, bo gdzieś musiał jechać. Mówię mu, że nie ma opcji, że to zabiera czas i precyzję. Na szczęście jakoś go przekonałem, żeby zostawił go na dłużej.
Aaron codziennie pracował nad czymś wyjątkowym. Prowadził warsztat motoryzacyjny w centrum Chicago, specjalizujący się w renowacji luksusowych aut, i to naprawdę widać po jakości jego pracy. Naprawiał, odnawiał, czasem wręcz ożywiał te klasyki. W zeszłym tygodniu miał w rękach klasycznego Jaguara z lat 60., którego stan był daleki od idealnego. Większość ludzi nie byłaby w stanie odróżnić oryginału od podróbki, ale Aaron wiedział, że każdy szczegół się liczy — każde drewno, każda skórzana tapicerka, a nawet sama farba musiała być perfekcyjna. Jego warsztat nie był tylko miejscem pracy, ale swego rodzaju świątynią motoryzacji, gdzie każda naprawa była dziełem sztuki.
***
Piątek w barze zawsze oznaczał jeden wielki chaos. Kiedy tylko przekroczyłam próg, poczułam to od razu — tłum, hałas, muzyka, która odbijała się echem od ścian, i zapach alkoholu w powietrzu. To był nasz najcięższy dzień roboczy. Prawie każde miejsce zajęte, klienci nie przestawali wchodzić, a szklanki puste, zanim zdążyłam je postawić na ladzie. Dla mnie to był czas, kiedy musiałam być jak maszyna, reagować na każdą potrzebę, nie dając się porwać zamieszaniu. Na szczęście Harper była na zmianie ze mną, co zawsze było, jak mała oaza spokoju w tym szaleństwie.
— I jak? Masz już jakieś plany na weekend, prócz urodzin? — zapytała Harper, wycierając szklanki z baru. W jej oczach błyszczało coś złośliwego, jakby już wiedziała, co odpowiem.
— Właściwie tak — odparłam, opierając się o blat. — Dziś muszę przeszukać biuro ojca, jutro Aaron organizuje mi imprezę życia, a w niedzielę… cóż, szykuje się kac stulecia. — Wzruszyłam ramionami. — Weekend raczej zapowiada się intensywnie.
Harper uniosła brwi.
— Och, prawda… Ojciec, te sprawy — powiedziała powoli.
Wiedziałam, co miała na myśli, gdy wypowiadała „te” sprawy. Nie chodziło o rodzinne pamiątki ani rachunki. Harper myślała o Black Serpents. O Ethana i całej tej przeszłości, która dla większości mojego otoczenia była mniej lub bardziej znanym faktem. Nigdy specjalnie jej nie ukrywałam… ale też nie zdradzałam wszystkich szczegółów. Niektóre rzeczy lepiej było zatrzymać dla siebie.
Kiedy podeszłam do baru, zauważyłam, że jeden z gości patrzy na mnie w sposób, który od razu wyczułam jako niepokojący. Próbowałam ignorować to spojrzenie, ale nie dawał za wygraną.
— Hej, mała — zaczął, uśmiechając się w sposób, który wyglądał bardziej na próbę wygrzebania się z głębokiego pijaństwa niż na cokolwiek innego. — Masz takie… piękne oczy. Może byśmy się kiedyś umówili na drinka? Tylko ty i ja, bez zbędnych ludzi.
Uśmiechnęłam się uprzejmie, ale w głowie już szykowałam odpowiedź. Zdecydowałam się na pełen profesjonalizm, ale on nie dawał za wygraną.
— A może, wiesz… mogłabyś mnie zabrać do siebie? — dodał, po chwili zbliżając się do baru, wyraźnie przekraczając granice. — Gwarantuję, że będzie… zabawnie.
Zatrzymałam się na moment, ale jego nachalne słowa tylko wywołały lekką irytację.
Miałam ochotę rzucić mu w twarz całą tacę. Ale znałam już ten schemat — dziewczyna się stawia, dziewczyna traci pracę. Więc po prostu oddychałam głęboko i liczyłam do dziesięciu.
— Słuchaj, kolego — odpowiedziałam, próbując zachować zimną krew. — Nie wiem, co ci się wydaje, ale jestem tu, żeby pracować, a nie po to, żeby spełniać twoje fantazje. Więc lepiej się ogarnij, zanim naprawdę zacznę się czuć niewygodnie.
Ale on nie zamierzał odpuścić.
— Ach, ale ja tylko żartuję, wiesz — powiedział, wznosząc ręce w obronnym geście, choć jego ton wcale nie był taki niewinny. — Wiesz, taki żarcik, coś między tobą a mną, co? No nie mów, że nie miałabyś ochoty na coś więcej…
Zaczęłam mieć dość, więc w tym momencie Harper, która podeszła z drugiej strony baru, nie czekając na moje słowo, wtrąciła się.
— Facet, ona wciąga w kłopoty, a nie w romanse — rzuciła z pełnym przekonaniem. — Radzę odpuścić, zanim naprawdę świat przestępczości cię pochłonie. Zresztą… nie warto.
Klient zbladł, ale nie zrezygnował. Byłam już na skraju cierpliwości.
— Harper, zajmij się nim, proszę — powiedziałam, podchodząc do drugiego gościa, który czekał na drinka. — I pamiętaj, kolego, moje odpowiedzi zawsze będą takie same.
Poczułam ulgę, kiedy w końcu zniknął z mojego zasięgu wzroku, a ja mogłam skupić się na tym, co najważniejsze.
Nie wiedziałam, czy to był żart, czy prawda, ale w tym momencie musiałam skupić się na tym, co ważniejsze. Nagle zerknęłam na zegar. Było już późno, ale nie na tyle bym była zmęczona, a w głowie ciągle miałam to, co miało się wydarzyć jeszcze dziś. Rezydencja Walterów, przeszukiwanie biura… Serce biło mi szybciej, nie mogłam przestać myśleć o tym, co tam znajdę.
— Harper, muszę się stąd wyrwać — powiedziałam nagle, czując, że te myśli przytłaczają mnie coraz bardziej. — Zaraz skończę, ale potrzebuję oddechu.
Harper spojrzała na mnie z zainteresowaniem, ale nic nie powiedziała. Widziałam, że ma swoje plany na nadchodzący weekend, ale raczej nie zamierzała na mnie naciskać.
— No to powodzenia — powiedziała z uśmiechem, chwytając za kolejną butelkę, by oblać kieliszek dla kolejnego gościa. — I pamiętaj, nie daj się wciągnąć w żadne historie z przeszłości, co?
Uśmiechnęłam się na to i wróciłam do obsługi klientów, choć moja głowa wciąż była pełna nadchodzących wydarzeń. Dziś był jeden z tych dni, kiedy nie mogłam się skupić na niczym innym.
***
Było po ósmej wieczorem, kiedy w końcu udało mi się wyrwać z pracy. Dzień ciągnął się w nieskończoność, a ja miałam dość tej męczącej monotonii. Siedziałam w samochodzie obok Ashley i jej córki, Mili, która, jak zwykle, nie przestawała trajkotać. Dawno nie czułam takiego stresu jak dzisiaj. Cały czas miałam wrażenie, że ktoś nas przyłapie, że znów wpakuję się w kłopoty, o które nie prosiłam.
Zbliżałyśmy się do rezydencji Walterów, a Mila przez całą drogę śpiewała po swojemu, z trudem starając się wymawiać każde słowo. Czułam, jak napięcie rośnie w moim ciele, a myśli zaczynają krążyć wokół tego, co miało się wydarzyć. W końcu spojrzałam na Ashley, która milczała przez moment, a potem jej wzrok stał się ciężki.
Mila śpiewała, Ashley milczała, a ja czułam, jakbyśmy wszystkie jechały prosto w coś, czego nie da się już zatrzymać.
— Ashley, coś nie tak? — zapytałam.
— Nie wiem, może po prostu jestem przerażona, że to, co znajdziemy, może zmienić wszystko — odpowiedziała cicho, a jej głos zdradzał niepokój.
Weszłyśmy do rezydencji, a na wejściu powitała nas Eliana, wyglądając na lekko zaskoczoną. Nie spodziewała się gości o tej porze. Ale cóż, był już wieczór, a my miałyśmy swoją misję.
Eliana zaprosiła nas do środka, podała herbatę i poczęstowała ciastem. Mila bawiła się na górze w pokoju dziecięcym, a my z Ashley tylko czekałyśmy na moment, w którym Eliana, choć na chwilę pójdzie w swoją stronę, byśmy mogły działać.
Po chwili Eliana poszła na górę, żeby pobawić się z Milą, co dało nam wymarzoną okazję.
Bez słowa wymieniłyśmy spojrzenia z Ashley i ruszyłyśmy do gabinetu ojca.
Stałyśmy przed drzwiami, które znały więcej tajemnic niż my wszystkie razem. Ashley ścisnęła moją dłoń. W jej oczach widziałam to samo, co czułam — strach. Ale też determinację.
Drzwi do biura ojca otworzyły się bez oporu, a ja natychmiast zaczęłam przeszukiwać szafki i biurko. Każdy zakamarek wydawał się pełen starych dokumentów, zdjęć, pamiątek, ale nic, co mogłoby nas poprowadzić do jakiejś odpowiedzi. Wzrok błądził po stosach papierów, które miały charakter bardziej sentymentalny niż pomocny. Zdjęcia z jego młodości, dyplomy, zniszczone akta — wszystko, czego mogłam się spodziewać po człowieku, który miał tak dużo do ukrycia.
— Tu nic nie ma — powiedziałam zniecierpliwiona, rzucając ostatni, beznadziejny rzut okiem na biurko. — Albo ojciec był lepszy w ukrywaniu, niż myślałam, albo ktoś już tu grzebał.
Moje palce przelatywały po papierach, ale nie potrafiłam znaleźć żadnej wskazówki. Czułam, jak narasta we mnie frustracja. Przecież nie przyszłyśmy tu po to, by tylko przewertować kilka stosów teczek. Potrzebowałyśmy odpowiedzi.
Ashley stanęła obok mnie, patrząc na bałagan na biurku, po czym wzniosła wzrok na półki wypełnione dokumentami i książkami. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia.
Jeśli to byłby tylko zbiór starych dokumentów, to czemu ojciec trzymał je w tym biurze, w którym spędzał najmniej czasu? Dlaczego nie ukrył tego gdzieś indziej? Coś w tej całej sytuacji wydawało mi się dziwne, jakbyśmy trafiły w martwy punkt.
Przeszukałam kolejne szuflady biurka. W jednej znalazłam zmięte kartki, ale nic, co mogłoby stanowić jakąś wskazówkę. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie ma innego miejsca, do którego moglibyśmy zajrzeć. Czułam, że jesteśmy o krok od czegoś, co mogłoby wyjaśnić, dlaczego ojciec zawsze trzymał nas z dala od swoich tajemnic. To nie była zwykła sprawa. To było coś większego.
Spojrzałam na Ashley, jej twarz była poważna, jakby coś ją niepokoiło.
— Chyba musimy poszukać głębiej — powiedziałam, czując, jak napięcie rośnie. — Może jest coś, czego nie zauważyłyśmy?
Ashley spojrzała na mnie, jakby zrozumiała, że czuję, że coś nam umyka. — Chyba masz rację. Może trzeba poszukać tam, gdzie nie spodziewałybyśmy się znaleźć niczego ciekawego.
— Mówiłam ci — odpowiedziałam z przekonaniem — coś mi mówi, że tutaj nie znajdziemy tego, czego szukamy. Trzeba poszukać gdzie indziej.
Zawróciłam w stronę drzwi, po czym dodałam, patrząc na nią: — Jeśli tu nic nie znajdziemy, musimy spróbować w innych częściach domu. Może to wcale nie jest biuro, które trzyma najwięcej sekretów.
I wtedy, jakby nagle oświecona, spojrzałam na nią. — Ashley, pamiętasz, gdzie tata zawsze trzymał te rzeczy, które dla niego były najważniejsze? Czasami ukrywał coś na wypadek, gdyby wpadli tu jacyś niepowołani goście. Może coś nam umknęło?
Ashley spojrzała na mnie i skinęła głową, a ja poczułam, że coś się zmienia. Że to nie koniec, tylko początek czegoś, co może naprawdę nas zaskoczyć.
Zaczęłyśmy ruszać w stronę drzwi, wiedząc, że nie skończymy tego śledztwa bez znalezienia odpowiedzi. To nie był przypadek, że weszłyśmy do tego biura. Ktoś tu coś ukrywał, a my musiałyśmy to znaleźć.
— Czekaj — powiedziałam nagle, kiedy do głowy przyszła mi nowa myśl. — Co, jeśli to w sypialni znajdziemy coś, czego się nie spodziewamy?
Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam w stronę sypialni. Ashley podążyła za mną, a ja czułam, jak serce bije mi szybciej, jakby w tej chwili wszystko miało się zmienić. Kiedy weszłyśmy do pokoju, od razu zauważyłam coś, czego się nie spodziewałam — za obrazem na ścianie znajdował się mały sejf. Jego obecność była zaskakująca — nigdy nie zwróciłam na niego uwagi, a tata zawsze powtarzał, że nie trzyma w sypialni niczego ważnego.
— Ashley, pamiętasz? Tata zawsze mówił, że w sypialni nie trzyma się niczego ważnego, a co jeśli… Mówił to, by nas zmylić? — powiedziałam cicho, wskazując na sejf. Głos mi drżał, bo czułam, że znaleźliśmy coś kluczowego.
Ashley zbliżyła się, analizując sejf, po czym podeszła do szuflady szafki nocnej. Wyciągnęła stamtąd mały, staroświecki klucz, który wyglądał, jakby był używany przez lata. Uśmiechnęła się krótko, jakby zadowolona z tego, że coś w końcu się udało znaleźć.
— Zawsze miałam nosa do takich rzeczy — mruknęła, a jej palce zadrżały, gdy włożyła klucz do zamka.
Po chwili szarpania i kilku próbach usłyszałyśmy charakterystyczne kliknięcie. Drzwi sejfu otworzyły się powoli, jakby skrywając w sobie coś, czego nie chciały nam ujawniać. W środku panował porządek, a na wierzchu leżały poukładane dokumenty i zdjęcia, jakby starannie uporządkowane na przestrzeni lat.
W środku, pod plikiem dokumentów, leżała pojedyncza, lekko zżółkła kartka. Wyglądała znajomo — to samo pismo, ten sam rodzaj papieru, te same zagięcia na rogach, co w notatniku ojca. Wiedziałam od razu, że to musiała być wyrwana strona.
Wyciągnęłam ją ostrożnie, jakby mogła się rozsypać w dłoniach, i zaczęłam czytać na głos pierwsze słowa zapisane u góry.