Drogi Czytelniku
Przedstawiam Ci pewien proces. Proces, w którym człowiek pogrąża się we własnym mroku. Każda kolejna część Lipca to pewien etap drogi, która nieraz będzie prowadzić do tragedii. W moich utworach będzie wiele bólu, cierpienia, a nawet śmierci.
Jeśli chcesz zapoznać się z moją pracą, po prostu czuj się na to wszystko gotowy.
Zapraszam.
Część 1
Pustka
Zaczyna się „niewinnie”, od poczucia pustki…
Betonowy raj
Mieszkam tu w mieście
Gdzie niezbyt pasuję
I wszystko mi ciąży
Mam betonowe myśli
Ludzie patrzą wilkiem
Na jakikolwiek kolor
Może wydaje im się
„Wszystko żyje szarością”
Mieszkam tu w mieście
Niestarannie i na chwilę
Całe życie tak przeleci
Ku betonowej beznadziei
Wszelkie moje sentymenty
Rozmieniam na nieczułości
Przecież za coś muszę żyć
I palić wstyd w samotności
Mieszkam tu w mieście
Znieczulam się każdego dnia
Tylko tak będzie mi łatwiej
Trwać w betonowym raju
Nie przyznam się do myśli
Że chciałbym żyć inaczej
Tu brak miejsca na zmiany
Próbowałem już tyle razy…
Mieszkam tu w mieście
Z cieniem na kwadracie
Razem przeklinamy mój los
Przy betonowej rozpaczy
Moja wiara i zasady
Oddałem je, by przetrwać
Nie zostało mi już nic
Tępy ból i czarny dym
Mieszkam tu w mieście
Gdzie nie mam znaczenia
I tylko w snach jestem wolny
Od betonowego raju
Puste miejsca
Zbyt wiele pustych miejsc
Znajduje się obok mnie
Gdy wychodzę z domu
Wydaje się jakbym szedł
Aleją samotności i ciszy
Nawet ptaki gdzieś odleciały
Liście smętnie drżą na drzewach
Boję się tej pustki dookoła
Czy ostatnio spałem zbyt długo?
Czy stałem się własnym cieniem?
Na ławkach puste miejsca
Boję się
Autobusy dziwnie puste
Jakby wszyscy zniknęli
Żadnej pracy, żadnej szkoły
Czy wyszedłem dziś z domu?
Czy znów jestem z nim?
Nawet ptaki gdzieś odleciały
Liście smętnie drżą na drzewach
Boję się tej pustki dookoła
Czy ostatnio spałem zbyt długo?
Czy stałem się własnym cieniem?
Na ławkach puste miejsca
Boję się
Opustoszały wszelkie bary
Muzyka gra ostatkiem sił
Zatrzymam się w którymś
Tylko na krótką chwilę
By topić pustkę w szklance
Nawet ptaki gdzieś odleciały
Liście smętnie drżą na drzewach
Boję się tej pustki dookoła
Czy ostatnio spałem zbyt długo?
Czy stałem się własnym cieniem?
Na ławkach puste miejsca
Boję się
Zasiedziałem się do późna
Wracam do pustego domu
Oprócz pustki utopiłem
Również samego siebie
Jestem na dnie strachu
Nawet ptaki gdzieś odleciały
Liście smętnie drżą na drzewach
Boję się tej pustki dookoła
Czy ostatnio spałem zbyt długo?
Czy stałem się własnym cieniem?
Na ławkach puste miejsca
Boję się
Jutro
Jeśli jutro jest ostatni dzień
Który dany mi tu przeżyć
Muszę powiedzieć, że
Nie boję się odejść
Lecz boję się, że nigdy
Nie mogłem pokochać
Tak, jak tego pragnąłem
Jak puste było moje życie?
Może było tylko filmem
Złożonym z sentymentów
Kadry malowane sepią
Piękne melodie w tle
I tylko w sercu pustka
Zabrakło w tym kochania
Jeśli jutro jest ostatni dzień
Który dany mi tu przeżyć
Muszę powiedzieć, że
Widziałem wiele barw życia
Lecz żadna nie mogła opisać
Wszystkich moich pragnień
Życie jest zbyt krótkie
By przywiązywać się do nich
Klisze z czerni i z bieli
W których mieszka stary duch
Chłodne tony melancholii
Czasem były jak płomień
Lecz w sercu kryła się pustka
Zabrakło tam kochania
Jeśli jutro jest ostatni dzień
Który dany mi tu przeżyć
Muszę powiedzieć, że
Czasem będzie brakowało
Zwykłych, ludzkich spraw
I dźwięków, które zawsze
Potrafiły przywrócić nadzieję
Że kiedyś też będę kochać
Sauté
Odziera mnie z radości
Szarość, którą czuję
Mimo gorącego lata
Wieczna zima w sercu
Roztacza martwy sen
W surowy minimalizm
Wpadają moje myśli
Chciałbym zrobić coś
Lecz brak mi żywej iskry
Czy ja powoli umieram?
Bezgłośnie w mej duszy
Cień plecie wątki żalu
Uśmiecha się pobłażliwie
Pewnie się domyślił
Że znów się poddałem
Bez makijażu na smutek
Bez zbędnej jaskrawości
Ubieram się przezroczyście i
Mimo wyraźnego tonu mroku
Próbuję wtopić się w tło
W sprzeczności i złudzenia
Wpadam bez powrotów
Beznamiętnie chłonę dni
Próbuję zaklinać czas
Niech choć trochę ulży mi
Coraz chłodniejsza krew
Bez żaru i bez miłości
Życie mi ulatuje jak dym
Chyba spalam uczucia
Żeby czuć jak najmniej
Wypalam się ostatnio
Dla wzniosłych słów
By wypełniły całą pustkę
Wypalam się minimalnie
W surowej szarości myśli
Pomarańcze
Mój przyjaciel odszedł
W tajemnicy przed światem
Na jego stole pomarańcze
Ułożone w mały stos
Ostatnio był przygaszony
Coraz rzadziej się śmiał
Chciał wyjechać w nieznane
Przytłaczał go wielki świat
Patrzę na jego rzeczy
Jakby ktoś odebrał im
Ostatnią nadzieję życia
Myślę sobie dlaczego
Boże, dlaczego
Rozmawialiśmy wczoraj
Mówił, że nie ma czasu
Napomknął, że zniknie
I będzie za mną tęsknił
Nie pamiętam co dalej
Może to szok, może rozpacz
Zadali mi kilka pytań
Zadzwoniłem, nie odebrał
Nie mogą stąd wynieść
Jego najświętszych rzeczy
Przecież on zaraz wróci
Bo to się nigdy nie stało
Boże, dlaczego
Kto ukoi mój cały żal?
Kto usłyszy martwy krzyk?
Mój przyjaciel nie żyje
Boże, pochowali Go dziś
Na jego stole pomarańcze
Wszystko leży na miejscu
Jego zdjęcia sprzed roku
Rozrywają mnie na strzępy
Boże, dlaczego
Dlaczego strzelił…
Część 2
Rozstanie
Czy to była prawdziwa miłość?
Może tylko tragiczny romans…
Kłamstwo
Ta chwila wisiała nad głową
Nie czekałem, lecz byłem gotów
Rozbiła mnie na krótki czas
Jednak nie mogę rozpamiętywać
Dziś oddalamy się od siebie
Mam trochę żalu, wiesz?
Blakną kolejne ciepłe dni
I we mnie więcej chłodu
Złam mi serce, proszę
Chcę zobaczyć czy przeżyję
Jesteś daleko, brak Ci czasu
Nie czekam aż zadzwonisz
Krótko przetrwa miłość
W której okłamuje się
Co dziś chcesz powiedzieć?
Spiesz się, nim ucieknę
Może łatwo było zwodzić
Prawda zawsze się obroni
Dłużej tak nie potrafię
Odchodzę stąd i zapomnę
Nie będę unosić się gniewem
Straciłem w życiu już wiele
Idź, jeśli nie możesz zostać
Tylko powiedz mi dlaczego
Nie zasługuję na prawdę
I dostaję wyłącznie kłamstwa
Chcę czuć więcej ciepła
Mieć bardziej równy oddech
Zabiorę klika swoich rzeczy
Odejdę i więcej nie wrócę
Zostawię Ci klucze, krótki list
Zrób z tym, co tylko chcesz
Kłamstwem karmisz mnie
Nie smakuje mi, znam prawdę
Mogę całkowicie oszaleć
Naprawdę już nic nie stracę
Nie chcę dłużej się zastanawiać
Resztkami sił, moją decyzją
Z małą walizką, bez zbędnych łez
Odchodzę stąd
Zapomnę Cię
Whisky
Zapach whisky przypomina
Jego ulubione perfumy
Często grał na gitarze
W rozpiętej koszuli
Nauczył mnie pięknych dźwięków
Które noszę w martwym sercu
Tamto lato było nasze
Odeszło
Nie znam słów
Które opisałyby
Moją tęsknotę
Chcę z nim być
Nawet jeśli świat
Nie pozwoli nam
Choć był draniem
I byliśmy na dnie
Był wszystkim
Wszystkim
Kolor whisky przypomina
Błysk w jego ciemnych oczach
Gdy tylko się uśmiechał
Zatrzymywał się czas
Pokazał mi sens miłości
Choć potrafił też zranić
Tamto lato było nasze
Odeszło
Nie znam myśli
Która uleczyłaby
Mój stan duszy
Nie chcę nikogo
Nawet jeśli kiedyś
Zapomnę o nim
Choć skrzywdził
I byliśmy na dnie
Był wszystkim
Wszystkim
Smak whisky przypomina
Nie byliśmy doskonali
Lecz nasze uczucie było
Prawdą wśród kłamstw
Teraz mam zimny cień i
Zdarte gardło od krzyku
Tamto lato było nasze
Odeszło!
Nie znam nikogo
Kto wypełniłby
Miejsce po nim
Nie chcę budzić się
Bo tylko w snach
Jesteśmy razem
Choć był złem
Kochaliśmy się
I był wszystkim
Wszystkim
Czerń
Mój kochany
Mój utracony
Pozornie dobrze mi
Stroję się w czerń
Oczy maluję węglem
Usta szklaną wiśnią
Na głowie welon
Na znak wielkiej żałoby
Mój kochany
Mój zapomniany
Czerń wspólne zdjęcia
Pokrywa co dnia
Nasze wspomnienia
Gasną w popielniczce
Jak gorzkie papierosy
Wypaliłem wszystkie
Mój kochany
Mój nieszczery
Wiem o Tobie wszystko
Noszę brzemię czerni
Może odejdę jutro
Zostawię Ci klucz
Kiedy już wrócisz
Zastaniesz pustkę
Mój kochany
Mój przeklęty
Czerń w mych oczach
Chcę Cię znienawidzić
Po co wszystkie kwiaty
Słodkie poezje i noce?
Byś odszedł jak tchórz