Detektyw Margerita
Margarita pracowała jako prywatny detektyw. Siedziała w swoim biurze i pisała na laptopie, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
— Proszę! — powiedziała.
W drzwiach stanęła kobieta w średnim wieku, lekko przygarbiona, a siwe włosy miała upięte w kuczek.
— Dzień dobry.
— Dzień dobry, co panią do mnie sprowadza? — zapytała detektyw.
— Nie wiem, od czego zacząć.
— Najlepiej od początku.
— No dobrze, nazywam się Betti Kłosek i samotnie wychowuje piętnastoletniego wnuka.
— A gdzie są jego rodzice? — zapytała Margerita.
— Zginęli w wypadku samochodowym.
— Rozumiem. Czy ma pani może przy sobie zdjęcie wnuka?
— Tak.
— To poproszę.
Staruszka z torebki wyjęła zdjęcie wnuka.
— Ładny z niego chłopak.
— Dziękuję.
— Jak ma na imię?
— Bogdan. Dobry z niego chłopak.
— To w czym problem?
— Od miesiąca jest taki jakiś… nieobecny.
— A próbowała pani z nim porozmawiać?
— Codziennie próbuję, ale mnie zbywa.
— Gdzie teraz jest pani wnuk?
— Powinien być w szkole.
— To świetnie. Pójdę z panią do mieszkania i w jego pokoju zamontuję kamerę, dzięki której będę mogła na laptopie wszystko obserwować.
Detektyw wyjęła z szuflady kamerę, i z klientką udała się do jej mieszkania.
— Gdzie znajduje się pokój Bogdana? — zapytała Margerita.
— Korytarzem do końca.
— Dziękuję.
— Napije się pani czegoś?
— Nie.
— Jak będę potrzebna, to jestem w kuchni.
— Dobrze.
Margarita, po znalezieniu się w pokoju chłopaka, zamontowała kamerę.
Gotowe, pomyślała.
Pokój Bogdana był urządzony po młodzieżowemu. Na ścianie wisiały plakaty, a na ziemi walały się ubrania.
Ach ta dzisiejsza młodzież… Jak dobrze, że nie mam dzieci, pomyślała.
Podeszła do biurka i dokładnie je przeszukała. W jednej z szuflad znalazła zeszyt i e-papierosa. Zabrała te przedmioty i wyszła z pokoju. Po powrocie do kuchni pokazała klientce
— Co to jest?
— Znalazłam to w pokoju pani wnuka.
— Nie wiedziałam, że on ma coś takiego.
— Na pierwszy rzut oka wygląda to niewinnie, ale jest bardzo niebezpieczne.
— Jest to gaz, którym dzisiejsza młodzież się narkotyzuje, bo myślą, że dostaną nadprzyrodzonych mocy.
— A w rzeczywistości pada im na osobowość — dodała Betti.
— Właśnie tak, i wystarczy drobnostka, a wpadają w złość i irytują się, po to tu jestem.
— Dziękuję.
— Nie ma za co.
— A co jest w tym zeszycie?
— Nie wiem.
Starsza kobieta, po przejrzeniu zeszytu przeraziła się na widok rysunków pełnych przemocy.
— Boże, co się dzieje z tym chłopakiem? — zapytała sama siebie.
Detektyw podeszła do klientki i położyła na jej ramieniu dłoń. Betti spojrzała na nią zapłakanymi oczami.
— Niech pani się nie martwi, dowiem się, co dzieje się z pani wnukiem.
— Dziękuję.
— Później mi pani podziękuje.
Detektyw opuściła mieszkanie klientki, a po znalezieniu się na dworze wsiadła do czerwonego BMW i ruszyła.
Margerita, po dotarciu przed budynek szkoły, ze schowka wyjęła okulary wyposażone w kamerę i wysiadła.
Po znalezieniu się w sekretariacie podeszła do sekretarki, która pisała na komputerze.
— Dzień dobry.
— Dzień dobry, w czym mogę pomóc? — zapytała sekretarka.
— Chciałabym rozmawiać z panią dyrektor.
— A w jakiej sprawie?
— W sprawie wnuka pani Betti.
— Proszę poczekać.
Sekretarka wstała i zniknęła za drzwiami, a po chwili wróciła.
— Pani dyrektor czeka na panią.
Detektyw weszła do środka, siadając na krześle.
— Czy napije się pani czegoś?
— Nie.
— Co chciałaby pani wiedzieć?
— Najlepiej wszystko.
— Mamy z tym chłopakiem same problemy.
— Co to znaczy?
— Źle się uczy, wagaruje, bije młodszych kolegów.
— Rozumiem, dziękuję za poświęcony mi czas.
Pani detektyw, po zebraniu informacji, wróciła do mieszkania klientki, gdzie opowiedziała jej o wszystkim. Kobieta, słysząc te wiadomości, bardzo się zdenerwowała.
Margarita miała już wyjść, gdy zauważyła, że jej klientka nagle zbladła.
— Pani Betti, czy wszystko w porządku?
— Tak, tak, tylko ja po prostu choruję na serce i lekarze zabraniają mi się denerwować.
Niespodziewanie starsza pani zemdlała, opadając na podłogę. Pani detektyw, trzęsącymi się ze zdenerwowania palcami, wykręciła numer alarmowy.
— Dyżurka pogotowia, stanowisko pierwsze, a przy telefonie Aneta Bączek, w czym mogę pomóc?
— Jestem prywatnym detektywem i prowadzę sprawę dotyczącą jej wnuka. Gdy dowiedziała się, że ukochany wnuczek ma problemy, to zdenerwowała się i zemdlała.
— Rozumiem, a czy poszkodowana skarżyła się na coś?
— Nie, tylko wspominała, że choruje na serce.
— Okej, to ja w takim razie wysyłam karetkę, a jaki to jest adres? — zapytała dyspozytorka.
— Dobrze, Kaliny Jędrusik 5.
Dziesięć minut później pod blok zajechała karetka, po chwili do mieszkania wkroczyło dwóch sanitariuszy. Po wstępnym zbadaniu starszej kobiety zabrali ją do szpitala.
Margerita, została w mieszkaniu i czekała na powrót jej wnuka.
Godzinę później do domu wrócił, nieświadomy tego, co się przed chwilą wydarzyło, Bogdan. Chłopak w przedpokoju zdjął kurtkę i buty, a kiedy wszedł do kuchni, zauważył, że przy stole siedziała obca kobieta.
— Kim pani jest? — zapytał Bogdan.
— Nazywam się Margerita Loczek i jestem prywatnym detektywem.
— A czego pani chciała od babci?
— Twoja babcia mnie wynajęła.
— Po co?
— Ponieważ martwiła się o ciebie, a że przestałeś z nią rozmawiać, zwróciła się do mnie o pomoc, żebym dowiedziała się, czy nie masz czasem kłopotów.
— Kochana babunia.
Detektywka zauważyła, że chłopak ze złości zrobił się cały czerwony na twarzy. Nastolatek wpadł do swojego pokoju i zaczął szukać e-papierosa z gazem.
— Tego szukasz?
— Tak, skąd ta pani ma?
Chłopak rzucił się na nią z pięściami i zaczął ją okładać. Mocno go przytuliła i tak go trzymała.
— Puszczaj! — krzyczał.
— Nie.
Pani detektyw, po uspokojeniu chłopaka zawiozła go do ośrodka, gdzie leczyła się młodzież uzależniona od gazu. Na chłopaku zrobiło to takie wrażenie, że obiecał się zmienić. Po tygodniu Margerita otrzymała informację, że klientka wyszła ze szpitala.
Marta i skarb
Marta pracowała w agencji nieruchomości jako fotograf i często wyjeżdżała w plener, przez co do domu wracała późno w nocy.
Była tak zmęczona, że ledwo przyłożyła głowę do poduszki, to zasnęła.
Po chwili miała sen, w którym stała przed pięknym starym domem z dużymi oknami. Od strony ogrodu podeszła pod dom.
Co ja wyprawiam?, pomyślała.
Przez drzwi dla służby weszła do środka. Naprzeciwko znajdowały się schody. Udała się nimi na piętro, zaraz przy nich były drzwi. Spinaczem je otworzyła, po czym lekko uchyliła i zajrzała do pomieszczenia. Było urządzone skromnie, pod oknem stało biurko, mocno już zniszczone, a na nim zielona lampka.
„Ciekawe, do kogo należał?” — pomyślała.
Ostrożnie zamknęła drzwi i ruszyła w stronę drugich, które znajdowały się naprzeciwko. W ten sam sposób je otworzyła i weszła do środka. Pokój był umeblowany w secesyjnym stylu. Wzdłuż ściany stał rzeźbiony kredens z drzewa kaukaskiego. Podeszła do tego mebla i otworzyła drzwiczki z zieloną szybką. I jej oczom ukazały się przepiękne figurki porcelanowe. Żeby nie marnować czasu, pośpiesznie zaczęła pakować je do worka. Już miała opuścić mieszkanie, gdy się obudziła.
„Co to było?” — zastanawiała się.
Rano wstała potwornie niewyspana. Dopiero kubek gorącej kawy postawił ją na nogi. Kiedy smarowała sobie chleb, zadzwoniła jej komórka. Wstała od stołu i wyszła z kuchni.
Po czym rozłączyła się i w sypialni spakowała najpotrzebniejsze ciuchy. Potem wsiadła do swojego BMW i z piskiem opon odjechała. Przez pierwsze kilka godzin jechało jej się świetnie, ale w pewnym momencie samochód stanął na środku drogi i nie chciał ruszyć.
Chciała, czy nie chciała, musiała wysiąść. Powoli ruszyła przed siebie. Dość długo szła, aż dotarła do ścieżki prowadzącej w las.
Ponieważ było już ciemno, przebiegła ją nagle. Znalazła się przed domkiem, który wyglądał tak samo jak w jej śnie.
Z bijącym sercem ruszyła w stronę budynku. Mosiężną kołatką zastukała. Po chwili w drzwiach stanęła staruszka w okularach i siwych włosach.
Staruszka otworzyła szerzej drzwi, a Marta weszła do środka. Na stoliku przed drzwiami stał aparat telefoniczny. Staruszka zostawiła ją samą i poszła do kuchni. Marta wykręciła numer Jolki, ale się nie odezwała. Po chwili w przedpokoju z tacą pojawiła się starsza pani.
Kobiety przeszły do ogrodu, gdzie usiadły przy niewielkim stoliku. Długo rozmawiały o dawnych czasach. W pewnej chwili Marta się pożegnała ze starszą panią i ruszyła przez ciemny las do auta. Gdy znalazła już samochód, odjechała stamtąd. Po dojechaniu do przyjaciółki wszystko jej opowiedziała. Mężowi Jolanty za bardzo się w to nie chciało wierzyć, uważał, że kłamie.
Następnego dnia z samego rana Marta z Piotrem i termowizyjną kamerą tam pojechała. Dzięki temu urządzeniu w pokoju z kredensem odkryli zamurowane drzwi.
Po zburzeniu ściany okazało się, że prowadzą one do sekretnego pomieszczenia. Był tylko mały problem — nikt nie miał klucza. Więc Marta otworzyła je za pomocą zszywacza i weszli do środka.
Pomieszczenie było niezbyt duże, przy drzwiach stały trzy kufry z ozdobami. Starsza pani, widząc ten pokój, rozpłakała się. Piotr ją objął ramieniem.
W pierwszym kufrze znajdowały się papiery wartościowe, stare fotografie oraz wycinki prasowe. W drugim była rodowa biżuteria i trochę sreber. W trzecim zaś były suknie i inne stroje. Staruszka, widząc te pamiątki, na dobre się rozpłakała.
Staruszka w pewnym momencie się od nich oddaliła, znikając im z oczu. Po chwili wróciła z przepiękną szkatułką wysadzaną perłami.
Marta wzięła od niej szkatułkę, po czym zajrzała do środka, niemal z wrażenia straciła oddech — była tam przepiękna diamentowa kolia z pierścionkiem i kolczykami.
W taki oto sposób Marta wróciła do domu z nowym nabytkiem — w postaci secesyjnej biżuterii.
Koszmarny sen Marty
Marta mieszkała na jednej z mazurskich wsi, gdzie pracowała jako sekretarka w kancelarii adwokackiej. Tego dnia miała wolne i postanowiła to jakoś spożytkować. Wzięła kosz i wyszła z domu. Po dziesięciu minutach zatrzymała się na dziedzińcu dworku. Rozglądając się, spostrzegła krzewy dzikiej róży. Tanecznym krokiem podeszła i zaczęła zbierać różowe kwiaty, które w dotyku były miękkie jak aksamit. Co chwilę oglądając się za siebie, gdy miała już kosz wypełniony po brzegi, wyprostowała się. Spojrzała w niebo i zobaczyła, że z zachodu zaczynają napływać ciemnogranatowe chmury. Zerwał się silny wiatr, który postrącał z krzewów płatki kwiatów. Wystraszona pobiegła w stronę bramy, ale w połowie drogi zatrzymała się, bo przed nią, jak spod ziemi, wyrosła kobieca postać, która błękitnymi oczami patrzyła na nią. Potem zasłoniła głowę czarną woalką i zniknęła.
Marta, po powrocie do domu, postawiła kosz na kuchennym blacie, a sama usiadła do komputera. W pewnym momencie natrafiła na stronę, w której była wzmianka o dawnym właścicielu.
Spać się kładła grubo po dwunastej w nocy. Była tak zmęczona, że nie miała sił nawet na kąpiel.
Ledwo przyłożyła głowę do poduszki zasnęła, przenosząc się we śnie na dziedziniec.
W oddali zauważyła dwie postacie: jedna to ogrodnik, a drugą była kobieta o błękitnych oczach.
— Tutaj chcę, żebyś posadził krzewy różnych gatunków róż.
Ogrodnik uważnie słuchał swojej pięknej pani, nieśmiało dotykając jej twarzy dłonią. Nagle ogród zniknął, a pojawił się pokój dziewczyny. Na środku stało łóżko, a na nim leżała śnieżnobiała suknia. Przy otwartym oknie na parapecie siedziała przyszła panna młoda, cichutko popłakując.
Niespodziewanie otworzyły się drzwi i do środka wszedł wysoki mężczyzna z kozią bródką, w garści trzymając dziką różę. Cicho podszedł do kobiety i delikatnie płatkami muskał jej twarz.
— Karinko kochanie czemu jesteś zła?
— Albercie nie mogę cię poślubić.
— Dlaczego?
— Ponieważ kocham innego, a nie ciebie.
Mężczyzna, gdy usłyszał te słowa z ust kobiety, którą kochał, to z wściekłości zrobił się czerwony jak burak. Z całej siły złapał ją za ramiona i potrząsnął.
— To boli.
— Ma boleć, kim on jest?
— Nigdy ci tego nie powiem, choćbyś miał mnie zabić!
— Karina, zapytam po raz ostatni, kto to jest?
— Nie powiem!
— Teraz jesteś taka harda, ale jak posmakujesz chińskich pieszczotek, które przygotowałem dla nas na noc poślubną, szybko zmienisz zdanie i wszystko mi wyśpiewasz.
— Nie doczekanie twoje!
Albert złapał Karinę za rękę i zaciągnął do piwnicy, gdzie czekała na nią metalowa klatka.
Kobieta spojrzała w jego oczy i zobaczyła w nich obłęd.
— Wlaź do środka!
— Nie.
Mężczyzna zdenerwował się podszedł do niej i ją spoliczkował tak mocno, że straciła przytomność, gdy się odcknęla była w środku.
— Masz mnie natychmiast wypuścić!
— Nie, dopóki mi nie powiesz, kim jest twój kochanek.
— Nie!
— Więc wyciągnę z ciebie tę informację siłą.
— Nie boję się ciebie!
— Jak spędzisz noc w klatce bez jedzenia i picia to będziesz bardziej rozmowna.
— Ani dziś, ani jutro ani nigdy indziej nic ci nie powiem.
— Zobaczymy.
Po tych słowach wychodzi, zamykając za sobą drzwi i udaje się na piętro. Zatrzymuje się przed drzwiami Kariny pokoju, po chwili wahania wchodzi. Pewnym krokiem podchodzi do komody stojącej pod oknem i zaczyna z niej wyrzucać wszystkie rzeczy. Na dnie szuflady znajduje różową kopertę scyzorykiem rozcina i wyjmuje ze środka kartkę zapisaną zdobionym pismem. W milczeniu czyta, a ze złości wszystko się w nim gotuje na koniec zgniata i rzuca na ziemię. Następnie podrywa się z łóżka i wybiega z domu na zewnątrz wpada na ogrodnika.
— Myślałeś, że nigdy się nie dowiem o twoim romansie z moją narzeczoną!
Albert ogrodnikowi z ręki wyrywa łopatę potem bierze zamach i uderza go w głowę, gdy ten ogłuszony upada na ziemię. Następnie zaciąga do ogrodu, gdzie zadaje kilkanaście ciosów ciężkim głazem z głowy zostaje dosłownie miazga, po czym zakopuje ciało i wraca do lochu.
— Twój kochaś nie żyje i już więcej na niestanie na drodze do szczęście.
Po tych słowach mężczyzna za pomocą czerwonego przycisku opuszcza klatkę z Kariną w środku na ziemię, po czym otwiera.
— Jesteś wolna.
— Nie wierzę ci.
Albert widząc, że kobieta nie chce wyjść, więc wyciąga ją siłą i zaprowadza pod ścianę.
— Rozbieraj się!
— Co?
— To co słyszałaś wyskakuj z ubrań.
Kobieta poszłusznie wykonała jego polecenie i się rozebrała.
— Grzeczna dziewczynka.
— Co zamierzasz zrobić?
— Zobaczysz.
Albert, po przykuciu Kariny do ściany i wychłostaniu na koniec, poderżnął gardło.
Marta z sennego koszmaru budzi się zlana potem. Zrywa się z łóżka pospiesznie nakłada spodnie, bluzę i wybiega z domu.
Po dotarciu przed dworek weszła do jego wnętrza. W środku panował półmrok i przejmujący chłód, który sprawił, że przeszedł ją dreszcz. Miała też wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Po omacku szukała w kieszeni telefonu, ale go nie znalazła.
Nagle drzwi otworzyły się na oścież, a Marta ujrzała ducha młodej kobiety, która swoimi błękitnymi oczami wpatrywała się w nią.
— Karina, wiem, co przytrafiło się tobie i twojemu ukochanemu. Nie zasłużyliście na taką śmierć. Obiecuję, że świat pozna całą prawdę o tym, co was spotkało.
— Dziękuję — odparł duch.
Zjawa odwróciła się do Marty plecami i zniknęła. Kobieta po powrocie do domu usiadła przed komputerem i zaczęła spisywać historię Kariny i ogrodnika, których połączyła zakazana miłość. Następnie wyszukała gazetę i wysłała do niej artykuł. Potem, zadowolona, położyła się spać.
Lord Michael Wilson
Michael Wilson jest zapalonym myśliwym, na polowania zawsze zabiera dwa charty. W lesie potrafi spędzić cały dzień, do domu nieraz wraca późno w nocy. Po kolacji siada z żoną Katarzyną w bibliotece, a córka Rozalia gra im na fortepianie.
Nagle przestaje grać, wstaje, podchodzi do rodziców, daje im buziaka i wychodzi. Ostrożnie zamyka drzwi i wspina się po drabinie na strych. Pomieszczenie to jest bardzo zagracone, na podłodze walają się różne rupiecie.
„Ale tu bałagan” — myśli Rozalia.
Wzrokiem wodzi po strychu. W pewnym momencie dostrzega pod oknem kufer z żelaznymi zdobieniami. Podchodzi do niego i przy nim klęka. Po otwarciu jej oczom ukazują się stare fotografie, wycinki prasowe, a na samym dnie pamiętnik. Bierze go do ręki i opuszcza strych.
Na pierwszej stronie widnieje wykaligrafowany tytuł dzieła: „Pamiętnik niani”.
Historia dzieje się jesienią, tysiąc osiemset trzydziestego dziewiątego roku. Noc jest szara i mglista. Nie mogę zasnąć, więc wstaję z łóżka i podchodzę do okna. Patrzę, a akacjową alejką przechadza się moja Anastazja, w sukni z tafty. Zarzuca na siebie szlafrok, a stopy wsuwam w papcie i pośpiesznie wybiegam z pałacu. W bezpiecznej odległości podążam za moją podopieczną.
Nagle w połowie drogi Anastazja przystaje i nerwowo się rozgląda. Potem zaczyna biec, a liście szeleszczą pod jej stopami. Cały czas idę za nią, modląc się, żeby mnie nie zauważyła. W pewnym momencie zdaje mi się, że na końcu alejki ktoś stoi. Ze zdenerwowania aż mi serce wali. Patrzę w stronę Anastazji i widzę, że ona biegnie w stronę tamtej postaci. Lecę za nią, ukrywam się za drzewem i obserwuję wszystko. Anastazja przyspiesza kroku, ale nagle się zatrzymuje i nie rusza. Widzę, jak tajemnicza postać idzie w jej stronę. Gdy jest już na tyle blisko, żeby mu się przyjrzeć, rozpoznaję go.
Młodzi przez chwilę patrzą na siebie w milczeniu, po czym rzucają się sobie w objęcia.
— Fryderyk, nareszcie jesteś. Tak bardzo za tobą tęsknię.
— Wiem. Ja też tęsknię, najdroższa.
Mężczyzna ma na sobie czarną jak atrament pelerynę, a włosy w księżycowym blasku lśnią niczym diamenty. Odsuwa się od ukochanej. Z kieszeni wyciąga rewolwer i do niej mierzy.
— Nie chcę dłużej tak żyć.
— Fryderyku, co ty wyprawiasz? — pyta Anastazja. — Proszę cię, odłóż ten rewolwer — dodaje wystraszonym głosem.
— Nie mogę.
— Dlaczego?
— Ponieważ nie umiem przestać cię kochać! A z tobą nie mogę być!
Naciska spust, a kula z lufy wylatuje ze świstem. Anastazja, trafiona w serce, upada na ziemię. Fryderyk, widząc, co zrobił, pada na kolana i przytulając ukochaną do piersi, zalewa się łzami.
— Co ja narobiłem! Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham.
— Żeby to usłyszeć, muszę umierać? — odpiera Anastazja.
— Najdroższa, zawsze będę przy tobie.
Fryderyk przystawia sobie lufę do skroni, naciska spust i broń wypala. Ciało upada obok Anastazji. Ukryta, widzę i słyszę rozmowy tych biednych kochanków, więc postanawiam uwiecznić to w pamiętniku dla potomnych.
Rozalia po przeczytaniu pamiętnika ostrożnie go zamyka i chowa do szuflady. Podnosi wzrok i widzi przed sobą ducha Anastazji w sukience z falbankami, który patrzy na nią smutnymi, zielonymi oczami. Dziewczyna podrywa się z łóżka i opuszcza pokój; zatrzymuje się dopiero przed biblioteką, gdzie jej ojciec ma gabinet. Po chwili wahania wchodzi do środka.
— Ojcze, masz mi natychmiast powiedzieć całą prawdę dotyczącą tragedii, jaka się tu wydarzyła przed laty! — krzyczy. — Wiem również, że Anastazja jest twoją siostrą.
— Wybacz, ale nie chcę o tym rozmawiać — oświadcza lord.
— Dlaczego?
— Zabraniam ci w tym domu wymawiać to imię! Czy to wszystko?
— Nie.
— Więc słucham, co jeszcze chcesz wiedzieć na temat mojej siostry, która była zwykłą dziwką.
— Gdzie jest pochowane ciało Fryderyka? — pyta Rozalia.
— Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi.
— W takim razie zwrócę się o pomoc do księdza. On na pewno mnie wysłucha i pomoże odnaleźć tego nieszczęśnika.
— Rozmowę uważam za skończoną.
Rozalia, wkurzona na ojca, wychodzi z jego gabinetu, trzaskając drzwiami. Mimo późnej pory wybiega z pałacu na dwór, przebiega akacjową aleję, zatrzymuje się przy furtce i ogląda za siebie. Widzi, że w miejscu, w którym wydarzyła się ta tragedia, stoi Fryderyk, a peleryna mu powiewa na wietrze.
— Fryderyku, obiecuję ci, że odnajdę twoje ciało i pochowam je w poświęconej ziemi. Choćbym miała całą aleję przekopać gołymi rękoma, doprowadzę sprawę do końca.
Zjawa mężczyzny przygląda się Rozali, po czym rozpływa się w powietrzu. Dziewczyna zamaszyście otwiera furtkę, wypadając na ulicę wyłożoną brukiem. Co sił w nogach pędzi do kościoła, który stoi na końcu wsi. Obok znajduje się plebania, która jest z kamienia. Rozalia kieruje swoje kroki prosto do tego budynku, waląc pięściami w drzwi. Długo nikt ich nie otwiera. Po chwili w drzwiach staje proboszcz. Jest w średnim wieku i nosi okulary.
— Bardzo przepraszam za najście o tak późnej porze, ale muszę z księdzem porozmawiać.
— Skoro to jest takie ważne, że nie może poczekać do rana, to wejdź, moje dziecko.
Rozalia wchodzi do środka i staruszek prowadzi ją do kuchni, gdzie dziewczyna siada przy stole, ukrywając twarz w dłoniach.
— Co się dzieje? Czemu płaczesz, moje dziecko?
— Bo widzi ksiądz, mój ojciec jest potworem.
— Czemu tak mówisz?
— Bo strzela do zwierząt. A swoją rodzoną siostrę nazywa dziwką i nie chce o niej rozmawiać.
— Ale w czym ja miałbym ci pomóc, jestem tylko zwykłym proboszczem.
— To ksiądz mi nie pomoże? — pyta.
— Tego nie powiedziałem, ale nie wiem, na czym miałaby ta moja pomoc polegać.
— Z tego, co mi wiadomo, to Anastazja spoczęła na tutejszym cmentarzu.
— Zgadza się. Jej grób istnieje do dziś.
— A Fryderyk, gdzie jest pochowany?