E-book
7.35
drukowana A5
35.79
drukowana A5
Kolorowa
60.49
Liście szeleszczą na wietrze

Bezpłatny fragment - Liście szeleszczą na wietrze

Objętość:
167 str.
ISBN:
978-83-8189-242-1
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 35.79
drukowana A5
Kolorowa
za 60.49

Wstęp

Poezja jest wtedy,

gdy emocje znajdują swoje myśli, a myśli znajdują swoje słowa

— Robert Frost

„Liście szeleszczą na wietrze” Heleny Leny Kołodziejek to wybór wierszy, składający się na cykl utworów o tematyce sentymentalnej. Ileż obrazów budzi w nas tytuł, który poprzez nagromadzenie głosek szczelinowych swoim dźwiękiem podkreśla nastrój całego zbioru. I wcale nie musi to być stan melancholijny czy depresyjny, na który jesteśmy podatni w okresie jesienno-zimowym. Liście mogą też szeleścić wiosną, połyskując jednocześnie promieniami słońca odbijającego się od kory drzew. Dodatkowo śpiew ptaków mieszkających w konarach pozwala zrelaksować się, gdy siedzimy na ławce w parku.


Poetka stworzyła w wierszach indywidualny ton wypowiedzi, ściśle związany z akceptacją przemijania i uszanowaniem ustanowionego przez Boga porządku. Mam wrażenie, że jej dewizą są słowa wyjęte z księgi Koheleta: „Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem: jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono”. Doskonale rozumie i akceptuje ten upływ czasu, w którym się znalazła. Wie, że byt zakreśla krąg: coś się kończy, coś zaczyna…

Wiara wyzwala w niej pozytywne emocje. Jej poetycki świat jest barwny i odsłania tajemnicę pór roku, a raczej ludzkiej egzystencji. Podczas lektury wierszy zaciera się odległość czasoprzestrzeni. Pomiędzy „tu i teraz” a wiecznością stoi człowiek. Czasem jest on samotny lub w towarzystwie innych, poddaje się trudnościom lub osiąga wyznaczone cele, cierpi w ukryciu lub cieszy się życiem.

Ważnym elementem twórczości Heleny Kołodziejek jest przyroda. Czerpie z niej siły witalne i wewnętrzną harmonię na każdy następny dzień, choć szelest tytułowych liści cichnie z nastaniem zimy. Świat widziany jej oczami utożsamiany jest przede wszystkim z jego pozytywnymi aspektami. Ta poezja to w pewnym sensie remedium na lęki, te trudne do zrozumienia po ludzku stawiane przez Boga, jak i te, które człowiek stawia przed drugim człowiekiem.

Zamieszczone w niniejszym zbiorze utwory wyróżnia estetyka i dopracowanie kompozycji, a także styl i warsztat pisarski. Widać, że poetka bierze czynny udział w warsztatach literackich, z których czerpie inspiracje. Nie boi się sięgać do literackich wzorów. Z wielką swobodą porusza się w każdym z wybranych gatunków, składających się na sześć podtytułów zbioru: wiersze białe, wiersze rymowane, strofy safickie, tautogramy, triolety, akrostychy. Zachowuje równowagę między tradycyjną formą pisania a wierszem współczesnym.

Na twórczość Heleny Kołodziejek możemy spojrzeć z perspektywy osoby wyglądającej przez okno i obserwującej świat. Możemy też być uczestnikami i głównymi bohaterami tego lirycznego spaceru wzdłuż alei liściastych drzew. W pewnym sensie jest to filozoficzne curriculum vitae o uniwersalnym przesłaniu oparte na doświadczeniu wrażliwej osoby, która ceni życie ponad wszystko.

Izabela Zubko



jak pory roku mija czas…

człowieka”

wiersze białe

wędrówka

nim zaświecą galaktyki

potrzeby i nadzieje

układasz według schematu


w poświacie łuny

kolejny raz pytasz

gdzie jesteś szczęście


wśród półmroku

zły cień

twoje zmysły dręczy

niepogoda mżawką

zasnuwa oczy

zegar tyka


idąc po nierównościach

pokonujesz

następny odcinek drogi

piękno przyrody

słońce schowało się

za lasem

bezkresne niebo

spowiła paleta barw


ponad drzewami

echo niosło krzyk

spłoszonego ptaka


u schyłku dnia

zaczarowane miejsce

jeszcze tętniło życiem


niezwykłą przestrzeń

wypełniał aromat

polnych kwiatów


od strony jeziora

ciepły wiatr

przywiewał

zapach tataraku


powoli zasypiała

przyroda


obudzi się skoro świt

by znów uwodzić

swoim

magicznym pięknem

metafizycznie

jesteś tajemniczo inna

jak natura

gdy o świcie

pierwszym kwiatom

daje oddech


albo niczym mgła

unosząca się

nad łąkami

która znika

wśród traw


a nocą jesteś niebem

rozgwieżdżonym

i powłóczystą

smugą cienia


gdy przy blasku księżyca

snujesz się znów

pod rękę z marzeniami

na równinach

jeszcze ten jeden raz

obudź mnie

zanim

odejdę bezpowrotnie


tam gdzie

nie ma smutku

i trudów

doczesnego życia


zanurzę się

w zapachu

kolorowych łąk


wierząc

że kiedyś cię odnajdę

na bezkresnych równinach

oblicza miłości

wciąż przypomina łąki umajone

jak mgła poranna nad brzegiem strumyka

albo zachwyca jak źródełko czyste

lub szepcze sennie nieuchwytne słowa


przyciąga wabi niczym polne maki

a oczy u niej jak noc księżycowa

serce ma wielkie gorące otwarte


ufna jak dziecko pod skrzydłem anioła

potrafi zabić a potem znów wskrzesić


jest jak Tezeusz — tęsknotą trawiona

i czasem ciężka nie do udźwignięcia


jak ta śmierć blada gdy ktoś w mękach kona

nad doliną

gdzie ta magia z lat minionych

kolorowe łęgi pola

w moich myślach przechowuję

promyk słońca w kroplach rosy


czar jeziora poszum lasu

stawy grzyby i poziomki

dzisiaj mają inny wymiar

barwne kwiaty z tamtej wiosny

wodospady szmer strumyka

leśne skrzaty wśród paproci


trele ptaków przy domostwach

nad doliną wiatry niosły

zapach fiołków

najpiękniejsze uczucia

rodzą się wśród ciszy


w łagodnym uścisku rąk

i w subtelnym szepcie

czułych powitań

lub pożegnań


przy wschodach

albo zachodach słońca


gdy fala wzruszeń

wzrok przyćmiewa

a świat wiruje

w dziwnym tańcu


wtedy nawet zimą

można poczuć

delikatny zapach fiołków


bo szczęście czasami

przychodzi nieproszone

jak najcudowniejszy sen

z którego

nie chcesz się obudzić

jak kłosy zbóż

w rytmie przyrody

tętniło ludzkie życie


odgłosy natury

i odczuwalna energia


którą emanuje Ziemia


utwierdzały człowieka

w przynależności

do korzeni

z których wyrósł


każdego dnia

od kołyski aż po grób


na kanwie

minionych zdarzeń

niczym kłosy

dojrzewające w słońcu


słowa i czyny


kolejny raz tworzyły

nową rzeczywistość


wśród zawiłych dziejów

dawały nadzieję

na lepszą przyszłość

melancholia

dlaczego dopiero teraz

gdy w ogrodzie kwitną

jesienne astry


zobaczyłeś swój sen

na jawie


w nim przy księżycu

słowik trele śpiewał


a w dzień

świerszcze ukryte

w zielonej trawie

znów grały koncert

na skrzypcach


i życie uśmiechało się

tak bardzo łaskawie


dlaczego dopiero teraz

gdy w ogrodzie kwitną

jesienne astry…

realia

w pewnym wieku

nawet ciepły fotel

nie potrafi cieszyć


wędrówka

w inną przestrzeń

z ironią się uśmiecha


na framudze zdarzeń

wątła perspektywa

już nie mami


wśród zgiełku potrzeb

swój prym wiodą realia

i czasem… poeci

mgła

zostań jeszcze

usiądź przy mnie

pozwól poczuć

bicie serca

tak jak dawniej


pachnie kwieciem

przytul mocno

ciepłe dłonie

dają siłę

lecz na krótko


zasłuchani

w dźwiękach ciszy

jakby cały

świat przystanął


w jednej chwili


nie zaprzeczysz

naszym słowom


życie znów

zatacza koło

zobacz dnieje


czas ucieka

chłodno wokół


widzę smutną

twarz w obłoku

zostań jeszcze

akwen

życie jest humorzaste

jak nieboskłon

nad wielką wodą


raz świeci słońce

innym razem szkwał

albo burza

niespodziewana

nadchodzi


wśród

przejmującego chłodu

gdy białe bałwany

przysłaniają przestrzeń


wtedy


to co po drugiej stronie

staje się dla oczu

niewidoczne


aby nie utonąć

chwytasz za wiosło

macierzyńska miłość

od dnia narodzin

aż po kres życia

gotowa

każdą chwilę

poświęcić


przytuli

ochroni

dla niej szczęściem

jest szczęście

w oczach jej dzieci


nie zawiedzie

przegoni smutki

mroki przepędzi


rodzinny dom… dla nich

zieloną wyspą


wśród trudów życia

na aplauz nie czeka


przebacza

i zawsze jest blisko


macierzyńska miłość

uczucia

dziecko

w każdym wieku

pragnie miłości


lecz najwięcej

potrzebuje jej wtedy

gdy najmniej

na nią zasługuje…


póki żyjemy

kochajmy nasze dzieci

ścieżka

czasu nie rozciągniesz

dlatego pomyśl

i nie pozwól

uwięzić się

w sieciach zarzuconych


bo chociaż

zgiełk dnia trwa

to ty nie możesz tłumić

wewnętrznego głosu


gdy idziesz prostą drogą

sprawy mniej ważne

mają wartość drugorzędną

priorytety

prekursor nowych trendów

jak rozpędzony pociąg

niesie szybkie zmiany


weryfikuje teraźniejszość


bo chociaż swój scenariusz

każdy pisze sam


to życie i tak pobierze myto


w nowych realiach

nieujarzmiony czas

znów pozamienia priorytety

odłamki

w każdym aspekcie

przyzwoitość

jest cnotą


ona nadaje życiu

spójność


gdy jej nie ma

budowane relacje

są tylko chwilą wrażeń


niczym szklane odłamki

mogą poranić

nadwyrężoną materię

kuriozum

...gdy wszystko

wiesz

o innych najlepiej


nawet to

czego oni sami

o sobie nie wiedzą


wtedy


stajesz się

niewiarygodny…

zaduma

myśli człowieka jak liście

na wietrze — rozedrgane

nucą pieśń pokutną


ciernistym krzewem

kaleczą — zraniona dusza

gniew wyzwala wielki


w chaosie wschodów

i zachodów

obojętność zatoczyła krąg


zlodowaciało ludzkie serce

przebudzenie

każda droga prowadzi

w znajome

lub nieznane miejsca


lecz czy wiesz

ile zdołasz

udźwignąć duszo


jaki ciężar

potrafisz ponieść


ile przeboleć strat


wśród chaosu

refleksje

prowokują przebudzenie


aby z nadzieją

powrócić

do lepszego jutra

w kawałkach

mydlana bańka prysnęła

jak sen o poranku


po złudzeniach

nie pozostał ślad


opleciony pajęczą siecią

oswajasz się

z rzeczywistością


niczym duży głaz

runęła

pielęgnowana wielkość

konfrontacja

nikt nie uchroni się

przed przeznaczeniem


lecz czy warto wracać

myślami w przeszłość

by robić rachunki

zysków lub strat

gdy tętni życie


wiosna jak dawniej

kolorami nęci

szemrzą strumyki

wiatr w konarach drzew

śpiewa

a w trawach znów

grają świerszcze


wśród parkowych ścieżek

szepczą pożółkłe liście

jeszcze raz

nostalgia zatoczyła krąg


wypowiedziane słowa

pozostały w pamięci

połamany życiorys

oraz inna przestrzeń wokół


i ta konfrontacja z samym sobą


by stanąć na progu zgody

z nieuniknioną rzeczywistością

przemijanie

w ciszy nabrzmiałej

zwątpieniem

snuł się dzień za dniem


czas ziemskiej istoty

mijał opieszale


wszystkie

smutne zdarzenia

ukryła

maska niepewności


wśród pór roku

pod dziurawym

parasolem

upływały chwile


z przepływem

wiosennych wiatrów

i z chłodem jesieni

sędziwy człowiek

doświadczał

nowej rzeczywistości


gdy z drzew

opadały liście


z uporem

poddawał się


innym realiom życia

opuszczone krzyczą

stare domy jak bukiet

kwiatów na peronie

gdy odjeżdża pociąg

pachną pożegnaniem


zadbanym ogrodem

i kojącą wonią

kolorowych bzów

rosnących przy parkanie

akacją w maju

oraz fajką dziadka


a w niedzielę szarlotką

albo ciastem z jagodami

smakiem cydru

kiścią soczystych

winogron — natomiast

wczesnym rankiem

promykiem słońca

iskrzącym

nad czerwonymi dachami


gdy jest jesień pachną

darem lasów — aromatem

sosnowej żywicy

i owocami z sadu

oraz zasuszonym liściem

między kartkami

niedokończonej opowieści


opuszczone krzyczą

wspomnieniami

stare pochylone domy

wiersze rymowane

stojąc w oknie

nad dachami płyną chmury postrzępione

blisko drogi starym drzewom rosną skrzydła

czas ucieka jakby z wiatrem chciał się gonić

myśl pulsuje niczym w słońcu smuga srebrna


konar dębu otuliły wielkie krople

pęd wiosenny szybko rośnie tak jak trzeba

a ty zieleń znów podziwiasz choć markotnie

niczym życie mgła spowiła lazur nieba


nad łąkami okrzyk ptaków w deszczu moknie

echo cicho smutną skargę opowiada

jeszcze stoisz zamyślony tuż przy oknie

ciągle czekasz na blask jutrzni lecz wciąż pada

w rodzinnym kręgu

choć dzisiaj mieszkasz w innym domu

twoja historia strun dotyka

ty mimo wszystko pędzisz znowu

do miejsc gdzie kiedyś kwitła wyka


i tam gdzie sady pola lasy

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 35.79
drukowana A5
Kolorowa
za 60.49